Burza toczyła zaciekły bój z wieczornym spokojem. Krople natarczywie rozstrzaskiwały się o dach, lądowały w bajorku, albo na szybach; gradowe kule pękały po uderzeniu w karoserie, dziurawiły liście hortensji...
W domu było nas troje: kuzyn i kuzynka oraz ja. Piliśmy nalewkę w salonie i niespecjalnie zwracaliśmy uwagę na to, co działo się za oknem. Szczerze powiedziawszy, mieliśmy to w głębokim poważaniu - bo przecież co będzie, to będzie; jeżeli dom masię zawalić, to nasze ludzkie ręce nie utrzymają go w fundamentach. Co prawda, istniało realne ryzyko, że stanie w płomieniach. A to dlatego, że przed laty nikt nie wyposażył go w piorunochron, pomimo że w okolicy był to jeden z najwyższych budynków. I tak właściwie tylko tego można było się bać. Ale kto by wtedy o tym myślał? Nalewka uderzała do głowy, kuzyn i jego papieros zmagali się z wichurą na tarasie, a kuzynka błądziła oczami po pokoju. Nagle huk postawił ją na nogi.
- Jak myślisz, gdzie on jest? - spytała, mając na myśli swojego wschodniego chłopaka.
- Pewnie u siebie, w mieszkaniu.
- Myślisz? Bo martwię się o niego.
- Niepotrzebnie. Widzisz, żeby ktokolwiek się czymkolwiek przejmował? Rozejrzyj się. Wyjdź na taras i się rozejrzyj.
- Miniuś, a może byśmy zadzwonili po niego?
- Co? Żeby szedł w taką pogodę?
- Albo byśmy po niego pojechali, co? Miniuś...
- Daj spokój. Bo pomyślę, że w dupie ci się poprzewracało.
- Ale on tam jest sam!
- Niezaspokojona jesteś, kochana?... Dożyje do jutra, obiecuję. Na Boga przyrzekam.
- Na Boga?
- Nie głupiej. Wiem, że zaraz wygłosisz wykład o wymawianiu imienia Pana Boga swego nadaremno.
- Ej, ja już taka nie jestem. - Roześmiałem się. - A co, ty niby taki święty?
- Święty? - Spojrzałem na nią. - No, ja nie.
- Nie ma to tamto! - wtrącił kuzyn, próbując domknąć przeszklone drzwi. W ustach miał niezapalonego papierosa.
- Daj spokój, przecież to nie zapałka... - Podszedłem do niego, żeby mu pomóc.
- Nie tutaj - powiedział. - Na dworze można, ale w domu nie.
- Racja. - Zgasiłem zapalniczkę. - Zgadnij, na jaki pomysł wpadła twoja siostra.
- Chce jechać po swojego lovelasa? - Pokiwałem głową. - Ty już nie głupiej, bo ci się w dupie przewraca.
- No, kurwa, młody, a jak lekko zagrzmi albo coś to od razu do mnie przybiegasz, a on tam siedzi sam!
- Pragnę przypomnieć - kontrował - że twój lovelas ma za dwa lata trzydziechę na karku.
- E, weź, spierdalaj, młody. - Zwróciła się plecami do nas. Kuzyn spojrzał na mnie wymownie; No nic, zdawał się myśleć, Co tu po nas? - po czym wziął ciastko z postawionego na ławie talerza. - Ty to kupowałeś?!
- Weź się odczep, co? Że ci się chce ruchać to nie znaczy, że masz drzeć mordę.
- Spierdalaj. - Rzuciła się na niego z pięściami. Przyszło mi wtedy na myśl, że ta scenka obrazuje charakter instytucji rodziny, zakłamywanego przez lata, ukazywanego w poprawionej postaci na zdjęciach, na których wszyscy są uśmiechnięci. Patrzysz na takie zdjęcie i myślisz: wtedy to wszyscy musieli się lubić. Tylko że żadna ze sfotografowanych osób nie przedstawia indywidualnych odczuć - po prostu patrzy przed siebie, jak z aparatu wyfruwa ten pieprzony - to zabawne, bo tak powtarzano jeszcze za moich młodych lat - „ptaszek“. A kiedy ów ptaszysko szlag trafi, jeden zaciska palce na szyi drugiego; i drą jeden z drugim koty, i mordują sobie matki, żony, córki, gwałcą kochanki, kradną z trudem zaoszczędzone pieniądze, złorzeczą, wymyślają intrygi, knują... Od czasu do czasu pojedyncze, rodzinne odłamy spotykają się ze swoimi przywódcami, z reguły taką pozycję piastują babcie, i chwalą się wzajemnie, donosząc przy okazji o sukcesach i porażkach swoich familijnych konkurentów.
- Zrobić wam zdjęcie? - spytałem, kiedy się szarpali.
Kuzynka zareagowała natychmiast:
- A ty też taki mądry. Tak to go niby lubisz, a jak siedzi sam to ci się nie chce dupy ruszyć.
- Dostaniesz kluczyki i pojedziesz. Paliwo i koszty amortyzacji biorę na siebie.
- Sam sobie jedź teraz. Tacy właśnie z was są przyjaciele.
Roześmialiśmy się, oczywiście za wyjątkiem kuzynki. Ona wciąż była wściekle obrażona. Zabrakło jej już nawet sił, żeby mocować się z bratem. Odwrócona plecami, z założonymi rękoma bredziła coś pod nosem.
- Idziemy stąd - zaproponował kuzyn, uwolniwszy się z jej objęć. Wyszliśmy na korytarz i usłyszeliśmy pukanie do drzwi. Nie wiem, dlaczego, ale na myśl nasunęło się pytanie Od jak dawna ten ktoś czeka?
- Ej! - Krzyknął kuzyn do kuzynki, wracając do salonu.
- Czego chcesz?! Wypierdalaj stąd... - Chwyciła za poduszkę, którą zamierzała w niego rzucić.
- Uspokój się, piczko - przerwałem jej. - Nie słyszysz, że ktoś puka do drzwi?
- Co robi?
- Puka do drzwi.
Zerwała się i pobiegła ku wyjściu. Przekręciła klucz.
- Jesteś!... - Wrzasnęła, rzucając się na przemoczonego chłopaka. Ten pragnął przekroczyć próg domu i zapomnieć o ulewie, tymczasem ukochana dziewczyna swoją miłością zatrzymywała go przed drzwiami.
- Patrz, co robisz! - krzyknął kuzyn, odpychając ją od gościa. - Proszę, wejdź, śmiało.
- Wiesz, co oni zrobili? Nie chcieli po ciebie pojechać! - skarżyła się.
- No przecież ja ci mówiłem, że sam przyjadę, to po co mieli jechać? Autobus miałem...
Spojrzeliśmy na nią z wyrzutem. Poczuliśmy się zwycięzcami.
- Autobusem nie jest bezpiecznie jechać w taką pogodę.
- Tak samo jak autem - odpowiedział, ściągając skórzaną kurtkę. - Weź gdzieś mi to powieś i wysusz - powiedział do niej i na moment zniknęła nam z oczu.
- Nie wiem, co jej zrobiłeś, albo czego nie zrobiłeś, ale nie da się z nią gadać - zauważył kuzyn.
- Bo ona nie jest do gadania - usłyszeliśmy.
I... zaczęliśmy się śmiać. Mówiłem, że rodzinne fotografie są zakłamane.
Wschodni chłopiec [miniatura]
1
Ostatnio zmieniony wt 13 maja 2014, 18:52 przez gabim, łącznie zmieniany 4 razy.