Witam.
Wstawiam swoje pierwsze dłuższe opowiadanie, liczę na konstruktywną krytykę.
Mam nadzieję, że nie popełniłam zbyt wielu błędów stylistycznych, ale to się okaże.
Z góry dziękuję.
14 kwietnia 1992 r.
-Nino, obudź się! Zbliża się godzina porannej modlitwy!
Nina westchnęła. Zbyt dobrze znała oklepaną formułkę matki i jej nadaremne próby dogadania się z własnymi dziećmi. Nie miała najmniejszej ochoty na wysłuchiwanie monotonnych kazań wygłaszanych przez panią Swanson. Przybrany brat Niny podzielał jej zdanie. W gruncie rzeczy był jedynie marnym pionkiem na rodzinnej szachownicy.
Jako adoptowane dziecko automatycznie stał się wyrzutkiem, nie bohaterem - jak nazywała go pociesznie ciotka Trudy. Trevor miał 3 lata, gdy trafił do adopcji... jego dziecięcy umysł podpowiadał mu, że jest biologiczną porażką dla kobiety, która go urodziła. Dawno temu był otyłym chłopcem, nielubianym przez okolicznych właśnie z powodu tuszy. Na swoje nieszczęście sprawiał matce same problemy dręczącymi go nieustannie chorobami. Dlatego zdecydowała, że odda go do przytułku. Chłopak dowiedział się o tym zaledwie dwa lata temu podczas jednej z licznych rodzinnych awantur, w czerwcu 1990 roku. Teraz, będąc wysokim, znacznie szczuplejszym siedemnastolatkiem wkraczał w lekko opóźniony okres buntu, co jednak nie zmieniało jego beznadziejnej sytuacji. Pani Swanson niespecjalnie się nim interesowała. Od czasu do czasu nazywała go pieszczotliwie "Trevuniem" aby zapełnić nikomu nieznaną pustkę w sercu, o ile takowe posiadała, jak zwykł mówić wuj Carl, przyjaciel Trevora.
Trevor wygramolił się spod wełnianego koca i ociężałym krokiem ruszył w kierunku drzwi. Przystanął, chwytając mosiężną klamkę. Zerknął na klucz tkwiący w zamku i nim zdążył się zawahać, zamknął pokój. Rzucił się z powrotem na chwiejne łóżko. Niespełna kilka minut później dopadł go dźwięk tłuczonego szkła. "Ha! Czyżby mamusi wyślizgnął się talerz?" - pomyślał, unosząc złośliwie kąciki ust. Kolejne naczynie. Jeszcze jedno. I następne.
Chłopakowi zrzedła mina.
-Trevor, otwórz drzwi, boję się... - dał się słyszeć szept Niny. Rozległa się seria strzałów. Wrzasnęła i zaczęła
rozpaczliwie szarpać za klamkę. - Trevor, szybko!
Głos dziewczyny zamienił się w szloch.
Trevor podbiegł do ściany, przywarł do niej plecami i szybkim ruchem przekręcił klucz w zamku, wpuszczając roztrzęsioną dziewczynę do środka. Targały nim skrajne emocje, od przerażenia po adrenalinę.
-Co się dzieje?! Kto strzelał?! - wyraźnie oczekiwał odpowiedzi siostry, jednak była zbyt zszokowana by się odezwać.
Wbijała pusty wzrok w podłogę, a bosymi stopami nerwowo tarła o szorstki dywan. Jej śliczna, młoda twarz błyszczała od łez, a w rozszerzonych źrenicach błąkało się przerażenie, przy czym była nienaturalnie blada, co zaniepokoiło Trevora.
-Nina? Spójrz na mnie. - odwróciła wzrok, lecz instynktownie zmusił ją do spojrzenia mu w oczy.
-Posłuchaj, musisz być dzielna, nie możesz dać po sobie poznać, że się boisz... rozumiesz? - spuściła wzrok. - Teraz pójdę sprawdzić, co się stało. - dziewczyna w mgnieniu oka przywarła do brata. Protestując, wbiła paznokcie w jego plecy.
-Spokojnie. To nie mogło być nic poważnego. - rzekł Trevor łagodnym głosem, choć sam nie wierzył w to, co mówił.
-Zostań tu i nie waż się wychodzić, póki nie wrócę. - to powiedziawszy otworzył starą szafę i kazał siostrze się schować.
Przytuliła go ostatni raz i wykonała polecenie.
Trevor wyszedł z pokoju najciszej jak potrafił. Sunął ciałem wzdłuż ścian, jakby chciał, żeby go pochłonęły i uczyniły niewidocznym. Skradając się korytarzem pogrążonym w półmroku czuł, jak zżera go niepewność. Zatrzymał się w połowie drogi by uspokoić chaotyczne myśli podsyłające mu coraz to nowsze czarne scenariusze. Odetchnął. Pochylił tułów i ruszył z wolna, uważając na zdradliwe, skrzypiące deski podłogowe.
Nim zdołał przestąpić przez próg, zza rogu wyczołgała się Felicia Swanson z dwururką w rękach. W oczach miała obłęd, a na szmacianej spódnicy ciemne plamy. Na widok syna warknęła coś niezrozumiale i spuściła głowę.
-Słucham? - spytał Trevor, siląc się na stanowczy głos.
Kobieta uniosła lekko czoło, jęknęła, aż w końcu spojrzała na syna z fałszywą troską.
-Wybacz hałas Trevuniu, musiałam rozprawić się z intruzami.
Chłopak milczał. Strach trzymał go za gardło. Czując bezwład w nogach, oparł się o framugę kuchennych drzwi.
Powoli zajrzał w głąb kuchni zaciskając pięści... ku swej uldze nie zobaczył zwłok. Kremowy obrus w nienaruszonej pozycji ozdabiał potężny stół z drewna orzechowego, a zamszowe półbuty matki stały pod jednym z krzeseł. Nie ujrzał niczego, prócz porozrzucanych odłamków szkła i krwi rozbryzganej na podłodze.
Krew? ...
Ze zdumieniem skierował wzrok na ranę postrzałową. Noga matki była rozorana do kości i płynęła z niej ciemnoczerwona ciecz. Trevor bez wahania przewrócił kobietę na bok. Nie zważając na jej przekleństwa pobiegł po mokrą szmatę, którą zwinnymi dłońmi zacisnął wokół łydki Felicii. Skrzywiła się z bólu i wychrypiała:
-Ty wstrętny gówniarzu, nie dotykaj mnie! - jej twarz stała się groźna, lecz szybko przybrała dobrze nastolatkowi znaną maskę obojętności. Odepchnęła go i kazała posprzątać ciała. Chłopak był zdezorientowany, wszystko w nim krzyczało, że to nie jest normalne.
-Pani Swanson... tu nie ma ciał.
-Zamknij się i rób co ci każę. - wzdrygnął się i rozpoczął poszukiwania. Nie miał pojęcia, czego tak naprawdę szukał.
Wiedział jedynie, że z matką nie jest dobrze.
Nina wbiegła do kuchni, gdy brat powiadomił ją, że nie grozi im niebezpieczeństwo. Na widok Felicii gwałtownie zaczerpnęła powietrza.
-Mamo... coś ty najlepszego zrobiła?! - następnie zwróciła się do Trevora. - Dlaczego ona jest ranna?
Rozgorączkowana dziewczyna żądała wyjaśnień, ale cóż mógł jej powiedzieć? Sam nie do końca pojmował, co tak właściwie tu zaszło. Sprawa wyglądała irracjonalnie.
-Postrzeliła się w nogę. Tłumaczyła swój wyczyn nieproszonymi gośćmi. Twierdzi, że są w naszym domu... Martwi.
-Tu nikogo nie ma Trevor...
-Starałem się jej to uświadomić, ale ona... - przerwał w pół zdania. Obydwoje spojrzeli w stronę stołu.
Pani Swanson siedziała na okrągłym taborecie i rozgrzebywała paznokciami krwawiący krater w skórze, oblizując pożądliwie palce. Mruczała coś niezrozumiale, raz po raz charcząc, w przerwie między kolejnymi bluźnierstwami.
-Boże, trzeba jej pomóc! Nie mogę na nią patrzeć, zrób coś! - histeryzowała żałośnie, wlepiając niebieskie oczy w oniemiałego brata. Myślał chwilę i rzekł:
-Przynieś środek uspokajający z apteczki w garażu, szybko.
Dziewczyna zawahała się, lecz pospiesznie skinęła głową i wypadła przez drzwi frontowe. Ruszyła pędem do oddalonego o kilkanaście metrów garażu. Długie przesiadywanie w domu dawało się we znaki, bo z trudem pokonała ten krótki dystans. Wbiegła do środka, chwyciła apteczkę i ciężko dysząc wróciła z powrotem.
Trevor sięgnął po buteleczkę rzadkiego, przezroczystego płynu, po czym napełnił strzykawkę. Ścisnął udo pani Swanson i silnym manewrem kciuka wpuścił igłę pod skórę. Kobieta zaczęła się szamotać, wykrzykiwała nienawistne obelgi i agresywnie przyduszała Trevora.
-Przytrzymaj jej ręce! - krzyknął. Nina natychmiast znalazła się obok.
Po upływie niespełna minuty Felicia opadła z sił. Z jej głębokiej rany sączyła się niemalże czarna krew, a ona sama jęczała cicho, niczym obłąkana. Trevora niepokoił stan przybranej matki. Pomimo wielu krzywd i ciągłego poniżania, nie mógł oglądać jej tak cierpiącej. Męczyła się. Nie trzeba było być wybitnym obserwatorem, żeby to zauważyć.
Opatrzył nogę i ułożył ją na dywanie. Nareszcie mógł wrócić do siebie i w spokoju pomyśleć nad zaistniałą sytuacją. W ich rodzinie takie abstrakcyjne wydarzenia były normą, od której rodzeństwu robiło się niedobrze. Niestety, stawały się one coraz częstsze i niebezpieczniejsze. Chłopak nieraz słyszał w wieczornych wiadomościach o patologicznych rodzinach. Zwykle to ojcowie byli pedofilami, a matki nie miały nic do powiedzenia bądź nie miały nic przeciwko. Wśród złych kobiet znalazła się między innymi czarnoskóra narkomanka, która wstrzyknęła trzylatkowi śmiertelną dawkę heroiny. Z mężczyzn zapadł mu w pamięć obraz wyjątkowo okrutnego biznesmena, prowadzącego brutalne eksperymenty na pięcioletniej córeczce. Przez lata więził ją w piwnicy, molestował ją i podawał jej środki odurzające, aż do osiągnięcia przez nią dorosłości, kiedy to przypadkowy przechodzień usłyszał kobiecy krzyk przez uchylone drzwi skrytki.
Przypominając sobie te zbrodnie, Trevor wzdrygnął się i stwierdził, że musi być teraz ostrożniejszy... już nigdy nie może mu umknąć żaden detal, bo to właśnie z detali buduje się potęgę.
Pogrążony w zamyśleniu nie zauważył Niny, która po cichu weszła do jego sypialni.
-Trevor? - chłopak zerwał się na równe nogi, lecz odetchnął z ulgą widząc siostrę. Jego wzrok stał się surowy.
-Dziewczyno! Nigdy więcej tego nie rób! Nie masz pojęcia jak mnie wystraszyłaś... - zganił ją.
W jej oczach malowała się szczera skrucha.
-Przepraszam.
-Już dobrze. - odparł spokojniejszym głosem.
Patrzył smutno na Ninę. Zawsze marzył o normalnej rodzinie, w której oboje czuliby się bezpiecznie. Nie chciał odpuszczać właśnie ze względu na nią. Bardzo ją kochał.
Przywołał siostrę do siebie krótkim gestem. Usiadła mu na kolanach i skuliła się niczym kościsty embrion. Objął ją mocno, pocałował w czoło i szczelnie otulił grubym kocem.
Nim sen dosięgnął jego przymrużonych powiek, pomyślał o siostrzanym uśmiechu. Tak dawno go nie widział... tęsknił za tym widokiem. Za swoją szczęśliwą siostrą. Postanowił zrobić wszystko, żeby ów uśmiech wywołać.
Tymczasem zdecydował, że będzie uważnie obserwował schizofreniczkę.
Felicię Swanson.
~Incydent w domu Swansonów~
1
Ostatnio zmieniony czw 27 lut 2014, 15:36 przez Panda, łącznie zmieniany 3 razy.
Człowiek jest mieszaniną pychy i nikczemności, wielkości i nędzy; pragnie cnoty, a służy grzechowi; pragnie trwałego szczęścia, a goni za chwilowymi rozkoszami; pan ziemi i nędzny robak.
-Blaise Pascal
-Blaise Pascal