Turbisum [low fantasy] - Prolog

1
PROLOG
 Słońce wisiało jeszcze wysoko nad horyzontem. Odkąd minęli las nie mieli ani jednej chwili wytchnienia. Podobnie jak trawa wokół dróżki. Po przekroczeniu granic Zachodniego Lasu wydawała się tak sucha, że nadepnięcie na nią sandałem skruszyłoby ją na kawałki małe jak drobinki soli. Było ich czterech. Maszerowali od wschodu słońca i wszyscy byli mokrzy jakby spędzili ten czas w łaźni. Matradis szedł na końcu spoglądając na leniwie toczące się koła wozu. Wzięli wiele broni i worków, ale nie mieli okazji ich użyć. Spoczywały na deskach ciągniętych przez nesodona już kiedy wyjeżdżali z miasta, przez całą drogę do lasu i teraz, w drodze powrotnej. Gdy szli w przeciwnym kierunku włóczniom towarzyszyły bukłaki z wodą.
- Trzeba było lepiej ją oszczędzać - mruknął Matradis.
 Wagaldis wyglądał najgorzej z nich wszystkich. Dlatego on teraz mógł jechać na nesodonie. Obrócił się lekko w stronę towarzysza i mruknął coś brzmiącego jak „co”.
- Wodę. Piliśmy za dużo, a w dodatku Odros musiał sobie polewać tą swoją chustkę. -  Matra przejechał dłonią po włosach, które lepiły mu się do czaszki i czoła. - Przecież wiedzieliśmy, że jest susza!
Odros, który szedł z przodu, obrócił się i pokazał Matradisowi pięść. - Ciągle tylko narzekasz! - Poprawił dłonią płótno zawinięte wokół głowy, aby nie spadało mu na czoło. - Za to jak wyjeżdżaliśmy z Turbis, to ty pierwszy mówiłeś, że wystarczy nam wody! Miasto bardziej jej potrzebuje, i tak dalej. Szlachetny Matradisie, wybacz mi!
- Myślałem, że nam wystarczy. I wystarczyłoby, gdybyś nie…
- Zamknijcie się już! - Wychrypiał najgłośniej jak mógł Algats. - Lepiej przyspieszcie trochę kroku, bo zanim przyjdzie noc popadamy jak muchy.
 Stary i przygarbiony łowca także nie wyglądał najlepiej, jednak starał się robić dobrą minę do złej gry i dbał o morale, na ile tylko było to możliwe. Matradisowi brakowało tej cierpliwości, pomimo tego, że on miał dowodzić tej wyprawie. Zakończyła się ona zupełną klęską a do tego młodszy brat króla ledwie trzymał się na grzbiecie nesodona. To sprawiało, że wiele mówiąca cisza drażniła go jeszcze bardziej niż upał i pragnienie. Wagaldis znany był z tego, że lubił żartować i często kończył w ten sposób wszelkie kłótnie. Teraz nie miał już jednak sił nawet na to. Nesodon podskubywał sobie od czasu do czasu trawę, a królewski krewny skakał przypięty do siodła jak bezwładna szmaciana lalka. Matradis wyjął z drobnej sakiewki wiszącej u pasa kolejną jagodę. Była tak wyschnięta, że przypominała właściwie sporą rodzynkę. Włożył do ust i rozgryzł. Żuł ją z kwaśnym wyrazem twarzy, a po kilkunastu krokach wypluł część nienadającą się do przełknięcia. Nogi zaczynały się pod nim uginać i nie wiedział jak długo będzie jeszcze w stanie iść.

***

 Po kilku godzinach marszu, gdy słońce schowało się już za wzgórzem które minęli, zarządzili postój. Algats poszedł do wozu po worki, a Matradis i Odros pomogli Wagaldisowi zwlec się z nesodona. Zwierze ryknęło niespokojnie, a królewski brat stanął na swoich słabych nogach.
- Nie obawiaj się Wagaldisie! - Stęknął Algats niosący koce. - Wkrótce znajdziemy się na rozstaju. - Starzec upuścił koce i przetarł wierzchem dłoni spocone czoło. Robił tak regularnie od kilku godzin, mimo tego, że dłoń miał mokrą równie mocno jak czoło.
Matradis skrzywił się. Wiedział, że od rozstaju do Turbis jest jeszcze niemal cały dzień marszu. A jeszcze nigdy nie czuł się tak źle jak teraz. Została mu jedna sucha jagoda, a kiszki w brzuchu kurczyły się i skręcały z głodu. Postanowił nie psuć nastroju swoim sceptycyzmem.  Cholerne pierwsze polowanie. Może to prawda co opowiadał król Kertaus w chwilach złości i bogowie się od nich odwrócili. Podszedł do wozu po krzesiwo, a Odros wziął trochę z patyków, które uzbierali w Zachodnim Lesie. Tych również pozostało niewiele, ale szli dłużej niż przypuszczali. Dzisiaj udało im się przynajmniej odnaleźć samotny głaz, który ochroni ich przed mroźnym wschodnim wiatrem. Odros zdjął przez głowę krzemień, który zawsze nosił na szyi. Matradis podał mu krzesiwo, a łowca w turbanie przysiadł przy rozstawionych patykach. Jednym z niewielu dobrych rzeczy, które przynosiła susza było to, że drewno zawsze było suche. Matra zauważył, że kiedyś już chyba obozował pod tą skałą. Zresztą można było dostrzec niewielkie półkole wypalonej trawy od zachodniej strony kamienia. Rozpalanie tam ogniska zapobiegało przed zdmuchnięciem go przez wschodni wiatr. Właśnie tam Odros rozstawił patyki. Po tym usiadł ze skrzyżowanymi nogami, położył przed sobą krzemień, wziął swój szczęśliwy kamień zaczepiony do pasa i zaczął uderzać nim o swój krzemień. Gdy iskry lądowały na krzesiwie zaczął mówić.
- Z rozstaju do miasta jeszcze długa droga. - Musiał zauważyć rozpaczliwe spojrzenie Algatsa, układającego Wagaldisa na kocu. - Możemy udać się jednak stamtąd na południe. Wyruszając o brzasku, zanim słońce znajdzie się na środku nieba będziemy już w świątyni.
Matradis wiedział co to za świątynia. Poświęcona Bogini Ziemi. Kwiatowej Pani.
- Mogą nas tam nie wpuścić, Odro.
 Odros podpalił już krzesiwo i ułożył je na spodzie górki zbudowanej z patyków. Gdy zobaczył, że chrust zaczął zajmować się ogniem nachylił się do Matradisa i zaciskając zęby wyszeptał.
- Wiem, ale to nasza jedyna szansa. Dobrze wiesz, że Wagaldis nie będzie w stanie iść. A z waszym tempem do Turbisum będziemy szli dwa dni. O ile i wy nie padniecie.
- Może wyjadą nam na spotkanie. A w świątyni służą tylko kapłanki. Mogą nie wpuścić mężów. - Matradis również już szeptał.
- Kto nam wyjedzie na spotkanie? Z Turbis? - Odros zarechotał nerwowo. - Dobrze wiesz, że kto jest w mieście nie wychyla się teraz na słońce. Niektórzy może modlą się za nas i to tyle. Rozmawiałem z Vardisem Pierwszym Łowcą i powiedział mi, że też kiedyś był w tej świątyni.
 Matradis odchylił się zniesmaczony. Vardis… Syn łowcy Varondisa. Uważał się za nie wiadomo kogo, tylko dlatego, że jego ojciec był znanym myśliwym. A niedawno został jeszcze Pierwszym Łowcą. Jednak to Matradis od pierwszej wyprawy pod swoją wodzą musi borykać się z największą suszą od pokoleń.
- Nie każdy ma tyle szczęścia co Vardis - Matradis zacisnął szczęki i spojrzał w płomienie skaczące coraz śmielej po prowizorycznej wieżyczce stworzonej przez Odrosa.
- Ech… - Odros znał niechęć Matradisa do Pierwszego Łowcy. Zresztą było to odwzajemnione uczucie. A im dłużej Odros podróżował z Matradisem, tym bardziej rozumiał odczucia Vardisa. - W każdym razie on został wpuszczony do Zewnętrznego Kręgu. A nawet jeśli, to kapłanki udzielają wody i pożywienia łowcom w drodze.
- Musimy pomówić z Algatsem.
Najstarszy z myśliwych starał się jak najlepiej ochronić Wagaldisa przed działaniem wiatru, który miał przybyć. Gdy mu się to udało zaczął układać swój koc.
- Stary Algu - Matradis przywołał go do siebie skinieniem nadgarstka. Był w końcu ich dowódcą. Algats owinął się kocem i podpełzł do niego. - Czy Wagaldis śpi?
- Tak jest. Zresztą boję się, że chłopak postradał już zmysły od słońca.
 Matradis przymknął powieki i wykrzywił usta w grymasie bólu. - Lepiej nie. Jeśli coś mu się stanie to na następne polowanie pojadę jako przynęta dla wilków. - Odros się zaśmiał, ale Matra zganił go poważnym spojrzeniem.
- Wszystkim nam zależy na dobru rodziny królewskiej. - Algats nie znał dobrze Matradisa, dlatego starał się ostrożnie dobierać słowa.
- Dobra, nie opowiadaj farmazonów tylko powiedz co sądzisz o pomyśle Odrosa?
- Jakim pomyśle?
- Nie udawaj, że nie słyszałeś naszej rozmowy. To Wagaldis miał być tym, który jej nie usłyszy.
- Odros ma rację. - Usłyszawszy te słowa Matradis uśmiechnął się kwaśno, spojrzał w pustkę przed nim i pokiwał głowo. Stary Alg postanowił trochę zmiękczyć przywódcę. - Wy jesteście jeszcze silni i możecie długo iść, ale mnie opuszczają siły nóg i umysłu. Obawiam się, że mogę was zawieść w drodze. A z pomocy kapłanek sam już kiedyś skorzystałem.
- Zatem postanowione. Idźcie spać. - Matradis przygryzł dolną wargę. Sam był strasznie zmęczony, ale takie jest zadanie przywódcy. - Ja przypilnuję ognia. Przed nami długi marsz.
Stary Alg wrócił do przygotowywania swojego posłania. Odros też wstał z miejsca zawieszając sobie z powrotem krzemień na szyi. Odchodząc położył jeszcze dłoń na ramieniu Matry.
- Obudź mnie panie, gdy poczujesz się słaby. Ciebie też czeka długa podróż, a od nas dwóch zależy czy oni zobaczą jeszcze kiedyś Turbis.
 Te słowa spowodowały, że po karku Matradisa przeszedł dreszcz. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego co naprawdę się dzieje. W jego pierwszej wyprawie dwóch jego ludzi walczy o życie. Czy naprawdę jest tak słabym dowódcą?
 Wstał i poszedł po nosodona. Pogłaskał go po głowie i ciągnąc za siodło podprowadził bliżej ogniska. Ściągając go za łeb do ziemi położył bestię. To zadziwiające jak silne i wytrzymałe było to zwierzę. Tylko po nim i Odrosie nie było widać trudów podróży i klimatu. Matradis usiadł ze skrzyżowanymi nogami przed ogniskiem. Plecami oparł się o nesodona, a twarz miał zwróconą w kierunku ognia. Było mu ciepło. Mimo tego w sercu czuł chłód. Wyobrażał sobie co będzie, gdy uda im się wrócić do Turbis. Co będzie gdy zobaczy Irsę? Powróci tak czy inaczej zawstydzony. Wielki Łowca Matradis. Wraca do stolicy bez choćby królika. Nikt nie będzie wtedy przejmował się tym, że udało mu się ocalić swoich ludzi od pewnej śmierci. Myśląc o tym wszystkim poczuł wilgoć. Pierwszy raz od wielu dni poczuł wilgoć inną niż pot. Teraz ta wilgoć zgromadziła się na jego oczach. Pomyślał, że to jego koniec. Nie dorósł do bycia dowódcą. Nie dość, że czuł się bezsilny jak dziecko, to jeszcze chciało mu się płakać. Klęska.

***

 Wyruszyli gdy było jeszcze ciemno. Dzięki temu pierwszą milę lub dwie przeszli w miłym dla skóry chłodzie. Matradis czuł już jednak skręcanie kiszek, a w ustach miał tak sucho, że czuł jakby miał w nich pustynię. Taką samą jak ta przez którą szli. Do tego prawie się nie pocił, a to był zły znak. Jeśli on dostanie gorączki, to nie wrócą z wyprawi żywi. Zresztą jeśli dotarliby bez Wagaldisa, co może by im się udało, to i tak nie mieliby czego szukać w Turbisum. W grę wchodziła ucieczka do innego miasta, ale Matra natychmiast zganił się za tę myśl. Poza tym Turbis i tak było ze wszystkich miast najbliższe. Droga wiodła teraz nieco pod górę. Krajobraz niemal się nie zmieniał, choć miejscami zamiast trawy, dookoła dróżki leżały kamienie. Słońce nie dość, że wypalało z nich życie to teraz jeszcze raziło ich w oczy. To była kolejna uciążliwość na której znoszenie Matradis sobie nie zasłużył. Przyłożył dłoń do oczu, aby osłonić je przed słońcem i móc spojrzeć w dal. Dostrzegł wbity w oddali pal. Wyciągnął tam rękę.
- Tam! - Lrzyknął do towarzyszy. - Zaraz będziemy u rozstaju dróg - odetchnął z ulgą, choć to wcale nie oznaczało końca marszu.
 Nie odpowiedzieli mu. Algats idąc wspierał się już na włóczni. Wagaldis jechał na nesodonie, ale trzymał się już coraz słabiej. Matradis widział wyraz jego twarzy, gdy przywiązywali go do siodła. Był blady, usta przybrały kolor skóry, a oczy miał rozbiegane. Czasem powtarzał jakieś niezrozumiałe słowa, ale od dłuższego czasu jechał zupełnie milczący. Teraz, gdy Matradis podniósł na niego wzrok zobaczył jak młodszy brat króla osuwa się z siodła.
- Wagaldis! - krzyknął, zwracając uwagę Odrosa.
 Mężczyzna z płótnem owiniętym wokół głowy w ostatniej chwili zatrzymał nesodona. Inaczej wóz przejechałby po ich chorym towarzyszu. Gdy Wagaldis upadł na ziemię jedną nogę miał jeszcze przywiązaną do siodła, a jego upadek wzbił w powietrze obłok kurzu. Młodzieniec zakaszlał, gdy kurz dostał mu się do otwartych ust i nosa.
- Sprzątamy wóz - zadecydował Odros. To Matradis był dowódcą tej wyprawy, ale nie zamierzał się sprzeciwiać. Odro sprawiał wrażenie najbardziej przytomnego z nich wszystkich.
Matra podszedł do wozu i zaczął wyrzucać z niego włócznie, worki, koce…
- Koce zostaw! - Odros zganił Matradisa spojrzeniem. - Musimy chronić go przed słońcem. Nawet jeśli miałby się ugotować pod tymi kocami.
- A co z workami, włóczniami i bukłakami? - Zapytał Algats głosem zdradzającym poważne osłabienie ciała i umysłu.
- One zostają tutaj. Nigdzie nam nie uciekną - odpowiedział Matradis. Tym razem czuł się na tyle dobrze, aby pojąć co planuje Odros i co trzeba zrobić.
- Pomóż mi. Sam nie dam rady. - Odros zwrócił się do swojego dowódcy chwytając Wagaldisa pod pachy.
 Matradis pospieszył z pomocą i razem usadowili królewskiego brata na wozie. Ruszyli w dalszą drogę. Algats wziął ze sobą jedną włócznię, która miała mu służyć za podpórkę. Gdy mijali drogowskaz na rozstaju młodzieniec słabym głosem wycedził:
- Nie tam. Idziemy w złą stronę.
Po czym zamknął oczy i zasnął przykryty ciężkim, ciemnozielonym kocem.
***

 Krótko po południu dotarli do pierwszego celu swojej podróży. Matradis zadarł głowę i zmrużył oczy patrząc w górę, nad murem, na świątynię Bogini Kwiatów. Mur był porośnięty przez bluszcz, podobnie jak ściany wież. O ile Matradis dobrze pamiętał słowa swojej matki, to wieże nosiły nazwy „Tulipan”, „Lawenda”, „Krokus” i największa z nich, stojąca na środku „Róża”. Zastanawiało go jak to możliwe, że mimo wysychającej dookoła trawy bluszcz na ścianach świątyni był tak żywy. Zobaczył, że Odros również zadziera głowę w górę, ale Algats stoi oparty o wóz ze zwieszoną głową i przymkniętymi oczami.
- Co teraz? - zapytał Matradis.
- Musimy poczekać. Kapłanki przyjmą nas kiedy uznają to za stosowne - odparł Odros siadając przy murze i poprawiając płótno owijające jego czoło.
- Nie tak to sobie wyobrażałem. - Matra prychnął i przysiadł obok towarzysza. Oblizał wyschnięte wargi, ale jego język nie dawał im już żadnej wilgoci.
 Dowódca łowców ścisnął w ręku woreczek w którym trzymał jagody. Ostatnią zjadł podczas nocnej warty nad ogniskiem. Siedzieli tak chwilę zanim Odros zaklął i przyprowadził nesodona z wozem bliżej muru tak, aby wszyscy znaleźli się w cieniu. Stary Alg chwiał się już na nogach i musiał podtrzymywać się wozu kiedy szedł. Gdy znalazł się w cieniu podszedł na czworakach do muru i położył się, tuląc policzek do zimnej ściany. Matradis wymienił spojrzenie z Odrosem i zasępił się. Może to był błąd, żeby skręcać ze szlaku? Nie wyobrażał sobie jednak Wagaldisa przemierzającego kolejne mile w kierunku Turbisum. Przysłonił oczy dłonią, aby wyraźniej zobaczyć coś co mignęło w oddali. Na niebie pojawił się czarny punkt, który nabierał coraz wyraźniejszych kształtów. Sęp. Przycupnął na głazie oddalonym o pięćset stóp i spojrzał w kierunku myśliwych.
- Niech to szlag! - Matradis niezdarnie podniósł się na nogi i chwycił jeden z kamieni leżących w pobliżu. Podszedł do wozu i, chwyciwszy włócznię Starego Alga, ruszył chwiejnym krokiem w kierunku ptaka.
- Stój! Co robisz?! - Usłyszał z tyłu krzyk Odrosa i jego szybkie kroki.
 Zobaczymy, kto kogo zje. Będąc jakieś sto kroków od ptaka podniósł włócznie nad głowę. Gdy sęp zaczął rozkładać skrzydła Matradis rzucił w jego kierunku. Zwierze zerwało się w powietrze, a ostrze uderzyło o głaz. Myśliwy opadł na kolana a ptak sfrunął na ziemię kilkaset kroków dalej. Odros podszedł do głazu i wziął włócznię. Wracając, położył rękę na ramieniu bijącego w ziemię Matradisa.
- Chodź. Szkoda sił.
 Matradis wyrzucił jeszcze w kierunku sępa kamień trzymany w lewej ręce, po czym podążył za Odrosem. Do cienia. Z racji położenia słońca nie był on wielki, ale stanowił jedyną dobrą rzecz która spotkała ich od porannej pobudki. Teraz czuwali pod murem świątyni, słońce powoli przesuwało się po niebie, a cień stawał się większy. Matradis opadł na bok, a jego jedyny przytomny kompan patrzył zamyślony w dal. Jak on to robi? Co on ma pod tym turbanem, że zachowuje spokój i siły? Te myśli okazały się już zbyt wielkim wysiłkiem dla Matry. Zasnął.
 Obudziło go trącenie w żebro. Gdy otworzył oczy stał nad nim Odro, który wskazywał do góry. Na murze stała postać w kapturze skrywającym twarz. Przemówiła do nich kobiecym głosem:
- Witajcie, wędrowcy. Co was tu sprowadza?
- Prosimy o schronienie! Nasz towarzysz bardzo źle się czuje! - Matradis dziwnie się czuł krzycząc w górę, do kapłanki skrywającej twarz. Nie miał pojęcia jak reaguje.
- Poczekajcie na dole. Trwa święto. Niebawem pierwsza spośród nas, Córka Kwiatów zejdzie do was!
Po tych słowach postać zniknęła za murem. Odros zareagował na wymowne spojrzenie wzruszeniem ramion i usiadł z powrotem na swoim miejscu.
- Wygląda na to, że tylko nam się spieszy.
 Matradis stwierdził, że we dwójkę nie są w stanie poprawić sobie humoru. Przypominanie mu bolesnej prawdy nie było konieczne. Podszedł do wozu i odsunął koce spowijające Wagaldisa. Przyjrzał się chłopakowi. Wyglądał jakby stracił połowę swojej masy. Ledwo oddychał, a oczy pod powiekami przewracały się z jednej na drugą stronę. Przez rozchylone usta wydobywało się suche i ciepłe powietrze. Nie trzeba było być medykiem, żeby wiedzieć, że to nie oznacza niczego dobrego. Stary Alg przynajmniej jeszcze sam się poruszał. Matradis objął dłońmi swoją rozgrzaną głowę i przysiadł opierając się o koło wozu. Dość daleko od Odrosa i jego odkrywczych stwierdzeń. Przez jakiś czas czuwał przytomny, ale jego myśli w końcu odpłynęły w stronę domu. W stronę jego żony. Idrissa była piękna w każdym calu. Miała wspaniałe kasztanowe włosy, które spinała z tyłu głowy. Do tego piękne orzechowe oczy w które teraz będzie się bał spojrzeć. Przypominał sobie ich wspólne chwile. Gdy po raz pierwszy spotkali się nad oceanem. Gdy po raz pierwszy kochali się, w warsztacie jej ojca. A także moment w którym powiedziała, że chce urodzić mu syna. Syna, którego wciąż może spłodzić…
- Witajcie łowcy! Dlaczego niepokoicie Córkę Kwiatów?
 Matradis otworzył oczy i spojrzał na szczyt muru. Stała tam kobieta. Miała może trzydzieści lat. Blask słońca uniemożliwiał ocenę rysów jej twarzy. Była ubrana w długą, turkusową tunikę, która powiewała na wietrze uwidaczniając płynne krawędzie jej sylwetki. Jak Idrissa. Zanim Matra zdołał oprzytomnieć odezwał się Odros.
- Chcieliśmy prosić o pomoc, pani! Jesteśmy głodni, a nasz towarzysz jest ciężko chory.
- Nie moja to rzecz, że nie potrafiliście o siebie zadbać w podróży. - Kobieta mówiła wyniośle. Patrzyła na nich z wyższością godną jej pozycji.
- Wielka susza zapanowała w naszej krainie, pani! Liczymy na twe miłosierdzie.
- Córka jest miłosierna… - Matra odetchnął - ale nie wolno jej gwałcić odwiecznych praw naszej świątyni! Trwa święto. Nic nie może przekroczyć murów świątynnych.
- To sprawa życia i śmierci! - Głos Odrosa zaczynał drżeć, gdy wypowiadał te słowa.
- Nie moja to rzecz, czy Pan Śmierci zdecydował powołać waszego towarzysza do swojej krainy!
 Kobieta odwróciła się i zaczęła schodzić ze schodów, w dół muru, kiedy Matradis krzyknął.
- Powiedz nam ile potrwa jeszcze to święto! Zrób chociaż to… Pani.
- Gdy wielki księżyc pojawi się na niebie. Wtedy będziecie mogli wejść.
Odeszła. Do wielkiego księżyca zostały jeszcze cztery noce. Została tylko jedna szansa.
- Jak się czujesz, Odrosie?
- Niech ją szlag! Mam nadzieję, że Pan Wichru zdmuchnie ten cały jej przybytek z tej ziemi!
- Nie przywołuj Złych, Odrosie. Umiesz jeździć na nesodonie?
- Umiem. I to cholernie szybko.
- Masz jechać do Turbis i sprowadzić tu pomoc! Jeśli bogowie pozwolą, będziemy tu czekać.
 Odros tylko skinął głową i wzięli się do odprzęgania nesodona. Wolny nesodon z jeźdźcem na plecach mógł biec szybciej niż człowiek. Z tym, że mógł to robić przez wiele mil. Jeśli się uda, to pomoc przybędzie trzeciego dnia. Gdy jeździec poprawiał płótno na swym czole i ruszył w stronę rozstaju Matradis powiedział cicho:
- Nasze życie jest w twoich rękach.

***

 Król siedział zamyślony na swoim tronie w Wielkiej Komnacie. Od dłuższego czasu był bardzo przygnębiony sytuacją w krainie i, co za tym idzie, w mieście. Coraz trudniej było łowczym zapolować na jakąś większą zwierzynę. Zbieracze też nie mieli zbyt wielu powodów do zadowolenia. W promieniu co najmniej trzydziestu mil od murów miasta nie rosło nic do jedzenia. Tylko trawa i chwasty. Od czternastu lat był królem. Przed nim był jego ojciec, a jeszcze wcześniej dziad. Opowiadali mu, że to ich rodzina zbudowała to miasto, kiedy ludzie znali jeszcze tylko kamień i drewno. Żaden z nich nie pamiętał jednak suszy tak wielkiej jak ta, której teraz był świadkiem. Vardis Pierwszy Łowca ostrzegał go, że jeśli tak dalej pójdzie, to będą wracać z łowów z pustymi rękoma. A to oznaczało katastrofę. Teraz w dodatku gościł u siebie stolarzy. Jęczeli o braku drewna. Drwale z kolei niechętnie opuszczali teraz mury miasta. A nawet jeśli, to nie pracowali tak długo jak wcześniej. Gdy w końcu stolarze skierowali się w stronę wyjścia, drzwi do komnaty otworzyły się z trzaskiem uderzając o ściany. Do Sali wpadł Odros. Król zbladł. Odezwał się herold:
- Stajesz przed obliczem Kertausa Turbisa, syna Argosa Turbisa, władcy Turbisum od pierwszego dnia, po koniec świata! Jakim prawem wtargnąłeś do Wielkiej Komnaty bez pozwolenia?
- Panie… Twój brat. - Łowczy dyszał ciężko, strzelając słowami pomiędzy kolejnymi wdechami. - Świątynia Kwiatów.
Wagaldis. Przez prawą stronę twarzy Kertausa przebiegł nerwowy grymas. Rzeczywiście, długo nie wracali. Nie było to jednak zmartwieniem, jeśli coś upolowali…
- Dajcie mu wody.
Taressa, jedyna królewska córka, podała przybyłemu bukłak. Ten wypił łapczywie kilka łyków po czym zwrócił się do króla z rozpaczą w głosie.
- Nie ma zwierząt w Zachodnim Lesie. Poprosiliśmy Córkę Kwiatów o pomoc. Nie pozwoliła… Królewski brat jest wyczerpany…
Odros połknął ostatnie słowo, ale Kertaus domyślał się jak by ono brzmiało. Tylko nie Wagaldis. Ostatni ślad ich ojca na tym świecie.
- W takim razie nie ma chwili do stracenia! Zaprzęgnijcie konie do mojego wozu i przygotujcie zapasy wody i jedzenia dla naszych łowców!
 To mówiąc władca wstał i skrzywił się. Długo siedział i teraz noga znowu dała o sobie znać. Podszedł Bilis i pomógł swojemu ojcu wesprzeć się na nim. W ten sposób król opuszczał komnatę, by ruszyć na pomoc bratu.

***

 Żar lał się z nieba, a koła ciągniętego przez nesodona wozu toczyły się wolno po grząskiej drodze. Powietrze w oddali parowało, a król pociągał łyk wody z bukłaka. Skrzywił się od jej ciepła. Ostatnio najlepiej było pić wodę zaraz po wyciągnięciu ze studni, jednak ten bukłak leżał na wozie od wczoraj, odkąd wyruszyli. Droga prowadziła lekkimi serpentynami przez niskie wzgórza, a Kertaus z nadzieją patrzył na słońce przesuwające się w stronę horyzontu. Miał nadzieję, że Odros przesadzał i jego towarzyszom nic specjalnego się nie stało, ale jego mina mówiła więcej niż jakiekolwiek słowa.
- Niedługo dotrzemy do rozstaju dróg, panie. Widzę już obelisk - rzekł Vardis, mrużąc oczy.
 Król mu wierzył. W całym mieście nikt nie miał tak dobrego wzroku jak Vardis Pierwszy Łowca. Mimo 45 lat wyglądał, poruszał się i widział jakby miał dwa razy mniej. Był wysoki, barczysty i silny. Jego wydatną szczękę pokrywał twardy zarost, a z czaszki wyrastały gęste, czarne i pofalowane włosy. Sięgały mu niemal do ramion. Jedyną oznaką upływu czasu, była niewielka warstwa tłuszczu skrywająca mięśnie brzucha.
 Kertaus, mimo bycia zaledwie 5 lat starszym, nie mógł tego powiedzieć o sobie. Jego ciało obrosło tłuszczem, od czasu tamtego cholernego polowania. Od tamtej pory głównie siedział, jadł i pił. Teraz robił to na wozie zaprzężonym w nesodona. Na kolejnych dwóch jechali Vardis i Odros. Nie wysłali zbyt wielkiej eskorty, bo ludzie podróżujący pieszo tylko by ich spowalniali.
- Vardisie, możesz nas opuścić. Jedź czym prędzej do mojego brata.
 Pierwszy łowca podjechał do wozu, wziął kilka bukłaków wody i kosz owoców, układając je w swoim siodle. Następnie wyrwał nesodona do przodu i oddalił się od towarzyszy. Kertaus zdawał sobie sprawę, że wóz opóźniał dotarcie do celu, ale i tak musieli go wziąć. Pozostałą część drogi pokonali bez słów. Cisze przerwał dopiero widok wyrastającej spod ziemi wielkiej rośliny i śpiew latających dookoła niej ptaków. Była to „Róża”. Najwyższa z wież Świątyni Kwiatów. Z oddali król zobaczył małe ludziki siedzące ze zwieszonymi głowami. Dwóch z nich opierało się o mur, jeden o wóz, a jeden siedział w cieniu podpierając brodę dłońmi. Odros przeklnął.
- O co chodzi?
Kertausowi odpowiedziało milczenie. Po pokonaniu ostatniej mili Pierwszy Łowca wyjechał im naprzeciw. Jednak gdy władca spojrzał mu w oczy, ten spuścił wzrok.
- Pomóżcie mi zejść z wozu…
 Kertaus wsparł się na ramieniu Odrosa. Noga znów dała o sobie znać i stęknął z bólu, stawiając ją na ziemi. Wszedł w cień muru , ale żaden z siedzących nie zareagował. Jego wzrok przykuł nóż Matradisa, leżący tuż obok właściciela. Ostrze poczerniało od zakrzepłej krwi. Zza fioletowej peleryny skrywającej ramiona władcy Turbis dobiegł słaby głos:
- Nie żyją…
Ostatnio zmieniony czw 17 lip 2014, 11:54 przez Rothar, łącznie zmieniany 1 raz.

2
Dzień dobry. Niestety moją pierwotną pracę diabli wzięli, ale postaram się to jakoś odrobić :/
Po pierwsze:
Rothar pisze:Słońce wisiało jeszcze wysoko nad horyzontem. Odkąd minęli las nie mieli ani jednej chwili wytchnienia.
Tu bym przeredagowała. To powinno być jedno zdanie, co sugeruje mi słowo "jeszcze".
Rothar pisze:Odkąd minęli las nie mieli ani jednej chwili wytchnienia. Podobnie jak trawa wokół dróżki.
I tutaj znowu - jedno zdanie.
Zdrobnienie wybija z rytmu i, według mnie, sugeruje błędny obraz rzeczywistości. Mam wrażenie, że to maszeruje czwórka ukrywających się ludzi - przemykają bezdrożami, ścieżkami zwierząt - a tu nagle pojawia się jakiś wóz. Wóz nie przejedzie dróżką.
Rothar pisze:Podobnie jak trawa wokół dróżki. Po przekroczeniu granic Zachodniego Lasu wydawała się tak sucha, że nadepnięcie na nią sandałem skruszyłoby ją na kawałki małe jak drobinki soli.
Na upartego można stwierdzić, że to dróżka kruszyła się pod naciskiem buta :)
Rothar pisze:Wzięli wiele broni i worków, ale nie mieli okazji ich użyć.
Tutaj zastanowiło mnie, w jaki sposób przydają się w walce te worki ;)
Rothar pisze:Gdy szli w przeciwnym kierunku włóczniom towarzyszyły bukłaki z wodą.
Koniecznie przecinek po "kierunku". Czytając Twój zapis zaczynam się zastanawiać, co to znaczy "iść w kierunku przeciwnym włóczniom" i co tu robi taki przedziwny szyk zdania.
Rothar pisze:Zakończyła się ona zupełną klęską a do tego młodszy brat króla ledwie trzymał się na grzbiecie nesodona. (...) królewski krewny skakał przypięty do siodła jak bezwładna szmaciana lalka.
Najpierw "brat" potem "krewny". Zamieniłabym to drugie, nawet na imię postaci, bo zwierzę jest tylko jedno. A tak mam wrażenie, że znajduje się tam jeszcze więcej członków rodziny królewskiej. Przerywam czytanie i zaczynam się zastanawiać a to niedobrze.
Rothar pisze:Po kilku godzinach marszu, gdy słońce schowało się już za wzgórzem które minęli, zarządzili postój.
Przed "które" przecinek. Minęli - zarządzili. Nie brzmi mi to jakoś. Informacja o tym, że je minęli jest zbędna i tylko przeszkadza.
Rothar pisze:- Nie obawiaj się Wagaldisie! - Stęknął Algats niosący koce. - Wkrótce znajdziemy się na rozstaju. - Starzec upuścił koce i przetarł wierzchem dłoni spocone czoło. Robił tak regularnie od kilku godzin, mimo tego, że dłoń miał mokrą równie mocno jak czoło.
Starzec? Wyobrażałam sobie młodzieńca, szkoda, ze tego nie zaznaczyłeś. Powinno być zdaje się "na rozstajach", tylko liczba mnoga. I czym jest "rozstaj do Turbis" kawałek dalej?
Właśnie przeczytałam, że jednak młodzieniec :/ Trzeba poprawić jakoś ten dialog, bo może wprowadzić w błąd.
Rothar pisze:Dzisiaj udało im się przynajmniej odnaleźć samotny głaz, który ochroni ich przed mroźnym wschodnim wiatrem.
Poprawcie mnie jeśli się mylę. Do tej pory wydawało mi się, że jest piekielnie gorąco, a teraz będzie lodowato. Być może masz na myśli pustynię, chociaż krajobraz na to nie wskazuje. W takim wypadku może być zimno, rozumiem, ale lodowate wiatry?
Rothar pisze:Odros podpalił już krzesiwo i ułożył je na spodzie górki zbudowanej z patyków.
Nie podpala się krzesiwa :)
Za Wikipedią: "Krzesiwo – narzędzie do rozniecania ognia. (...) Był to podłużny kawałek żelaza(...) którym uderzano o krzemień (czyli tzw. skałkę) w taki sposób, aby powstające przy tym iskry padały na kawałeczek hubki, która ulegała zapłonowi."
Rothar pisze:- Nie każdy ma tyle szczęścia co Vardis - Matradis zacisnął szczęki i spojrzał w płomienie skaczące coraz śmielej po prowizorycznej wieżyczce stworzonej przez Odrosa.
Rozumiem, o co chodzi, ale brzmi to dziwnie. Wizualizuję sobie prawdziwą wieżyczkę, element kompletnie nie pasujący. Spróbuj wyobrażać sobie, jaki obraz pojawi się w głowie Twojego czytelnika. Swoją drogą taki typ ogniska nazywa się studzienką (jeśli wiem, o co ci chodzi), ale to tylko tak na marginesie.
Rothar pisze:Musimy chronić go przed słońcem. Nawet jeśli miałby się ugotować pod tymi kocami.
Nie jestem pewna, czy to tak działa. Najprawdopodobniej w grę wchodzi udar cieplny. To, że jest też nazywany słonecznym, nie znaczy, że wystarczy ochronić głowę przed słońcem. Polega po prostu na "nagromadzeniu się zbyt dużej ilości ciepła w organizmie i zaburzeniu regulacji cieplnej organizmu", więc stworzenie cienia przy jednoczesnym "gotowaniu" bardziej przeszkodzi niż pomoże. Rozumiem jednak, że bohaterowie nie muszą wszystkiego wiedzieć, wypada jednak, by przygotowali się przed drogą przez pustynię ;) No, i najszybciej padną starcy i dzieci; dlaczego więc Algats ciągle trzyma się na nogach?
Rothar pisze:Od dłuższego czasu był bardzo przygnębiony sytuacją w krainie i, co za tym idzie, w mieście.
Zwrot " co za tym idzie" udziwnia tekst. To zrozumiałe, że jest źle i tu i tu. A słowa "był bardzo przygnębiony" strasznie mnie rozbawiły :)
Rothar pisze:Żaden z nich nie pamiętał jednak suszy tak wielkiej jak ta, której teraz był świadkiem.
Wiadomo, że był jej świadkiem. Znowu udziwniasz.
Rothar pisze:- Stajesz przed obliczem Kertausa Turbisa, syna Argosa Turbisa, władcy Turbisum od pierwszego dnia, po koniec świata! Jakim prawem wtargnąłeś do Wielkiej Komnaty bez pozwolenia?
Odros tak po prostu z ulicy dostał się na królewskie komnaty? Nikt go zatrzymał?
Rothar pisze:Kertaus, mimo bycia zaledwie 5 lat starszym, nie mógł tego powiedzieć o sobie.
"Mimo bycia" nie brzmi dobrze :/

To teraz tak bardziej ogólnie.
Wysłanie łowczych, by zaopatrzyli miasto w zwierzynę jest bez sensu. Neandertalczycy pewnie by tak zrobili i byłoby to sensowne, gdyż mieli na utrzymaniu tylko stosunkowo niewielkie plemię. Całego miasta nie wyżywisz polowaniem. W dodatku tak mało ich wyruszyło. Zastanawiałam się też, dlaczego postanowili poruszać się w dzień a odpoczywać w nocy. Nie lepiej byłoby odwrotnie?
Po co w ogóle brat króla, jeszcze młodzieniec, brał udział w takiej wyprawie? Na początku wydawało mi się, że to jakaś tajna misja i może wtedy miałoby to więcej sensu. Po co też król natychmiast zrywa się z tronu, by jechać do swego brata? Z pewnością łączyły ich silne więzi, ale to przecież niezbyt odpowiedzialne zachowanie. W dodatku zabrał tak małą świtę. Swoją drogą, jest to kiepsko usytuowane miasto, skoro w tym rejonie regularnie dochodzi do takich susz, a w pobliżu, jak mi się wydaje, brakuje wielkich rzek.
Brakuje mi też klimatu. Ciągle tylko opisujesz, ze jest coraz gorzej, coraz trudniej, coraz bardziej niepewnie. Natomiast ja tego nie widzę, nie odczuwam. Użyłabym więcej zwrotów wpływających na uczucia czytelnika, choćby najprostsze spierzchnięte wargi. Każdemu się zdarzyło, wiec łatwiej poczuć sytuację bohaterów. Taki przykład na szybko.

Natomiast z plusów.
Historia nawet ciekawa. Drobne potknięcia wybijają z rytmu, ale jednak nie miałam trudności w czytaniu. Styl też w porządku, tekst wygląda pod tym względem nieźle. Dialogi są fajne, nie używasz ciągle zwrotu "powiedział" itp. Charakter przede wszystkim posiada Matradis, o reszcie wiemy trochę mniej. Dobrze, że nie próbujesz umieścić w tekście wszystkich możliwych informacji o świecie przedstawionym.
Zakończenie było zaskakujące. Spodziewałam się śmierci królewskiego brata, ale nie całej drużyny. Aż do końca nie wierzyłam też, że kapłanki ich nie wpuszczą.

Zasadniczo nie jest źle :) Pracuj dalej, masz potencjał. Tylko zrób drobny risercz.

zatwierdzona weryfikacja - Gorgiasz
Ostatnio zmieniony czw 17 lip 2014, 11:53 przez Mary Ann, łącznie zmieniany 1 raz.

3
Wielkie dzięki za weryfikację! Widzę, że mam sporo do poprawy i powinienem zaznaczyć wyraźniej kilka rzeczy, które mi wydawały się oczywiste (po prostu tak to sobie wyobrażałem i nie przelałem tego do tekstu).

Wytłumaczę się teraz z kilku ogólnych uwag:
Poprawcie mnie jeśli się mylę. Do tej pory wydawało mi się, że jest piekielnie gorąco, a teraz będzie lodowato. Być może masz na myśli pustynię, chociaż krajobraz na to nie wskazuje. W takim wypadku może być zimno, rozumiem, ale lodowate wiatry? (...) Wysłanie łowczych, by zaopatrzyli miasto w zwierzynę jest bez sensu. Neandertalczycy pewnie by tak zrobili i byłoby to sensowne, gdyż mieli na utrzymaniu tylko stosunkowo niewielkie plemię. Całego miasta nie wyżywisz polowaniem. W dodatku tak mało ich wyruszyło. Zastanawiałam się też, dlaczego postanowili poruszać się w dzień a odpoczywać w nocy.
Dokładnie tak jak piszesz. Po opuszczeniu lasu łowczy szli przez zpustynniały teren. Już wcześniej roślinność była tutaj niezwykle jałowa, a susza spowodowała wyschnięcie drobnych strumyków i uschnięcie roślinności. Temperatura w nocy mocno spadała i nie kontynuowali wówczas podróży. Poza tym w południe i tak nie mieliby się gdzie schronić.

Teraz najważniejsze - to jest bardzo prymitywne społeczeństwo. Turbisum jest największym miastem na znanym im świecie, a ma niecałe 3000 mieszkańców. I w tym regionie regularnie nie dochodziło do takich susz. Zwykle trwały 1-2 miesiące.

Miasto zostało założone w tamtym położeniu ze względu na to, że w dalekiej przeszłości prowadziły tamtędy szlaki morskie. Nikt z obecnie żyjących nie ma jednak o tym pojęcia i żyją tam, ponieważ się tam urodzili.

Łowcy z kolei są dość uprzywilejowaną grupą społeczną, z tego powodu właśnie tym zajmuje się rodzina królewska.

Popracuję nad poprawą klimatu, jeszcze raz wielkie dzięki! Za chwilę poprawię tekst w pierwszym poście wnosząc Twoje uwagi. :)

4
Rzeczywiście, większy to ma sens, gdy bierzemy pod uwagę społeczeństwo takie bardziej pierwotne ;) I stąd te włócznie, których użyteczność podczas polowania tak mnie zastanawiała. A swoją drogę po co zapuszczali się na pustynię w poszukiwaniu zwierzyny?
Rothar pisze:Miasto zostało założone w tamtym położeniu ze względu na to, że w dalekiej przeszłości prowadziły tamtędy szlaki morskie.
Jak bardzo odległa jest ta przeszłość? Król mówi zaledwie o kilku pokoleniach, a Ty o tylu latach, że aż może zupełnie, ale tak zupełnie, zniknęło? Jeśli nie zniknęło, to dlaczego nie zajmują się połowem? Z resztą prowadzące taki osiadły tryb życia społeczeństwa nie utrzymują się z polowania tylko z chowu i rolnictwa. Z kolei jeśli miasto jest już zorganizowanym królestwem to cywilizacja jest na wyższym poziomie, żeby państwo w ogóle funkcjonowało. A piszesz o społeczeństwie pierwotnym. Jeśli przysługuje mu nazwa królestwa to chyba nazywanie kogoś łowcą to tylko szanowany tytuł.
Z kolei nad morzem klimat jest łagodniejszy; wszystko zależy też od prądów morskich - ciepłe to raczej klimat wilgotny, zimne mogą powodować rzeczywiście tereny pustynne. Nie są to wtedy tylko okresowe susze, więc znowu pytanie: skąd tam to miasto?
Hmmm, mam nadzieję, że nie czepiam się za bardzo ;)

Będzie dalszy fragment? :)

5
Co rzuciło mi się w oczy (i cokolwiek zniechęciło):
► Imiona postaci - wszystkie brzmią podobnie, kończą się na "s". Przemyśl, czy nie lepiej nadać im oryginalniejsze brzmienia, bo w fantastyce postaci z imionami kończącymi się na "s" może nie jest aż tyle, co tych z "th" na końcu, ale i tak ZA DUŻO.
Rothar pisze: - Wodę. Piliśmy za dużo, a w dodatku Odros musiał sobie polewać swoją chustkę.(...)
Tę. Poza tym, "sobie" i "swoją" w jednym zdaniu brzmią źle.
► W kilku fragmentach pojawiają się dziwne sytuacje, w których postacie zatopione w swoim świecie nie rozumieją go (jak np. świątynia kwiatów i bohater dumający, czemu w niej wszystko kwitnie).
"Och, jak zawiłą sieć ci tkają, którzy nowe słowo stworzyć się starają!"
J.R.R Tolkien
-
"Gdy stałem się mężczyzną, porzuciłem rzeczy dziecinne, takie jak strach przed dziecinnością i chęć bycia bardzo dorosłym."
C.S. Lewis

6
Mary Ann czepiasz się, ale o to chyba tutaj chodzi? :)

Zajmują się połowem w bardzo ograniczonym zakresie, bo nie znają statków. A łowcy wracają z Zachodniego Lasu. Z tym, że miasto jest tak położone, że aby dostać się w bardziej zalesione tereny trzeba pokonać wiele kilometrów pustyni. Co do pokoleń, to do takich czasów sięga pamięć ówczesnych ludzi. Oni nie znają historii miasta i świata. Ta opowieść to ma być w zasadzie rozpoczęcie historii tej wyspy. Taki punkt zerowy.

Immo bo bohater nie wie dlaczego w świątyni kwiatów wszystko kwitnie. Chociaż może w tym miejscu warto wstawić historyjkę o tym, co mu na ten temat ktoś opowiadał.

A co do imion, to miało być tak, aby ludzie z każdej krainy charakteryzowali się właśnie tą końcówką imienia. I dlatego, żeby po wielu latach można rozpoznać skąd ktoś pochodzi czy jego rodzina wywodzi się z "pierwszego pokolenia". Tak samo jest z nazwami miast.

Tutaj można przeczytać poprawioną wersję: TURBISUM - PROLOG

7
Zastanawiałam się, gdzie zamieścić ten post, ale w sumie link podałeś w tym temacie, więc niech już będzie tu, w ramach przykładu dla innych.
Trochę poprawiłeś, to się chwali, ale jakoś średnio wyszło. Niezupełnie chodziło mi o to, by w trzech pierwszych zdaniach kropki zamienić po prostu na przecinki. Przeredaguj, bo pierwsze zdania historii nie brzmią dobrze, a mają zachęcić do dalszej lektury. Wszystkiego w linku nie czytałam, ale ta rzecz rzuciła mi się w oczy. Miejscami nie masz hmm... wyczucia, jak zdanie powinno wyglądać.
Żeby się nie powtarzać, dodam coś o imionach. Fajnie, że bawisz się językiem, bierzesz pod uwagę tamtejsze, wymyślone przez siebie realia. Szkoda tylko, że imię czasem trudno przeczytać i zapamiętać. Przyznam się, że gdy zorientowałam się, na jaką literę zaczyna się czyjeś imię, mój wzrok po prostu prześlizgiwał się po tym słowie. Nie mam pojęcia, jak nazywa się większość bohaterów.

P.S. Przepraszam za tego okropnego orta w poprzednim poście :(
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”