Rębajło

1
Tekst ten powstał dla zabawy i pod wpływem paru książek, które lubię (być może coś nawet z nich zwinąłem, nie pamiętam). Chciałem sprawdzić, czy pasuje mi zabawa w stylizację językową - nie pasuje, lecz musiałem to napisać, żeby się dowiedzieć.

Rębajło

WWWTo pazerność, bezdomna ladacznica obdarzająca swymi wdziękami na równi żołnierzy i klechów, sprawiła, że leżę teraz w brudnej pościeli, w małym, zatęchłym pokoiku na zapleczu gospody Pod Dębem, i rozpamiętuję ten nieszczęsny pojedynek, w którym mój arhentor tak zgrabnie mnie oprawił, iż wyglądam teraz jako prosie podane na pański stół, z tą jedną różnicą, że nikt mi rożna w dupę i jabłka do pyska nie wsadził.
WWWWcześniej z większych opresji udawało mi się łeb wynieść cało lub tylko z małym uszczerbkiem, o czym niech świadczy blizna nad czołem, pamiątka po pewnej szabli z Rzeszowa lub dziura w prawym uchu, gdy jeszcze w Kurlandii pewien rudy zaprzaniec, świeć Panie nad jego duszą, wystrzelił do mnie z półhaka, prawie z przystawienia. Albo w Radomiu, gdzie w czasie sejmiku ziemskiego uwidziało mi się pojedynkować z pewnym szlachetką z Mazowsza, co szabelkę nie jeno do ozdoby nosił i godnie stawał, za co niech ziemia lekką mu będzie. A i mnie po nim pamiątka ostała, bom się przy którymś złożeniu tak niefortunnie zastawił, że mi palec serdeczny odciął, przez co pierścień rodowy na łańcuszku teraz nosić muszę.
WWWI żeby nie było, iżem zbój jakiś lub grasant, bo w czasach pokoju zawsze honorowo staję, z czego dumny jestem. Co innego na wojnie, tam inne prawa rządzą i nieraz przyszło rzeczy robić, o których nie tylko w gospodzie rozprawiać nie należy głośno, ale i przed pójściem do spowiedzi po dwakroć rachunek sumienia zrobić. Nic nie poradzę, że w takich czasach żyć mi przyszło, gdzie ubogi szlachcic z rosieńskiego, od lat przemierzający świat w tych samych, dziurawych, safianowych buczmagach, w tym samym sinym, pocerowanym żupaniku, i w tym samym wyleniałym kołpaku, którego srebrne trzęsienie już od czasów mistrza Kochanowskiego w rodzie było, musi na tym padole na życie szablą zarabiać. I klnę się po trzykroć przed Najświętszą Panienką, że ja, Jan Żuber herbu Jelita, choć niskiego stanu, to honoru równy z największymi, nigdy z tej drogi nie zejdę.
WWWAle, do rzeczy! Otóż, do stolicy przybyłem w maju, po długiej nieobecności spowodowanej sprawą spadkową pewnego nieudacznika z Płocka, któren będąc człekiem słabej wiary, w sprawiedliwość ni boską, ni ludzką nie wierzył, i mej szabli sprawy fortuny poruczył. Dość powiedzieć, że mu konkurencję do testamentu w jeden tydzień zmiotłem z tego łez padołu, co tak go ucieszyło, że mnie za to sprzątanie brzęczącą monetą obdarował, gościł przez kilka niedziel i na pożegnanie zgrabnego bachmata do użytku wiecznego powierzył.
WWWTak więc do Warszawy przybywszy, z miejsca wynająłem pokój w gospodzie Pod Dębem, płacąc za pół roku z góry, co tak rozochociło żonę karczmarza, że w tej kwocie również dostęp do swego kuperka uwzględniła.
WWWCzas zaczął mi płynąć leniwie. W dzień spacerowałem po mieście stare znajomości odświeżając a wieczorami w gospodach warszawskich toczyłem zażarte dysputy o dawnych przewagach, z zaangażowaniem tak wielkim, że nieraz i nie dwa musiałem szabli dobywać, by towarzystwo do ładu i własnych racji przekonać, a raz nawet, gdy jakiś szarak począł perorować o przewagach swojego zaścianka nad szlachtą rosieńską, zmuszony byłem rzecz całą obuszkiem zakończyć. Porwali się zaraz jego krewniacy, by krew ze mnie utoczyć, na co wszak byłem przygotowany, nie raz i nie dwa wcześniej w tak podłej komitywie bywając, i salwowałem się ucieczką do ołtarza u ojców paulinów, by zły czas przeczekać. Z tego, com potem słyszał, szarak ten wydobrzał i później, na wszelakich zjazdach i sejmikach, chwalił się łbem rozbitym, jakoby ranę tak ciężką w sławnej bitwie pod Kircholmem otrzymał, czym wielki szacunek u gawiedzi zyskiwał. Lat wiele później nawet w godność senatorską został przystrojony, w czym, mniemam, wielce mu się mój obuszek przysłużył.
WWWJuż wówczas sława mego nazwiska była dość znaczna, bardziej jednak z rąbanin po gościńcach i karczmach, niżli prawdziwie wojennego rzemiosła, nad czym ubolewłem ogromnie i smutek swój topiłem w podłym winie lub piwie, gdy były dni chude i cierpiałem na niedostatek brzęczącej monety. Pieniądze z płockiej sakiewki zaczęły się powoli kończyć, towarzystwo wykruszać, karczmarz coraz częściej wspominał o rachunkach a karczmarka coraz rzadziej obdarzała mnie swymi wdziękami. Nadchodził czas, by znów wziąć się do roboty i na doczesne zachcianki szablą zapracować.
WWWTraf chciał, że właśnie wtenczas na mej drodze ów człek stanął, którego komitywa mnie do tak opłakanej sytuacji doprowadziła. Ponieważ nazwiska jego nigdy nie poznałem, więc z racji aparycji i mowy plebejskim pochodzeniem podszytej, nazwałem go piekarzem. Mógł być też szewcem lub rymarzem i... do diabła z jego profesją, nie o tym chcę opowiadać.
WWWOtóż, gdy wracałem z miasta do karczmy, przy żupach solnych zaczepił mnie ten jegomość o przysługę prosząc. Zrazu bacząc na jego podły wygląd i chłopskie lico, chciałem gada kopniakiem przepędzić, acz w porę sakiewkę brzęczącą pokazał, czym ułagodził mą niechęć. Rzekł mi ten człek, że szuka szabli gotowej wspomóc jego racje w procesie spadkowym, który ze swym kuzynem od lat paru toczy. Uradował mnie tym niezmiernie, gdyż dzierżona przez niego sakiewka widać słuszną wagę miała, więc podkręciłem tylko wąsa i powiedziałem, że oto znalazł Salomona, który nie mądrością i wiedzą, jeno wysłużoną batorówką sprawiedliwy wyrok poświadczy. Ucieszył się ten człek niezmiernie i w dobrej komitywie się rozstaliśmy, po uprzednim ustaleniu spotkania na dzień jutrzejszy.
WWWJakoż następnego poranka zjawił się w gospodzie Pod Dębem, kosz świeżego pieczywa przyniósłszy i obiecaną sakiewkę. Szybko ustaliliśmy, gdzie ów sąd sprawiedliwy nad spadkiem się odbędzie. Otóż, kuzyn piekarza, przybył na rozprawę sądową do Warszawy i zatrzymał się w jednej z podmiejskich gospód, gdzie natychmiast mieliśmy się udać, gdyż umówili się obaj na spotkanie, by sprawę spadku po przyjacielsku rozwiązać. Przed wyjściem zostawiłem karczmarzowi zapłatę za kolejne pół roku z góry, oraz wręczyłem ukradkiem kilka monet karczmarce, w olbrzymią radość wprawiając oboje.
WWWDo karczmy owej dotarliśmy szybko ; ja stanąłem na uboczu, przy płocie, natomiast piekarz wszedł do środka, kuzyna wywołać. Mając chwilę czasu rozmyślałem, jak rzecz całą załatwić. Myśl o szlacheckim rozwiązaniu, pojedynku, odrzuciłem od razu, przez szacunek dla przodków, którzy w grobach by się niechybnie przewracali, widząc, jak Jan Żuber herbu Jelita z kuzynem piekarza toczy walkę na szable. Szczęściem miałem przy sobie obuszek, który nieraz już bywał w takich sprawach pomocny i przez wzgląd na niski stan tego kpa, zdawał się być rozwiązaniem najodpowiedniejszym.
WWWPo pewnym czasie dostrzegłem, jak z karczmy wybiega wzburzony piekarz i pędzi w mą stronę. Za nim wytoczył się kolejny jegomość, z twarzy do mego towarzysza podobny, więc słusznie uznałem, że jest to ten nieszczęśnik, któremu żywot mam skrócić. Za nimi pojawił się jednak ktoś trzeci.
WWWCzłek ten, po wojskowym oporządzeniu widać żołnierz w niejednej potrzebie obyty, zdał mi się znajomy. Szedł sztywno, z ręką na szabli, dumnie spoglądając w mym kierunku. Zrozumiałem, że zarówno piekarz, jak i jego kuzyn, wpadli na podobny pomysł rozwiązania sprawy spadku. Zakląłem w myślach, gdyż co innego jest szaraczka obuszkiem przeorać, a co innego na ostre z herbowym wychodzić. Trudno, trza będzie jednak szablą na sakiewkę zarobić.
WWWStanęliśmy w końcu naprzeciw siebie mierząc się wzrokiem. Piekarz oznajmił, że mam tu jego interesy reprezentować, podobnie rzekł kuzyn o swoim towarzyszu. Spytałem więc grzecznie, kto zacz, gdyż chcę wiedzieć, kogo na tamten świat przyjdzie mi ekspediować. Szlachcic ów uderzył jeno lekko ręką w szable i rzekł: „Jam Jacek Dydyński, herbu Nałęcz. Chętnie usłużę, waszmości”.
WWWZamarłem! Toż to Jacek nad Jackami, pierwsza szabla Rzeczpospolitej, spod której ostrza nikt cało głowy nie jest unieść w stanie. Charakternik okrutny, który w złości nie patrzy na nic, rozdając śmierć na lewo i prawo.
WWWI już zacząłem obmyślać, jakiego fortelu użyć, by z tej całej opresji głowę wynieść cało, gdy pan Jacek powiedział: „A cóż to waćpan pobladł tak nagle? Zali to strach, acana, obleciał?”.
WWWNa te słowa cała familia pomarłych Żubrów stanęła mi przed oczami, i poczęli trzaskać szablami, i wołać: „Hańba!” Więc nie widząc szans na zwycięstwo w uczciwym pojedynku, zmacałem ukradkiem obuszek zatknięty za pas i już miałem zdzielić nim przez łeb pana Dydyńskiego, kiedy myśl mnie naszła, że gdy na sądzie ostatecznym stanę, to jakże familiantom wytłumaczę, że wszelakie nadzieje na żywot wieczny pogrzebałem przez tak plugawy uczynek względem herbowego. Więc przez wzgląd na ciężką rękę tatową i dawnej chwały wspomnienie, wyprostowałam się dumnie i podkręciwszy wąsa, by fantazji sobie dodać, rzekłem: „Stawaj waść!”
WWWDalej rzecz cała potoczyła się szybko. Ot, porwałem za szablę i skoczyłem na pana Jacka a piekarz i jego kuzyn umknęli na bok, wolne pole do walki nam robiąc. Już po pierwszych dwóch złożeniach wiedziałem, że opowieści o umiejętnościach pana Dydyńskiego wcale nie są przesadzone, a po trzecim, gdy dodatkowo jeszcze cudem uniknąłem chlastnięcia w pysk na odlew, już byłem pewien, że są mocno niedoszacowane. Ale co tam, gdy przez wiele lat śmierć się z ochotą rozdaje, przychodzi też czas, by godnie odebrać własną.
WWWW pewnym momencie coś błysnęło mi przed oczami i pan Dydyński zatrzymał się z szablą na wysokości mej twarzy. „Dość?”, zapytał. Z początku nie wiedziałem co się stało, potem usłyszałem słowa piekarzowego kuzyna: „I uwidź sobie, kpie, że pan Dydyński jeno lewą rękę temu pokurczowi otworzył, bo prawa, choć macha nią jak chłop spod Rzeszowa, może jeszcze Rzplitej posłużyć w lepszych intencjach. Tak więc, kuzynku, sprawa spadku...”. Rozważałem przez chwilę, czy aby nie podskoczyć i przez pysk go szablą nie zdzielić, alem widząc spojrzenia pana Jacka pojął, że i tego raczej zrobić nie zdążę.
WWWSpojrzałem w dół i dopiero wtedy poczułem, że lewe ramie dziwnie mi drętwieje, i ujrzałem płat skóry i ciała zgrabnie oddzielonego od kości powyżej łokcia, i krople krwi spadające na ziemie z okropnie rozchlastanej ręki, i wtenczas zrozumiałem, co się stało. I zaiste pojąłem, że dobry to był moment, by wycofać się z honorem i jako takim zdrowiem, wystarczyło jeno kiwnąć głową i powiedzieć „Dość”, na co wyraźnie pan Jacek dawał mi przyzwolenie.
WWWSą jednak w życiu szlachcica chwile, w których miast kierować się zdrowym rozsądkiem, słucha głosu swojej pałki, która podsyca jadowite myśli i pcha ku zatraceniu. Takoż i ja, wiedziony diabelskim podszeptem i starymi nawykami z gościńca i burd karczemnych, postanowiłem życie swoje na szali położyć. Ostatkiem sił zwinąłem palce lewej dłoni w łódkę i krwią, która do niej naciekła, chlustnąłem w twarz pana Jacka, a potem, gdy cofnął się oszołomiony, skoczyłem na niego z podniesioną szablą.
WWWAle tego dnia ktoś w niebie grał fałszywymi kartami i śmierć ciągle wyciągała moją, przez co w tym starciu jeno ja miałem krwawić. Dość powiedzieć, że pan Dydyński bez kłopotu odbił mój cios i potem sztych własnej szabli nadstawił, na który zgrabnie się nadziałem. Wielka musiała być złość pana Jacka, bo jeszcze doskoczył do mnie i ciął z ukosa przez obojczyk, a gdy padałem, dwukrotnie zdzielił szablą w łeb na pożegnanie. Wielkiej różnicy mi to nie robiło, bo jako stary żołnierz sporo takich ran widziałem, najwięcej w Kurlandii, i byłem pewien, że co najmniej jedna będzie śmiertelna, zwłaszcza, że pan Jacek, wyciągając szablę po pierwszym ciosie jeszcze mi piórem po wątpiach przejechał, i teraz wylewały się na ziemię, przez co miałem wątpliwości, czy na sąd ostateczny stawię się kompletny.
WWWWięc leżałem sobie spokojnie, rozkoszując się majowym słońcem i dziwiąc się, że tak wcześnie zmierzch zapada, a pan Dydyński, już spokojny, wycierał broń i twarz lnianą szmatką, którą potem niedbale cisnął w mym kierunku.
WWWMój serdeczny przyjaciel, piekarz lub czym tam ta menda się parała, zniknął. Jego kuzyn wręczył panu Dydyńskiemu sakiewkę, po czym popatrzył na mnie z przejęciem i wyszeptał:”Jeszcze dycha”, a potem wykrzyknął: „Medyka!” i ciemność otuliła mą głowę.
WWWI ponieśli mnie pachołkowie najęci przez pana Jacka do szpitala św. Ducha, mieszczącego się przy ulicy Piwnej, gdzie przez dwa miesiące dochodziłem do siebie, po czym wróciłem do wynajętego pokoiku w gospodzie Pod Dębem, gdzie przez kolejne kilka wracałem do zdrowia.
WWWImć pan Dydyński żył jeszcze długo, niespożyte ojczyźnie oddając usługi, zarówno na polu marsowym, jak i podczas burd w karczmach i na gościńcach, gdzie przez lata wszelakie warcholstwo szablą trzebił, aż do zborowskiej potrzeby, kiedy to w bitwie z kozacką hałastrą głowę położył. Mój przyjaciel, piekarz, również przez lata jeszcze cieszył się szczęściem i zdrowiem, ze spokojem dobra własne pomnażając. Kres jego życia nadszedł wraz ze szwedzką zarazą, gdy pijani żołnierze regimentu piechoty Kurlandzkiej obwiesili go w oknie piekarni, po czym w przypływie fantazji puścili z dymem całą kamienicę.
WWWSzabla pana Jacka na zawsze już wybiła mi ochotę do burd i wojaczki, przeto tęsknię za spokojniejszym życiem. Może nawet na stałe za walkę piórem się wezmę, skoro do innej już sił i chęci brakuje. Zwłaszcza, że moja stara, wysłużona batorówka, którą w czasie mojej choroby ktoś niedbale pod łóżko rzucił, zupełnie zardzewiała.
Ostatnio zmieniony wt 13 maja 2014, 19:02 przez Filip, łącznie zmieniany 5 razy.
Coś tam było? Człowiek! Może dostał? Może!

2
Hej,
To pazerność, bezdomna ladacznica obdarzająca swymi wdziękami na równi żołnierzy i klechów(...)
Lubię takie początki. Gdyby ktoś mi to przeczytał, dałbym głowę, że Glen Cook napisał nowego Garretta.
(...)w małym, zatęchłym pokoiku na zapleczu gospody Pod Dębem, i rozpamiętuję ten nieszczęsny pojedynek, w którym mój arhentor tak zgrabnie mnie oprawił, iż wyglądam teraz jako prosie podane na pański stół, z tą jedną różnicą, że nikt mi rożna w dupę i jabłka do pyska nie wsadził(...)
Zaplecze jakieś w brzmieniu nowoczesne - może "na tyłach"?
Prosię.
A i mnie po nim pamiątka ostała, bom się przy którymś złożeniu tak niefortunnie zastawił, że mi palec serdeczny odciął, przez co pierścień rodowy na łańcuszku teraz nosić muszę.
Pewności nie mam, ale chyba o tym konkretnym palcu wyrażało się "palec pierścienny" (mam wrażenie, że Navajero posiada sporą wiedzę w temacie).
(...)z zaangażowaniem tak wielkim, że nieraz i nie dwa musiałem szabli dobywać(...)
Nie raz i nie dwa (akcent na raz).
(...)z zaangażowaniem tak wielkim, że nieraz i nie dwa musiałem szabli dobywać, by towarzystwo do ładu i własnych racji przekonać, a raz nawet, gdy jakiś szarak począł perorować o przewagach swojego zaścianka nad szlachtą rosieńską, zmuszony byłem rzecz całą obuszkiem zakończyć. Porwali się zaraz jego krewniacy, by krew ze mnie utoczyć, na co wszak byłem przygotowany, nie raz i nie dwa wcześniej w tak podłej komitywie bywając, i salwowałem się ucieczką do ołtarza u ojców paulinów, by zły czas przeczekać.
Powtórzenie (odległe - ale od Ciebie można wymagać) co ciekawe drugie już w prawidłowej formie.
(...)nad czym ubolewłem ogromnie(..)
Literówka albo nieznana mi forma.
Traf chciał, że właśnie wtenczas na mej drodze ów człek stanął, którego komitywa mnie do tak opłakanej sytuacji doprowadziła. Ponieważ nazwiska jego nigdy nie poznałem, więc z racji aparycji i mowy plebejskim pochodzeniem podszytej, nazwałem go piekarzem. Mógł być też szewcem lub rymarzem i... do diabła z jego profesją, nie o tym chcę opowiadać.
Otóż, gdy wracałem z miasta do karczmy, przy żupach solnych zaczepił mnie ten jegomość o przysługę prosząc.
Jegomościem tytułowało się raczej znacznych mieszczan.
Z wcześniejszego opisu wynika, że bohater za takowego raczej "piekarza" nie ma.
Więc przez wzgląd na ciężką rękę tatową i dawnej chwały wspomnienie(...)
Czytałem tekst trzy razy i za każdym zmieniałem sobie na "ojcowską". Nie wiem dlaczego.
Mój serdeczny przyjaciel, piekarz lub czym tam ta menda się parała, zniknął. Jego kuzyn wręczył panu Dydyńskiemu sakiewkę, po czym popatrzył na mnie z przejęciem i wyszeptał:”Jeszcze dycha”, a potem wykrzyknął: „Medyka!” i ciemność otuliła mą głowę.


Czemu się tak zachował? I tam akurat był medyk w pobliżu?
Mój przyjaciel, piekarz, również przez lata jeszcze cieszył się szczęściem i zdrowiem, ze spokojem dobra własne pomnażając.
Nasz bohater został w Warszawie?

Bardzo mi się podobało. Niestety co do kwestii najistotniejszych, czyli uzbrojenia i fechtunku oraz stylizacji języka się nie wypowiem, bo nie mam kompetencji (mam nadzieję, że wpadnie Grimzon i ktoś kto oceni stylizację, może Natasza?).
Czytało się przyjemnie. Dziękuję.

Pozdrowienia,

G.
"Każdy jest sumą swoich blizn" Matthew Woodring Stover

Always cheat; always win. If you walk away, it was a fair fight. The only unfair fight is the one you lose.

3
Całkiem popisowe to ćwiczenie ;)

Naprawdę fajnie się czytało. Stylizacja, nie wiem jak się sprawdzi w oczach profesjonalisty, ale dla mnie - zwykłej czytelniczki - wyszła bardzo elegancko, a to punkt, na którym łatwo się wywalić.
Język jest barwny, klimatyczny. Narrator się sprawdza - nie dość, że jego charakter jest w ten sposób ciekawie ukazany, to jeszcze świat opisany przez pryzmat jego spojrzenia nabiera barw. Ładnie to wyszło.

Walka - tak, tu przydałby się Grimzon - mnie przekonała. Krótko, zwięźle i na temat. Podobał mi się moment, w którym do bohatera tak powoli docierało, że ma rozchlastane ramię. Jedyny moment, który wzbudził wątpliwości to wtedy, gdy Jan Żuber chlusnął Dydyńskiemu krwią w twarz. Jakoś sobie tego manewru i tych ilości krwi wyobrazić nie mogę.

Ogólnie ciekawa próba. Podobało mi się. Widać, że masz sprawne pióro - i z tego, co niby nie bardzo Ci leży potrafisz coś wyczarować.

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

4
Nieźle, choć w paru miejscach trochę zgrzyta, np.:

Wielkiej różnicy mi to nie robiło, bo jako stary żołnierz sporo takich ran widziałem, najwięcej w Kurlandii, i byłem pewien, że co najmniej jedna będzie śmiertelna, zwłaszcza, że pan Jacek, wyciągając szablę po pierwszym ciosie jeszcze mi piórem po wątpiach przejechał, i teraz wylewały się na ziemię, przez co miałem wątpliwości, czy na sąd ostateczny stawię się kompletny.

Co do tego bryźnięcia własną krwią w twarz przeciwnika, to niektóre szkoły noża uczą czegoś takiego.
Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson

5
Walka opisana jak być powinna dynamicznie i bez przesadnych przemyśleń. Natomiast jeżeli miałbym oceniać to co się w niej dzieje to zwróciłbym uwagę na kilka rzeczy:
Pilif pisze: a po trzecim, gdy dodatkowo jeszcze cudem uniknąłem chlastnięcia w pysk na odlew,
Jeżeli trzymalibyśmy się terminologi i pochodzenia cięcia "na odlew" to jest to cięcie skośne idące od od prawego barku naszego przeciwnika skośnie w w stronę lewego uda. Odpowiednik w dzisiejszej nomenklaturze cięcia na kierunku drugim. To cięcie bardzo rzadko da się zastosować na twarz.
Pilif pisze:W pewnym momencie coś błysnęło mi przed oczami i pan Dydyński zatrzymał się z szablą na wysokości mej twarzy. „Dość?”, zapytał. Z początku nie wiedziałem co się stało, potem usłyszałem słowa piekarzowego kuzyna: „I uwidź sobie, kpie, że pan Dydyński jeno lewą rękę temu pokurczowi otworzył,
Tu dość ciekawa sytuacja ponieważ lewe ramię jest najdalej wysuniętą częścią przeciwnika w pojedynku szablowym i trafnie powoduje zbliżenie się do przeciwnika na odległość gdzie on na pewno na trafi chociażby w odruchu. Dodatkowo trafienie powyżej łokcia pociągnęłoby za sobą także cięcie na pierś. Co w konsekwencji daje nam długą, efektowną i bardzo krwawiącą ranę. Choć niekoniecznie śmiertelną.
Pilif pisze:Ostatkiem sił zwinąłem palce lewej dłoni w łódkę i krwią, która do niej naciekła, chlustnąłem w twarz pana Jacka, a potem, gdy cofnął się oszołomiony, skoczyłem na niego z podniesioną szablą.


Zakładając,że może to wykonać bo z przeciętym tricepsem lub bicepsem wykonać to ciężko to wątpię żeby na przeciwniku zrobiło to jakieś większe wrażenie. Krew nie jest żrąca a przy wyrzucenie z ręki (w przeciwieństwie do wylania z naczynia) dodatkowo mocno się rozprasza. Dydyńskie więc raczej byłby ochlapany na większej powierzchni niż twarz ale czy by go to oszołomiło to nie zakładałbym się.

Pilif pisze:Ale tego dnia ktoś w niebie grał fałszywymi kartami i śmierć ciągle wyciągała moją, przez co w tym starciu jeno ja miałem krwawić. Dość powiedzieć, że pan Dydyński bez kłopotu odbił mój cios i potem sztych własnej szabli nadstawił, na który zgrabnie się nadziałem.
Jak rozumiem nasz bohater atakuje Dydyńskiego cięciem z góry więc do obrony mamy zasłonę piątą lub szóstą. Z każdej z nich praktycznie niemożliwe jest wykonanie skutecznego pchnięcia.
Wszechnica Szermiercza Zaprasza!!!

Pióro mocniejsze jest od miecza. Szczególnie pióro szabli.
:ulan:

7
Dzięki za opinie.
Ha, to taka moja próba zakradnięcia się na poletko, które bardzo lubię, ale praca na nim wydaje mi się strasznie męcząca (i łatwo się wyłożyć ;)). Tak więc spróbowałem i raczej do tej orki nie wrócę :).

Dla mnie ciągłym problemem są opisy - wciąż wyglądają jak relacje lub streszczenia (pisane prostym, wręcz ubogim językiem). Nad tym chcę popracować w najbliższym czasie - odejść od powtarzanych schematów, wzbogacić język wypowiedzi (to opko to też element pracy własnej - taka próba gimnastyki językowej, połączonej z zabawą w stylizację). I pozbyć się natręctwa korzystania ze spójnika i (mój ukochany sposób łączenia zdań - może nawet założę odpowiedni wątek na forum) ;)
Dzięki.
Coś tam było? Człowiek! Może dostał? Może!
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”