



PS. Przepraszam z gory za brak polskich znakow ale mam niemiecka klawiature i zbyt duzo czasu zajeloby mi wklejanie ich...

INFERNUM
PROLOG
Gdzieś na krańcu świata, w małym królestwie zwanym Scalundią, zapadła właśnie noc. Nad wodospadem, na szczycie jednej z gór wystających daleko poza atmosfere, siedziało dwóch meżczyzn, którzy najwyraźniej nie mieli tej nocy ochoty na sen.
- Alcarionie... – powiedział krępy, wysoki osobnik o kruczoczarnych włosach, wyraźnie zamyślony – Myślisz, że...
- Nie wydaje mi się... – mruknęła wątła postać o długiej brodzie, nieco zirytowana.
- Ale... – kontynuował niepewnie towarzysz.
- Bran, wałkujemy ten temat już od paru godzin, może zająłbyś się czymś innym? - odpowiedział zaabsorbowany swoimi sprawami meżczyzna.
Gwiazdy błyszczały jasno, a cichy szum wodospadu uspokajał i odprężał.
- Gdyby jednak... gdyby dało się dostać na jedną z tych gwiazd i poznać jakiś nowy nieznany swiat... - mowił jakby do siebie, kierujac rozmarzone spojrzenie w stronę bezkresnego nieba.
Wielka gwiazda, znajdująca się chyba najbliżej nich, zapłonęła nagle jasniej niż zwykle, jak gdyby chciała dać znak Branvenowi.
- Alcarionie... - ciagnął dalej – Wiem, że to teoretycznie niemożliwe, jednak...
- Skoro zdajesz sobie z tego sprawę, to może skończysz już? – przerwał mu Alcar, znudzony najwyraźniej towarzystwem.
- Patrz! – powiedział wyższy mężczyzna, nie biorąc sobie do serca uwagi przyjaciela. – Ta gwiazda! Coś chyba z nią nie tak. – szturchnął mimowolnie kompana.
- Wydaje Ci się...
- Nie! Ona płonie!
- Płonie? Chyba za dużo dziś wypiłeś – dodał po chwili z ironią.
- Przecież dzisiaj nie piliśmy...
- Czy zawsze musisz być taki szczegółowy? Co za różnica...
- Hmm, w zasadzie żadna, gdybyśmy pili, ta gwiazda i tak by płonęła...
- Nie wytrzymam. – powiedział cicho Alcarion. – Zrozum, że gwiazdy nie płoną!
żarzacy się na niebie punkt rósł w oczach, ale chwilowo obaj mężczyźni byli zbyt zajęci konwersacją, by to zauważyć.
- Ta najwyraźniej nie stosuje się do przyjętych praw, bo płonie. – Bran odwrócił na chwilę wzrok w stronę nieba, po czym dodał: - I w dodatku całkiem szybko rośnie.
Alcar nagle doznał olśnienia, skojarzyl fakty i uznał: - O ile dobrze mi wiadomo, to jeśli coś na niebie płonie i powiększa się z każdą chwilą, należy się ewakuować...
- Dlaczego? – zapytał Branven niezbyt orientując się w sytuacji.
- Zapewne dlatego, że komety mają nieciekawą właściwość, spopielania wszystkiego, co znajdzie się na ich drodze. Zbierzmy więc nasze rzeczy i zniknijmy stąd. Nadążasz? – dodał dla pewnosci mag.
- Jak mogę nadążać, skoro jeszcze nie ruszylismy z miejsca? - Bran nie zrozumiał aluzji.
- Poprostu chodźmy, dobrze? – Alcar zignorowal to, co usłyszał przed chwilą.
Następnie zawinął jakieś przedmioty w kawałek materiału, wstał i już zabierał się do biegu, gdy nagle...
- Alcarionie! – krzyknął Bran, który wlaśnie zrozumiał, że są w niebezpieczeństwie.
Kometa była już bardzo blisko, a nieubłagalnie plynący czas nie chciał wybrać wlaśnie tego momentu, by się zatrzymać.
- Więc tak ma wyglądać mój koniec. – mag jęknął żałośnie, gdy poczuł na ramieniu dotyk czyjejś dłoni, dość kościstej.
- Tak właśnie ma wyglądać magu. – potwierdziła postać w kapturze, która pojawiła się za plecami Alcara. Jej ochrypły głos unosił się nieprzyjemnie w powietrzu, przypominając dźwięk jaki wydaje rozdzierany na strzępy materiał, lub tez ropucha w okresie godowym.
- Jeszcze śmierci tu brakowało... – odparł arogancko mężczyzna.
- Nie chciałbym przeszkadzać Ci w prowadzeniu monologu, ale... - przerwał mu Bran, który z powodu faktu, że nie był magiem nie widział śmierci stojącego obok Alcara. Zamilknął na chwilę, przełknął ślinę i dokończył: - ...ale robi się nieprzyjemnie gorąco i ta ko..., to coś, jest już chyba w wystarczającej odległosci żeby... – nie mógł znaleźć odpowiedniego słowa, więc przerwał na chwilę.
śmierc uniósł kosę, mówiąc: - Skąd w Tobie nagle tyle odwagi? Zawsze uważałem Cię za tchórza. Za to muszę przyznać, że w uciekaniu jestes już ekspertem.
- Wiesz, naprawdę bardzo się Ciebie boję i napewno teraz umierał bym ze strachu, gdyby nie fakt, że nie mam na to w tej chwili czasu, bo jakaś kometa chcę zamienić mnie w kupkę popiołu. Może dokończymy innym razem? – Alcar nie liczył na to, że usłyszy optymistyczną odpowiedź.
- Wolałbym teraz... – śmierć stał znudzony, stukając kościstymi palcami o ostrze kosy.
Mag zastanowił się chwilę.
– Może ja się mylę, ale powinienem chyba słyszeć w tym momencie metaliczny odgłos. Albo już tracę zmysły, albo wyłączyłeś dwięk.
śmierć spojrzał żałośnie na kosę i zaczął mamrotać pod nosem:
- To właśnie za to Cię tak niecierpię brodaty żartownisiu. Te Twoje ciągłe uwagi doprowadzają mnie do szału. Jeszcze żebyś się mylił, ale nie, zawsze muszą być trafne. – nagle uniósł głos - A to ja tu jestem od tego żeby mieć rację! Co do kosy, dziwne żeby było coś słychać, skoro ostrze jest gumowe!
Uspokajając się dokończył:
- Wszystko przez te nowe ustawy, trzeba ograniczac przemoc, bla bla bla. Zabrali mi zezwolenie na broń białą... Wyobrażasz sobie śmierć bez kosy? Cała moja reputacja legła by w gruzach, musiałem interweniować. Co prawda ostrze jest gumowe, ale nie martw się, nadal śmiertelne. – usmiechnął się.
Po chwili dało się słyszeć świst kosy przecinającej powietrze, którym śmierc zakończył długi monolog. Mag zdążyl się uchylić, co spowodowało pojawienie się na jego twarzy głupiego uśmiechu.
- Mógłbyś się łaskawie nie ruszać? Utrudniasz sprawę.
Kosa cięła powietrze raz po raz.
- Jedak zostanę przy zmienianiu mojej pozycji - powiedział zsapany mag.
Bran przyglądał się z zaniepokojeniem, wyginającemu się na wszystkie strony towarzyszowi.
- Może zajmiesz się gimnastyką trochę później? Naprawdę nie mamy na to czasu.
Alcarion nie odpowiadał.
- To mnie już nudzi... Może umrzesz wreszcie? Mam dzisiaj napięty plan, wybuchł pożar i trzeba się pokręcić po ulicach miasta. – śmierć był zirytowany.
- Dzisiaj chyba nie mam ochoty. – stwierdził mag, po czym podbiegł do brzegu skarpy, pod ktorą widniał już tylko niekończący się wir gwiazd.
Wszechświat zaczął ulegać drobnym zniekształceniom, powodując wyginanie się i fałdowanie wyraźnie zachwianej rzeczywistości. Ten brak równowagi dało się odczuć między innymi po skutkach wyładowań magicznych, takich jak latające weże, gadające rośliny, czy też chodzące ryby, które zapewne postanowiły wybrać się na spacer poza wodospad...
- Branvenie! – krzyknął Alcar.
Mężczyzna podbiegł do niego.
- Mamy tylko jedno wyjście, musimy skoczyć.
- Dobrze się czujesz? – zapytał z niedowierzaniem Bran.
- Chyba nie, ale sam przecież mowiłeś, jak wspaniale byłoby poznać inny świat. Teraz pozostaje mi już tylko wierzyć, że on istnieje.
- Istnieje, zapewniam Cię. – usmiechnął się towarzysz.
- Szczerze mówiąc wątpie w to. A tak w ogóle to Twój optymizm w tym momencie jest chyba trochę nie na miejscu...
- Obowiązki wzywają, pożar czeka. Znowu Ci się udało Alcarionie, ale przeciągasz tylko to, co nieuniknione.
śmierć wsiadł po chwili na swoj monstrualny motocykl i rozpłynął się w ciemności. Zanim jednak to zrobił skierował jeszcze kilka przykrych uwag w stronę maga.
- Mamy mało czasu. – stwierdzil Bran - Czuję, że moja skóra zaczyna pachnieć przypieczonym kurczakiem.
- Racja. Teraz nie ma się już nad czym zastanawiać . – mowiąc to Alcar spojrzał ostatni raz w dół, co, jak stwierdził po chwili, nie było najlepszym pomysłem.
Wszechświat wybrzuszał się, to znów wklęsał, niczym soczewka, nadając wszystkiemu dziwne, niezbyt przyjemne kształty. Zdziwieni mężczyźni także to zauważyli, co potwierdził ich chóralny krzyk: - Na spleśniałe wodorosty! Jak Ty wyglądasz!
- Dzieje się z nami coś niedobrego. – trafnie zauważył Branven. Kompan kiwnął głową. Wziął nieduży rozbieg...zamknął oczy i skoczył w otchłan Wszechświata, która zdawała się na niego czekać.
Bran krzyknął: - Zaczekaj na mnie! Nie poradzisz sobie s... – gdy zaczął spadać, opór powietrza przeszkodził mu na chwilę w dokończeniu wypowiedzi – saaaaaaaaaam...! – dało się słyszeć gdzieś z głębi przepaści.
Po chwili nie było już widać żadnego z lecących z zawrotną szybkoscią bohaterów.
Kometa, która nie potrafiła się oprzeć silniejszym prawom czasu i przestrzeni, zniknęła nagle, zagłębiając się w jedną z powstałych w powierzchni Wszechświata szczelin. Zapewne krążyła teraz gdzieś w innym wymiarze szukając nowego celu swej podróży.
Tymczasem w Scalundii, wszystko zaczęło wracać do normy. Gdy nadszedł świt, koncentracja magii w miejscu owego wydarzenia spadła do bezpiecznego poziomu, nie pozostawiając śladow swej działalnosci, przynajmniej w pewnym stopniu. W końcu było tylko kwestią czasu, kiedy mieszkańcy zauważa chodzące po miejskich uliczkach ryby, kłócące się właśnie w pobliskim lesie drzewa i inne ciekawe stworzenia, które niestety nie raczyły zniknąć.
Wszechświat powrócił do stanu stabilności i chyba nikt nie zauważył zaginięcia dwóch mieszkańców. W zamian za to, ktoś na pewno zauważył pojawienie się ich gdzieś, gdzie nie powinni byli się pojawić...
***