Wschodni chłopiec [miniatura]

1
Burza toczyła zaciekły bój z wieczornym spokojem. Krople natarczywie rozstrzaskiwały się o dach, lądowały w bajorku, albo na szybach; gradowe kule pękały po uderzeniu w karoserie, dziurawiły liście hortensji...

W domu było nas troje: kuzyn i kuzynka oraz ja. Piliśmy nalewkę w salonie i niespecjalnie zwracaliśmy uwagę na to, co działo się za oknem. Szczerze powiedziawszy, mieliśmy to w głębokim poważaniu - bo przecież co będzie, to będzie; jeżeli dom masię zawalić, to nasze ludzkie ręce nie utrzymają go w fundamentach. Co prawda, istniało realne ryzyko, że stanie w płomieniach. A to dlatego, że przed laty nikt nie wyposażył go w piorunochron, pomimo że w okolicy był to jeden z najwyższych budynków. I tak właściwie tylko tego można było się bać. Ale kto by wtedy o tym myślał? Nalewka uderzała do głowy, kuzyn i jego papieros zmagali się z wichurą na tarasie, a kuzynka błądziła oczami po pokoju. Nagle huk postawił ją na nogi.
- Jak myślisz, gdzie on jest? - spytała, mając na myśli swojego wschodniego chłopaka.
- Pewnie u siebie, w mieszkaniu.
- Myślisz? Bo martwię się o niego.
- Niepotrzebnie. Widzisz, żeby ktokolwiek się czymkolwiek przejmował? Rozejrzyj się. Wyjdź na taras i się rozejrzyj.
- Miniuś, a może byśmy zadzwonili po niego?
- Co? Żeby szedł w taką pogodę?
- Albo byśmy po niego pojechali, co? Miniuś...
- Daj spokój. Bo pomyślę, że w dupie ci się poprzewracało.
- Ale on tam jest sam!
- Niezaspokojona jesteś, kochana?... Dożyje do jutra, obiecuję. Na Boga przyrzekam.
- Na Boga?
- Nie głupiej. Wiem, że zaraz wygłosisz wykład o wymawianiu imienia Pana Boga swego nadaremno.
- Ej, ja już taka nie jestem. - Roześmiałem się. - A co, ty niby taki święty?
- Święty? - Spojrzałem na nią. - No, ja nie.
- Nie ma to tamto! - wtrącił kuzyn, próbując domknąć przeszklone drzwi. W ustach miał niezapalonego papierosa.
- Daj spokój, przecież to nie zapałka... - Podszedłem do niego, żeby mu pomóc.
- Nie tutaj - powiedział. - Na dworze można, ale w domu nie.
- Racja. - Zgasiłem zapalniczkę. - Zgadnij, na jaki pomysł wpadła twoja siostra.
- Chce jechać po swojego lovelasa? - Pokiwałem głową. - Ty już nie głupiej, bo ci się w dupie przewraca.
- No, kurwa, młody, a jak lekko zagrzmi albo coś to od razu do mnie przybiegasz, a on tam siedzi sam!
- Pragnę przypomnieć - kontrował - że twój lovelas ma za dwa lata trzydziechę na karku.
- E, weź, spierdalaj, młody. - Zwróciła się plecami do nas. Kuzyn spojrzał na mnie wymownie; No nic, zdawał się myśleć, Co tu po nas? - po czym wziął ciastko z postawionego na ławie talerza. - Ty to kupowałeś?!
- Weź się odczep, co? Że ci się chce ruchać to nie znaczy, że masz drzeć mordę.
- Spierdalaj. - Rzuciła się na niego z pięściami. Przyszło mi wtedy na myśl, że ta scenka obrazuje charakter instytucji rodziny, zakłamywanego przez lata, ukazywanego w poprawionej postaci na zdjęciach, na których wszyscy są uśmiechnięci. Patrzysz na takie zdjęcie i myślisz: wtedy to wszyscy musieli się lubić. Tylko że żadna ze sfotografowanych osób nie przedstawia indywidualnych odczuć - po prostu patrzy przed siebie, jak z aparatu wyfruwa ten pieprzony - to zabawne, bo tak powtarzano jeszcze za moich młodych lat - „ptaszek“. A kiedy ów ptaszysko szlag trafi, jeden zaciska palce na szyi drugiego; i drą jeden z drugim koty, i mordują sobie matki, żony, córki, gwałcą kochanki, kradną z trudem zaoszczędzone pieniądze, złorzeczą, wymyślają intrygi, knują... Od czasu do czasu pojedyncze, rodzinne odłamy spotykają się ze swoimi przywódcami, z reguły taką pozycję piastują babcie, i chwalą się wzajemnie, donosząc przy okazji o sukcesach i porażkach swoich familijnych konkurentów.
- Zrobić wam zdjęcie? - spytałem, kiedy się szarpali.
Kuzynka zareagowała natychmiast:
- A ty też taki mądry. Tak to go niby lubisz, a jak siedzi sam to ci się nie chce dupy ruszyć.
- Dostaniesz kluczyki i pojedziesz. Paliwo i koszty amortyzacji biorę na siebie.
- Sam sobie jedź teraz. Tacy właśnie z was są przyjaciele.
Roześmialiśmy się, oczywiście za wyjątkiem kuzynki. Ona wciąż była wściekle obrażona. Zabrakło jej już nawet sił, żeby mocować się z bratem. Odwrócona plecami, z założonymi rękoma bredziła coś pod nosem.
- Idziemy stąd - zaproponował kuzyn, uwolniwszy się z jej objęć. Wyszliśmy na korytarz i usłyszeliśmy pukanie do drzwi. Nie wiem, dlaczego, ale na myśl nasunęło się pytanie Od jak dawna ten ktoś czeka?
- Ej! - Krzyknął kuzyn do kuzynki, wracając do salonu.
- Czego chcesz?! Wypierdalaj stąd... - Chwyciła za poduszkę, którą zamierzała w niego rzucić.
- Uspokój się, piczko - przerwałem jej. - Nie słyszysz, że ktoś puka do drzwi?
- Co robi?
- Puka do drzwi.
Zerwała się i pobiegła ku wyjściu. Przekręciła klucz.
- Jesteś!... - Wrzasnęła, rzucając się na przemoczonego chłopaka. Ten pragnął przekroczyć próg domu i zapomnieć o ulewie, tymczasem ukochana dziewczyna swoją miłością zatrzymywała go przed drzwiami.
- Patrz, co robisz! - krzyknął kuzyn, odpychając ją od gościa. - Proszę, wejdź, śmiało.
- Wiesz, co oni zrobili? Nie chcieli po ciebie pojechać! - skarżyła się.
- No przecież ja ci mówiłem, że sam przyjadę, to po co mieli jechać? Autobus miałem...
Spojrzeliśmy na nią z wyrzutem. Poczuliśmy się zwycięzcami.
- Autobusem nie jest bezpiecznie jechać w taką pogodę.
- Tak samo jak autem - odpowiedział, ściągając skórzaną kurtkę. - Weź gdzieś mi to powieś i wysusz - powiedział do niej i na moment zniknęła nam z oczu.
- Nie wiem, co jej zrobiłeś, albo czego nie zrobiłeś, ale nie da się z nią gadać - zauważył kuzyn.
- Bo ona nie jest do gadania - usłyszeliśmy.
I... zaczęliśmy się śmiać. Mówiłem, że rodzinne fotografie są zakłamane.
Ostatnio zmieniony wt 13 maja 2014, 18:52 przez gabim, łącznie zmieniany 4 razy.

2
Witam

Narracja pierwszoosobowa, tak?
gabim pisze:Burza toczyła zaciekły bój z wieczornym spokojem. Krople natarczywie rozstrzaskiwały się o dach, lądowały w bajorku, albo na szybach; gradowe kule pękały po uderzeniu w karoserie, dziurawiły liście hortensji...
gabim pisze:niespecjalnie zwracaliśmy uwagę na to, co działo się za oknem.
Jakoś mi to nie leży.

Poza tym sam początek: Burza toczyła zaciekły bój z wieczornym spokojem... Krople natarczywie... dziurawiły liście hortensji...
Jak dla mnie marna próba upiększenia tekstu.

Bohater to chyba paranoik. Jest burza - to nic niezwykłego - a on myśli o tym, jak o potencjalnym końcu świata.

Drętwe dialogi; suche i bez emocji. Poza tym kształtowanie Miniusia poprzez nie wydaje mi się banalne. Postać nie przemawia, a te pseudo maczo odzywki...

Mało czasy więc to na początek.

Pozdrawiam.
„Prawdziwa mądrość zaczyna się, kiedy przestajesz cytować innych ludzi...”

3
gabim pisze:Burza toczyła zaciekły bój z wieczornym spokojem. Krople natarczywie rozstrzaskiwały się o dach, lądowały w bajorku, albo na szybach; gradowe kule pękały po uderzeniu w karoserie, dziurawiły liście hortensji...

Fajny opis, tylko traci sens po tym fragmencie...
gabim pisze:Piliśmy nalewkę w salonie i niespecjalnie zwracaliśmy uwagę na to, co działo się za oknem. Szczerze powiedziawszy, mieliśmy to w głębokim poważaniu
Gdyby narracja była w III osobie, to OK, ale w pierwszej to nie przejdzie. Narrator pierwszoosobowy opisuje to co widzi, a twój bohater widzi akuratnie wnętrze salonu, swojego kuzyna i kuzynkę. Może tu znaleźć punky zaczepienia do opisu?
gabim pisze:dom masię zawalić
Spacji zabrakło.
gabim pisze:pomimo że w okolicy był to jeden z najwyższych budynków. I tak właściwie tylko tego można było się bać.
Te powtórzenia zdecydowanie za blisko.
gabim pisze: kuzyn i jego papieros zmagali się z wichurą na tarasie
Najpierw piszesz, że siedzą w salonie, teraz że kuzyn jest na tarasie. Kiedy wyszedł? W pogrubieniu wiem, co chcesz przekazać, ale dla mnie brzmi to trochę niezręcznie.
gabim pisze:- Nie ma to tamto! - wtrącił kuzyn,
Trzy razy podchodziłam do tego zdania i nadal nie bardzo wiem, co kuzyn chciał przekazać...
gabim pisze:Zgadnij, na jaki pomysł wpadła twoja siostra.

Zamiast kropki- znak zapytania.
gabim pisze:- Spierdalaj. - Rzuciła się na niego z pięściami. Przyszło mi wtedy na myśl, że ta scenka obrazuje charakter instytucji rodziny, zakłamywanego przez lata, ukazywanego w poprawionej postaci na zdjęciach, na których wszyscy są uśmiechnięci.
Wydaje mi się, że takie sceny wśród rodzeństwa są na początku dziennym, więc tak mnie zastanawia skąd ta myśl? Dobra. Czepiam się.
gabim pisze:A kiedy 1. ów ptaszysko szlag trafi, 2. jeden zaciska palce na szyi drugiego; i drą jeden z drugim koty, i mordują sobie matki, żony, córki, gwałcą kochanki, kradną z trudem zaoszczędzone pieniądze, złorzeczą, wymyślają intrygi, knują... Od czasu do czasu pojedyncze, rodzinne odłamy spotykają się ze swoimi przywódcami, z reguły taką pozycję piastują babcie, i chwalą się wzajemnie, donosząc przy okazji o sukcesach i porażkach swoich familijnych konkurentów.
1. ów- można by wyrzucić
2. Może zamiast powtarzać jeden z drugim/ jeden drugiego - drą ze sobą koty i wtedy dalej przy mordują sobie matki... wyrzucić "sobie"?
gabim pisze:- A ty też taki mądry.
Prosi się o wykrzyknik. (W moim odczuciu) Tak samo tu w obu zdaniach:
gabim pisze:- Sam sobie jedź teraz. Tacy właśnie z was są przyjaciele.

gabim pisze:Roześmialiśmy się, oczywiście za wyjątkiem kuzynki. Ona wciąż była wściekle obrażona.
Propozycja zmiany: Roześmialiśmy się z kuzynem. Kuzynka natomiast wciąż była...
A może byś nadał im jakieś imiona? Trochę to urealni postacie, ale tylko trochę.
gabim pisze:Spojrzeliśmy na nią z wyrzutem. Poczuliśmy się zwycięzcami.
Patrzą z wyrzutem i czują się zwycięzcami? Jakoś mnie to nie przekonuje.

Nie bardzo wiem do czego ta miniaturka dąży... Rozmawiają o chłopaku kuzynki, ona się o niego martwi, tu rozmyślania o zdjęciach i nagle chłopak się zjawia. Wiesz, rozumiem, że chciałeś tu przekazać prawdę o tych rodzinnych zdjęciach (?), ale nie rozumiem jak się to odnosi do tytułu, po którym spodziewałam się czegoś innego.
Dialogi w paru miejscach wypadły sztucznie, miałam też problem z końcówką. Postacie są też mało wyraziste. Ale generalnie tragicznie nie jest. ;)

Tyle ode mnie.

Pozdrawiam. :)

4
Pierwszy akapit i reszta tekstu to dwie rozne bajki i zupelnie ze soba nie wspolgraja.

Autor zaczyna od opisu burzy, a potem przechodzi do bohaterow, ktorzy ja maja w glebokim powazaniu. Po tym czlowiek sie zastanawia, czy moze byc gorzej.

W calosci przewaza dialog. Myslnik, myslnik, kolejny i kolejny. Pierwsza rzecz, ze ta rozmowa, jest do bolu banalna i przeladowana przeklenstwami, a druga / nie wiadomo, kto mowi, jak i po co, tzn. braklo emocji i opisów.

5
Ja widzę jeden, zasadniczy minus tego tekstu (dialogu). Narrator i kuzyn są w nim zupełnie identyczni. Przez to zlanie się charakterów nie widzę za bardzo, kto, co mówi, czym się "wyróżnia" spojrzenie narratora, gdzie jakaś w nim ostrość, przybliżenie sprawy itd. Wszystko rozmyło się i zlało w jedno - chaotyczny dialog, w którym dwóch gości w wulgarny sposób mówi siostrze/kuzynce, żeby nie martwiła się o swojego chłopaka. Trochę chyba umknął mi w tym wszystkim przekaz.

To miała być ilustracja: "z rodziną dobrze wychodzi się tylko na zdjęciu"...? Trochę mało wyrazista, bo akurat ostre przekomarzanki w rodzeństwie to nie jest coś takiego znowu zaprzeczającego dobrym relacjom i "zdjęciowym" uśmiechom. Przynajmniej ja tak to "czuję", a przez to trudniej mi się jakoś przejąć Twoją miniaturą.

Zazwyczaj Twoje teksty były dla mnie nieco zbyt poplątane, ale wchodziłam w klimat. Tutaj wyszło to jednak słabiej (bohaterowie do mnie nie trafili), a za to mam wrażenie, że warsztat, mimo pewnych potknięć, nieco się wygładził.

Co mi się podobało, to końcówka - to krótkie nakreślenie reakcji tych mężczyzn na siebie, takiej komitywy trochę "przeciw" owej kuzynce. To jakoś bardziej trafiło mi do wyobraźni.

Ogólnie nie czytało się źle, ale zabrakło emocji i charakterów w tych postaciach. A to one w całości budują tę scenę.

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

6
Taki ten tekst jest jakby właściwie o wielu sprawach, lecz bez wyraźnej myśli przewodniej. Najpierw burza, lecz, jak się okazuje, nikomu właściwie nie zagraża. Tyle, że dziewczyna się niepokoi o swego chłopaka, który obiecał przyjechać (niepokój zrozumiały), natomiast brat i kuzyn nie chcą go przywieźć (a komu by się chciało w tych warunkach?). Wszystko proste, naturalne, z życia wzięte. Skoro sama sytuacja nie budzi szczególnych emocji, byłaby to znakomita okazja, żeby pograć bohaterami, pokazać ich charaktery, relacje między całą trójką - bo kiedy coś trzeba na kimś wymusić, to wiele może się dziać. Tymczasem dziewczyna rzuca parę niecenzuralnych słów i się obraża na brata, który zresztą jest dość wulgarny; obaj z narratorem konsekwentnie ją lekceważą - i tyle. Żeby ona chociaż trochę się wysiliła, próbowała zaszantażować czymś brata albo przekupić go, żeby prosiła kuzyna o pomoc, albo żeby ów brat wciągał go w rozgrywkę z siostrą - byłoby pomiędzy nimi jakieś napięcie, a nie tylko wymiana zdań. Przez to postaciom brak wyrazistości, co bardzo niekorzystnie odbija się na narratorze. Chociaż Twój narrator coś mówi, a przede wszystkim opowiada czytelnikowi, co się dzieje, w gruncie rzeczy mogłoby go nie być. Jako postać jest zupełnie zbędny. Tyrada o fałszu i obłudzie w relacjach rodzinnych jest na tyle bezosobowa i nie powiązana z historią tej trójki, że równie dobrze mógłby ją wygłosić narrator nie spersonalizowany, który relacjonuje wszystko w trzeciej osobie. Tu w ogóle nie czuję, że narrator jest także bohaterem opowiadania, a równocześnie nie zastrzegłeś, że jest on wyłącznie opowiadaczem cudzej historii - co jest przecież możliwe i łatwe do przeprowadzenia nawet w krótkim opowiadaniu.
Gdyby Twój tekst był fragmentem dłuższej całości, ta nieokresloność narratora-bohatera może nie miałaby większego znaczenia, ale w opowiadaniu, które jest zamkniętą całością, mnie jednak razi.
I jeszcze parę drobiazgów: dziewczyna i narrator nawet nie mają imion. Do tego narrator ciągle powtarza kuzynka, kuzyn. Niby swoi, a jednak nie zindywidualizowani.
Nadałeś miniaturze tytuł Wschodni chłopiec. Dobrze, że rzeczony chłopiec pojawia się pod koniec, gdyż 3/4 opowiadania było o sprawach różnych, lecz nie o nim.
Jako pyskówka pomiędzy rodzeństwem - historyjka wiarygodna. Jako twór literacki - niespecjalnie udana.
Rozmaite potknięcia językowe czy zwykłe niejasności w narracji wychwycili już moi poprzednicy, więc nie będę powtarzać. Jeden tylko drobiazg:
gabim pisze:Chce jechać po swojego lovelasa?
Lowelasa. To słowo jest spolszczone już od co najmniej stulecia.
gabim pisze:- Ej, ja już taka nie jestem. - Roześmiałem się. - A co, ty niby taki święty?
- Święty? - Spojrzałem na nią. - No, ja nie.
Źle zapisujesz dialogi. Zdanie następujące bezpośrednio po kwestii dialogowej określa osobę, która ją wypowiedziała. Przecież to jest atrybucja dialogu. Jeśli wprowadzasz inną osobę, zaczynasz nowy akapit:
- Ej, ja już taka nie jestem.
Roześmiałem się.
- A co, ty może taki święty?
- Święty? - Spojrzałem na nią. - No, ja nie.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”