Pejzaż
Minąłem ostatnie linie drzew i spojrzałem na leżący przede mną pejzaż. Szedłem dość długo i wiedziałem, że w okolicy nie znajdę ciekawszego. Łagodna skarpa, trochę miękkiego mchu, który tęskniąc za słońcem wypełzł z kończącego się tu lasu, rozłożysta trawa, dużo gościnnej, nagrzanej trawy, poprzetykanej żółtymi i liliowymi kwiatami, zdenerwowany kosmaty trzmiel i kilka roztrzepotanych motyli, zapraszały do wyboru właśnie tego miejsca. Usiadłem, przede mną tańcząca wieloma barwami łąka i poszczerbione mury zachodzących na siebie drzew, otoczone okopami krzewów, powoli odchodzącymi w siność błękitu, rozłożoną u przedproża niewidzialnej linii horyzontu i ustawiając kolejne partie przestrzeni i perspektywy. Ciche brzęczenie pszczół, urywany świergot samotnego ptaka, pojedyncze, leniwe białe obłoki, jasnobłękitne niebo i lekki wiatr muskający spływające z niego promienie południowego światła, poza tym cisza kołysana grą koników polnych i świerszczy, wrażenie pustki i samotności. Trzy pręty sztalugi lekko weszły w usłużną ziemię, teraz wystarczyło ustawić zagruntowane płótno, uderzyć z wyczuciem w górną listwę, wyregulować wysokość.
Otworzyłem wysłużoną kasetę, paleta wiedziona przyzwyczajeniem sama wsunęła się na lewy kciuk, farby niespiesznie wyłaziły z miętoszonych tubek, pragnąc przewidzieć swą niezbędną długość, dwa odcienie bieli podjęły zwyczajową przepychankę usiłując wywalczyć więcej miejsca, czerwienie tradycyjnie zgłaszały pretensje o swą zbyt małą użyteczność, niespiesznie ustawiała się zawsze zbyt krótka falanga zieleni. Mieszanka oleju z terpentyną w pokracznej, pękatej buteleczce, równo pocięte uprzednio gazety do wycierania pędzli, wciśnięty gruby ołówek, wstydliwie skrywana gumka, przygotowana szpachelka, baczne spojrzenie, kilka spojrzeń, zamyślenie, zmrużone oczy, kilkanaście płynnych kresek, zrównoważyć kompozycję, może jeszcze tu, wystarczy, westchnienie, krok w tył, uparta mrówka, pędzle, podmuch wiatru, kamień jakiś, jest, bo gazety uciekną, jeszcze jedno spojrzenie. Wypełniony rytuał i można przystępować do pracy. Upływ czasu znika w niebycie, odrealniony pejzaż przed oczyma staje się tylko dekoracją, barwną szatą rzeczywistości, natchnieniem snującym swoją niedookreśloną historię i nic więcej już nie istnieje.
Jednak istniało. Nie wiem jak długo stał za mną, nie wiem czemu poczułem jego obecność, spóźniony instynkt, szelest, czy przelotny cień. Mimo ciepłego dnia miał na sobie pomiętą granatową kurtkę, zapiętą pod szyją kraciastą koszulę, brudne dżinsy i znoszone sandały. Na okrągłej, skupionej twarzy, czas nie zapisał wyraźnie swojej wędrówki, krótka broda, nierówne wąsy, sterczące pionowo włosy i staroświeckie okulary dopełniały szkicowy portret. Widząc, że go zauważyłem, zrobił kilka kroków i usiadł w niewielkiej, choć niezobowiązującej odległości.
- Przeszkadzam – nawiązanie rozmowy nie było ani stwierdzeniem, ani pytaniem.
- Nie – grzecznościowe mruknięcie w odpowiedzi. Oczywiście, że przeszkadzał.
- Wiem, przepraszam – rzecz jasna w głosie nie było żalu, zdawkowa grzeczność, jakby czytał w moich myślach. - Co pan maluje?
Pytanie nie zabrzmiało retorycznie, choć takim właściwie było. Odpowiedziałem ze źle ukrywaną niechęcią.
- To co widzę, łąkę, drzewa, błękit nieba – nie była to wysublimowana odpowiedź, ale, zresztą jak mi się całkowicie mylnie zdawało, dostosowana do poziomu pytania.
- I to wszystko otulone światłem, żywa promieniejąca zieleń, oświetlone słońcem białe, puszyste obłoki, ultramaryna stopniowo modelująca przestrzeń a raczej jej wrażenie, – mówił niegłośno, trochę do siebie, trochę do mnie, uzupełniając słowa przenikliwym, inteligentnym spojrzeniem - dość realistyczne. Nieźle pan uchwycił wczesnopołudniowy nastrój i ciepło kładących się promieni na ciałach drzew, brak tylko centralnego punktu kompozycji, ale tu rzeczywiście go nie widać, tylko te rozbiegane drzewa, może należało go stworzyć - pochylił się w moją stronę. Głos był łagodny, spokojny i pewny siebie, sprawiający nieodparte wrażenie, że wie po co i o czym mówi; duża rzadkość nie tylko w tych czasach.
Zaskoczony, nie odpowiedziałem; te słowa nie pasowały ani do jego wyglądu ani do oczekiwań, które można było pokładać w przypadkowo spotkanym rozmówcy.
- Tak, ma pan rację, maluje pan to, co pan widzi, – ciągnął dalej – a więc przenosi pan na płótno swoją własną wizję, której umysł stara się nadać wrażenie głębi, przestrzeni, powietrza i zawrzeć w jednej, rozciągniętej wprawdzie nieco, chwili. Bo tylko tyle, jakże niewiele, jest w stanie dostrzec. I jeszcze nastrój, tego miejsca, tej godziny, która mija bezpowrotnie i nigdy się nie powtórzy. Nie przeniesie pan jednak dźwięków, zapachów, czy wrażeń dotykowych, to jest tylko bardzo ograniczony, niepełny fragment rzeczywistości.
- Ale na tym polega malarstwo, – zdążyłem już ochłonąć – to pragnienie odtworzenia świata w dostępnym zakresie, jego jednej strony, formy i barwy, uchwyconych w określonym oświetleniu będącym kluczem percepcji. Impresja, nie reprodukcja.
- Stworzenia, nie odtworzenia – poprawił mnie – pan stwarza nową rzeczywistość, w znaczeniu podobnym do naszego, również realną, istniejącą, tu na tym obrazie. Na początku stworzył pan niebo i ziemię na pustym płótnie, a ziemię pokrył trawą i barwnymi punktami kwiatów. I dodał pan światło, bo światło jest dobre, modeluje całość, ale tylko my wiemy, że to farba wyciśnięta z tuby tworząca odpowiednią fakturę, ruch pędzla kierowany pańską ręką, spojrzeniem, myślą. W malowanym świecie nie dowiedzą się tego nigdy.
- Kto? Tam nie ma nikogo świadomego, nie namalowałem człowieka – przyjąłem tok jego rozumowania.
- A skąd pan wie, co lub kto kryje się za tymi drzewami, za horyzontem, przecież one już istnieją? Stworzył je pan. Może jednak ktoś tam jest, ukryty, niewidzialny? To, że pan czegoś nie namalował, jeszcze niczego nie dowodzi. Na pierwszym planie widać barwną łąkę, a na łące zawsze są różne żyjątka, polne myszy, owady, chrząszcze, świerszcze, pszczoły, muchy. One też mają jakąś świadomość, swoje pragnienia, czują, chcą jeść, rozmnażać się, chcą żyć. - Mówił teraz szybciej z zauważalnym wzburzeniem i jakimś niepokojem. - I niekoniecznie je widać, ale skoro stworzył pan łąkę, to muszą tam być, choć nie są widoczne. Dla nas. I w naszym świecie są też miliony rzeczy i pojęć, których nie dostrzegamy z takich czy innych przyczyn, a jednak nie negujemy ich istnienia. Nasz umysł chwyta tylko niewielki wycinek rzeczywistości, traktując go jako pełnię.
- Sądzi pan, że nie ma zasadniczej różnicy miedzy światem i takim jak ten obrazem?
Mijały minuty, długie minuty, wyraźnie ważył odpowiedź.
- Tak, oba to tylko fragmenty doznań, stworzone przez umysł. – Odpowiedział wreszcie spokojniejszym już tonem. – Umysł posiłkuje się czasem różnymi narzędziami, w pana przypadku rękoma, pędzlem, farbami. Otaczający nas świat jest wzorem dla obrazu, dla złudzenia obrazu i jest dlań niepoznawalny, tak jak i jego twórca. Ale tych twórców może być wielu i każdy namaluje ten pejzaż inaczej.
- Chce pan powiedzieć, że każdy z nas stwarza odrębny świat, a ich suma składa się na to, co określamy jako świat obiektywny i każdy z nas żyje w odrębnym świecie? – Ostatnie dotknięcie pędzla, ostatnie zasadzone kwiaty ożywiające łamaną zieleń łąki w lekko już zmienionym świetle. Słońce kryło się za najwyższymi wierzchołkami drzew, ich cienie nieuchronnie pełzły w naszą stronę. Znudzony ptak odleciał już dawno i tylko świerszcze odpędzały przyczajoną ciszę.
Odwrócił się w moją stronę i długo trwał w milczeniu. Jego wzrok przesunął się z płótna na obraz dali leżącej przed nami, grzęznąc w niej na dłużej. W końcu w milczeniu skinął głową.
- W takim razie sztuka byłaby pośrednim dowodem, że to umysł kreuje rzeczywistość, bo potrafi stworzyć jej kopie, których wtórność jest tylko uchwytna w świecie pierwowzoru, jednak będąc w pełni realną i mającą własną tożsamość na swoim podłożu, którym może być płótno nabite na cztery deski blejtramu. - Później często zastanawiałem się, czy były to moje myśli, czy to on, w bliżej nieokreślonym celu, zręcznie mi je podsunął.
- Zapewne, choć nie musimy tego dostrzegać. W skrajnym, przypadku mogą się różnić ziarenkiem piasku pięć metrów pod nami, jednym listkiem na którymś z tamtych drzew lub jednym atomem w sąsiedniej galaktyce.
- Nigdy tego nie sprawdzimy – zauważyłem.
- Nigdy – potwierdził – lecz każdy z nich, będąc zaledwie myślową konstrukcją, składa się na powstanie całości, postrzeganej jako pojedynczy, obiektywny i realny świat, wspólny dla wszystkich. Nie wiemy, lub nie chcemy wiedzieć, że to tylko złożenie tworzonych przez nas cieni.
Czas mijał leniwie, w powietrzu zawisła namacalna prawie senność, zacierając ostrość jego barw i konturów, odrealniając formy i kształty otoczenia, a w zamian nakładając na bezszumnie płynące nad nami zaróżowione już obłoki, wyjęte z mojej pamięci widziane niegdyś kształty rzeczy i napotkane w minionych latach, maski ludzkich twarzy.
- Malarstwo stwarza inne światy – odezwał się nagle, po długo trwającym milczeniu – każdy z nich jest tylko jedną z możliwości odtworzenia matrycy, swego pierwowzoru, swego nieuchwytnego pierwowzoru i stworzenia własnej skorupy.
- Idee?
- Nie, w tamtej jaskini nie mogli odwracać się do światła, nie mogli się poruszać, widzieli tylko jedno odbicie, my nie mamy tak ciężkich kajdan, tutaj możemy stworzyć ich wiele, choć źródła nie zobaczymy nigdy. Ale jaskinia pozostała, przestronniejsza nieco. Działanie artysty jest bramą, jedną z bram wiodących do wyjścia, przejścia, do nieskończonej liczby światów.
- Równie realnych, pulsujących życiem, zmianami?
- Być może. - I znów ten cichy, zamyślony głos wsparty nieruchomym spojrzeniem, opartym o ciemniejące wciąż przed nami drzewa, które w obawie wieczornego chłodu zbiegły się w kilka grup, tuląc do siebie i obejmując gałęziami.
I znów milczenie, pozwalające dopełznąć konsekwentnie nadchodzącym, upartym cieniom. Słońce świeciło jeszcze dość mocno, wzbudzając stopniowo ciemnożółte kolory, nieuchronnie zmierzające w stronę pomarańczowych i rdzawoczerwonych odcieni, pokrywając patyną starego złota rozciągający się przed nami widok. Wytarte starannie pędzle już dawno odpoczywały w zamkniętej kasecie. Jak na komendę wyjęliśmy z kieszeni jakieś bułki i gryźliśmy je niespiesznie. Mijały godziny, ale nikt nie odchodził, kontemplując pejzaż i rzucając od czasu do czasu kilka nieważnych zdań. Nieliczne ptaki rozpoczęły przedwieczorny koncert, zastukał dzięcioł. Wystające czasem z traw zajęcze słuchy, namierzały nasze istnienie. Dalekie szczekanie psa nasuwało podejrzenie, że gdzieś jeszcze żyją ludzie.
Siedzieliśmy długo. Wstał pierwszy, ciężko, niezgrabnie trochę, zapiął kurtkę i nie patrząc na mnie rzucił:
- Późno już, pójdę.
Skinąłem głową. Wiedziałem, że nigdy więcej go nie spotkam, być może było to pochodną tonu jego słów.
Odwróciłem się jeszcze aby coś powiedzieć, przedłużyć może i nadać jakąś treść tej przypadkowej i niezręcznej trochę chwili pożegnania, lecz ciemnej już teraz ściany lasu nie zakłócała żadna postać. Tylko nierówne linie wysmukłych sosen, pozbawione barw królestwo cieni i zastygłej ciszy w nieruchomym, odartym nagle z życia wieczorze, zamarłym w tężejącym powietrzu, zdającym się teraz odsłaniać swe materialne, fizyczne ciało. Kolejny dzień odszedł, przekazując świat kolejnej nocy. Nie pozostało tu już nic do zrobienia. Wzrok powrócił do obrazu, ostatnie spojrzenie na fioletowe niebo przesłonięte gdzieniegdzie ciemnymi chmurami, zza których lekkie pociągnięcia pędzla wydobywały księżycową poświatę, pod nią czarnogranatowe drzewa odchodzące w zamgloną dal i sina już teraz szarość łąki. Zdjąłem go ze sztalugi, poskładałem i zebrałem wszystkie rzeczy. Nie oglądając się za siebie, odszedłem niespiesznie, niknąc w szeregu zasypiających, mrocznych drzew.
2
Jest w "Pejzażu" ta sama tuląca magia, którą odczułem czytając poprzednie opowiadanie, gdzie głównym bohaterem był jeżyk z równoległego wymiaru. Lubię ten Twój spokojny styl. Czuję się wtedy, jakbym leżał sobie w hamaku, osłonięty przed słońcem koroną szumiącego drzewa.
Każde z Twoich opowiadań ma nienachalne przesłanie, które delikatnie przenika sobie do umysłu czytającego. Nie ma tutaj walenia młotkiem po głowie i dobrze. Można się z tym, co piszesz zgadzać lub nie. Nie ważne. Sam ten przyjemny nastrój towarzyszący obcowaniu z tekstem jest wystarczającą nagrodą za poświęcony czas.
Mam tylko pewne wątpliwości, co do formy zdań w pierwszej części. Są bardzo długie. Nie wiem czy nie lepiej byłoby podzielić je na krótsze dla większej przejrzystości.
Każde z Twoich opowiadań ma nienachalne przesłanie, które delikatnie przenika sobie do umysłu czytającego. Nie ma tutaj walenia młotkiem po głowie i dobrze. Można się z tym, co piszesz zgadzać lub nie. Nie ważne. Sam ten przyjemny nastrój towarzyszący obcowaniu z tekstem jest wystarczającą nagrodą za poświęcony czas.
Mam tylko pewne wątpliwości, co do formy zdań w pierwszej części. Są bardzo długie. Nie wiem czy nie lepiej byłoby podzielić je na krótsze dla większej przejrzystości.
Strona autorska: http://mateuszskrzynski.wordpress.com
3
Ładne. Spokojne.Tylko nierówne linie wysmukłych sosen, pozbawione barw królestwo cieni i zastygłej ciszy w nieruchomym, odartym nagle z życia wieczorze, zamarłym w tężejącym powietrzu, zdającym się teraz odsłaniać swe materialne, fizyczne ciało. Kolejny dzień odszedł, przekazując świat kolejnej nocy. Nie pozostało tu już nic do zrobienia.
Podobalo mi się.
Całe mi się podobało.
4
o rany...Minąłem ostatnie linie drzew i spojrzałem na leżący przede mną pejzaż.
nie, nie, nie.
pejzaz moze być wiosenny, w malarstwie, vertykalny i slubny.
ale nie moze lezeć.
a narrator był zachwycony widokiem.
hmm, moze "rozciągający się pejzaż"?
no nic, późno już, we łbie mi sie gotuje od nadmiaru wrazeń.
dobrej nocy.
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.
5
Gorgiaszu...
Na wstępie muszę zaznaczyć, że bardzo podoba mi się słownictwo. Piszesz tekst, jakbyś malował obraz. To da się wyczuć. Całkiem fajny pomysł, filozoficzny, tekst-wiadomość, ale co z długą formą? Poradzisz sobie z malowaniem obrazu na 300 stron? I co na nim będzie? Chciałbym zobaczyć. Taki obraz, w którym pomimo braku znajomości technik, symboliki i innych temu podobnych bzdetów, utonąłbym na długie chwile.
Błagam, tylko nie nadniemeńska przyroda xD
Teraz bardziej przyziemnie.
Zdania w pierwszym akapicie jak dla mnie są nieco za długie, zbyt rozbudowane. Może ktoś gustuje w takim pisaniu, ja mam wrażenie, jakbym poślizgnął się i nie mógł zatrzymać.
Za wyjątkiem tego zdania o rytuale.
Pejzaż... kojarzy mi się z gotowym obrazem. Gdybyś napisał "materiał na pejzaż" to ok. Ale tak... Nie podchodzi mi.
2. Tu też.
3. I tu.
Mogę się mylić.

2. Zbędne. Przecież nie cudze. Wprowadzenie podmiotu określa źródło pragnień.
W sumie tyle. W paru miejscach niezgodne przecinki, na które można przymknąć oko. Styl... bezsprzecznie wyjątkowy. Pierwszy raz czytam tu coś takiego.
Na blogu pani Wryczy-Bekier widziałem skądś skopiowany podział na mistrzów słowa i mistrzów fabuły. Jesteś tym pierwszym. Tworzysz piękne, malownicze scenerie, precyzyjnie opisane, w których niewiele się dzieje. Czytanie tekstu to w dużej mierze w tym przypadku oglądanie świata. Komuś może się to podobać, ja niestety należę do tych, którzy lubią akcję. Tu nie ma jej zbyt wiele. Jest dużo przekazu, ale cała fabuła opiera się na dialogu i na zawartym w nim przesłaniu.
Dobrze? Źle? Nie wiem. Dla mnie średnio. Monotonnie trochę.
Czekam na coś z zębem, coś drapieżnego, co mnie zostawi z książką w łapie i gębą otwartą tak szeroko, że będę mógł połknąć podpisany przez kolegę po fachu egzemplarz
Życzę najlepszego, mnogo uspiechow.
PS. Sama scena z jakiegoś powodu niebezpiecznie przypomina mi "Diabelską edukację" tylko bez goluśkiej Reni Dancewicz xD
Na wstępie muszę zaznaczyć, że bardzo podoba mi się słownictwo. Piszesz tekst, jakbyś malował obraz. To da się wyczuć. Całkiem fajny pomysł, filozoficzny, tekst-wiadomość, ale co z długą formą? Poradzisz sobie z malowaniem obrazu na 300 stron? I co na nim będzie? Chciałbym zobaczyć. Taki obraz, w którym pomimo braku znajomości technik, symboliki i innych temu podobnych bzdetów, utonąłbym na długie chwile.
Błagam, tylko nie nadniemeńska przyroda xD
Teraz bardziej przyziemnie.
Zdania w pierwszym akapicie jak dla mnie są nieco za długie, zbyt rozbudowane. Może ktoś gustuje w takim pisaniu, ja mam wrażenie, jakbym poślizgnął się i nie mógł zatrzymać.
Za wyjątkiem tego zdania o rytuale.
Też się do tego przyczepię.Gorgi pisze:leżący przede mną pejzaż
Pejzaż... kojarzy mi się z gotowym obrazem. Gdybyś napisał "materiał na pejzaż" to ok. Ale tak... Nie podchodzi mi.
Napisałbym: "Pragnąc słońca, wypełzł" z tego względu, że tęsknota kojarzy się z utratą. Jeśli mech tęsknił za słońcem, to kiedyś opływał w jego blasku, a już nie ma doń dostępu. Tak dochodzę do wyobrażenia mchu prowadzącego koczowniczy tryb życia:) Źle.Gorgi pisze:trochę miękkiego mchu, który tęskniąc za słońcem wypełzł z kończącego się tu lasu
Zbędne. Logiczne, że o własnych siłach stamtąd nie wylazły.Gorgi pisze:wyłaziły z miętoszonych tubek
1. Wydaje mi się, że wielka litera.Gorgi pisze:- Przeszkadzam – (1)nawiązanie rozmowy nie było ani stwierdzeniem, ani pytaniem.
- Nie – (2)grzecznościowe mruknięcie w odpowiedzi. Oczywiście, że przeszkadzał.
- Wiem, przepraszam – (3)rzecz jasna w głosie nie było żalu, zdawkowa grzeczność, jakby czytał w moich myślach. - Co pan maluje?
2. Tu też.
3. I tu.
Mogę się mylić.
1. Zbędne. Jeśli nie jest niezbędne, to jest zbędne. Taka magia tego słowaGorgi pisze:One też mają jakąś(1) świadomość, swoje (2)pragnienia

2. Zbędne. Przecież nie cudze. Wprowadzenie podmiotu określa źródło pragnień.
W sumie tyle. W paru miejscach niezgodne przecinki, na które można przymknąć oko. Styl... bezsprzecznie wyjątkowy. Pierwszy raz czytam tu coś takiego.
Na blogu pani Wryczy-Bekier widziałem skądś skopiowany podział na mistrzów słowa i mistrzów fabuły. Jesteś tym pierwszym. Tworzysz piękne, malownicze scenerie, precyzyjnie opisane, w których niewiele się dzieje. Czytanie tekstu to w dużej mierze w tym przypadku oglądanie świata. Komuś może się to podobać, ja niestety należę do tych, którzy lubią akcję. Tu nie ma jej zbyt wiele. Jest dużo przekazu, ale cała fabuła opiera się na dialogu i na zawartym w nim przesłaniu.
Dobrze? Źle? Nie wiem. Dla mnie średnio. Monotonnie trochę.
Czekam na coś z zębem, coś drapieżnego, co mnie zostawi z książką w łapie i gębą otwartą tak szeroko, że będę mógł połknąć podpisany przez kolegę po fachu egzemplarz

Życzę najlepszego, mnogo uspiechow.
PS. Sama scena z jakiegoś powodu niebezpiecznie przypomina mi "Diabelską edukację" tylko bez goluśkiej Reni Dancewicz xD
„Racja jest jak dupa - każdy ma swoją” - Józef Piłsudski
„Jest ktoś dwa razy głupszy od Ciebie, kto zarabia dwa razy więcej hajsu niż Ty, bo jest zbyt głupi, żeby w siebie wątpić”.
https://internetoweportfolio.pl
https://kasia-gotuje.pl
https://wybierz-ubezpieczenie.pl
https://dbest-content.com
„Jest ktoś dwa razy głupszy od Ciebie, kto zarabia dwa razy więcej hajsu niż Ty, bo jest zbyt głupi, żeby w siebie wątpić”.
https://internetoweportfolio.pl
https://kasia-gotuje.pl
https://wybierz-ubezpieczenie.pl
https://dbest-content.com
6
dobrze.b16 pisze:Napisałbym: "Pragnąc słońca, wypełzł" z tego względu, że tęsknota kojarzy się z utratą. Jeśli mech tęsknił za słońcem, to kiedyś opływał w jego blasku, a już nie ma doń dostępu. Tak dochodzę do wyobrażenia mchu prowadzącego koczowniczy tryb życia:) Źle.Gorgi pisze:trochę miękkiego mchu, który tęskniąc za słońcem wypełzł z kończącego się tu lasu
Na terenach leśnych, polanach otoczonych lasem, nawet zabudowanych od lat i zamieszkanych, ale bez regularnej sieci deptakow, mech jest forpoczta powracającego na teren lasu, zwiadowca, który wpelza na wroga ziemię, adaptujaca ja do podboju przez większe, dziko rosnące rośliny. I zabiera wode chodowlanym.
Wiec porównanie świetne. Bardzo celne.
I tęsknota pasuje, bo las wroci i zabierze słońce.
<wraca do handszpakow>
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.
7
Zakładając, że wszędzie tam, gdzie rósł mech, przychodzi las i zabiera słońce, można się zgodzić z tęsknotą. Choć nadal pragnienie wydaje mi się bliższe temu dążeniu do kąpieli słonecznych.
„Racja jest jak dupa - każdy ma swoją” - Józef Piłsudski
„Jest ktoś dwa razy głupszy od Ciebie, kto zarabia dwa razy więcej hajsu niż Ty, bo jest zbyt głupi, żeby w siebie wątpić”.
https://internetoweportfolio.pl
https://kasia-gotuje.pl
https://wybierz-ubezpieczenie.pl
https://dbest-content.com
„Jest ktoś dwa razy głupszy od Ciebie, kto zarabia dwa razy więcej hajsu niż Ty, bo jest zbyt głupi, żeby w siebie wątpić”.
https://internetoweportfolio.pl
https://kasia-gotuje.pl
https://wybierz-ubezpieczenie.pl
https://dbest-content.com
8
ciekawe zdanie, jakby je rozłożyć, można zrobić schodki - kiedyś takie w podstawówce robiłam i szczerze i serdecznie tego nienawidziłam; kłopot, ze to się nie klei. zburzyłeś płynnośc przekazu, zrobiłeś wyliczankę, zamiast, hmm - pejzażu? skarpę mozna opisać, mech, trawę, kwiaty i trzmiela. mozna bylo zrobić zbliżenie, zajać się robalem, śledzić go przez moment, zanim skoczyłes na motyle.Łagodna skarpa, trochę miękkiego mchu, który tęskniąc za słońcem wypełzł z kończącego się tu lasu, rozłożysta trawa, dużo gościnnej, nagrzanej trawy, poprzetykanej żółtymi i liliowymi kwiatami, zdenerwowany kosmaty trzmiel i kilka roztrzepotanych motyli, zapraszały do wyboru właśnie tego miejsca.
a tak dostaje suchy opis, który aspiruje do malowanego obrazu i... nim nie jest.
to samo - mam wrazenie, ze za bardzo skupiasz się na technice, mysleniu, gdzie wsadzić przecinek, zeby się nie pogubić, niż na barwach opisu, stad wychodzi cos trudnego w odbiorze, a przecież wprowadzenie bazujące na pieknie przyrody ma wywołac określone emocje odbiorcy, poruszyć, sprawić, zeby widzial, co chcesz napisac. tu - siedzi i liczy przecinki.Usiadłem, przede mną tańcząca wieloma barwami łąka i poszczerbione mury zachodzących na siebie drzew, otoczone okopami krzewów, powoli odchodzącymi w siność błękitu, rozłożoną u przedproża niewidzialnej linii horyzontu i ustawiając kolejne partie przestrzeni i perspektywy.
usiadłem - łąka tańczyła barwami, dzikie krzewy więziły poszczerbione mury splatanych drzew, spiętych z horyzontem zimnym błekitem i grą przestrzeni i perespektywy.
wymądrzam się - chodzi o to, zeby obraz grał, nie ciągnął i stawał na drodze. masz prowadzić przez text, nie wlec czytelnika za włosy ;-)
jw.Ciche brzęczenie pszczół, urywany świergot samotnego ptaka, pojedyncze, leniwe białe obłoki, jasnobłękitne niebo i lekki wiatr muskający spływające z niego promienie południowego światła, poza tym cisza kołysana grą koników polnych i świerszczy, wrażenie pustki i samotności.
opis tu potrzebny, nie wyliczanka.
czemu w "usłużna ziemię"?
Trzy pręty sztalugi lekko weszły w usłużną ziemię, teraz wystarczyło ustawić zagruntowane płótno, uderzyć z wyczuciem w górną listwę, wyregulować wysokość.
uderzyć z wyczuciem w górną listwę - hmm? po co? dla regulacji? toż można to ominąć.
- personifikacja farb ma na celu...? to samo ad paleta:farby niespiesznie wyłaziły z miętoszonych tubek, pragnąc przewidzieć swą niezbędną długość
nie mozna z perspektywy malarza, czemu piszemy oddając podmiotowosć przedmiotom, to ma jakis głębszy sens czy myślałes, ze bedzie ciekawiej?paleta wiedziona przyzwyczajeniem sama wsunęła się na lewy kciuk
"uprzednio"? po co?równo pocięte uprzednio gazety do wycierania pędzli
gor, proszę...Mieszanka oleju z terpentyną w pokracznej, pękatej buteleczce, równo pocięte uprzednio gazety do wycierania pędzli, wciśnięty gruby ołówek, wstydliwie skrywana gumka, przygotowana szpachelka, baczne spojrzenie, kilka spojrzeń, zamyślenie, zmrużone oczy, kilkanaście płynnych kresek, zrównoważyć kompozycję, może jeszcze tu, wystarczy, westchnienie, krok w tył, uparta mrówka, pędzle, podmuch wiatru, kamień jakiś, jest, bo gazety uciekną, jeszcze jedno spojrzenie.
nie wyliczanka.
zabijasz fabułę, dusisz narrację, tego się czytać nie da, to nie lista zakupów.
chcesz opisac, co bohater robi, opisz, daj mu obejrzeć tę łąkę, pokaz, jak wyglada, gdy się zamysla i włosy poruszone wiatrem, jak ziemia ugina się pod jego cięzarem...
- to jakim czasem lecimy - przeszlym czy teraźniejszym?Otworzyłem wysłużoną kasetę,(...)Upływ czasu znika w niebycie
to samo - wyliczanka, martwy ciąg, bez opisu, nic sie nie dzieje, nie ma dynamiki, postać nie zyje.Mimo ciepłego dnia miał na sobie pomiętą granatową kurtkę, zapiętą pod szyją kraciastą koszulę, brudne dżinsy i znoszone sandały. Na okrągłej, skupionej twarzy, czas nie zapisał wyraźnie swojej wędrówki, krótka broda, nierówne wąsy, sterczące pionowo włosy i staroświeckie okulary dopełniały szkicowy portret.
to samo mozna zrobićw trakcie rozwoju fabuły - facet moze wsadzić łapy w granatową kurtkę i poskrobac się patykiem po brodzie.
jak na moje oko to wyglada na zdanie oznajmujace :-P- Przeszkadzam – nawiązanie rozmowy nie było ani stwierdzeniem, ani pytaniem.
no, to jedziemy dalej.Pytanie nie zabrzmiało retorycznie, choć takim właściwie było. Odpowiedziałem ze źle ukrywaną niechęcią.
- To co widzę, łąkę, drzewa, błękit nieba – nie była to wysublimowana odpowiedź, ale, zresztą jak mi się całkowicie mylnie zdawało, dostosowana do poziomu pytania.
znów wyliczanka, do tego ma brzmiec mądrze, a nie brzmi, za to nudzi z pewnoscia. Ożyw faceta - niech pokaze paluchem umazanym w soku z jagód coś na obrazie, niech sie malarz zawaha, chcąc łapę odtrącić, a drapiący brodę patyk moze zniknąć w gąszczu wlosów, wsunięty niedbałym gestem za ucho.- I to wszystko otulone światłem, żywa promieniejąca zieleń, oświetlone słońcem białe, puszyste obłoki, ultramaryna stopniowo modelująca przestrzeń a raczej jej wrażenie, – mówił niegłośno, trochę do siebie, trochę do mnie, uzupełniając słowa przenikliwym, inteligentnym spojrzeniem
przenosi percepcję, a wrazenie głębi próbuje nadać czynnością, malowaniem, talentem.- Tak, ma pan rację, maluje pan to, co pan widzi, – ciągnął dalej – a więc przenosi pan na płótno swoją własną wizję, której umysł stara się nadać wrażenie głębi, przestrzeni, powietrza i zawrzeć w jednej, rozciągniętej wprawdzie nieco, chwili.
ale komplikujesz.
hmm, troche przesadzasz i zawężasz, rozumiem, ze potrzebne to dla rozwoju fabuły, przyjecie takiej perspektywy, ale aż sie prosi o pierwiastek kreacjonistyczny w rozmowie i dostrzeżenie różnicy między światem przedstawionym a realnym.- Sądzi pan, że nie ma zasadniczej różnicy miedzy światem i takim jak ten obrazem?
Mijały minuty, długie minuty, wyraźnie ważył odpowiedź.
- Tak, oba to tylko fragmenty doznań, stworzone przez umysł.
za dużo przymiotników. cąłośc jest barokowa, ciękawa w odbiorze, ale momentami skupiając się na cechach zapominasz, ze opowiadanie ma się dziać nawet w tej materii, nawet zatrzymane w akcie, nie moze przekraczać granicy miedzy sztuką a kiczem.I znów milczenie, pozwalające dopełznąć konsekwentnie nadchodzącym, upartym cieniom. Słońce świeciło jeszcze dość mocno, wzbudzając stopniowo ciemnożółte kolory, nieuchronnie zmierzające w stronę pomarańczowych i rdzawoczerwonych odcieni, pokrywając patyną starego złota rozciągający się przed nami widok.
tonu głosu.być może było to pochodną tonu jego słów.
Tylko nierówne linie wysmukłych sosen, pozbawione barw królestwo cieni i zastygłej ciszy w nieruchomym, odartym nagle z życia wieczorze, zamarłym w tężejącym powietrzu, zdającym się teraz odsłaniać swe materialne, fizyczne ciało.[/quote] patetyczne to i cieżkie.
a wieczór powinien być chłodniejszy, lzejszy, dający wytchnienie po upalnym dniu.
Wzrok powrócił do obrazu, ostatnie spojrzenie na fioletowe niebo przesłonięte gdzieniegdzie ciemnymi chmurami, zza których lekkie pociągnięcia pędzla wydobywały księżycową poświatę, pod nią czarnogranatowe drzewa odchodzące w zamgloną dal i sina już teraz szarość łąki.
Wzrok powrócił do obrazu, - personalizacja wzroku. po co? "spojrzałem na obraz", prosciej, strasznie komplikujesz. takie zdania obronia się od czasu do czasu, ale cały text robi się trudny do zniesienia, bo zamiast płynąć sielskim widokiem i rozkoszować się filozoficzna dyskusją i impresja malarską, czytelnik potyka się o przecinki i odjeżdża myślami w stronę lidla.
no i na koniec leciusieńka schizfrenia bezobjawowa - mamy narratora pierwszoosobowego, który widzi się jak znika w szeregu drzew, co - ewentualnie - można zaobserwować z zewnątrz:
Nie oglądając się za siebie, odszedłem niespiesznie, niknąc w szeregu zasypiających, mrocznych drzew.
reasumując - głownie styl mi przeszkadza, bo pomysł, gdyby go przecedzic nieco, ładnie by się obronił, jako studium dialogu nad postrzeganiem rzeczywistosci. język przystępny, teorie wykladasz jasno i przyswajalnie, ale gubisz się w próbie nakreślenia tytułowego pejzażu, obudowy do stanowiącej clue textu rozmowy - ilośc ozdobników jest nie do strawienia, do tego dośc suchy, sprawozdawczy styl i niezrozumiała potrzeba wyliczania co, komu, gdzie i jak, elementów okolicznosci przyrody czy choćby odzienia (na litosć, serio mialo znaczenie, co facet na grzebiet włożył??) adwersarza sprawia, ze treść się gubi w niuansach opisów i merytorycznosć wywodu, dyskusja i jej aspekty, znikają wśród pooddzielanych przecinkami ornamentów.
jeszcze jedna rzecz - dialogi - podobnie jak z opisami mozna je odciązyć, rozbić na krótsze i lżejsze zdania, zastanowić się nad rezerwą malarza w stosunku do nieoczekiwanego przybysza - zważywszy, ze pojawił się w sposób budzacy niepokój (wyobraź sobie, ze pielisz grządki, a za plecami od dłuższego czasu stoi facet, przygladając sie, co robisz, gdy go zauwazasz, wydaje opinie na temat twojej pracy - dziwne? jak diabli :-D ) i zachowywał dośc enigmatycznie, nasz bohater przyjął jego obecnośc ze zdumiewająca beztroską, zeby nie powiedzieć naiwnoscią.
własciwie, naturlaniejszym byłoby, gdyby faceta pogonił, zamiast wdawac sie w filozoficzne dysputy, szczególnie, ze chciał być sam.
no i tyle.
coś mi się przypomni, pomacham toporkiem.
[ Dodano: Pon 17 Mar, 2014 ]
ach, no i zaimki :-P
ale już mi sie nie chce ich orać ;-)
B16 - zatwierdzam
Ostatnio zmieniony wt 25 mar 2014, 17:16 przez ravva, łącznie zmieniany 1 raz.
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.
9
Bardzo wszystkim dziękuję za dotychczasowe komentarze.
Ad. Chilipoured
Ad. Bartosh16
I przez te dni wciąż o tym myślałem. Może rzeczywiście spróbuję. Tylko obawiam się, że będzie to długo trwać, gdyż ja piszę wolno, dużo zmieniam, wiele pracuję na korektach, na dokładkę analizuję czasem nie tylko poszczególne słowa, wnikając nawet w etymologie, ale nawet poszczególne litery w danym umiejscowieniu; oczywiście w tekście literackim w języku polskim jest to całkowicie zbędne, żeby nie powiedzieć nonsensowne, ale instynkt czasem się odzywa i spowalnia, rozpraszając przy okazji. Będzie ciężko; ale ziarno zasiałeś.
Ad. Ravva
To jest bardzo dokładnie oparte na historii sprzed wielu, wielu lat. A ja od dawna już nie maluję, więc jak bym się zachował dzisiaj – nie wiem, ale zapewne Twoje podejście – dzisiaj - jest w pełni uzasadnione.
A ludzie czasem stali nawet do pół godziny i bez słowa patrzyli. I często odchodzili bez słowa.
A tutaj filozoficzna dysputa została rzecz jasna przeniesiona z innej rzeczywistości.
Ad. Chilipoured
Pewnie masz rację, ale ja mam taką tendencję. Spadek po wielokrotnej lekturze Prousta.Mam tylko pewne wątpliwości, co do formy zdań w pierwszej części. Są bardzo długie. Nie wiem czy nie lepiej byłoby podzielić je na krótsze dla większej przejrzystości.
Ad. Bartosh16
Wiesz, uśmiechnąłem się kiedy to przeczytałem i już miałem odpisać, że nie zobaczysz, bo wiem, że absolutnie sobie nie poradzę, ale jakoś – właściwie nie bardzo wiem dlaczego - wstrzymałem się.Całkiem fajny pomysł, filozoficzny, tekst-wiadomość, ale co z długą formą? Poradzisz sobie z malowaniem obrazu na 300 stron? I co na nim będzie? Chciałbym zobaczyć.
I przez te dni wciąż o tym myślałem. Może rzeczywiście spróbuję. Tylko obawiam się, że będzie to długo trwać, gdyż ja piszę wolno, dużo zmieniam, wiele pracuję na korektach, na dokładkę analizuję czasem nie tylko poszczególne słowa, wnikając nawet w etymologie, ale nawet poszczególne litery w danym umiejscowieniu; oczywiście w tekście literackim w języku polskim jest to całkowicie zbędne, żeby nie powiedzieć nonsensowne, ale instynkt czasem się odzywa i spowalnia, rozpraszając przy okazji. Będzie ciężko; ale ziarno zasiałeś.
Ja również. Ale zdanie to przerabiałem „n” razy i jakoś nie mogłem znaleźć właściwego. :(leżący przede mną pejzażGorgi napisał/a:
Też się do tego przyczepię.
Chyba masz rację.1. Wydaje mi się, że wielka litera.
2. Tu też.
3. I tu.
Mogę się mylić.
Tak; zbędne.1. Zbędne. Jeśli nie jest niezbędne, to jest zbędne. Taka magia tego słowa
2. Zbędne. Przecież nie cudze. Wprowadzenie podmiotu określa źródło pragnień.
Ad. Ravva
Do niczego nie aspiruje. Jak wyjdzie, tak wyjdzie.suchy opis, który aspiruje do malowanego obrazu i... nim nie jest.

Zakończeniem sztalugi plenerowej jest pionowa listwa z metalowym, zaostrzonym bolcem, który albo zachodzi na górną listwę blejtramu, albo się w nią wbija. Uderza się otwartą dłonią, czyli praktycznie w górną listwę, z przyczyn technicznych.uderzyć z wyczuciem w górną listwę - hmm? po co? dla regulacji?
Bo po prostu tak jest.czemu piszemy oddając podmiotowosć przedmiotom,
Żadnym. Są chwile (choć to określenie jest oczywiście mylące i błędne) położone poza czasem. Nie tylko w filozofii, fizyce czy literaturze. W życiu.- to jakim czasem lecimy - przeszlym czy teraźniejszym?
Owszem, może. I można o tym napisać.to samo mozna zrobićw trakcie rozwoju fabuły - facet moze wsadzić łapy w granatową kurtkę i poskrobac się patykiem po brodzie.
Masz dobre oko.jak na moje oko to wyglada na zdanie oznajmujace
Właśnie staram się dostrzec coś dokładnie przeciwnego.i dostrzeżenie różnicy między światem przedstawionym a realnym.
„Lidl” dużą literą.[img]http://emotikona.pl/emotikony/pic/037.gif[/img]odjeżdża myślami w stronę lidla
Bo w podłożu - to jest rodzaj sprawozdania.sprawozdawczy styl
A widzisz, to jest ciekawe spostrzeżenie o znacznie szerszej wymowie. Setki razy byłem w podobnej sytuacji, siedziałem w najróżniejszych, choć najczęściej odosobnionych miejscach (bo takie w miarę możliwości się wybiera) i wielokrotnie ktoś z tyłu (prawie zawsze z tyłu) podchodził, z czego – zatopiony w pracy – najczęściej nie zdawałem sobie sprawy. I nigdy nie miałem poczucia zagrożenia, nawet do głowy mi to nie przyszło i nigdy też nic nieprzyjemnego ani mnie, ani moich koleżanek i kolegów, nie spotkało. I nikt z nas nie był ani beztroski, ani naiwny jak również nie był przesadnie odważny. Po prostu to się nie zdarzało, więc te pojęcia nie powstawały, nie miały tu zastosowania. Bo świat był inny, ludzie byli inni, nie tak źli i nakierowani na agresję jak dziś, za co pełną winę ponosi dzisiejszy system – mówiąc w uproszczeniu - społeczny, który tak urabia, kształtuje i degeneruje ludzi.zastanowić się nad rezerwą malarza w stosunku do nieoczekiwanego przybysza - zważywszy, ze pojawił się w sposób budzacy niepokój (wyobraź sobie, ze pielisz grządki, a za plecami od dłuższego czasu stoi facet, przygladając sie, co robisz, gdy go zauwazasz, wydaje opinie na temat twojej pracy - dziwne? jak diabli) i zachowywał dośc enigmatycznie, nasz bohater przyjął jego obecnośc ze zdumiewająca beztroską, zeby nie powiedzieć naiwnoscią.
To jest bardzo dokładnie oparte na historii sprzed wielu, wielu lat. A ja od dawna już nie maluję, więc jak bym się zachował dzisiaj – nie wiem, ale zapewne Twoje podejście – dzisiaj - jest w pełni uzasadnione.
A ludzie czasem stali nawet do pół godziny i bez słowa patrzyli. I często odchodzili bez słowa.
Praktycznie bez obrażania, nie da się pogonić. Poza tym bardzo szybko się do tego przyzwyczajasz i nie zauważasz, nawet jak obserwator coś mówi, odpowiadasz machinalnie. A właściwie to jest się zadowolonym z chwili rozmowy. To, że przeszkadza, to jest często tylko pierwsze wrażenie. Dzieci tylko bywają męczące i naprawdę potrafią przeszkadzać, nie rozmową oczywiście. Usadzi się taka grupka w odległości kilku metrów i hałasuje na maxa, oczywiście, aby zwracać na siebie uwagę. Na szczęście nigdy nie trwa to zbyt długo.własciwie, naturlaniejszym byłoby, gdyby faceta pogonił, zamiast wdawac sie w filozoficzne dysputy, szczególnie, ze chciał być sam.
A tutaj filozoficzna dysputa została rzecz jasna przeniesiona z innej rzeczywistości.
Czekam z utęsknieniem. ;Dcoś mi się przypomni, pomacham toporkiem.
10
oj, gorek, wszystko kwestia asertywnosci, nie musisz kogos zmieszac z farbami, zeby powiedziec, ze nie zyczysz sobie towarzystwa ;-)Praktycznie bez obrażania, nie da się pogonić.
[ Dodano: Wto 18 Mar, 2014 ]
. Tak sobie mysle, ze nie o to chodzi-malarz nie życzył sobie towarzystwa, ale - choć zirytowany - nic z intruzem nie zrobił.To jest bardzo dokładnie oparte na historii sprzed wielu, wielu lat. A ja od dawna już nie maluję, więc jak bym się zachował dzisiaj – nie wiem, ale zapewne Twoje podejście – dzisiaj - jest w pełni uzasadnione
To jest dla mnie zupełnie niezrozumiałe.
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.
Re: Pejzaż
11Czyli komfort rozmowy o tym co jest, zastępuje koszmar przekrzykiwania się co do tego, jak powinno być. Odpocząłem przy Twoim opowiadaniu.Gorgiasz pisze:Pejzaż
Chciałbym w to uwierzyć... czasem wydaje mi się, że wierzęGorgiasz pisze: - Nie, w tamtej jaskini nie mogli odwracać się do światła, nie mogli się poruszać, widzieli tylko jedno odbicie, my nie mamy tak ciężkich kajdan, tutaj możemy stworzyć ich wiele, choć źródła nie zobaczymy nigdy. Ale jaskinia pozostała, przestronniejsza nieco. Działanie artysty jest bramą, jedną z bram wiodących do wyjścia, przejścia, do nieskończonej liczby światów.

MiodzioGorgiasz pisze: Cytat:
suchy opis, który aspiruje do malowanego obrazu i... nim nie jest.
Do niczego nie aspiruje. Jak wyjdzie, tak wyjdzie.![]()

Zabrzmiało ponuro, żeby nie powiedzieć złowrogo.Gorgiasz pisze: To jest bardzo dokładnie oparte na historii sprzed wielu, wielu lat. A ja od dawna już nie maluję, więc jak bym się zachował dzisiaj – nie wiem, ale zapewne Twoje podejście – dzisiaj - jest w pełni uzasadnione.
A ludzie czasem stali nawet do pół godziny i bez słowa patrzyli. I często odchodzili bez słowa.
Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że Ravva nie ma do końca racji... lub raczej nadzieję, że można jeszcze odnaleźć takie miejsce na ziemi, gdzie Ravva... nie ma racji. Gorgiaszu, jeżeli zdarzy Ci się zachować kiedyś tak, jak przed wielu laty, to napisz. Z radością przeczytam.