________________________________PROLOG____________________________________
Zawsze myślałem, że światło i ciemność to dwie strony tej samej monety. Że jedno nie może istnieć bez drugiego. Że obydwa te elementy mogą ze sobą koegzystować i wzajemnie się uzupełniać. Zawsze tak myślałem. Dopiero teraz, stojąc na szczycie mrocznej wieży skąpanej w strugach spadającego z nieba kaskadą deszczu krwi jestem w stanie powiedzieć, że się myliłem. Między tymi dwoma siłami nie może istnieć równowaga. Jedno musi wyjść z tego konfliktu zwycięsko, zostawiając za sobą trupa drugiego. Czemu dopiero teraz przejrzałem na oczy? Cóż, powód jest bardzo prosty: Jeżeli ja mam być uosobieniem ciemności, to on jest uosobieniem światła. W tej chwili niczego na świecie nie pragnę bardziej niż pozbawić życia postać stojącą przede mną. Zabić, zniszczyć, zetrzeć w pył, rozerwać na fragmenty tak małe, że oko ludzkie ich nie dostrzeże. Nienawiść, którą go darzę jest tak wielka, że aż ciężko mi ją powstrzymać. Zmuszam się jednak do przemówienia spokojnym, stalowo zimnym głosem:
- Tego właśnie chciałeś?
- Pytasz o ten wspaniały obraz? - Wskazał ręką przestrzeń dookoła nas. - O to świadectwo nieokiełznanego zniszczenia, symfonię lamentu rozpaczy, preludium końca wszystkiego? Niczego w życiu nie pragnąłem bardziej. Nareszcie moje... Nie, nasze marzenie może się spełnić.
- Nasze!? Wytwór swojego spaczonego umysłu nazywasz naszym marzeniem?!
- Dlaczego nie miałbym tak go nazywać, skoro jesteśmy jednym i tym samym, ty i ja?
To nie ma sensu. Za bardzo tkwi w swoim szaleństwie. Nie ma już dla niego ratunku. Teraz może go powstrzymać już tylko ostrze mojego miecza. Prawdopodobnie będzie to nasz ostatni atak, nie ma więc potrzeby dłużej się powstrzymywać. W milczeniu ściskam ręce na rękojeści mojego miecza, Srebrnego Płomienia.
- Więc tak to musi wyglądać do samego końca? - Zaśmiał się sucho. - Nie spróbujesz mnie po raz ostatni przekonać, że to, co próbuję zrobić jest złe, i że jest jeszcze dla mnie nadzieja, jeśli tylko zdecyduje się zawrócić ze złej ścieżki?
- Nie mam zamiaru strzępić sobie języka na kogoś, kto od początku swojego istnienia był głuchy na głos rozsądku.
- Możesz za to winić tylko siebie. Nikogo innego. Jak już to wielokrotnie podkreślałeś, jestem twoim największym błędem przeszłości. Za każdy błąd musimy zapłacić. Twoją ceną jest moja śmierć. Dlatego chcesz mnie zniszczyć, mnie, który jest jednocześnie częścią ciebie. Rozumiem to doskonale, i nie winię cię za to. Winą obarczam świat. Ten podły, obmierzły świat, który cię do tego doprowadził. Więc pozwól mi ukoić twój ból. Pozwól mi wymazać przyczynę wszystkich naszych cierpień.
- Moje błędy są moimi własnymi. Nikogo poza mną nie będę obarczał za nie winą. A już na pewno nie całego świata. Ja rozpocząłem twoją żałosną egzystencję, i ja będę tym, który dziś ją zakończy. Naprawię swój największy błąd, choćbym miał to przypłacić życiem.
- Piękne słowa. Takie szlachetne. Ale... Czy będziesz w stanie przekuć je w rzeczywistość?
Jego głos spoważniał, gdy skierował w moją stronę swoje dwa miecze. Z jego twarzy, podobnie jak z mojej, nie można było niczego wyczytać. Niebo plami nasze ubrania swoimi nieskończonymi, krwawymi łzami. Stoimy naprzeciw siebie, znużeni, zakrwawieni i wyczerpani, gotowi zakończyć to, co było nieuniknione.
Runęliśmy na siebie bez ostrzeżenia.
Ostatni bieg Światła i Ciemności.
To było tak, jakby czas zwolnił w tym momencie. Wszystko poza nami przestało istnieć. Pozostaliśmy już tylko my dwaj, i bezgłośny krzyk naszych dusz. Zbliżając się do siebie, niemal równocześnie unieśliśmy naszą broń, kierując ją prosto w serce przeciwnika.
W chwili gdy stal zatopiła się w ciele, wszystko się skończyło.
Przebiliśmy się na wylot w tym samym momencie. Pod naszymi stopami powoli rosła kałuża krwi, mieszając się ze strugami czerwonego deszczu. Oczy zasnuły się gęstą mgłą, nie widząc już tego, co było przed nimi. Oddechy stawały się coraz bardziej urwane i nieregularne, by w końcu ustać zupełnie. Świadomości powoli zanikały.
- A zatem dokonało się.
Wyszeptała przyglądająca się wszystkiemu z daleka Śmierć, powstrzymując ekstatyczny uśmiech, chcący wpełznąć jej na usta.
- Matheusie Shrine, twój grzech został odkupiony.
Uniosła swe melancholijne spojrzenie ku niebu, wciąż łkającemu nad smutnym spektaklem, którego wbrew sobie było niemym świadkiem.
Zatem obydwaj stracimy tu życie? Muszę przyznać, że nie takiego końca chciałem. Chociaż byłem gotowy umrzeć, to będąc szczerym nie planowałem umierać dzisiejszego dnia. Tyle jeszcze chciałem zrobić... Tyle osiągnąć... Co za rozczarowujący epilog. Ale nie mogę powiedzieć, że do mnie niepasujący. Z resztą, teraz to już i tak bez znaczenia. Nie wiem czemu, ale nagle poczułem wszechogarniający spokój.
Dlaczego akceptuję to wszystko tak łatwo? Przecież powinienem walczyć.
- Na końcu wydeptanej ścieżki twojego życia czeka koniec absolutny.
Zatracałem się w miękkiej ciemności. Próby rozpędzenia jej spełzały na niczym.
- Nie ważne kim jesteś, i kim byłeś...
Muszę coś zrobić, bo inaczej pozostanę w niej...
- Czeka cię śmierć.
...Już na zawsze.
Plamiąc trzymaną przez nią w dłoni księgę, po policzku Śmierci spłynęła pojedyncza, czarna łza.
Trójca Przeklęta - Prolog [Fantastyka]
1
Ostatnio zmieniony pt 18 lip 2014, 15:34 przez ZeroRaven, łącznie zmieniany 1 raz.