Chaos opowieści pozwolę sobie wytłumaczyć tym, że jest to streszczenie mojego niedzielnego snu. Z kolei błędy chciałabym wytłumaczyć moim zmęczeniem i... gimnazjalnym wiekiem (żałośniejszej wymówki nie było?).
Nie wiedziałam, który opisać sen. Finałowa bitwa rozegrała się pomiędzy snem o lesie (czyli o tym poniżej), a o wyjeździe na Karaiby wraz z One Direction i Adam'em Sandler'em.
***
Był wyjątkowo ciepły poranek. Moja rodzina żyła w innej rzeczywistości, nie rozumiała tego, co działo się właśnie na świecie. Jakby nigdy nic wyruszyliśmy do babci. Dom babci znajdował się na typowej wsi: odgłosy świń, krów i niekorzystny zapach gnoju znajdującego się na polu. W zasadzie nie było tam nic atrakcyjnego... poza lasami. Było tam wiele, wiele lasów! Zazwyczaj chodziliśmy tylko do jednego, do lasu naszego dziadka, ale tym razem nie. Tym razem nabrała nas chęć wyruszenia do miejsca nam jeszcze nieznanego.
W drodze do tajemniczego miejsca na dróżce stały dwie tajemnicze postacie. Opowiedzieli nam coś na kształt legendy. Mówili, że... jest tam coś niepokojącego i strasznego. Każdy kto się tam wybrał - nigdy już nie wrócił.
Moja rodzina, z wyjątkiem mnie i brata, nie uwierzyła w tajemniczą historię. Ja nawet chwilę nie wątpiłam w wiarygodność tych słów. Chciałam ich powstrzymać. Powstrzymać przed tym złem, ale nie wiedziałam JAK tego dokonać i przed CZYM ich uchronić. Rodzina mnie zignorowała, a ja wraz z bratem postanowiliśmy wrócić do domu babci, podczas gdy reszta rodziny w drodze do lasu śmiała się rubasznie. Minęło kilka minut, potem kilka godzin, potem pół dnia.
Postanowiliśmy wyruszyć z bratem w podróż do lasu, jednak to co zobaczyliśmy... mogło wywołać traumę do końca życia. Mieliśmy łzy w oczach, a nasze serca przepełnił strach i chęć odwrotu, ale nie... nie zawróciliśmy. Nie mieliśmy dokąd wrócić... Zgłosić to na policję? Ha, wolne żarty. Nawet nikt nie przejął by się kolejnym zgłoszeniem... Świat był w panice, większość szykowało się na to najgorsze - zagładę, a inni nie brali sytuacji na poważnie, uważali dziejące się wydarzenia za kiepski suchar.
Gdy już znaleźliśmy się w środku lasu, przez pierwsze kilka chwil podziwialiśmy krajobraz otoczenia - wszędzie dookoła żółte, czerwone oraz brązowe liście. Nagle mój brat wdepnął w coś (to nie to co myślicie). To nie był kamień. Z sterty liści wynurzyła się ogromna bestia, przypominająca trochę smoka, to nie był smok. To na pewno nie był smok. To przez tą inwazję kosmitów... Podrzucili trochę jaj dydoli - jaszczurek-mutantów.
Obok łba monstrum leżały szczątki zwierząt, ludzi zaliczających się do tej grupy także, oraz dydolskie jaja. Nie... To coś... Ach, uciekałam ile sił w nogach! Mimo że on wołał... Mój brat wołał mnie o pomoc, a ja? Zostawiłam tam go i uciekłam. Tchórz. Byłam totalnym tchórzem, ale co ja mogłam zrobić... Dydol zjadł mojego brata. Wnioskuję to po tym, że nawoływanie o pomoc i jęki ucichły.
Uciekając na północ nagle przewróciłam się i rozdarłam kolano o kamień. Nie wstawałam, nie miałam po co. Po godzinie leżenia usłyszałam delikatny szelest liści. Gdy odwróciłam się do tyłu, ujrzałam przystojną sylwetkę mężczyzny. Facet był ubrany w biały kombinezon z przyczepionymi różnymi gadżetami. Nagle powiedział coś do mikrofonu przy kapturze. Nie mówił po polsku, mówił trudnym do zrozumienia (jak dla mnie) angielskim językiem. Miał taki... amerykański akcent. Mężczyzna kucnął obok mnie i patrzył na mnie, jak na kosmitę. Po chwili przyszła blondynka również w takim samym stroju, a za jej plecami stało 10 tak samo ubranych facetów. Nie było widać ich twarzy, bo mieli na sobie maski przeciwgazowe.
Kobieta wyjęła z kieszeni nóż i zaczęła nim wymachiwać mi przy twarzy. Kazałam jej przestać, gestami rąk prosiłam ją o zatrzymanie się, ale nic. Babsztyl się zaczął tylko śmiać i żartował sobie ze mnie tym swoim rwanym, brytyjskim akcentem.
Po okołu 5 minutach facet bez maski przeciwgazowej kazał jej przestać, a ona obrzuciła go wulgarnymi przezwiskami. Następnie facet... pocałował namiętnie blondynkę. Nie wiedziałam co się dzieje. Czułam się jak myszka w towarzystwie kotów, ale żadnych tam kociaków, to były kocury!
Potem powiedziano mi: "Nie zjemy cię". No i zanieśli mnie do swojej siedziby. Do cudownego, pięknego leśnego miasta. Moje oczy były zafascynowane widokiem, który miałam zaszczyt widzieć.
Następnie usłyszałam nieprzyjemne nawoływanie:
- Julia! Wstawaj! Do szkoły! - krzyczała budząca mnie mama zabierająca mi poduszkę.
"Leśna kraina" [fantastyka]
1
Ostatnio zmieniony pn 07 kwie 2014, 18:40 przez magicznykox, łącznie zmieniany 2 razy.
Słowo jest czymś więcej niż tym, co mówisz i tym, co piszesz. Słowo jest tym, czym jesteś. - Phil Bosmans