
Po TRZYDZIESTU (!) dniach wreszcie się doczekałam i mogę dodać swoją …(odchrząkuje) jedno ze swoich opowiadań.
To właściwie nawet nie jest opowiadanie.
Nazwijmy to początkiem książki (której prawdopodobnie nigdy nie napiszę ;/ )
Wiem- dwa pierwsze akapity są okropne. Na pewno zrobiłam też masę błędów interpunkcyjnych, ortograficznych,
stylistycznych i jakie tam jeszcze istnieją (w końcu moja szalona rodzinka wciąż na wolności

Mimo wszystko mam nadzieję, iż niżej umieszczony fragment nie jest aż taki zły i, czytając, będziecie go „przeżywać”.
********************************************************
Zamknęła oczy i poczęła wsłuchiwać się w otaczające ją zewsząd dźwięki. Z zadowoleniem stwierdziła,
że wokół panuje idealna cisza, przerywana jedynie delikatnym szelestem liści.
Upewniwszy się, iż nikogo nie ma w pobliżu, podeszła do stojącego nieopodal drzewa.
„To musi być tutaj. Tego miejsca nie da się pomylić z żadnym innym” pomyślała przyglądając się wspaniałemu okazowi cerave.
Jego pień był ogromny; wyrastał prosto z ziemi i piął się w górę na parę jardów. Zaraz potem
wykrzywiał się pod nienaturalnym kątem, by po chwili rozgałęzić się aż na pięć części.
Całość przypominała Tymirze upiorną rękę. Pięciolatka wzdrygnęła się na tę myśl, ale dzielnie podeszła do olbrzyma.
Kucnęła i ostrożnie włożyła długi patyk w niewielkie zagłębienie widoczne na jednym z korzeni.
Nagle rozległ się głuchy odgłos i drzewo zaczęło się lekko trząść.
Po pewnym czasie w pniu cerave pojawił się słabo widoczny zarys drzwi. Dziewczynka przybliżyła się do nich i
zlustrowała je wzrokiem. Wczoraj, kiedy to bawiąc się, dokonała tego odkrycia, wystraszyła się
i biegiem wróciła do swojej wioski. Przeklinała potem swoje tchórzostwo.
Leżąc wieczorem w łóżku, zastanawiała się, czym w rzeczywistości było znalezisko. Domostwo pełne elfów. Skarbiec smoka.
Krasnoludzkie wejście do podziemi… Pomysłów miała naprawdę wiele.
Jej nienasycona wyobraźnia zapragnęła dowiedzieć się prawdy.
Dlatego wróciła. Tylko z tego powodu.
Próbowała sobie wmówić, że powrót nie ma nic wspólnego ze znienawidzonymi snami. Tej nocy pojawił się kolejny z nich.
Stała w komnacie pełnej drzwi. Było jej bardzo zimno i jak najszybciej chciała się stamtąd wydostać.
Szukała kluczy, zamków, klamek. Nic. Wszystkie drzwi były całkiem płaskie, pozbawione jakichkolwiek nierówności.
Każda próba wydostania się na zewnątrz kończyła się niepowodzeniem. Udało się dopiero, gdy zrezygnowana
przyłożyła rękę do jednych z nich i rozkazała im, żeby się otworzyły.
„Mam nadzieję, że się uda”. Głęboko wciągnęła powietrze i drżącą dłonią dotknęła szorstkiej kory.
Starając się rozluźnić, z całych sił zapragnęła, by chociaż trochę się uchyliły.
Nic się nie stało.
„Może ich wcale nie trzeba otwierać ?” pomyślała Tymira.
Oparła się bokiem o drzewo i wyobraziła sobie, że znajduje się po drugiej stronie wejścia.
Poczuła lekkie szarpanie . Zaraz potem ziemia usunęła jej się spod nóg. Dziewczynka zaczęła
wirować w szaleńczym tempie. Krzyknęła i poczuła że spada w głęboką otchłań.
Przerażona otworzyła oczy i ze zdziwieniem dostrzegła, że stoi w małym, pozbawionym okien,
pomieszczeniu z kamienia, który w niczym nie przypominał komnaty ze snu. Było ciepło.
Dziewczynka czuła się tu bezpiecznie. Czuła, że pierwszy raz w krótkim życiu nic jej nie grozi.
Odwróciła się i z ulgą dostrzegła ledwie widoczną sylwetkę magicznych drzwi. Pokrzepiona ich widokiem zebrała w sobie
całą odwagę i postanowiła zbadać dokąd prowadzi rozległy korytarz, ściśle przylegający do Kamiennej Sali.
Idąc, rozglądała się zafascynowana. Tunel był szeroki na tyle, żeby dorosły
mężczyzna mógł się bez trudu przez niego przecisnąć. Sklepienie wydawało się bardzo odległe- dziewczynka musiała
wysoko zadzierać głowę, żeby je dojrzeć. Pomimo że twardy mur nie miał żadnych okien,
było jasno. Kiedy zastanawiała się nad powodem tego zjawiska, jej wzrok zatrzymał się
na ścianach. Zostały one szczelnie pokryte runami, od których promieniowało niebieskie światło.
Pod znakami znajdowały się różne napisy, które, jak dziewczynka podejrzewała,
objaśniały ich znaczenie. W powietrzu dało się wyczuć jakąś tajemniczą, potężną siłę.
Magia.
Mała szła jak zaczarowana, aż natknęła się na dwa niewielkie, prawie niewidoczne zagłębienia w ścianie.
Ostrożnie podeszło do nich i stanęła na palcach. Spojrzała przez szczeliny.
Jej oczom ukazał się niesamowity widok: ponad tuzin kobiet krzątało się w ogromnej
kuchni. Każda z nich miała na sobie biały fartuszek oraz siatkę okrywającą włosy. Rozmawiały wesoło,
dogadywały sobie i śmiały się głośno, podczas gdy ich ręce dokonywały cudów.
Na stoliku wyłożonym złotym obrusem piętrzyły się gotowe już potrawy, na których widok Tymirze zaburczało w brzuchu.
Gdy ciało jej zesztywniało od stania w niewygodnej pozycji, ruszyła dalej. Co jakiś czas
odkrywała nowe otwory, które ukazywały jej wspaniałe obrazy z życia bogatych i szczęśliwych ludzi.
Pełne wdzięku damy we wspaniałych sukniach, wytworni dżentelmeni odziani w pięknie
skrojone ubrania. Służba gotowa spełnić każde życzenie swoich chlebodawców. Zapragnęła być jedną z nich.
Niestety, jako córka ubogich wieśniaków, mogła co najwyżej o tym pomarzyć.
Nagle zauważyła, że korytarz się rozgałęzia, a ona sama znajduje się w dziwnym pomieszczeniu.
Wzdłuż bocznych ścian pięły się kręte schody. W przedniej części komnaty znajdował się
pięknie rzeźbiony okrągły stół, na którym stały niezliczone ilości szklanych pojemników wypełnionych kolorowymi cieczami.
W kącie stał wygodny fotel i niewielkie biurko. Całą resztę miejsca zajmowały wielkie, drewniane regały wypełnione po brzegi grubymi księgami.
„Szkoda, że nie umiem czytać”- zasmuciła się dziewczynka i zaraz skarciła się za tę myśl.
Tylko bogaci mężczyźni mogą posiadać umiejętność rozumienia tych ciągnących się w nieskończoność znaczków.
Kiedy już wypoczęła i była gotowa wracać do domu, usłyszała podniesione głosy.
Dochodziły z góry. Tymira zamarła ze strachu. Zaraz jednak się uspokoiła –
przecież już wcześniej stwierdziła, że w korytarzach dawno nikogo nie było.
Warstwy kurzu i wszechobecne pajęczyny były tego najlepszym dowodem.
Już w zamierzchłych czasach musiały być tajne, a sam sekret zaginął w ciągu wielu lat.
Teraz już nikt nie wiedział o istnieniu tajnych przejść.
Wbiegła lekko po schodach. Na samej górze było bardzo ciemno – światło padało
tylko przez wąski przesmyk w ścianie. Ostrożnie spojrzała przez niego. Dopiero po dłuższej chwili zrozumiała
czemu się przygląda. To była prawdziwa lekcja. Podekscytowana usiadła gwałtownie,
tym samym wprawiając drobinki kurzu w ruch.
Kichnęła.