Kolejne przekleństwo.. Nie umiem tytułować swoich prac. Tak więc pierwsza będzie bez tytułu. A oto i ona :
Wiatr wiał ze wschodu.
Lekkie, spokojne podmuchy, leniwie kołysały źdźbłami traw, zmuszając do powietrznego tańca opadłe wczesną jesienią liście. Słońce powoli wychylało się zza oblanego blaskiem horyzontu, zabarwiając świat pełną paletą barw. Mgła, nocą pozwalająca się kroić, teraz opadała na ziemię, zraszając rośliny kroplami porannej rosy. W oddali zaśpiewał kos.
O tej porze roku gościniec był pusty. Dawno już zakończyły się targi w Spallten i Havodarze, więc i podróżni nie mieli czego szukać w tych stronach. Skończyły się żniwa, daleko za sobą zostawiając Zaduszki i Odpusty.
Szła zima.
Nikogo nie dziwił już widok rankiem pobielałej trawy, czy wesołych śnieżynek na oknach. Nawet ptactwo - zwykle głośne o tej porze roku - odlatywało w ciszy, złowróżebnie wieszcząc mroźny grudzień. Wychodzący z karczmy nocny gość wypuścił z ust obłok białej pary. Zimny wiatr załomotał w jego czarną pelerynę, zrywając mu kaptur z głowy. Podróżny zaklął cicho, gdy mróz otarł się o jego twarz. Spod kaptura na świat spoglądało dwoje srebrnych, niczym klinga miecza, tęczówek.
Wiatr wiał ze wschodu.
***
- Mamo, mamo – wołał mały chłopiec stojący na przewróconej skrzynce, jego wargi drżały lekko – Mamo, gdzie jesteś ?!
Ludzie przechodzący obok niego zdawali się go nie zauważać, był dla nich częścią żywego krajobrazu.
Bydło.
- Mamusiuuuuuuu ! – krzyk zmienił się w spazmiczny szloch. Ktoś pchnął malca, aż ten zleciał ze skrzynki, jednak nawet leżąc na ziemi nie przestawał płakać. Ktoś boleśnie kopnął go w żołądek, ktoś drugi nadepnął na dłoń. Strach ustąpił miejsca przerażeniu, gdy ludzie postanowili przejść do najbliższych straganów nie zważając na maleńkie ciało leżące im na drodze. Krzyki nie uświadamiały im bliskości chłopca, a jego małe piąstki nie były na tyle silne, by ktoś wyczuł, gdy uderzały w jego łydki.
Bydło.
Nadepnięta dłoń sprawiała olbrzymi ból, lecz dawała poczucie życia. Maleńkiej iskierki, która wciąż tliła się w jego ciele i pozwalała mu biegać, skakać i bawić się z kolegami. Gdyby tylko była tu mama …
Ucieczka.
- Mamoooooo ! – urwany krzyk przeciął powietrze, nim ucichł pod grzmotem obutych pańskich butów, przechodzących przez ulicę.
Tłum nie zauważył chłopca. Był za mały, za niski i zbyt słaby. Słabe jednostki giną, zjedzone przez silniejsze. Ktoś musi przetrwać. To odwieczna zasada. Drobny złodziejaszek zawiśnie na stryczku wydany przez swoich silniejszych sprzymierzeńców, a stary król zostanie otruty przez swojego silniejszego syna. Nie ważny jest stan, majętność, ani kontakty. Silniejszy zawsze wygrywa i nie ma od tego wyjątków. Chłopiec do silnych nie należał …
- Posłuchaj mnie – elfka potrząsnęła maleńkim ciałkiem – Posłuchaj – powtórzyła łagodniej zmuszając do spojrzenia w jej oczy. Chłopiec posłuchał – Pójdziesz teraz do tamtego pana – wskazała ręką na idącego ulicą strażnika miejskiego – Rozumiesz mnie ? – chłopiec w ciszy kiwnął głową zagryzając kciuk – Więc pójdziesz do tego pana i powiesz mu, że się zgubiłeś, dobrze ? – znowu kiwnięcie głową, na twarzy chłopca zasychały łzy – A on zaprowadzi cię do mamy, rozumiesz ? – głos elfki działał zdumiewającą kojąco na malca, który nie odzywał się ani słowem, choć mógł po prostu pierwszy raz w życiu widzieć elfa na własne oczy.
- A nie zjesz mnie ? – cichutki głosik ledwie dotarł do elfach uszu.
- Zjeść ? O czym ty .. – zaczęła zdumiona – Ach, no tak … legendy – skrzywiła się mimowolnie – Dobrze więc … - uśmiechnęła się wilczo, aż malec odsunął się od niej – Zjem cię, jeśli nie pójdziesz do tego pana – wystrzeliła palcami w kierunku malucha, udając, że chce go złapać, gdy ten wywinął się z jej uścisku i uciekł z krzykiem w kierunku strażnika. Bieg przez ulicę nie jest łatwy, gdy ma się zaledwie metr dwadzieścia wzrostu i siłę przebicia małego szczeniaka, ale ponownie zajęty strachem malec już po chwili szarpał mężczyznę za koszulę uświadamiając go o swojej obecności.
Wstając z klęczek elfka uśmiechnęła się pod nosem. Zawiał wiatr przynosząc ze sobą zapach mięs z pobliskiego straganu.
Wiał ze wschodu.
***
Spytasz się mnie, dlaczego mu wtedy pomogłam. Dlaczego wpadłam w tą dziką tłuszczę i wyciągnęłam go z pewnej śmierci. Odpowiedź brzmi :bo był mały i słaby i przypominał mnie w jego wieku. Nie rozśmieszaj mnie, oczywiście, że nie pomagam każdemu, kto jest sierotą we własnych czasach. To był wyjątek. Spytasz, dlaczego ? Bo parę dni wcześniej znalazłam drzewo igielnika, takie samo, jakie rosło w głębi Ellaminstranu…Spytasz też dlaczego naraziłam się na własną śmierć. Przecież on mógł być tam wtedy, mógł czekać i patrzeć. Ale widzisz, różnica polega na tym, że ja wiedziałam, że muszę go zabić i że to zrobię. Dostałam zadanie, a tu nie ma miejsca na filozoficzne debaty. Miałam go zabić i proste było dla mnie to, że tak właśnie zrobię. Bo przecież, jeśli tego nie zrobię, to kto podejmie następne zlecenie?
***
- Czekałem na ciebie …
Stał tam, butny i pewny siebie. Stał z założonymi na piersi rękami i patrzył na nią. Miecz swobodnie spoczywał w jego pochwie, daleko od zaciśniętych rak. Nie mrużył oczu pomimo palącego słońca i właśnie to mówiło jej, że nie będzie łatwo.
- A ja szukałam ciebie – odpowiedziała stając naprzeciw niego, lecz w pewnej odległości.
Nie próbowała mu zaimponować, machać i podrzucać mieczy, tańczyć dla niego – to nie w jej stylu.” śmierć zadaje się w ciszy ” usłyszała kiedyś i trzymała się tego.
- Nie muszę mówić, że nie dam się zabić ? – spytał nie spuszczając wzroku z zabójczyni.
Wystawił twarz do wiatru, jego włosy rozwiały się lekko, związane tasiemką.
- Nikt się nie daje – wzruszyła ramionami opierając dłonie na biodrach – Ale nie mnie o tym decydować, ja nie wydaję wyroków …
- Jesteś tylko katem – dokończył za nią. Głos miał przepełniony goryczą.
Elfka ponownie wzruszyła ramionami, nie mówiąc tym razem nic. Stanęła w lekkim rozkroku, drobnymi spojrzeniami oceniając pole walki.
- Katem … - powtórzył, a z jego twarzy na ułamek sekundy zniknęła buta, zastąpiona przez smutek. – Nie chcę cię zabijać …
Kobieta parsknęła śmiechem.
- Nie chcesz mnie zabić ? – spytała akcentując zaimek. – Mnie ? – drwiła.
- Dobrze słyszałaś – odpowiedział spokojnie – Nie poddam się bez walki.
Mężczyzna szybkim ruchem wyjął miecz z pochwy i stanął w pozycji do ataku. Elfka pokręciła głową.
- Taki sam, jak wszyscy – powiedziała do siebie, lecz po chwili zaczęła głośniej – Myślisz, że coś ci to da ? Twoja buta, duma – rozłożyła ręce w teatralnym geście i ruszyła powolnym krokiem w jego stronę – ludzki pęd w stronę życia ? – stanęła na środku placu, a wiatr rozwiał jej włosy.
- Myślisz, że daruję ci życie, bo przelęknę się twojego kawałka metalu ? Tak, nie kręć głową człowieku – podniosła głos – już z tej odległości widzę, że jest źle wykuty, źle zrównoważony, widzę, ile wysiłku kosztuje cię trzymanie go w takiej pozycji, więc nie igraj ze mną. – opuściła ręce, ponownie opierając je na biodrach. – Nie każ mi zaciągnąć siebie do de Orrena, jak psa, uwieszonego na sznurku do mojego siodła i tam zostawić. Bo mam taką możliwość, wiesz ? – zawiesiła głos, który chwilę jeszcze odbijał się od pobliskich budynków, nim ucichł, a do ich uszu doszły ponownie odgłosy rynku pełnego ludzi.
Na dźwięk nazwiska swojego oprawcy, mężczyzna skulił się mimowolnie, lekko opuszczając miecz. Nie wyglądał teraz na tak pewnego siebie, ani silnego, jakim wydawał się być wcześniej i po raz kolejny utwierdził Elfkę w przekonaniu, że nie można ufać pozorom.
- Co wybierasz, człowieku ? – zapytała nie ruszając się z miejsca – Wolisz zginąć tu, czy w piwnicach Cannevaldu ?
- Może wcale nie muszę ginąć ? – spytał nieśmiało – Może udałoby się mnie jakoś – uśmiechnął się pełen nowej nadziei – wykupić ?
Elfka zaśmiała się głośno, pogardliwie.
- Wykupić ? – głos przeciął powietrze i zdawał się kroić też samego mężczyznę, zabierając mu po kawałeczku resztki nadziei – Wykupić ciebie ? – ponowiła pytanie, teraz z lekkim niedowierzaniem – człowieku, ty już jesteś martwy, a ja nie handluję z trupami.
Uśmiechnęła się wilczo i powolnym ruchem wyciągnęła swoją broń. Dwa ostrza błysnęły krótko w słońcu, opadając powolnym ruchem ku ziemi, lecz zatrzymując się na wysokości kolan. Mężczyzna zdawał się wreszcie w pełni zrozumieć swoją sytuację. Nie było już nadziei. Ale tym razem to nie ona umrze ostatnia. Jeśli ktokolwiek miał tu umrzeć to tylko zabójczyni…
***
Pytasz, co stało się później ? Zderzyliśmy się mieczami - jego feralnie zrobiona broń i moje oba ostrza. Tańczył koło mnie tym swoim śmiesznym vanthijskim sposobem, ale ani razu nie wystawił porządnej gardy. Mogłam to skończyć już przy pierwszym natarciu. Czemu więc tego nie zrobiłam ? Nie patrz tak na mnie, nie wiem. Może chciałam się nim jeszcze trochę pobawić, może było mi go szkoda – trudno powiedzieć.. Jedno wiem na pewno. Nie miał żadnych szans. Nie w walce bynajmniej. Choć muszę przyznać, że mnie zaskoczył. Dawno już nikt nie próbował podobnych sztuczek …
***
- Mamooooo ? – do uszu walczących doszedł dziecięcy głos. Elfka odepchnęła miecz mężczyzny, jednocześnie szukając źródła tego głosu.
Przy wlocie na plac stał mały, brudny chłopiec. Prawą dłoń miał przewiązaną, przesiąkniętą krwią, szmatką. W buzi trzymał kciuk.
- Mamusiu ? – spytał ponownie zauważając parę walczących ludzi. Jego oczy rozszerzyły się zdziwione.
Czy dziecko może być narzędziem ?
- Zmykaj stąd mały – warknęła elfka, nie spuszczając oczu ze skazańca.
- Tutaj nie wolno się bić – odparł niewinnie chłopczyk – Mama mówi, że tutaj nie wolno się bić – dodał głośniej z uśmiechem na ustach.
- Znasz przepisy tego miasta – mężczyzna zasłonił się mieczem, odstępując krok w kierunku wyjścia – Za wyciągnięcie broni grozi tutaj stryczek.
- A kto na mnie doniesie – zadrwiła – Ty, czy to dziecko ? – wskazała malca ruchem głowy.
W oczach mężczyzny zabłysło zwycięstwo.
- Nie zabijesz dzieciaka.
Triumf brzmiał w jego głosie, a w posturze znów wróciła buta. Kobieta w ciszy wpatrywała się w oczy przeciwnika.
- Ile mu zapłaciłeś ? – zapytała sucho po chwili – Dwa, trzy brązowe ?
- Wystarczyła drobna przysługa – oblizał się lubieżnie po ustach – Chciał braciszka, którego mógłby poniżać tak, jak jego teraz poniżają. – elfka zwarła usta, obrzydzona. Chłopiec za plecami mężczyzny uśmiechnął się.
- Tak, braciszka, braciszka – klaskał małymi rączkami.
Mężczyzna schował broń z powrotem do pochwy.
- A teraz Sheilo, może łaskawie schowasz broń zanim nasz mały przyjaciel zawoła straż miejską ? – skrzyżował ręce na piersiach i roześmiał się głośno.
- I ty sądzisz, że mnie masz ? – spytała cicho, bez wyrazu. Chłopiec nie przestawał się uśmiechać.
Mężczyzna uśmiechnął się po raz ostatni, powolnym ruchem odwrócił i ruszył w stronę malca. Sheila opuściła katany, spuściła głowę. Do jej uszu doszedł śmiech jej przeciwnika.
***
Czy mogłam pozwolić mu odejść ?
***
Elfka podjęła decyzję w ułamku sekundy, a kiedy podniosła głowę na twarzy nie było śladu uczuć. Zimne wyrachowanie, tak ten stan nazwali później nadworni intelektualiści.
Chłopiec patrzył z uwielbieniem na wysokiego mężczyznę, idącego w jego kierunku. Mężczyznę, który obiecał mu braciszka, na którym będzie mógł wyładowywać własne żale. Tak, jak tatuś traktował jego. I którego szybko nauczy, co to strach. Uśmiechał się, bo widział przed sobą lepszą przyszłość.
Z początku nie zwrócił uwagi na lekkie szarpnięcie w klatce piersiowej, lecz kiedy poczuł ciepło na piersi obejrzał się. Na jego twarzy zastygł wyraz zdziwienia, a niewielki sztylet przebił na wylot jego ciało, gdy upadał na piasek. Krew szkarłatem zabarwiła ziemię.
W ułamku sekundy mężczyzna odwrócił się do kobiety, jednak nie zdążył dosięgnąć miecza. Szybkim ruchem ostrza elfka pozbawiła go najpierw dłoni, a następnie głowy, która z głuchym stukotem upadła do elfich stóp. Jej oczy zdawały się spoglądać na nią, lecz kobieta wiedziała, że to tylko złudzenie. Martwi się nie ruszają.
- Czy jesteś pewien, że mnie masz ? – spytała ponownie. Lecz tym razem nie czekała na odpowiedź. Martwi nie umieją też mówić.
***
Dziwisz się ? Niepotrzebnie. Owszem, uratowałam go, ale do niczego mnie to nie zobowiązywało. Od chwili, gdy zostawiłam go w tej uliczce, nie znałam go. Był dla mnie nikim. I tak, jak nikogo pozbawiłam go życia. A ofiara ? Kogo obchodzi, jak miał na imię ? Zadanie zostało wykonane. I teraz mogę podjąć się nowego.
Bez tytułu
1Nie ufam Wam, ale i nie chcę zaufania,
Swoje za sobą mam i macie Wy za swoje.
Byłam ścigana, byliście oszukani
A oszukanych sfor - ja się nie boję !
Swoje za sobą mam i macie Wy za swoje.
Byłam ścigana, byliście oszukani
A oszukanych sfor - ja się nie boję !