Słowem wstępu:
Powieść tą z założenia, miałam napisać w narracji I osobowej. Powstało nawet kilka fragmentów pisanych w ten sposób. (Wszystko do przeróbki.)
Narrację zmieniłam na III osobową, bo po namyśle stwierdziłam, że lepiej odda ona niektóre sytuacje.
Zakładam też, że fragment ten nie jest jeszcze postacią finalną. Nie wszystko "brzmi" w nim tak jak powinno. Być może przytoczycie kilka pomocnych sugestii. Liczę na konstruktywną krytykę.
Opinią o całości też nie pogardzę

...........................................................................................................................
- Widzisz ich? Są na szczycie wzgórza. – Wskazał punk pomiędzy dwoma skałami. – To zwiadowcy. W Maradar zwęszyli już, że coś się wydarzyło.
- Skąd wiesz, że są zwiadowcami? – Megan w końcu dostrzegła dwie postaci przemieszczające się na zachód. Całe szczęście nie zostali przez nich zauważeni.
- Mają lekką odzież, taką na długie wyprawy. – Wyjaśnił.
- A to przy pasie?
- To sakwy z jedzeniem. Mają w nich zapas na parę dni.
Nie wyglądało to najlepiej. Istoty których najbardziej się obawiała, wiedziały już, że ktoś obcy pojawił się w ich świecie. Czuła, że od tego momentu wszystko zacznie staczać się po równi pochyłej. Nie dość, że siedziała po uszy w ściekach, to jeszcze ktoś spuszczał na nią wodę.
- Skąd wiedzą, że tu jestem?
Ishi wzruszył ramionami.
- Nie mam pojęcia. Za każdym razem jak pojawia się ktoś z twojego świata, oni to po prostu czują. Wasze rasy łączy w końcu wspólna historia.
Momentalnie zamkną buzię i dyskretnie odwrócił wzrok. Ten dziwny odruch, nie uszedł jednak uwadze Megan. Przypuszczała, że zapewne zreflektował się, iż powiedział coś, co wcześniej starał się ukryć. Nie mogła tego tak zostawić.
- Jak to wspólna historia?
Udawał, że ją ignoruje, w skupieniu wpatrując się we schodzące teraz wzdłuż zbocza postaci. Zachowywał się tak, jakby wcale jej tam nie było.
- Ishi! – Podniosła głos, starając się zwrócić jego uwagę.
Poskutkowało. Od razu się odwrócił i przykładając palec do ust, dał do zrozumienia żeby była ciszej.
- Będę cicho, jeśli powiesz mi, o co ci chodziło – atakowała uparcie.
Z jakiej racji, ten kurdupel rościł sobie prawo do zatajania przed nią tego typu informacji? Przecież w tym mógł tkwić klucz do powrotu na Ziemię. Jeśli robił to celowo, to czy mogła mieć pewność, że rzeczywiście stoi po jej stronie? Może nie bez kozery, każdy pojawiający się tu przed nią człowiek wybierał drakkan, a od rasy Ishiego trzymał się na odległość? Może to Ishi był tym „złym”?
Miała taki mętlik w głowie, że na chwilę całkiem zapomniała o zwiadowcach kręcących się w pobliżu. Czując się coraz bardziej skołowana, zamknęła oczy i z trudem odrzuciła od siebie wszystkie męczące ją myśli, na powrót skupiając się na czasie teraźniejszym.
- Powiedz mi, co miałeś na myśli, albo wybiegnę na pole i zacznę krzyczeć. – Zagroziła.
- Zwariowałaś? Chcesz dać się złapać?
- No i co z tego? Sam przecież mówiłeś, że każdy człowiek, wcześniej czy później do nich trafiał. – Prawie każdy. Dorzuciła w głowie. – No i ponoć mamy jakąś wspólną historię. Prawda? Sam tak przed chwilą gadałeś.– Próbowała zastosować najbardziej wredny ton, na jaki było ją stać. Zamierzała pokazać, że mówi poważnie i w razie potrzeby, faktycznie nie zawaha się wyjść z kryjówki.
Widocznie go to przekonało, bo usiadł wygodniej i plecami oparł o pień za którym się chowali. Nie bardzo wiedział, od czego zacząć. Czuł, że Megan przestaje mu ufać i wcale go to nie dziwiło. On też na jej miejscu oczekiwałby odpowiedzi. Kiedy jednak powie jej o wszystkim, cała sprawa jeszcze bardziej się zagmatwa. Chciał jej tego oszczędzić, ale nie wyszło.
- No i? – Zniecierpliwiona wpatrywała się w niego jak sroka w gnat.
Westchnął i odwzajemnił spojrzenie.
- Powiem ci wszystko jak tylko stąd znikną. – Obiecał.
- Z ręką na sercu?
Nie bardzo rozumiał, o co jej chodzi.
Zorientowała się, że mówi niezrozumiale i wyjaśniła.
- W sensie, że mnie nie okłamujesz. Musisz położyć dłoń na sercu, o tak… – Zademonstrowała na sobie. – I powiedzieć, że przysięgasz mi wszystko powiedzieć.
Powtórzył jej gest, kładąc zaciśniętą pięść na klatce piersiowej.
- Przysięgam, że wszystko ci powiem.
- Wszystko o co zapytam?
Zawahał się przez ułamek sekundy.
- Wszystko o co zapytasz – dodał nieco apatycznie.
Wyglądała na usatysfakcjonowaną i tak też się czuła. Co prawda nie rozwiało to jej wątpliwości względem Ishiego, ale zawsze to jakiś krok do przodu.
- Są tam jeszcze? – Zapytał nie zmieniając pozycji.
On dla odmiany, czuł się z tym wszystkim źle. Nie znosił być zmuszanym do czegokolwiek. Obecnie jednak nie miał wyjścia. Słowo się rzekło i nie było odwrotu.
Megan zlustrowała wzrokiem wzgórze. Na jej twarzy wykwitł grymas paniki.
- Nie widzę ich. – Głos jej drżał, a oddech nieznacznie przyspieszył.
Ishi przekręcił się i wyciągną szyję zza pniaka. Z początku też nie mógł ich wypatrzeć, ale zgadywał, że nie mogli jeszcze odejść, nie zawracaliby sobie przecież głowy…
- Na ziemie! Już!
Pchnął Megan pod drzewo, samemu układając się wzdłuż obalonego pnia. Przestraszona i zdezorientowana, nie miała pojęcia co się dzieje. Czyżby ich zauważyli? Skulona pomiędzy korzeniami, próbowała dojrzeć jak wygląda sytuacja na wzgórzu. Znowu tam byli, ale wcale nie biegli w ich stronę. Jej powieki otworzyły się szeroko, odsłaniając rozszerzone źrenice a szczęka mało nie opadła do ziemi. To były te same postaci, te same, ale „inne”. Z ich pleców wyrastały śnieżnobiałe skrzydła. Mężczyźni ugięli kolana, niczym sprinterzy szykujący się do biegu. Skrzydła uniosły się pionowo, by następnie uderzyć z hukiem powietrze i wznieść ich właścicieli wysoko ponad ziemię. Zniknęli tak szybko, że Megan nie potrafiła stwierdzić, w którym kierunku odlecieli.
- Widziałeś to?! – wysapała z wypiekami na policzkach, dźwigając się z ziemi.
Ishi nie wyglądał na specjalnie przejętego. Dla niego to żadna nowość. Nie raz widywał drakkan z rozpostartymi skrzydłami.
- No. Odlecieli. – Odparł jak gdyby nigdy nic. Wstał i otrzepywał się właśnie z liści.
- No. Odlecieli? I tyle masz do powiedzenia?! Ślepy jesteś czy jak?!
- A co myślałaś? Że będą cię szukać na pieszo?
Najwyraźniej nie łapał o co jej chodzi.
- Oni mieli skrzydła kretynie! Nic mi o tym nie wspominałeś!
- Nie pomyślałem.
Nie mogła się uspokoić. Zaczęła krążyć nerwowo w te i we w te.
- To były anioły. – Spekulowała. – Na Ziemi ich tak nazywamy. Ludzie ze skrzydłami. Pojawiają się na freskach, obrazach… - Przeczuwała, że gdzieś w tym wszystkim, musiał być głębszy sens. Za dużo zbiegów okoliczności i podobieństw.
- Dobrze się czujesz?
Podenerwowana, spojrzała na niego spode łba.
- Świetnie! W tym momencie jestem oazą spokoju. – Czekała aż jej towarzysz zrozumie w czym rzecz.
Czekała i czekała. On jednak kompletnie nie kojarzył faktów.
Ze zrezygnowaniem załamała ręce.
- Ishi. Pomyśl. – Podeszła bliżej, łapiąc go za ramiona.
Jego jednak bardziej zafascynowała jej żywiołowa reakcja, niż to, co starała się mu przekazać.
Wyprostowała się i potarła palcami czoło.
- Jesteś do niczego.
Ocknął się, żeby odeprzeć zarzut.
- A co ja znowu zrobiłem?
- Właśnie chodzi o to, że nic. Staram się ci coś wytłumaczyć, a ty w ogóle mnie nie słuchasz.
- Nazwałaś drakkan, aniołami. – Wzruszył ramionami. – Jak mam cię słuchać, skoro gadasz od rzeczy i miotasz się jak wariatka?
Teraz to ona nie zwracała uwagi na to co mówił. Zdążyła zająć się, układaniem sobie w głowie wszystkich faktów.
- Siadaj. – Zarządziła.
Nie chcąc wchodzić jej w drogę, posłuchał i grzecznie zajął miejsce na zarośniętym trawą kamieniu. Megan usadowiła się po turecku zaraz obok.
- To ma sens – zaczęła. - Biorąc pod uwagę to co mówiłeś. Czyli, że przede mną byli tu już inni ludzie. Sądzę, że w naszym świecie, można znaleźć wzmianki o Naxarar. Te anioły na przykład.
- To są drakkanie.
- Daj mi skoczyć! U was tak się na nich mówi, u nas to anioły. Ktoś, kto kiedyś tutaj był, zobaczył ich i najwyraźniej uznał je za istoty boskie. Dlatego w naszych kościołach mamy wizerunki uskrzydlonych postaci.
Podniósł rękę jak uczeń na lekcji. Skinieniem przekazała mu głos.
- Skoro ktoś uznał ich za boskie istoty, to czemu kolejni nie podważyli jego słów? Przecież mogli wyjaśnić, że wprowadził was w błąd. Powiedzieć co i jak.
Na to też miała odpowiedź.
- Może kolejni chcieli zachować to w sekrecie? Może bali się, że uzna się ich za czubków i w najlepszym wypadku, zamknie w psychiatryku? To, że jednemu udało się omamić miliony, wciskając im kit o niebiańskich wysłannikach Boga, nie znaczy, że reszta miała podobny posłuch.
- Dobra. Nie do końca wiem o czym mówisz, ale brzmi to w miarę logicznie.
Zapadła cisza. Każdy zastanawiał się jak dalej ugryźć ten temat.
- To może powiesz mi teraz jak to jest z tą historią, która mnie z nimi łączy? Bo nie chodzi chyba o to, że po prostu co pewien czas ktoś ode mnie, wpada tu z wizytą.
Jednak pamiętała, a już zaczynał mieć nadzieję, że ten wątek go ominie. Nabrał powietrza i przygryzł nerwowo wargę.
- Nie wiem od czego zacząć.
- Może od początku? – Uśmiechnęła się zadziornie.
Pokiwał tylko głową.
- Może najpierw wyjaśnię ci, czemu nie chciałem żeby nas znaleźli.
O tym nie pomyślała, ale dobrze, że sam poruszył tę kwestię. Przynajmniej wiadomo, że nie chce nic dłużej ukrywać. Dostał tym samym punk do zaufania.
- Słuchaj uważnie, bo nie będę powtarzał. - Poczekał, aż przytaknie i wyrazi gotowość. – Drakkanie nie są niebezpieczni. To dumny i szlachetny lud ceniący sobie prywatność i spokój. Nie zrobią nikomu krzywdy, póki ich ku temu nie sprowokować, a powiem ci, że nie jest to łatwe. To znaczy, kiedyś tak było, ale niedawno wszystko się zmieniło. – Zawiesił na moment głos. – Przed tym jak się tu pojawiłaś. Z tego co pamiętam, zeszłej zimy. Ich król został zamordowany…
- Zamordowany? A mówiłeś…
- Miałaś słuchać! –Odchrząkną. - No więc zabił go jego własny, ukochany syn.
- Wytłumacz mi jak syn może zabić swojego ojca?
- Przecież właśnie to robię. Przestań się wcinać, bo wybijasz mnie z rytmu.
- Dobra. Raaany, jaki ty nerwowy jesteś.
Wywrócił oczami.
- Ów król rządził królestwem przez wiele lat, podobnie jak wcześniej jego ojciec i dziadek. Miał piękną żonę, która niestety zmarła w połogu. Wcześniej powiła jednak dwóch zdrowych synów. Bliźniaków zupełnie do siebie nie podobnych.
- Dwujajowe. – Wymsknęło się jej. – Przepraszam.
- To przynajmniej znaczy, że słuchasz. Kontynuując… W parę lat po tym wydarzeniu, kiedy król otrząsną się z osobistej tragedii, w Maradar pojawiła się kobieta. Król podobno zakochał się w młodej ziemiance od pierwszego wejrzenia. – Przerwał bo widział, że Megan ciśnie się na usta nowe pytanie. – No?
Uradowana przyzwoleniem, zadała je pośpiesznie.
- Skąd ty to wszystko wiesz?
- Oni mają swoich zwiadowców, my mamy swoich. – Odpowiedź wydała się ją satysfakcjonować. Mógł opowiadać dalej. – Maradar nie było jednak miejscem, w którym mogłaby pozostać i po pewnym czasie wróciła na Ziemię. Nie wiem jak. Nie pytaj. Czas płynął i wszystko w państwie układało się niezgorzej. Królowi zdążyły posiwieć włosy na skroniach, a jego synowie wyrośli na cieszących się uznaniem mężczyzn. Starszy z nich, zaczął pobierać nauki od Mistrzów, aby w przyszłości móc przejąć tron. Młodszy również brał udział w niektórych zajęciach. Lubił się uczyć. Poza tym traktował brata jako swój autorytet. Wszystko szło dobrze, aż do mienionej zimy. Wtedy to jakimś cudem wyszło na jaw, że kobieta, która wiele lat temu gościła w stolicy, powróciła do domu brzemienna, a dziecko które nosiła w brzuchu, spłodził sam król. - Megan podparła się rękoma pod brodę i słuchała z coraz większą uwagą. – Powić dziecko z ziemianką, to wielka zbrodnia.
- Dlaczego?
- O tym później... Król za swój występek, zapewne nie poniósłby żadnej kary. Koniec końców, kobieta nigdy nie wróciła i nikt nie spodziewał się aby kiedykolwiek miało to nastąpić. Więc sprawę niejako uznano za przedawnioną. Syn króla poczuł się jednak tak zhańbiony, i zapałał do ojca taką wielką nienawiścią, że którejś nocy wkradł się do jego komnaty i zabił go we śnie. Zrobił to starszy z synów, dziedzic tronu. Jego zbrodnia była oczywiście niewybaczalna. Za swój przerażający czyn, został potępiony i na zawsze wygnany z królestwa. Po przeboleniu podwójnej straty, tron objął młodszy z bliźniąt. Tak więc sama chyba rozumiesz, że od tamtego wydarzenia, ludzie nie są wśród nich mile widziani.
- Dlaczego zbrodnią jest dla nich powicie dziecka z człowiekiem?
- To dość skomplikowane. – Spojrzał na jej naburmuszoną minę. – Ale skoro przysięgłem… Cóż... Sam wiem o tym tylko z opowiadań, bo to, o czym teraz ci opowiem działo się w odległych czasach. Dawno temu, kiedy rzeka Saldur była jeszcze małym strumieniem, drakkanie byli zupełnie inni niż ci znani nam teraz. Przede wszystkim władali kilkoma królestwami, które to bezustannie prowadziły między sobą wojny. Nie wiem czy wizualnie w jakiś sposób się różnili, ale wiem, że posiadali wówczas zdolności, których teraz próżno wśród nich szukać. Byli oni istotami nieśmiertelnymi i jak zdążyłaś zauważyć, wojowniczymi. Mało tego, że mieli skrzydła… Potrafili zmieniać się w gigantyczne białe ptaki o mocnych dziobach i ostrych pazurach. Ich szpony były tak silne, że jednym ruchem rozrywały wrogów na kawałki, dzioby tak twarde, że kruszyły kamienie a skrzydła tak potężne, że jedne ich uderzenie wyrywało drzewa z korzeniami. Gdy pióra drakkan stawały się szare, odlatywali oni w jakieś odległe miejsce, gdzie zmieniwszy się w ptaka składali jajo. Ptak siedział na nim tak długo, aż zdychał z głodu i wycieńczenia, wtedy z jaja wykluwało się dziecko, będące tą samą osobą która je wydała. Na tym polegała ich nieśmiertelność. Dziecko posiadało wszystkie swoje wspomnienia z poprzednich żyć i było na tyle duże, że samo wracało do swojego miasta. Oczywiście w normalny sposób też potrafili rodzić dzieci. W tamtych czasach wielu z nich ginęło bowiem w bitwach i gdyby nie nowe pokolenia, stare by się po prostu powybijały.
Megan wyglądała zabawnie z na wpół otwartą ze zdziwienia buzią. Ishi nie mógł się powstrzymać na ten widok i zaśmiał się cicho pod nosem.
- To wszystko prawda, czy mnie wkręcasz?
- Oczywiście że prawda. Dlaczego miałbym łgać? Mniejsza o to… Kiedy na Naxarar zaczęli przybywać pierwsi ludzie. Zarówno oni jak i drakkanie byli sobą szalenie zainteresowani. W niedługim czasie, pojawiły się pierwsze mieszane dzieci, których cechy charakteru bardziej przypominały ludzkie aniżeli drakkarskie. Do tego kompletnie nie interesowały się wojną. Oczywiście nikt siłą ich na nią nie zaciągał. Tymczasem wojny wciąż trwały, mieszane dzieci dorastały, miały własne dzieci, ich dzieci też miały dzieci i tak dalej. W wojnach zginęło wielu drakkan, tak wielu, że z kilku królestw ostały się dwa. Na wielkim wiecu postanowiono połączyć oba królewskie rody, aby wreszcie nastał pokój. Przez te wszystkie lata pominięto jednak jeden ważny szczegół: W amoku toczących się wiecznie walk, nikt nie zauważył, że młodzi drakkanie przestali zmieniać się w ogromne ptaki. Stracili swoją siłę i nieśmiertelność. Z tego co wiem, obecnie zostało tylko trzech przedstawicieli czystej drakkarskiej rasy. Reszta to potomkowie ludzi… Tu masz swoją odpowiedź.
- Nasza wspólna historia – podsumowała Megan.
Ishi pokiwał głową.
- To nieprawdopodobne, że dwie różne rasy, do tego z odległych światów, mogły mieć razem dzieci.
- W sumie, to aż tak bardzo się od siebie nie różnicie.
- A wy?
- Co my?
- Czy twoja rasa i moja rasa…? No wiesz… Ten teges.
Delikatnie się zarumieniła. Nie potrafiła rozmawiać o takich rzeczach. On zresztą też nie, bo również spurpurowiał.
- Nie. To się nigdy nie zdarzyło – wybąkał. – Także i u nas od dawien dawna pojawiali się ludzie, ale nasza krew i ich krew pozostała czysta.
- W sensie, że się nie da… czy jak? Tak? – Chciała się wszystkiego dowiedzieć, ale czuła, że rozmowa o tym nie przychodzi jej tak łatwo jakby sobie tego życzyła. – No my i wy, to trochę jak pies z kotem? Coś w ten deseń?
Ishi był już tak czerwony, że jego twarz lada moment powinna buchnąć płomieniem.
- Powiedziałem ci tyle rzeczy... Dlaczego uczepiłaś się akurat robienia dzieci?
- No bo jestem po prostu ciekawa. O drakkanach wiem wszystko, o was nic.
Siedzieli sztywno obok siebie, jak dwa buraki wystające z gruntu w szczerym polu.
- No powiedz coś w końcu – wydukała jako pierwsza.
- Myślę, że da rade, ale… bo przecież my też niemal niczym się nie różnimy. Tylko że ludzie nie byli nigdy nami zainteresowani. Z wiadomych względów. – Rozłożył ramiona i wyprostował się, żeby lepiej zaprezentować swoją osobę.– Rozumiesz? Nie jesteśmy pięknymi, uskrzydlonymi istotami. – Przerwał i wlepił wzrok w ściółkę. – Lepiej skończmy już ten temat.