Polowanie na tygrysy Rozdział 3

1
Rozdział III
  Głośne szczekanie wyrywa mnie ze snu. Jest środek nocy. O co temu psu znowu chodzi?
  -Raszik! Spokój! – krzyczę, ale nic to nie daje. Pies dalej szczeka i warczy. Wstaję i chwytam za miecz. Powoli otwieram drzwi. Wychodzę na korytarz, lecz nikogo nie dostrzegam.
  -Głupi pies – mruczę pod nosem i wracam do komnaty, aby się znów położyć, ale pies mnie uprzedza.
  Nie mam już siły, żeby go zrzucać. W sumie i tak zaraz musiałbym wstać. Ciężkie są obowiązki kapitana królewskiej gwardii. Król zwołuje dzisiaj jakąś naradę, na której muszę się pojawić. Nienawidzę takich spotkań. Nie wiem, po co są w ogóle zwoływane, skoro polegają zazwyczaj na tym, że Raul przedstawia swoje zamiary Okręgowi Doradców, a potem krzyczy na wszystkich, próbując udowodnić, że ma rację. Na koniec i tak robi to co chce.
  Wychodzę na zewnątrz. Opieram rękę na mieczu i idę w stronę Wstydliwej wieży. Jest stamtąd wspaniały widok na Tygrysie Miasto. Założone w niepamiętnych czasach przez Allów, ludzi tygrysów. Po ich odejściu zostało stolicą Alzowry. Miasto nigdy nie zostało zdobyte, zapewne dlatego, że nikt go nigdy nie ośmielił się zaatakować. O potędze Tygrysiego Miasta krążą legendy po całej Artji, wiele jest prawdziwych. Między innymi o Podmieście. Nie takim jak w innych miastach, rozumianym jako dzielnica biedoty. Podmiasto znajduje się w podziemiach Tygrysiego Miasta. Niewiele osób wie jak tam dotrzeć. Byłem tam tylko raz w życiu, a kiedy chciałem wrócić, to przejście gdzieś znikło. Ciężko jest mi dokładnie opisać wygląd Podmiasta, ale widziałem tam ludzi, o których mówią w legendach. Są dużo wyżsi, niż normalni ludzie i mają srebrną skórę oraz skrzydła. Mówi się, że są to potomkowie dawnych Allów, skalani przez magię. Gdy powiedziałem o nich Raulowi, okazało się, iż wie, że istnieją i żyją w Podmieście. Powiedział mi nawet, że może wezwać ich do boju, ale lepiej by było nie sprawdzać bez potrzeby ich siły. Mimo to zawsze ciekawiły mnie te istoty.
  W końcu staję na szczycie wieży. Uwielbiam z niej patrzeć na miasto. Oglądać wszystkie dziewiętnaście dzielnic, rozciągających się od górnego zamku, na Wzrośniętej Górze, aż po Drętwą Rzekę. Wszystko otoczone grubym, białym murem. Czterdzieści cztery wieże. Jak byłem mały uwielbiałem je liczyć. W Białej dzielnicy stoi wielka świątynia Halgomona, najwspanialsza budowla w całym mieście. Górny zamek, wydrążony w górze oraz pałac królewski. Tuż przy nim, znajduje się najwspanialsza ze wszystkich dzielnic, Tygrysia i dwór rodu Triandów. Na otoczonej murem posiadłości, powiewa sztandar Białego Tygrysa.
  -Majstrzuniu! – słyszę znajomy, irytujący głos. – Chciałbym ci przypomnieć, że niebawem ma pan spotkanie z okręgiem doradców oraz wielmożnym królem. Przypominam również o jeszcze wielu dzisiejszych obowiązkach.
  -Jasne… Daj już spokój… A poza tym, jak mnie tu znalazłeś?
  -No cóż… W moim przypadku niewiele potrzeba – Toriasz uśmiecha się głupkowato. Kiedyś będzie go to sporo kosztowało.
  -Nie powinieneś się z tym tak obnosić – odpowiadam. – Pomyślałeś co będzie jak cię złapią?
  -Wiem, wiem… Nie wolno… Kodeks Tygrysa… Bla, bla, bla!
  -Zazwyczaj kończy się to bełtem w czaszce, albo przybiciu do muru, głową w dół.
Toriasz nerwowo przełyka ślinę.
  -Przyniosłeś coś do picia? – zmieniam temat.
Giermek pstryka palcami i w jego rękach pojawiają się dwa kielichy.
  -Są puste – stwierdzam. Toriasz uśmiecha się i wyciąga rękę przed siebie. Słychać trzask tłuczonej szyby i nagle do ręki giermka wpada butelka z winem.
  -Tozzańskie Jabłkowe! Moje ulubione!- krzyczy, strzelając korkiem. Nalewa do pucharów, nie przechylając butelki. Denerwuje mnie, kiedy się tak popisuje.
  -Dobrze wyglądasz, jak na kogoś kto dwa dni temu otrzymał niemałą chłostę – mówię biorąc łyk wina. Ależ to paskudne! Jest obrzydliwie słodkie i ma okropny posmak, przypominający ścierę do podłogi, a w ustach pozostaje jeszcze większa susza.
  -Staram się dbać o swój wygląd! Ale, skoro muszę – Toriasz przejeżdża palcem po twarzy, tworząc paskudną bliznę.
  -Nie skomentuję już tego – biorę kolejny łyk. Odruchowo wylewam płyn za wieżę. - Nie wiem jak można pić to świństwo!
  -Naprawdę trudno ci dogodzić. Och! Jakże już późno! Muszę już iść! - krzyczy.
  -Gdzie ci się tak śpieszy?
  -Nie mówiłem ci? Jadę do Treut, spotkać się z wujem!
  -Dobrze, że informujesz mnie zanim odjechałeś! Ale niech ci będzie. Tylko wyczyść mi zbroję przed wyjazdem!
  -Oczywiście majstrzuniu! – uśmiecha się i znika z błyskiem.
  To smutna prawda, ale Toriasz, mój giermek jest skalanym przez magię. Jednak póki co tylko ja o tym wiem. Gdyby ktoś się dowiedział, musiałbym go zabić, aby się oczyścić. Toriasz mimo wszystko jest silnym magiem i wielokrotnie ratował życie zarówno mi, jak i nawet samemu Raulowi. I tu ujawnia się jego kolejny talent. Choć często zdaje mi się, że przesadza, to i tak Toriasz jest nadzwyczaj dyskretny. Posiada tą niezwykłą umiejętność, iż potrafi mądrze korzystać z magii. Ani razu jeszcze nie wpadł, dzięki czemu jeszcze żyje.
  Moim giermkiem został gdy miałem czternaście lat, a on dziesięć. Był wątłym jasnowłosym chłopaczkiem o małych, jasnych oczach, a ja dumnym, silnym, prawie mężczyzną. Często go wyśmiewałem i kazałem mu robić bez przerwy, coraz głupsze rzeczy, a jemu zawsze wszystko się udawało.
  O jego zdolnościach dowiedziałem się dużo później. Gdy miałem osiemnaście lat, wyruszyłem z Toriaszem do pewnej wioski, daleko na północy, przy granicy Alzowry z Ganizą, krainą czerwonych ludzi, Ganzyów. Dostałem dziesięciu ludzi, Ganzyów było trzy razy tyle, a w dodatku uchodzą za najsilniejszych wojowników w całej Artji. Podobno są ludźmi, ale gdy ich spotkałem, zacząłem mieć co do tego wątpliwości. Wysocy na prawie dwa metry. Ich potężnych mięśni, nie zakrywa skóra. Według legend ich mięśnie są twarde jak skała, ale udało mi się sprawdzić tą historię. Nie ma w tym prawdy, aczkolwiek są dość twarde. Niektórzy z nich mają niedługie rogi, inni są dość wątli. Podobno dzielą się na jakieś kasty, określające ich siłę, ważność, czy coś tam innego. Nie za wiele mnie to obchodzi. W każdym razie broniłem przed nimi pewnej wioski. Nathel określił to miejsce mówiąc, „Tutaj tygrys zmierzy się z niedźwiedziem! I to cholernie wielkim niedźwiedziem!” Z początku zabroniłem Toriaszowi wtrącać się do walk, ale gdy ujrzałem Ganzyów, zmieniłem zdanie. Nigdy wcześniej się tak nie bałem walki. Pierwszego dnia zginęło czterech moich ludzi, a udało nam się powalić zaledwie dwóch Ganzyów. Przeżyliśmy tylko dlatego, że Ganzyjczycy nie zaatakowali wszyscy naraz. Wieczorem, tego samego dnia zebrałem pozostałych przy życiu ludzi i ruszyliśmy konno na obóz czerwonych. Zabiliśmy ośmiu, a straciliśmy dwóch. Następnego dnia wszystko miało się rozstrzygnąć. Ganzyjczycy uderzyli z samego rana. Podpalali domy, mordowali wieśniaków. Zaczęła się masakra. I w tym dzikim tłumie spostrzegłem jak Toriasz, dyskretnie kierował ogniem w Ganzyjczyków. Moi ludzie stwierdzili, że są tak niezdarni, iż sami wpadają we własny ogień, ale ja znałem prawdę. Tego dnia zwyciężyliśmy, ale z wioski niewiele zostało. Pomimo strat, powróciłem do domu jako bohater i pogromca czerwonych ludzi. Tydzień później zostałem wysłany wraz z pięćsetką żołnierzy z powrotem do Ganizy, aby zdobyć jeden z tamtejszych zamków, ale to już inna historia.
  Spoglądam w stronę słońca. Chyba nadeszły już czasy, aby udać się na naradę. Nie zaprzeczę, iż nie chce mi się tam iść. Powolnym krokiem ruszam w stronę królewskiego pałacu. Tygrysie Miasto powoli budzi się do życia. Gdzieś kowal rozpala piec, w innym miejscu ktoś znów maluje sobie dom, jeszcze kto inny pielęgnuje ogródek. Strażnicy zaczynają patrolować ulicę. Z dumą przechodzę obok nich, gdy mi salutują. Po drodze zaczepia mnie jedna z tych niewiast o lekkich obyczajach. Karcę ją okrutnym spojrzeniem i idę dalej. Mijam Ulicę Fontann i Rzeźb oraz Wielką Galerię Sztuki Alzowry, na której wciąż widnieje napis zrobiony przez króla w dzieciństwie: „Na pohybel Kreońskiemu ścierwu!”. Zostawiam za sobą dzielnicę kupiecką, gdzie znajduje się około czterdziestu sklepów, cztery karczmy i niezliczona ilość straganów. Zawsze panuje tam ogromny tłok, ale nie największy. Gorzej jest tylko w Dzielnicy Portowej, która znajduje się tuż nad rzeką. Na szczęście, nie często się tam muszę zjawiać. Przechodzę przez Wilczą Bramę, która znajduje się prawie w samym centrum miasta, nikt nie wie kto ją zbudował i po co, ale jest i całkiem dobrze się prezentuje. Stamtąd już niedaleko do Królewskiego Muru i Pałacu. Czasem, po drodze mijam ludzi, wyprowadzających swoje zwierzęta na spacer. Psy, koty, a niektórzy nawet świnie. To jest właśnie piękno Tygrysiego Miasta. Zwykła prostota, połączona z szlachetnym bytem oraz pokaźnym bogactwem.
  Pałacu jak zawsze pilnuje dwóch strażników. Salutują, gdy przechodzę obok nich. Jak to dobrze być ważnym. W środku panuje niewielkie zamieszanie. Ktoś ze służby przewrócił wazon z kwiatami i teraz ktoś się o niego awanturuje. Nigdy nie zrozumiem tych ludzi. Denerwować się o byle co. Przecież ten wazon nawet się nie potłukł. Idę w stronę Sali Narad. Najbrzydsza z sal, a prowadzi do niej najpiękniejszy korytarz. Ściana z prawej strony jest wysoka, z żółtej cegły, a z lewej niska, zasłaniana wieloma obrazami. Przedstawiają głównie sceny batalistyczne, takie jak „Bitwa o Jasnogród”, „Śmierć Wekiusza”, „Polowanie na smoki” i wiele innych. Mój ulubiony to „Odesłanie Hyma”. Przedstawia on jednego z największych bohaterów Artji. Tylko którego? Walczy z ogromnym demonem, hymem, największym wcieleniem zła. Wiem, że obraz dotyczy któregoś Czasu Pogromu, tylko nie wiem którego. W sumie były tylko cztery, a niektórzy twierdzą, że aż cztery. Nigdy się tym zbytnio nie przejmowałem. To po prostu wojna, jak każda inna, z tą różnicą, że jakiś demon prowadzi armię jakiegoś plugastwa i próbuje zniszczyć cały świat. Nie sądzę, żeby było to coś bardzo strasznego. W końcu były takie cztery, a Artja dalej istnieje.
  Staję przed „Jagodową Panną”, której owoce zasłaniają to co trzeba, gdy nagle czuję, że ktoś na mnie wpada i przewraca się. Gdy dostrzegam, że to królowa Allea. Z początku serce staje mi prawie w gardle, ale wtedy wyciągam do niej rękę i gdy dotykam jej delikatnej skóry, czuję się znacznie lepiej..
  -Dziękuję Tarnisie – mówi swoim słodkim głosem. Spogląda na mnie zielonymi, przymrużonymi oczami.
  -Za to, że pomogłem waszej wysokości wstać, czy za to, że pomogłem upaść.
  -I za jedno, i za drugie – uśmiecha się, słodko odrzucając swoje rude loki w tył. Wygląda przepięknie. Jej delikatne rysy, mały nosek, wąskie usta, długa szyja i dwie…
  -Tarnisie?
  -Tak wasza wysokość? – chyba za bardzo się gapię.
  -Co tu robisz tak wcześnie? – pyta.
  -Przyszedłem, ponieważ król wezwał mnie na dzisiejszą naradę.
  -Dureń – mówi. Choć takie słowa nie przystają królowej, to Allea i tak używa ich nadzwyczaj często. Jednak dzięki temu jest pewnie jedyną osobą, która może mieć wpływ na decyzje Raula.
  -Kto?
  -Ty i on. On, że zwołuje jakieś bezsensowne narady, a ty, że na nie przychodzisz.
  -Takie obowiązki, wasza wysokość.
  -Od kiedy ty taki obowiązkowy? – dziwi się.
  -Od kiedy, muszę pilnować tyłka jego szlachetnej wysokości.
  -Powinieneś go czasem porządnie skopać, zamiast tak o niego dbać!
  -Ależ wasza wysokość…
  -Wiesz, że tak tylko żartuję.
  -Wiem, wasza wysokość.
  -Wiesz, że nie lubię jak tak do mnie mówisz! – Allea prawie krzyczy.
  -Przepraszam, wasza wysokość – odpowiadam uśmiechając się.
  -Jesteś nazbyt bezczelny Tarnisie! Jednak to dobrze, że to jednak ty jesteś dowódcą gwardii Raula.
  -Rozumiem, że wasza wysokość tak mówi, tylko z powodu sympatii do mnie, a nie z przyczyn moich umiejętności.
  -Jesteś słodkim kociakiem – mówi to tak, że aż zaczynam się rumienić.
  -Powinienem już się oddalić wasza wysokość – mówię skłaniając się.
  -Tylko niech poprawię ci te włosy. Czy ty się w ogóle czeszesz? – Allea przygłaskuje mnie ręką.
  -Czasami…
  -Mógłbyś przemówić do rozsądku Raulowi i kazać mu odwołać tą głupią naradę. Poszlibyśmy gdzieś we trójkę, jak za dawnych lat, kiedy to zrywał się ze swoich zajęć, żeby się z nami spotkać. Pamiętasz te czasy Tarnisie.
  -Aż za bardzo, wasza wysokość. Niestety nie jestem w stanie nakłonić naszego króla do zmiany decyzji. Tylko wasza wysokość ma taką moc.
  -Ponieważ tylko do mnie nie przemawia argument „Jestem twoim królem!” – Allea, aż za dobrze udaje Raula.
  -To dość silny argument. No, na mnie już przyszły czasy – mówię, gdy Allea przestaje mnie czesać.
  -Tarnisie…
  -Co jeszcze, wasza wysokość?
  -A buziaczek, ochraniaczek? – Allea staje na placach i podskakuje w miejscu.
  -Nigdy nie darujesz… - podchodzę do niej i daję jej całusa w policzek, a ona drapie mnie za uchem. Po czym odwraca się i znów udaje wyniosłą królową.
  Otwieram drzwi do Sali Narad. Smród starości od razu drażni nos. Zawsze, kiedy tu wchodzę czuję niesmak do drewnianych, pustych ścian, wielkiego drewnianego stołu i do starych, grubych, brodatych dziadów, którzy ośmielają nazywać się „doradcami”. Król Raul, Wątły Tygrys, wydaje się być przy nich bardzo wątły. Brak tu jakichkolwiek okien. Jedyne światło pada z ogromnego żyrandola tuż nad stołem, który wygląda, jakby miał zaraz spaść.
  -W końcu jesteś Tarnisie! Wszyscy na ciebie czekaliśmy! Gumbie, nalej Tarnisowi wina!
  Gumb jest uważany za jednego z najlepszych doradców króla. Głównie dlatego, ponieważ jest niemy. Zazwyczaj jego zadaniem na naradach jest nalewanie wina. Król gardzi wszystkimi doradcami, a jedynym powód, dla którego jeszcze nie kazał ich wysłać na pastwisko, jest odwieczna tradycja i kilka aspektów politycznych. Sam Raul powiedział, że o wiele lepiej brzmi „Decyzja podjęta przez króla, zatwierdzona przez doradców” niż „Król nakazuje…”.
  Siadam obok Raula. Jako dowódca jego gwardii, mam ten zaszczyt.
  -Tozzańskie Jabłkowe. Idealne wino dla takiego spotkania! – mówi Raul, biorąc łyk wina. Dyskretnie odsuwam swój kielich.
  -A więc, wasza wysokość, jaka jest przyczyna naszej narady? – pyta jeden z dziadów.
  -Jest jedna rzecz, którą chciałbym z wami… uzgodnić. Lordzie Derblu, opowiedz, bardzo proszę o sytuacji na zachodzie.
  -Otóż, wasza wysokość, szanowny Okręgu, dowódco gwardii królewskiej, za waszym pozwoleniem, mam zaszczyt poinformować was o tym, co widzieli nasi zwiadowcy na zachodzie nieopodal niewielkiej wsi Argy. – zapada grobowa cisza na kilka sekund. Raul gestem ręki pokazuje, aby Derbl mówił dalej.
  -Zatem, wasza wysokość, szanowny Okręgu, dowódco gwardii królewskiej, za waszym pozwoleniem…
  -Przejdźże już do sedna! – pogania go król.
  -Już wasza wysokość. Bardzo przepraszam. Ehhm… Na czym to ja skończyłem?
  -Gumb, który nie może mówić, lepiej przekazuje informacje niż ty! A więc Derblu, daję ci jeszcze jedną szansę.
  -Dobrze, wasza wysokość – brodacz wzdycha głęboko, jakby łykał słowa, które ma wypowiedzieć. – Na zachodzie… nieopodal wsi Argy, zauważono jamę…
  -Wiec zgromadziliśmy się tu tylko z powodu jakiejś jamy? – przerywa jeden z doradców.
  -Niech mówi! – nakazuje Fioe, najmłodszy spośród Okręgu, a zarazem najsprytniejszy i nawet nie jest brodaty.
  -Nie jest to zwykła jama. To gazitoki. Według raportów, pierwszego dnia wypełzło pięćdziesiąt, drugiego było już ich sto, a trzeciego ze dwieście. Dzisiaj może być już ich około tysiąca.
  -To niedobrze… - przemawia Gruo, najstarszy z doradców. Typowy zrzęda. Raul ucisza go, zanim zdąży kontynuować.
  -Cóż zatem powinniśmy uczynić? – pyta prowokująco Fioe.
  -Mam już pewne plany – oznajmia Raul. – Wezmę ze sobą dwustu rycerzy, i pięćdziesięciu lekkojeźdzów.
  -Panie taki odział…
  -Taki odział wystarczył, aby pokonać trzytysięczną armię Kreończyków, jak mniemam Gazitoków jest dwa, lub trzy razy mniej.
  -Co innego była wojna czteroletnia, a co innego to starcie z gazitokami!
  -Czy ja wiem? – odzywam się po raz pierwszy.
  Z gazitokami walczyłem tylko trzy razy w życiu. Są nieco lepsi od orków, ale o wiele słabsi od Ganzyów. Jednak odwagę mają nie małą, zachodzi aż pod szaleństwo. Jeden gazitok bez wahania, rzuciłby się na dziesięciotysięczną armię. Jednak podobno to nie odwaga nimi kieruje, a nienawiść do wszystkiego co żyje. Są to istoty stworzone przez Grihermara, jako uosobienie jego nienawiści i zła. Są waleczni, ale strasznie zdezorganizowani. Ich taktyka jest odzwierciedleniem ich myśli „zabić, zabić wszystkich!”. Podobno są to jedyne słowa jakie znają, ale za to we wszystkich językach Artji.
  -Sądzę, że pomysł króla jest dobry – odzywa się Fioe. Lizus. – Tylko rzeczywiście, taka armia może być niewystarczająca.
  -Lordzie Fioe, powiedz ilu Wiosennych Rycerzy potrzeba, aby zabić tysiąc gazitoków. Przypominam ci, że ich zakon został założony przez Kreończyków.
  -Wasza wysokość, oni specjalizują się w walce z gazitokami.
  -Wasza wysokość, wasza zawiść co do Kreończyków, nie ma tu nic do rzeczy. Wszyscy wiemy jak bardzo wasza miłość chce prześcignąć we wszystkim Kreończyków, ale czy w takiej sytuacji zachodzi taka potrzeba? Czy gdyby nawet udałoby się wyrżnąć wszystkie bestie, to co? Ścięte łby gazitoków, wysłalibyśmy do Kwiecistgo Zamku z liścikiem o treści „dokonałem tego z dwustoma pięćdziesięcioma ludźmi”
  -To niegłupi pomysł! A jednak na coś się przydajecie! Jeszcze dziś mam zamiar wyruszyć! Stanę na czele oddziałowi jeźdźców i jak Allowie, za dawnych czasów poprowadzę ich do zwycięstwa!
  -To szaleństwo! – krzyczy jeden, którego imienia, akurat nie zapamiętałem.
  -Słucham? – Raul zwraca się w jego stronę. Do niezręcznych sytuacji w czasie narad można się przyzwyczaić. Nietrudno jest powiedzieć o parę słów za dużo, zwłaszcza gdy prawie wszystkie wypowiedziane słowa są niepoprawne. Dlatego zawsze przyjmuję skuteczną taktykę Lorda Gumba i odzywam się jak najmniej.
  -Szaleństwem jest, zajmowanie się takimi rzeczami gdy skarbiec jest… prawie pełny? – to straszne gdy ktoś wykręca się głupotą z takiej sytuacji. Tylko Gumb ośmiela się zaśmiać bezgłośnie.
  -Przemilczę tą uwagę. – mówi Raul.
  -Co się tyczy zaś Kreończyków… - ciszę przerywa doradca dyplomatyczny.
  -Odmów im, czegokolwiek by nie chcieli! – szybko odpowiada Raul. - A jakie jest twoje zdanie, sir Tarnisie, w sprawie walki z gazitokami? Pytam cię jak król żołnierza.
  -Myślę, że powinniśmy się ich pozbyć i nie ważne czy zrobimy to mając tysiąc ludzi czy też dwustu pięćdziesięciu – odpowiadam byle co. Nudzi mnie już ta narada.
  -Widzicie moi szanowni doradcy. Żołnierz troszczy się o dobro królestwa, a wy o co się troszczycie? – doradcy milczą. Przeczuwają co zaraz będzie. – Czymże dla was jest Alzowra?! Jedynie ciepłą posadką i karmicielem! Liczy się tylko dla was własne bezpieczeństwo! Wiem co o mnie myślicie! Że król jest głupi, szalony, lekkomyślny! Ale powiedzcie, czy od czasów Allów, Alzowra była kiedyś tak silna? Pokazaliśmy swoją siłę w Kreoni! Utworzyliśmy stałą granicę z Ganizą! Czemu nie mamy pokazać naszej potęgi również gazitokom?!
  Zapada grobowa cisza. Ktoś głośno przełyka wino.
  -Wezmę trzystu ludzi - oznajmia Raul. – wyruszymy do zamku Arroe. Stamtąd ruszymy na jamę. Możecie już się rozejść.
Zmierzam już do wyjścia, gdy słyszę, że król każe mi wrócić. Ponownie siadam na krześle. Raul natomiast wstaje i nalewa sobie wina.
  -Jak myślisz, Szalony Kocie, dlaczego na każdej naradzie krzyczę i się z nimi nie zgadzam?
  -Pewnie z powodu atmosfery tego pomieszczenia. Strasznie tu duszno – wyczuwam napiętą rozmowę pełną zwierzeń króla. Już wolałbym siedzieć tu z tymi dziadami.
  Raul śmieje się cicho.
  -Mój ojciec zawsze uczył mnie o trójkącie sympatii królewskiej. Gdy dbasz o dwa kąty, przestajesz dbać o trzeci. Każdy ma swoją nazwę. Jeden to arystokracja, drugi wojsko, trzeci lud. Ten kto wybiera wojsko i arystokracje, a nie dba o lud staje się tyranem. Dbając o arystokrację i lud, stalibyśmy się jak Kreonia. Dziesiątka wyszkolonych żołnierzy, pokonywałaby setkę naszych. Rozumiesz już dlaczego tak nimi gardzę? Arystokraci to… Źle się wśród nich czuję. Nigdy nie walczyli, nie dostrzegają tego co my widzimy…
  -Czyli, konkretnie? – pytam ziewając.
  -Cele. Nie mają żadnych. Pełen brzuch i góra złota to wszystko co im wystarcza. Czasem próbują sięgnąć po władze. Dlatego taki dla nich jestem. Muszę okazywać swoją wyższość. Ktoś, kto nigdy nie miał władzy nie zapragnie jej, a ci co uważają się za mądrzejszych…
  -Kończą jak Depuzzo.
  -To był chyba najpiękniejszy pokaz. Do dziś jeszcze pamiętam jak podawał mi zatrute wino. Wszystko poszłoby po jego myśli, gdyby nie jego obraźliwe słowa.
  -Chlusnąłeś mu winem w twarz, a ono przeżarło mu głowę na wylot. Smutna jego historia, ale wiele uczy.
  -Albo jak Hyt obmyślił zamach stanu. Szkoda, że gdy wszedł do moich komnat z odziałem rycerzy, ci pojmali jego, a nie mnie. Widzisz, Szalony Kocie. Kiedy lud i wojsko kocha swojego króla, wtedy arystokracja nie jest w stanie mu się przeciwstawić.
  -Niełatwo jest być królem – komentuje.
  -W każdym razie lepiej jest niż w Etriadorze, gdzie każdy chce zabić króla, a jeszcze lepiej niż w Kreonii, gdzie każdy może to zrobić.
  Śmiejemy się przez chwilę.
  -Powinniśmy się przygotować – mówi król. - Do Arroe dwa dni drogi, a potem czeka nas wielka bitwa!

  Gdy wybija południowy dzwon, jadę w towarzystwie Tygrysiej Gwardii i Raszika. Tuż przede mną jedzie król Raul, ze swoim sztandarem. Za nami jedzie dwieście pięćdziesiąt rycerzy w ciężkich zbrojach, z długimi lancami w dłoniach. Na samym końcu jedzie pięćdziesiąt Lekkojeźdzów, elitarny odział. Odziani w czarne kolczugi, jeżdżą bez siodeł. Ich bronią są długie, jednosieczne miecze. Szare kaptury zasłaniają ich twarze.
  -Wziąłeś ze sobą psa, zamiast giermka? – pyta Nathel.
  -Uznałem, że będzie bardziej przydatny – odpowiadam.
  -Świetnie! Będziemy walczyć z gazitokami! – odzywa się Towwe. - Tylko raz z nimi walczyłem i wystarczyło to, żebym na zawsze zapamiętał ich paskudne gęby.
  -Słyszałem, że Wiosenni Rycerze organizują między sobą zawody, w które polegają na odcinaniu głów gazitoków na polu bitwy – mówi Nathel. – I później liczą punkty na podstawie tego jak wysoko poleciał łeb, jak daleko i ile razy obrócił się w powietrzu.
  -Skąd ty bierzesz te ciekawostki? – mruczy Hugh.
  -Mówię przecież, że słyszałem! Czy to już Złota Brama? Zawsze mnie zastanawiało czy to tylko nazwa, czy naprawdę jest ze złota. Nawet jeśliby była, to co za idiota stawia złotą bramę? Przecież to niszczeje od…
  -Nathel.
  -Co?
  -Zamknij się.
Ostatnio zmieniony pt 11 lip 2014, 09:58 przez tygrrrysek, łącznie zmieniany 1 raz.

2
Dobry tekst. I wciąga. Zupełnie inny od poprzednich, w żadnym razie do nich nie przystaje. Nie bardzo widzę, aby stanowiły poszczególne rozdziały jednej całości. Ale jeśli chciałbyś je połączyć, tu musisz sporo się napracować z poprzednimi, aby równać do poziomu.

Czytałem z zainteresowaniem, choć nie lubię fantasy; lekko, płynnie. Ciekawy i intrygujący opis Podmiasta - mam nadzieję, że jego tajemnicze przedstawienie znajdzie kontynuację i rozwinięcie. Wyczerpujący, barwny opis drogi do pałacu, przyjemna scena z kokieteryjną królową. Partia dialogów u króla mniej mi odpowiadała, trochę monotonna, nijaka pod względem treści, coś bym z nią jeszcze pokombinował, ale już do dialogu Raula z bohaterem nie mam zastrzeżeń.
Niewiele osób wie jak tam dotrzeć. Byłem tam tylko raz w życiu,
Powtórzone „tam”. Może tak: „Niewiele osób wie, jak odnaleźć do niego drogę. Byłem tam...”
ale widziałem tam ludzi, o których mówią w legendach. Są dużo wyżsi, niż normalni ludzie
Powtórzone „ludzi”. Napisałbym: „ale widziałem tam tych, o których mówią...”. Wychodzi nawet bardziej tajemniczo.
Gdy powiedziałem o nich Raulowi,
Lepiej by było: „opowiedziałem”.
Powiedział mi nawet, że może wezwać ich do boju, ale lepiej by było nie sprawdzać bez potrzeby ich siły.
„Powiedziałem” - powtórzenie z poprzednim zdaniem (niezależnie czy jest tam „powiedziałem” czy „opowiedziałem”); trzeba zmienić. Może tak: „Odrzekł, że może wezwać...” albo; „Stwierdził nawet, że może wezwać...”.
-Naprawdę trudno ci dogodzić. Och! Jakże już późno! Muszę już iść! - krzyczy.
  -Gdzie ci się tak śpieszy?
  -Nie mówiłem ci? Jadę do Treut, spotkać się z wujem!
  -Dobrze, że informujesz mnie zanim odjechałeś! Ale niech ci będzie. Tylko wyczyść mi zbroję przed wyjazdem!
Trochę za dużo „ci”.
Jednak póki co tylko ja o tym wiem.
Przecinek po „co”.
Toriasz mimo wszystko jest silnym magiem i wielokrotnie ratował życie zarówno mi, jak i nawet samemu Raulowi.
Trochę niedobrze („zarówno mi”). Lepiej by było na przykład: ...i wielokrotnie ratował życie zarówno moje, jak i samego Raula.
Choć często zdaje mi się,
Napisałbym: „wydaje mi się”.
Ich potężnych mięśni, nie zakrywa skóra.
Przecinek raczej zbędny.
Według legend ich mięśnie są twarde
Przecinek po „legend”.
ale udało mi się sprawdzić tą historię.
„tę historię”
Chyba nadeszły już czasy, aby udać się na naradę.
Tak się mówi o epokach.
„Chyba nadszedł już czas, ...”
jeszcze kto inny pielęgnuje ogródek.
„ktoś”
nie często się tam muszę zjawiać.
„nieczęsto”
Gdy dostrzegam, że to królowa Allea.
Dostrzegam, że to królowa Allea.
Z początku serce staje mi prawie w gardle, ale wtedy wyciągam do niej rękę i gdy dotykam jej delikatnej skóry, czuję się znacznie lepiej..
Z początku serce prawie staje w gardle, ale wtedy wyciągam rękę i gdy dotykam delikatnej skóry, czuję się znacznie lepiej...
Zaimków zawsze za dużo.
-Od kiedy, muszę pilnować tyłka jego szlachetnej wysokości.
Bez przecinka.
-Wiesz, że nie lubię jak tak do mnie mówisz! – Allea prawie krzyczy.
Ten krzyk mi nie pasuje. Ona z nim flirtuje, a o tym się nie krzyczy.
No, na mnie już przyszły czasy
Ta sama uwaga, co uprzednio.
a jedynym powód, dla którego jeszcze nie kazał ich wysłać na pastwisko
„powodem”. I zbędny przecinek.
Idealne wino dla takiego spotkania!
Chyba lepiej; „na takie spotkanie”.
Lordzie Derblu, opowiedz, bardzo proszę o sytuacji na zachodzie.
Lordzie Derblu, bardzo proszę, opowiedz o sytuacji na zachodzie.
nieopodal niewielkiej wsi Argy. – zapada grobowa cisza
Jeśli jest kropka, to „zapada” dużą literą. Albo wyrzucić kropkę.
- zapada grobowa cisza na kilka sekund.
- na kilka sekund zapada grobowa cisza.
Raul gestem ręki pokazuje, aby Derbl mówił dalej.
Lepiej by zabrzmiało „nakazuje”.
Wezmę ze sobą dwustu rycerzy, i pięćdziesięciu lekkojeźdzów.
Bez przecinka.
-Co innego była wojna czteroletnia, a co innego to starcie z gazitokami!
„to” niepotrzebne
Jednak odwagę mają nie małą, zachodzi aż pod szaleństwo.
„niemałą”
Jeden gazitok bez wahania, rzuciłby się na dziesięciotysięczną armię.
Przecinek raczej do usunięcia.
-Przemilczę tą uwagę. – mówi Raul.
Jeśli jest kropka, to „mówi” dużą literą. Albo wyrzucić kropkę.
pozbyć i nie ważne czy zrobimy to mając tysiąc ludzi czy też dwustu pięćdziesięciu
„nieważne”
Czymże dla was jest Alzowra?! Jedynie ciepłą posadką i karmicielem! Liczy się tylko dla was własne bezpieczeństwo!
Powtórzone „dla was”.
Widzisz, Szalony Kocie. Kiedy lud i wojsko
Przecinek zamiast kropki.
-Niełatwo jest być królem – komentuje.
„komentuję”
Tuż przede mną jedzie król Raul, ze swoim sztandarem.
To wygląda tak, jakby król osobiście dźwigał sztandar, nie jestem pewien, ale chyba tak nie bywało. I wątpię czy jakikolwiek król by się na to zgodził; fatygujące, a sztandary z solidnym drzewcem wcale nie są lekkie.
-Słyszałem, że Wiosenni Rycerze organizują między sobą zawody, w które polegają na odcinaniu głów gazitoków na polu bitwy – mówi Nathel.
„w” do usunięcia.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”