Człowiek ten wszedł mi do głowy i nie chciał z niej wyjść.
Tak bardzo potrzebowałem odwrotu mózgu, zmiany postrzegania i nowego życia. Miałem mózg przegryziony mnóstwem nieprzyjemnych sytuacji, a myślałem wcale nie o tym, o czym powinienem. Nagle uwierzyłem w przewrót. Musiałem tylko zdobyć Człowieka i zgolić swoje małpie włosy. Spotkania z innymi ludźmi nie dawały mi żadnej satysfakcji. Czułem się całkowicie odtrącony. Robiłem to jednak z własnej woli, z powodu nieumiejętności wdrożenia się w mózgi innych. Gdy rozmowy stały się tak już tak nudne, wychodzenie z domu okazało się niepotrzebne. I musiałem znaleźć w swoim mieszkaniu coś, co da mi życie. Gdzie będzie koniec nici, którą nawijam na palec? A robiłem to, robiłem całkiem odwrotnie i na pozór dobrze. Stałem, jakby stworzony z tektury, a myśli przepływały przeze mnie, tworząc dziury w moim tekturowym ciele. To bolało: zagryzałem siebie od środka, wywoływałem w sobie luki i koniecznie potrzebowałem wejść w lustro. Nie rozpędziłem się jednak i nie uderzyłem w nie, marząc o tym, że zamieni się ono w wodę. Nie byłem na tyle odważny, by doprowadzić siebie do końca. Wsuwałem się w siebie bardzo delikatnie, malując na swojej dłoni prawdziwe usta. Wierząc w nie i nimi się zadowalając. Osobiste usta.
Nie mogłem już myśleć o sobie. Pisałem i malowałem. Cały świat był jak list polecony do moich rąk, świat idealnie zaplanowany, rodzący się w moich oczach. Nie działo się nic, a ja nie mogłem sobie na dużo pozwolić. Bałem się każdego uderzenia myśli w moim mózgu, próbując otworzyć się na wszystko, rozpływając, zapominałem i gubiłem się w sobie.
Rozmowa z nim uderzyła mnie jakiś czas później. To było dobre określenie: uderzyła mnie nietota tej wymiany słownej. Człowiek ten zaczął od zwykłego „cześć”, a zdawało się, że słyszę to słowo po raz pierwszy. Nie było nic szczególnego w jego sposobie mówienia. Właściwie Człowiek wydawał się być w ogóle nieistotnym. Jak okazało się potem – nikt nie pamiętał jego imienia. I ja także nie mogłem go zapamiętać.
Nie musiałem z nim wiele rozmawiać. On zaczął od monologów:
- Proszę cię, nie znamy się, ja wiem, swoje wiem, uciekniemy stąd. Razem, co myślisz? – mówiąc to, patrzył mi w oczy szaleńczym wzrokiem. Bałem się, ale byłem zbyt oczarowany. – Zawsze chciałem uciec, aż nagle spotykam ciebie… Wiesz, bo to mieszkanie tutaj, zawsze się czułem jak w nie-miejscu. Aż do teraz, jesteśmy tutaj, wiesz jak to się nazywa? – spytał nagle innym tonem.
- Nie wiem – odpowiedziałem niepewnie.
- To się nazywa Częstochowa. To jest miasto, tego się nie chce czuć, ale to się przez ciebie przeziera, dotyka zbyt mocno. Bardzo nieprzyjemnie. Miasto udręki, a ja tu przyjechałem! Udręczać się z własnej woli, taki właśnie byłem, że chciałem się udręczać. Wymyśliłem sobie ascetyzm i oto jestem. Widzisz mnie takiego? Chcesz mnie znać? Takiego? – przełknął ślinę. – Nie jest dobrze, słuchaj, ja mam plan… - ściszył nagle głos. – Ile masz lat?
- Dwadzieścia trzy.
- Baaardzo dobrze, bardzo dobrze – szeptał. – I nic cię nie dotyczy? – nie czekał na odpowiedź. – Słuchaj, robimy tak: bierzemy taksówkę, pierwszą lepszą, wyjeżdżamy. Teraz. Masz pieniądze?
Wystraszyłem się. Powiedziałem, że nie mam ani grosza, że nie pracuję. Bałem się, że ten człowiek jest pijany albo chory.
- Nie szkodzi, to nawet lepiej – uśmiechnął się. – Ja mam. Idziemy.
Nie mogłem mu odmówić. Przerażał mnie i intrygował jednocześnie. Szedłem przed nim, a on trzymał jedną rękę na moich plecach i popychał mnie lekko. Podobało mi się to, choć czułem się nieco niezręcznie. Cała ta sytuacja była pokręcona, choć ja, pamiętając wciąż o niedźwiedzicy i mając w głowie te wszystkie chore rzeczy, które dotyczyły mnie w czasie utraty świadomości, nie byłem w stanie przerazić się niczym bardziej. Człowiek nie zapytał mnie nawet o imię, jakby dobrze wiedział o tym, że swojego imienia nie pamiętam. Gdy jechaliśmy, sam nie wiem gdzie, bo nie usłyszałem, co mówił do taksówkarza, w ogóle nie zwracał na mnie uwagi i nie odezwał się do mnie ani słowem. Próbowałem go jakoś zagadać, jednak na nic. On siedział, milczał.
Zasnąłem. Zdawało się, że jedziemy już dwa dni. Człowiek nie powiedział nadal ani słowa, taksówkarz wyglądał dość niepozornie. Mimo to, zaczynałem mieć chore myśli.
- Co się dzieje? – spytałem, nie licząc na odpowiedź.
- Jak to co? Jak to? – wrzasnął do mnie Człowiek. – Jedziemy, hahaha!
Miał głośny i straszny śmiech. No i ja pytam: no, kurwa, gdzie? Przyznaję, że się boję.
- Boisz się? – zapytał lekceważąco. – Ja też – całkiem zmienił ton. – Ale już niedługo. Dojedziemy. Cieszysz się?
- Z czego mam się cieszyć?
Nie odpowiedział mi i uśmiechnął się tajemniczo. Jazda taksówką trwała według mnie trzy dni. Mam problemy z poczuciem czasu, a w czasie podróży towarzyszyły mi nadzwyczaj dziwne myśli. W końcu przypomniało mi się, że on chyba nie powiedział do taksówkarza ani słowa, że to wszystko to jakiś nienormalny sen. Pewny byłem, że wchodząc do taksówki, po prostu zaczęliśmy jechać. W milczeniu. Bardzo intensywnie przypominałem sobie dzień, w którym poznałem Człowieka. Pamiętałem każde słowo, ale wszystko to wydawało mi się nierealne. To nie mogło być prawdziwe, że się poznaliśmy. Nawet patrząc na niego, siedzącego obok mnie, nie czułem tego, że to dzieje się naprawdę. On siedział, ale to nie był on. Nie wiedziałem o tym, kim on jest. Zdarzało mi się to dość często, ale nie aż w tak intensywny sposób. Jechałem gdzieś i niczego się nie bałem, nie odczuwałem żadnej emocji związanej z tym szaleństwem. Działo się po prostu coś, na co miałem wpływu. Domyślałem się, że podróż ta w końcu się zakończy, że być może wysiądziemy w jakimś dziwnym miejscu, na przykład w wielkiej wiosce Ludzi. Okna w taksówce nie wskazywały na nic, im dłużej jechaliśmy, tym widok był ciemniejszy. Aż w końcu zgasł zupełnie. Nie pytałem o nic, a co jakiś czas na mojej twarzy pojawiał się nieproszony uśmiech. A co jeśli nie dojedziemy wcale? Nigdzie? Zaczynałem myśleć nerwowo. Jednak nerwy te zdawały się być coraz przyjemniejsze. Wyobrażałem sobie książkowe podróże, wspominałem „W drodze” i cieszyłem się tym, co jest, obawiając się nieco, że może próbują wywieźć mnie do obozu koncentracyjnego. Starałem się jednak nie wpaść w panikę. Człowiek co jakiś czas wydawał z siebie dziwne nieokreślone dźwięki.
Po tygodniu podróży zrozumiałem, że nie mogę wysiąść w miejscu, o którym nie mam pojęcia. W ten sposób będę mógł dojechać tylko do czarnej dziury. I tak się zapętlaliśmy, a włosy rosły na naszych ciałach. „Ty możesz to znieść?” spytał mnie raz Człowiek, a ja, jak dawna niedźwiedzica, byłem bliski płaczu.
Człowiek, który nie miał wyglądu, zdecydowanie Człowiekiem był. Co mogło o tym świadczyć, co to była za ludzka (a może jednak nadludzka rzecz), której nie miał nikt inny? Gdybym tylko był wszechwiedzący albo mówiący językami aniołów… W końcu zacząłem myśleć, że to mój wymysł. Ten Człowiek jest zwykłą świnią, a ja mam urojenia. Tak musi być. Ale potem zacząłem wymyślać sobie w głowie przeznaczenia, wyrocznie i boską opatrzność. Za dużo myślałem, ale wciąż miałem w sobie ten niespożyty pokład kreatywności, który nie chciał się uwolnić. Byłem nieudolnym dziwnym człowiekiem – tylko taka prawda o mnie. Tak jest na pewno, bo za mocno się trzymam moralności. Moralność to cnota ludzi słabych, a ja przecież wyrzekam się siebie!
- Zatrzymajmy się – powiedziałem chłodnym głosem.
Człowiek spojrzał na mnie z przerażeniem.
- Tutaj? – spytał i mimowolnie się uśmiechnął.
- Tak. Tutaj.
Wyszliśmy z taksówki. Ja i Człowiek. Otworzył się przed nami widok czarnych czeluści. Świat przedstawiał tylko miły w dotyku mrok. Jak gdyby mrok stworzony z poduszek. Nie wystraszyłem się, jak już mówiłem: nic nie odczuwałem.
- Rozbieraj się – powiedziałem do niego.
Zaśmiał się gorzko.
- Po co? – spytał ze zdziwieniem.
Milczałem.
- Jest ciemno. Co chcesz zobaczyć? – miał bezbarwny ton głosu. – No świr! – wrzasnął nagle.
A ja, jak wariat, rzuciłem się w jego ramiona i krzyczałem:
- Daj mi, proszę, chcę mieć ciebie w sobie, proszę cię, daj mi to!
Odepchnął mnie ostentacyjnie, a ja upadłem na ziemię, która raczej ziemią nie była. Usiadłem i trochę się uspokoiłem.
- Ja nie jestem człowiekiem – powiedziałem.
- No ba… - odpowiedział dziwnie.
- Tylko raz. - Spojrzałem w jego twarz, ale widziałem tylko ciemność. Słyszałem jak wsiada do samochodu. Szybko wstałem; odjechaliśmy.
Więc on jednak nie jest taki, jak myślałem – zacząłem knuć w samochodzie. Teraz chciałem rozegrać to powoli, przekonać go jakoś do siebie. Może gdyby on zakochał się we mnie… Nasze fizyczne zbliżenie mogłoby mi dać trochę jego ludzkości. Ale jeśli on jest impotentem? To przecież impotencja jest ludzka i bogostworzona. Zacząłem myśleć o sobie jak o najgłupszym stworzeniu świata. Nachodziły mnie coraz to nowe myśli: nadać sobie nowe imię, zmienić nazwisko, zrobić sobie dziecko albo wejść do kabiny deprywacyjnej. Nie wpadłem na to, żeby wymyślić sobie cel podróży. Zły na siebie, odrzucałem swoje myśli, sprzeciwiałem się nim i na siłę zmuszałem się do tworzenia osobistych głupot. Stworzę sobie telenowelę ze swojego życia, wymyśliłem w końcu.
- Oj, Boże – westchnął Człowiek. – Boże w niebiosach – mówił do siebie.
- Co, Boże? – warknąłem.
- I ty to znosisz… Ty to wytrzymujesz – mówił. – Jesteś niesamowity, naprawdę – ton jego głosu był lekceważąco denerwujący. – Czemu jeszcze nic nie powiedziałeś?
- Ja nic nie powiedziałem?! – krzyknąłem.
- A powiedziałeś coś? – zaśmiał się. – No co powiedziałeś? – Teraz śmiał się już do rozpuku.
- Dużo mówiłem – powiedziałem obrażony.
- Dużo? No to co? No powiedz mi, jedną myśl, jedno słowo?
Zamilkłem.
- Przecież cię prosiłem… - powiedziałem długi czas potem, nieco już rozklejony.
- Prosiłeś, ale nie mówiłeś.
Jego głos był ciągle bezbarwny, ton moralizatorski, a oczy niejasne w odbiorze.
- Nie pomyślałeś, że wcale nie istniejesz? Jak możesz żyć w ten sposób – rzekł, jak gdyby było to już jego ostatnie słowo. – Nigdy się już nie wydostaniesz z samochodu, do którego, no w sumie, sam wszedłeś.
- Czemu? – spytałem płacząco. Nadal się nie bałem. Obserwowałem mrok za oknem.
cdn (trochę później)
3
No cóż, niestety ten tekst jakoś do mnie nie przemawia. Napisany jest starannie i w wyważony sposób, niewiele błędów czy klasycznych potknięć, jednak trochę brak mu tak charakterystycznego dla Ciebie ognia, brak pasji, świeżości, autentyzmu i szczerości. Postawiłaś dla siebie wysoko poprzeczkę i – tak już jest – oczekiwania czytelników szybują na tym samym poziomie.
W pierwszej części tej opowieści wymienione wyżej atrybuty były obecne, a tutaj przyczaiły się trochę. Być może obroni się to w ramach przewidywanej przez Ciebie większej całości, jest rzeczą naturalną, że w powieści bywają lepsze i gorsze fragmenty, a na pewno nie schodzisz tutaj poniżej pewnego poziomu.
W mojej opinii to trochę wydumane, jakby takie na siłę. Relacja niedźwiedź – człowiek w samochodzie trochę niezrozumiała. Wydaje się momentami jakby ktoś był czyimś alter ego. I człowiek i niedźwiedź są jacyś niedookreśleni, może warto by było jasno przeciwstawić enigmatyczną, zmienną i ulegającą metamorfozie osobowość misia, konkretnej, przyziemnej, namacalnej – napotkanego człowieka; wydobyć kontrast, zróżnicowanie i relacje między dwoma różnymi istnościami czy bytami w sensie zarówno psychicznym, fizycznym i społecznym jak również metafizycznym czy filozoficznym. A tutaj to się jakoś wszystko przenika. I człowiek jest równie tajemniczy, irracjonalny, odbierając tym samym tajemniczość niedźwiedziowi. A co gorsza przez to ją dezawuując. Podobnie opisywana sytuacja nie jest realistyczna. Ale być może to wszystko znajdzie swoje uzasadnienie w dalszej części i te zastrzeżenia nie będą istotne.
W pierwszej części tej opowieści wymienione wyżej atrybuty były obecne, a tutaj przyczaiły się trochę. Być może obroni się to w ramach przewidywanej przez Ciebie większej całości, jest rzeczą naturalną, że w powieści bywają lepsze i gorsze fragmenty, a na pewno nie schodzisz tutaj poniżej pewnego poziomu.
W mojej opinii to trochę wydumane, jakby takie na siłę. Relacja niedźwiedź – człowiek w samochodzie trochę niezrozumiała. Wydaje się momentami jakby ktoś był czyimś alter ego. I człowiek i niedźwiedź są jacyś niedookreśleni, może warto by było jasno przeciwstawić enigmatyczną, zmienną i ulegającą metamorfozie osobowość misia, konkretnej, przyziemnej, namacalnej – napotkanego człowieka; wydobyć kontrast, zróżnicowanie i relacje między dwoma różnymi istnościami czy bytami w sensie zarówno psychicznym, fizycznym i społecznym jak również metafizycznym czy filozoficznym. A tutaj to się jakoś wszystko przenika. I człowiek jest równie tajemniczy, irracjonalny, odbierając tym samym tajemniczość niedźwiedziowi. A co gorsza przez to ją dezawuując. Podobnie opisywana sytuacja nie jest realistyczna. Ale być może to wszystko znajdzie swoje uzasadnienie w dalszej części i te zastrzeżenia nie będą istotne.
Powtórzony „mózg”.Tak bardzo potrzebowałem odwrotu mózgu, zmiany postrzegania i nowego życia. Miałem mózg przegryziony mnóstwem nieprzyjemnych sytuacji, a myślałem wcale nie o tym, o czym powinienem.
Błąd w zapisie. Powtórzone „tak”.Gdy rozmowy stały się tak już tak nudne,
Miałbym zastrzeżenia do tego słowa. Mnie się kojarzy z czytaną niegdyś powieścią Micińskiego, w Wiki i Słowniku Brucknera sprawdziłem, że oznacza roślinę. Etymologicznie znaczenie może i by nawet pasowało, ale raz, że było używane tylko w odniesieniu do określonej rośliny, dwa, że poza tym nie ma takiego słowa (przynajmniej ja go nie zlokalizowałem). A trzy, to mało kto je zrozumie (w końcu fakt że czegoś nie ma, nie oznacza jeszcze, że nie można tego używać), choć domyślić się można, więc tragedii nie ma.nietota
Formalnie nie „gdzie” a „dokąd”.Gdy jechaliśmy, sam nie wiem gdzie,
Niepotrzebnie powtórzone „no”.No i ja pytam: no, kurwa, gdzie?
„mi” można usunąć.Nie odpowiedział mi i uśmiechnął się tajemniczo.
Powtórzone „mi”.a w czasie podróży towarzyszyły mi nadzwyczaj dziwne myśli. W końcu przypomniało mi się,
„tego” do usunięcia.Nawet patrząc na niego, siedzącego obok mnie, nie czułem tego, że to dzieje się naprawdę.
A czym? Zawieszone w próżni.Odepchnął mnie ostentacyjnie, a ja upadłem na ziemię, która raczej ziemią nie była.
„o tym” - niepotrzebne.Nie wiedziałem o tym, kim on jest.
Powtórzone „już”.rzekł, jak gdyby było to już jego ostatnie słowo. – Nigdy się już nie wydostaniesz z samochodu,