Listek. Krąg Vendariona. Okruchy

1
Listek. Krąg Vendariona. Okruchy
Autor: Piotr Grochowski



/Latem, 62 r./

Było dobrze po północy, w górze grało jakieś radio, przecznicę obok kobieta, zapewne ladacznica, złorzeczyła wymyślnymi słowami, w powietrzu unosił się zapach ciepłego deszczu i smażonych ryb. Noc, jakich wiele, w Małym Quan.
Mae-Thai łapała oddech gwałtownymi haustami, dygotała i szczękała zębami. Tak działał najpotężniejszy z istniejących bogów – Strach. Dawno przestała wierzyć w quańskie gusła, w moc modłów i przepowiedni swego pierwotnego ludu. Tamci Bożkowie, dziwaczne stworzenia i ich Mówcy pośród żywych pozostali daleko, daleko za oceanami – w prawdziwym Quan. Tutaj, w Vendarii, ich czary nie działały. Tutaj rządził człowiek i jego najpaskudniejsze instynkty.
Vendaryjscy wyznawcy czcili dymne wino, proszkowane sny, spalane w kościanych lufkach, cielesne igranie ciał natartych balsamami i przemoc podarowaną przez los. No i Strach. To jego wielbili ponad wszystko. Quanowie, którzy osiedlali się w Vendarii od dziesiątek lat, stawali się nowym gatunkiem. Musieli się dostosować, może zbyt słabi, by przeciwstawić się nowemu światu.
Mae-Thai, tak po prawdzie, nie była quanką. Nie w pełni. Matka dziewczyny pochodziła wprawdzie z Czerwonego Wybrzeża, z podmiejskiej wioski, pełnej bambusowych chat zawieszonych na solidnych palach, wbitych w dno morza, ale Mae-Thai nie potrafiła przypomnieć sobie matczynego imienia – sprawił to Strach. Ojciec – wysoki jasnowłosy Vendaryjczyk – pozostał we wspomnieniach dziewczyny jako statua, posąg, obcy kamienny bożek. Widziała go zaledwie kilka razy – wszystkie zdjęcia, które posiadała matka, zabrała woda.
To był zły pomysł, przeklęty podszept losu. Jak niby, pośród milionów ludzi, odnaleźć tego jednego? Po tylu latach? W odległym kraju? „Umierającej matce nie odmawia się marzeń”, cóż za głupiec wymyślił te słowa?
Popłynęła. Z rzeszą jej podobnych biedaków, z tobołkiem podróżnych drobiazgów, na pokładzie wielkiego, cuchnącego statku. Za pracą, za marzeniami, za wskazaniem losu.
Zamknęła listek w drobnej piąstce. Metalowy, wytarty – jedyne co pozostało z jej dawnego życia. Pieprzony listek, kaprys przeznaczenia.
Splunęła krwią z rozciętej wargi. Zbliżali się.
Trzech mężczyzn – chudych i żylastych, zręcznych i opętanych snami. Sny zawsze widać w oczach. Nawet nie musiała się im dokładnie przyglądać. Mae-Thai doskonale wiedziała kogo okradła i jakich drabów ten ktoś najmuje do załatwiania spraw.
Przywarła plecami do skrzyni. Powiodła wzrokiem po zaułku, starając się coś wymyślić. Nie miałaby szans z dwoma, trzech – to oznaczało koniec. Bożek – Strach szeptał do niej z głębi duszy.
Wtedy, gdy myśli Mae-Thai zaczęły krążyć już tylko wokół najstraszliwszych z możliwych rozwiązań, poczuła ból. Palący, piekący i narastający. I swąd, mdlący zapach palonego ciała. Gwałtownie rozprostowała palce. Listek, spadając na bruk, przeistoczył się w duży metalowy przedmiot. Zakończony ostrymi krawędziami kształt uderzył o kamienie w asyście wysokiego, czystego dźwięku – przywodzącego na myśl dawno niesłyszany instrument. Mae-Thai mrugnęła, między jednym a drugim opadnięciem powiek dostrzegła ranę wypaloną na lewej dłoni. Lecz wtedy ból odszedł. Zupełnie.
A Strach, znów, ale jakże inaczej, przemówił do niej wewnątrz duszy.

***

Pierwszego cięła od dołu, z całych sił; zaatakowała wykorzystując jego ignorancję, jego pychę i zaskoczenie. W końcu wytatuowani opryszkowie walczyli z dzieckiem, z dziewczynką. Mogła mieć jakieś trzynaście, najwyżej piętnaście wiosen; chuda, brudna, w potarganej koszuli, z nogami owiniętymi czymś na kształt szarych bandaży. Głową sięgała im do wysokości piersi.
Gordon Kang przeklinał w myślach samego siebie, swoją bezsilność, strach i cholerny los. Stał tam, z rękami zaciśniętymi na uchwytach kosza z odpadkami. I tylko patrzył.
Pierwszy z drabów chwycił się za brzuch, spod zaciśniętych rąk zaczęła wypływać krew. Wciąż miał zaskoczoną minę. Pozostali dwaj otrząsnęli się z pierwszego szoku i rzucili się do walki. Jeden ściskał w ręku okutą pałkę, drugi trzymał maczetę.
Mała uniknęła ciosu, zanurkowała pod ręką dzierżącą kij i cięła w przelocie. Zaraz potem zbiła uderzenie długiego ostrza i po zaułku poniósł się jękliwy, śpiewny odgłos metalu uderzającego o metal. Ten z pałką wypuścił broń z ręki i chwycił się za prawy bok. Jego rozchełstana koszula zabarwiła się w tym miejscu czerwienią. Ostatni oprych zamachnął się po raz kolejny. Mała uchyliła się, zgrabnie tańcząc na lewej nodze, jej stopy ledwie muskały bruk. Jeszcze jeden unik i znalazła się za jego plecami. Pchnęła krótko, szybko i z zadziwiająco dużą siłą. Ostrze wyszło brzuchem, wytatuowany drab parsknął krwią, maczeta wypadła mu z tracącej władność dłoni. Padł na kolana, a później na twarz. Jego kompani konali tuż obok. Życie uchodziło z nich szybko, kropla za kroplą, wsiąkając krwią w szpary między kamieniami.
Gordon patrzył. Broń, którą walczyła dziewczyna, wziął w pierwszej chwili za nóż – rękojeść owinięta była kawałkiem szmaty. Teraz widział wyraźniej – to było ostrze, z tych które nasadza się na kij, na drzewce. Przypomniał sobie. „Żeleźce” – tak się nazywało owo ustrojstwo. I, Gordon mógłby przysiąc, ostry metal, przypominający kształtem płomień, jarzył się delikatnym, żółtawym światłem, ale – zganił siebie w myślach – zapewne wysłużony wzrok płatał mu figle.
Mała rozglądnęła się. Na moment ich spojrzenia się spotkały. W oczach dziewczyny próżno było szukać jakichkolwiek emocji. To, o wiele bardziej, niż zakończona przed chwilą, gwałtowna walka, przeraziło Gordona. Pusty wzrok, ciemne, bezdenne oczy i poszarzała twarz. Jak jeden z tych quańskich demonów. Psiakrew…
Dziewczyna zerwała się do biegu, przeskoczyła przez najbliższy murek, pokonała ogrodzenie z metalowej siatki i zniknęła pośród zabudowań. Przez moment Gordonowi wydawało się, że w rękach małej dostrzegł drzewce, ale pokręcił głową i westchnął.
„Jeszcze tak daleko do świtu”, pomyślał. „Niech to wszystko szlag. Trzej martwi siepacze z Klanu Kugga, dziewczynka-demon, płonące ostrze i krew, cholernie dużo krwi”.
Noc. Noc, jakich wiele, w Małym Quan.
Ostatnio zmieniony czw 13 mar 2014, 18:28 przez Szeptun, łącznie zmieniany 2 razy.
Nic nie jest Pewne a Pewne rzeczy moga stać się nieodwracalne...

2
trzech – to oznaczało koniec
Można tu prościej: trzech oznaczałoby koniec.
Zakończony ostrymi krawędziami kształt uderzył o kamienie w asyście wysokiego, czystego dźwięku
Cały ten opis nie zagrał - tutaj przydałoby się jakieś określenie, skojarzenie chociaż co do tego kształtu. "W asyście dźwięku" też nie brzmi najciekawiej.
rozglądnęła
Rozejrzała.

+ Przecinki miejscami dziko się namnożyły.

Pierwszy raz czytam twoje opowiadanie, chociaż wiem, że wrzuciłeś ich na Wery sporo. Podoba mi się. Jest interesująco, jest klimatycznie. Sposób, w jaki zbudowałeś nastrój w pierwszej części... wow. Parę akapitów, ale świat mnie wciągnął.
Mam jednak niedopieszczenie fabularne. Jeżeli to fragment większej całości, to w porządku. Jeżeli całość sama w sobie - warto rozwinąć niektóre wątki, zaledwie zasygnalizowane, bo w tej chwili to po prostu scenka, nie jakoś nad wyraz oryginalna.
jestem zabawna i mam pieski

3
Było dobrze po północy, w górze grało jakieś radio, przecznicę obok kobieta, zapewne ladacznica, złorzeczyła wymyślnymi słowami, w powietrzu unosił się zapach ciepłego deszczu i smażonych ryb.
Ponieważ jest to pierwsze zdanie, a więc siłą rzeczy reprezentatywne, przyczepiłbym się troszeczkę.
Zmienił kolejność: „Było dobrze po północy, w powietrzu unosił się zapach ciepłego deszczu i smażonych ryb, w górze grało jakieś radio, przecznicę obok kobieta, zapewne ladacznica, złorzeczyła wymyślnymi słowami,.”
I jeszcze:
„w górze” - nazbyt nieokreślone
„przecznicę obok” - obok czego?
Tamci Bożkowie,
Mam wrażenie, że powinno być „Tamte Bożki”. Wiem, że to brzmi bardziej pejoratywnie (to z kolei nienaturalnie), ale w dzisiejszym odbiorze termin „bożek” (praktycznie nigdy nie jest pisany dużą literą) ma takie zabarwienie, oczywiście mające swe źródło w przyjętej powszechnie teologii, przeniesionej i zakodowanej w kulturze. Może lepiej by było „Tamte Bóstwa'?
w prawdziwym Quan.
Do czego odnosi się ta prawdziwość? Jest też nieprawdziwe?
obcy kamienny bożek.
Przedtem Bożek, teraz bożek. Trochę niekonsekwentnie.
Zamknęła listek w drobnej piąstce.
Co to za listek? Jakieś wyjaśnienie by się przydało. Zwłaszcza (jak się dalej okaże), że nie był zwykłym listkiem.
Pozostali dwaj otrząsnęli się z pierwszego szoku i rzucili się do walki.
Drugie „się” niepotrzebne.
Ten z pałką wypuścił broń z ręki i chwycił się za prawy bok.
„się” bym wyrzucił.
Ostatni oprych zamachnął się po raz kolejny. Mała uchyliła się, zgrabnie tańcząc na lewej nodze, jej stopy ledwie muskały bruk. Jeszcze jeden unik i znalazła się za
jego plecami.
Za dużo tych „się”. Zamiast „Mała uchyliła się” może być na przykład: „Mała wykonała zwrot” (nie „unik”, bo jest w następnym zdaniu). A ostatnie zdanie: „... i już była (stała) za jego plecami.”

Niezły, nastrojowy tekst, zwłaszcza w pierwszej części. Dobrze się czyta, choć scena walki potraktowana albo zbyt pobieżnie, albo zbyt drobiazgowo. I postać Gordona – jak rozumiem – znajdzie wyjaśnienie w dalszych okruchach. Chętnie bym je poznał.

4
Było dobrze po północy, w górze grało jakieś radio, przecznicę obok kobieta, zapewne ladacznica, złorzeczyła wymyślnymi słowami, w powietrzu unosił się zapach ciepłego deszczu i smażonych ryb.
Gorigiasz nieźle podpowiada z tą zmianą kolejności. Zwłaszcza ten zapach jakoś pasowałby bardziej na początku. Chociaż ogólnie, moim zdaniem, można by to zdanie podzielić. Oddzielić na przykład zapachy i porę od radia i ladacznicy.
Szeptun pisze:Mae-Thai, tak po prawdzie, nie była quanką. Nie w pełni. Matka dziewczyny pochodziła wprawdzie z Czerwonego Wybrzeża, z podmiejskiej wioski, pełnej bambusowych chat zawieszonych na solidnych palach, wbitych w dno morza, ale Mae-Thai nie potrafiła przypomnieć sobie matczynego imienia – sprawił to Strach. Ojciec – wysoki jasnowłosy Vendaryjczyk – pozostał we wspomnieniach dziewczyny jako statua, posąg, obcy kamienny bożek. Widziała go zaledwie kilka razy – wszystkie zdjęcia, które posiadała matka, zabrała woda.
To był zły pomysł, przeklęty podszept losu. Jak niby, pośród milionów ludzi, odnaleźć tego jednego? Po tylu latach? W odległym kraju? „Umierającej matce nie odmawia się marzeń”, cóż za głupiec wymyślił te słowa?
Popłynęła. Z rzeszą jej podobnych biedaków, z tobołkiem podróżnych drobiazgów, na pokładzie wielkiego, cuchnącego statku. Za pracą, za marzeniami, za wskazaniem losu.
Zamknęła listek w drobnej piąstce. Metalowy, wytarty – jedyne co pozostało z jej dawnego życia. Pieprzony listek, kaprys przeznaczenia.
Nie wiem, dlaczego konkretnie, ale bardzo przypadł mi do gustu ten kawałek. To wprowadzenie postaci, jej emocji i w dużej mierze historii (tego skąd się wzięła akurat w tym miejscu) jest krótkie, klimatyczne i daje sporo informacji, pozwala się wczuć. Są niedociągnięcia, owszem. Ale generalnie ładny kawałek.
Szeptun pisze:Listek, spadając na bruk, przeistoczył się w duży metalowy przedmiot. Zakończony ostrymi krawędziami kształt uderzył o kamienie w asyście wysokiego, czystego dźwięku – przywodzącego na myśl dawno niesłyszany instrument.
Ten opis jest niezgrabny. Walczysz z powtórzeniami, więc dostajemy jakiś nieopisany "zakończony ostrymi krawędziami kształt" (czyli jak długo opisać coś tak, by czytelnik za cholerę sobie tego nie wyobraził), "uderzył w asyście dźwięku" (przekombinowane), a i wcześniejsze "przeistoczył się w duży, metalowy przedmiot" (co to mówi? W co takiego? W samochód? No chyba nie. Pokaż mi to. Jeśli po prostu się powiększył, to napisz, że powiększył. "Przeistoczył" - nie wiadomo, co co chodzi).
Szeptun pisze:Pierwszego cięła od dołu, z całych sił; zaatakowała wykorzystując jego ignorancję, jego pychę i zaskoczenie.
Czym? Czym go cięła? Tym powiększonym liściem, którego mi wcześniej nie opisałeś? Miała nóż? Cokolwiek innego? To dość istotne jednak, jeżeli mam sobie wyobrazić tę scenę.
Szeptun pisze:Jeden ściskał w ręku okutą pałkę, drugi trzymał maczetę.
Mała uniknęła ciosu, zanurkowała pod ręką dzierżącą kij i cięła w przelocie.
?? A kij to pałka czy maczeta? Uważaj na szczegóły ;)
Szeptun pisze:wypadła mu z tracącej władność dłoni.
Po prostu bardzo toporne określenie.
Szeptun pisze:Broń, którą walczyła dziewczyna, wziął w pierwszej chwili za nóż – rękojeść owinięta była kawałkiem szmaty. Teraz widział wyraźniej – to było ostrze, z tych które nasadza się na kij, na drzewce. Przypomniał sobie. „Żeleźce” – tak się nazywało owo ustrojstwo. I, Gordon mógłby przysiąc, ostry metal, przypominający kształtem płomień,
No, wreszcie... Przyznam, że cholernie mi w odbiorze tej sceny przeszkadzał fakt, że nie wiedziałam, czym ta mała ich szlachtuje. Wyobrazić sobie mogłam cokolwiek, owszem. Ale wolałabym to, co autor miał przed oczami.
Szeptun pisze:Mała rozglądnęła się.
Rozejrzała się.

Powiedziałabym, że to jedna z lepiej opisanych przez Ciebie walk. Nie nazbyt długa, bez rozwodzenia się, teatralnych opisów i zwolnień. Dzięki temu nie nużyła. Jeszcze czegoś brak, by się zaangażować, by to zobaczyć, ale mam wrażenie, że zdecydowanie lepiej.
Wciąż jednak Twoim atutem pozostaje świat i wprowadzanie bohaterów. Pierwszy akapit jest bardzo klimatyczny. I wciąga czytelnika w świat i przykuwa jego uwagę do bohaterki. Czasami trochę przekombinowane opisy, ale generalnie na plus. Co do bohaterów jeszcze... Naprawdę masz talent do zaciekawiania nimi, nawet, jeśli tylko stoją i się patrzą. Gordon wprowadzony w tym miejscu i w taki sposób budzi zainteresowania. Jestem ciekawa, czy ta postać jest tylko w tym epizodzie, czy ma i swoje pięć minut?
Natomiast siepacze bardzo filmowi i jednowymiarowi. Trzech idiotów dających się poszlachtować. Ot i cała ich rola. Wiem, że nie chodzi tu o ich jakąś głębię emocjonalną, ale... pokombinuj, czy i takim postaciom nie dałoby się dodać trochę koloru? ;)

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”