Sophie

1
Stojąc w korytarzyku między boksami kopistek i redaktorów Frank Palmer, trzydziestodwuletni asystent dyrektora, myślał o swoim kredycie na mieszkanie w centrum. Zastanawiał się też, czy załamanie nerwowe można wyleczyć w pięć miesięcy – na tyle bowiem wystarczyłyby mu oszczędności, zanim bank zlicytowałby jego nowo nabyte Porsche Cayenne w kolorze srebrnej perły. Oto tego ranka zawisła nad wydawnictwem gradowa chmura, której bezwzględną personifikacją stała się jego własna szefowa w osobie Sophie Kowalczewski.
Frank pozwalał sobie na beztroskie kawalerskie życie w przeświadczeniu, że choćby cały świat popadł w finansowy i debetowy chaos, jego szefowa zawsze znajdzie sposób, by zarabiać, a jedyne, co on sam musi robić, to spełniać każde jej życzenie, stając się niezbędnym i co ważniejsze - niezastąpionym. Uczucie, jakiego doznał, słysząc, jak Sophie na porannej radzie nadzorczej wykrzykuje do prezesa, że pieprzy jego, jego bilanse i prognozy, było czymś pomiędzy szokiem, a głębokim poczuciem absurdu. Uczucie to okazało się dość trwałe i towarzyszyło mu już dobrą godzinę nasuwając czarne myśli o pustym garażu i śmierdzącej pleśnią kawalerce w dziesiątej dzielnicy, oraz idące zaraz za nimi pomysły znalezienia dla Sophie odpowiedniej kliniki psychiatrycznej oferującej ekspresowe usługi. Był przekonany, że zachowanie kobiety nie mogło być niczym innym, jak chwilową niepoczytalnością, wynikającą bezsprzecznie z nadmiaru pracy, braku słońca w ostatnich miesiącach i zwiększonego poziomu smogu w mieście.
- Sophie, nie możesz tak po prostu zrezygnować, przecież wydawnictwo nadal będzie funkcjonowało, wszyscy będziemy robić to, co dotychczas... nic się nie zmieni... – mówiła zdyszanym głosem drobna blondynka, biegnąca w ślad za szefową, zmierzającą wprost do dużego jasnego gabinetu na końcu korytarza. Frank bezwiednie ruszył za nimi, stanął w szklanych drzwiach i przysłuchiwał się każdemu słowu.
- Wszystko się zmieni – odpowiedziała Sophie, przerzucając papiery na biurku i mówiąc chyba bardziej do siebie niż do dziewczyny obok – Dziesięć lat harowałam, żeby wybić tą firmę, stworzyłam ją, wykreowałam! A teraz oni ją po prostu sprzedają!? Bo co, bo jakiś gówniarz w garniturku wyliczył, że za rok przestanie przynosić zyski!?
- Wiesz sama, że zyski spadły, jest kryzys. Jeśli włączymy się do większej sieci, przetrwamy – blondynka z powrotem układała na biurku rozrzucone dokumenty.
Sophie znalazła karton po papierze do kopiarki. Chciała zabrać kilka osobistych drobiazgów, ale okazało się, że mimo spędzonych tutaj lat, niewiele było do pakowania. Odłożyła więc pudło pod biurko i podeszła do eleganckiej panelowej szafy ukrytej w ścianie. Wisiało w niej kilka kompletów bluzek, dwa kostiumy i mała czarna na nieprzewidziane okazje. Wrodzona skrupulatność Sophie sprawiała, że bardzo rzadko coś ją zaskakiwało, więc prawie nigdy nie korzystała z tych rzeczy. Ostatni raz, gdy jedna z rozdygotanych praktykantek wylała kawę na jej kostium. Zresztą, nie przepadała za swoją awaryjną garderobą.
– Jeśli chcesz, możesz je wziąć, albo rozdać, jak uważasz – powiedziała do blondynki, która zrezygnowana podeszła do szafy, wybrała całą jej zawartość i ledwie ją obejmując, wróciła do swojego boksu.
- Co ze mną? – zapytał Frank.
- Frank, zostaw mnie proszę samą, muszę pomyśleć.
Frank posłusznie odszedł do małego boksu obok. Stamtąd przez szybę przyglądał się Sophie. Miała na sobie nowy szary kostium, który odbierał od Valencciego jeszcze poprzedniego popołudnia. Szyty na zamówienie.
Gdy tylko została sama, Sophie zdjęła buty i rzuciła w kąt gabinetu. Potem wyjęła swoją komórkę i wybrała połączenie.
- Tu Jean, nie mogę w tej chwili rozmawiać, zostaw wiadomość... – Sophie rozłączyła się.
Siedziała chwilę w ciszy, potem włączyła komputer. Było za późno, by się wycofać. Wystukała na klawiaturze odpowiednią formułę, a zaraz potem wydrukowane pismo leżało przed nią.
- I co dalej? – kobiecy głos powstrzymał jej rękę tuż przed złożeniem podpisu.
- Już wiesz... – Sophie nie wyraziła najmniejszego zdziwienia przyjściem Anny.
- Patrick do mnie zadzwonił.
- Cóż za troska...
- Nigdy nie ufaj byłym kochankom – odpowiedziała Anna, siadając na kanapie pod oknem i zapalając papierosa.
W powietrze uniosła się szara wstęga dymu. Sophie przysiadła się, próbując wciągnąć ją we własne płuca.
- Może po prostu zapalisz? – zapytała kobieta.
Sophie potrząsnęła przecząco głową.
- Co zrobisz? – zapytała Anna elegancko wydmuchując kolejne kłęby dymu.
- Nie wiem. Pojadę do Tajlandii, albo do Indii... będę medytować, dopóki mi cholera nie przejdzie.
- Nie przesadzaj.
- Gdyby Patrick i Jenne zagłosowali przeciw, Harrisonn nie miałby ruchu, ale oni woleli kontrakt z Japończykami.
- Patrick mówił, że szykuje się właśnie do wyjazdu. Jak zdąży złapie wieczorny samolot do Tokyo. Był bardzo zadowolony.
- Cholerni zdrajcy – syknęła Sophie.
- Czego się spodziewałaś? Jenne już dawno się na to szykowała.
- Powinnam wiedzieć, że mnie nie poprą. Sama się podłożyłam.
- To może po prostu weźmiesz co dają?
- Nie mogę – nowa fala wściekłości pchnęła ją do podpisania leżącej na biurku rezygnacji.
- Oddaj to proszę Harrisonowi, resztę załatwię później – powiedziała, podając przyjaciółce dokument.
- Jako pisarka mówię ci, że to kiepski tekst – odpowiedziała Anna, patrząc na podaną jej kartkę.
- Jako twój były już wydawca, nie zgadzam się. To jedyny tekst, jaki mogłam w tej sytuacji napisać.
Sophie wcisnęła ponownie swoje buty. Po chwili zastanowienia zabrała też z biurka jadeitowego słonika - dostała go od pewnego pisarza, któremu udało się wybić jednym bestsellerem, po czym popadł w niemoc twórczą i zaszył się w jakimś hiszpańskim klasztorze. Z tą niezbyt sentymentalną pamiątką w dłoniach, ruszyła szarym korytarzem do windy.
- Marcus Street 14 proszę – powiedziała do taksówkarza, jednocześnie odbierając złośliwie brzęczący telefon.
- Myślałem, że nie odbierzesz – usłyszała głos Patricka.
- Czego chcesz? – zapytała szorstko.
- Chciałem zapytać, jak się masz, trochę niezręcznie wyszło z tym głosowaniem, ale chyba rozumiesz, że nie mogłem inaczej...
- Rozumiem, że nie należało ci ufać...
- Sophie, zupełnie ci odbiło! Pomyśl, to doskonały interes dla firmy...
- Chyba dla ciebie i Harrisona.
- Daj spokój, gramy w jednej drużynie... w końcu ty też masz udziały w spółce... powinno ci zależeć na jej rozwoju. Wydawnictwo miało już czasy świetności za sobą, prędzej czy później by padło.
- Wciskaj ten kit komuś innemu, sprzedaliście wydawnictwo, żeby mieć kasę na Japonię, a przy okazji osłabić moja pozycję w zarządzie.
- Nie dramatyzuj. Weź urlop, idź do jakiegoś spa, zrelaksuj się – w jego głosie brzmiało coś pomiędzy lekceważeniem a ironią - Za dużo pracujesz. A może po prostu ten twój Francuzik nie sprawdza się w łóżku?
- Daj mi spokój...- Sophie już miała się rozłączyć.
- Zaczekaj! Sophie! – usłyszała jeszcze w słuchawce.
- Co?
- Wiesz, w zasadzie to dzwonię, bo skoro odchodzisz z firmy... a masz udziały, to tak sobie pomyślałem, że może je od ciebie odkupię, po dobrej cenie... No, bo po co ci one, w firmie i tak jesteś już spalona...
- Pieprz się... – Sophie wrzuciła telefon z powrotem do torebki.
Zanim dojechała do mieszkania, wyjmowała go jeszcze kilkakrotnie, by znów słyszeć „Tu Jean, nie mogę w tej chwili rozmawiać...” W końcu po piskliwym sygnale nagrała wiadomość:
„Jean, będę dziś na przyjęciu w Grancie, spotkajmy się na tam”. Doroczna aukcja dzieł sztuki corocznie organizowana przez burmistrza oraz przyjęcie jej towarzyszące były jednymi z najbardziej snobistycznych wydarzeń towarzyskich w mieście. Sophie, jako członek zarządu dużej korporacji od kilku już lat patrzyła na tych samych biznesmenów, adwokatów i polityków, którzy przyjeżdżali do Hotelu Grant, by pod pretekstem silnej potrzeby działalności charytatywnej, rozgrywać własne interesy.
Sophie weszła do ogromnej lustrzanej sali hotelowej, gdzie tłum gości raczył się już szampanem. Kolonialny wystrój zderzający ze sobą ciemną zieleń tropikalnych roślin z mahoniowym kolorem drewnianych paneli, przełamywały dość wulgarnie ogromne lustra w bogatych złoconych oprawach i kryształowe żyrandole, rozpraszające w swych koralikach nienaturalne światło żarówek. Sophie usiadła na wysokim stołku przy barze:
- Wódkę poproszę.
- Zawsze podziwiałem twoją głowę do picia. Cóż, słowiański temperament – usłyszała za plecami głos Harissona.
- Polski, jeśli już. Przyszedłeś mnie przepraszać, czy prosić, żebym wróciła.
- Daj spokój, za długo się znamy, żeby tak rozmawiać – usiadł obok i z widoczną przyjemnością przyglądał się jej długim nogom, odsłoniętym przez wycięcie czarnej sukni:
- Nie możesz mieć do mnie pretensji. Grałem w otwarte karty, wiedziałaś, że chcę przeforsować sprzedaż wydawnictwa.
- Wiedziałam – powiedziała Sophie, prosząc o kolejny kieliszek.
- Nie masz żalu?
- Nie, nie do ciebie.
- Do Patricka... Cóż mogę powiedzieć, zawsze uważałem, że stać cię na kogoś lepszego...
- Doceniam twoją troskę – odpowiedziała Sophie z ironią – a teraz przepraszam cię, muszę z kimś porozmawiać – powiedziała, zabierając torebkę i kierując się w drugi koniec sali, gdzie elegancka kobieta w bordowej sukni wyraźnym gestem zapraszała ją do siebie.
- Margaret... – powiedział Harisson – Mogłem się domyślić. Cóż, życzę ci powodzenia. Szczerze.
- Dziękuję – odpowiedziała Sophie.
Harisson siedział jeszcze chwilę przy barze, obserwując, jak Sophie przemierza salę. Ze wszystkich jego kochanek, tylko ona dostała coś więcej, niż kilka par brylantowych kolczyków – dostała szansę zrobienia kariery i skrupulatnie ją wykorzystała. Być może dlatego nawet teraz nie chowała żalu do Harissona.
- Z jego twarzy można czytać, jak z książki – powiedziała z sarkazmem w głosie kobieta w czerwonej sukni, gdy tylko Sophie się zbliżyła.
To właśnie była Margaret Mincher, właścicielka wielkiego koncernu wydawniczego.
- Witaj Margaret – powiedziała Sophie.
- Usiądź proszę. Te aukcje są takie nudne, myślałam, że nie doczekam przyjęcia – kiwnęła na kelnera niosącego szampana – Kupiłam chyba ze trzy obrazy, a wiesz, że nie przepadam za sztuką nowoczesną.
Margaret Mincher była kobietą dojrzałą, około sześćdziesięcioletnią, jak obliczali niektórzy, do którego to wieku Margaret nigdy się nie przyznawała. Właściwie nie musiała, bo wyglądała doskonale. Miała nienaganną sylwetkę, twarz o klasycznych regularnych rysach, mogącą czy to za sprawą dobrych żydowskich genów, czy sprawnej ręki chirurga uchodzić za twarz najwyżej czterdziestolatki. Zawsze elegancka, nonszalancka i nieco tajemnicza na salonach, była ostra i nieugięta, jeśli w grę wchodziły interesy. Nie bez powodu zbudowała finansowe imperium, pochowała dwóch bogatych mężów i rozwiodła się z trzema biedniejszymi.
- To małe miasto. Wieści szybko się rozchodzą. Dla jednych to dobrze, dla innych nie – zaczęła Margaret.
- Co masz na myśli? – Sophie starała się zachowywać naturalnie, nie zdradzając obaw i absolutnie nie sprawiając wrażenia zdesperowanej. Margaret nie dała się jednak nabrać.
- Wszyscy już wiedzą o twoim porannym występie.
- Nie obchodzi mnie to.
- Ale mnie obchodzi. Musze dbać o wizerunek firmy – Margaret nadal patrzyła w stronę siedzącego przy barze Harissona.
- To znaczy, że nie mogę liczyć na pracę u ciebie?
- Spokojnie Sophie, spokojnie. Nie bez powodu tyle razy próbowałam cie namówić na przejście do mnie. Miej jednak na uwadze, że sytuacja się zmieniła...
- Rozumiem... – Sophie szybko wstała. Coraz trudniej było jej kontrolować emocje.
- Sophie... – Margaret zmrużyła lekko oczy - Zawsze taka niecierpliwa. Zaczekaj. Nie skończyłam.
Sophie usiadła więc znowu, a Margaret mówiła dalej - Nie mam teraz ruchu. Ty jesteś chwilowo persona non grata w naszym małym cuchnącym światku. Dajmy sobie trochę czasu. Ty musisz ochłonąć, ja upewnić się, że podejmuję słuszną decyzję.
- Zapewniam cię, że tak.
- Muszę być pewna. Nie zwołam rady, nie zwolnię Jacksona i nie zaproponuję ciebie, dopóki wszystkiego nie przeanalizuję. Za kilka miesięcy, może pół roku Jackson zakończy swoje projekty, będę mogła się go wówczas pozbyć, może przenieść, zobaczymy. Mówiąc szczerze, jakby się nie starał .. no cóż ... nie jest tobą. To świetny marketingowiec, ale nie czuje trendów, brakuje mu intuicji, którą masz ty i dlatego jestem w stanie z niego zrezygnować, ale jeszcze nie teraz. Musimy na siebie poczekać. Ja na ciebie, ty na mnie. Poza tym...
- Poza tym?
- Poza tym za kilka miesięcy będę chciała rozpocząć pewien nowy projekt i będę potrzebowała kogoś kto całkowicie się temu poświęci. Odpocznij kilka miesięcy, załatw swoje sprawy, naładuj akumulatory a potem wróć...
- W zasadzie mam kilka spraw... – Sophie ukradkiem spoglądałam w stronę wejścia, szukając Jeana - Muszę się zastanowić.
- Oczywiście, masz trochę czasu, ale liczę, że się zdecydujesz.
Sophie rzeczywiście miała o czym myśleć. Wcześniej propozycje Margaret żywiły jedynie jej zawodową próżność, teraz przyszła pora, by podjąć wyzwanie. Nie bez zadowolenia Sophie myślała, jaką jej przejście do Mincher’s Publishing wzbudziłoby sensację wśród byłych współpracowników, a jeszcze bardziej absorbowała ją myśl, że pracując dla Margaret, nie raz będzie miała okazję udowodnić wszystkim swoje umiejętności i chwalić się wynikami sprzedaży.
Do stolika przyszli spóźnieni towarzysze Margaret, więc Sophie elegancko się pożegnała i wróciła do baru. Miała rezerwację przy stoliku Harissona, ale w tej sytuacji jej obecność byłaby dla wszystkich krępująca. Poza tym powodami, dla których postanowiła przyjść była rozmowa z Margaret i spotkanie z Jeanem. Wypiła zatem ostatniego drinka i zeszła do szatni. Spóźnieni goście wchodzili jeszcze do sali, a wśród nich Sophie nareszcie zauważyła Jeana. Uśmiechnęła się sądząc, że i on ją widzi, ale Francuz zajęty był rozmową ze swoją młodziutką towarzyszką. Obejmował ją i szeptał do ucha, a jej piękne karminowe usta rozstępowały się w uśmiechu. Jean dostrzegł Sophie dopiero po chwili.
- Sophie...? –wydawał się zaskoczony - Moniko, bądź tak dobra i znajdź nasz stolik, muszę porozmawiać z ... – zawahał się – ... z Sophie.
Dziewczyna odeszła, zmierzywszy przedtem pogardliwym wzrokiem swoją, jak słusznie przypuszczała, konkurentkę.
- Nie patrz tak, nie sypiam z nią – zaczął Jean.
- Jeszcze.
- Czego się spodziewasz? Że będę czekał na twój telefon, raz w tygodniu umawiał się w hotelu? Też mam swoje potrzeby i nie tylko łóżko się do nich zalicza.
- Jesteś na mnie zły? Nigdy ci niczego nie obiecywałam.
- No właśnie. Wybacz, muszę iść.
Odwrócił się jeszcze:
- Życzę ci szczęście, Sophie. Naprawdę.
Już drugi raz tego wieczoru były kochanek życzył Sophie powodzenia. I był to niezmiernie bolesny policzek wymierzony jej ego.
Ostatnio zmieniony śr 16 lip 2014, 13:43 przez iris, łącznie zmieniany 2 razy.

2
Przed użyciem zapoznaj się z treścią ulotki dołączonej do opakowania, bądź skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą, gdyż każda uwaga niewłaściwie stosowana zagraża Twojemu życiu lub zdrowiu.

Stojąc w korytarzyku między boksami kopistek i redaktorów Frank Palmer, trzydziestodwuletni asystent dyrektora, myślał o swoim kredycie na mieszkanie w centrum. Zastanawiał się też, czy załamanie nerwowe można wyleczyć w pięć miesięcy – na tyle bowiem wystarczyłyby mu oszczędności, zanim bank zlicytowałby jego nowo nabyte Porsche Cayenne w kolorze srebrnej perły.
Pierwsze zdanie jest przeładowane informacjami. Można zostawić gdzie stał albo kim był, ale nie oba.
Poza tym wolałbym w pierwszym zdaniu, żeby zastanawiał się "czy załamanie nerwowe można wyleczyć w pięć miesięcy", a dopiero później o kredycie itd.
spełniać każde jej życzenie, stając się niezbędnym i co ważniejsze - niezastąpionym
Niezbędnym rozumiem, ale niezastąpionym? Niezastąpionym może stać się, jeśli robi coś, czego nie zrobi nikt inny, a myślę, że tacy asystenci w korporacjach nie są aż tak niezastąpieni. A jeśli rzeczywiście taki był, to należałoby wspomnieć - dlaczego.
Uczucie to okazało się dość trwałe
Co to znaczy "dość trwałe"?
Frank posłusznie odszedł do małego boksu obok. Stamtąd przez szybę przyglądał się Sophie. Miała na sobie nowy szary kostium, który odbierał od Valencciego jeszcze poprzedniego popołudnia. Szyty na zamówienie.
Gdy tylko została sama, Sophie zdjęła buty i rzuciła w kąt gabinetu. Potem wyjęła swoją komórkę i wybrała połączenie.
- Tu Jean, nie mogę w tej chwili rozmawiać, zostaw wiadomość... – Sophie rozłączyła się.
W tym miejscu jest przeskok perspektywy. Najpierw jest perspektywa Franka i to bardzo głęboko, a później nagły przeskok. Jeśli już to wówczas trzeba to rozdzielić.
- Nie mogę. – Nowa fala wściekłości pchnęła ją do podpisania leżącej na biurku rezygnacji.
Zapis dialogu.
się. – W jego głosie brzmiało coś pomiędzy lekceważeniem a ironią. - Za
Zapis dialogu.
Sophie weszła do ogromnej lustrzanej sali hotelowej, gdzie tłum gości raczył się już szampanem.
To jest nowa scena, czy ona tak prosto po tym jak rzuciła pracę, pojechała na to snobistyczne przyjęcie?
- To małe miasto. Wieści szybko się rozchodzą. Dla jednych to dobrze, dla innych nie – zaczęła Margaret.
- Co masz na myśli?
To pytanie jest dziwne i czyni bohaterkę niekompetentną w moich oczach.
Ty jesteś chwilowo persona non grata w naszym małym cuchnącym światku
Rozumiem, o co chodzi, ale wg mnie persona non grata to zbyt mocne określenie.
będę potrzebowała kogoś, kto całkowicie się temu poświęci
Przecinek.
- Muszę się zastanowić.
- Oczywiście, masz trochę czasu, ale liczę, że się zdecydujesz.
Przed chwilą chciała pracę, a teraz "musi się zastanowić"? Trochę nielogiczne.
Poza tymi powodami, dla których postanowiła przyjść była rozmowa z Margaret i spotkanie z Jeanem
Jakieś kulawe to zdanie, nie sądzisz?
I literówka.


Wskazałem kilka zgrzytów, ale poza tym uważam, że cała pierwsza część jest zbędna. Frank praktycznie nic nie wnosi do opowieści i zdaje się być tam tylko po to, by pokazać poranne wydarzenia z perspektywy innej niż Sophie. Wydaje mi się, że perspektywa Sophie się do tego nadaje nawet bardziej, ale jeśli zależy Ci na innej, to użyłbym narratora wszechwiedzącego i wszedł w tekst z szerokiej perspektywy.
Dodatkowo początek jest brzmieniowo niezgrabny. Te złożone zdania czynią go strasznie monotonnym.

Frank nic nie wnosi, ale też jako bohater średnio przypadł mi do gustu (choć może to wina tego, że to jedynie fragment).
Sophie jest dobrze zbudowana, ale kilka jej zachowań sprawia, że wydaje mi się niekompetentna (może tak ma być?). Bo tu niby jest dyrektorem i rozmawia o przejęciach, sprzedaży itp., a tutaj nagle nie rozumie jakichś pierdół.
Anna też jest niczego sobie, ale mnie najbardziej przypadła do gustu Margaret - jest bardzo dobrze wykreowana.

Zwróć uwagę na zapis dialogów.

Jest też zgrzyt, bo z opisu Franka wnioskowałem, że Sophie odbiło (takie kompletne kuku na muniu) na tej radzie, a później okazało się, że ona krzyczała itd., ale z konkretnego powodu. Takiego stosunkowo zdroworozsądkowego. Powodu, o którym Frank, jako jej niezastąpiony asystent, powinien wiedzieć. Dlatego to jest dla mnie trochę niespójne.

Jeśli chodzi o język, to po monotonnym wstępie z Frankiem, później jest już żywe, krwiste mięsko - tak jak lubię.
Podobało mi się i uważam, że nieźle piszesz, dlatego z przyjemnością będę zaglądał do Twoich tekstów.

I jeszcze jedno - tekst skrzy się emocjami. Fajnie.


Pozdro!

B.A.


Dziękuję - zatwierdzam jako konsultację z lekarzem lub farmaceutą. Natasza.
Ostatnio zmieniony sob 12 lip 2014, 09:20 przez B.A.Urbański, łącznie zmieniany 1 raz.
I pity the fool who goes out tryin' to take over da world, then runs home cryin' to his momma!
B.A. = Bad Attitude

3
Dzięki za przeczytanie i komentarz.
Przeczytanie na szczęście nie zagroziło mojemu zdrowiu :) a każdą radę bardzo cenię. Szczerze mówiąc liczyłam właśnie, że ktoś mnie troszeczkę zdystansuje do mojego tekstu i zobaczę jego braki – mając w głowie całą historie i każdą postać czasem chyba podświadomie piszę używając pewnych „skrótów myślowych”. Chciałam rzeczywiście wyjść z perspektywy Franka, by potem przejść na taką ogólna, ale zdaje się, że mi nie wyszło :)
Co do tego, że Frank był niezastąpiony: ja wiem, że znał Sophie, a właściwie jej upodobania do tego stopnia, że zajmował się nawet jej prywatnymi sprawami – rezerwacje w restauracjach, wakacje, pralnia, zakupy (odbierał zamówiony kostium), zamawianie sprzątaczek itd. Widzę go jako kogoś w rodzaju giermka :) Poza tym Frank to taki egoista z syndromem Piotrusia Pana, żyjący z dnia na dzień bez zobowiązań, tak naprawdę średnio kompetentny, ale nadrabiający służalczością. Ponieważ sam był lizusem pragnącym tylko wygodnego życia, nie mógł pojąć, że Sophie w tak jednoznaczny sposób przeciwstawiła się zarządowi i rzuciła wszystko, tylko dlatego, że firma zmieni właściciela. Znal jej upodobania, ale nie znał jej. Nie wiedział, ile ta firma dla niej znaczyła, że była „jej dzieckiem”, któremu wszytko poświęciła... No dobra, rozpisałam się :)
W każdym razie ja znam Franka, a Czytelnik nie – czasem o tym zapominam :)
„Uczucie okazało się dość trwałe...” tam powinno być „bo towarzyszyło...”
Te kropki w dialogach to po prostu błędy techniczne :)
Jeśli chodzi o rozmowę z Margaret, to Sophie stara się nie okazywać, że owa praca to jej ostatnia deska ratunku, chce zachować twarz, nie zdradzić emocji – później będzie mowa o tym, że właśnie Harisson uczył ją, iż w interesach nie wolno się odsłaniać – te nauki Sophie przeniesie też na grunt prywatnych stosunków (o czym Czytelnik dowie się później :) ). Skoro muszę wyjaśniać, to znaczy, że w tekście tego nie widać. Pomyślę, jak poprawić.
Zdanie o powodach rzeczywiście kulawe – zmieniałam je w ostatniej chwili, ale chyba coś pokręciłam, bo miało brzmieć jakoś inaczej...
Dzięki jeszcze raz :) Pozdrawiam.
„Styl nie może być ozdobą. Za każdym razem, kiedy nachodzi cię ochota na pisanie jakiegoś wyjątkowo skocznego kawałka, zatrzymaj się i obejdź to miejsce szerokim łukiem. Zanim wyślesz to do druku, zamorduj wszystkie swoje kochane zwierzątka.” Arthur Quiller-Couch

FB - profil autorski

4
iris pisze:tak naprawdę średnio kompetentny, ale nadrabiający służalczością
I to się właśnie gryzie z tym, że on ma być niezastąpiony. Wg mnie takich jest mnóstwo.

Odnośnie "dość trwałe" chodziło mi przede wszystkim o "dość" jako słowo niewiele mówiące, ale wprowadzające zamieszanie.
iris pisze:Sophie stara się nie okazywać, że owa praca to jej ostatnia deska ratunku, chce zachować twarz, nie zdradzić emocji
Za późno, bo ona już zdradziła emocje i od samego początku rozmowy jest wiadomo, że ta praca to jej ostatnia deska ratunku. W momencie kiedy wstała, wyszedł jej temperament.
Będzie Ci trudno znaleźć punkt równowagi między jej temperamentem, a nie-zdradzaniem-emocji.

P.S. Moje pierwsze zatwardzenie! Yupi! ;)
I pity the fool who goes out tryin' to take over da world, then runs home cryin' to his momma!
B.A. = Bad Attitude

5
:) Myślę, że jeszcze jedno trzeba wziąć pod uwagę – nie chodzi o to, że Frank był niezastąpiony, ale że chciał takim być, albo miał się za takiego. Ale na Sophie chyba mam już pewną koncepcję – niech będzie twarda i profesjonalna –poprawię dialog, zostawię tylko ten jeden moment, kiedy nie wytrzymuje i wstaje – tak żeby ją trochę „uczłowieczyć” :)
„Styl nie może być ozdobą. Za każdym razem, kiedy nachodzi cię ochota na pisanie jakiegoś wyjątkowo skocznego kawałka, zatrzymaj się i obejdź to miejsce szerokim łukiem. Zanim wyślesz to do druku, zamorduj wszystkie swoje kochane zwierzątka.” Arthur Quiller-Couch

FB - profil autorski

6
Czyta się fajnie, aczkolwiek co jakiś czas trzeba zrobić pauzę i analizować "długie jak mur chiński zdania". To sprawia, że tekst jest przeładowany informacjami, jak już wspomnieli o tym inni. Poza tym zaintrygowała mnie postać Franka, ale później został on wycięty ze scenariusza (cios dla mojej wyobraźni).
Suma summarum, tekst nie w moim typie, ale daję 5 za pomysł ;-)
Kto pisze, ten żyje wiecznie.

7
jego szefowa zawsze znajdzie sposób, by zarabiać
Sądzę, że ten przecinek jest zbędny.
Uczucie to okazało się dość trwałe i towarzyszyło mu już dobrą godzinę[/quote
Przecinek
dziewczyny obok – Dziesięć lat harowałam, żeby wybić tą firmę
Albo kropka, albo małe „d”.
„tę”
Rozumiem sens „wybić”, ale mam wątpliwości, czy jest to poprawne i używane określenie, szczególnie bez dodatkowego opisu. W każdym razie brzmi trochę dziwnie.
i mała czarna na nieprzewidziane okazje.
Co to jest „mała czarna'? Mnie to się z kawą kojarzy...
Wrodzona skrupulatność Sophie sprawiała,
Zbyt często używasz imienia „Sophie”.
– Jeśli chcesz, możesz je wziąć, albo rozdać, jak uważasz – powiedziała do blondynki, która zrezygnowana podeszła do szafy, wybrała całą jej zawartość i ledwie ją obejmując, wróciła do swojego boksu.
Tak trochę nieelegancko, a co ważniejsze – sztucznie. Tak od razu korzysta z okazji, łapie ciuchy i zmyka do siebie? Przecież wykazywała troskę o szefową, powinna – podświadomie nawet – liczyć na jej zmianę decyzji, przekonywać trochę dłużej i konsekwentniej, a nie rzucać się jak sęp, swoim zachowaniem wskazując, że nie ma już odwrotu.
Oddaj to proszę Harrisonowi, resztę załatwię później – powiedziała, podając przyjaciółce dokument.
- Jako pisarka mówię ci, że to kiepski tekst – odpowiedziała Anna, patrząc na podaną jej kartkę.
„powiedziała – odpowiedziała”. Powtórzenie. Może „odrzekła”? Albo tylko: „podała przyjaciółce dokument.”
Po chwili zastanowienia
Przecinek
ruszyła szarym korytarzem do windy.
- Marcus Street 14 proszę – powiedziała do taksówkarza, jednocześnie odbierając złośliwie brzęczący telefon.
Wygląda, jakby taksówkarz siedział w windzie. Taksówka zresztą też.
ironią - Za dużo pracujesz.
Albo kropka, albo małe „z”.
- Daj spokój, gramy w jednej drużynie... w końcu ty też masz udziały w spółce... powinno ci zależeć na jej rozwoju.
w firmie i tak jesteś już spalona...
Najpierw mówi że grają w jednej drużynie, a po chwili, że jest spalona. Ja rozumiem, że świnia, ale jakaś niekonsekwentna...
burmistrza oraz przyjęcie jej towarzyszące były jednymi z najbardziej snobistycznych wydarzeń towarzyskich w mieście.
Przecinek przed „były”.
jako członek zarządu dużej korporacji od kilku już lat patrzyła na tych samych biznesmenów,
Przecinek przed „od” by się przydał.
Sophie weszła do ogromnej lustrzanej sali hotelowej, gdzie tłum gości raczył się już szampanem.
Podobna historia jak z winda i taksówką. Ląduje na tej balandze jak spadochroniarz znikąd.
zabierając torebkę i kierując się w drugi koniec sali, gdzie elegancka kobieta w bordowej sukni wyraźnym gestem zapraszała ją do siebie.
- Margaret... – powiedział Harisson – Mogłem się domyślić. Cóż, życzę ci powodzenia. Szczerze.
- Dziękuję – odpowiedziała Sophie.
Można odnieść wrażenie, że wymiana tych dwóch zdań następuje już po tym, kiedy bohaterka już odeszła i porzuciła towarzystwo Harrisona.
- Wiedziałam – powiedziała Sophie, prosząc o kolejny kieliszek.
- Nie masz żalu?
- Nie, nie do ciebie.
- Do Patricka... Cóż mogę powiedzieć, zawsze uważałem, że stać cię na kogoś lepszego...
- Doceniam twoją troskę – odpowiedziała Sophie z ironią – a teraz przepraszam cię, muszę z kimś porozmawiać – powiedziała, zabierając torebkę i kierując się w drugi koniec sali, gdzie elegancka kobieta w bordowej sukni wyraźnym gestem zapraszała ją do siebie.
- Margaret... – powiedział Harisson – Mogłem się domyślić. Cóż, życzę ci powodzenia. Szczerze.
- Dziękuję – odpowiedziała Sophie.
Harisson siedział jeszcze chwilę przy barze, obserwując, jak Sophie przemierza salę. Ze wszystkich jego kochanek, tylko ona dostała coś więcej, niż kilka par brylantowych kolczyków – dostała szansę zrobienia kariery i skrupulatnie ją wykorzystała. Być może dlatego nawet teraz nie chowała żalu do Harissona.
- Z jego twarzy można czytać, jak z książki – powiedziała z sarkazmem w głosie kobieta w czerwonej sukni, gdy tylko Sophie się zbliżyła.
To właśnie była Margaret Mincher, właścicielka wielkiego koncernu wydawniczego.
- Witaj Margaret – powiedziała Sophie.
Tak nie może być.
Nie bez powodu tyle razy próbowałam cie namówić na przejście do mnie.
„cię”
Ty jesteś chwilowo persona non grata w naszym małym cuchnącym światku. Dajmy sobie trochę czasu. Ty musisz ochłonąć, ja upewnić się, że podejmuję słuszną decyzję.
Któreś „Ty” należałoby usunąć.
Do stolika przyszli spóźnieni towarzysze Margaret
Zbyt często pojawia się imię Margaret.
postanowiła przyjść była rozmowa z Margaret i spotkanie z Jeanem.
Przecinek przed „była”.
Spóźnieni goście wchodzili jeszcze do sali, a wśród nich Sophie nareszcie zauważyła Jeana.
„Sophie” niepotrzebne.

Dobry, płynny tekst, czyta się lekko i z zainteresowaniem. Sytuacja dosyć standardowa, ale przyjemnie przedstawiona, choć wciąż istnieje zagrożenie banałem. I tak trochę wygląda, że kobiety są mądre, dzielne i z zasadami, w odróżnieniu od mężczyzn. Podejrzewam, że nie miałaś takiej świadomej intencji, ale... W każdym razie nie byłoby raczej najlepiej, gdyby ta tendencja była rozwijana w dalszej części opowiadania. A w końcowej scenie zachowanie Jeana nazbyt obcesowe i nazywając rzecz po imieniu – chamskie. Ona zaś, w firmie reaguje impulsywnie, unosząc się honorem i jeszcze zostawia swoją garderobę, a tutaj, po takich słowach jej (?) faceta, nie rzuca się na niego z pazurami? Taka niespodziewana metamorfoza? I może chciałaś pokazać, że wszystko co złe tego dnia na nią się wali – to prawda, tak bywa - ale jednak stonowałbym to jakoś, nie tyle jeśli chodzi o treść, lecz o formę.

8
Przeczytałam Twój tekst z zainteresowaniem, więc chociaż ma już dwie weryfikacje, dorzucę jeszcze parę zdań.

Zgadzam się z B.A.U.: Frank jest w tym fragmencie najzupełniej zbędny. Nie warto wprowadzać na scenę bohatera, dla którego nie ma się żadnej roli. Frank jest tu rekwizytem bez znaczenia. Lepiej będzie, jeśli pojawi się wówczas, kiedy dasz mu jakieś konkretne zadanie do wykonania, nawet gdyby miało to być tylko odebranie ciuchów Sophie z pralni. Wtedy znajdzie się miejsce i na jego rozważania o dziewczynie, i na obawy dotyczące własnej przyszłości.
iris pisze: w firmie i tak jesteś już spalona...
iris pisze:Ty jesteś chwilowo persona non grata w naszym małym cuchnącym światku. Dajmy sobie trochę czasu. Ty musisz ochłonąć, ja upewnić się, że podejmuję słuszną decyzję.
Nie bardzo rozumiem, dlaczego Sophie miałaby być "spalona" albo "persona non grata" w wydawniczym światku. Że zrobiła awanturę, kiedy decydowała się przyszłość jej wydawnictwa? Wcześniej nikt nie zauważył, że dziewczyna ma temperament? Przecież funkcjonuje tam już dziesięć lat. Spalonym można być po jakimś skandalu towarzysko-obyczajowym albo poważnym naruszeniu zasad obowiązujących w grupie zawodowej, lecz tu do niczego takiego nie doszło. Sophie wściekła się, chce odejść (może przecież zostać, nikt jej nie wyrzuca) - w porządku, to jest uzasadnione na poziomie emocji, nie chłodnej kalkulacji. Nie widzę tu jednak miejsca na ostracyzm zawodowy. Mogłoby się co najwyżej okazać, że jej kompetencje nie są w środowisku cenione aż tak wysoko, żeby natychmiast zyskała nową pracę. Dlatego widziałabym nieco inny przebieg rozmowy z Margaret. Raczej w stylu: miałam dla ciebie ofertę, odmówiłaś, przyjęłam więc kogoś innego, a teraz musisz poczekać, aż zacznę nowy projekt. To jest naturalne i nie wymaga żadnych łamańców ze strony potencjalnej szefowej.

Trochę zbyt pospiesznie i na skróty wprowadzasz zmiany miejsca akcji.
iris pisze: ruszyła szarym korytarzem do windy.
- Marcus Street 14 proszę – powiedziała do taksówkarza,
To sprawia wrażenie, jakby taksówkarz czekał przy windzie.
iris pisze:Zanim dojechała do mieszkania, wyjmowała go jeszcze kilkakrotnie, by znów słyszeć „Tu Jean, nie mogę w tej chwili rozmawiać...” W końcu po piskliwym sygnale nagrała wiadomość:
„Jean, będę dziś na przyjęciu w Grancie, spotkajmy się na tam”.
iris pisze:Sophie weszła do ogromnej lustrzanej sali hotelowej, gdzie tłum gości raczył się już szampanem.
Jechała do mieszkania, weszła do sali hotelowej - może by jednak w tym mieszkaniu przebrała się w coś stosownego na takie przyjęcie? A jeśli nie chcesz wchodzić w detale, gdyż uważasz je za zbędne, to po prostu wyraźnie oddziel - przy pomocy odstępu interlinii - część rozdziału zaczynającą się od drugiego zdania. Wtedy będzie widać, że to już całkiem nowy epizod w burzliwym dniu bohaterki.

Sytuacja rzeczywiście jest trochę sztampowa - silna kobieta plus nagły krach zawodowy wzmocniony kryzysem w życiu uczuciowym - ale też daje sporo możliwości ciekawego rozwoju akcji. Liczę na niebanalny przebieg dalszych wydarzeń :)
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

9
Dzięki bardzo. Z większością uwag oczywiście nawet nie dyskutuję :) Tylko tak pokrótce:
Gorgiaszu, „mała czarn”a to podstawa wyjściowej garderoby każdej kobiety - czarna wizytowa sukienka. Powinnam zrobić do tego przypis ;)
To już niestety nie pierwszy raz okazuje się, że największy problem mam z powtórzeniami i podmiotami. Może kiedyś wreszcie zapanuję nad tym.
Zdaję sobie sprawę, że początek jest dość standardowy - później planuję wprowadzić coś bardziej oryginalnego (chociaż, czy w dzisiejszych czasach można jeszcze wymyślić coś takiego??). Specjalnie też pokazuję tutaj Jeana w taki sposób – później będzie nieco więcej o ich relacji (ale nie za dużo, bo to raczej watek poboczny, żeby pokazać pewne zachowania i cechy bohaterki)) i okaże się, że to właściwie Sophie jest, czy była nie fair.
Dzięki Rubio za rady :) Na pewno skorzystam :)
Pozdrawiam serdecznie :)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron