Nie wiem czy dobre, czy bardziej żałosne, dlatego dodaję. To początek znacznie dłuższej historii, i ciężko mi powiedzieć o czym ona tak naprawdę jest.
***
Być owcą przez całe życie
Być lwem dla jednego z dni
Oto pytanie na jutro
Oto odpowiedź na dziś
Rozdział pierwszy
Listopad, 1923
Nadczłowiek... jest, z uwagi na tkwiące w nim wyjątkowe wartości, zwolniony ze zwykłych praw, które rządzą ludźmi. Jeśli los lub też, bądźmy bardziej świeccy, jakaś nieznana chromosomowa aberracja dała mu w spadku przyzwolenie na czynienie rzeczy, z punktu widzenia ludzkiego kodeksu czy moralności, zabronionych - nadczłowiek nie może czuć się za nie odpowiedzialny, bowiem spełnia swoją powinność.
Nathanowi Leopoldowi społeczeństwo jawiło się jako powiększone laboratorium z myszami rozdygotanymi w strachliwej uległości. Moralność drażni mózgi ludzi jak prąd. Zawsze mija trochę czasu nim nauczą się naciskać odpowiednie kładki.
Ale koniec końców to robią.
Wyuczeni odpowiednich mechanizmów, by stać się przystosowanymi i produktywnymi społecznie, wyzbywają się tego, co w nich najprawdziwsze - instynktu. Są zapisani na nowo, zgodnie z programem tęgich głów, które chyliły się nad nimi już od chwili, kiedy jako zygota dzielili się na dwa, cztery, osiem i szesnaście.
Nadczłowiek został wyrwany z więzienia brzucha matki, by przywitać nowe, nieco przestronniejsze - jednak wciąż - więzienie. Musieli mocno ciągnąć go za nogi, tak bardzo nie chciał wyjść.
A skoro już coś go wypłuło w to szare błoto sadzawki świata, postanowił przyjrzeć się myszom dokładnie. Zdawały się one wielbić swoje więzienie jak własny dom, a uwielbienie to wpajały następnym pokoleniom. Co ciekawsze, wiele z nich widziało w swej łagodności najwyższą nader wartość. Choć każda mysz uważała się za wielką indywidualność, wszystkie z reguły żyły i umierały w podobny, mało znaczący sposób.
Leopold wiedział, że jest jednostką mierzącą znacznie wyżej niż przeciętne myszy - cała jego osoba zdawała się o tym mówić sama za siebie. Ktokolwiek wypowiadał się na jego temat, czy to rówieśnicy, czy to rodzina, czy nauczyciele, robił to w samych superlatywach. "Nathan to, Nathan tamto", "Nathan, ten z najlepszymi ocenami", "z bogatego domu", "zawsze z rolexem na ręku", "zawsze z nosem w książce", "Nathan, chodząca encyklopedia", "dwadzieścia siedem języków w małym palcu", "Nathan, cudowne dziecko" itd. itd. Czy rzeczywiście był taki wspaniały? Czasami miał ochotę poczuć się jak czarny charakter, najpodlejszy łotr, co by własną matkę sprzedał, w zamian za chwilę absolutnej władzy nad cudzym życiem, przekonania się naprawdę, jak to jest przytknąć podeszwę buta do twarzy jednej z tych myszy... Ale z niego jest przecież taki grzeczny chłopiec, nigdy się nie wychyli, nawet złamanego grosza starej prukwie nie ukradnie. Potrzebny był mu prawdziwy mentor, działacz, ktoś, kto by się nie rozpływał nad nim w zachwycie, lecz wydawał rozkazy. Ktoś, kto by mu powiedział: "Słuchaj mnie, Nathan. Rób to, co ci mówię. Od tej chwili słuchasz się mnie, a jeśli nie, to gorzko pożałujesz".
Silne i pewne ręce, które wyrzeźbiłyby z niego właściwy kształt. Kształt istoty, jaką się zrodził. Czyżby zamierzał minąć się ze swoim przeznaczeniem?
I wtedy na jego drodze stanął Richard Loeb.
Gdyby wskazać człowieka o cechach sto osiemdziesiąt stopni odwróconych od jego - byłby nim niewątpliwie Rich. Niby otwarty, towarzystki, gadatliwy, uganiający się za panienkami. Do tego ta onieśmielająca pewność siebie - która jednocześnie przyciąga i narzuca rozmówcy pełen rozwagi dystans. Ryzykant podatny na impulsy. Nie, to nie był Nathan. Z drugiej strony ci dwaj młodzi studenci prawa wiele mieli ze sobą wpólnego. Richard także pochodził z rodziny inteligenckiej i zamożnej, a jego IQ było równie wysokie, co Nathana.
Szedł przez życie jak aktor, częstujący ludzi uśmiechami na prawo i lewo, jednak te nigdy nie dosięgały boskiego chłodu w jego spojrzeniu.
Więc tak to jest - być pod czyimiś względami zamiast ponad. Interesujące.
Głęboko się zadumał. Myśl goniła za myślą, by za chwilę zginąć w szumie przewodów nerwowych. Wtedy dziwny, na swój sposób genialny plan skrystalizował się w jego umyśle i nie mógł doczekać się dnia, w którym on i jego mały brat, Kain utwierdzą się w przekonaniu o swojej tożsamości. Należy tylko wszystko idealnie dopracować, obmyślić każdy szczegół. Nie wolno niczego przeoczyć...
Styczeń, 1998
- Ej - odezwał się Eric. - Przestań na chwilę osuszać tą swoją flaszkę i popatrz.
- Na co? - odparł Dylan nieprzytomnie.
Ten piątkowy wieczór równał się bezdennej nudzie. Siedzieli w starej hondzie na poboczu pustej drogi, rozbiwszy już kilka butelek po browarach, i nie mając nic poza tym do roboty.
- Spójrz przed siebie i powiedz mi, czy widzisz opuszczonego białego vana w samym środku wypizdowa?
Dylan podniósł się ociężale i rzucił na coś okiem. - Na to wygląda. - stwierdził flegmatycznie, więcej uwagi poświęcając butelce szkockiej.
Ale Eric już się palił do nowego pomysłu.
- Ciekawe, co jest w środku.
Jego kolega wzruszył ramionami.
- Nie zaszkodzi zobaczyć.
Styczniowy mróz dopadł ich natychmiast, gdy wysiedli, po czym, oceniając, że teren jest "czysty", podeszli do auta. Nawet o zmroku widzieli wyraźnie rzeczy, które były w środku. Zapewne ich właściciel musiał być lekkomyślnym ignorantem, skoro porzucił je tam bez zastanowienia, i teraz leżały sobie na przednim siedzeniu, jak specjalne zaproszenie - radia tranzystorowe, parę odtwarzaczy, monitory, latarki, notatniki, narzędzia, narzędzia, pełno narzędzi. I kupa elektronicznego złomu.
Dylan zagwizdał.
- Niezły sprzęt! Ciekawe, ile jest wart.
- Może i z trzy patole.
Wokół tylko pustki, ani śladu żywej duszy.
Eric szarpnął za klamkę, na nic nie licząc. Zamknięte.
Ale to nie mógł być tylko dziwaczny traf, że dokładnie w tym momencie, w środku absolutnie niczego, nagle natykają się na gablotę wyładowaną po brzegi kokosowym interesem, pozostawioną samą sobie. To zupełnie tak, jakby los rzucał mu złotą monetę pod nogi, i od niego tylko zależało, czy zechce się schylić i ją podnieść.
W dodatku akurat teraz, kiedy tak sobie myślał...
- Koleś, co ty zamierzasz? - zdziwił się Dylan, ale pozostał bierny.
Eric westchnął i spojrzał na niego z poważnym wyrazem twarzy, oznaczającym, że "dziś nie ma prima aprilis".
- Sugeruję rabunek.
- Odwaliło ci? Wiesz, że mogą nas za to przymknąć?
- Małoletnich nie mogą... A co z tymi gratami, które wynosiliśmy z pracowni komputerowej w szkole? Co z naszymi misjami? Jakoś wtedy nie robiłeś w gacie, że nas przyłapią, Green.
- Owijanie domów srajtaśmą to co innego. Przestaliśmy to robić w ósmej klasie, Reb. To była zwykła gówniarzeria, a teraz mowa o grubym przestępstwie, nie wiem nawet czy...
- Gówniarzeria! - prychnął Eric, jak zawsze wrażliwy na próby kwestionowania destrukcyjności swoich "misji". - Dobrze wiesz, co nam groziło, kiedy odpalaliśmy Alphę. Szrapnel mógł kogoś, och-nie-daj-Boże, poważnie zranić! - władował w to zdanie tyle ironi, ile tylko mógł. Nagle poczuł przypływ dziwnej weny, a słowa jakoś same układały mu się w zdania, których jeszcze nigdy nie miał okazji wypowiedzieć. - Ale tu mowa o czymś innym. Widzisz, to, co mamy przed sobą - to jedna wielka, pieprzona żyła złota. Pomyśl, tak teorytycznie, to wcale nie jest egoistyczne. Facet, który zostawił tutaj cały ten towar musi mieć forsy jak lodu. Pewnie nawet nią rzyga. A jeśli nie jest nadzianą dupą z przedmieścia, obrastającą w tłuszcz, to nie może być nikim innym, jak skończonym durniem, nie mającym nawet na tyle inteligencji, by upilnować swojej własności. Debil nie zasługuje na to, co ma. Chroni go jedynie głupie prawo, ustanowione przez i dla takich słabeuszy jak on. A co z naturalną selekcją? Skoro biologia obdarzyła faceta mózgiem wielkości jebanej bakterii, to chyba zgodne z naturą jest, by te mądrzejsze i bardziej rozgarnięte organizmy mogły pozwolić sobie na przywłaszczenie jego dóbr. Ot, taka kara za mazgajstwo i tradycyjne prawo silniejszego.
- Ale ty masz gadanie, Reb - odezwał się Dylan. - Ale coś w tym jest. Idiota nie potrzebuje tego wszystkiego - machnął ręką w stronę okna vana, wciąż lekko podchmielony. - A my? Kto wie, może o wiele lepiej byśmy spożytkowali te cacka? Moglibyśmy je sprzedać, a za cały szmal opłacić część cholernych studiów. Z pewnością nie musielibyśmy zawracać sobie dupy godzinami pozalekcyjnymi w McDonaldzie, i poświęcić ten czas na lepsze cele - zmarszczył brwi, zastanawiając się chwilę czym są te "lepsze cele". - Na naukę i takie tam gówna.
- Na przykład na rozpracowanie napalmu - dodał Eric, wykrzywiając usta w demonicznym uśmieszku. - Choć przypuśćmy, że nie. Przypuśćmy, że jesteśmy porządnymi amerykańskimi obywatelami - poza tym drobnym incydentem - i chcemy jak najwięcej wnieść do społeczeństwa. Z pewnością więcej niż ten zasmarkany tłuścioch. To całkiem prosty rachunek. Ale potrzebujemy okazji. Narzędzia. I oto jest! - wykrzyknął entuzjastycznie na zakończenie swojego orędzia.
Zamilkli. Ziejąca zewsząd pustka była jak ciche przyzwolenie. Tylko, co jakiś czas, ciszę rozdzierało żałosne wycie kojota, dochodzące gdzieś z głebi gór stanu Colorado.
- W bagażniku mam chyba kij baseballowy - powiedział metodycznie Eric.
I faktycznie tak było. Nie mogło być inaczej. W dzieciństwie uwielbiał grać baseball. Wtedy jeszcze zasuwał rowerem po lasach, na drugim końcu Ameryki, ze zwykłymi dzieciakami z podwórka, jego shotgunem był pistolet na wodę, i nie wiedział co znaczy Aktion 14. Ta bezcenna pamiątka sprzed jego ery zachowała się jako jedna z nielicznych, jako dowód, że takie czasy rzeczywiście miały w życiu Eric'a miejsce.
Rozejrzał się, a następnie wziął duży rozmach i uderzył kijem szybę. Rozległ się brzęk tłuczonego szkła, którego zapewne muszą słuchać każdej nocy mieszkańcy ciemnych nowojorskich dzielnic, ale nie tutaj. Alarm samochodowy rozwrzeszczał się na dobre.
Eric nie zastanawiał się zanadto. Robił to, co robił i nie pozwalał sobie na myślenie. Tak było lepiej. Jak tylko w jego głowie pojawiało się pytanie "ale w zasadzie po co?", natychmiast wciskał wyłącznik i robiło się ciemno. Pstryk, i nie było żadnego pytania, żadnej wątpliwości. A wtedy pojawiał się Reb, a Reb zawsze robił to, co chciał.
- Dobra, szybko, Dyl, zwijamy! - rzucił do swojego wspólnika.
Brali wszystko co mieściło im się w ramionach, radia, głośniki, odtwarzacze, telewizory, płyty kompaktowe, zgarnęli nawet latarkę z siedzenia kierowcy. Ogony kabli ciągnęły się za nimi, w drodze między vanem a wozem Eric'a, do którego wtaszczali w pośpiechu to, co udało im się udźwignąć.
Alarm darł się nieznośnie, i tylko cudem mogli stąd spieprzyć niezauważeni. Kiedy zabrakło miejsca w bagażniku oraz na tylnych siedzeniach, Eric wskoczył za kierownicę, a obok niego Dylan, i nerwowo wcisnął pedał gazu. Odjechali z gwizdem opon, zmierzając w stronę gór, jak najdalej od cywilizacji. Póki co.
Szybciej, szybciej. Żyły w skroniach tętniły im adrenaliną, serca łomotały w piersiach. Jeszcze nigdy, nawet na żadnej z "misji", tak się nie czuli.
Co ja robię? Myślał Eric, ale zaraz ciach, i obwód został przerwany. Wcale o nic nie pytał.
- Stańmy gdzieś.
Kiedy przystanął w miejscu, które uznał za bezpieczne, nie wyłączając świateł, niczego już nie pamiętał. Rzeczy działy się obok niego, jakby rozgrywała się historia, którą już niegdyś słyszał z wieczornych wiadomości.
Pod osłoną lasu i wczesnej nocy, kiedy napięcie opadło, zdecydowali się bliżej przyjrzeć temu, co zwędzili. Po pewnym czasie zupełnie zapomnieli o zachowaniu względnej ostrożności, ekscytując się swoim łupem.
- Kurde, przyda mi się nowa konsola - powiedział Dylan, wygrzebując ze sterty urządzeń szarego Pegasusa.
Zapuścili starego boom boxa, z głośników dobiegało coś na kształt muzyki przerywanej kakofonią szumów i trzasków. Hałas spłoszył jakieś zwierzęta w lesie, i niósł się echem po okolicy.
- Lepsze cele, hę...? - ironizował Dylan, gmerając w rzeczach i robiąc przy tym sporo łoskotu.
- Taki był plan. - odparł Eric, wyciągając camela i zapalniczkę z kieszeni czanych bojówek. Usiadł w samochodzie i mocno się zaciągnął. - Cholera, co my z tym teraz zrobimy?
Myśl, Reb. Kurwa, myśl. Gdzie się podział stary Reb?
Podniecenie, zapał i jego najlepszy przyjaciel - gniew - go opuściły, stał się jakiś beznamiętny. Niepokoiła go ta apatia.
Obejrzał się i wtedy oślepiło go światło latarki.
- Co tu się dzieje? - usłyszał gruby, męski głos.
Dylan wyłączył radio i zaległa zatrważająca cisza. Eric zmrużył oczy i ujrzał zarys korpulentnej sylwetki po drugiej stronie auta.
I świecącą odznakę zastępcy szeryfa.
- Mamy kłopoty, co?
***
Btw - dla tego, kto w ogóle przeczytał - wiem, że w latach 20-tych nie znali nawet modelu DNA, więc wzmianka o tym chromosomowym czymś w pierwszym akapicie jest co najmniej nierealna, ale tak jakoś mi pasowało...Poza tym to nie biologia!
3
Cóż, może kiedyś zmądrzeję.OstataniSlomka pisze:Niby nie biologia, ale chyba trzeba trzymać się czegoś takiego(imo)
+ to nie jest przypadkiem Dies Irae? Dzień Gniewu miałeś chyba na myśli, tak?
Nope. Chodziło mi o "Deus Irae". Bóg Gniewu.
The planet is fine, the people are fucked.
- George Carlin
- George Carlin
4
Zbędny przecinek.Listopad, 1923
Nie wiem jak ma się przyzwolenie do powinności. To tak, jakby powiedzieć - zabijanie mrówek nie jest zakazane, więc MUSZĘ to robić.przyzwolenie na czynienie rzeczy, z punktu widzenia ludzkiego kodeksu czy moralności, zabronionych - nadczłowiek nie może czuć się za nie odpowiedzialny, bowiem spełnia swoją powinność
Literówka. Wyplucie kojarzy się z wyrzuceniem z siebie czegoś ot tak, od niechcenia, a w poprzednim zdaniu masz o wyciąganiu na siłę - to się nie łączy.Musieli mocno ciągnąć go za nogi, tak bardzo nie chciał wyjść.
A skoro już coś go wypłuło w to szare błoto sadzawki świata
Zbyt dużo powtórzeń, zbyt dużo wyliczeń.czy to rówieśnicy, czy to rodzina, czy nauczyciele, robił to w samych superlatywach. "Nathan to, Nathan tamto", "Nathan, ten z najlepszymi ocenami", "z bogatego domu", "zawsze z rolexem na ręku", "zawsze z nosem w książce", "Nathan, chodząca encyklopedia", "dwadzieścia siedem języków w małym palcu", "Nathan, cudowne dziecko" itd. itd.
[...]mentor. Działacz. Ktoś, kto[...] - czasem warto użyć kropki - to naprawdę przyjemne stworzenie, które pomaga w budowaniu wielu zdań.Potrzebny był mu prawdziwy mentor, działacz, ktoś, kto by się
Zdecydowanie musisz zapanować nad powtórzeniami - są bardzo uciążliwe przy odbiorze tekstu.ktoś, kto by [...]Ktoś, kto by mu
"Słuchaj mnie, Nathan[...] słuchasz się mnie, a jeśli nie, to gorzko pożałujesz".
wyrzeźbiłyby z niego właściwy kształt. Kształt istoty
Podmiot - mówisz o Richardzie, więc kolejne zdanie też będzie mówić o Richardzie i tak odbierze je czytelnik. To, że dasz "jego" nie poprawia sytuacji - zdanie do przebudowania.I wtedy na jego drodze stanął Richard Loeb.
Gdyby wskazać człowieka o cechach sto osiemdziesiąt stopni odwróconych od jego - byłby nim niewątpliwie Rich
Niepotrzebnie wcisnęłaś tu myślnik - wstawiaj go, jeśli nie masz wyrazu spajającego kolejne części zdania(łączy się to z inną formą). Ty masz po myślniki "która", przed tym wyrazem wystarczy przecinek.Do tego ta onieśmielająca pewność siebie - która jednocześnie przyciąga
Zdanie bardzo sztuczne i pompatyczne. Milsze i przyjemniejsze byłoby "równie inteligentny". Sens pozostanie (moim zdaniem nawet lepiej odda sytuację), a wszystko stanie się łatwiejsze do przyswojenia.a jego IQ było równie wysokie, co Nathana
Niezrozumiałe zdanie - chyba przekombinowałaś.Szedł przez życie jak aktor, częstujący ludzi uśmiechami na prawo i lewo, jednak te nigdy nie dosięgały boskiego chłodu w jego spojrzeniu.
Pierwszy raz widzę określenia "być pod/ponad czyimiś względami".być pod czyimiś względami zamiast ponad
Można mieć względy u kogoś/mieć na względzie coś.
Plan nie mógł się doczekać i plan miał brata Kaina?plan skrystalizował się w jego umyśle i nie mógł doczekać się dnia, w którym on i jego mały brat, Kain
Tę. Chociaż lepiej (wg mnie) brzmiałoby samo "osuszać flaszkę".osuszać tą swoją flaszkę
To zdanie też musisz zmienić - nie jest przyjemne dla czytelnika.Ten piątkowy wieczór równał się bezdennej nudzie
Teraz to zdanie mówi o tym, że rozbijali (tłukli) butelki - jeśli byłoby "butelek browarów" będzie o tym, że wypili kilka butelek. Które znaczenie miało się tu pojawić?rozbiwszy już kilka butelek po browarach
Cudzysłów jest zbędny - to określenie jest na tyle przyjęte, że nie trzeba go wyróżniać.że teren jest "czysty"
Szyk - pozostawioną samą sobie gablotę wyładowaną po brzegi kokosowym interesem. No i ten "kokosowy interes" przydałoby się zmienić.na gablotę wyładowaną po brzegi kokosowym interesem, pozostawioną samą sobie
Chyba nie widziałem takiego wyrazu twarzy - nie potrafię go sobie wyobrazić.spojrzał na niego z poważnym wyrazem twarzy, oznaczającym, że "dziś nie ma prima aprilis"
Uważaj na spójniki, wyszło na to, że karzą go za prawo silniejszego.Ot, taka kara za mazgajstwo i tradycyjne prawo silniejszego
Po prostu "pracą".zawracać sobie dupy godzinami pozalekcyjnymi w McDonaldzie
Grać w baseball.W dzieciństwie uwielbiał grać baseball
Zamach.a następnie wziął duży rozmach
Nieudane wtrącenie.którego zapewne muszą słuchać każdej nocy mieszkańcy ciemnych nowojorskich dzielnic, ale nie tutaj
Skróciłaś opis i wyszło bagienko.Eric wskoczył za kierownicę, a obok niego Dylan
Piskiem opon.Odjechali z gwizdem opon
Znów, wtrącenie o światłach pojawia się w nienaturalnym miejscu i zaburza rytm czytania.które uznał za bezpieczne, nie wyłączając świateł, niczego już nie pamiętał
Chromosomy były znane, chociaż to, czy to one stanowiły element dziedziczenia było badane.wiem, że w latach 20-tych nie znali nawet modelu DNA, więc wzmianka o tym chromosomowym czymś w pierwszym akapicie jest co najmniej nierealna
Masa prostych błędów - sporo rozwalonych związków frazeologicznych, trochę niespójności, do tego poprzestawiany szyk.
Co do fabuły: nie porwało mnie. Część "naukowo-filozoficzna" jak i ta druga były dla mnie płaskie - pozbawione odczuć, nie mające w sobie magnesu na czytelnika.
Pamiętaj - początek musi być perełką, to pierwsze wrażenie jest najważniejsze, dlatego musisz wgryźć się w czytelnika.
Nie popełniasz błędów tragicznych i wielkich, a to jest pozytywne. Każdy zaczyna od pewnego poziomu, a później wyrabia się, pokonuje błędy i idzie wyżej. Od niego samego zależy w jakim tempie postępuje rozwój.
Co zrobić, żeby rozwój wspomóc? Naturalnymi sterydami są oczywiście książki - oczywiście nie pierwsze lepsze, ale takie, które napisane są dobrym językiem i mogą pokazać pewne wzorce tworzenia historii. Inną sprawą jest praktyka - im więcej piszesz, tym robisz to lepiej (chyba, że jesteś zatwardziała w swych błędach, wtedy piszesz lepiej fabularnie, ale nic poza tym).
Pisz dalej, nie przejmuj się tym, że błędów jest sporo, a później staraj się sama odnajdywać i poprawiać błędy.
I następnym razem dodaj to, co uważasz za swoje dzieło życia - swoją perełkę. To, że ktoś znajdzie w niej błędy będzie bolesne, ale dużo się dzięki temu nauczysz.Nie wiem czy dobre, czy bardziej żałosne, dlatego dodaję

Pozdrawiam, Zaq.
5
Łacina jest strasznie skomplikowanym językiem i Deus Irae może wcale nie znaczyć Bóg Gniewu... ja bym tytuł jednak dał po polsku. No, chyba że jesteś absolutnie pewna swojej racji, bo łatwo się przejechać - mogłoby równie dobrze być Deus Iratus ("gniewny bóg"), o ile się nie mylę.rebvodka pisze:Nope. Chodziło mi o "Deus Irae". Bóg Gniewu.
To zdanie mi się nie podoba z filozoficznego punktu widzenia. Znaczy - nie da się WYZBYĆ intelektów. Natura ludzka, według filozofów stoickich bodajże, dzieli się na część rozumną i część popędliwą. Można spróbować jedną z tych części przytłumić, ale pozbyć się jej nie pozbędziesz - wtedy by się zostawało mentalnym kaleką (zwierzęciem lub maszyną analityczną). Dalej, jeżeli się "wyuczysz mechanizmu" to sugeruje to, że stosujesz go automatycznie, bez myślenia -> to nie jest część rozumna człowieka.rebvodka pisze:Wyuczeni odpowiednich mechanizmów, by stać się przystosowanymi i produktywnymi społecznie, wyzbywają się tego, co w nich najprawdziwsze - instynktu
Hem? Nader wartość?rebvodka pisze:najwyższą nader wartość
Nie da się uważać siebie za indywidualność. Indywidualność to cecha. Można się uważać za personę wyjątkową co najwyżej. Albo za nietuzinkowe indywiduum.rebvodka pisze:Choć każda mysz uważała się za wielką indywidualność
Podane przykłady to nie są superlatywy. Superlatyw to stopień najwyższy przymiotnika, czyli zdanie byłoby prawdziwe, gdyby mówili o nim "jest najlepszy w tym i tamtym", "jest najmądrzejszy" itp.rebvodka pisze:Ktokolwiek wypowiadał się na jego temat, czy to rówieśnicy, czy to rodzina, czy nauczyciele, robił to w samych superlatywach. "Nathan to, Nathan tamto", "Nathan, ten z najlepszymi ocenami", "z bogatego domu", "zawsze z rolexem na ręku", "zawsze z nosem w książce", "Nathan, chodząca encyklopedia", "dwadzieścia siedem języków w małym palcu", "Nathan, cudowne dziecko" itd. itd.
Porównanie ci tu trochę nawala i mnie osobiście staje przed oczyma ktoś przykładający but do mysiego pyszczka.rebvodka pisze:przytknąć podeszwę buta do twarzy jednej z tych myszy

Brakuje "o" przed "sto". Poza tym - hem, jakoś niezręcznie mi to brzmi. Może "przeciwstawnych"? Albo "binarnie przeciwstawnych", jeżeli ma być wyszukane.rebvodka pisze:o cechach sto osiemdziesiąt stopni odwróconych od jego

Dalej piszesz, że piwsko piją. Nikt normalny nie mówi per "flaszka" na butelkę od piwa. Jakoś nienaturalnie mi to brzmi, ta wypowiedź. Może coś jak "Ej, odklej się już od tego piwska i popatrz tu"? Czy może on jednak szkocką pije z butelki i ja źle zrozumiałem? Szkocką... z butelki...rebvodka pisze:- Ej - odezwał się Eric. - Przestań na chwilę osuszać tą swoją flaszkę i popatrz.

Niezbyt konkretny opis.rebvodka pisze:Dylan podniósł się ociężale i rzucił na coś okiem.


Głowy bym za to nie położył na pieniek, ale czy to przypadkiem nie jest zwykle używane jako "wypizdówek"? Przez "ó"?rebvodka pisze:wypizdowa
Przesuń zdanie o tym, że jest zimno i siedzą w samochodzie na początek. Dlaczego? Bo inaczej czytelnik wyobrazi ich sobie inaczej - ja na przykład byłem pewien, że jest lato i siedzą na chodniku. A tu nagle niespodzianka - zima i w samochodzie piją. Trochę to przeszkadza.rebvodka pisze:Styczniowy mróz dopadł ich natychmiast, gdy wysiedli,
"musiał być" to trochę niewłaściwy czas, a "lekkomyślny" by wystarczyło ("ignorant" to ktoś, kto się na czymś nie zna i nie chce tego zmienić). Coś jak "Zapewne ich lekkomyślny właściciel ..."rebvodka pisze:Zapewne ich właściciel musiał być lekkomyślnym ignorantem
O tym, że teren czysty już pisałaś, więc to zbędne zdanie. Co więcej, wyrażenie to "ani żywej duszy", nie "ani śladu żywej duszy" - nie ma co tego nadmiernie rozwijać. Tak czy siak, zdanie zbędne.rebvodka pisze:Wokół tylko pustki, ani śladu żywej duszy.
Wcale się nagle nie natknęli - samochód tam był od dłuższego czasu. Wyładowaną po brzegi? Przecież tylko na przednim siedzeniu trochę tego leży... Kokosowy interes? Znaczy sprzedaż kokosów?rebvodka pisze:nagle natykają się na gablotę wyładowaną po brzegi kokosowym interesem

Hem... "destruktywności"?rebvodka pisze:destrukcyjności
A dalej są całkiem normalne zdania. Znaczy co, narrator zaręcza nam tu, że bohater nigdy ich wcześniej nie wypowiedział? Może napisz coś a'la "mówił w sposób, w jaki rzadko zdarzało mu się mówić" albo "przebierał swe myśli w słowa inaczej niż zwykle"?rebvodka pisze:Nagle poczuł przypływ dziwnej weny, a słowa jakoś same układały mu się w zdania, których jeszcze nigdy nie miał okazji wypowiedzieć.
Dobra, inni ci nawytykali błędów, resztę po prostu doczytam i napisze ogólne uwagi jakieś.
Byłaś w ciemnych nowojorskich dzielnicach? Ja byłem i słychać tam raczej krzyki a strzały.rebvodka pisze:Rozejrzał się, a następnie wziął duży rozmach i uderzył kijem szybę. Rozległ się brzęk tłuczonego szkła, którego zapewne muszą słuchać każdej nocy mieszkańcy ciemnych nowojorskich dzielnic, ale nie tutaj.

Z gwizdem opon?rebvodka pisze:Odjechali z gwizdem opon

Znaczy sama z siebie świeciła?rebvodka pisze:świecącą odznakę zastępcy szeryfa

Nawet na to nie zwróciłem uwagi, głupi ja. :(rebvodka pisze:Btw - dla tego, kto w ogóle przeczytał - wiem, że w latach 20-tych nie znali nawet modelu DNA
Ogólne wrażenie - hem... nie zrozumiałem o co tu chodzi. Druga sprawa - strasznie ciężkie dialogi. Postacie dużo mówią w chwili ekscytacji. Trzecia sprawa - em, a gdzie tu jakaś pointa? Dziwne, ale jakieś tam nadzieje na przyszłość rokuje.
E: Komentarz zatwierdzony jako weryfikacja.
Zaqr.
Ostatnio zmieniony czw 14 lis 2013, 14:48 przez Mich'Ael, łącznie zmieniany 1 raz.
Don't you hate people who... well, don't you just hate people?
6
e tam "strasznie"Mich'Ael pisze:Łacina jest strasznie skomplikowanym językiem i Deus Irae może wcale nie znaczyć Bóg Gniewu... ja bym tytuł jednak dał po polsku. No, chyba że jesteś absolutnie pewna swojej racji, bo łatwo się przejechać - mogłoby równie dobrze być Deus Iratus ("gniewny bóg"), o ile się nie mylę.rebvodka pisze:Nope. Chodziło mi o "Deus Irae". Bóg Gniewu.
"deus irae" jest ok (gramatycznie)
A "bóg gniewu" (kimkolwiek by nie był) i "gniewny Bóg" to przecież nie to samo
„Nie rozumiem, wie pan, jak można przechodzić koło drzewa i nie być szczęśliwym, że się je widzi? Rozmawiać z człowiekiem i nie być szczęśliwym, że się go kocha!”
„I co to znaczy śmieszny? Cóż z tego, ileż to razy człowiek bywa albo wydaje się śmieszny? A teraz prawie wszyscy zdolni ludzie strasznie się boją śmieszności i w skutek tego są nieszczęśliwi.”
F.D.
„I co to znaczy śmieszny? Cóż z tego, ileż to razy człowiek bywa albo wydaje się śmieszny? A teraz prawie wszyscy zdolni ludzie strasznie się boją śmieszności i w skutek tego są nieszczęśliwi.”
F.D.
7
Wystarczy to pop prostu skonsultować z kimś, kto łacinę ma w jednym palcu i problem z głowy.Mich'Ael pisze: rebvodka napisał/a:
Nope. Chodziło mi o "Deus Irae". Bóg Gniewu.
Łacina jest strasznie skomplikowanym językiem i Deus Irae może wcale nie znaczyć Bóg Gniewu... ja bym tytuł jednak dał po polsku. No, chyba że jesteś absolutnie pewna swojej racji, bo łatwo się przejechać - mogłoby równie dobrze być Deus Iratus ("gniewny bóg"), o ile się nie mylę.
Nawiasem mówiąc: najbardziej razi ta świecąca odznaka i gwizd opon.
ewentualnie można wziąć (twarzy) w cudzysłów -> "twarzy". Wtedy nie będzie to brzmiało tak dosłownie.Mich'Ael pisze:rebvodka napisał/a:
przytknąć podeszwę buta do twarzy jednej z tych myszy
Porównanie ci tu trochę nawala i mnie osobiście staje przed oczyma ktoś przykładający but do mysiego pyszczka. Może zrób z tego "ludzi-myszy"? Bo myszy nie mają twarzy, mimo wcześniejszych porównań.
8
Tak przeczuwałam, że ten tekst jest mocno niedociągnięty. Jest się święcie przekonanym o swojej nieomylności, a tu nagle wyskakują takie: "gwizd opon", "świecąca odznaka" i tekst z flaszką - SOOO TYPICAL.
Więc dzięki za ściągnięcie mnie na ziemię, zaqr i Mich'Ael
Się zobaczy.
Więc dzięki za ściągnięcie mnie na ziemię, zaqr i Mich'Ael

To dopiero pierwszy rozdział, więc chyba jeszcze za wcześnie na pointę... To raczej taki wstęp do "porywającej powieści o dojrzewających instynktach" <sigh>, i jeszcze nie rozstrzygnęłam czy pisanie jej było dobrym pomysłem czy nie.Mich'Ael pisze: Ogólne wrażenie - hem... nie zrozumiałem o co tu chodzi. Druga sprawa - strasznie ciężkie dialogi. Postacie dużo mówią w chwili ekscytacji. Trzecia sprawa - em, a gdzie tu jakaś pointa? Dziwne, ale jakieś tam nadzieje na przyszłość rokuje.

The planet is fine, the people are fucked.
- George Carlin
- George Carlin