Zły - Stary Gaj [fantasy]

1
wulgaryzmy
"Stary Gaj" Pierwsza część cyklu opowiadań "Zły"
WWW Było zimno i szaro. Deszcz strumieniami ciekł ze spękanych chmur. Myśli grzęzły głęboko w głowie, jakby przygniecione nieprzychylną aurą wieczora. Auto pędziło rozświetlając drogę ostrym światłem. Okolicę stanowił las, nieprzenikniony, głęboki las, ziejący grozą spośród przydrożnych drzew. Radio już prawie nie odbierało sygnału, szum przeplatał się z wyrwanymi z kontekstu słowami spikera. Samochód minął przydrożny znak „Stary Gaj 6”. W Polsce są trzy miejscowość o takiej nazwie, dwie z nich da się znaleźć na mapie, trzecia widnieje w międzywojennej ewidencji wsi, chyba tylko dlatego, że stał tam wtedy kościół we wczesno romańskim stylu. Dziś znów stało się dosyć głośno o tej zapomnianej przez Boga wsi. Trzecia śmierć turysty w tutejszym lesie w ciągu dwóch miesięcy wzniosła to miejsce na usta wszystkich w kraju. Nikt nie wierzył w zapewnienia policji o tym, że były to niepowiązane ze sobą ataki zwierząt. Kilometry mijały, okolica zmieniła się na typowo wiejską. Wielkie, rozłożyste pola leżały poukładane przy drodze. W oddali majaczyły ciche światła zabudowań. Było już późno. Marka zaniepokoiła myśl o tym, że może spędzić tą noc w samochodzie. Wieś zionęła pustka, wszystko zdawało się być martwe i milczące, poniektóre domy jaśniały światłem przedzierającym się przez zamknięte okiennice. Wędrowiec zaśmiał się w duchu, ostatni raz widział okiennice we wczesnym dzieciństwie. Kościół stał dumnie na skraju miejscowości, w świetle reflektorów zdawał się być nie tknięty przez ząb czasu. Małe strzeliste okienka schowane w grubych ceglanych murach, okrągła dzwonnica przypominająca obronną basztę. Budynek zachwycał swym stanem, chociaż bardziej przypominał posterunek niż miejsce kultu. Plebania stała bardzo blisko, jak w całej wsi okna były szczelnie zamknięte. Nadzieję dawało światło przebijające się przez szczeliny. Marek zapukał do drzwi. Nic. Zapukał jeszcze raz, łoskot zamka przedarł się przez szum deszczu. Ciepłe światło wnętrza rozlało się przez uchylane drzwi. Otworzył je niski, tęgi mężczyzna ubrany w gruby wełniany sweter. Patrzył podejrzliwie na podróżnika.
- Witaj dobrodzieju! – przybysz odezwał się. – Nazywam się Marek Januszewski, jestem dziennikarzem gazety Ad Veritas. Czy mógłbym prosić o gościnę dzisiejszego wieczora?
- Naturalnie. – odparł zaskoczony gospodarz. – Zapraszam, gość w dom, Bóg w dom. – uśmiechnął się. Wnętrze domu było bardziej praktyczne niż eleganckie. Stare drewniane krzesła przy dębowym stole okazały się jednak niezwykle wygodne. Gospodarz przyniósł kubki z parującą herbatą.
-Proszę pozwolić, że się przedstawię. Nazywam się Jeremi Brzozowski, jestem proboszczem tej tu parafii. Mógłbym zapytać co szanownego pana sprowadza do nas?
- To chyba oczywiste, księże dobrodzieju. Jestem dziennikarzem, a to co dzieje się w okolicy domaga się opisania. – odparł Marek.
- A cóż takiego się w tej okolicy dzieje?
- Jak to co? – gość zdziwił się. – Ludzie przecież giną.
- A, to o to chodzi. – ksiądz uśmiechnął się lekko. – Las bywa bardzo niebezpieczny o tej porze roku.
- Ksiądz wierzy, że to zwierzęta?
- Naturalnie, cóżby innego? Ludzie tu spokojni, bogobojni.
- Chce mi ksiądz powiedzieć ze to miejsce pozbawione jest przestępstw? – Marek zaśmiał się.
- Wolałbym powiedzieć, że jest od nich wybawione, tutejsi znają się na wylot, nie wchodzą sobie w drogę, nie szukają zwady. Widzi pan, tu żyjemy inaczej niż w mieście. Nam natura wyznacza rytm.
- Raj, istny raj! – parsknął Januszewski
- Tylko wszędzie daleko. – ksiądz Jeremi wyszczerzył kły w szerokim uśmiechu.
- Niestety zawsze jest jakaś rysa na szkle. Czy mógłby mi ksiądz przybliżyć historię tej miejscowości? Chciałbym od tego zacząć mój artykuł, niestety nigdzie nie mogłem znaleźć niczego satysfakcjonującego.
- Nie dziwie się. – odparł ksiądz pocierając dłonią po policzku i ustach. – To bardzo mała wieś, jednak niezwykle stara. Nie odegrała żadnej przełomowej roli w historii Polski, a nawet historii okolicy. Zawsze była jakoś z boku. Jedyna ciekawostka to ten kościół i legenda z nim związana.
- Mroczna legenda starego kościoła, brzmi bardzo ciekawie. – Marek siorbnął głośno herbaty.
- Nie samego kościoła, ale z nim związana. Widzi pan, ten kościół powstał niedługo po chrzcie Polski, w trakcie chrystianizacji narodu. Jego założyciele bezpardonowo zniszczyli tutejszą świątynię i zmusili ludność do budowy kościoła. Jak może się pan domyśleć kościół spłonął. Domniemany podpalacz został powieszony, kościół odbudowany do takiej formy jaką ma teraz.
- Cóż w tym niezwykłego, ludzie byli przywiązani do swojej religii i jej bronili. – dziennikarz przerwał
- Oczywiście, było to zupełnie naturalne. Jednak to nie koniec tej legendy. Kościół dostał zbrojnych do ochrony. Pewnego dnia urzędujący tu proboszcz zniknął, bez śladu i bez słowa. Przepadł, ludzie mówili, że poszedł w las. Zbrojni wyruszyli go szukać. Nikt nie wrócił z tej wyprawy. Wyruszyła wiec druga grupka, wzięli jednego z tutejszych na przewodnika. Przed zmrokiem znaleźli rozszarpane ciała kompanów. Zbezczeszczone wisiały na drzewach, księdza nie było wśród nich. Postanowiono go szukać. Zapadała noc, rozbili wiec obóz, rozpalili ogniska i wystawili wartę, nie chcąc podzielić losu poprzedników. Noc nieoczekiwanie minęła spokojnie. Nie wydarzyło się nic. Rankiem wyruszyli na poszukiwania. Chłopiec z wioski prowadził ich pewnie w gęstwinę. Las stawał się coraz bardziej nieprzystępny, wędrówka była bardzo ciężka, jednak chłopiec zachowywał się tak jakby znał drogę na pamięć. O zmroku znów rozbili obóz, rozpalili ogniska i wystawili wartę. Głęboko po północy chłopiec uciekł. Wartownicy podnieśli alarm, kilku ruszyło za nim. Coś napadło na obóz, przeżył tylko kapitan. Wrócił po tygodniu do wioski. Twierdził, że napadł ich demon. W amoku szaleństwa rozkazał spalić wieś i powiesić wszystkich dorosłych mężczyzn. Sześćset lat po tych wydarzeniach wieś przypadkiem nawiedził hrabia Józef Jastrzębiec podczas polowania. Zastał spokojną senną wieś i opuszczony kościół. Jego uwagę przykuł drewniany posąg na środku wsi mający cztery twarze. Jednak gdy przybył tu nowo mianowany proboszcz nie zastał niczego takiego. Od tamtej pory wieś żyje swoim rytmem, spokojnie i po cichu.
- Ciekawa historia. – Marek uśmiechnął się lekko. - na pewno będzie się nadawała do otwarcia artykułu. Historia, demona który wyżyna w pień dwie grupy rycerzy. Może to on stoi za śmiercią tych turystów?
- To tylko stara legenda. Prawdy nie zna już nikt. Las bywa niebezpieczny o tej porze roku. – ksiądz posępniał. – Późno już, kładźmy się. Przygotowałem panu pokój gościnny.
- Tak, czas już spać. – gość zgodził się. – Przepraszam, mam jeszcze tylko jedno pytanie, czy las nie jest zawsze niebezpieczny?
- Zależy dla kogo…

WWWŚwit był piękny, słoneczny i ciepły. Ptaki radośnie wznosiły swoje pieśni tańcząc w przestworzach. Drzewa szumiały delikatnie poruszane nieśmiałym wiatrem. Kosiarz rytmicznie ostrzył klingę swego narzędzia, świerszcz grał koncert. Pachniało świeżo skoszoną trawa. Drzwi zaskrzypiały pchnięte do środka, postać starszej, lekko zgarbionej kobiety wsunęła się do pomieszczenia. Rozejrzała się szybko, odchrząknęła. Januszewski spojrzał na nią poprzez zlepione snem powieki.
- Ksiądz Jeremi prosi na śniadanie. – powiedziała nieśmiało.
- Już schodzę. – dziennikarz uśmiechnął się szczerze, kobieta odwzajemniła uśmiech i zniknęła za drzwiami. Jadalnia cała wypełniona była zapachem cynamonu, mąki i świeżego pieczywa. Stół zastawiony był porcelanową zastawą, na półmisku leżały małe bułeczki obsypane cukrem lub lukrową polewą.
- Witajcie panie Marku! – ksiądz wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Zapraszam na śniadanie, - ruchem ręki wskazał krzesło. – czym chata bogata. – Dziennikarz był szczerze zaskoczony, nie spotkał jeszcze takiej gościny.
- Dziękuję. – zaczął speszony. – Naprawdę, nie trzeba było..
- Siadajcie, bo stygnie! – zaśmiał się proboszcz. – Kawy czy mleka?
- Poproszę kawę. – Ksiądz chwycił dzbanek stojący na stole i wlał do filiżanki odrobinę czarnego naparu. Aromat wybuchnął znad naczynia. Był głęboki i uwodzicielski. Sprawiał, że człowiek zamykał oczy, by skupić się wyłącznie na nim. Sama kawa smakowała wyśmienicie. Była zarazem delikatna jaki mocna. Wrzątek palił odrobinę podniebienie i język. Jednak Januszewski nie mógł oderwać ust od brzegu filiżanki.
- Wie pan od czego zacznie? – ksiądz Jeremi, przerwał panującą cisze.
- Od posterunku policji. – odparł dziennikarz.
- To będzie dosyć trudne, - uśmiechnął się ksiądz. – najbliższy jest dwadzieścia kilometrów stąd. – Januszewski wyraźnie spochmurniał. – Osobiście radziłbym panu pójść do karczmy.
- Karczmy? – zdziwił się Marek.
- A i owszem, mamy tu prawdziwą karczmę, a nie jakieś bary. – Ksiądz Jeremi uśmiechnął się dumnie.
- Czego dokładnie miałbym tam szukać?
- Kogo, jeżeli będzie miał pan szczęście spotka pan Borowego, to starszy człowiek, zajmuje się lasem, nikt więcej niż on panu nie powie.
- Jest leśniczym? – zaciekawił się Marek
- Coś w tym rodzaju, tak jak mówię będzie panu w stanie wiele pomóc, poza tym nikt nie zna lasu tak jak on.
- Dziękuję uprzejmie za rade, księże dobrodzieju.- dziennikarz ukłonił się lekko, otarł kąciki ust chustą. – Dziękuję także za gościnę.
- Ależ nie trzeba, to dla mnie wielka przyjemność. – odparł gospodarz, szczerząc kły w szczerym uśmiechu.
- Mimo wszystko, dziękuję. – Marek wstał, ukłonił się głęboko. – Tymczasem żegnam szanownego gospodarza, rozejrzę się po okolicy.

WWWSłońce wlało się przez rosnący otwór miedzy drzwiami a futryną, blask promieni oślepił Marka tak mocno, że musiał zasłonić twarz ręką. Po kilku sekundach, gdy oczy przyzwyczaiły sie do promieni słonecznych ukazał się mu niezwykły widok, skrywany wczorajszej nocy przez nieprzeniknione ciemności. Drewniane domy pokryte słomianą strzechą, pomalowane nienagannie biała farba, z niebieskimi okiennicami i drzwiami. Płoty na których suszyły się gliniane dzbany, a zza nich wzbijały się ku górze, czerwone i niebieskie kwiaty, duże zadbane podwórza których centrum stanowiły studnie z nowymi lub odnowionymi daszkami. Wieś szykowała się na coś ważnego. Pachniało wiatrem, kwiatami, świeżym chlebem i dymem z kominów. Zwierzęta, szczekały, ryczały, rżały i wydawały dziesiątki innych odgłosów. Dziennikarz był oszołomiony wszystkimi doznaniami, nie mógł uwierzyć w to że wszystko co widzi, słyszy i czuje jest realne. Miał wrażenie że śni, że zasną nad wierszem Adama Mickiewicza i że obrazy które widzi to ułuda którą mami go sama Świtezianka. Jednak wszystko to było prawdziwe, było namacalne. Wieś istniała naprawdę. Karczma stała na skrzyżowaniu dwóch dróg które biegły przez wieś, było to centrum wsi. Kolejno ułożone chaty rosły w każdym z czterech kierunków, dało się także zauważyć w oddali, pod skrajem lasu rozsiane, majaczące strzechy. Wnętrze karczmy było spartańskie, drewniane stoły, drewniane ławki bez oparć kamienna podłoga, jedyne co łączyło to miejsce światem który był znajomy dziennikarzowi to wysoki bar oddzielający kuchnie od reszty budynku. Zapach jaki wypełniał pomieszczenie nie był już tak przyjemny. Czuć było zapach potu i uryny, okraszony zapachem piwa, wódki i cebuli.
- Witam pana podróżnika, - odezwał się odważnie karczmarz, był to człowiek rosłej postury, dobrze zbudowany, z ogromnym brzuchem. Potężny wąs wyrastał mu nad ustami. – czym mogę służyć?
- A witam, witam, cóż mi polecicie gospodarzu?
- Siwucha u nas przednia, najlepsza we wsi, stara rodzinna receptura. Sam szanowny dziadunia mnie uczył, a i piwo niezgorsze.
- To można tu u was tak samemu pędzi alkohol? –zapytał zdziwiony dziennikarz.
- Panie kto to sprawdza?! U nas we wsi stare prawa, policyja przyjeżdża tylko jak w lesie kogoś zwierze poszarpie, a to i tak popytają trochę i pojadą, nawet do lasu nie wejdą. – Karczmarz uśmiechną się. – Wiec co będzie?
- Siwuch dajcie dobrodzieju, skoro taka dobra. – Marek odwzajemnił uśmiech. – Opowiedzcie jeszcze o tych atakach zwierząt.
- A co tu gadać? – gospodarz postawił duża szklanice na blacie, otworzył butelkę mętnego napoju i wypełnił szkło. – Przyjeżdżają młokosy z miasta, do lasu idą, choć nie powinni i kłopotów szukają, ot co się dzieje.
-Nikt im nie mówi że to nie bezpieczne? – dziennikarz zdziwił się, obejrzał płyn w szklance, po czym przechylił i wypił odważnie. Minęła chwila nim przestał kaszleć i krztusić się, w oczach stanęły mu łzy. – Boże, ależ to mocne… - wyksztusił po chwili. Gromki śmiech karczmarza wypełnił pomieszczenie.
- Każdy jeden im mówi. – odezwał się stary mężczyzna siedzący przy jednym ze stołów. Wziął w dłoń butelkę w dłoń w drugą szklankę i podszedł do baru. Marek spostrzegając mężczyznę omal nie wybuch śmiechem, lecz powstrzymał się w ostatniej chwili. Mężczyzna był niski, tęgi, miał długą siwą brodę i był całkowicie łysy. – Młode, głupie, to nie słuchają. Widzę i wy do lasu się wybieracie – starzec spojrzał na dziennikarza spode łba.
- Słyszałem ze las jest niebezpieczny o tej porze roku…
- Prawda to, - starzec wszedł mu w słowo, rozlał siwuchę w obydwa naczynia i sam wypił od razu. Marek napił się ostrożniej niż poprzednim razem, czekał na to co powie starzec. – widzicie, ludzie przyjeżdżają, starych praw nie znają, w las idą, śmierci chyba szukają.
- A co w tym lesie ich atakuje? – dziennikarz zapytał niepewnie, czuł ze starzec wie dużo jednak niechętnie podzieli się swoja wiedzą.
- Co ma atakować?! Niedźwiedź, wilk, ryś może. Zwierzyny ci u nas dostatek, ale zwierze w miejscu nie stoi, podróżuje. Las duży, zwierzęta mądre, ludzi mijają, ale jak ktoś im w leże wejdzie to go poszarpie. Toż, dzika locha nawet człowieka dorosłego poszarpać może jak młode przy niej. – Starzec uśmiechnął się złowrogo. – Teraz ludzie głupie, myślą, że wszystko im można, wchodzą do lasu jak pany, jak szczęście maja to wyjdą.
- A jak nie? – wtrącił Januszewski
- Kiedyś, jak młodszy byłem, komisarz tu jeden przyjechał. Areał chciał powierzać, PGR jakiś budować. Gospodarze tutaj olej w głowie maja, to mu powiedzieli, żeby do lasu poszedł i na drzewach farbą zaznaczył dokąd maja wycinać. Dali mu puszkę farby i poszedł. Nie minęło pól dnia jak wrócił, cały podrapany, ubranie porwane, krwią oblany. Ryś na niego w lesie nastał. Tyle szczęścia miał że zwierze mądre, wie ze jak człowieka ubije to ludzie przyjdą zabić go, przestraszyć tylko chciał, bo mu komisarzyna w leże wszedł.
- Teraz jednak ludzie, naprawdę giną. – przerwał dziennikarz.
- Kto na noc do lasu idzie ten śmierci szuka, licho drogi krzyżuje, a śmierć czeka.
- Chce pan powiedzieć, że jakbym dzisiaj w nocy wszedł do lasu to mógłbym z niego nie wyjść? – dziennikarz uśmiechnął się przez zaciśnięte wargi.
- Panie! Kto wie?! – wybuchł starzec. – Jak niedźwiedzia spotkasz to i za dnia nie wyjdziesz. – brodacz wyraźnie zdenerwował się, nalał sobie alkoholu do szklanki i wypił łapczywie. Marek milczał. – Powiem panu jedno, las jest niebezpieczny o tej porze roku.
- Słyszałem. – odparł zdawkowo Januszewski. – Zgaduje, że nazywa się pan Borowy?
- Tak, tak mnie zwą.
- Radziłbym się starca słuchać. – wtrącił karczmarz, niby coś wycierając. – Mądry to człowiek i wie co mówi. Teraz w lesie niebezpiecznie.
- Dziękuje! – Marek wyszczerzył kły w parszywym uśmiechu.

WWWSamochód stał dokładnie tam gdzie został zaparkowany. Grupka dzieciaków, oglądała go uważnie z każdej strony, jednak żadne z nich nie ważyło się go nawet dotknąć. Marek przeszedł miedzy nimi, otworzył bagażnik, wyjął czarna dużą walizkę. Rozejrzał się, mrugnął do byle kogo i z trzaskiem zamknął kufer. Uważnie zasunął zasłony w pokoju. Uchylił lekko drzwi, by upewnić się że nie ma nikogo na korytarzu. Pod klamkę podstawił krzesło. Walizka leżała na łóżku. Otworzył ją. Z pietyzmem wyjął długi czarny płaszcz, ułożył go delikatnie na pościeli, po nim kamizelkę, teleskopową lance, cztery noże, miniaturową kusze i szereg skurzanych mocowań. Kamizelka składała się z dwóch warstw dziwnego materiału, pomiędzy nimi zaszyte były stalowe prostokąty tak by nie utrudniały ruchów. Na niej na wysokości pasa dwie skrzyżowane pochwy na noże. Mocowanie na kuszę, zakładało się na wewnętrzną stronę przedramienia, cyngiel zwalniający cięciwę był jednak na zewnętrznej. Mocowanie na jeden nóż było przy pasie, drugie ukryte pod lewą nogawką. Na prawym przedramieniu lanca. Marek zaklął cicho kończąc przygotowania. Nałożył płaszcz.
- Nie sądzę żeby to panu pomogło. – zaśmiał się ksiądz Jeremi, wskazując na nóż zaczepiony u pas. – Jeśli wybiera się pan do lasu, to radzę wziąć minimum strzelbę, a jeśli nie zamierza pan wrócić przed zmierzchem, to różaniec będzie nie głupim pomysłem.
- To?! – Marek udał zdziwionego. – Nie, to na wypadek gęstych gałęzi. Nie zamierzam wchodzić do lasu, przejdę się tylko obrzeżem.

WWWWieś, huczała popołudniowymi obrządkami. Kakofonia dźwięków zlewała się ze sobą. Ryczenie i zawodzenie zwierzyny. Wołanie matek do dzieci, żon do mężów. Wieś tętniła życiem. Januszewski przechadzał się spokojnie. Przyglądając się uważnie, chłonąc popołudniowe powietrze, w którym dało się poczuć nuty wieczornego chłodu, niejako preludium nocy. Słońce wisiało jeszcze wysoko, jednak grzało jakby mniej. Dziennikarz szedł powoli, oddychając sielankowością. Przymykał co raz oczy by pozostałe zmysły nasyciły się tym wszystkim. Las uderzył w niego złowrogim chłodem. Powietrze było zdecydowanie bardziej rześkie. Liście kołysały się lekko, poruszane niezauważalnym ruchem powietrza. Szedł wolno, ostrożnie mijał drzewa i gałęzie. Brnął wewnątrz uśpionej paszczy złowrogiego gaju. Nie trzymał się żadnej ze ścieżek. Starał się zmierzać na północ, do samego dzikiego serca lasu. Dookoła nie było nic, co można byłoby nazwać dziwnym, normalne rośliny, zwierzęta, prawie nie uchwytne wzrokiem. Jednak można było odnieść dziwne wrażenie, bycia obserwowanym. Januszewski niewidocznym ruchem odpiął zabezpieczenie na lancy. Jednak zachowywał się normalnie, szedł. Słońce chowało się już za linią drzew. Powietrze poszarzało, zwężając pole widzenia. Zwierzęta jakby pewniej wyglądały z swych ukryć, jednak dalej nie działo się nic. Ruiny pojawiły się z nikąd. Kamienne okręgi, z których niektóre były już tylko fundamentami. Mimo wszystko dało się wyraźnie zauważyć je w gęstwinie. Stworzenie uderzyło nagle, bez ostrzeżenia, bez szmeru, ruchu liści czy powietrza. Atak był gwałtowny i nie spodziewany, pazury wbiły się w bok człowieka, przewalając go na bok, gdyby nie kamizelka utkwiły by w ciele. Marek odruchowo uderzył dłonią w przedramię. Kusza wypluła bełt, prosto w tors bestii. Dało mu to kilka chwil. Wystarczająco dużo by znalazł się na nogach, z rozłożoną lancą w prawej dłoni, wzdłuż której ciekła stróżka krwi. Ostrze lancy, wyglądało jak srebrny liść, najeżony małymi haczykowatymi zakończeniami. Bestia natarła. Byłą dwunożna sumą człowieka i wilka, z ponad naturalnie długimi ramionami i wielkim wilczym łbem. Człowiek oczekiwał ataku, stał spokojnie, mierząc oddechy. O kilka cali od pazurów wilkołaka zgiął się naglę, niesamowicie szybo wykonał piruet. Srebrny liść ciął stworzenie wzdłuż psyku. Wilk padł na przednie łapy wyjąc okrutnie. Jego wycie zamieniło się w bulgot. Marek obrócił wbity w szyję bestii nóż ,który przed chwilą spoczywał spokojnie u pasa.
- Niedźwiedź! Wilk! Ryś! Cholera jasna! – warknął. Naprzeciw mu stanęły kolejne dwie bestie, zwabione zapewne rykiem poprzedniej. Westchnął głośno. - Pieprzone wilczury! - Wilkołaki skoczyły w jego stronę. Rzucony nóż przeciął powietrze, wbił się w czaszkę jednego z wilków. Jednak drugi był już przy człowieku. Atakował z ogromną furią, pazury przelatywały nad głową człowieka, lub któregoś z jego boków, kilka razy rozcinając skórę. Makabryczny taniec trwał, bestia wydawała się nie wzruszona, napierając ciągle. Człowiek słabł. Lanca cięła skórę bestii, jednak ta nie odpuszczała. Atakowała za szybko aby Januszewski mógł wyprowadzić celne uderzenie. Pazury stworzenia zahaczyły o stal, wyrywając ja z dłoni człowieka. Jednak w mgnieniu oka w jego dłoniach znalazły się dwa noże z pleców. Marek, skrócił dystans, wskoczył w obcięcia bestii, jej pazury uderzyły go w barki. Noże wbiły się w coś co u człowieka stanowiłoby obojczyki. Człowiek odepchnął bestie od siebie, czół nie opisany, palący ból rozlewający się po całych plecach. Musiał uciekać. Spotkanie z kolejną bestią oznaczało śmierć.

WWWBiegł wśród drzew ocierając się o niektóre aby utrzymać równowagę. Na bladej twarzy odciskał swoje piętno grymas bólu. Za plecami słyszał ciągle ryk kilku bestii. Były daleko. Zapewne dopiero zauważyły zwłoki swoich pobratyńców, jednak dystans jaki on pokonywał z niewyobrażalnym trudem dla nich był kilkoma uderzeniami serca. Upadał ciężko na kolana, z kieszeni płaszczu wyjął zawiniątko. Proszek będący w wewnątrz, rozsypał dookoła siebie, mamrocząc coś pod nosem. Strzelił palcami, proszek wybuchł zielonym płomieniem. Tępy ból uderzył w skronie, pozbawiając go na chwile przytomności. Ryk bestii był niebezpiecznie blisko. Wynurzyły się ze wszystkich stron, otaczając go szczelnym pierścieniem. Nawet gdyby był w pełni sił miałby poważne problemy z wyjściem w całości z tej sytuacji. Przeklął szpetnie w myślach, zganił siebie za to, że nie wstrzymał się dłużej. Po podróży zawsze jest słaby. Oczy zamykały się, proszek palił się zielonkawym płomieniem. Bestie ryczały wściekle, jednak, wszystko zaczęło odchodzić gdzieś daleko. Razem z jego przytomnością.

WWWWnętrze wypełniały najrozmaitsze zioła, suche liście, kwiaty. Ich zapach zmagał się z zapachem mięsa które wędziło się w szeroki kominie. Na palenisku wesoło trzaskał niewielki płomień kopcąc przy tym potwornie. Słońce ochoczo wdzierało się przez duże okno, rozlewając się po całej ścianie. Zapach ziół przytępił zmysły, mimo to w skroniach Marek czuł łomocący ból. Stary zniszczony siennik drapał w plecy. Futro którym był przykryty pachniało padliną. Marek poczuł wzbierające mdłości. Wtedy zobaczył Borowego. Siedział schowany za wysokim stołem, żuł ugryziony kawałek ususzonego mięsa. Na stole leżała ćwiartka koziego sera obok której stal gliniany dzbanek i drewniana pinta.
- Stare prawa.- wymruczał Januszewski.
- Obudziliście się! – ryknął gospodarz zza stołu. – Jużem myślał żeście umarli, ale jak was znalazłem to dychaliście. Mieliście dużo szczęścia, gdyby nie ta wasza kamizelka to by was z pół rozerwały.
- Kiedy mnie znaleźliście? – zapytał słabo dziennikarz.
- Z samego rana. Głupi nie jestem nocą po lesie nie chadzam, przynajmniej nie tam gdzie wy się wybraliście.
- Poszedłeś posprzątać?! – warknął gość
- A no. Jak ktoś głupi, rady nie usłucha i w las pójdzie to prędzej czy później do kręgu zajdzie, a jak już się tam pokaże to kundle zaraz go poszarpią. Ja tylko przenoszę ciała, strach pomyśleć co by się stało jakby obcy o kręgu się dowiedzieli.
- Co to za krąg?
- Stary, mało kto już pamięta o nim. Jednak za dużo już powiedziałem. Teraz wy mówicie! Kim jesteście? Bo zdaje mi się żeście drogi nie pomylili, a i nie szliście z gołymi rekami, znalazłem przy was tylko nóż, ale musieliście mieć inną broń. Wilki wyły okrutnie całą noc. Ubiliście jednego?
- Trzech…– odparł ciężko Marek. – Zaatakowały mnie przy tym waszym kręgu. Nie chcecie mówić, wasza sprawa. Sam sprawdzę co to za miejsce.
- Oszaleliście?! – Borowy poderwał się z krzesła. – Ledwo co z życiem uszliście a już na pewną śmierć chcecie iść. Mówicie kto wy?
- Co to za krąg?! – powtórzył Januszewski.
- Słoneczny, albo słońca. Nie pamiętam dokładnie. Dziadunio mi kiedyś o nim opowiadał ale mały wtedy byłem. Stara wiara tam modły odprawiała. Do słońca się modlili. Dary bogom składali, ale gdy żercy odeszli to i o kręgu zapomniano. Stał opuszczony, co raz tam jakaś dziwna zwierzyna pojawiała tośmy ją z tatuńkiem ubijali. Jak ojcu się umarło sam polowałem. Dopiero gdy się kundle pojawiły dać rady im nie mogłem.
- To Lunarny krąg. – Marek westchnął ciężko. – Oznacza to poważne kłopoty.
- Odpowiedzcie, kim jesteście?!
- Jestem Tancerzem Luster! – dziennikarz skrzywił się dziwnie. – Dziadunio mógł opowiadać ci o nas. – Borowy wytrzeszczył oczy, ugryziony kawałek mięsa wypadł mu z ust.
- Mówił. – szepnął.
Ostatnio zmieniony śr 26 lut 2014, 14:48 przez Pawe1989, łącznie zmieniany 2 razy.

2
- Tylko wszędzie daleko. – ksiądz Jeremi wyszczerzył kły w szerokim uśmiechu.
Na miejscu księdza szczerzył bym co innego. Na przykład zęby – jak już koniecznie coś musi.
Cała rozmowa z dziennikarzem jest sztuczna, tak nieznajomi sobie ludzie nie rozmawiają. Dziennikarz, który chce iść na policję w celu zbierania informacji??? To ma być dziennikarz??? I nawet ksiądz go musi uczyć, że w tym zbożnym celu trzeba iść do knajpy? A ten nawet nie wie czego ma tam szukać?
- Ależ nie trzeba, to dla mnie wielka przyjemność. – odparł gospodarz, szczerząc kły w szczerym uśmiechu.
- Mimo wszystko, dziękuję. – Marek wstał, ukłonił się głęboko. – Tymczasem żegnam szanownego gospodarza, rozejrzę się po okolicy.
- „Mimo wszystko” - uprzejmość księdza traktuje poważnie, jako należny hołd dla swojej wybitnej postaci.
- Znowu te kły.
- „Tymczasem żegna szanownego gospodarza” - no nie...
Drewniane domy pokryte słomianą strzechą, pomalowane nienagannie biała farba, z niebieskimi okiennicami i drzwiami. Płoty na których suszyły się gliniane dzbany, a zza nich wzbijały się ku górze, czerwone i niebieskie kwiaty, duże zadbane podwórza których centrum stanowiły studnie z nowymi lub odnowionymi daszkami.
Skansen?
Miał wrażenie że śni, że zasną
Zasnął
Jednak wszystko to było prawdziwe, było namacalne.
Ostatnie dwa słowa bym odpuścił. Nie sprawdził, tyle zwierzą ponoć tam było, nie dał by rady.
Wnętrze karczmy było spartańskie,
Wnętrza karczm i knajp wiejskich zawsze są „spartańskie”, nie podkreślał bym tego konkretnym terminem, zwłaszcza takim; o Sparcie to na wsiach wiele nie słyszano.
jedyne co łączyło to miejsce światem
ze światem
Czuć było zapach potu i uryny
Z tą uryną to przesadzasz.
- Witam pana podróżnika, - odezwał się odważnie karczmarz
Miał powód, żeby być odważnym? Zresztą każdy karczmarz z założenia musi być odważny. Opisujesz coś, w tym relacje międzyludzkie, co i które są Ci zupełnie obce, to już nawet nie jest sztuczne i plastikowe, to jakieś kolosalne nieporozumienie.
czym mogę służyć?
Przejdź się choć raz do wiejskiej knajpy. Proszę! Odpuszczę sobie określenie „realizmu” dalszego ciągu rozmowy.
czuł ze starzec wie dużo jednak niechętnie podzieli się swoja wiedzą.
Przecinek po „dużo”.
Gospodarze tutaj olej w głowie maja, to mu powiedzieli, żeby do lasu poszedł i na drzewach farbą zaznaczył dokąd maja wycinać.
mają x 2
wie ze jak człowieka
że; i przecinek przed tym by się przydał
wyjął czarna dużą walizkę.
czarną
Rozejrzał się, mrugnął do byle kogo
Kim był „byle kto”?
- Nie sądzę żeby to panu pomogło. – zaśmiał się ksiądz Jeremi, wskazując na nóż zaczepiony u pas.
Ksiądz teleportował się do pokoju Marka?
nie uchwytne
Wygląda na przymiotnik. Razem.
Jednak można było odnieść dziwne wrażenie, bycia obserwowanym.
Bez przecinka.
Jednak zachowywał się normalnie, szedł. Słońce chowało się już za linią drzew.
zachowywał – chowało; zbyt blisko siebie.
Zwierzęta jakby pewniej wyglądały z swych ukryć,
ze swych ukryć
Byłą dwunożna sumą człowieka i wilka
Była dwunożną
szybo wykonał piruet.
Szybko

Tych literówek masz stanowczo za dużo, zwłaszcza, że pewnie wiele opuściłem. Trzeba sprawdzić kilka razy tekst pod tym kątem zanim się go wrzuci do publicznej wiadomości.
Rzucony nóż przeciął powietrze, wbił się w czaszkę jednego z wilków.
Czaszki zwierząt drapieżnych są zbyt twarde, aby wbijał się w nie rzucony nóż, zwłaszcza a bliskiej odległości.
wyrywając ja z dłoni człowieka
Marek poczuł wzbierające mdłości.
Ponowny „Marek” niepotrzebny.

3
Było zimno i szaro. Deszcz strumieniami ciekł ze spękanych chmur. Myśli grzęzły głęboko w głowie, jakby przygniecione nieprzychylną aurą wieczora. Auto pędziło rozświetlając drogę ostrym światłem. Okolicę stanowił las, nieprzenikniony, głęboki las, ziejący grozą spośród przydrożnych drzew.
Z tym opisem jest pewien problem. Zaczynasz od ogółu, z góry, kamerę zawiesiłeś wysoko, bo w chmurach, gdzie jest zimno i szaro. No i dobrze. Ale następne zdane nie pasuje. Przejście od chmur i świata zewnętrznego do wewnętrznego świata myśli jest zbyt szybkie. Nie wiadomo nawet czyje to myśli grzęzły głęboko w głowie. Co więcej cały opis jest chaotyczny, bo każde zdanie zaczynasz od nowego podmiotu: deszcz, myśli, auto i okolica. Nie wiążesz ze sobą tych podmiotów, nie ma między nimi związków przyczynowo-skutkowych . Przejścia między zdaniami nie są płynne. Wybierz jeden podmiot z perspektywy którego dokonasz opisu świata. Niech odczucia i myśli bohatera przyczynią się do wzbogacenia opisu. Jedzie wolno, bo asfalt mokry, dookoła las z którego może coś wyskoczyć, i może krąży tam też coś gorszego.
Dziś znów stało się dosyć głośno o tej zapomnianej przez Boga wsi. Trzecia śmierć turysty w tutejszym lesie w ciągu dwóch miesięcy wzniosła to miejsce na usta wszystkich w kraju
Skoro wieś jest zapomniana nawet przez Boga, to co tam robią turyści?
Wielkie, rozłożyste pola leżały poukładane przy drodze
Poukładane nie pasuje.
ciche światła zabudowań. Było już późno
Światła nie mogą być głośne, ani ciche, bo nie są dźwiękiem. Już wiemy, że jest późno. Poinformowałeś w czwartym zdaniu. Co prawda pierwsze mówi o tym, że było szaro... To znaczy, że teraz zrobiło się ciemniej?
Wędrowiec zaśmiał się w duchu, ostatni raz widział okiennice we wczesnym dzieciństwie
http://sjp.pl/w%EAdrowiec Wędrowiec podróżuje zazwyczaj pieszo.
Kościół stał dumnie na skraju miejscowości, w świetle reflektorów zdawał się być nie tknięty przez ząb czasu. Małe strzeliste okienka schowane w grubych ceglanych murach, okrągła dzwonnica przypominająca obronną basztę. Budynek zachwycał swym stanem, chociaż bardziej przypominał posterunek niż miejsce kultu.
Wystarczy to, co wcześniej napisałeś. Kościół był romański. I już.

Wybacz, ale przy rozmowie księdza z dziennikarzem wymiękłem. Szkoda, bo do tego momentu miałem jakieś nadzieje.

4
Hej,
Deszcz strumieniami ciekł ze spękanych chmur(...)
Ciekł sugeruje małą intensywność, strumienie wprost przeciwnie.
Trzecia śmierć turysty w tutejszym lesie w ciągu dwóch miesięcy(...)
Może się czepiam ale brzmi jak kiepska notka prasowa.
Trzecia śmierć jednego i tego samego turysty? Raczej śmierć trzeciego już turysty.
(...)wzniosła to miejsce na usta wszystkich w kraju.
Wzniosła? To nie jest moim zdaniem prawidłowy związek frazeologiczny.
(...)sprawiła, że to miejsce znalazło się na ustach wszystkich.
(...)że były to niepowiązane ze sobą ataki zwierząt.
Wyszło trochę komicznie. Zabójstwa niepowiązane, ofiary niepowiązane - ok, ale niepowiązane ataki zwierząt?
Wielkie, rozłożyste pola leżały poukładane przy drodze.
Koszmarne, do zmiany.
Marka zaniepokoiła myśl o tym, że może spędzić noc w samochodzie.
Tę.
Wieś zionęła pustka.
Literówka.
Wędrowiec zaśmiał się w duchu, ostatni raz widział okiennice we wczesnym dzieciństwie.
W tym momencie to trochę zbyt nagłe i dezorientujące wprowadzenie postaci.
(...)trzecia widnieje w międzywojennej ewidencji wsi, chyba tylko dlatego, że stał tam wtedy kościół we wczesno romańskim stylu.
Wczesnoromański.
Stał tam wtedy - czyli można się domyślić, że już nie stoi.
A tu...
Kościół stał dumnie na skraju miejscowości, w świetle reflektorów zdawał się być nie tknięty przez ząb czasu.
Małe strzeliste okienka schowane w grubych ceglanych murach, okrągła dzwonnica przypominająca obronną basztę. Budynek zachwycał swym stanem, chociaż bardziej przypominał posterunek niż miejsce kultu.
Jest zimno, szaro i chyba ciemno, deszcz leje się strumieniami, a on widzi tyle szczegółów i się zachwyca?
- Witaj dobrodzieju! – przybysz odezwał się.
Odezwał się przybysz.
- Naturalnie. – odparł zaskoczony gospodarz.
Błędny zapis dialogowy.
- Chce mi ksiądz powiedzieć ze to miejsce pozbawione jest przestępstw? – Marek zaśmiał się.
Pozbawione przestępstw zgrzyta. Doadatkowo według mnie "zaśmiał się Marek" jest naturalniejsze.
- Tylko wszędzie daleko. – ksiądz Jeremi wyszczerzył kły w szerokim uśmiechu.
Dlaczego kły? I zapis dialogowy (jak w całym tekście).
- Tak, czas już spać. – gość zgodził się. – Przepraszam, mam jeszcze tylko jedno pytanie, czy las nie jest zawsze niebezpieczny?
Przyznam że to mnie trochę zatrzymało, bo kompletnie nie rozumiem pytania Marka.
Dziennikarz był szczerze zaskoczony, nie spotkał jeszcze takiej gościny.
Raczej nie spotkał się jeszcze z taką gościnnością.
Aromat wybuchnął znad naczynia.
To nie jest dobre. Do zmiany.
Była zarazem delikatna jaki mocna.
Literówka. I brzmi kiepsko. Można prościej - kawa była jednocześnie mocna i delikatna.
Jednak Januszewski nie mógł oderwać ust od brzegu filiżanki.
Po co Ci ten brzeg? Przecież wiadomo, że nie trzyma ust przy dnie filiżanki.
- Dziękuję uprzejmie za rade(...)
Literówka.
- Ależ nie trzeba, to dla mnie wielka przyjemność. – odparł gospodarz, szczerząc kły w szczerym uśmiechu.
Znowu te kły. Kim on jest? Cullenem? I zapis.
Słońce wlało się przez rosnący otwór miedzy drzwiami a futryną(...)
Rosnący otwór jest... no wiesz. Do zmiany.
Miał wrażenie że śni, że zasną nad wierszem Adama Mickiewicza i że obrazy które widzi to ułuda którą mami go sama Świtezianka.
Dwie literówki i brak przecinka.
Wieś istniała naprawdę. Karczma stała na skrzyżowaniu dwóch dróg które biegły przez wieś, było to centrum wsi.
Siedemnaście słów, w tym wieś dwa razy i raz wsi. Do zmiany. Plus zapomniany przecinek.
Wnętrze karczmy było spartańskie, drewniane stoły, drewniane ławki bez oparć kamienna podłoga, jedyne co łączyło to miejsce światem który był znajomy dziennikarzowi to wysoki bar oddzielający kuchnie od reszty budynku.
Strasznie chyba się Autorowi śpieszyło. Brak przecinka przed kamienna, brak ze przed światem, zapomniany przecinek przed który. A to co Autor nazywa barem to kontuar.
- Witam pana podróżnika, - odezwał się odważnie karczmarz(...)
Każdą nieznaną osobę tytułują "podróżnikiem"? I coż jest odważnego w tym zwrocie?
Sam szanowny dziadunia mnie uczył(...)
Chyba dziadunio.
- To można tu u was tak samemu pędzi alkohol?
Zapomniane ć.
- Siwuch dajcie dobrodzieju, skoro taka dobra.
Zapomniane y.

Wiesz co? Przestało mi się chcieć czytać. Tobie też nie chciało się tego przeczytać więc czemu mnie się ma chcieć?
Tekst został puszczony przez edytor, ale nie wyłapał błędów i literówek, które jako wyrazy są prawidłowe w innej odmianie. Jednak samo puszczenie przez korektę to nie wszystko, podstawową korektą winna być ta przeprowadzana przez Autora, a tego zabrakło.

Co do błędów.
Zapisy dialogowe praktycznie wszystkie błędne. Jest mnóstwo miejsc w sieci gdzie opisano bardzo rzeczowo jak to powinno wyglądać.
Przesyt przymiotników. Wyrzuciłbym osobiście około dwudziestu procent.
Nienaturalne zwroty w dialogach. Nie wiem po co podróżnicy, wędrowcy, dobrodzieje, gospodarze itd. Może miało to stworzyć klimat wsi, ale mnie nie podeszło.
Literówki. O ile w pierwszym fragmencie jest w miarę, to później błędy pojawiają się bardzo często. A to zniechęca.

Powodzenia,

G.
"Każdy jest sumą swoich blizn" Matthew Woodring Stover

Always cheat; always win. If you walk away, it was a fair fight. The only unfair fight is the one you lose.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron