wulgaryzmy
To była sprzedajna cipa i nie chciałam być taka jak ona. Ogólnie to sobie ciągle myślałam, że chuj jej w dupę, jestem lepsza. Tak prostacka jak mój ojciec, bo mieszkam na wsi i nie wiem, do ilu jeszcze umiem się doliczyć. Jestem lepsza, bo ojciec mówi mi, że muszę być lepsza. A ja wtedy zatrzymuję się, sama nie wiem przed czym i myślę sobie: tak, mam ojca. Własnego ojca. I nie mogę mieć z tego powodu żadnych kompleksów. Posiadanie ojca wymaga wielkiej samodyscypliny, której potrzebuję kiedy wychodzę i wracam. To kilka lat temu dowiedziałam się, że mam ADHD, że w ogóle wielki defekt, koniec świata, że nie wiem gdzie się obudzę i czy. Ale przecież to ja, a ja obrastam w piórka, bo taki już ze mnie ptaszek.
Połknęłam gripex i wciągnęłam prochy, może mi nic nie będzie. Może mam wyżerki w nosie, może wciągam kreta. Nie wiem. Rano myślę, że chciałabym napisać na pudelku jakiś komentarz, że nigdy tego nie robiłam, a może jestem już gotowa, a może napiszę: „Siwiec, całkiem osiwiałaś”, to śmieszne. Zabawne.
Moje ostatnie spotkanie z samą sobą bardzo mnie męczyło i chciałam zapomnieć o ścianie, która wyrastała przed moimi oczami. Mówią mi, że jestem lesbijką, mówią o mnie różne rzeczy prosto w moją twarz, a ja wtedy odpowiadam, że nie istnieję. Czy to jest dobre rozwiązanie? Oglądam „M jak miłość” i odnoszę wrażenie, że już całkiem zgubiłam się w swoich metaforach (metorach!), i że nie wiem co to jest Maleńczuk, a może kiedyś wezmę walizkę, pochodzę po mieście… Lub plecak. Weszłam w punkt, z którego nie umiem wyjść. Nie wiem, gdzie jestem. Po ketonach waliłabym konia przy pornosach, ale nie mam konia. Mam tvn. Czasem jeszcze ktoś do mnie przyjedzie, ktoś zapuka (w niemalowane), a ja nie wiem czy umiem wyjść i poprowadzić twarz czy włączyć nagraną rozmowę.
Po złych przygodach mam dużo pryszczy wokół ust i sprawiam wrażenie tłustej od wewnątrz. Koleś może do mnie podejść i powiedzieć mi, że Krzysztoń był lepszy, a do domu Rosiek nie mam nawet wstępu. Mogą łapać mnie za nogi, gdy się wieszam na krzyżu i podziwiać wspaniałe i niepotrzebne umęczenie = otępienie.
Moje bolesne oczy weszły w kontakt z brzuchem udręczonym. Zamawiam u najlepszych vendorów najpiękniejsze cudeńka sypiące się z oczu zamiast łez. A ten miły, młody człowiek to wygolony głupek, który kupuje swoją własna muzykę. Nie mogę patrzeć na takich ludzi, gdy moje poczucie sensu wiruje gdzieś obok mnie. Byłam zmęczona, nie mogłam otwierać oczu. Naprawdę nie mogłam; przez zaciśnięte usta mówiłam, że nienawidzę słowa „obiad”.
- Urósł w tobie taki patetyzm, dzieeecko – mówi do mnie szmata. – Dzieeecko drogie, drogie dziecko… Bardzo niezdrowe i jest coś sztucznego, rozumiesz? Rozumiesz? W tym co mówisz, jakby coś ci tam zalegało gdzieś, wiesz? Aniołeczku?
Albo lepsze:
- Czy pani wypełniła już formularz? Proszę o wypełnienie formularza.
Nie ma żadnego pozwolenia na samobójstwo. Na obozach harcerskich uczyli mnie wiązać sznury albo sobie to wymyśliłam. Było tam dużo ludzi, co ich nienawidzę. Laska, tępa cipa, miała na imię tak jak ja, a nazwisko miała najgorsze na świecie. Patrzyła na mnie z góry, bo była wielką wyrośniętą babą. A ja umiałam powiedzieć jej tylko: „nie!” albo „tak!”. Nadal mi się przypomina i wskakuje czasem między moje obsesyjne myśli i obsesyjne sny, które śnię każdej nocy, bo jestem bliska zdradzenia, na pewno, knują zdrady, wszyscy. Szukałam wszędzie jak pozbyć się zaburzeń obsesyjnych, borderlajnów i innych świństw, których nauczyli mnie ludzie. Na głupotę nie ma lekarstwa, hihi!
- No bardzo zakompleksiona była, taka biedna dziewczynka.
I ośle, kiedy ty w końcu dorośniesz? Ja naprawdę nie chciałam słyszeć tych rozrastających się rozmów w głowie, które czyniły mnie pokraką. Moja pamięć absolutna nie pozwalała mi na spalanie mostów czy rozbieranie choinki. Głowa mi rosła tylko po to, żeby dział się przepływ. Ale był zbyt zakłócony, tak wiele przeszkadzało, musiałam wiecznie oczyszczać teren, zalepiać dziury własnymi palcami i wszędzie było mnie mało. Byłam niewidzialna, gdy rozrastałam się do wewnątrz. Chcieli mi płacić za bywanie, a ja nie wiedziałam co to znaczy, gdy otwiera się oczy w nie tę stronę, w którą się powinno. Wcale nie chcieli, wymyśliłam to, nikt mnie nie chciał, miałam wściekliznę macicy i odhamowania seksualne po hektolitrach płynów, które kazałam moim osobistym karłom wlewać sobie, na szczęście, do ust.
Płacę karłom cennymi denarami.
Jeden jest uzależniony od ziemi ogrodowej. Żre ją i czarnieje, potem odrywa tynk ze ścian, wszędzie wtyka język, oczy ma dookoła głowy. Wpuściłam go na działkę do mojej kochanki, sadzi tam sobie ogórki i pomidory. Nie musi kupować, sadzi sobie. Potem sobie może zjeść z ogródeczka. Z działeczki. Na działeczce to w ogóle zawsze cuda się działy i było jedno okno z małą firanką, przez które mogłam oglądać wieczność. Gdy przez jakiś czas świat był tylko nasz; mój i jej. Teraz ona jest całkiem dojna, taka krowa mleczna, rozdaje mleko bezdomnym dzieciom, sama rodzi jakieś bachory; nie wiem z kim, chuj jej w dupę.
Miała pretensje, że się tak łatwo denerwuje.
No ale była też karlica o imieniu Dojnica z Mołdawii. Nawet występowała w filmach. Moja mała aktoreczka. Lubiła, gdy nosiłam ją na baranach. Czasem szłyśmy na salony, ale tylko wtedy, gdy nas zaproszono okrzykiem: „Wpuścić chamstwo na salony!”
Wtedy szybko okazałam się bohaterem wieczoru, gdy nałożyłam sałatkę nie temu, co trzeba. To były dobre czasy, przypominałam Makbeta, nie miałam zęba i proszono mnie o autografy. A ja nie wiedziałam czemu, chciałam, żeby nazywano mnie ptaszkiem, do ust wlewano mi wodę sodową. Do głowy nic mi nie uderzało, tylko czyste prochy, które zaczęto mi dostarczać, gdy zrezygnowałam ze stanowiska Piotrusia Pana. Słabo płacili, a teraz najlepsza kokaina, Janowski się nie powstydzi!
Czy mówią „wszedłbym w politykę”! Nie obchodzi mnie to przecież, no kurwa. Nie zadaję się z debilami, debili chcę omijać szerokimi łukami, dlatego chodzę w ten sposób. Ot i wszystko! Nie piję nic w ogóle i to jest eksperyment. Jak piłam za dużo to karły rodziły dzieci i to już nie było takie fajne. Mnożą się jak pojebani, gdzie nie spojrzysz: karzeł! Ostatnio idę z moim przyjacielem karłem, spotykam niekarła i wrzeszczę: Mateuuusz! Heeeeej! A ten ucieka…
***
Nie chcę wstawać popołudniami, bo kosmicznie źle mi się to kojarzy. Nie mogę złapać spójności między moimi dniami, każdego kolejnego jestem kimś innym, a każdy człowiek wydaje się być kompletnie inną osobą. Nie potrafię na to odpowiedzieć, nie lubię stawać w miejscu, ciągle się trzymam tej ściany, jakby to była ścianka do wspinania. Tylko nikt nie chce mnie podtrzymać, ani na duchu, ani na ciele. No bo wędruję, wszędzie gdzie się da, żeby spotkać księżniczkę, poznać coś pięknego, coś niedotkniętego, takiego tylko dla mnie. Ale brud, syf i klucz ukryty nie-wiadomo-gdzie. Wszędzie się przeciskam, szukam tajnych przejść, wygryzam dziury wielkości mojego ciała. Dosiądę w końcu tego konia, co nie wygląda jak koń z obrazu Podkowińskiego. Będą mieć do mnie pretensje, że weszłam sobie między obrazy. Że się zaplątałam między wierszami, że sobie tam siedzę, i ni chuja nie wiem, co dalej.
Ona też nie wie, bo mówi, że nie wie. Ale ja nie chcę z nią rozmawiać, bo jak już powiedziałam: to sprzedajna cipa. Jednak od jakiegoś czasu jest ona moją jedyną oazą spokoju, na której mogę się od czasu do czasu zawiesić. Gdzieś tam włożyć głowę, rozważać sobie czy piękne, czy mniej piękne. Ona to o niczym nie ma pojęcia i ubiera się jakby nie była stąd. Chce wojny, naprawdę jej chce; bredzi po prostu, bredzi, bo to zwykła idiotka.
To smutne, że nie boi się w ogóle tego, co ja o niej myślę. Zawsze miałam wrażenie, że ludzie obawiają się mojej opinii, że chcieliby słyszeć ode mnie komplementy, że wzbudzam strach czy chcieliby mnie może całować po rękach, gdy chodzę z opuszczoną głową zwinięta w nieforemny kwadrat. Nie jest tak, a co ja mogę zrobić, że do chamstwa się nie nadaję, że bardziej mnie kręcą autobiograficzne tematy, niż ta łatwa do kupienia sztuczność. No, te moje bolesne dylematy można sobie łatwo przepuścić między palcami, przefiltrować wszystko do zera i zagryźć tanią przekąską.
W towarzystwie jestem zawsze skończona, gdy prowadzam się z karłami i przybłędami. Mój przyjaciel, Robert, łyka parkopan i jest z nim gorzej, niż lepiej. Ale to tylko on jest nie-karłem. Ostatnio powiedział mi, że powinni zacząć nam płacić: karły się dorabiają, a nam co?
No właśnie, co z nami będzie?
Gdy spotkamy się na zakręcie, kurwa. Świat jest przepełniony muzyką, która zabija moje ostatnie szare komórki, powinnam zacząć palić trawkę, więcej patrzeć na słońce. Może oglądać więcej czarnych plam, może powinnam wywoływać flashbacki. Czy może miałabym się doprowadzić do ruiny? Wszystko po to, żeby znaleźć to idealne miejsce, które będzie tak idealne, że zacznę czuć się źle z powodu klęski urodzaju i wypłaczę brązowe oczy niebieskie i pieskie. Wypłaczę je i będzie koniec, nie będzie oczu, tych co jeszcze nosiły jakiś pierwiastek czegoś mądrego, ale jednak zgaszone, jednak mętne. Wypłaczę je, zemszczę się na kimś, nie wiem na kim, ale je wypłaczę. Zobaczycie, wszyscy zobaczycie, nie będzie już tych pięknych oczek. Orzechów nie do rozgryzienia, wypłaczę je.
No ale jak ja mogę źle o sobie mówić, bardzo miła ze mnie dziewczyna. Młoda, ładna, no naprawdę laska, no za mało mówi, jakaś… no niesympatyczna trochę. Ale dobrze jej z oczu patrzy, taka wychowana, z takimi ludźmi trzeba rozmawiać, to się powinno. Od takich ludzi można się dużo nauczyć. Ale taka, no taka zamknięta jest w sobie.
A ja bym mogła powiedzieć, że chciałabym się tylko pozbyć tego obsesyjnego koszmaru, który zapętlił sobie mnie całą, z którego nie mogę się uwolnić. Bo ta obsesja jest żrąca i wypala wszystko, co mam. To przez nią jestem w szpitalu,
to przez nią leżę martwa.
Muszę zostawić tą obsesję i się jej wyrzec. Siebie się wyrzeknę, może to zrobię. Nawet przyznać się boję, co ten mój mózg roi. Ale ja to zostawię, wiem, że to zrobię i wyjadę. Tylko najpierw muszę poszukać wybawiciela, mojego wymarzonego chłopca z tektury czy Małego Księcia. A gdy już się to stanie to… to już całkiem będzie „Palacz zwłok” i ja dziękuję sobie za takie myśli.
Powinni wymyślić jakieś zmyślniejsze ubezpieczenia.
No i to już całkiem zostawiłam, no całkiem nieważne, chciałam wejść w nowe. Kilka obrotów w ciemności i jest jakaś hipoteza, coś się wynaturza. Może ważniejsze byłoby jakieś tworzenie, zasuszanie czegoś czy hodowanie krów… Po co komu jakieś udręczenia natury banalnej. To przecież wystarczy, że Robert powie „tak, tak” albo „nie, nie”. I to wszystko! Żadna rozmowa nie jest warta naszych małych mózgów, weźmy się w ogóle stąd, poszukajmy pieniędzy, pieniądze łatwo przećpać, nie wiem po co mieć pieniądze. Zawsze byłam na kresce, z kreską się urodziłam, jak biedna księżniczka. Paliłam takie papierosy, które wypalały mi dziury w ustach, a potem koszmary i koszmary, i nieskończoność koszmarów.
Umówiłam się na dziewiątą z frajerem, bo miał dla mnie jakieś info o tym i tamtym, że może Wioletce już coś nie uchodzi, jedynki i pały, rzeczy tego typu. On z tego spotkania zrobił walentynki w filharmonii, a ja zaczesałam do tyłu tłuste włosy i plułam jak Clint w jakimś filmie, co się tak wkurwiał na swoje wnuki. Tak się zachowywałam, bo byłam taka zirytowana, że w ogóle trzeba się wynieść z tego miasta, poszukać jakiegoś świata, na pewno są lepsze światy. No i wiecznie ta sama gadka w głowie, kiedy wszystko już widziałam (a prawie ślepnę), wszystko i wszystko. Nie ma nic, każde uczucie przeżyte, no i nic się nie urodzi. A jak się urodzi? Gdyby zapłodnił mnie jakiś frajer, chociaż ja sobie myślę, że raczej słabo płodna jestem, no… No, gdyby zapłodnił mnie jakiś frajer to byłby z tego całkiem potwór. Jeśli miałby jego uszy, polskie imię i moje nieistniejące oczytanie, to można współczuć takiego szarego potworka. A gdyby zapłodnił mnie karzeł? I urodziłoby się coś niestworzonego i absolutnie nowego… Taki pół-nieolbrzym, malarz czy ktoś tam. Ja się jeszcze będę zastanawiać. Potem poronię i będę sobie myśleć, że miało być takie śliczne dziecko, miało lubić podróże i jeść kanapki ze smalczykiem, miało być idealnym dzieckiem, Chopinem, Bogartem i Mansonem. No i dupa. Nie można ryzykować, ciąże się słabo sprzedają. W moich kategoriach.
- Wciskają nam teraz taki syyyyf – mówi frajer, frajersko zaciągając, tak piszcząc trochę. – Ja to jak czytam książkę to już ją bardziej odkładam, wiesz? No i kupiłem sobie takie, no takie wiesz, małe takie zwierzątko… Chomiczka takiego – frajer jest oczywiście gejowaty.
ludzie sprzedajni
1
Ostatnio zmieniony śr 02 kwie 2014, 00:04 przez Miggy, łącznie zmieniany 4 razy.