Jest to prolog i pierwszy rozdział tekstu, który spłodziłem jakiś czas temu. Bardziej niż na wyłapaniu błędów, zależy mi, by ktoś bardziej doświadczony rzucił na to okiem i wskazał, w którym kierunku powinienem ćwiczyć, aby się rozwijać. Ograniczenie wulgaryzmów? Praca nad narracją? Dialogi słabe i szablonowe, oklepane postacie? Zbyt młody styl? Nie mam pojęcia, co robić.
WWWHarribell
WWWProlog - Jeden
WWWDzień w szpitalnym łóżku wlókł się jak eksploracja pustyni grzebieniem. Każdy ruch dłonią sprawiał mu ból i wciąż nie mógł wykonywać nawet podstawowych czynności, nie czując przy tym odrętwienia i wrażenia tkwienia wewnątrz splątanego drutu kolczastego. Trzynaście szwów piekło tak, że sama perspektywa użycia prawej ręki przerażała go. Było warto tu trafić. Za każdym razem było warto.
WWWMłoda stażystka zmieniła opatrunki, uważnie przyglądając się ranom. Spytał, jak szybko dłoń wróci do formy: spojrzała na niego, jakby żartował, i stwierdziła, że powinien być rad, że nadal ma komplet palców. Rzucił okiem na szwy i powiedział sobie w duchu, że goi się całkiem nieźle i będzie zdrowy najpewniej za tydzień. Towarzyszył im lekarz o przykrej twarzy zbitego dobermana, którego w innych okolicznościach chłopak znielubiłby z wejścia, ale w sytuacji, gdy wygląda się jak ofiara pojedynku na noże, ciężko zgrywać twardziela.
WWW- Czwarty raz w tym roku - stwierdził lekarz, przeglądając jego karty. - Doprawdy, panie Nixon, mam nadzieję, że są jakieś ważne powody, by robić sobie taką krzywdę.
WWW- To takie trochę hobby - odparł z przekąsem Nixon.
WWW- Tak czy inaczej proszę mieć na uwadze, że łóżko, które pan notorycznie zajmuje, może być potrzebne komuś innemu. Niekrzywdzącym się pacjentom na przykład.
WWW- Ma pan na myśli tych, którzy za sprawną pomoc lekarską płacą ekstra?
WWW- Tych i wszystkich innych, którzy potrzebują pomocy chirurga, a nie psychiatry.
WWWKiedy opuszczał szpital, był młody wieczór - zbyt późny na spacer nad rzeką, ale nadal zbyt wczesny by wrócić do domu. Dwudziestogodzinny proces hospitalizacji zupełnie wyczerpał siły Nixa względem odstawienia nikotyny, więc wbrew zaleceniom lekarza chłopak postanowił zapalić. Już pierwsze, ciepłe machy dymu powoli wypełniały jego umysł. Świat Nixona znowu nabierał kolorów i zapachów. Ujrzał rzeczywistość pogrążoną w pomarańczowej barwie ulicznych latarni, a na skórze poczuł przyjemny letni wietrzyk. Szedł gdziekolwiek. Mijał tłumy ludzi, marionetek zupełnie mu obojętnych, spieszących się nie wiadomo dokąd. Przez moment ten obraz wydawał mu się nierealny, zawieszony poza czasem i przestrzenią. Przez chwilę pomyślał, jak bardzo są nieświadomi tego, co może się niebawem wydarzyć. Będzie więcej INNYCH. Dużo więcej. I nawet on nie miał pojęcia, jak bardzo może zmienić to świat. Ale nie dziś. Dziś pogoda była piękna i nic nie mogło tego zepsuć.
WWWKierowany pragnieniem i potrzebą towarzystwa zawitał do pierwszego z brzegu pubu. W porę przypomniał sobie, że ostatnie pieniądze wydał w szpitalu na kawę z automatu i jest zupełnie spłukany, ale postanowił wejść mimo to. W końcu nie wiadomo, co może go czekać w środku. Klamkę szarpnął prawą dłonią i zdusił w ustach przekleństwo.
WWWLokal był przestronny i urządzony ze smakiem - w stylu XX-wiecznej londyńskiej knajpki. Tuż przy wejściu po prawej były toalety i pomieszczenie personelu, kawałek dalej schody i bar, stoliki natomiast ustawiono po lewej i na piętrze. Z głośników leciały najnowsze przeboje klubowe - powszechnie znane i lubiane. Do pubu zawitały tego wieczora tłumy: kilka grup pijanej młodzieży, dużo par i jeszcze więcej pięknych dziewczyn. To ostatnie nie umykało wzroku czterech panów w średnim wieku, którzy grali w pokera w rogu sali. Wyglądali na pracujących fizycznie i raczej groźnych, więc Nix czym prędzej postanowił się dosiąść.
WWW- Dobry wieczór - rzekł, materializując się między rozdaniami i odpalił papierosa.
WWW- Czego? - warknął barczysty podobny do ogra człek. Oszukiwał w dosyć widoczny sposób, co nie miało żadnego znaczenia, bo jego towarzysze byli totalnie zalani.
WWW- Gracie na pieniądze - odparł beznamiętnie, przysuwając sobie krzesło i strącając popiół do wspólnej popielniczki. - chciałbym zarobić.
WWWPanowie najwyraźniej poczuli potencjalną okazję do oskubania frajera, bo zrobili nieznajomemu miejsce. Wyglądali na spracowanych i zniszczonych wódą alkoholików. Żony tych ludzi nie mają łatwo, pomyślał Nixon. Pewnie dziękują za ten jeden dzień w tygodniu, gdy wychodzą spod niewoli mężów, roszczą sobie pełne prawo do telewizora, idą do koleżanek czy sprowadzają kochanków. Albo kochanki.
WWW- A z kim mamy przyjemność? - zagadnął drugi z mężczyzn.
WWW- Moje imię nie ma znaczenia - odparł nieznajomy - i nie macie przyjemności.
WWWSzybko pożałował tych słów. Przewaga liczebna czy fizyczna nigdy nie stanowiły problemu. Niesprawna kończyna - owszem. Ale szybko się okazało, że łatwa chęć zarobku była dla mężczyzn ważniejsza.
WWW- Jak gramy? - spytał człowiek o wyglądzie ponurego ogra. - Klasycznie czy Hold'em?
WWW- Przedmioty na pieniądze, ja przeciw wszystkim.
WWWJakkolwiek propozycja Nixona wydała się im dziwna, tak teraz była dla nich czysto komiczna. Nagrodzili chłopaka salwą śmiechu.
WWW- Gówniarzu, spadaj mi stąd - rzucił jeden z graczy z uśmiechem - tutaj gra się naprawdę, a nie robi jakieś jaja!
WWW- Stawiam ten oto zegarek - stwierdził spokojnie Nix, ściągając rolexa z nadgarstka - a każdy z was wchodzi po symboliczne dwadzieścia.
WWWMężczyźni znowu wybuchnęli śmiechem.
WWW- Cha, cha! No nic. Jak przegrywać, to tylko w wielkim stylu, nie, panowie!? - krzyknął do towarzyszy człowiek-ogr, śmiało rozdając karty.
WWW- Ale... - uciął Nix - gramy w kości.
WWWNie czekając, wyciągnął z kieszeni czarną kostkę z małymi, białymi oczkami. Dziwna sprawa, pomyślały osiłki, naprawdę dziwna sprawa. No ale nic. On frajerzy, jego zasady. Czterech na jednego o Rolexa, to mogli startować nawet w trójskoku.
WWW- Teraz rzucę - wytłumaczył ze spokojem Nix, jakby robił to codziennie - jeśli któryś wyrzuci więcej lub tyle samo, zabieracie zegarek i pieniądze. Jeśli nie, pula jest moja. Jeśli kostka spadnie ze stołu, powtarzamy. Jasne?
WWWMężczyźni, pewni swojego zwycięstwa, przytaknęli ze śmiechem. Chwycił pewnie kostkę i rzucił. Mięśniaki obserwowały w skupieniu kość. Nie do końca wierzyli w to, co się dzieje. Rolex bez ryzyka? Byłoby klawo. Tylko Nix nie obserwował, jak ten mały przedmiot toczy się po stole knajpy. Był pewny. Spokojny.
WWWWypadło DWA.
WWW- Ha! Patrz dziecko! - stwierdził ogropodobny, łapiąc pazernie kostkę i od razu rzucając - ograłbym cię nawet w bierki. Słyszysz? Ogram cię we wszystko, gówniarzu!
WWWKość toczyła się i toczyła. Ale mimo emocji całej grupy wypadło tylko...
WWWJEDEN.
WWW- Moja kolej! - krzyknął kolejny mężczyzna. Nixon był spokojny.
WWWAle znowu wypadło tylko...
WWWJEDEN.
WWWI kolejny z karków rzucił kością, lecz wypadło tylko...
WWWJEDEN.
WWWI mogłoby być ich nawet stu, trzystu. Ale zawsze wypadłoby tylko...
WWWJEDEN.
WWWBo tylko INNI potrafią wyrzucić tą kością więcej niż...
WWWJEDEN.
Rozdział I - Krótkie spięcie
WWW- Wyglądasz lepiej - zełgał.
WWWKriss wyglądał marnie i Alan na pierwszy rzut oka widział, że niewiele zostało w nim z człowieka, którego znał. Mógł tylko domyślać się, że każdego dnia toczy ciężką walkę ze swoim ciałem. Kiedyś był ich bogiem. Zazdrośni mówili, że bierze. Koka albo feta. Nikt przecież nie mógł sunąć po boisku z taką szybkością. Tam robił, co kochał - ciął szerokości jak wściekły szakal. Stąpał przy tym lekko, ciągnąc za sobą burzę czarnych włosów, jakby niosło go stado kruków. Prawdziwa zmora dla przeciwnika: blokował i przeszkadzał, zwodził i kiwał. Nigdy go nie przechodzili. Najlepszy obrońca, jakiego jego przyjaciele w życiu widzieli. Podobno mógł mieć świetlaną przyszłość. Jeden wpływowy gość szepnął słowo drugiemu, ten znowu innemu i w powietrzu wisiała propozycja kontraktu dla dużego klubu młodzieżowego, później prawdopodobnie zawodowstwo, pieniądze i prestiż.
WWWA teraz? Alan dawno nie widział tak wychudzonego człowieka. Jego chód, niegdyś pewny i dumny, stracił swój dawny czar, barki opadły, twarz pobladła, jakby zgubiła gdzieś pigment, a gdy część ciemnych włosów wypadła, ogolił głowę na łyso. Był wrakiem. Kurczowo łapał stół podczas siadania, jakby głośniejszy dźwięk mógł zwalić go z nóg. Kilka miesięcy temu stwierdzono u Krissa Harribella nowotwór jelita grubego. Był nieoperacyjny i odporny na chemioterapię. Każdego dnia zabierał ludziom część ich ukochanego idola.
WWW- Biorę dużo różnych tabletek - rzekł Kriss. - Najlepsze są takie zielone. Smakują tak... hmm... chyba zielono.
WWW- Duże? - spytał Alan.
WWW- Jak kamień. Niby mam brać jedną dziennie, ale pięć też wchodzi nieźle - odparł chłopak i obaj zaczęli się śmiać. Jego przyjaciel odkrył, że stary Harribell wcale nie zmienił się tak bardzo.
WWWPrzeciskając się między grupkami ludzi, opuścili lokal, w którym odbywało się przyjęcie urodzinowe znajomego znajomych - Gonza. Zeszli nieco z tematu, kierując bieg rozmowy na szkołę i plany po liceum. Kriss zdawał się pogodzić z przekreśloną karierą piłkarza i myślał nad studiami w kierunku teleinformatycznym, Alan natomiast celował we własną działalność gospodarczą. Może naprawa drukarek, stwierdził dumnie, albo lodówek. Obaj zgodzili się, że takie zawody mogą być potrzebne na rynku i przynieść całkiem niezłe zarobki. Opadli ciężko na ławkę.
WWW- Palisz? - zaproponował odruchowo Alan, wyciągając paczkę i natychmiast pożałował głupiej propozycji. - Nieważne. To było głupie.
WWW- Stary, ja i tak już mam raka - odparł spokojnie Kriss, częstując się papierosem.
WWWNigdy nie palił nałogowo, raczej okazyjnie i minęło sporo czasu od ostatniego razu. Dym uderzył ostrym bólem głowy, przytępiającym zmysły, ale taki już jest urok palenia. Wątpliwy, ale jednak. Przed wejściem do lokalu dwóch chłopaków zagadywało z zainteresowaniem dziewczynę Krissa. W zasadzie powinien zrobić o to awanturę, bo ich wzrok był po prostu bezczelny. Ale ufał Magdzie. Już wielokrotnie, nawet ubrana w kusą sukienkę i pijana w trupa, dawała dowody swojej lojalności.
WWWW lepszych czasach mógł mieć tak naprawdę każdą. Tym dziwniejsze wydało się ludziom, że wybrał swoje zupełne przeciwieństwo, lecz jego kilkumiesięczny związek z Magdą wydawał się solidny i pełny miłości, więc znajomi w końcu przestali podważać jego decyzję. Prawdą jest, że impulsywność i imprezowy styl życia dziewczyny zupełnie nie pasowały do spokojnej i skromnej natury Krissa. Miała na przykład słabość do krótkich, wydekoltowanych sukienek i eksponowania atrybutów, co - zdaniem chłopaka - nie przystawało zajętej damie. Poznali się na imprezie znajomych, jak ta dzisiaj. Chwycił ją za rękę i porwał do tańca. To miała być niezobowiązująca zabawa, jeden utwór. Przegadali całą noc. Kiedy odwiózł ją nocnym do domu, proponowała, aby wszedł. Mieszkanie było puste. Zauroczyła się i chciała jak najwięcej za jednym razem. Odparł, że jeszcze będą się z tego śmiać i odszedł bez słowa. Później żałował, myśląc, że już nigdy więcej jej nie zobaczy. Ale było inaczej.
WWW- Nie zareagujesz? - spytał Alan, widząc, że dziewczyna Krissa jest zagrożona. - Wiesz, chętnie wskoczę za tobą. Moim zdaniem bydło powinno uszanować, jeśli ktoś jest zajęty.
WWW- Taka jest już dzisiejsza młodzież - odparł, wzdychając. - Nie muszę reagować. Ostatni gość, który rzucił pochlebstwo o jej cyckach, dostał kopa w to, co miał najcenniejsze.
WWWUśmiechnęli się obaj. Tak, ona zdecydowanie potrafiła być brutalna.
WWW- Wiesz - zaczął Kriss, tym razem uśmiech zniknął z jego twarzy i mówił zupełnie poważnie - mam problem.
WWW- Jeśli to facet, to powiedz, który - rzekł Alan i twarz Harribella jeszcze raz naznaczył uśmiech, czując, że może ufać przyjacielowi.
WWW- Forsa - odparł. - Kończy mi się forsa.
WWW- A konto na czarną godzinę? Wiesz, kasa z alimentów od ojca, z zawodów, stypendium i inne oszczędności? Było tego sporo.
WWW- Chemia wykończyła mój budżet. Nie ma w tym państwie ubezpieczenia, które pokryłoby cały koszt.
WWWPrzez chwilę palili w ciszy. Brak pieniędzy oznaczał brak leczenia, a brak chemii - śmierć. Alan głęboko myślał, jakby szukał w głowie gotowego rozwiązania.
WWW- Musisz iść do pracy, stary - rzekł, przełamując milczenie.
WWW- Myślisz, że nie chciałem? Potrzebuję ze cztery razy więcej, niż ktokolwiek jest mi w stanie zaproponować.
WWWAlan znów zaczął myśleć, tym razem jakby intensywniej. Na jego twarzy malował się jakiś szalony pomysł, ale co chwila go porzucał. Potem zamiar kilkukrotnie wracał, ale znów z niego rezygnował.
WWW- Wykrztuś to wreszcie - rzekł spokojnie Kriss.
WWW- Jest robota.
WWW- Tak myślałem.
WWW- Na czarno. Tak na czarno, że aż nielegalna.
WWW- A mam wybór?
WWW- W sumie nie - stwierdził spokojnie Alan, wyrzucając niedopałek. - Pogadamy później. Jeśli chcesz, oczywiście. To nie miejsce ani czas. Wtajemniczę cię po imprezie, wtedy powiesz, czy bierzesz, czy mam szukać czegoś innego.
WWWWrócili do środka. Była to salka domu kultury na odludziu, ale impreza rozkręcała się w najlepsze. Przybyło par, samotnych tancerzy i tancerek, szukających na parkiecie drugiej połówki, chociaż wyraźnie mieli spore problemy ze znalezieniem partnerów. Magda siedziała już w loży z grupką ich najbliższych znajomych i popijała wódkę ze Spritem w proporcji pół na pół. Kriss usiadł obok i objął ją ramieniem, nalewając sobie szklankę wódki z colą w stosunku zero do jednego.
WWW- Wiesz - szepnął jej na uszko - chyba Alan pomoże mi rozwiązać mój finansowy problem.
WWW- Co? Tak nagle? - spytała ze zdziwieniem.
WWW- Po prostu. Chyba ma robotę.
WWW- To fajnie - odparła sucho, jakby mówiła: „Mam w nosie, że wściekły rosomak zgwałcił twojego psa". Nawet nie próbowała cieszyć się jego szczęściem. Znowu pochłonęła ją rozmowa ze znajomymi.
WWWOd pewnego czasu sprawy związane z chorobą zaczynały ją drażnić. Separowała się od problemów, uciekała od rozmów. Kriss wiedział, że jej to ciąży i pewnie chciała mieć spokój chociażby tego wieczora. Zasługiwała na to. Była dobrą dziewczyną i na co dzień okazywała mu wystarczająco dużo wsparcia. Postanowił uspokoić umysł, pochłaniając mini szaszłyki. Zabawa przyjęła przyjemny tor rozmów o starych czasach, dziewczynach i licytowaniu się, kto wypije więcej i Harribell znowu poczuł się spokojnie.
WWWJakiś czas później Magda po prostu wyszła, rzucając od niechcenia, że ma coś ważnego do załatwienia w toalecie. Kriss zanotował to w umyśle i założył, że najzwyczajniej w świecie poszła poplotkować z koleżankami. Na ściennym telewizorze właśnie trwał początek drugiej połowy meczu towarzyskiego Real Madryt - Bayern Monachium. Jak zawsze przy takich spotkaniach zdania na temat prawdopodobnego wyniku były podzielone i Kriss szybko zatracił się w gorącej dyskusji.
WWWGdy mecz dobiegał końca, chłopak ze zdziwieniem odkrył, że Magda jeszcze nie wróciła. Zlustrował pomieszczenie, ale jego dziewczyny tam nie było. Wstał, przepraszając chłopaków. Zatrzymany przez Alana rzekł z opanowaniem:
WWW- Mój misiek się gdzieś zatracił. Idę jej poszukać.
WWWSprawdził pomieszczenie przy toaletach i wszystkie pokoje udostępnione przez dom kultury na imprezę urodzinową Gonza, ale nigdzie jej nie znalazł. Znikła. Wyszedł z budynku. Przepytał kilka osób. Większość nic nie wiedziała, ale jedna z grupek stwierdziła, że faktycznie widzieli taką dziewczynę, ale blisko dwadzieścia minut temu zniknęła, idąc do parku, łączącego budynek z główną ulicą. Ruszył z pewnym niepokojem we wskazanym kierunku.
WWWJuż z oddali zauważył dwie sylwetki. Jedna niewątpliwie należała do niej. Wszędzie poznałby tą sukienkę. Stanął jak wmurowany w ziemię. Drugą osobą był Gonzo. Solenizant.
WWWWtuleni przylegali do siebie policzkami i coś sobie szeptali. Dłoń chłopaka przejechała po jej plecach, ale nie skończyło się na biodrach. Dojechał do jędrnego pośladka, energicznie ścisnął i przyciągnął ją do siebie. Z daleka błysnął piękny uśmiech Magdy. Kriss stał jak sparaliżowany, torturując się widokiem nowych dotyków, pieszczot, nieopisanej radości jego dziewczyny. Czuł, jak pęka mu serce, gdy złączyły się ich usta. Nagle zrozumiał, jak został potraktowany i wtedy zdobył się na podejście i przerwanie tego piekła. Otępienie minęło, a jego miejsce zastąpiła paląca wściekłość.
WWW- Więc to tak? - krzyknął, kochankowie momentalnie się rozdzielili. - Tyle dla ciebie znaczę?!
WWW- Kriss, poczekaj - broniła się dziewczyna - daj sobie wyjaśnić...
WWW- Wiesz, jak się teraz czuję? Jak pies z chorym kręgosłupem, którego bardziej opłaca się wyrzucić, niż leczyć! Jak kurewska maskotka bez łapki, którą wygodniej wymienić na nową, zamiast doszyć kończynę! Dokładnie tak się, kurwa, teraz czuję!
WWWNie liczyło się wtedy nic. Serce zabiło mocniej, pojawił się dreszcz i poczuł się silniejszy niż kiedykolwiek. Wzburzenie smagało mu mózg. W jednej sekundzie schylił się po kamień, wybrał mały i płaski, idealnie leżący w dłoni. Gdy dzieliło ich prawie dwadzieścia metrów, w oczach Harribella zapłonęła furia i cisnął na oślep. Skała, niesiona jakąś tajemniczą siłą, pofrunęła delikatnym łukiem, trafiła Gonza w twarz i zwaliła z nóg.
WWW- Skuhwysynie piehdolony! - zabrzmiał dźwięk z miejsca, gdzie wcześniej znajdowały się górne siekacze chłopaka.
WWW- Gonzo, ty jebana kupo gówna! - wrzasnął Kriss. - Zapierdolę cię! A potem zdechnę, pójdę do piekła i znów cię zapierdolę!
WWWSzedł długim krokiem, karmiony obłędem. Gonzo podniósł się i również ruszył, aby zetrzeć się w szaleńczym wirze barbarzyńskiej walki. Świat błysnął. Chociaż był środek nocy, na chwilę dla wzroku Krissa zrobiło się zupełnie jasno. Ale on tego nie widział, adrenalinowy szał przysłaniał wszystko. Kiedy nowy konkubin Magdy szykował się do szerokiego lewego sierpowego, chłopak szybko zanurkował, łapiąc go w pasie i powalając całym ciężarem na ziemię. Lewą ręką docisnął Gonza do ziemi, a drugą zaczął bić. Przedramieniem targnął wstrząs, gdy pięść zmiażdżyła nos rywala. Uderzał bez opamiętania, raz za razem, jakby chciał przebić się przez jego głowę. Magda wrzeszczała o pomoc. Umysł Harribella powoli się wyłączył.
WWWKtoś kopnął go w brzuch. Jęknął, zlatując z zakrwawionego chłopaka. Kiedy podnosił się z ziemi, chory narząd zapiekł nieludzkim bólem - jakby tysiące gwoździ przebiło jego jelito.
WWWTo było trzech kolegów Gonza.
Pierwszy, który kopnął, ruszył i złapał chłopaka za koszulę. Próbował go obezwładnić, ale Kriss nadepnął mu na stopę i szybko załatwił, trafiając czołem w nos. Na drugiego zabrakło czasu. Blondyn drobnej postury rąbnął go butelką w czoło. Oszołomiony osunął się na kolana.
WWW- Ja ci, skurwysynie, dam rzucać się na mojego kumpla - krzyknął blondyn, szykując się do ataku tulipanem.
WWWHarribell był szybszy. To był instynkt. Może należało uciekać, zachować dystans, ale umysł wygasł dawno temu. Teraz był tylko szept instynktu. Szept i nadludzka energia. Świat znowu błysnął na ułamek sekundy. Pomimo znaczącej przewagi blondyna złapał ostry kawałek szkła, doskoczył i ciął chłopaka po palcach. Ze wściekłym wrzaskiem przeciwnik puścił broń i opadł na ziemię, panicznie tamując krwawienie materiałem koszuli.
WWWTrzeci z przyjaciół Gonza, widząc prowizoryczne ostrze w zakrwawionej dłoni Krissa, zawahał się i nie zaatakował wcale.
WWWHarribell znowu stał jak zamurowany. Kiedy zrozumiał, że przeciwnicy nie stanowią już zagrożenia, poczuł jak wypalają się w nim źródła energii. Był zupełnie nieświadomy zbliżających się imprezowiczów. Alan zmaterializował się tuż obok:
WWW- Kriss? Kriss! - przemówił, łapiąc go za barki.
WWW- Hm? - mruknął, nie odrywając pustego wzroku od punktu gdzieś za plecami przyjaciela.
WWW- Co tu się do kurwy nędzy stało?!
WWWMagda opadła na kolana i zalała się łzami, Kriss był zupełnie nieobecny. Jego rozcięcia na czole i dłoni paskudnie krwawiły i wyglądały na poważne. Solenizant miał skatowaną twarz, leżał nieprzytomny obok równie niemrawego kolegi, natomiast kolejny z jego znajomych jęczał, tuląc do brzucha pocięte palce.
WWW- Ta ściera... Ta ściera mnie zdradziła, stary... - wybełkotał Kriss bezbarwnym głosem. Wyglądał, jakby część jego psychiki się zapadła i nie mogła wrócić na odpowiednie miejsce.
WWW- Opowiedz mi, jak do tego doszło. Walczyłeś o swoje, tak?
WWW- Ta-ak... - rzekł, chociaż jego twarz wyrażała, że słowa kumpla do niego nie docierały.
WWW- Puść to - nakazał Alan, wyciągając mu z dłoni kawałek szkła. - A teraz zmywaj się stąd.
WWW- A ty? - spytał pusto.
WWW- Muszę to wyjaśnić. Skatowałeś trzy osoby. W tym solenizanta. Zadzwonię rano, ale teraz musisz iść. Szybko! Po prostu idź!
WWW***
WWWNad ranem Kriss obudził się w swoim łóżku. Usiadł na posłaniu i poczuł się zwyczajnie, jakby zaczynał kolejny dzień normalnego życia. Układał w głowie plan dnia, chciał wyjść na ogrzany w objęciach czerwca świat, spotkać się z Magdą, może odwiedzić boisko. Dopiero po chwili dostrzegł to dziwne uczucie zachwiania stabilizacji, jak gdyby coś nie pasowało, jak gdyby ktoś poprzestawiał rzeczy w jego pokoju, postawił telewizor do góry nogami, ukradł rower i zostawił mu konia. Jego umysł powoli przestawił się na proces strojenia i zaczął trawić fakty i wtedy, gdzieś w głębi siebie, wymacał potworną pustkę. Wszystko wróciło. Nowotwór, impreza, samotność. Nagle doświadczył wrażenia przegranej. Jakby został pożarty i przetrawiony przez rzeczywistość, oddany w innej formie, w której nie zostało wiele życia. Znowu się położył, podciągając kolana do klatki piersiowej. Zauważył nacięcie na dłoni, dowód tego, że stawiał opór całemu temu złu, i poczuł częściową satysfakcję, odrobinę zwycięstwa nad tym wszystkim, jasną kroplę w morzu smutku.
WWWPo południu zadzwonił Alan. Na całe szczęście, bo psychika Krissa znowu się zapadała. Przechodził drobne napady agresji. Myślał o zniszczeniu sprzętu domowego, rzuceniu kotem w najbliższą ścianę, znalezieniu Gonza i ponownym załatwieniu sprawy, ale zaraz popadał w histerię i znów z bólem wlekł się na łóżko.
WWW- Jesteś? - zabrzmiał znajomy głos w telefonie.
WWW- Jestem - odparł Kriss, jedną nogą opuszczając odmienny stan świadomości. - Jak sytuacja?
WWW- Strasznie im wtłukłeś - zaczął bezpośrednio Alan. - Już godzinę później zaliczyli dyżurkę.
WWWZapanowała dłuższa cisza. Harribell przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią. Błądził pomiędzy poczuciem winy a przekonaniem o słuszności swojego działania.
WWW- Gdybym znów miał wybór, postąpiłbym tak samo. Nie żałuję.
WWW- A powinieneś, stary. Gonzo ma złamany oczodół i kompletnie zrujnowany nos - mówił szybko Alan. - Szczęka do wymiany: stracił górne siekacze i połowę dolnych zębów. Jeden z jego kumpli ma przegrodę wbitą w głąb czaszki, drugi, karzeł, ten, którego pociąłeś, ledwo zachował palce i jego dłoń nigdy nie odzyska pełnej sprawności. Jest źle.
WWW- Mogło być gorzej. To mnie mogli wieźć na pogotowie - rzekł Kriss i uśmiechnął się.
WWWDopiero teraz spojrzał na łóżko i zauważył, że nie ma na nim śladów krwi. Zeszłego wieczora rany wyglądały na poważne, ale był zbyt oszołomiony, aby chociażby myśleć o opatrzeniu się. Do domu miał godzinę drogi i było to dość dziwne, że krwawienie tak szybko ustało.
WWW- Wiesz, że to, co zrobiłeś, podchodzi pod spowodowanie ciężkiego uszczerbku na zdrowiu? Będziesz miał sprawę, stary.
WWW- Może nie. To znaczy, gdyby poszli na policję, nie ma wątpliwości, że byłaby rozprawa. Pewnie jest cała masa świadków i na pewno bym ją przegrał. Ale oni nie należą do ludzi, którzy wniosą zarzuty. Oni wyjdą na ulicę. Wyjdą i będą na mnie polować. To pewne.
WWWZgodnie stwierdzili, że będzie bezpieczniej, jeśli na jakiś czas zapadnie się pod ziemię. Później, kiedy emocje opadną, użyliby wspólnych znajomych, aby przemówili do Gonza i może złagodziliby całą sprawę. Do tego czasu Kriss byłby zagrożony nawet na własnym osiedlu.
WWWW dalszej rozmowie z Alanem dowiedział się, że Magda szybko ulotniła się z miejsca zdarzenia i najwyraźniej zrezygnowała z niedoszłego kochanka. Dopiero wtedy zrozumiał, że była typem kobiety, która nie szuka w życiu miłości. Nie chciała dobrego faceta. Chciała gościa, który jest kimś. Ma jakąś pozycję w grupie. Takiego, który sprawiał wrażenie, że będzie w przyszłości sporo zarabiał. Da byt, da pieniądze. Da luksus i status społeczny. A jeśli wizja by się nie spełniła, to przecież można wymienić go na innego. On i Gonzo należeli do tej grupy. Niedoszła gwiazda sportu i młody guru bandy, szczególnie lubiący bójki i konflikty z prawem. To względnie prosta droga przez życie, pomyślał Kriss - ale też najszybsza, aby zostać popychadłem w małżeństwie z niewłaściwym facetem. Nie zrobiło mu się jej żal. Dla niego mogła zostać nawet cichodajką.
WWW- Porozmawiajmy o biznesie - podjął temat Alan. - Nadal jesteś zainteresowany?
WWW- Prawdę mówiąc nie bardzo. W ciągu ostatnich godzin wszystko zdążyło się skomplikować i mam raczej sporo na głowie.
WWW- Nie będę się narzucał, ale przypomnę, że ktoś tutaj potrzebuje pieniędzy.
WWW- Mów - odparł z lekkim zrezygnowaniem Harribell.
WWWZ ogromnym zdziwieniem słuchał przedziwnej oferty przyjaciela. Kilka godzin później stał pod małym składzikiem i nadal nie mógł uwierzyć, że się na to zdecydował.
WWW- Chodzi o kradzież - zaczął ze spokojem Alan. - Dosyć nietypową, bo i towar jest nietypowy...
WWW- Wszystko wskazuje na to - przerwał mu Kriss - że do końca tego tygodnia trafię za kratki.
WWWPobicie, kradzież. Jeśli do tej pory zdawało mu się, że wpadł w niezłe bagno, to teraz był tego pewny.
WWW- Mówiłem, że to na czarno! Czego się spodziewałeś, zbierania truskawek?
WWW- Nie wiem, lewa budowlanka? Piractwo? - odparł Harribell z coraz bardziej narastającym zrezygnowaniem.
WWW- Słuchaj. Robota jest prosta, ryzyko niewielkie i przede wszystkim jest gość, który chętnie kupi to w każdej ilości.
WWW- To?
WWW- Kable.
WWW- Kable?!
WWW- Kable.
WWWJeszcze niedawno planował zostać sportowcem, miał grać dla klubu, kreować przyszłość według własnego uznania. Chciał być bogaty i przede wszystkim szczęśliwy. Dziś życie oferowało mu wyłącznie kradnięcie kabli i problemy z miejscowym psycholem i jego paczką. Zastanawiał się, co takiego zrobił, że wszystko się tak skomplikowało.
WWW- Sprawa wygląda tak - podjął Alan, słysząc wyłącznie milczenie ze strony Krissa - Na czarnym rynku pojawił się zupełnie nowa grupa gości. Kupują kable. Wszystkie, hurtowo. Opisane, nieopisane. Duże, małe. Wszystkie. Nie mam pojęcia, po co. Po prostu to robią.
WWW- Co w tym niezwykłego?
WWW- Już mówię. Niegdyś kabel, ukradziony z klatki schodowej, dachu czy innego źródła, można było spieniężyć wyłącznie wydłubując z niego miedziane przewody. Nikt nigdy nie kupował ich w całości. Miedź jest w cenie, ale wydobycie jej było czasochłonne, a sam kabel nadal jest dużo cenniejszy niż te metalowe druciki. Więc ta robota nie cieszyła się dużą popularnością. Różnica polega na tym, że teraz są ludzie, którzy są gotowi za to zapłacić. Zapłacić wartość kabla, nie miedzi.
WWW- Nie namówisz mnie na to - odparł Kriss, będąc święcie przekonanym, że taka robota to nic dobrego i na pewno wynikną z tego kolejne nieprzyjemności.
WWW- Gdybyś się jednak zastanowił, prześlę ci za chwilę namiary na pasera, do którego możesz się zgłosić. Poprosiłem znajomego, który w tym siedzi, aby zapowiedział, że może wpaść ktoś nowy. Paser powinien cię wtajemniczyć, przydzielić ci kilka osób do pracy i wysłać w teren.
WWW- Nie. Po prostu nie - rzekł stanowczo Harribell.
WWW- Wiesz, ile ten kumpel zarobił w zeszłym miesiącu?
WWW- Jakoś mnie to nie interesuje. Chyba jednak poszukam roboty w lewej budowlance albo przy zbiorach truskawek. Nawet praca w poprawczaku brzmi lepiej niż to.
WWW- Pięć tysięcy - odparł spokojnie Alan. - Za zaledwie cztery godziny roboty, sześć nocy w tygodniu.
WWWKilka godzin później Kriss stał pod małym składzikiem i nadal nie mógł uwierzyć, że się na to zdecydował.
WWW***
WWWPaser sprawiał wrażenie człowieka, któremu się nie odmawia. Głównie dlatego, że, wbrew przewidywaniom Krissa, okazał się kobietą. Była wysoka, przed czterdziestką, ale klasyfikowała się raczej do ładnych. Co prawda na jej delikatnej buzi pojawiały się już pierwsze, dodające charyzmy zmarszczki, lecz zręcznie ukrywała je podkładem, a wszelkie wady, spowodowane starzeniem, nadrabiała szerokimi biodrami i włosami kasztanowymi jak wnętrze kasztanowca, które sięgały jej do ramion. Stąpała pewnie i z gracją, spoglądała z wyższością. Na czarnej bluzce odkształcał się duży biust i sterczące sutki, co wskazywało na nieobecność stanika. Takiej osobie się nie odmawia.
WWWA przynajmniej Kriss nie potrafił.
WWWZanim wpuściła chłopaka do środka, zadała mu serię pytań. Niektóre były standardowe i dotyczyły ewentualnych konfliktów z prawem, doświadczenia w kradzieży, czy wiedzy o kablach. Inne odnosiły się do znajomości, od których dowiedział się o ofercie pracy, stosunku do różnych przestępstw czy pobudek, przez które wybrał tę robotę, i najprawdopodobniej służyły weryfikacji, czy nie pracuje dla policji. Starał się tłumaczyć, mówić wszystko, ale co chwila gubił myśl, plątał się, stresował. Był pewny, że jego dziurawe i niepełne odpowiedzi zawaliły sprawę.
WWW- Żaden kret nie zagrałby tak tragicznego bełkotu - stwierdziła paserka z uśmiechem, wyraźnie zadowolona wynikami testu. Przedstawiła się jako Dagmara, otworzyła drzwi magazynu i zaprosiła go do środka.
WWWSkładzik znajdował się w piwnicy budynku mieszkalnego, składał się na kompleks pomieszczeń i był zdecydowanie większy, niż na pierwszy rzut oka można by przypuszczać. Harribell rozglądał się z zainteresowaniem. Wszędzie piętrzyły się kable i części rowerowe, na licznych blatach walały się narzędzia i używane telefony. W jednym z pokoi dostrzegł nietypowy sprzęt komputerowy, który najpewniej służył do usuwania numerów identyfikacyjnych z kradzionej elektroniki. Dojrzał nawet dwa używane telewizory i lodówkę. Zbiory Dagmary były ogromne. Prawdopodobnie, gdzieś w tym kompleksie pomieszczeń, istniało też drugie, tajne wyjście, które - w przypadku nalotu - pozwoliłoby paserce wymknąć się niepostrzeżenie i zniknąć w labiryncie podwórek.
WWWDagmara usiadła przy biurku i w milczeniu zajęła się wypełnianiem dziennika dostawców, wprowadzając dane nowego.
WWW- Od czego mam zacząć? - spytał Kriss.
WWW- Daj chwilę mamusi - odparła kobieta, wypełniła ostatnią lukę i spokojnie przekartkowała notes. Porównywała przez chwilę dane i nazwiska, po czym rzekła: - Dobrze. Jesteś nowy i, z tego co mówisz, nie masz bladego pojęcia, jak to się robi.
WWW- Niestety - stwierdził i uśmiechnął się głupio. - Co prawda raz, w gimnazjum, przemyciłem świerszczyka pod bluzą, ale kto tego nie robił?
WWWDagmara odwzajemniła uśmiech.
WWW- Uroczy z ciebie chłopak, ale chyba za młody do tej roboty.
WWW- Mogę sprzątać, tańczyć, umilać pani czas, cokolwiek, za co mi pani zapłaci. - Silił się na bycie poważnym, chociaż raczej mu nie wychodziło.
WWW- Umilać mi czas? - odparła i zaśmiała się. W jej oku pojawił się błysk, który mógł znaczyć wiele, ale tak naprawdę znaczył tylko jedno. - Kochanie, aby porządnie umilić mi czas, musiałbyś mieć z dziesięć lat więcej.
WWWPonownie przekartkowała notes, przejrzała kilka nazwisk i dat.
WWW- Niech będzie - zaczęła. - Na okres próbny przydzielę cię do tymczasowej grupy. Pracuje się w trójkach, ale jeden ze składów jest chwilowo niepełny. Kretyn był nachlany, wdał się w jakąś barową bójkę i ma złamaną rękę - stwierdziła z widoczną odrazą.
WWW- Mi pasuje. Co będę robił?
WWW- Wszystko, o co poproszą cię chłopaki.
WWW- Czyli nosił drabinę i te sprawy?
WWWDagmara zaśmiała się.
WWW- I te sprawy. Pokażą ci podstawy i powiedzą mi, jak sobie radzisz. Jeśli się sprawdzisz, dostaniesz pełny etat. Wracacie przed trzecią, pokazujecie swoje kabelki i się rozliczamy. Jasne?
WWW***
WWWA więc nosił drabinę i te sprawy. Noc była paskudna, pochmurna i ponura, zapowiadano deszcz i chyba była to trafna prognoza. Dwaj przydzieleni Krissowi faceci nie poprawiali sytuacji - darzyli go niechęcią i byli wyraźnie źle nastawieni do nowego towarzystwa: nie byli skorzy do uczenia, ani nawet przedstawienia się chłopcu. Ich ciała poznaczone były świeżymi siniakami, śladami jakieś walki ulicznej, która musiała mieć miejsce nie dalej jak wczoraj. W międzyczasie rzucali nieprzyzwoite komentarze o Dagmarze i Harribellowi zrobiło się żal kobiety, że musi pracować z takimi kretynami.
WWW- Brzydko, będzie padać - stwierdził machinalnie pierwszy z mężczyzn.
WWW- Taa - odparł drugi. - Mireczku, jeszcze jedna brama i lecimy do cycatej.
WWWDrzwi były z rodzaju tych na domofon, ale Mirek otworzył je bez większego trudu, naciskając zamek w odpowiednich miejscach. Kriss postanowił opanować tą sztuczkę w wolnym czasie, ale wolał nie pytać mężczyzny o szczegóły triku. Dotychczas traktowano go jak ducha, magiczną siłę, która przenosi drabinę z miejsca na miejsce i nie zamierzał tego zmieniać. Odezwali się do niego tylko raz, kiedy oznajmili, że łup będzie dzielony według ich zasad, a nie standardowo na trzech. Argumentowali to wyższą matematyką, której Kriss nie mógł pojąć, tłumacząc, że, jako weterani, przysługuje im więcej, że kilka groszy potrącą mu jeszcze na piwo, kilka za naukę. Ogólnie wyglądało na to, iż nie dostanie więcej niż dwadzieścia procent.
WWWChłopak sunął po schodach z drabiną na plecach, przypominając umęczoną zziajaną psinę, która ciągnie obrożą traktor. Kilkukrotnie choroba dawała o sobie znać i słabł. Chociaż mieniło się w oczach i tracił równowagę, nie dawał tego po sobie poznać, bo naprawdę zależało mu na tej robocie. Polubił Dagmarę, bo w gruncie rzeczy była sympatyczną babką, a w zasadzie jedną z niewielu miłych mu w tym momencie osób, dała mu szansę i nie chciał jej zawieść.
WWWNa dachu pracowali jak zwykle. To znaczy - oni cięli kable, a on nie dostał nawet noża. Obu stronom ten układ odpowiadał. Mężczyźni robili swoje, klęli i radośnie rozmawiali o kobiecych tyłkach, licytując się, kto więcej i kto lepiej, a on siadał niedaleko szybu, opierał się o komin i odpoczywał przed kolejną rundką z drabiną. Znowu poczuł się słabo i z przerażeniem odkrył, że z pozycji siedzącej osuwa się w leżącą. Odetchnął głębiej i wsadził głowę między kolana. Jednak zanim opanował wszystkie świetliki, zanim świat przestał wirować jak szalony, coś się zmieniło. Podniósł głowę, ale nie zauważył tego od razu.
WWWBo na dachu, zamiast trzech osób, znajdowały się cztery.
WWWŚwiat Krissa nadal był zamazany i ciemny, jakby ktoś pociął noc i rozpuścił ją w żrącym roztworze. Przez chwilę nie wiedział, co widzi, a kiedy chciał krzyknąć, otulony w mrok przybysz po prostu rzekł:
WWW- Cześć.
WWWMężczyźni momentalnie poderwali się z miejsc, ale nie było czasu na reakcję. Czwarta postać już tam była. Doskoczyła do Mirka i uderzyła z lewej pięści w splot słoneczny, zakręciła się wokół własnej osi na pięcie i niczym dysk z wysuniętym ostrzem trafiła tą samą dłonią w szczękę.
WWWKriss nie czekał. Nie pytał. Poczuł zielone światło - UCIEKAJ. Więc biegł. Nie odwracał głowy, gdy postać dopadła drugiego mężczyznę. Krzyk. Ciało uderzające o dach. Nie zauważył mnie, błagał w myślach Harribell. Nie zauważył! Widział błysk wylotu. On był metry stąd, podpowiadał rozum. Już dotykał dłonią wyjścia, już był pół sekundy od zeskoczenia w dół. Ale on zauważył. Znikąd padł cios. Kriss osunął się na ziemię, a jego umysł po prostu się wyłączył.
WWW***
WWWOcknął się, szturchnięty barkiem Mirka. Wszyscy trzej siedzieli przywiązani kablem do własnej drabiny w czyimś salonie.
WWW- Co do... - rzekł Harribell i momentalnie przypomniał sobie o wcześniejszych wydarzeniach. Nie miał pojęcia, jak długo leżał nieprzytomny i jak się tutaj właściwie znalazł.
WWWW fotelu siedział szatyn. Był drobny i niepozorny, z twarzy trochę dziewczęcy, cerę miał mleczną, poznaczoną piegami. Nie należał do wysokich i ogólnie wyglądał na piętnaście lat, chociaż Kriss ocenił go na osiemnaście lub - jak on - dziewiętnaście. W tle śnieżył telewizor. Nieznajomy poprawił bandaż na prawej, nieco sinej dłoni i rzekł:
WWW- Przebudziłeś się.
WWW- Co się dzieje? Jak? - powtarzał zszokowany Kriss. - Jak do cholery tu trafiłem?
WWWWłaśnie, myślał, jak ja tu do cholery trafiłem? Jaki pomylony ciąg przypadków musiał zaistnieć, aby zdecydować się na kradnięcie kabli i w efekcie zostać zakładnikiem nastolatka?
WWW- Zacznijmy od początku... - odparł spokojnie szatyn. - Od momentu, w którym ty i ci jebani idioci odcięliście mi kablówkę!
WWW- Poczekaj! - krzyknął. - Na pewno się dogadamy!
WWW- Nie wątpię - rzekł nieznajomy.
WWWSytuacja wyglądała nierealnie. W umyśle Krissa powtarzała się wizja, w której ten niepozorny chłopiec w przeciągu dziesięciu sekund powala ich wszystkich. Pomimo niesprawnej ręki, pomimo przewagi liczebnej i tężyzny mężczyzn. A nadal znalazł dość sił, aby jakimś zagadkowym sposobem znieść ich nieprzytomne ciała z dachu. Cokolwiek ćwiczył, kimkolwiek był - był niebezpieczny i Harribell wiedział, że musi uważać na słowa. Wnet zauważył, że mężczyźni milczą i jako jedyny z niedoszłych złodziei kabli nie został zakneblowany.
WWW- Dlaczego - zaczął - dlaczego właściwie nie wsadziłeś mi szmaty w usta jak pozostałym?
WWWNieznajomy uśmiechnął się ponuro.
WWW- Ci kretyni nie mają mi nic do powiedzenia. Niewiele mnie już obchodzą.
WWW- Znasz ich? - spytał całkiem spokojnie Kriss.
WWW- Znam. A oni znają mnie. Zeszłego wieczora usiłowali puścić mnie kantem z kasą w całkiem uczciwej grze w kości. Oh, ironio. Kolejny raz mi dopiekli i kolejny raz musiałem obić im mordy. - Przerwał i pociągnął długi łyk ze szklanki z napojem o złocistym kolorze, który wyglądał na whiskey. - Interesujesz natomiast mnie ty. Co taki prosty chłopak robi z tą bandą idiotów?
WWWHarribell długo zastanawiał się nad odpowiedzią. Jako że prawdziwe okoliczności przyłączenia się do bandy złodziei przypominały pokaz slajdów w galerii sztuki abstrakcyjnej, a żadna inna, sensowna historia nie przychodziła mu do głowy, postanowił po prostu nie odzywać się wcale.
WWW- Nie ważne - rzekł w końcu nieznajomy. - Nie chcesz mówić, to nie.
WWWWyciągnął telefon komórkowy i zaczął wybierać numer.
WWW- Chwila! - krzyknął machinalne Kriss. - Co robisz!?
WWW- Zgłaszam przestępstwo - odparł najzwyczajniej w świecie tajemniczy szatyn.
WWW- Ej! Nie możesz!
WWW- Bo? - W jego głosie wyczuwalna była groźba.
WWWUnieruchomiony chłopak uznał, że w zaistniałej sytuacji nie zostało mu wiele ruchów i postanowił zdać się na bezgraniczną szczerość:
WWW- Jestem chory, ok? - wrzasnął. - Jestem cholernie chory i potrzebowałem kasy, czaisz?
WWW- No i?
WWW- Daj mi jakąś szansę, do kurwy nędzy! - krzyknął Kriss. Poczuł, że pęka. Że wyłączał się rozsądek, a budziła się desperacja. - Jakąkolwiek! Jeśli nie będę mógł pracować, zdechnę na jebanego raka! Więc daj mi szansę! Jedną, jebaną, szansę!
WWWTwarz szatyna nawet nie drgnęła. Nagle dopił whiskey, wstał spokojnie i stanął naprzeciw chłopaka.
WWW- Zawsze chcecie szans. - Westchnął ciężko. - No nic. Chcesz szansę, dostaniesz szansę. Jedną. - Sięgnął po nóż. - Teraz cię rozwiążę. Nie uciekaj. I tak cię złapię. Prawda, chłopaki?
WWWMężczyźni przytaknęli. Nieznajomy rozciął kabel na nadgarstkach Krissa i wręczył mu małą, czarną kostkę.
WWW- To twoja szansa. Wyrzuć więcej niż jeden - powiedział z uśmiechem. - Powodzenia.
WWW- I tyle!? - spytał z niedowierzaniem Kriss.
WWW- Wyrzuć chociaż dwa i wszyscy jesteście wolni. Tylko tyle - odparł tajemniczy nieznajomy z cwanym uśmiechem.
WWWKrissowi wydało się to zbyt proste. Z jakiegoś dziwnego powodu dwaj złodzieje kabli nawet nie drgnęli na wieść o rzucaniu kostką i obietnicy łatwej wolności. To było podejrzane. Jakby to była sztuczka. A ci dwaj wyglądali na takich, którzy już ją znali.
WWW- Pewnie jest ważona - zgadywał Harribell. - To żadna szansa.
WWWAle szatyn wziął kostkę i już za pierwszym razem wyrzucił nią dwójkę. Wyglądała na normalną.
WWWAle wcale taka nie była.
WWWChłopak odebrał przedmiot z dłoni nieznajomego. Zadanie wyglądało na stosunkowo proste, ale czuł, że jest w tym jakiś haczyk. Tylko nijak nie mógł go znaleźć. Postanowił po prostu spróbować. Skupił się, jakby koncentrował w dłoni całą energię otoczenia, i rzucił delikatnie po stole. Niespodziewanie, choć stół był długi, a kostka toczyła się wolno, pokonała cały blat i spadła na ziemię.
WWW- Jeszcze raz - stwierdził nieznajomy. - Wynik musi być dokładny. - Kriss rzucał z różną siłą i pod różnymi kątami, ale efekt zawsze był ten sam. Kostka spadała ze stołu. - Dziwne. Spróbuj na podłodze.
WWWHarribell posłusznie wykonał polecenie. Włożył w to mało siły i kość potoczyła się w iście ślimaczym tempie, tak, że można by się za nią czołgać. Ale nie zatrzymała się. Była jakby w transie, pchana nieznaną siłą, sunęła do przodu. Nie zwalniała, ani nie przyspieszała. Po prostu brnęła, jakby sama nie wiedziała, jaki chce podać wynik. Aż wreszcie zakończyła swoją błędną wędrówkę, z cichym klikiem uderzając w ścianę. Zarówno Kriss jak i obcy, któremu do tej pory wydawało się, że zna kość bardzo dobrze, stali w milczeniu, zaskoczeni tym przedziwnym zjawiskiem.
WWW- Przedziwne - rzekł nieznajomy.
WWW- Chyba jest... popsuta?
WWW- Nie. Ona się nigdy nie myli.
WWWNiespodziewanie nieznajomy polecił rozwiązać mężczyzn.
WWW- Nie będzie policji? Jesteśmy wolni? - pytał z zaskoczeniem Harribel.
WWW- Oni tak, ty zostajesz. Musisz wysłuchać, co mam ci do powiedzenia.
WWW- Co?
WWW- Nie każ mi za tobą biec. Po prostu mnie wysłuchaj, a potem sam zdecydujesz - odparł obcy, ale jego głos jakby zelżał, był przyjazny i Kriss mimowolnie postanowił go posłuchać.
WWWWykonał polecenie i wkrótce zostali sami. Niedoszli złodzieje kabli nie zadawali niepotrzebnych pytań i po prostu ulotnili się, jakby pomieszczeniu groziło skażenie biologiczne. Nie przejmowali się drabiną i łupem, po prostu pobiegli, pokonując klatkę długimi susami. Harribellowi było mu już wszystko jedno, miał dość wrażeń i chciał mieć to wszystko za sobą.
WWW- Usiądź - polecił pogodnie nieznajomy - teraz jesteś moim gościem. Jak się właściwie nazywasz?
WWW- Kriss - odparł automatycznie.
WWW- Jestem Sin Nixon - odpowiedział chłopak i podszedł do barku. - Napijesz się ze mną, Kriss?
WWWChłopak odmówił, ale Nix i tak rozlał whiskey do dwóch szklanek i podał gościowi.
WWW- Nie mogę. Nawet gdybym chciał, a nie chcę - odparł Kriss.
WWWSin zaśmiał się szelmowsko i rzekł tajemniczo:
WWW- A powinieneś. To, co za chwilę usłyszysz, zmieni twoje życie.
WWWHarribell szczerze wątpił, czy cokolwiek mogło zmienić jego życie. Jaka właściwie przyszłość go czeka? - zadał sobie pytanie, wpatrując się we własne widmowe odbicie w szklance whiskey. Był inteligentny, utalentowany w sporcie, być może nawet bardziej niż obecne gwiazdy piłki nożnej. Powinien robić to, co kochał, ale jego świat runął. Nigdy nie lękał się, ze może dojść do czegoś takiego. Żył w słodkiej nieświadomości, aż któregoś dnia po prostu zasłabł. Śmierć zapukała do jego drzwi i wszystko zwaliło się jak potężny dzik trafiony przez rozpędzony samochód. Jego życie pędziło jak domino - z każdą sekundą zamykały się kolejne drzwi, a wszystko prowadziło do nieuniknionego końca. Kogo on oszukiwał? Został złodziejem, zabierał ludziom kablówkę, spadł do poziomu, do którego nigdy by się nie zniżył. I po co to wszystko? Aby zdobyć pieniądze na leczenie? Na chemioterapię, która nawet nie działała? Odtrąciła go dziewczyna, a przez lekkomyślną decyzję czekały go dodatkowe nieprzyjemności ze strony Gonza. Przegrał wszystko jak lekkomyślny gracz pokera, został z kolosalnym długiem i teraz czekały na niego jedynie nieprzyjemności.
WWW- Obaj możemy odnieść zyski z tej znajomości - przerwał ciszę Nixon, popijając whiskey.
WWW- Niby jakie? - odparł pusto Kriss. - Moje życie szlag trafił, a nie ma kuponów na nowe.
WWWZdawało mu się, że wie, co za chwilę usłyszy. To będzie oferta pracy, jakaś przysługa, za którą dostanie pieniądze. Ale on nie potrzebował pieniędzy. Już dawno wsiadł do pociągu, który nigdy się nie zatrzymuje. Stamtąd, gdzie jechał, nie ma biletu powrotnego, a jego nowotwór był nieprzekupnym maszynistą.
WWW- Ta kostka - rzekł totalnie niespodziewanie Sin - nie była taka do końca zwyczajna. Ona nie losuje, nie pokazuje oczek. To narzędzie. Narzędzie inne, niż wszystkie.
WWWChociaż brzmiało to dziwnie, Kriss nie przerywał nieznajomemu. Wziął głęboki oddech, starając wmówić sobie samemu, że to ma jakikolwiek sens.
WWW- Ona widzi więcej niż ja czy ty, Kriss - kontynuował Nixon. - Ona widzi duszę rzucającego i zawsze pokazuje to, co jest w niej zapisane.
WWW- W moim przypadku nie wypadło nic. Najwidoczniej nie mam duszy i zdaniem twojej gównianej kości jestem już martwy - odparł Harribell, szykując się do wyjścia. Miał stanowczo dość tych bredni.
WWWSin zagrodził mu drogę i sugestywnym ruchem dłoni ponownie posadził na miejscu.
WWW- Gdy dusza jest pusta, wypada po prostu jeden - rzekł spokojnie. - Zawsze. I nigdy się nie myli. Choć znam kość bardzo dobrze, pierwszy raz widziałem, aby nie mogła podjąć decyzji.
WWWSin dopił whiskey i powiedział:
WWW- Oboje możemy coś sobie dać, Kriss. Oboje mamy coś, co jest nam w tej chwili potrzebne. Mnie jesteś potrzebny ty, twój czas i talent, o którym jeszcze nie wiesz.
WWW- Nie potrzebujesz - odparł spokojnie Kriss. - Jestem już martwy.
WWW- Nie jesteś - rzekł Sin. - Potrzebujesz tylko pomocy. Pomocy, której nikt nie może ci dać...
WWWZapadło długie milczenie. To była ta chwila. Chwila, podczas której obłędny pociąg śmierci nieco zwolnił, a jakaś wyższa siła pchnęła Krissa w stronę drzwi i kazała skakać. Chwila, kiedy tryby obłędnej maszyny nieco zwolniły, a wagon, sunący nad nieskończoną przepaścią zrównał się z betonową wysepką. SKACZ, nakazał głos. Wiatr mierzwił jego włosy, w powietrzu wirowały ostrza, niektóre dostawały się przez otwarte drzwi wagonu i raniły go głęboko. SKACZ! Nie wiedział, co jest dalej, dokąd prowadzi betonowa droga. Nie przypuszczał, jakie potworności spotka za zakrętem. Na zewnątrz panował mrok i chłód, gdzieś w oddali chichotały diabły, potworności, których nigdy nie widział. SKACZ, TERAZ! Czuł, że to drzwi do INNEGO życia, pełnego mordu i trudnych decyzji. Wiedział, że skacząc, nie przechytrzy śmierci. Droga była po prostu dłuższa, bardziej skomplikowana, ale nadal prowadziła przed oblicze kostuchy. SKACZ! A może jednak była szybsza?
WWW- ... nikt poza mną, oczywiście - dodał Nixon.
WWWSkoczył.
Harribell [urban fantasy]
1
Ostatnio zmieniony śr 09 kwie 2014, 14:08 przez Yami, łącznie zmieniany 2 razy.