Uroboros

1
Tekst przeszedł już do działu zweryfikowane. I w 3/4 został poprawiony według wytycznych weryfikatorów. Zamieszczam całość, ponieważ koncepcja rozrosła się jeszcze o dwie strony. Dopiero po przeczytaniu całości koncept staje się jasny. Liczę na rozmowy o tekście i głównie o pomyśle na to opowiadanie.


„Uroboros”


Seans będzie zbyt długi. Ale nie będzie nużący. Ego nie trawi zbyt dużej ilości treści. Być może zdarzą się dominanty w tym jedna na pewno... ta końcowa. Nie skończy się tragedią, krwią i potem. Może w ogóle się nie skończy, a może symbol szaleństwa rozświetli koniec i początek.

Siedziałem sam przy biurku z laptopem, co chwila spoglądając za okno i na złoty pierścień w formie węża pożerającego swój własny ogon. Wystukałem cztery wersy tekstu- inspiracji, która miała poprowadzić mnie w dalszej pracy. Motyw przewodni krótkich październikowych dni.
Pokoik trzy na cztery z jednym oknem dziwnie pachniał, czuć było jego przejścia. Pachniał zapewne historiami i rejestrował je w swojej martwej przestrzeni.

Pewnego wieczoru drzwi się otworzyły. Zza skrzydła drzwi w półmrok weszła zgrabna blondynka.
Musiała być po kąpieli, gdyż szlafrok i włosy rozprzestrzeniły aromat szamponu momentalnie po tych dwunastu metrach kwadratowych.
Zrobiła trzy spokojne kroki i podeszła do krzesła, na którym siedziałem.
W zasadzie powinienem był być poruszony, wzdrygnąć się z podniecenia czy ekscytacji, przecież ta zgrabna panienka wiedziała, gdzie i po co wchodzi. Ja natomiast nie wiedziałem nic, jednak ręce chętnie złapały za pas szlafroka i pociągnęły za niego.
- Czy to nie ty powinieneś się rozbierać? – zapytała całkiem pewnie dziewczyna.
Po chwili pchnięcia były tak silne, że żeby nie uderzać głową o wezgłowie łóżka, zapierała się rękami, po czym jej nastoletnie ciało znużone tym oporem, skromnie skuliło się na boku. Nie ubrała się. Palce chciwe dziwnej tajemnicy dotknęły jej krocza. Poczuła dotyk.
- Będziesz ze mną spał? – zapytała wymownie, jakby to miało być coś ponadto.
Zasnęła nago, nie myśląc o niczym a może o wszystkim. Zresztą ważniejsze jest to jedno coś, gdy wszystko znaczy tyle, co nic.
Nie będę z tobą spał maleńka, pomyślałem w duchu. Wstałem z łóżka, spojrzałem na latarnie za oknem, a do pokoju wchodziło światło tej najbliższej, bezwstydne i konkretne, uliczne i chamskie, lekko żółtawe. Wyszedłem.
Drzwi zamknąłem jednak delikatnie z sercem, z uczuciem intymności. Zaskrzypiały, rozdzierając jaskrawo świat z sąsiadującym pokojem.

W salonie, przy małym marmurowym stoliku, a pod kryształowym żyrandolem, dwoje młodych mężczyzn rozmawiało szeptem. Kryształki żyrandola odbijały tysiące małych punkcików światła jak świecąca kula w dyskotece.
Usiadłem na skórzanym fotelu przez chwile patrząc w marmurowe wzory stołu.
- Chcemy zrobić seans – odezwał się pierwszy z młodzieńców. Widać dogadali się co do seansu gdy przebywałem z dziewczyną i mówił już głośno.
- Seans, a co będziemy oglądać? – zapytałem.
- Mamy kasetę z „ Underground” Kusturicy, a ty jesteś potrzebny jako opiekun.
- Opiekun? – zapytałem zdziwiony, rozmowa zapowiadała coś niezwykłego.
- Widzisz, miałem w spodniach listek LSD i moja matka wyprała mi spodnie razem z tym kwasem. Chcemy zobaczyć, no wiesz, czy ma moc jeszcze, he he.- powiedział rozbawiony swoim żartem.
- No, nie widzę przeciwwskazań, znamy się przecież. Jednak kiepska ze mnie akuszerka za to Kusturicę lubię.
- No to spoko, włączam film.

Chłopak wziął kasetę i przeszliśmy do pokoju gdzie stało wideo. Jego towarzysz ruszył za nami jak wierny swemu przyjacielowi lokaj. Między salonem a pokojem seansowym nie było drzwi. Rozsiedliśmy się wygodnie. Film rozpoczął się widokiem kąpiącej się kobiety z różą w tyłku. Tymczasem chłopaki połknęli swojego kwasa podzielonego na pół. Po godzinie jakoś dziwnie zmęczeni wrócili do salonu. Film trzymał bezlitośnie w napięciu do końca. Trzy godziny pięknego filmu kończyły się momentem, w którym grupa bohaterów odpływa na kawałku ziemi-kry w niezmierzoną przygodę. Wciąż trwającą wojenną balangę. Ciężkość tematu filmu zostaje urwana przez odpływającą krę. Czuć było jakby w sercu oderwał się ciężar przeżyć i powędrował gdzieś wysoko, daleko, wbrew grawitacji. Prawdziwa uczta z końcem polegającym na odciążeniu widza i uskrzydleniu go przez zastosowanie kompozycji otwartej. Ponadto bohaterowie podzieleni na dwa obozy, żyją w dwóch światach i dla każdego ze światów istnieje odrębny iluzoryczny czas. Ich życie toczy się po okręgu. Jak życie psa goniącego swój ogon.

Seans był zbyt długi ale nie nużący. Tymczasem chłopaki po swojej uczcie byli nazbyt cisi.
Wszedłem do salonu, w którym nagle zapachniało moczem. Na ścianach widniały świeżo namalowane złotym sprejem dziwne znaki: krzyże, oka opatrzności w trójkącie, swastyki, wizerunek węża połykającego własny ogon, symbole czakry trzeciego oka. Jeden z kompanów leżał przykryty zaszczanym kocem, drugiego nie było. Dostrzegł mnie i zaczął mamrotać. Wstał całkiem nagi i podszedł do mnie. Odwróciłem głowę i nie było nic co mógłbym mu powiedzieć. Wybiegłem do przedpokoju mijając swój pokój gdzie spała dziewczyna a potem zajrzałem do kuchni. Towarzysz tego pierwszego leżał oparty o zlew. Jego niewyraźny wzrok spotkał się z moimi oczyma.
- Co się stało? – zapytałem.
- Czemu pytasz, czemu taki dobry jesteś? – też zapytał.
- Co się stało z nim? Leży i robi pod siebie!
- Siadł mu system nerwowy. Musimy Cię przeprosić. Ten kwas nie był jednak całkiem wyprany, Zostało w nim to coś najważniejszego, hehe. – powiedział z rechotem w mowie.
- Jedno co zostało, to modelowa psychoza. – powiedziałem. - Należałoby wezwać pogotowie, a pogotowie wezwałoby policję i siłą zabraliby go do szpitala. Ale nie możemy tego zrobić.
- Absolutnie.
- No wiem właśnie.
- Nie wiem, co teraz z nami będzie? Liczę, że sam dojdzie do siebie.- powiedział poruszając tylko ustami. Podczas gdy ciało miał sztywne jak drewno.
- Będzie dobrze. – powiedziałem.

Ich seans kończył się marnie i nie wiedziałem zupełnie, na czym polegał, ale sadząc po stanie jednego z lokatorów i tematyce wymalowanych ścian był to trans fizjologiczno-mistyczny. Musiałem się przewietrzyć i przetrawić trudną sytuację, więc zdjąłem kurtkę z wieszaka, nałożyłem sprawnie jak zawsze z nieopisanym wdziękiem i wyszedłem z mieszkania. W kieszeni kurtki była czapka, bez której nigdy nie wychodzę na spacery. Nałożyłem i czapkę. Był późny wieczór. Światła lamp samochodów, latarni i witryn sklepowych w październiku, zaszczepiają pragnienie samotności i krążenie po mieście bez celu. Październik to już jesień na całego. Drzewa złocieją i rdzewieją, nocą nie ma więcej niż siedem stopni. Iść na cmentarz w taką porę, na którym nie ma się nikogo bliskiego to zadawać sobie ból samotności jak masochista. Na cmentarzu przyglądałem się dłuższą chwilę jednemu z pomników. Widać ktoś zaczął ryć dłutem w marmurze epitafium.
Musiałem pobyć sam i poczekać aż sprawy same się ułożą. Chłopaki wyzdrowieją, dziewczyna się obudzi. Muszę rozkminić kto jest kto i o co w tym wszystkim chodzi. Może mieszkanie jest fikcyjne, cztery pokoje, cztery osoby, kuchnia i łazienka. Seansowy to pokój pierwszego, a salon to tez noclegownia drugiego „gościa”. Nie znam nawet ich imion. Może i oni są fikcyjni. Tylko kto jest w czwartym pokoju? Aha – zreflektowałem się -w czwartym mieszkam ja i teraz jest pusty, bo jestem na spacerze. Muszę tam wrócić czym prędzej. Robi się nieznośnie zimno i będzie padać. Włóczę się już dwie godziny.

Szybkim krokiem wróciłem do mieszkania jakbym zostawił tam samego siebie i zapomniał o tym. Przy wejściu nie rozbierałem się. Szybko otworzyłem drzwi swojego pokoju i w całkowitej ciemności na biurku leżał i świecił laptop, a obok niego pierścień z wężem pożerającym swój ogon. Dziewczyny nie było. Podszedłem bliżej do biurka, nałożyłem pierścień i na ekranie przeczytałem: Seans będzie zbyt długi. Ale nie będzie nużący. Ego nie trawi zbyt dużej ilości treści. Być może zdarzą się dominanty w tym jedna na pewno... ta końcowa. Nie skończy się tragedią, krwią i potem. Może w ogóle się nie skończy, a może symbol szaleństwa rozświetli koniec i początek...

Wyskoczyłem z pokoju jak poparzony. Ten tekst napisałem przed obejrzeniem filmu, którego wcześniej nie widziałem. Pasował. Brzmiał jak tajna maksyma procesu twórczego. W salonie siedzieli w pełnym blasku: dwóch młodych mężczyzn i młoda kobieta blondynka, czyli po prostu oni. Palili papierosy gadając o filmie „Underground”. Cała trójka była jednego zdania, że to wybitne dzieło sztuki, które jest natchnione talentem reżysera i scenarzysty.
- Wiem już, o co chodzi! – powiedziałem do nich, a oni nagle zamilkli.
- O co? – zapytała rozkosznie dziewczyna.
- Ja także wziąłem LSD, a wy siedzieliście i patrzyliście jak ganiam z pokoju do pokoju.
- My też wzięliśmy kolego- oznajmił pierwszy
- Ale to mnie przytrafiło się fatum. Teraz nie umiem niczego skończyć. To przez ten pierścień. Zacząłem coś pisać i się dławię.
- To nie kończ – wydukał drugi. - Symbole na ścianie to moja robota. Tylko, że my znaliśmy ten film, dlatego po godzinie przestaliśmy oglądać. Dławisz się jak wąż ogonem?
- To jest jak perpetum mobile, samonapędzająca się maszyna. Bez początku i bez końca. Fatum. Jak zatruty kwiat hiperaktywności. Generator przestrzeni i postaci. Nie wiem już sam czy dosięgnę was i czy dosięgnę siebie. Coś jakby odlot i brak uziemienia.
- Nie przejmuj się, dosięgniesz, już moja w tym głowa – powiedziała dziewczyna. – Daj mi swój pierścień, teraz ja go ponoszę. – chwyciła pierścień i nasunęła na palec.
- Odpowiedz sobie na jedno pytanie: Czy wąż ma ogon? – zapytał pierwszy.
- Wyłącznie ogon – odparłem. Czas zatacza kręgi a kręgi robią się coraz mniejsze. Wąż zakleszczy się, gdy połknie ogon tuż przy główce i to będzie koniec. Błąd logiczny. Ale on będzie pożerał i trawił czas w nieskończoność. Ten pierścień jest opętany, wąż jest opętany samym sobą.

Koncentryczne kręgi czasu są jak fale na wodzie po wrzuceniu kamienia. Rozchodzą się w swoim czasie. To znaczy, że każdy ma swój czas na swoim grzbiecie okręgu fali, aż tafla wody rozprostuje się i uspokoi.
Wystarczy, że będę się odzywał – pomyślałem. Będę w kontakcie, to nie grozi mi nic złego, żadne szaleństwo. Przyjdzie sen i rozwiąże problemy. Przyśni mi się dzieciństwo i wszystkie jego motywy. Nieświadomość rozprawi się z teraźniejszością. Będę śnił o słońcu, o jeziorach i łąkach, o kwiatach i dziewczynach. Nic mi nie będzie. Dam radę. Nawet gdybym miał żyć bez końca, w wiecznej teraźniejszości, jakoś będzie. Nawet gdybym odczytywał interwały z ekranu laptopa, opowieść będzie się ciągnąć, czyli rozwijać, a to pozytywnie.
Zostawiłem towarzystwo siedzące beze mnie jak bez głowy i ręki. I wróciłem do mego pustego pokoju. Na ekranie laptopa przeczytałem interwał: Seans będzie zbyt długi. Ale nie będzie nużący. Ego nie trawi zbyt dużej ilości treści. Być może zdarzą się dominanty w tym jedna na pewno... ta końcowa. Nie skończy się tragedią, krwią i potem. Może w ogóle się nie skończy, a może symbol szaleństwa rozświetli koniec i początek....

Położyłem się na łóżku i jak mi się zdawało, przez taflę czasu odpłynęły koncentryczne kręgi wydarzeń. Nie byłem pewny, co do jednego; czy zeszłego wieczoru wziąłem kwasa? Latarnia oświetlała pokoik, było cicho, drzwi szczelnie domknięte, laptop świecił. Zadzwonił telefon. Na wyświetlaczu widniał nieznany numer.
- Halo? – odezwałem się pierwszy. Usłyszałem znajomy głos w słuchawce.
- To ja, witaj – powiedziała dziewczyna – ,chcesz wiedzieć gdzie jestem?
- Jak najbardziej chcę – musiałem przecież umiejscowić postaci w czasie.
- Na cmentarzu.
- Na cmentarzach jest smutno i ponuro, co tam ciekawego tak w ogóle? – zapytałem niepewny swego zdania.
- A stoję właśnie przy jednym z nagrobków, jest na nim wyryte epitafium, bardzo ciekawe zresztą, słuchaj: Seans będzie zbyt długi. Ale nie będzie nużący. Ego nie trawi zbyt dużej ilości treści. Być może zdarzą się dominanty w tym jedna na pewno... ta końcowa. Nie skończy się tragedią, krwią i potem. Może w ogóle się nie skończy, a może symbol szaleństwa rozświetli koniec i początek....
- Co? Ktoś chciał mieć ten tekst na wieczność! – wykrzyknąłem do słuchawki. – A masz jeszcze ten pierścień?
- Mam.
- To go wyrzuć, bo są przez niego same przedziwne sytuacje.

A jeśli to mój grób? Jeśli ja tam leżę i piszę z zaświatów? To chyba znaczy, że przez LSD przeskoczyłem na okrąg fali czasu innego wydarzenia. Udało mi się zrozumieć film zanim go obejrzałem. Wiec może mam dostęp do przejść miedzy kręgami czasu i odbieram przekazy zza grobu - snułem w myślach wywody, tajemnica czasu pociągała mnie jak tonący w wodzie pierścień, który dotyka mulistego dna i osiada na swoim otchłannym końcu.

Dziewczyna zdjęła pierścień z palca i upuściła do kałuży przy nagrobku z epitafium. Kilka koncentrycznych malutkich fal wzburzyło taflę kałuży. Złoty wąż pożerający własny ogon został zatopiony. Węzłowisko błędu logicznego rozprostowało swe zapętlenia. Czas na powrót stał się liniowy i upływał tak samo jak każdemu, choćby i w grobie. Nawet samemu nieboszczykowi. Telefon stracił zasięg. Laptop wyłączył się. Latarnie za oknem zgasły. Ciemność i cisza ogarnęły pokój. Urwał się wątek, lecz nie spałem.

Tylko ona wślizgiwała się do tego pokoju, wiec spodziewałem się, gdy przez powiększającą się szparę w drzwiach wchodziło światło z zapalonej lampy z przedpokoju, właśnie jej.
Zrzuciła szlafrok na podłogę jednym wdzięcznym pociągnięciem.
- To nie jest nasz pierwszy raz, prawda? – zapytałem retorycznie.
- Nie, a życzysz sobie czegoś.?
- Usiądź na mnie, czuję tylko twój zapach i dotykam skóry, chce też poczuć twój ciężar - usiadła wyraźnie podniecona. Była raczej jak oślizgły, wilgotny wąż, któremu świeciły oczy w ciemności, wiła się unosząc cały tors lekko do góry i na dół, co rusz podnosząc i opuszczając głowę, a ręce opierała na udach. Spleceni jak dwa spocone węże działaliśmy aż strumienie esencji przenikną oba ciała.
- Teraz położę się na twoich plecach - zaproponowała i ułożyliśmy się jeden nad drugim. Zapadałem się w sobie pod jej naciskiem a ciemność pokoju rozszerzyła się i zgęstniała.
- To właśnie lubię, słodką grawitację zwiększoną o twój ciężar- powiedziałem.- Ponoć grawitacja nas nie kocha, bo ściąga w dół do ziemi, ale dla mnie jest słodka.
- Wiesz, eros i śmierć to przeciwstawne popędy oddalone od siebie jak dwa magnetyczne bieguny - wyszeptała.
- Wiem, to nie idzie w parze. Tylko węże są tak paradoksalnie dualne, że śmiertelny jad okazuje się czasem lekarstwem.
- My możemy pójść w parze, jutro, na cmentarz. Pokażę ci jeden pomnik.
- Ten z mottem? – zapytałem niemal pewny.
- Tak, ten, przy którym wyrzuciłam pierścień.

Tej nocy zasnęliśmy przy sobie. Śniło mi się światło letniego słońca, jezioro z dzieciństwa, i łąka poza miastem. Nieświadomość prostowała wewnętrzne konflikty psyche. Wczesnym rankiem byłem już gotowy do spaceru. Dziewczyna wiła się i przeciągała na łóżku, jej kręgosłup jakby wąż był teraz najważniejszym członkiem, samym ogonem wypoczynku, merdającym radośnie w nadziei, że ktoś go ugryzie i będzie próbować połknąć. Sama nie umiałaby tego zrobić, nie umiałaby zamknąć obiegu jak wąż nawet gdyby trenowała jogę.
- Nie zjemy śniadania? - zapytała głodna.
- Śniadania ,kochanie, powodują nieznośne milczenie poprzerywane banałami. Ja nie jestem głodny. Zjemy po powrocie z cmentarza.
Ubrała się z nieopisanym wdziękiem. Począwszy od białej bielizny a kończąc na zamszowych kozaczkach, czarnych spodniach i kurtce z tandentnej, sztucznej skaji imitującej skórę węża.
Nieopodal mieszkania położona była nekropolia. Aleją szumiących białych brzóz, wąchając zapach palonych zniczy, doszliśmy do upatrzonego przez nas nagrobka. Tego ranka niebo było zachmurzone. Sporadyczne grobowe lampki komponowały się z szarością chmur październikowego nieba tuż przed świętem zmarłych. Stanęliśmy przed pomnikiem trzymając się za ręce.
- Zobacz, ten nagrobek jest dopiero w budowie, to grobowiec – zauważyła. A przy nagrobku, na wyschniętej kałuży wiły się dwa węże- zaskrońce.
- Zaskrońce przynoszą szczęście tam gdzie się pojawiają – powiedziałem.
- Ktoś to wszystko wymyślił razem z tym epitafium. Jakby chciał uprzedzić bieg historii i naturalną kolej rzeczy. Chodźmy stąd, grób jest pusty, szwędają się tylko węże wokół miejsca gdzie rzuciłam pierścień..
- A wiesz jak nazywa się taki pierścień?
- Nie wiem, ale jego już tu nie ma.- odpowiedziała, a węże prześlizgnęły się między jej butami.
- Nazywa się Uroboros.
- To nie ważne jak się nazywa. Ludzie nazywają rzeczy żeby wejść w ich posiadanie, a w rzeczywistości... wchodzą w posiadanie jedynie nazwy. Wracajmy, trzeba by coś pojeść – powiedziała głodna.
- A co z przeznaczeniem?
- Przeznaczenie jest czasem martwe, znika i pojawia się jak drobiazgi, które gubimy i znajdujemy.- powiedziała kurczowo zaciskając uścisk dłoni.
- Jest jak ten wyrzucony pierścień. Zupełnie niepotrzebne.- powiedziałem i wypuściłem jej dłoń z ręki.

Spojrzałem na wypisane eitafium i przeczytałem w myślach jakbym rozumiał je po raz pierwszy;Seans będzie zbyt długi. Ale nie będzie nużący. Ego nie trawi zbyt dużej ilości treści. Być może zdarzą się dominanty w tym jedna na pewno...ta końcowa. Nie skończy się tragedią, krwią i potem. Może w ogóle się nie skończy, a może symbol szaleństwa rozświetli koniec i początek.
To zapowiadało coś nowego, gdyż czas liniowy jest jak rozprostowany wąż, Jeśli koniec ogona jest jego poczęciem, a paszcza nieuchronną śmiercią i końcem, to Uroboros chce pożreć swoje poczęcie żeby zamknąć obieg, otrzymać nieśmiertelność, dojrzeć początek i utkwić w wieczności zadając sobie przy tym ból. Dosięgając swój koniec ogona paradoksalnie zyskuje życie w świecie bolesnej wieczności i nieskończoności. Na tym polega jego alchemia. Wypełzł z początku i końca, zostawiając za sobą normalnie biegnący czas jak zrzuconą skórę. Stał się poza przyczyną.
- Niunia? – odezwałem się.
- Tak? - powiedziała głodna.
- Myślałaś kiedyś o wieczności?
- Nie, nigdy.
- Nigdy? Hm.... „Nigdy”, to właśnie wieczność.
Dziewczyna spojrzała w moje oczy niedowierzająco. Gdy odeszło pierwsze zdumienie, pochyliła głowę i powiedziała z żalem:
- Jest mi przykro, wiesz?
- Czemu?
- Chwytasz się moich słów jak Uroboros ogona. Odgadujesz jakby ostateczność i wtedy rozdziela nas przepaść milczenia. Musisz się rozprostować, wypuścić z pyska zakończenia. Niech czas ci płynie.
- Czuję, że trzymam go w sobie zagryzionego – powiedziałem cicho, a łzy szczerości zalały mi oczy.
- Posłuchaj, niech wszystko toczy się jak w epitafium na nagrobku, bez celu, bez końca.
- Boję się, że oszaleję. Czuje, że mam w sobie węża i należy go tylko przebudzić. Kiedy się kochamy, to wszystko kojarzy mi się jednoznacznie z tym szaleństwem. Co więcej nawet ty kojarzysz mi się z wężem, co ślizga się po rzeczywistości i nie umie dojrzeć jej głębinowych podstaw.
- He? Nazwiesz mnie żmiją? No pięknie...
- Mam go w sobie, a kiedy go przebudzę będę tobą.
- Jak to?
- Jesteś częścią mnie, wewnątrz, ale uśpioną jak wąż. Dlatego mówisz, że coś we mnie musi się rozprostować. Przebudzając węża obudzi się także twój aspekt we mnie.
- Rozumiem, ale jak należałoby to zrobić?
- Znam tylko jeden sposób. Węża należy podrażnić.

Tego przedpołudnia zostawiłem laptopa otwartego z zapisanym ostatnim zdaniem i wybrałem się na melancholijny spacer. Jak zwykle zasysająca nostalgia święta zmarłych zaszczepiała u ludzi spokój ducha i łagodność usposobienia. Sprzedawcy zbijali krocie na sprzedaży zniczy, wiązanek sztucznych kwiatów i chryzantem. Zbliżała się godzina południowej mszy świętej. Tłumy ludzi błądziło po cmentarzu w poszukiwaniu grobów swoich bliskich. Mój grób był wymyśloną otchłanią z epitafium jak cukierek na drogę w krainę literackich marzeń.
Gdy wróciłem do swego pokoju dziewczyna siedziała przy włączonym laptopie.
- Ty naprawdę oszalałeś! – wykrzyczała.
- Czemu?
- Przeczytałam, co piszesz. Piszesz wszystko o nas. Zapisujesz nasze dialogi. Tekst zaczyna się od epitafium, potem nasze kochanie się, następnie przygoda z LSD, mój telefon z cmentarza itd. Aż do „Węża należy podrażnić.”
- Tak, to prawda kochanie jestem autorem, który „goni za” i pożera narratora. To kserokopia rzeczywistości rodząca się sama z siebie. Może w ogóle się nie skończy, a może symbol szaleństwa rozświetli jej koniec i początek.
- Uroboros to Ty!

Dziewczyna rozgryzła tajemnicę, która wyłoniła się w trakcie oglądania seansu. Cała nasza codzienność w mieszkaniu była seansem, który jest zbyt długim, ale jeszcze nie nużącym. Nostalgia świąt przeplatała się z enigmatycznym miejscem, w którym przyszło mi spędzać czas. Dwóch lokatorów, amatorów psychodelicznych używek, opuściło swe lokum wybierając się na cmentarz po kolejnym użyciu niepewnych, nieokiełznanych substancji. Czas zataczał kręgi. Uliczna lampa wpuszczała do pokoju swe wielkomiejskie światło. W życiu zmierzchało i świtało. Ta cykliczność była jeszcze nadzieją na rozwój, a także nadzieją na zakończenie tego, co zaczęte. W te dni namiętność była czymś niestosownym, jednak trudno było zapomnieć o więzi, która zaistniała między mną a dziewczyną. Może ta namiętność jest końcem starego a początkiem nowego, nawet gdyby to nowe otarło się o obłęd?
Kiedy przyszła pewnego wieczoru, który miał się okazać ostatnim, kruchość i niepewność uczucia zwiastowały ostateczne rozstrzygnięcie.
- Ja nie wiem, ale skoro aż tak cię to ciekawi...możemy...- powiedziała coś skrywając - Mówiłam ci, że dosięgniesz koniec?
Wypięła się całkiem naga zwrócona twarzą do poduszki. Uniesione pośladki zachęcały do penetracji najgłębszych erotycznych perwersji. Wyrazy rozkoszy na twarzy nie były już sobie widziane i odczuwane. Oddalaliśmy się od siebie z każdą chwilą. Bezczelna latarnia wpuszczała snop światła do pokoju oświetlając jej plecy jak promień słońca tajemną jaskinię. Spostrzegłem, że między łopatkami ma tatuaż.
- Co przedstawia ten tatuaż? – zapytałem.
- To jest maska. Cała z drewna, z wielkimi pustymi oczodołami i otwartymi ustami bez języka.
- I z koroną z wężowych głów! Co to znaczy? – zapytałem przerażony.
- Ten, kto nosi maskę w życiu nie widzi już przodu ani tyłu. Wita się z końcem, a żegna z początkiem. Żałuje, że to zobaczyłeś. To twój sen wszechogarniający. Utknąłeś teraz w nim.
- To mój koniec i twój aspekt we mnie, koniec we śnie! Wreszcie dosięgnąłem go! –powiedziałem uradowany - Kocham Cię!
- Nie kochany, sex"a tergo" to jest i nasz koniec. Sam tego chciałeś.
Ostatnio zmieniony śr 02 kwie 2014, 12:08 przez major sedes, łącznie zmieniany 2 razy.

2
przecież ta zgrabna panienka wiedziała
Już wiemy, że jest zgrabna. Wiemy też, że to "ta".
złapały za pas szlafroka i pociągnęły za niego.
Wszyscy wiedzą, za co pociągnęły. Po prostu "pociągnęły", okej?
znużone tym oporem
Tym? To był jakiś inny?

Mówiąc ogólnie - zaimki za burtę!

Co do reszty... (fabuły)
Wąż, wąż, wąż... co ty z tym wężem? No i te rozmowy - o Erosie, o wieczności, Boże! W ogóle nie rozumiem, czego on chciał, ani co się właściwie stało.
Mam pytanie. Wiem, że to podłe pytanie i pewnie będę się smażyć w piekle, bo je zadałam, ale trudno. Co było Twoim celem - romans, czy powiastka filozoficzna z elementem seksu?

Jeśli druga opcja - okej. Jeśli pierwsza... to... eee... no, jakby Ci to powiedzieć... no cóż, czytywałam romanse. Nadal lubię co jakiś czas posilić się opowieścią o miłości. A u Ciebie wszystko jest drętwe - rozmowa jest drętwa, seks jest drętwy (!)... dobra, może jestem za ostra, ale chodzi mi o to, że w tym tekście nie ma żadnych uczuć. Nie byłby to dla mnie problem, gdybym chociaż zrozumiała, o czym była ta historia - ale nie zrozumiałam.

3
w formie węża pożerającego swój własny ogon.
Skoro własny to swój, a skoro swój, to własny. Z jednego z tych określeń można zrezygnować.
Pokoik trzy na cztery z jednym oknem dziwnie pachniał,
Podana w ten sposób informacja mnie osobiście sugeruje, że istnieje jakiś ciąg przyczynowo-skutkowy między jednym oknem a zapachem. Pojechałbym raczej w coś, w stylu: Pokoik trzy na cztery, jedno okno, dziwny zapach. Czuć było jego przejścia.
Tłumaczę, czemu mnie tak bardziej pasuje: w tej wersji nie ma akcentu na konkretne elementy, to zwykłe wyliczenie. Akcent pojawia się dopiero w następnym zdaniu, na zapach. U Ciebie, w tym momencie, zdanie jest mocno zagmatwane, a między prosty przekaz "Pokoik dziwnie pachniał" wciskasz liczne informacje, które ten przekaz zaburzają. One także są istotne, ale podajesz je natłoku, w sposób, który sprawia, że sam sobie przeszkadzasz.
Pachniał zapewne historiami i rejestrował je w swojej martwej przestrzeni.
Rozważ, czy słowo "zapewne" jest tu potrzebne. Zwracam na to uwagę, bo pokój pachniał nimi albo nie, a powodem, dla którego można wstawić zapewne jest rytm, ewentualnie chęć celowego zamglenia przekazu. Sprawienia, że czytelnik się zastanawia. Tutaj nie dostrzegam tego, by to słowo rytm poprawiało. Z kolei sam fakt, że pokój pachnie historia i tak jest dość mglisty, więc nie ma chyba potrzeby tego potęgować.
Pewnego wieczoru drzwi się otworzyły. Zza skrzydła drzwi w półmrok weszła zgrabna blondynka.
Musiała być po kąpieli, gdyż szlafrok i włosy rozprzestrzeniły aromat szamponu momentalnie po tych dwunastu metrach kwadratowych.
Kilka spraw: to zapach się rozprzestrzenia, coś nie może go rozprzestrzeniać. Dwa, że masz pewną niekonsekwencję opisową. Słowo rozprzestrzeniać nie pasuje do narracji, którą tu stosujesz. To narracja niuansów, zapachów i kobiecej delikatności. Taki zapach może się roznosić, może się snuć, może się rozwiewać i robić wiele innych rzeczy, ale czy taki zapach się rozprzestrzenia? To raz. Dwa, w tej narracji kolejną fałszywą nutą jest tak rzeczowe opisanie przestrzeni. Z zapachu historii i opisu woni kobiety przechodzisz do suchych liczb - dwanaście metrów kwadratowych. Z poety idziesz w architekta, a ja to czuje.
Po chwili pchnięcia były tak silne, że żeby nie uderzać głową o wezgłowie łóżka, zapierała się rękami, po czym jej nastoletnie ciało znużone tym oporem, skromnie skuliło się na boku.
Każdego rodzaju historią, na krótszą metę, rządzą seks i przemoc. Opisujesz stosunek seksualny z nastoletnią dziewczyną jednym zdaniem. Nie każę ci wchodzić w szczegóły, to Twoja sprawa, ale poczucie czytelnika jest w tym momencie następujące: uprawiali seks jedenaście sekund. Nie było gry wstępnej.
Zasnęła nago, nie myśląc o niczym a może o wszystkim. Zresztą ważniejsze jest to jedno coś, gdy wszystko znaczy tyle, co nic.


Pierwsze zdanie jest ok. Przy drugim, zastanawiam się, co ono znaczy. Piszę o tym dlatego, że ten fragment brzmi tak trochę hemingwayowsko-Hłaskowo, ale sprawia, że mam poczucie, że Ty w sumie sam nie wiesz, co masz na myśli.
Jednak kiepska ze mnie akuszerka
Przegapiłem jakąś ciężarną? ;)
Film trzymał bezlitośnie w napięciu do końca. Trzy godziny pięknego filmu kończyły się momentem, w którym grupa bohaterów odpływa na kawałku ziemi-kry w niezmierzoną przygodę. Wciąż trwającą wojenną balangę. Ciężkość tematu filmu zostaje urwana przez odpływającą krę. Czuć było jakby w sercu oderwał się ciężar przeżyć i powędrował gdzieś wysoko, daleko, wbrew grawitacji. Prawdziwa uczta z końcem polegającym na odciążeniu widza i uskrzydleniu go przez zastosowanie kompozycji otwartej. Ponadto bohaterowie podzieleni na dwa obozy, żyją w dwóch światach i dla każdego ze światów istnieje odrębny iluzoryczny czas. Ich życie toczy się po okręgu. Jak życie psa goniącego swój ogon
Zwróć uwagę: Masz bohatera, który opisuje film. Nie opisujesz tego, co on w tym filmie zobaczył, jak go poczuł. Koncentrujesz się raczej na opisaniu mi filmu, który ja znam. Dążę do tego, że to opowiadanie może być o wielu rzeczach, ale nie powinno być o tym, o czym jest "Underground". Ten akapit nie jest zły w całości. Chciałbym tylko mieć w nim mniej filmu, więcej bohatera.
Należałoby wezwać pogotowie, a pogotowie wezwałoby policję i siłą zabraliby go do szpitala. Ale nie możemy tego zrobić.
Troszkę sztucznie to brzmi. W ogóle masz w tym tekście zwyczaj wstawiania w dialogi słów, których na co dzień się nie używa, przynajmniej nie w podobnych sytuacjach.
W kieszeni kurtki była czapka, bez której nigdy nie wychodzę na spacery.
To jest moment, w którym zaczynam się z Ciebie lekko podśmiewać. Co jest aż tak ważnego w tej czapce?
Październik to już jesień na całego. Drzewa złocieją i rdzewieją, nocą nie ma więcej niż siedem stopni.
To są myśli oczywiste. Nie chodzi o to, że nie możesz opisać mi jesieni. Możesz to zrobić, nawet podobnymi słowami. Ale to jest niewiele więcej ponad równanie, z którego wynika październik = jesień = rdzawe liście - ok. 8 stopni. W tym nie ma uczucia, jest encyklopedia i prognoza pogody. Gubisz perspektywę bohatera.
Włóczę się już dwie godziny.
Nie mów, pokaż. Wcześniej snujesz narrację, a tu opisujesz dość konkretne sytuacje, dając poczucie, że on nie traci czasu, a na pewno nie dwie godziny.
Koncentryczne kręgi czasu są jak fale na wodzie po wrzuceniu kamienia. Rozchodzą się w swoim czasie. To znaczy, że każdy ma swój czas na swoim grzbiecie okręgu fali, aż tafla wody rozprostuje się i uspokoi.
Rozumie, ale trochę za dużo razy musiałem to czytać, żeby osiągnąć ten efekt. Używasz słowa czas w dwóch zdaniach, w dwóch znaczeniach. Zastąp jedno, inaczej to mylące.
Dziewczyna zdjęła pierścień z palca i upuściła do kałuży przy nagrobku z epitafium.
To jest informacja podana przez narratora wszechwiedzącego, którego ja wcześniej nie dostrzegam.
- To nie jest nasz pierwszy raz, prawda? – zapytałem retorycznie.
- Nie, a życzysz sobie czegoś.?
- Usiądź na mnie, czuję tylko twój zapach i dotykam skóry, chce też poczuć twój ciężar
Nie myśl za dużo za mnie. Potrafię rozpoznać pytanie retoryczne, a jeśli już musisz zaznaczyć, że odpowiedź jest oczywista, to zrób to bardziej subtelnie.
Ale, tak poza tym, to jest fajny moment. Widzę to jako tę chwilę, kiedy odrobinę godzący się bohater chce wyciągnąć coś więcej z powtarzalnej, nic nie znaczącej chwili, a jedyne co może wyciągnąć, to właśnie ten ciężar, którego wcześniej nie czuł. To pokazuje klimat tej chwili lepiej niż całe akapity smęcenia. Jeśli tak miałeś zamiar, to bardzo dobrze. Jeśli nie, to ucz się od siebie ;)
Kuleje jeszcze trochę język tu, tak jak w całym tekście. Ale za uchwycenie czegoś więcej niż jest w samych słowach plus.
- Wiesz, eros i śmierć to przeciwstawne popędy oddalone od siebie jak dwa magnetyczne bieguny - wyszeptała.
- Wiem, to nie idzie w parze. Tylko węże są tak paradoksalnie dualne, że śmiertelny jad okazuje się czasem lekarstwem.
Za pretensjonalnie i za banalnie. Zwłaszcza pierwsze zdanie. Mówisz wprost, znów rzeczy oczywiste, pozorując je na mądrości, którymi nie są. Pozerstwo jest wtedy, kiedy ludzie wypowiadają słowa bardziej myśląc o tym, jak zabrzmią oni sami, niż czy zrozumie ich druga osoba. Tu czuć ten fałsz. Kontrastuje tym bardziej, że skoro właśnie oboje doszli, to ja oczekuję, że oni jednak rozumieją się trochę lepiej. Ale może staroświecki jestem ;)
Stanęliśmy przed pomnikiem trzymając się za ręce.
Bohater, którego opisujesz i relacja, jaką budujesz między nim a dziewczyną, sprawiają, że fakt, że trzymają się za ręce wydaje mi się dziwny. Nie mówię, że nie mogą, ale zasugerowałbym (delikatnie!), że to zmiana.
To nie ważne jak się nazywa. Ludzie nazywają rzeczy żeby wejść w ich posiadanie, a w rzeczywistości... wchodzą w posiadanie jedynie nazwy.
To jeszcze zniosę.
Przeznaczenie jest czasem martwe, znika i pojawia się jak drobiazgi, które gubimy i znajdujemy.
Tego już nie. Na pewno nie tuż po pierwszym.

Ogólnie:
Są pewne środki stylistyczne, których można używać częściej i takie, których należy używać rzadziej. To kwestia tolerancji czytelnika. Patos należy do tych drugich. Tym bardziej, gdy służy sztucznemu "podniesieniu" słów i sytuacji, które same w sobie go ze sobą nie niosą. Odbiorca jest inteligentniejszy niż się wydaje - trudno go oszukać. Tym bardziej, gdy robisz to wciąż w ten sam sposób. Masz tego patosu dużo tutaj, za dużo. To pretensjonalność dialogów, a czasem myśli wyrażonych w opisach. Pretensjonalność przesadnego odwoływania się do bardzo mocnych symboli, którymi szafujesz trochę bez zastanowienia.
Wiem, że nie robisz tego specjalnie, że tak Ci w duszy gra, ale zwracaj na to uwagę.

Historia mnie nie porwała, ma bardzo wiele mankamentów, ale czuję, że masz tu jakąś wizję. Czuję, że tam jest, choć nie czuję, żebyś mi ją należycie przekazał. Podobnie mam z wieloma chwytami, a nawet bohaterem, które w tym opowiadaniu są. Dostrzegam, że wiele rzeczy znajduje się tam nie przez przypadek, ale jednak jeszcze nie wybrzmiewają.
Na to nie ma rady. Trzeba pisać i pisać, aż zaczną. Podobnie ze stylem. Jest tu jego zalążek pewne rzeczy, które są Twoje, ale nie są one jeszcze wyraźne. Widzę jednak, że masz jakiś swój styl i należy go szlifować.
To natomiast, co zupełnie nie wybrzmiewa, to końcówka. Rozmywa się całkowicie.

Popracuj też nad dialogami - są niezdecydowane. Tzn. Nie wiem, czy takie Ci wychodzą same, czy celowo stylizujesz je na brzmiące dziwnie. Jeśli to pierwsze, to pracuj nad tym, żeby oni brzmieli jak prawdziwi ludzie, jeśli drugie, to wypadało by to w kilku miejscach mocniej akcentować.

Ach i więcej konsekwencji w opowieści. Zdecyduj się na coś (czy to styl, czy to charakter postaci, itd.) i tego się trzymaj przez cały tekst. A jeśli zmieniasz, to z dobrego powodu.

Notabene, khem, khem, znam, khem, khem, kogoś, khem, kto podobnie zapętlił się kiedyś po zielsku. Strrraszne uczucie. Znaczy, tak słyszałem ;)

[ Dodano: Śro 02 Kwi, 2014 ]
Wszelkie literówki, np. "rozumie" w miejscu"rozumiem" to wina klawiatury. Śmiać się zatem z niej, nie ze mnie.

B16 - zatwierdzam
Ostatnio zmieniony śr 02 kwie 2014, 12:09 przez TadekM, łącznie zmieniany 1 raz.
Seks i przemoc.

...I jeszcze blog: https://web.facebook.com/Tadeusz-Michro ... 228022850/
oraz: http://www.tadeuszmichrowski.com

4
TadekM pisze:Notabene, khem, khem, znam, khem, khem, kogoś, khem, kto podobnie zapętlił się kiedyś po zielsku. Strrraszne uczucie. Znaczy, tak słyszałem
A ja znam, khem, khem kogoś, kto przez pół godziny miał deja vu...

A teraz do roboty. Tak się składa, majorze, że poprzedniego Uroborosa też czytałem. Z tego co pamiętam tekst był bardzo fajny i bardzo źle napisany.
major sedes pisze:Seans będzie zbyt długi. Ale nie będzie nużący.
Otwarcie dobre, "Seans będzie zbyt długi". Czytelnik od razu ma chcicę: "Jaki seans? O czym? Czemu zbyt długi?".
Drugie zdanie rozbija pozytywne wrażenie po pierwszym. Trzeba byłoby je scalić, unikniesz powtórzenia.
Seans będzie zbyt długi, ale nie nużący.
major sedes pisze:Musiała być po kąpieli, gdyż szlafrok i włosy rozprzestrzeniły aromat szamponu momentalnie po tych dwunastu metrach kwadratowych.
Jeśli po kąpieli, to płyn po kąpieli będzie pachniał. Jeśli szampon, to myła tylko włosy, więc na cholerę szlafrok?
Co dalej, żeby być ścisłym aż do bólu, zapach nie rozchodzi się w płaszczyźnie, tylko w przestrzeni, więc te dwanaście metrów kwadratowych musisz pomnożyć przez wysokość pokoju.
Ewentualnie zmienić na: "Po niewielkim pomieszczeniu".
major sedes pisze:Czy to nie ty powinieneś się rozbierać? – zapytała całkiem pewnie dziewczyna.
Przecież nie chłopak.
major sedes pisze:Po chwili pchnięcia były tak silne, że żeby nie uderzać głową o wezgłowie łóżka, zapierała się rękami
Scena erotyczna jak z "Zostawić Las Vegas" (mam na myśli tę wcześniejszą, nie końcowo-cyckową z Cage'm). Zastanów się, czy tak miało być.
major sedes pisze:Drzwi zamknąłem jednak delikatnie z sercem, z uczuciem intymności
Drzwi zamyka delikatnie i czule, a dziewczynę rżnie jak tanią ladacznicę. Tak miało być?
major sedes pisze:Film trzymał bezlitośnie w napięciu do końca. Trzy godziny pięknego filmu kończyły się momentem, w którym grupa bohaterów odpływa na kawałku ziemi-kry w niezmierzoną przygodę.
Powtórzenie.

W porównaniu z poprzednią wersją, jest znacznie lepiej. Tamto był burdel jak na ulicy Brackiej, teraz już jest, powiedzmy, w miarę uporządkowany zamtuz. Minie jeszcze jakiś czas zanim dojdziesz do poziomu ekskluzywnej agencji towarzyskiej, a jeśli już tak się stanie, ludzie będą płacić za cudzołóstwo z Twoimi dziełami.

Drobne niedociągnięcia interpunkcyjne, które owszem, można zwalić na karb klawiatury (umarłemu się nie zdarzy), ale to nie jest coś, czego nie można poprawić przed wrzuceniem na Wery.

Powodzenia w dalszej pracy życzę :)
„Racja jest jak dupa - każdy ma swoją” - Józef Piłsudski
„Jest ktoś dwa razy głupszy od Ciebie, kto zarabia dwa razy więcej hajsu niż Ty, bo jest zbyt głupi, żeby w siebie wątpić”.

https://internetoweportfolio.pl
https://kasia-gotuje.pl
https://wybierz-ubezpieczenie.pl
https://dbest-content.com

5
Dzięki, ale czemu nikt nie zauważył, że tekst jest o dosięganiu końca, nawet dosięganiu końca procesu twórczego. To zabawa czasem, wiecznością i jego tajemnicami. Wszyscy wiemy, że jak się kocha, to czas płynie inaczej, nawet ulega zawieszeniu. Bohater osiągnął to co pragnął ale kosztem rozstania z dziewczyną. Ten kulawy romans własnie taki miał być.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”