

I. CZTEROLAS, ZIEMNIDłA I KROPELKA RUMU
Kolejne słońce wspinało się powoli po niebie, rzucając swoje promienie na porośniete bluszczem mury starego zamczyska.
Wysoka postać w kunsztownie zdobionej zbroi i czarnej pelerynie schodziła po krętych schodach Wschodniej Wieży, trzymając w dłoni niedużą kulę ognia. Może nie do końca schodziła, a człapała nieudolnie, próbując osiągnąć cel swojej niezbyt długiej wędrówki, którym była biblioteka. Skaczący w grubej rękawicy płomien przygasał powoli, oświetlając drogę tylko w niewielkim stopniu. Tak niewielkim, że tajemniczy osobnik potykał się na co drugim kroku, a może nawet częściej.
Panowała błoga cisza z rzadka przerywana komentarzami tej niełatwej i jakże pasjonującej podróży, takimi jak: “ech”, “hmm”, czy też “heh”. Kiedy oczom osobnika ukazały się nareszcie wielkie, drewniane wrota, dało się zauważyc na jego twarzy uśmiech, lub raczej grymas, który prawdopodobnie miał nim być.
Drzwi otworzyły się z hukiem, spadając na ziemię, co było zapewne konsekwencją zamieszkiwania ich przez dość spore stado korników. Postać spojrzała na swą dłoń; płomień właśnie zakończył swój żywot, znikając z delikatnym trzaskiem. Zdjęła następnie rękawicę i pstryknęła, powodując rozpalenie się dziesiątek granatowo-czarnych płomieni. Spoczywały one w kamiennych szalach, rozmieszczonych wzdłuż biblioteki w nietypowy sposób, gdyż były one zwrócone do dołu. W zamian za to podłoga znajdowała się w miejscu potocznie uznawanym za sufit. Sufit pomieszczenia był umiejscowiony, co trudno pojąć, na ścianach, zaś ściany tworzyły podłogę. Nie do końca było to logiczne, praktyczne zapewne też nie, ale na pewno oryginalne.
Postać ruszyła pewnym, choć nieco dziwnym krokiem do przodu, rozglądając się na boki i przeszukując swoim przenikliwym spojrzeniem ogromne, zapełnione księgami półki sięgające prawie do sufitu, a dokładniej - do podłogi.
W komnacie panował półmrok, który połączony z zapachem spróchniałych stronic i wszelkich innych smakołyków, których korniki miały tu pod dostatkiem, nie robił miłego wrażenia. Korniki nie były jednak jedynymi mieszkańcami tego pięknego zakątka. Wspaniałe życie wiodły w okolicy także inne robale, których źrodlło pożywienia znajdowało się w krypcie pod biblioteką.
Dziwna istota wyraźnie już zaniepokojona brakiem szukanej księgi, która mogła zostać pożarta z premedytacją przez wygłodzonych mieszkańców biblioteki, postanowiła skomentować całe to zdarzenie, jakże lubianą przez siebie wypowiedzią: “hmm”. Nagle postać ruszyła nieco szybciej do przodu, co pozwoliło jej już po kilku minutach dotrzeć do oddalonej o parę metrów półki, na której znajdowała się sporych rozmiarów księga.
Komuś kto nie bywa raczej w wielkich starych bibliotekach mogłaby się ona wydać wręcz ogromna, ale dla osobnika stojącego właśnie przy regale była tylko spora.
Zdjął księgę z półki, w rezultacie czego został zasypany stertą kurzu i żyjących w nim stworzeń. Położył ją następnie na spróchniałym stole, przysunął rozlatujące się krzesło i usiadł. Rozległ się trzask, postać zmieniła nagle pozycję na leżącą, gdyż krzesło wybrało ten właśnie moment, by rozsypać się w drzazgi. Osobnik wstał, otrzepał się niezgrabnie, przysunął kolejne krzesło i usiadł nad wyraz ostrożnie.
- Hmm...
Otworzył księgę, urywając przy tym sfatygowaną, skórzaną oprawę i zaczął czytać.
- Gdzie jest to zaklęcie na ujarzmienie bólu... - mamrotał pod nosem, drapiąc się nerwowo po głowie. – Mógłbym przysiądz, że tu było, a może i nie... Te nietoperze skrzydełka musiały być przeterminowane, ech...
Przeszukiwał księge ze znużeniem, stronica po stronicy, aż w końcu padł na jedną z nich, zasypiając...
***
Branvena zbudził delikatny deszczyk. Wstał, przeciągnął się i spojrzał na przyjaciela, który nadal był nieprzytomny.
- Hej, hej, z rożna pchła, muchomory zgniłe dwa i kropelka rumu! – podśpiewywał jakiś cieniutki głosik w okolicy jego stóp.
Bran spojrzał na ziemię i stwierdził: - Już gdzieś takie paskudztwo w skorupie widziałem. Ale wydawało mi się, że to nie potrafi mówić, no i wtedy było nieco mniejsze. – dodał po dłuższym zastanowieniu.
- Ej, ej, Ty! Tam u góry... – rozległ się znajomy głos. – Pragnę zauważyć, że to paskudztwo w skorupie nazywa się ślimak! A tak w ogóle to mam na imię Stupro.
- Nie denerwuj się pełzawko, nie chciałem Cię obrazić.
- Przed chwilą znowu to zrobiłeś! – oburzył się ślimak.
- Hmm, nie zauważyłem. Ale ja naprawdę nic przeciwko pełzawkom nie mam.
- ślimak! ślimak! Potrafisz to zapamiętać!? – krzyczał Stupro, podskakując ze złości.
- Tak, wiem... Co nie zmienia faktu, że pełzawka brzmi ładniej...
- Nie denerwuj mnie! – darł się nadal Stupro. Gdy wreszcie się uspokoił zapytał: – Masz coś do picia? Nie lubie być trzeźwy.
Bran wydobył z za pasa jakieś zawiniątko i podał ślimakowi.
- Cudownie... I niby jak mam się z tego napić?! Powiedz też przy okazji co jest w środku, mam delikatny żołądek.
- Wino.
- Może byyyć... – odparł Stupro, zrezygnowany. – Półwytrawne?
Mężczyzna nie zrozumiał pytania, więc postanowił powiedzieć coś, co po prostu pasuje do tematu. Nawet mu się to udało: - Ze sfermentowanych orzechów...
- Pysznooości... – ślimak spojrzał z obrzydzeniem na butelkę i wyciągnał mały kubeczek. – Dobra, polej! W gardle mi zaschło.
Bran nalał kilka kropli do kubka Stupro. – To jest całkiem dobre, pij smiało.
ślimak spojrzał do kubeczka, to znów na Branvena, nieco pogardliwie i ponownie do kubeczka. Po chwili zaczął marudzić: - Ale skąpiec... W tym to nawet zębów nie umoczę.
- Przecież nie masz zebów. – trafnie zauważył Branven.
- Tak, racja... Gdzieś to usłyszałem i teraz mi się jakoś przypomniało. Już nawet wiem gdzie! Jednonogi Sam, gospodarz Karczmy pod Kulawą Rozwielitką, zawsze tak mawial, wkładając swoją szczękę do kufla i zawsze dolewali. Co prawda później umarł na wątrobę... aaale... co wypił to jego. – pomachał znacząco kubeczkiem.
Bran dolał tym razem do pełna. – Trzeba się dzielić, nawet z pełzawkami. – wyszczerzył się do ślimaka.
Stupro zignorowal drażniący go wyraz, zajęty spoglądaniem do jego ulubionego naczynka. – Zaczynam Cię lubić... Co za pech, skorupa mi przemokła. Deszcze źle wpływają na wapń, później mi się tynk ze ścian sypie, kiedy wchodzę do domu. Może byś mnie tak łaskawie czymś przykrył?
- Jasne. – Bran narzucił na ślimaka strzępek jakiegoś brudnego materiału.
- No, teraz to możemy pogadać. Co jest z tym magiem, leżącym na ziemi?
- Skąd wiesz, że to mag? – zapytał zdziwiony Branven.
- Czy ja mowię, że wiem? Zgaduję... Dość dużo podróżuje po Infernum. Ostatnio jak spotkałem takiego osobnika z długą brodą i w tandetnym płaszczu, to mowił, że jest magiem. Cokolwiek by to słowo nie znaczyło... A ten mi sie wydał podobny.
- Podróżujesz po In... po czym? – zapytał mężczyzna, nie do końca potrafiąc wymówić tajemnicze słowo.
- Widzę, że nietutejszy jesteś... Można by nawet powiedzieć, że spadłeś z gwiazdy. – dodał ironicznie Stupro.
- Z gwiazdy... Właściwie tak... A o tym skad wiedziałeś?
- Nie wiedziałem, po prostu mi tu nie pasujesz. – ślimak był już wyraźnie rozbawiony.
- Co Cię tak bawi? – zapytał Bran, nie nadążając za tokiem myślenia pełzawki.
- Wszystko: wino, ten kawał szmaty na skorupie, no i Ty.
Deszcz przestał padać. Z za chmur wyłoniło się leniwie słońce, a za nim cztery kolejne.
- Aaa! – krzyknął Alcar, który właśnie odzyskał przytomność. – Spadaaam!
Kompan szturchnął go mocno, co pomogło mu zorientować się, że leży na ziemi.
- Spadliśmy już dość dawno. Zdążyłem poznać gadającą pełzawke, alko... która dużo pije. – próbowal zażartowac Branven, ale znowu zabrakło mu jakiegoś wyrazu.
- Co zdążyłeś poznać? – nie zrozumiał oszołomiony jeszcze mag.
- Chyba mnie! - odezwał się Stupro.
- Widze gadającego ślimaka... Moj mózg musiał uledz uszkodzeniu. – Alcar powiedział cicho do siebie.
- To miała być aluzja do tego, żebym siedział cicho?
- Nie... – mag przetarł oczy – Tylko wydawało mi się zawsze, że wy nie mówicie.
- źle Ci się wydawało, ja - jak widać, mówię. – Stupro przechylił kubeczek spijając ostatnie krople.
- Najwyraźniej... – odparł nie czujący się zbyt dobrze Alcar.
- Nie martw się, wszystko się jakoś ułoży... Jak zawsze... – pocieszał go towarzysz.
- Co do tego nie miałbym pewnosci, różnie bywa ...
- Różnie... Racja. Ale w końcu, nigdy nie było aż tak znowu źle.
- Nigdy nie jest wystarczająco źle, by nie mogło być gorzej. – westchnął mag.
- Filozofowie się znaleźli. – skomentował rozmowę ślimak, lekko się zataczając.
Alcarion, oswojony już z faktem, że znajdują się na jednej z gwiazd gdzieś we Wszechświecie i nie mają najmniejszego pojęcia gdzie, zaczął się rozglądać. Najpierw spojrzał w góre, bo jak stwierdził, od tego nałeży zacząć.
- Macie tu pięć słońc? – zapytał niepewnie, chcąc usłyszeć potwierdzenie tego, co zobaczył.
- Tak, a właściwie siedem. Czasami jedno, innym razem trzy, kto by liczył...
***
Tu warto wtrącić kilka zdań o budowie i położeniu Infernum, które stanowi mały archipelag gwiazd.
Sześć z nich tworzy jak gdyby barierę, otaczającą ostatnią siódmą gwiazde, zwaną Illuminum, lub też inaczej Wodospadem Dusz. Zostały one połączone długimi mostami, zwieszającymi się nad bezdenną głębią Wszechświata. Mieszkańcy Infernum nazywają je Gwiezdnymi Girlandami. Cały archipelag otacza powłoka, która oddziela go od Wszechświata. W nocy staje się ona przezroczysta, co daje możliwość ujrzenia gwieździstego nieba. Powłoka ta, to Prasfera i dzieli się na siedem części. Cztery z gwiazd, zwanych też Wyspami, czerpią swoją moc z żywiołów: wody, ognia, ziemi i powietrza. Piąta z życia, szósta z jego przeciwieństwa – śmierci, a siódma, najważniejsza - z dusz. Po Prasferze wędruje siedem słońc. Pierwsze, największe i najjaśniejsze, sygnalizuje Wielki Wschód. Za nim wschodzą po kolei coraz to mniejsze słońca, z których ostatnie swoim Małym Zachodem zwiastuje nadejście nocy.
***
- Hmm, dziwne. – mag przesunął dłoń wzdłuż długiej, brązowej brody.
- A tak w ogóle... Nie mogłbyś zgolić tej kępy włosów na twarzy? To niehigieniczne. – Stupro zmienił temat.
- Mi się podoba. Zresztą, mag powinien mieć brodę...
Branven rozglądał się w tym czasie po okolicy. – Ooo!
- Co takiego tam widzisz? – Alcar podszedł do niego.
- Patrz!
- Patrzę i nic ciekawego nie dostrzegam...
- Tam!
- Mógłbyś mówić trochę jaśniej? Tam, znaczy gdzie i co?
- Gospoda! Na skraju tego lasu po lewej! – krzyczal Branven, wyraźnie podniecony swym odkryciem. Teraz myślał już tylko o baranim udźcu i kuflu piwa.
- To jakas mila drogi stąd. – stwierdził mag.
- Aż mila?! Więc czeka mnie jeszcze prawie tydzień wędrówki. To właśnie mój najbliższy cel, Gospoda Wijącego Pnącza. Mają tam świetne trunki. – odezwał się nagle Stupro.
Bran zbierał już swoje rzeczy. – Jestem gotowy. – ruszył powoli.
- Mam pytanie, czy któryś z was mógłby mnie przetransportować? Nie zostawicie chyba biednego ślimaka na pastwę losu?
- Czemu nie, skoro i tak własnie tam się wybieramy. – odparł Alcar po czym wziął ślimaka i położył sobie na ramieniu. – Czas poznać nowy świat.
ślimak kiwnął głową.
Trzecie słońce zachodziło, chowając się powoli między konarami drzew. Wędrujacy przez polanę, którą porastała sięgająca do pasa trawa mężczyźni milczeli, rozmyslając o tym, co może ich spotkać. Przynajmniej Alcarion o tym myślał, Bran wolał wyobrażać sobie, że żuje mięso i popija winem, oczywiście mlaskając przy tym. Stupro miał podobne myśli, z tym że on skupiał się wyłącznie na trunkach.
Gdy znaleźli się już na wydeptanym placu przed gospodą, mag spojrzał na wielki drewniany szyld: „**S*ODA *I****** P*ąCZ*“. Następnie spojrzał na ziemię, gdzie leżały brakujące części napisu. – To tutaj... Chyba... - oznajmił niepewnie Alcar.
- Wchodźmy już, niedługo zrobi się ciemno. – ślimak spojrzał na zachodzące właśnie piąte słońce.
Alcarion zawahał się i wlepił wzrok w Branvena. – Może wejdziesz pierwszy?
- Dobrze! – Bran otworzył wielkie drzwi.
W środku panowała przyjazna atmosfera. Pierwszą rzeczą, na którą zwrócili uwagę, było kilka zabawnych, zielonych krzaczków przy jednym ze stolików. Grały one w jakąś dziwną grę i dyskutowały o czymś głośno.
Nikt najwyraźniej nawet nie zauważył przybycia trzech nowych gości.
ślimak poprosił maga by podszedł do baru. Spojrzał następnie na listę dostępnych trunków i potraw. – Trzy razy Spróchniały Kopniak i Pędy Trygonii, średnio wysmażone.
Karczmarz spojrzał na ślimaka. – Podam za kilka minut, usiądźcie proszę. – powiedziało uprzejmie dość duże drzewo o bordowych liściach.
- Czy to aby na pewno jest jadalne? – zapytał Alcar.
- Oczywiście, ale niektóre potrawy można zjeść tylko raz w życiu. No chyba, że jest się martwym. – zaśmiał się Stupro.
- A nie ma tu mięsa!? Ani wina!? Ani piwa!? – dopytywał się zrozpaczony Bran.
- Nie, raczej wątpie. – odparł ślimak.
Chyba straciłem apetyt. – stwierdził mag.
Podeszli do stojącego w rogu karczmy stolika, jedynego który był jeszcze wolny.
Branven usiadł, wzdychając ciężko.
- Chciałeś poznać inny świat, to teraz masz. – skomentował towarzysz.
- I nadal chcę, tylko że te potrawy, a tym bardziej napoje są takie... – tym razem brak przymiotnika przerwał mu wypowiedź.
- Odrażające, nietypowe i byćmoże śmiertelne? – pomógł mu przyjaciel.
Rozmowę przerwał im karczmarz, niosący trzy talerze wypełnione czymś zielonym i niezbyt ładnie się prezentującym.
- No i jest jedzonko! – krzyknął Stupro.
żywe drzewo doniosło w tym czasie trzy kufle z brązową, gęstą cieczą.
- Oraz coś do popicia. – usmiechnął się ślimak, zeskakując z ramienia Alcara.
- Ale z tymi śmiertelnymi potrawami to żartowales, prawda? – mag był już bardzo głodny.
- Prawdę mówiąc... Nie. Różnie to bywa z roślinnym jedzonkiem.
- Tego się obawiałem. – Alcarion niepewnie pochwycił jedną z grubych, zielonych łodyg. – Całkiem ładnie pachnie. – zrobił pierwszy kęs - W smaku też niczego sobie.
Bran, widząc, że jego kompan nadal żyje, zabrał się za pochłanianie zawartości swojego talerza, który po chwili byl już pusty. – Ciekawe czy napój jest równie dobry. – powiedzial niewyraźnie, przeżuwając ostatni pęd. Pochwycił kufel i wypił szybko nie zostawiając ani kropli. – Jednak nie. – stwierdził plując na podłogę.
Alcar natychmiastowo odsunął od siebie trunek. – Ja podziękuję...
ślimak w tym czasie pracował nad zmniejszaniem ilości widniejących na talerzu pędow. – Wyborne. – powiedział, po czym zajął się kuflem. - A to jeszcze lepsze – czknął głośno – i w dodatku wysokoprocentowe.
Bran beknął i przetarł twarz wielką dłonią. – Ogólnie było niezłe. Jeszcze coś zamówię.
Mag kończył właśnie swoją porcję. – Najlepiej coś, co da się wypić. – spojrzał na kufel.
Stupro dopił dziwną subststancję, padł na talerz i zaczął głośno chrapać.
- Ten to ma beztroskie życie... - Alcar spojrzał na usmiechającego się przez sen ślimaka.
- To ja pójde po jakieś jedzenie i coś zdatnego do picia. – Branven skierował się w stronę baru.
Gdy doszedł do niego przyglądał się dość długo roślinnemu menu.
- Z czego robicie Spróchniałego Kopniaka? - spytał z ciekawosci.
- To wywar ze zgniłych grzybów, spróchniałej kory i przypraw korzennych. Jeden z najmocniejszych, dostępnych trunków.
- A jest coś mniej odrażającego? – przypomniał sobie z obrzydzeniem to co wypił.
- Zależy od gustu. Polecam Liściasty Koktajl, nasza specjalność.
- Niech będą dwa. A coś do przygryzienia?
- Może Gnijący Konar w sosie własnym.
- No nie wiem, ma jakieś skutki uboczne?
- Chyba nie. Mam nadzieję... Było parę przypadków zgonów, ale kto wie, czy to od tego... – usmiechnął się - Podać?
- No. – Bran użył jednej ze swoich ulubionych wypowiedzi, które były zarazem krótkie i praktyczne. Nastepnie wrócił do stolika.
Mag w tym czasie przyglądał się siedzącemu przy stole na środku gospody, wielkiemu głazowi porośniętemu mchem. Po chwili zauważył, że ma on też małą główkę oraz wszystkie inne kończyny. Przynajmniej w porównaniu do tułowia wydawały się niewielkie.
Następnie szturchnął jeden z krzaczków siedzących obok chcąc zapytać, kim jest ów tajemniczy osobnik. Niestety spowodowało to urwanie się jednej z gałązek.
Krzaczek nagle zaczął krzyczeć. - Aaa! Morderca! Urwał mi rękę! Moja ręka! Pomocy! Umieraaam!
Alcar nakrył szybko gałązkę nogą i wsunął pod krzesło udając, że nic się nie stało. Przewrażliwiony krzaczek po chwili przestał panikować i zemdlał. Jego koledzy spojrzeli na maga, a następnie na leżącą na ziemi roślinkę. Po chwili jeden z nich westchnął głośno, zgarnął drewniane żetony do woreczka, potasował w gałązkach prostokątne kawałki kory i rozdał je sobie i towarzyszowi.
Obaj mężczyźni przyglądali się grze z zaciekawieniem.
- Uhm! - mag próbował zwrócić na siebie uwagę.
Roślinka odwróciła się nagle w jego kierunku. Nie miała oczu ale mimo to Alcarionowi wydawało się, że patrzy na niego pytająco.
- Ja chciałem...
- Chciałeś zapytać kim jest ten baryłowaty osobnik, siedzący na środku karczmy. – krzaczek przerwał mu i dokończył za niego.
- A...
- A teraz o to skąd ja to wiem. – znowu skończył pierwszy.
- Tak, właśnie... Jesteś może jasnowidzem? – mag był wyraznie zdziwiony.
Krzaczek zaśmiał się. – Nie. Wy obcy jesteście tacy przewidywalni... Zawsze zadajecie te same dwa pytania, więc zdążyłem się ich nauczyć na pamięć.
- A Ty zawsze na nie odpowiadasz… – Alcar uśmiechnął się głupio przeczuwając, że nie usłyszy zbyt pozytywnej odpowiedzi.
- Nie. – roślinka odwróciła się, ignorując go i wróciła do gry.
- Może jednak da się Ciebie jakoś przekonać? Wiesz, byłbym bardzo wdzięczny i...
- Zagrajmy. – krzaczek przerwał ze zdecydowaniem jego wypowiedź.
- Z chęcią. Jestem w tym naprawdę dobry, tylko że widzisz... Straciłem pamięć i te zasady jakoś wyleciały mi z głowy... Gdybys mógł...
- Nie, nie mógłbym. – roślinka zaczęła juz rozdawać karty.
Taki przebieg sytuacji spowodował pojawienie się na twarzy maga jeszcze głupszego uśmiechu niż poprzednio.
- Bran... – zaczął wołać szeptem przyjaciela – Budź ślimaka, szybko, to ważne...
Branven pochłaniał właśnie, niczym w transie, kolejny posiłek.
- Co?! Gdzie?! Jak?! – krzyknął nagle jakby został wybudzony ze snu, opluwając przy okazji siebie, stół, Alcara i sporą część podłogi kawałkami tego, co właśnie przeżuwał.
- Straszne… – mag strzepał z siebie resztki.
- Aaa... Już... – Bran zaczął szturchać pełzawkę drewnianym widelcem.
ślimak zerwał się nagle z jeszcze większym i bardziej piskliwym krzykiem niż zwykle.
- Litości! Tylko nie po oczach! – spojrzał na Brana – Czego chcesz?! Ty! Ty! Ciemiężycielu bezbronnych zwierząt!
- Alcarion chciał Cię chyba o coś zapytać. Ja nic nie wiem. Ja tu tylko jem.
- Widzę, że tylko jesz! Widzę! Mógłbyś też czasami dla odmiany pomyśleć, zanim podejmiesz próbę pozbawienia niewinnej istoty wzroku! – wrzeszczał Stupro. Po chwili uspokoił się trochę. – Jeszcze jeden taki numer i zobaczysz...
- Co zobaczę? – mężczyzna zapytał z zaciekawieniem.
- Ciemność… O ile będzie akurat noc! A zresztą daj mi już spokój!
Zacięta kłótnia skutecznie odciągnęła uwagę krzaczka, który teraz tarzał się po stole ze śmiechu.