Biały proch [sf "humorystyczne"]

1
Na początek: Nie wiem w sumie, jak poprawnie zaklasyfikować ten tekst. Komedia to nie jest, bo pisane prozą. Groteska też nie. Ani nie satyra... W skrócie takie krótkie opowiadanko, które miało przede wszystkim być w miarę zabawne.

Nie jest to, delikatnie mówiąc, ambitny tekst. Ale skoro już coś napisałem, to pomyślałem, że wrzucę. Może przynajmniej ktoś oceni, czy w ogóle da się to czytać.

Ktoś tutaj dodał do swojego tekstu link do pdf-a. Pozwolę sobie zmałpować ten pomysł:
http://speedyshare.com/JESgC/Bialy-proch.pdf

Edit N. : Uwaga wulgaryzmy

Siedzieli nad brzegiem jeziora, patrząc na spokojną taflę wody.
-I co teraz, Siwy?
-A bo ja wiem...
Kolejne pół godziny upłynęło im na ponurej kontemplacji. Nie spodziewali się tego, zdecydowanie się tego nie spodziewali. Bo i kto mógłby przypuszczać, że dekadę po Inwazji, w środku buszu, z daleka od cywilizacji (a właściwie resztek cywilizacji) trafią na ludzi. I ludzie ci, a jakże, postanowią przejąć cały transport, zostawiając Siwego i Brodę kompletnie spłukanych. Spłukanych i żywych co prawda, można więc mówić o szczęściu w nieszczęściu, ale... jeśli wrócą bez niczego do osady, szef prawdopodobnie naprawi to niedopatrzenie. Posyłając przemytników tam, gdzie poszedł zysk z uprawy: do diabła.
-Heh. Przynajmniej jedno się nie zmieniło, Krzysiu - Odezwał się Broda z czymś w rodzaju pogodnej rezygnacji w głosie.
-Hm?
-Kosmici kosmitami, kataklizmy kataklizmami, a przy handlu dragami tak jak zawsze, łatwiej jest zarobić kulkę niż pieniądze.
-My nie zarobimy kulki, Michał - Rezygnacja w głosie wspólnika była mniej pogodna - Jak wrócimy z niczym, ten skurwiel nas pokroi.
-Heh.
Znów pól godziny ciszy. Ptaki ćwierkały, ćwierkały też stwory zdecydowanie nie będące ptakami (choć ich przodkowie mogli nimi być). Zaczynało się ściemniać. W normalnej sytuacji przemytnicy zaczęliby rozglądać się nerwowo w poszukiwaniu schronienia. Ale tego dnia było im w sumie wszystko jedno.
-A może spróbujmy ich ścigać?
-Pojebało Cię.
-No co? Musimy coś z tym zrobić, a powrót do osady w tej chwili odpada.
-Pojebało Cię, Broda.- Siwy cisnął płaski kamień w taflę wody. Chciał puścić kaczkę, nie wyszło -Chcesz ścigać sześciu uzbrojonych ludzi...
-Z tym uzbrojeniem bym nie przesadzał. Broni palnej nie mieli, tylko jakieś proce, łuki, kije.
-My też nie mamy broni palnej. Nawet kijów nie mamy, tylko te cholerne noże - Kolejna kaczka nie wyszła. Ptaki i "ptaki" zaczęły ćwierkać nieco głośniej. Kiedyś odgłosy te oznajmiały nadchodzący świt. Ale potężne dawki promieniowania oraz rozmaitych mniej lub bardziej znanych ludzkiej nauce toksyn obecnych w powietrzu, wodzie i glebie wywołały liczne zmiany w przyrodzie, w tym w zwyczajach godowych ptactwa - Skurwiel nawet nie dał nam niczego, czym można być się od psów odpędzić. "W lesie za dnia jest bezpiecznie". "Broń jest potrzebna w wiosce, trzeba mieć się czym bronić". Jasne...
-Więc może nie będzie zły, jak mu wytłumaczymy, że...
-Pojebało Cię.
Po kwadransie czerwień nieba straciła na intensywności. Cienie drzew zaczęły zlewać się w jedno. Do zaśpiewu ptaków (i "ptaków") dołączyły inne, dosyć niepokojące głosy. Za dnia, tak jak zresztą stwierdził "szef", w lesie było bezpiecznie. Nawet bezpieczniej niż przed Inwazją. Ale nocą... nocą nie było zbyt przyjemnie. Od kilku lat grupki ludzi, które decydowały się na nocne wędrówki po puszczy miały brzydki zwyczaj przepadania bez wieści. Trudno powiedzieć, co było odpowiedzialne za tajemnicze zniknięcia. Jedni twierdzili, że to zwierzęta, których rodzice zostali wzbogaceni dużymi dawkami egzotycznych substancji. Inni, że niedobitki najeźdźców. Jeszcze inni natomiast winą obarczali szajki bandziorów skryte gdzieś w gąszczu. Ogólnie rzecz biorąc, przyjęła się następująca zasada: chcesz żyć, wyjdź z lasu przed zmierzchem.
-Musimy coś zrobić, Siwy. Jak posiedzimy tu jeszcze z godzinę, coś nas dopadnie.
-I tak nie zdążymy wrócić przed nocą. A nawet jak zdążymy, nie ma po co wracać.
-No to ich ścigajmy.
-Poje...
-Czekaj. Nie o to mi chodzi. Wyśledźmy ich, zobaczymy, gdzie poszli. Może jest tu jakaś wioska, o której nie słyszeliśmy.
-I powiemy: "Pamiętacie nas? Zajebaliście nam muła obładowanego prochami. Możemy przenocować?"
-Czemu nie? Nie zabili nas, więc może nie są tacy źli... Ewentualnie może podprowadzimy im choć trochę naszego towaru...
-To naprawdę głupi pomysł.
-Ale czy mamy jakieś wyjście? Nie będziemy tu siedzieć przez całą noc. Do domu nie wrócimy. A do bunkra nie wejdziemy, bo klucze też zabrali.
Siwy potrzebował jeszcze kilku minut namysłu. Ostatecznie jednak wstał, spojrzał na Brodę i oznajmił:
-No dobra. Sprawdźmy, gdzie poleźli.
Ruszyli zatem tropem rabusiów. Krzysiek i Michał przemytnikami byli nie od wczoraj. Zbiory z uprawy transportowali przez puszczę od wielu lat, przez co sporą część lasu znali jak własną kieszeń. Wiedzieli, których miejsc unikać, woda z których źródeł nadaje się do picia, potrafili i tropić zwierzęta i przyrządzać jedzenie. Jednak najważniejszą wiedzą była znajomość położenia bunkrów. Konstrukcje te zostały utworzone pod koniec Inwazji i umożliwiały komunikację między osadami. W lesie przeżycie nocy graniczyło z niemożliwością, konieczne było więc utworzenie siatki kryjówek, w których podróżni mogliby schować się przed wszelkimi okropieństwami.
Przemytnicy wiedzieli, że muszą złapać trop rabusi w miarę szybko. Było już praktycznie ciemno i z każdą chwilą przebywanie w gąszczu robiło się coraz bardziej ryzykowne. Ślad złapali w miarę szybko, złodzieje poruszali się po puszczy z gracją pijanego wołu. Odciski wielkich buciorów w błocie, ułamane gałęzie, śmieci pozostawione na ziemi... Równie dobrze mogliby zostawiać za sobą karteczki ze strzałeczkami i napisem "tędy szliśmy". Ale po około piętnastu minutach wędrówkę zaczęła nieco utrudniać kompletna ciemność. Co prawda szef łaskawie dał im na podróż dwa noktowizory, więc w dalszym ciągu mogli przemieszczać się i rozpoznawać ślady, ale nocna wędrówka po lesie wymagała bezgłośnego poruszania się. Najmniejszy odgłos mógł dojść do uszu czegoś, co z chęcią zjadłoby kilku ludzi. Co za tym idzie, Siwy i Broda poruszali się w niemal żółwim tempie. Ostatecznie jednak, los był dla nich w miarę łaskawy. Nic podczas tego kilkugodzinnego spaceru ich nie pożarło, nic ich nie pokąsało, nic nawet ich nie użądliło. Około północy dotarli do celu, którym okazała się być nieduża wioska. Przemytnicy usadowili się w kępie krzaków, która wydała im się w miarę niezłą kryjówką i przystąpili do obserwacji.
Osada położona była na sporej polanie. Nie była zbyt rozbudowana. Kilka chat i spore ognisko pośrodku. Z okien lepianek wydobywał się migotliwy blask świec. Jednak głównym źródłem światła na polanie było wspomniane ognisko. Ono też zwróciło uwagę obserwujących sytuację spośród krzaków Siwego i Brody. Nie z powodu swej jasności, nie z powodu ludzi siedzących dookoła. Z powodu rozchodzącego się odeń zapachu. Dobrze znanego przemytnikom.
-Siwy... Oni...
-Wiem. Kurwa.
-Oni palą naszym towarem...
-Owiń sobie coś wokół głowy, zasłoń nos. Inaczej będziemy naćpani, zanim tam dojdziemy.
-Chcesz tam podejść?
-Spójrz na nich.
Broda wytężył wzrok. Postaci wokół ogniska kiwały się w tę i z powrotem. Niektórzy wstawali na chwilę, po czym padali jak kłody na ziemię.
-Kompletnie zjarani. Chyba nie wiedzieli, co było w tych paczkach.- Ocenił sytuację.
-No. I wszystko zużyli...
-Ale w takim razie... Po co nas okradli? Nie chcieli narkotyków...
-Może czegoś na opał chcieli?
-W środku lasu?
-Racja.
Od ogniska dobiegł ich głośny trzask, iskry poleciały ku niebu.
-Dobra, Broda, trzeba się pospieszyć. Może część towaru jeszcze się ostała.
-Paliłeś to kiedyś?
-Co?
-Proch. Paliłeś kiedyś biały proch?
-Chyba Cię pojebało. Widziałeś przecież, co to robi z ludźmi. Najgorszemu wrogowi bym tego gówna nie dał.
-Przecież dajesz kupcom.
Siwy odpowiedział milczeniem. Wyjął z plecaka kawałek materiału, namoczył wodą z piersiówki, po czym owinął go sobie wokół głowy. Broda poszedł za jego przykładem. Nie zwlekając dłużej, wyszli z zarośli i skierowali się w stronę ogniska.
Ptactwo dawno już ucichło, ustępując miejsca orkiestrze świerszczy, odległym skowytom bliżej nieokreślonych wariacji na temat wilków i rozmaitym bardziej subtelnym nocnym odgłosom puszczy. Przemytnicy nie mieli wątpliwości, że mimo takiego podkładu i starannego skradania się, byli dosyć dobrze widoczni. A właściwie byliby, gdyby ktokolwiek z wioski był w stanie obserwować otoczenie.
Uwagę Brody zwróciła jedna z kobiet siedzących przy ognisku. Podnosząc i opuszczając ręce w stałych odstępach czasu wyglądała, jakby usiłowała latać. Nie przypominał sobie, aby kiedykolwiek wcześniej widział kogoś robiącego takie rzeczy po zażyciu białego prochu. Z reguły ludzie stawali się po tym mniej aktywni, nieco otumanieni. Ale najwyraźniej niektórzy reagują inaczej. Gwiazdy migotały jasnym światłem, jakby zsynchronizowane. Niebo piękne jak zawsze, pomyślał.
Siwy bacznie obserwował okna lepianek, mając nadzieję, że dym odurzył również ludzi siedzących w środku. Gdyby znalazł się jeden zdolny do strzelania łucznik, miałby obu przemytników podanych jak na talerzu. Z każdym krokiem coraz bardziej wzbierała w nim złość. Powinni byli dostać jakąś porządną broń. A jeśli szef to zrobił specjalnie? Wysłał do tego cholernego buszu z towarem, za którym można dostać dwuletni zapas wody pitnej dla całej wioski i bez żadnego praktycznie uzbrojenia po to, żeby ktoś ich sprzątnął? Przecież nie jest idiotą, na pewno spodziewał się, że coś pójdzie nie tak! Ale z drugiej strony... przecież mógł ich po prostu zastrzelić. Nikt by z nim nie dyskutował. A szkoda marnować dwadzieścia kilogramów towaru, żeby pozbyć się dwóch ludzi. Więc może jednak jest idio... zaraz, dlaczego ta trawa jest żółta?
Broda po przejściu jednej trzeciej dystansu do ogniska zauważył, że kobieta usiłująca latać nieco ptasio wygląda. Pomyślał, że mogłaby latać, gdyby chciała. I faktycznie, w pewnym momencie zaczęła unosić się kilka centymetrów nad ziemią. Uśmiechnęła się do niego i pomachała. Dostrzegł też, że jest olśniewająco piękna. Przyspieszył nieco kroku. Światło gwiazd zaczęło nieco razić go w oczy. Zrozumiał, że tak naprawdę są to dusze przodków czekające na odkupienie. Gdy był już w połowie dystansu, usłyszał ryk...
Siwy tymczasem wrócił już szybkim biegiem na skraj lasu. Gdy elementy otoczenia zaczęły zmieniać kolor, zdał sobie sprawę z tego, że ma zwidy. Prowizoryczna maska gazowa z materiału nie na wiele się zdała. Gdy skrył się w zaroślach, efekty działania narkotyku ustąpiły. Ale wtedy też ze zgrozą zdał sobie sprawę z tego, że wspólnik dalej usiłuje dojść do wioski.
-Broda! Wracaj! Wracaj!- Mógł krzyczeć. Teraz był już pewien, że nikt w osadzie nie usłyszy. Ci ludzie nie mieli raczej kontaktu z rzeczywistością. Jeśli on zaczął halucynować już trzysta metrów od ogniska, to pewnie połowa mieszkańców dostała śmiertelną dawkę i właśnie leży w śpiączce. Ale niestety, wspólnik go nie słyszał.
Smok, który zaatakował Brodę miał dwie głowy i pięć skrzydeł. Cztery do latania i jedno w charakterze żagla. Ział ogniem. Przemytnik przeraził się na myśl o tym, że smok może zrobić krzywdę ptasiej kobiecie. Dał zatem nura do gleby, w której brodził po kolana.
Chwała Bogu, pomyślał Siwy. Jego wspólnik rzucił się na ziemię, uderzył głową o jakiś kamień i stracił przytomność, zanim podszedł na tyle blisko wioski, aby poważnie się zatruć. Jeśli tylko nie ocknie się za szybko, będzie można poczekać do rana i wtedy sprawdzić, czy w osadzie nie zostało coś, co można by zabrać do domu, jako rekompensatę dla szefa za stracony towar. Snując takie plany, zasnął skryty w zaroślach.
Gdy przemytnik otworzył rano oczy, przez chwilę posiedział jeszcze w ukryciu. Bał się, że może jednak ktoś z wioski przetrwał, zobaczył obu przemytników i czeka już z naciągniętą cięciwą w ręku, aż wystawi głowę. Wobec tego dopiero po kilku minutach odważył się wstać i ocenić sytuację. Podniósł się i rozejrzał. Nie było żadnej wioski. Nigdzie nie było Brody. Nie było nawet polany.
Był za to muł i wszystkie paczki. Jedna z nich leżała rozpruta na ziemi. Biały proch znajdował się wszędzie. Na glebie, na prowizorycznym ognisku, na koszuli, na twarzy...
-O kurwa - Pomyślał Siwy.
Ostatnio zmieniony pt 04 kwie 2014, 13:52 przez Vandemar, łącznie zmieniany 3 razy.

2
Vandemar pisze:Nie jest to, delikatnie mówiąc, ambitny tekst. Ale skoro już coś napisałem, to pomyślałem, że wrzucę.
no nie jest. Ambitny. Ale po pól biedy ;)
Jest drętwy, choć jest pomysł na fabułę i świat .
Nie ma warsztatu - techniki tworzenia opowieści, co wynika z braków w czytelnictwie. Wyobraźnia filmowa nie wystarcza do pisania.

cdn.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

3
Vandemar pisze:Kolejne pół godziny upłynęło im na ponurej kontemplacji. Nie spodziewali się tego, zdecydowanie się tego nie spodziewali. Bo i kto mógłby przypuszczać, że dekadę po Inwazji, w środku buszu, z daleka od cywilizacji (a właściwie resztek cywilizacji) trafią na ludzi. I ludzie ci, a jakże, postanowią przejąć cały transport, zostawiając Siwego i Brodę kompletnie spłukanych. Spłukanych i żywych co prawda, można więc mówić o szczęściu w nieszczęściu, ale....
Uwaga nr 1 - takie powtórzenia mogą się sprawdzić jako zabieg literacki, w którym chcesz chcesz coś podkreślić, ale nie jako sposób na pisanie.
Uwaga nr 2 - (a właściwie resztek cywilizacji) - Lepiej zamiast informować o czymś w nawiasie, treść wtrącenia włączyć w normalne zdanie. z daleka od resztek cywilizacji
Uwaga nr 3 - ostatnie zdanie całkiem do poprawy. Nie powtarzamy, że są spłukani, a resztę przebudowujemy. Może: Mogli mówić o szczęściu w nieszczęściu - ciągle byli żywi. Jednak jeśli wrócą bez niczego do osady, szef prawdopodobnie naprawi to niedopatrzenie.
Vandemar pisze:-Heh. Przynajmniej jedno się nie zmieniło, Krzysiu - Odezwał się Broda z czymś w rodzaju pogodnej rezygnacji w głosie.
Vandemar pisze:-O kurwa - Pomyślał Siwy.
Walcz o poprawność zapisu dialogów. Zajrzyj tu http://www.ekorekta24.pl/proza/130-inte ... ac-dialogi
Vandemar pisze:Znów pól godziny ciszy.
Takie zdania są do bani, bo w nich nic się nie dzieje. Wrzuć tam jakiś czasownik.
Vandemar pisze:Ptaki ćwierkały, ćwierkały też stwory zdecydowanie nie będące ptakami (choć ich przodkowie mogli nimi być).
Vandemar pisze:Do zaśpiewu ptaków (i "ptaków") dołączyły inne, dosyć niepokojące głosy.
Znowu nawias do wywalenia i powtórzenie jako maniera pisarska.
Vandemar pisze:-Pojebało Cię.
-No co? Musimy coś z tym zrobić, a powrót do osady w tej chwili odpada.
-Pojebało Cię, Broda.
Cię wielką literą w liście, w zapisanym przemówieniu. Tutaj małą literą.
Vandemar pisze:Krzysiek i Michał przemytnikami byli nie od wczoraj. Zbiory z uprawy transportowali przez puszczę od wielu lat, przez co sporą część lasu znali jak własną kieszeń
Ta informacja mnie zaskoczyła, bo myślałam, że to para nowicjuszy w interesie. Przemycali prochy, ale nie mieli broni, bo rozumiem, że nie umieli się posługiwać nożami jako bronią. Znali warunki i las, a siedzieli jak dwie (tu sobie wstaw nazwę uwłaczającą godności mężczyzny) na brzegiem jeziora i niemal płakali. To nie są przemytnicy. Nie ma w nich brawury, twardości, zahartowania na trudności... Niechby chociaż porządnie mięsem rzucali, a nie wzdychali jak dwie pensjonarki.

Ludzie we wsi spalili ich prochy w ognisku i się przy tym naćpali - jestem tak samo zaskoczona jak bohaterowie niedorzecznością tej sytuacji. Okradli przemytników, żeby spalić towar?
Vandemar pisze:Wyjął z plecaka kawałek materiału, namoczył wodą z piersiówki, po czym owinął go sobie wokół głowy.

Piersiówka służy do przechowywania alkoholu. Manierkę zaś wypełniamy wodą.
Vandemar pisze:Ptactwo dawno już ucichło, ustępując miejsca orkiestrze świerszczy, odległym skowytom bliżej nieokreślonych wariacji na temat wilków i rozmaitym bardziej subtelnym nocnym odgłosom puszczy.
Napisz od nowa, za bardzo to zagmatwałeś.
Vandemar pisze:Wysłał do tego cholernego buszu z towarem, za którym można dostać dwuletni zapas wody pitnej dla całej wioski i bez żadnego praktycznie uzbrojenia po to, żeby ktoś ich sprzątnął?
za który
Vandemar pisze: A szkoda marnować dwadzieścia kilogramów towaru, żeby pozbyć się dwóch ludzi. Więc może jednak jest idio... zaraz, dlaczego ta trawa jest żółta?
To przejście mi się nie podoba. Może: Porzucił rozważania o szefie i ich roli w jego biznesie, bo...
Zapomniał o szefie i idiotycznym zadaniu, bo...
Napisz to na kilka sposobów, popróbuj ugryźć z innej strony.
Vandemar pisze:Smok, który zaatakował Brodę miał dwie głowy i pięć skrzydeł. Cztery do latania i jedno w charakterze żagla. Ział ogniem. Przemytnik przeraził się na myśl o tym, że smok może zrobić krzywdę ptasiej kobiecie. Dał zatem nura do gleby, w której brodził po kolana.
Jak na halucynację to opis jest bez nerwu. Nie robi wrażenia.
Vandemar pisze:Chwała Bogu, pomyślał Siwy.
Vandemar pisze:Niebo piękne jak zawsze, pomyślał.
Myśli zapisane w ten sposób wypada jednak wziąć w cudzysłów lub kursywą.

Dla mnie całość jest mało spójna. Ale nie mam zielonego pojęcia o wizjach narkotycznych, więc nie będę się wymądrzać. Może inni się wypowiedzą.

Pomysł jest, ale brakuje w wykonaniu czegoś, co by niosło tę opowieść. Jakiegoś zaskoczenia, błysku... Może jakbyś rozwinął wizje w wiosce, stworzył kilka dziwnych obrazów, smoka opisał i walkę z nim, panią ptaszycę - takie rzeczy mogłyby ponieść tekst. Maksymalnie odjechane, kolorowe, zmieniające się fantasmagorie - mogą być ciekawsze od opisu puszczy i wędrówki bohaterów.

Powodzenia w przyszłości.

Pozdrawiam
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf

4
Dziękuję a opinie.
Ludzie we wsi spalili ich prochy w ognisku i się przy tym naćpali - jestem tak samo zaskoczona jak bohaterowie niedorzecznością tej sytuacji. Okradli przemytników, żeby spalić towar?
Chodziło o to, że ludzie z wioski nie mieli pojęcia kogo okradają i myśleli, że w workach będzie coś innego (żywność na przykład). Nie słyszeli wcześniej o białym prochu i gdy okazało się, że worki są pełne nie-wiadomo-czego, z braku innych pomysłów postanowili wrzucić to do ogniska.
Ale przyznam, że im dłużej o tym myślę, tym głupsze się to wydaje :| . Nikt przy zdrowych zmysłach nie wrzucałby jakiejś tajemniczej substancji do ogniska.

5
Tekst rzeczywiście nie jest ambitny i lekko zmanierowany, ale mnie się podobał. Czytało się lekko i co najważniejsze - jakoś wciągnął. Ładnie, przekonująco i plastycznie uchwycone obrazy (zwłaszcza lasu i polany) oraz nastrój ciemnego lasu z niewiadomymi i groźnymi mieszkańcami (można było jeszcze udziwnić, oczywiście bez przesady), kilka udanych porównań. Postacie bohaterów trochę płaskie, ich działania niespójne i niemrawe, dialogi prymitywne, ale w tej ostatniej kwestii, to chyba tak powinno być, to w końcu tylko przemytnicy żyjący w zdegenerowanym środowisku, więc nawet pewne błędy czy niekonsekwencje w ich zachowaniu (stanowczo zbyt długo zastanawiali się, czy ruszyć tropem), można tym tłumaczyć. Ale ogólnie, na pewno są zbyt mało energiczni i przedsiębiorczy jak na przemytników; to trzeba poprawić.
Ale chętnie poczytałbym dalej.
-My nie zarobimy kulki, Michał - Rezygnacja w głosie wspólnika była mniej pogodna - Jak wrócimy z niczym, ten skurwiel nas pokroi.
Albo „Rezygnacja' i „Jak” mała literą, albo przed nimi kropka. Dalej powtarzasz ten sam błąd.
Znów pól godziny ciszy
„pół”
-Pojebało Cię.
Zbyt często to powtarza; mógłby zmienić tekst.
Niebo piękne jak zawsze, pomyślał.
- Niebo piękne jak zawsze – pomyślał.

za którym można dostać dwuletni zapas wody pitnej dla całej wioski
„za który”
Światło gwiazd zaczęło nieco razić go w oczy.
Hm... jesteś pewien, że istnieje taka możliwość?
Gdy przemytnik otworzył rano oczy, przez chwilę posiedział jeszcze w ukryciu.
Lepiej by brzmiało „przez chwilę siedział jeszcze w ukryciu”.
Gdy przemytnik otworzył rano oczy, przez chwilę posiedział jeszcze w ukryciu. Bał się, że może jednak ktoś z wioski przetrwał, zobaczył obu przemytników
„przemytnik” - „przemytników”; powtarza się.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”