Mała próbka wczorajszego tekstu napisanego pod wpływem chwili. Tak naprawdę po filmie, który oglądałam z mężem.
- Nie wiem – usłyszał setną z kolei tą samą odpowiedź.
- Maju … - jego głos przeszedł w szept. Ścisnął jej zimne zaciśnięte drobne dłonie.
- Nie wiem – popatrzyła na niego nieobecnym wzrokiem. Bolało ją, że tak musi. Nie umiała inaczej, mimo że wiedziała, że go rani. Widziała to. Tę jego bezradność i smutek. Płacz ścisnął ją za gardło.
- Proszę wyjść – powiedział wchodzący do pokoju lekarz. Był stary, posiwiałe przydługie włosy powiewały przy każdym kroku. Spojrzały na nią wodniste jasne oczy, głęboko osadzone i pasujące do jego cienkich bezwzględnych ust.
Karol pocałował ją w głowę i niechętnie wyszedł, wymijając po drodze lekarza.
Maja opuściła głowę wpatrując się w plamkę błota na spodniach.
Została sama, bez niego, bez tego jedynego, który akceptował ją jaka była, bez nikogo bezpiecznego.
Jej zmysły wyostrzone do granic możliwości analizowały wszystko wokoło. Czuła jak serce zaciska się kurczowo raz po raz tłocząc zimną krew w jej skronie, ręce i nogi.
Czarne kafelki parzyły jej stopy, a białe puste ściany niebezpieczne zbliżały się do niej sprawiając, że pokój stał się nagle za ciasny nawet dla niej jednej.
Czuła, że On jest blisko, wręcz namacalnie poczuła jak ją dotyka, kładąc ciężko swoją mackę na jej ramieniu. Przeszył ją dreszcz.
Nie czuła nic, tylko pustkę w głowie a przed oczami przenikały jej obrazy minionej godziny.
Do teraz miała zaciśnięte do granic możliwości gardło i to uczucie wchodzącego w nią niczym obrzydliwe cielsko robaka strachu i wstydu. A może tylko strachu? Widziała przed oczami tych wszystkich obrzydliwych ludzi, spoconych, z pustymi oczami, tłoczącymi się jak nieokiełzana lepka masa.
Spojrzała tępo na starszego dziadka, który troskliwym wzrokiem spoglądał w jej stronę.
Podkurczyła odruchowo palce stóp, jak przestraszony noworodek.
- Maju zostaniesz u nas jakiś czas – powiedział mężczyzna
-< Tak i chcecie zrobić ze mnie wariatkę, ubezwłasnowolnić, otumaniać lekami!! Myślicie, że się wam dam!?> - wykrzyczała w swojej głowie - <pewnie powiesz, że to dla mojego dobra?!>
- To dla Twojego dobra – powiedział lekarz, poczym wstał powoli i wyszedł.
Została sama w pustym pokoju. Tak pustym jak teraz jej dusza. Nie chciała niczego czuć, niczego pamiętać, prócz niego. Jego dobrych oczu i ramion w których czuła się tak bezpiecznie. Tylko tam mogła bezpiecznie pamiętać. Zobaczyła w myślach gigantyczny napis KAROL i poczuła jego zapach. Powoli położyła się na kozetce przykrywając szczelnie płaszczem, który jej zostawili. Zamknęła oczy, chciała spać jak najdłużej.
Pierwszy dzień
Otworzyła oczy. Pierwsze co zobaczyła to biały sufit, w jej uszach zadźwięczała srebrzyście niczym czysty diament - cisza.
Od razu go poczuła jak czai się w pokoju. Był jej nieodłącznym przyjacielem i wrogiem. Czuła do niego jednocześnie nienawiść i miłość. Wiedział, że nie mogła bez niego żyć, a jednocześnie tak bardzo ja ograniczał. Był zazdrosny o każdy jej uśmiech, o każdą radosną i beztroską chwilę. Nienawidził gdy śmiała się i oddychała pełną piersią, gdy nieśmiało zaczynała tańczyć i śpiewać. Wtedy mocniej ją więził. Chwytał za szyję, głaskał uspokajająco po plecach, pieścił piersi, zimną ręką, schodził aż do brzucha. Niczym swoja niewolnicę. Niczym jego własność. Nie mogła wtedy oddychać. Tak bardzo chciała się wtedy uwolnić, jakże go nienawidziła, tego co jej robił.
Ale czasem miał dobry humor. Pozwalał jej na odrobinę wytchnienia, niczym dobry pan. Wtedy tęskniła za nim, nie czuła się bezpiecznie bez jego uprzęży.
=<To chore> – w głowie Mai kotłowały się tysiące myśli.
Wiedziała, że za niedługo rozpocznie się śniadanie. Nie czuła głodu, mimo, że nie jadła od dwóch dni.
=<ciekawe czy mama się martwi> - zapytała siebie z satysfakcją -<może teraz mnie zaakceptuje, będzie musiała - dla mojego dobra>
12:30
- Zaczynamy – powiedział młody mężczyzna sadowiąc się w kole, w którym siedziała w grupie kilku osób – mamy kogoś nowego, proszę abyście się przedstawili> - zamilknął patrząc po kolei na twarze zebranych z miną jakby wiedział co kryje się w ich głowach.
- Nazywam się Marek – powiedział mężczyzna siedzący naprzeciw Mai
-=< A ja Maja, bardzo mi miło> - odpowiedziała mu - <ciekawe jakby to było gdyby ludzie mogli słyszeć czyjeś myśli> uśmiechnęła się do siebie rozbawiona.
- Jestem tu, bo nie umiem poradzić sobie z sobą. Mam depresję. Wiem to, czuję od dawna. Jest już lepiej ale wiem, że jeszcze nie koniec pracy.
= <Chrzanisz> - popatrzyła na niego. Na jego niepewne usta, bez wyrazu obojętne oczy - <przed tobą nie ma nawet początku> - z satysfakcją spojrzała w kierunku terapeuty.
Kiwnął ze zrozumieniem głową
=<jakby cholera wiedział co czuł Marek, drań> - Maja poprawiła się w krześle. Cierpły jej nogi. Poczuła jak ramiona i barki rwie nieprzyjemny ból.
Gdy przyszła kolej na nią, zaschło jej w ustach. Serce szalało, czuła podchodzące mdłości aż do samego gardła. Zacisnęła kurczowo roztrzęsione, mokre od potu ręce. Siłą woli powstrzymała wyrywający się płacz.
= <cholera, zawsze nie wtedy kiedy trzeba> - pomyślała
- Mam na imię Maja i mam 26 lat – powiedziała pewnie, artykułując każdą sylabę niczym deklamator na tanim spektaklu – mam objawy nerwicy, dziękuję – opadła na oparcie krzesła. Teraz najchętniej wczołgałaby się pod kołdrę i zasnęła. Najlepiej na zawsze.
Każdy patrzył na nią w nadziei, że powie jakie to objawy. Patrzyła spod grzywki z satysfakcją w oczach.
=<Niech myślą, co chcą, nie dam im tej satysfakcji .Myślą, że zobaczą mnie taka słabą, jak będę płakać i uginać się pod ciężarem wspomnień? Nigdy!> - czuła jak wsypuje w nią bunt i nowa siła. Dodawał jej sił, wiedziała to, że czasem umie przyjść kiedy trzeba, i umie być dla niej miły.
Czuła się już bezpieczna. Została odpytana, teraz może tylko słuchać.
- I on zmuszał mnie do jedzenia kotleta – powiedziała drobna szatynka dwa krzesła dalej. Jej duże oczy patrzyły na terapętę z nadzieją.
Maja zamknęła oczy. Przed jej oczami pojawił się obraz dusznego pokoju. Za oknami wiatr muskał gałęzie zimowego głogu. Ubrana w czerwony sweterek z haftowanymi bałwankami siedziała przy małym stoliku. Na przeciwko siedział tata.
- Jedz ! – wykrzyczał i znowu podsunął pod nos tą śmierdzą jajecznicę.
Pamięta dokładnie to uczucie, jak zimne suche kluchy przeciskają się jej przez gardło i spadają do żołądka. A tata podawał jej chleb, do dziś pamięta zapach rozmokłej w jajecznicy skórki. Bolał ją brzuch. Nie mogła skupić myśli. Marzyła, żeby się to skończyło. Nie pomogły łzy i zanoszenie się płaczem. Tata był nieugięty.
- Kończ tą jajecznicę, bo zobaczysz – zobaczyła wykrzywioną wściekle twarz ojca. A może tak jej się wydawało?
- Daj jej już spokój, zje w przedszkolu – w drzwiach stanął dziadek w swoim niebieskim włóczkowym ciepłym swetrze. Zawsze pachniał chłodnym powietrzem i sianem.
- Nie! Renia powiedziała, że ma zjeść – powiedział tata nabierając kolejną łyżkę zimnej żółtej papki. Kolejny okropny kęs. W brzuchu poczuła kamienie - spadają jeden za drugim.
Kiedy w końcu śniadanie dobiegło końca, podziękowała i pobiegła umyć zapłakaną buzię.
Zamknęła się w małej łazience. Oddychając głęboko, myła twarz zimną wodą. Żeby nie było widać łez. Żeby wszystko było pięknie. Żeby nikt nie zobaczył.
Otrząsnęła się ze wspomnienia. Usadowiła się wygodniej na twardym krześle przywołując się do porządku.
- I on mnie bił, za każdym razem gdy wypluwałam kotlet na talerz. Był pijany i niedobry. Nienawidziłam go za to – Irka zanosiła się już płaczem.
=<Nie potrafiłabym tak jak ona, przecież wszyscy widzą jej łzy, jej smutek. To okropne. Ona jest taka słaba> - czuła litość pomieszaną z szacunkiem.
- Wystarczy na dzisiaj. Możecie iść na spacer. Za godzinę podwieczorek.
Maja jeszcze długo siedziała na krześle. Rozmyślała o tym co się stało. Tęskniła za Karolem. Pragnęła się przytulić i zapomnieć na te kilka chwil.
Pogoń (obyczaj, psychologia, nie wiem).
1
Ostatnio zmieniony czw 19 cze 2014, 22:55 przez Elvelor, łącznie zmieniany 2 razy.