Narodziny

1
Kolejna próba pisana dobry rok temu.
Proszę o ocenę.

Narodziny




Nikt nigdy go nie widział, ale każdym o nim słyszał. Mówiono że jeżeli nigdy wcześniej czegoś nie zrobiono, on to uczyni. Wierzono że jest ręką Boga, karzącą złych i nagradzającą dobrych. Powiadano że oddziela ziarno od plew, wyswobadzając świat ze zła. Jednak tak naprawdę nie przysłał go Bóg, a został zrodzony przez piekielne czeluście, wieki temu. Wygnany jako dziecko, dekretem samego władcy mroku, ze względu na swą dobroć i olbrzymią siłę, poprzysiągł zemstę. Do nieba również nie pozwolono mu wstąpić. Czy można się dziwić? W końcu wygnaniec z piekła to rzecz niespotykana a co za tym idzie niosąca obawy. Mimo to i aniołom obiecał sąd wyższy od Boskiego, bowiem zapowiedział iż sam w nim będzie sędzią. Ugrzązł na ziemi pośród ludzi, istot lepszych od diabłów, a zarazem nie tak świętobliwych jak u pasterza życia, ugrzązł po kres czasów, bardzo bliski kres.

***
Z lasu, na niewielką polane wjechał na swym wiernym wierzchowcu, rycerz bez zbroi, odziany jedynie w poszarpaną koszule. Jechał bez wytchnienia przez ostatnie siedemdziesiąt dni. Stoczył przy tym dziesiątki potyczek igrając ze śmiercią. Nękały go zimno, pragnienie, głód i choroby.
Ostatkiem sił zsiadł z konia i podszedł do niewielkiego głazu. Wyciągnął z buta strzępek papieru, była to prośba. Od zawsze właśnie w ten sposób komunikowano się z wszechpotężnym nieznajomym. Nie każdą prośbę przyjmował. Wybierał je staranie, według własnych priorytetów.
Mężczyzna uśmiechnął się z ulgą. Wykonał zadanie, był pewien że jego towarzysze otrzymają pomoc. Sam czuł, jak opuszczają go resztki sił. Upadł na kolana, klęcząc wypowiedział słowa:
- Nigdy wcześniej nie przebyto tak niebezpiecznej drogi. – popatrzył ku niebu - coś nas łączy, lubimy ryzyko – zakasłał - Jednak w przeciwieństwie do ciebie nikt we mnie nie wierzył. Ludzie stracili wiarę w siebie, za twoją sprawą. Nie muszą wierzyć, gdyż mają ciebie Strażniku Ładu, czyż to nie głupota? Kieruję w twoją stronę dwie prośby – Zakasłał ponownie lecz tym razem krwią.- Tą złożoną na piśmie i tą teraz wypowiedzianą. Zrób co do ciebie należy a potem odejdź, zostawiając nas samym sobie po wsze czasy. - zemdlał.
Ocknął się wieczorem, czując przyjemne ciepło. Leżał przykryty kocem, z dala od kamienia przy którym stracił przytomność. Obok stał wierny kompan podróży, na poruszenie swego jeźdźca zareagował prychaniem.
- Kochane bydle – cicho wymamrotał – Mimo twojej inteligenci, wątpię abyś okrył mnie kocem, i uleczył rany.
Koń pokręcił głową.
- Inteligentne zwierze – powiedział ktoś siedzący nieopodal – długo musiałem się namęczyć żeby pozwolił podejść do ciebie.
Rycerz usiadł z nadspodziewaną lekkością. Rozglądnął się dokoła w poszukiwaniu swego miecza. Widok spokojnie spoczywającego oręża, będącego na wyciągnięcie ręki wlał do serca trochę spokoju.
- Tak, wiele razem przeszliśmy- podjął rozmowę- szczególnie ostatnio. To ty sprawiłeś że wciąż żyje?
- Przykro mi, nie zdążyłem –odparł z prawdziwym smutkiem.
- Nie rozumiem
- I ja nie do końca rozumie. Widzę cie, oddychasz, twoje ruchy mają wpływ na otoczenie ale coś jest nie tak jak powinno, jestem pewny że nie żyjesz.
- Gadasz od rzeczy
Nieznajomy milczał
- Czekają na mnie we Verden – Podniósł się na nogi, rześki i pełen sił – niesamowite są te twoje lekarstwa, dziękuje za wszystko.
- Podróżowałeś z Verden? Przecież to niewykonalne.
- Jak widać nie tylko Pan Ładu, potrafi zaskakiwać. – nie silił się na skromny ton.
- Jeżeli można spytać, jak cie zwą?
- Ronan Viz
- Ach – westchnął - teraz wszystko jasne - lekko uniósł głos – To dla mnie wielki zaszczyt.
- Dziękuje, mógłbyś podejść bliżej? Zupełnie cie nie widzę, a lubię wiedzieć z kim rozmawiam.
Szelest liści i dźwięk łamanych patyków oznajmiły że nieznajomy postanowił spełnić to życzenie.
Czarne włosy sięgające do ramion wisiały spokojnie, nie niepokojone przez wiatr. Wiek mężczyzny był trudny do określenia, ale jeszcze wiele go czekało. Ubiór wskazywał na pochodzenie chłopskie. Mimo to był zadbany i dobrze wyglądał.
- Zatem, mógłbym coś dla ciebie uczynić przed wyjazdem, w podzięce za uratowanie życia?
- Jak już wspomniałem nie ma powodów do dziękowania – parł w zaparte- jednakowoż i Ja zmierzam w tamtą stronę, a śmiem przypuszczać że tym razem wybierze Pan bezpieczniejszą drogę, więc chętnie bym potowarzyszył wysłuchując historii z życia najznamienitszego z rycerzy.
- Nie przeceniaj mojej osoby – odparł z uśmiechem – zapraszam, zawsze to raźniej.
Nieznajomy zagwizdał, z ciemności wybiegł ogier czarnej maści.
- Piękny koń – Ronan podszedł gładząc go po grzywie – i łagodny.
- Tylko dla swoich, wyczuwa dobrych ludzi.
Wsiedli na swe wierzchowce, przodem podążył Viz.
- Z tego wszystkiego nie spytałem jak cie zwą.
- Nie przywiązuje wagi do imienia.
- No ale chyba jakieś masz?
- Mam wiele imion, niemniej najbardziej podoba mi się Serkal.
- Zatem drogi Serkalu pogońmy konie, długa droga przed nami.


***
- Ach piękne Verden wróciłem.
Miasto swoją wielkością nie wyróżniało się spośród innych. Niemniej było bardzo urokliwe a co najważniejsze bogate. Dostęp do portu jak i liczne szlaki handlowe przebiegające przez to miejsce, rozsławiły Verden w świecie. Nigdy nie zostało napadnięte i zrabowane. Wojska zawsze odpierały ataki agresorów.
Na widok Ronana tłum zaczął wznosić okrzyki:
- Wrócił! Dokonał tego! Bohater!
Przyzwyczajony do takich powitań, odruchowo machał ręką na prawo i lewo. Dwójka podróżników jechała do portu, tam mieli się rozstać.
Port tętnił życiem o każdej porze dnia. Szczególnie właśnie z rana kiedy to dokonywano załadunku i rozładunku. Kupcy negocjowali z handlarzami ceny swoich towarów przekrzykując się nawzajem. Negocjacje cichły tylko na chwile gdy obok przejeżdżał Ronan wraz ze swym kompanem. Zatrzymali się przed cumującym statkiem. Przypłynął z odległej Fareiry, stolicy zaprzyjaźnionego królestwa.
- A więc tu kończy się nasza wspólna droga, szkoda, mimo iż jesteś oszczędny w słowach, będzie mi cie brak. – zaczął Ronan.
- Każdy koniec jest początkiem czegoś nowego. – odparł spokojnie- Nadal jesteś pewien że chcesz płynąć na Dakoran?
- Ludzie są nieświadomi prawdziwego zagrożenia. Wiedzą że na wyspie źle się dzieje. Ale nie potrafią albo nie chcą zrozumieć że niedługo stanie się coś niewyobrażalnie złego. Dostarczyłem prośbę, nie mam jednak pewności czy zostanie wysłuchana. Obowiązkiem mym jest po kres dni bronić życia niewinnych. Zrobię wszystko co w mej mocy by zapobiec nieszczęściu. Po za tym, zostawiłem swych kompanów. Wypłynęli tego samego dnia, w którym ruszyłem do lasu Ilynda, prosić o pomoc.
- Skąd pewność że żyją?
- To dzielni i pełni sił ludzie, skoro ja dałem rade to i oni sobie poradzili.
Serkal od momentu spotkania przestał wmawiać Ronanowi iż ten nie żyje. Jednak rycerz właśnie w tym momencie, na widok smutnego wyrazu twarzy kompana przypomniał sobie te słowa.
- Nadal twierdzisz, że należę do zaświatów?
- Nie rzucam słów na wiatr.
- W takim razie nic mi nie grozi – odparł z uśmiechem – nie musisz się o mnie obawiać.
Uścisnęli sobie dłonie, po czym ruszyli ku swym przeznaczeniom. Obaj od początku wiedzieli że rozstaną się w porcie, więc nie nawiązywali zbyt silnych więzi żeby w momencie rozstania nie odczuć utraty bliskiego przyjaciela. Cała drogę rozmawiali o rzeczach mało istotnych rzadko kiedy zahaczając o tematy z życia osobistego.
Statek Ronana, a właściwie spora łódka, mające najlepsze lata za sobą, kołysała się leniwie na falach. Jej kapitan ogrzewał się na słońcu wyczekując klientów.
- Lisidarze brzuch ci urósł od tego piwska!
- Ronan! – kapitan podniósł głowę- dobrze się trzymasz.
- Chciał bym to powiedzieć i o tobie, lecz sam rozumiesz – wskazał na opasły brzuch starego druha.
- Na morzu zapas tłuszczu to podstawa. Dobra skończmy tą bezsensowną paplaninę zanim za daleko zajdzie. – przeczesał palcami brodę - Mów jak ci mogę pomóc.
- Cały ty, nigdy nie odmawiasz pomocy.
- Komplementy zostaw na potem, teraz pomówmy o faktach.
- Muszę dostać się na Dakoran.
Lisidar głęboko westchnął i zaczął krążyć po pokładzie.
- Dakoran powiadasz, nie ma to ciekawszych miejsc na wycieczkę? Ciemno, brud, szczury wielkości bochna chleba, wredni tubylcy i te całe historie…
- Od kiedy to wierzysz w bajki? Chyba nie powiesz że strach cie zżera. Ciebie największego wilka morskiego?
- Mnie strach – podniósł głos- przestań, po prostu ostatnio coraz więcej słyszy się tych historii. Nie wiem sam co o tym myśleć.
- Masz mnie tylko odstawić na miejsce, nie będziesz musiał schodzić na ląd.
- Zgoda – tym razem odparł bez zastanowienia.
Lisidar podał Ronanowi płachtę do zakrycia oczu konia. Deski pokładu pod ciężarem zwierzęcia groźnie zaskrzypiały. Jednak nie wzbudziło to w nikim obaw. Kapitan niewielkiej jednostki doskonale znał jej możliwości. Postawienie żagla nie zajęło wiele czasu. Po chwili byli gotowi do wypłynięcia na pełne morze. Lisidar spojrzał nostalgicznie przez ramię. Targały nim sprzeczne uczucia. Rozum nakazywał zostać w porcie, serce pomóc przyjacielowi. Nikt po za nim, nie odważył by się na ten rejs. Jeżeli o Ronanie mówiono jak o najdzielniejszym człowieku na lądzie to Lisidar był jego odpowiednikiem na morzu. Nigdy nie przejmował się opowieściami innych żeglarzy o morskich potworach, niemniej wyspa Dakoran i jej okolice były dla niego nieodgadnione. Czuł że w licznych bujdach na temat tego miejsca są i takie opowieści, które zawierają ziarna prawdy.
- Odcumuj nas – zarządził chłodno.
Ronan wykonał polecenie po czym usiadł na prawej burcie. Lekkie podmuchy wiatru zaczęły napędzać łódź. Gwar rozmów szybko ucichł, zostali sami otoczeni słoną wodą. Port z każdą sekundą malał w oczach. Wiatr na otwartym morzu przybrał na sile.
Dakoran to duża wyspa należąca do Tyroni, największego z królestw. Niegdyś postanowiono wybudować na niej więzienie. Budowa ogromnego gmachu trwała przeszło czternaście lat. Po zakończeniu prac, przeniesiono tam najgorszych zbirów z całego królestwa i okolic. Oznaczało to skierowanie w ten rejon licznych wojsk. Strażnicy obwarowali całą wyspę, wpuszczając tylko wybrane osoby. Wszelkie próby ucieczki były niezwłocznie wykrywane, a osoby próbujące wydostać się na wolność kończyły natychmiastowo swoje żywoty po przez powieszenie na oczach współwięźniów. Mimo wojskowego rygoru na wyspie osiedliło się wiele rodzin. Dawała ona ogromne możliwości zarobku, bogata w złoża cennych kruszców zwabiała żądnych bogactwa ludzi. Dobre połączenie wodne z Verden sprawiało że prestiż tego miejsca był znaczący. Obawy przed groźnymi bandytami przegrały z chęcią zysku.
Spokojne życie obok seryjnych morderców i gwałcicieli, zostało zakłócone klika lat temu. Jedyne miasteczko będące na wyspie, nawiedziła zaraza. Początkowe objawy są niegroźne i trudne do odróżnienia od innych pospolitych chorób. Niestety wirus ten jest śmiertelny, żniwa zbiera szybko, nie oszczędzając nikogo. Od razu zarządzono zamknięcie portu wraz z wprowadzeniem kwarantanny. Droga do miasta prowadzi w jedną stronę, kto tam wejdzie już nigdy nie wyjdzie. Najznamienitsi medycy uznali że nie ma leku ,mogącego uleczyć zarażonych. Ludzie wierzący w naukę, posądzili boga o zesłanie kary na zachłannych pobratymców. Mieszkańcy wyspy zostali spisani na straty. Pozbawieni nadziei dla siebie i swych dzieci, nie spodziewali się że życie przyniesie kolejną tragedię.
Od dwóch lat nad Dakoran zawisły ciemne chmury. Słońce przestało budzić schorowanych mieszkańców.
Więźniowie znikli bez śladu wraz ze strażnikami. Morze wyrzucało na brzeg przeróżne zwłoki zwierząt wcześniej niewidzianych. Odgłosy ptaków zastąpiły skrzeczenia i powarkiwania nieznanych istot.
- Już ją widać – smętnie powiedział Lisidar
Porośnięta gęstym lasem z niską linią brzegową przypominała wiele innych wysp. Słońce chowało się powoli za niewielkim wzniesieniem. Przycumowali przy małym molo.
- Niedobrze, powinna czekać na nas straż.
- Mówiłem, lepiej wracajmy.
Ronan uklęknął, przyglądając się niewielkiej plamie.
- Krew
- Może jakiegoś zwierzęcia
Viz wstał po czym podszedł do przyjaciela.
- Jestem wdzięczny za okazaną pomoc, dalej dam sobie rade sam. – Wyciągnął wierzchowca na brzeg.
- Poszedł bym z tobą, ale rozumiesz mam rodzinę.
- Pozdrów Ilyne i małą Amelię, po powrocie na pewno was odwiedzę.
Nie powiedzieli nic więcej. Nigdy się nie żegnali, ani nie życzyli sobie powodzenia. Krótka acz wymowna chwila w której ich spojrzenia spotykały się ze sobą, wyrażała wiele więcej od słów. Niemal jednocześnie ruszyli w przeciwne strony. Ich niepisana zasada mówiła że mają się rozstawać uśmiechnięci bez względu na okoliczności, ażeby w przypadku braku ponownego spotkania zapamiętać tego drugiego jako szczęśliwą osobę.
Z chmur sączył się niewielki deszczyk. Krople leniwie spadały na ziemie, wsiąkając w i tak już przemoczony grunt. O wodzie mówi się że oczyszcza, jednak ten deszcz był nieprzyjemny. Przenikał przez ubrania, później skórę aż w głąb ciała napawając strachem.
Po niedługim marszu dotarł do nadpalonych szczebli drewnianego muru wyznaczającego granice miasta. Spalone i połamane nie stanowiły dobrej wróżby. W tym momencie towarzyszyła mu przenikliwa cisza. Uspokoił oddech, wyciągnął miecz i wytężył zmysły. Obserwował zniszczone domostwa, ruiny straganów i kościołów. O dziwo najbardziej niepokoił go brak ciał. Zniknięcie kilku setek ludzi stanowiło większą zagadkę od setek trupów. Uważnie stawiał kolejne kroki.
Niespodziewanie coś zaskrzypiało za jego plecami. Była to niewysoka istota, wyraźnie zdeformowana, po dłuższym przypatrzeniu stało się jasne że to człowiek.
- Co ci się stało – spytał bez obrzydzenia.
- Zaraza – zacharczał, spluwając na ziemię. Wielki bąbel umiejscowiony na czole kiwał się w obie strony po każdym ruchu głową.
- Gdzie są inni mieszkańcy?
- Niema
- A jak to się stało że ich niema? – postanowił zadawać dokładniejsze pytania.
- Zostali zabrani – przybliżył się do Ronana. Rycerz zasłonił drogę mieczem. – Boisz się mnie?
- Kto ich zabrał – chciał uniknąć zbędnej rozmowy, liczyły się tylko odpowiedzi na zadawane przez niego pytania.
- Nie bój się – popatrzył dzielnemu wojowi w oczy – przecież i tak już zgasłeś.
Tym stwierdzeniem zbił Ronana z tropu.
- Słucham?
- Na pewno spotkałeś kogoś, kto ci to powiedział. – role się odwróciły, teraz nieznajomy przejął inicjatywę w prowadzeniu rozmowy. – Ja dopiero umieram, ty od dawna jesteś martwy.
Tego dla Ronana było już zbyt wiele.
- Głupiec! – wykrzyczał
Po chwili przeraźliwe ryki przebiegły przez wyspę.
- Nie większy od ciebie. Na co czekasz? No już! Uciekaj! – zaniósł się śmiechem. – A żebym stanął im w przełykach! Chodźcie, nie zabierzecie Aira Faleda bez walki!
- Air to ty? – spytał oszołomiony słysząc to imię.
Faled ucichł, dokładnie oglądając Viza.
- Wróciłeś – zaniósł się płaczem – wiedziałem że wrócisz. Nie ma czasu wsiadaj na koń i ruszaj przed siebie, zatrzymam te dziwadła tak długo na ile starczy mi sił.
- O czym mówisz? Wsiadaj Omar uwiezie naszą dwójkę.
- Spóźniłeś się, spójrz na mnie – pokazał poranione ręce i twarz – Nie tylko dla mnie jest już za późno. Lecą – wskazał ku niebu po którym sunęła wataha nieznanych stworzeń – Bogowie zagrali potężnymi kartami.
- O czym mówisz? Air szybko skryjemy się w lesie tam wszystko opowiesz.
- Przed nimi nie ma ucieczki.
Skrzydlate postacie powoli obniżały lot, wypatrzyły ofiary.
- Powiedz gdzie jest Ilian.
- Już mówiłem – zaczerpnął powietrza – spóźniłeś się.
- To nie może dziać się naprawdę. Air przyjacielu, powiedz że to tylko okrutny sen.
- Uciekaj – uciął rozmowę.
Ronan schował miecz po czym wsiadł na konia. Z niewielkiego plecakach przyczepionego do siodła wyciągnął sztylet. Rzucił go w stronę Aira.
- Dzięki, zawsze taki chciałem mieć – pierwszy raz się uśmiechnął.
- Przepraszam że prosiłem ci o pomoc i za to że teraz cie zostawiam. Pomszczę ciebie i Iliana – Pogonił konia w stronę drugiego końca miasta.
- Nigdy nie słuchałeś – powiedział pod nosem – jest już za późno.
Kreatury wylądowały tuż przed nim. Trzymetrowe, całe pokryte czarną łuską z groźnie wyglądającymi pyskami były gotowe do ataku. Ich umięśnione ogony bez problemu powalały ofiary, szpony na krótkich łapach rozszarpywały ciała, a zęby mieliły resztki. Zaparł się mocno nogami po czym z całych sił ruszył na spotkanie śmierci. Mimo owrzodzeń ciała i wycieńczenia zyskał dodatkowe siły. Wiedział że to jego ostatnia walka.
Szybkim ruchem rozchlastał gardło najbliższemu drapieżnikowi. Wbiegł po upadającym cielsku wyskakując do następnego. Gdy ten otworzył paszcze obnażając ostre kły, Air wbił mu w szczękę sztylet, a zwierze przeraźliwie zaryczało.
- Nigdy nie żałowałem, że cie poznałem. – ciągle mówił do siebie.
Został raniony pazurem. Nie okazał słabości, nie dał satysfakcji oprawcom. Walczył dalej w morderczym tańcu. Popatrzył na Ronana znikającego w lesie.
- Żegnaj – zamknął oczy, przypominając sobie najszczęśliwsze chwile z dzieciństwa. Wspólne chwile z rodzicami, momenty dorastania, chwile poznania Ronana i Iliana. Bił się po omacku, nie chciał w momencie śmierci widzieć przerażających pysków skrzydlatych pomiotów. Ignorował ból spowodowany nowymi ranami. Ostatnim wspomnieniem, które napłynęło było poznanie Cary, ukochanej żony i narodziny syna.
Nie panował już nad ciałem , otworzył oczy. Widok czerwonego nieba był jego ostatnim.
Za Ronanem nie podążyło żadna z kreatur. Jakby go nie dostrzegały albo ignorowały, zupełnie jakby był duchem. Nie miał czasu na opłakiwanie Aira, ruszył w stronę więzienia czuł że znajdzie tam jakieś odpowiedzi. W głowie kotłowały się dwie myśli, to dlaczego znów został nazwany martwym i powód dla którego Air wmieszał w to wszystko bogów.
Potężny ceglany moloch tkwił na jedynej skarpie. Dojazdu do bram strzegło wiele pustych strażnic. Areszt był w stanie pomieścić przeszło cztery setki więźniów. Każdy miał osobną celę i odpowiedzialną za niego parę strażników. Zatrzymał konia przed bramą.
- Ty tu zostajesz. – poklepał zwierze po pysku.
Drzwi były otwarte na oścież. W zasięgu widzenia nie znajdował się nikt żywy, po za stojącą na środku dziedzińca osobą. Ronan znał tą sylwetkę.
- Serkal?
- Niespodzianka – odpowiedział odwracając się w jego stronę.
- Ale co ty tu robisz?
- Pytania, ciągle pytania. Odkąd cie poznałem wciąż je zadajesz. Musisz zrozumieć że odpowiedzi przyjdą w odpowiednim czasie.
O ile Ronan był zaskoczony spotkaniem z Serkalem o tyle większe zdziwienie wywołał w nim fakt nowej osobowość byłego towarzysza. Wystarczyła mu ledwie krótka rozmowa by stwierdzić że w Serkalu zaszły zmiany.
- Po co ta cała tajemnica, jeżeli coś wiesz to powiedz.
- Jak chcesz – lekko się uśmiechnął- wyciągnij miecz, przyda ci się.
Zaraz po tych słowach brama się zamknęła bez niczyjej pomocy. Z ziemi na powierzchnie wypełzły martwiaki, a z okien więzienia wyszły wielkie pająki.
- Mów – Ronan zachował trzeźwość umysłu – dlaczego zwabiłeś mnie w pułapkę?
- Ja? Nie mój drogi sam chciałeś dotrzeć na Dakoran. – wyciągnął długi dwuręczny miecz z pięknie zdobioną rękojeścią. – Wręcz przeciwnie, tkwimy w tym bagnie przez ciebie.
- Zatem jesteś po mojej stronie? – uciął łeb pierwszemu z truposzy.
- Jeszcze nie zdecydowałem. – mówił, odpierając jednocześnie z niesłychaną łatwością wszelkie ataki.
- Nic już nie rozumiem. Ktoś mi powie co tu się dzieje?! – przebił mieczem na wylot, dwójkę bardzo nadgniłych przeciwników.
- Zachowaj słowa na później teraz tylko walcz.
Posłuchał rady, z defensywy przeszedł do ataku. Nacierał na żądnych krwi przeciwników. Zbliżył się do Serkala żeby mogli osłaniać siebie nawzajem. Po ubraniach umrzyków dało się dojść do wniosku iż byli to więźnie i strażnicy. Za życia zaciekli wrogowie, po śmierci sojusznicy. Pozbawieni broni mogli liczyć tylko na przewagę liczebną i pomoc pajęczaków. Na ich nieszczęście trafili na niezwykłe osoby. Walka dobiegła końca równie szybko jak się zaczęła.
- A zatem..
Ronan nie zdążył dokończyć zdania, przez jego serce przeszła metalowa klinga. Wpatrywał się w broń czekając na koniec. Ale on nie nadszedł.
- Widzisz – Serkal przemówił beznamiętnie, wyciągając miecz – Ja nie kłamie.
- Ale jak? Nie pojmuje. – pogładził kolczugę w miejscu w którym powinna być rana.
- Niestety i ja tego nie wiem. – Serkal pierwszy raz zobaczył bezradną minę rycerza. Zawsze widział pewnego siebie, mężnego człowieka. A teraz stał przed nim zupełnie pogubiony Ronan Viz, najdoskonalszy z ludzi. – Możesz zadać mi jedno pytanie, zastanów się nad nim.
- Zostawię je sobie na później.
Następna godzina upłynęła w zupełnej ciszy. Milczeli, każdy z nich miał o czym rozmyślać.
- Jesteś gotów? – Serkal podszedł do drzwi prowadzących w głąb aresztu.
- Na co?
- Zostawić przeszłość ze światem który znasz i zgłębić przyszłość ze światem którego los będzie zależał od nas.
- Jestem prostym rycerzem, mówisz niezrozumiale.
- Zatem słuchaj i nie przerywaj.
To już jest koniec tego świata wraz z tymi ludźmi. Uprzedzając twoje pytania, nic na to nie możemy poradzić. Z niewyjaśnionych przyczyn, ci do których wnosicie modły postanowili że tak ma się stać. Wasz los od zawsze był im obojętny. Widzisz Ronanie, podział na Bogów dobrych i złych nie jest prawidłowy. W gruncie rzeczy są tacy sami. Przypuszczam że chcieli żebyś zobaczył koniec wszystkiego. Zostałeś uznany za ich najlepszy twór. Dlatego nie zabrali cie do siebie. Po twojej śmierci stwierdzili że chcą skończyć z problem jakim zawsze byli ludzie. Można założyć że koniec twojego życia był wyrokiem dla całego świata. Ale nie obwiniaj się. Przecież to nie twoja wina że bogowie są okrutni.
W moich założeniach, nie jesteśmy jedynym ze światów jaki stworzyli. Istoty które miałeś niewątpliwą przyjemność spotkać są tego przykładem. Inaczej mówiąc jesteśmy jednymi z wielu nic nieznaczących wytworów ich chorej wyobraźni. –spojrzał w smutne oczy Ronana- Skoro sprowadzili tu te istoty, to musieli otworzyć przejście między światami.
- I przypuszczasz że jest ono za tymi drzwiami?
- Tak
- I co z tego? Po co mielibyśmy z niego korzystać.
- Śmiem przypuszczać iż po przejściu przez wszystkie wrota, dotrzemy w końcu do miejsca gdzie decydują o naszych losach.
- Chcesz dotrzeć do Bogów?
- Widzę że rozumiesz.
- Ale po co?
- Już mówiłem, żeby zgłębić przyszłość ze światem którego los będzie zależał od nas.
Ronan po chwili rozmyślań, zrozumiał przekaz.
- Chcesz obalić obecnych Bogów?
- Chcę żebyśmy zostali Bogami. – odparł jakby wygłaszał oczywistą oczywistość. – Stworzymy od nowa świat, w którym każdy człowiek będzie się liczył i miał znaczenie.
- To niedorzeczne.
- Więc co ci szkodzi otworzyć te drzwi i obalić cały mój plan?
Ronan wstał i podszedł do wrót chwytając za klamkę.
- Zanim to zrobisz muszę poznać odpowiedź.
- Chcesz wiedzieć czy mam ochotę skopać tyłki kilku przemądrzałym Bożkom którzy pozbawili życia moich przyjaciół i chcą zniszczyć świat których pokochałem ze wszystkimi jego słabościami? Tak chce zostać pieprzonym Bogiem.
- To chciałem usłyszeć
Pociągnął za klamkę.
- Jeszcze tylko, pozwól że wykorzystam swoje pytanie.
- Śmiało
- Wyjaśniłeś dlaczego ja tu jestem, ale nie wiem co ty tu robisz i kim jesteś.
- Łatwiej powiedzieć kim nie jestem. Kiedyś pewnym osobą coś obiecałem i muszę tego dotrzymać.
- Odpowiadaj zrozumiale.
- Jestem Panem ładu, wygnanym i porzuconym pośród ludzi. Pałam rządzą zemsty na mych ojcach. Jestem tu by ogłosić przybycie nowego Boga, Ronana Viza. Jestem by ci służyć.
- Jesteś jednym z bogów, i masz zamiar służyć człowiekowi?
- To jest właśnie ład, gdy bóg służy ludziom.
- Nigdy bym nie przypuszczał że do tego dojdzie.
- Nigdy nie mów nigdy. Na nas czas.
Ronan Viz być może przyszły Bóg spotkał się z kimś potężniejszym od siebie samego, gotowym by służyć. Tak zaczęła się historia której nigdy nikt by nie przewidział.




KONIEC
Ostatnio zmieniony ndz 07 lip 2013, 13:22 przez tomato99, łącznie zmieniany 2 razy.

2
Panna Interpunkcja zaśmiewa się radośnie, widząc Twoją walkę z przecinkami. Stawiasz je według jakiejś zasady, czy na chybił trafił?
Kilka zdań do przemyślenia:
tomato99 pisze:Mówiono że jeżeli nigdy wcześniej czegoś nie zrobiono, on to uczyni. Wierzono że jest ręką Boga, karzącą złych i nagradzającą dobrych. Powiadano że oddziela ziarno od plew, wyswobadzając świat ze zła.
tomato99 pisze:- Inteligentne zwierze – powiedział ktoś siedzący nieopodal – długo musiałem się namęczyć żeby pozwolił podejść do ciebie.
tomato99 pisze:- Niespodzianka – odpowiedział odwracając się w jego stronę.
tomato99 pisze:Tak zaczęła się historia której nigdy nikt by nie przewidział.
Pannę Interpunkcję można czasami spotkać w kawiarni "Kiedy postawić przecinek?". Dosiądź się do niej. Zagadaj, może Ci wyjaśni, jak się zapisuje dialogi, bo chyba nie do końca wiesz.
Przykład do przedyskutowania:
tomato99 pisze:- Nigdy wcześniej nie przebyto tak niebezpiecznej drogi. – popatrzył ku niebu - coś nas łączy, lubimy ryzyko – zakasłał - Jednak w przeciwieństwie do ciebie nikt we mnie nie wierzył. Ludzie stracili wiarę w siebie, za twoją sprawą. Nie muszą wierzyć, gdyż mają ciebie Strażniku Ładu, czyż to nie głupota? Kieruję w twoją stronę dwie prośby – Zakasłał ponownie lecz tym razem krwią.- Tą złożoną na piśmie i tą teraz wypowiedzianą. Zrób co do ciebie należy a potem odejdź, zostawiając nas samym sobie po wsze czasy. - zemdlał.
Panna Ortografia też pewnie chętnie się do Was przysiądzie. Z nią uważaj, podstępna jest i niestała. Wymyśliła samogłoski nosowe, a to świadczy samo za siebie.
tomato99 pisze:Z lasu, na niewielką polane wjechał na swym wiernym wierzchowcu, rycerz bez zbroi, odziany jedynie w poszarpaną koszule.
tomato99 pisze:Widzę cie, oddychasz, twoje ruchy mają wpływ na otoczenie ale coś jest nie tak jak powinno, jestem pewny że nie żyjesz.
tomato99 pisze:Gdy ten otworzył paszcze obnażając ostre kły, Air wbił mu w szczękę sztylet, a zwierze przeraźliwie zaryczało.
- Nigdy nie żałowałem, że cie poznałem. – ciągle mówił do siebie.
Masz pomysł na historię, ale nie umiesz jej napisać. Nie wiem, od czego powinieneś zacząć naukę. Może od uporządkowania spraw formalnych? Zapis, gramatyka, składnia, ortografia, interpunkcja. Kiedy tekst będzie czysty pod tym względem, zaczniemy się zastanawiać, jak poprawić resztę.

Pewnie nie takiej odpowiedzi oczekiwałeś, ale Twój tekst wymaga odchwaszczenia. To Twój ogródek, sam wyrywaj w nim zielsko.
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf

3
1. Introdukcja - rozśmieszyła mnie patosem kiczu albo kiczem patosu. Pomijam interpunkcję (jako i Autor pominął :) ), ale uderza przede wszystkim "siłowa" próba stworzenia postaci pomiędzy dość szczelną wizją piekła i nieba. Zdumiała mnie naiwność i jednych i drugich mieszkańców. Postać właściwie logicznie rozpada się przez naiwność kreacji.
2.
tomato99 pisze:Z lasu, na niewielką polane wjechał na swym wiernym wierzchowcu, rycerz bez zbroi, odziany jedynie w poszarpaną koszule. Jechał bez wytchnienia przez ostatnie siedemdziesiąt dni. Stoczył przy tym dziesiątki potyczek igrając ze śmiercią. Nękały go zimno, pragnienie, głód i choroby.
Ostatkiem sił zsiadł z konia i podszedł do niewielkiego głazu. Wyciągnął z buta strzępek papieru, była to prośba. Od zawsze właśnie w ten sposób komunikowano się z wszechpotężnym nieznajomym. Nie każdą prośbę przyjmował. Wybierał je staranie, według własnych priorytetów.
Sobie to czytam i wiem: miał domniemany rycerz w koszuli wiernego wierzchowca i w butach - które miał w sposób nadprzyrodzony, bowiem wedle zeznań narratora był odziany JEDYNIE w koszulinę- coś na kształt skrzynki pocztowej?
A poważnie - ten fragment jest zasadniczo wykładnią całości: od błędów ortograficznych (pisownia zakończeń - koszulĘ), poprzez cuda-wianki składniowe (wyciąganie z buta strzępka to była prośba?), po zadziwiające materii pomieszanie - Twój narrator ma jakąś kontrolę nad podawanymi informacjami.?
tomato99 pisze:Upadł na kolana, klęcząc wypowiedział słowa:
- Nigdy wcześniej nie przebyto tak niebezpiecznej drogi. – popatrzył ku niebu - coś nas łączy, lubimy ryzyko – zakasłał -
Przecież tu jest kompletny odjazd! Kiedy doszłam do "zakasłał" - zdębiałam. O kim on mówi? Dlaczego on padł na kolana? dlaczego właśnie w tym miejscu zakasłał?

Potem już nie dałam rady.

Rada: zaczęłabym od nowa pisanie. To znaczy - weź i coś opisz normalnie - pogodę albo tramwaj - pokaż kolory, dźwięki, zapachy, kształty. Żeby to był opis przedmiotu, zjawiska, postaci, w który coś będzie wiadomo.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

4
Przebrnęłam całość, mówiąc szczerze, z dużym trudem. Tekst jest najeżony błędami, że nie wiadomo, w co pierw ręce włożyć.
Interpunkcja, pisownia końcówek, ortografia, konstrukcja zdań... Spróbuję zrobić łapankę na kawałku, bo całość rozrosłaby się do olbrzymich rozmiarów.
tomato99 pisze:- Ach piękne Verden wróciłem.
Tutaj jest konieczna jakaś interpunkcja. Np: - Ach. Piękne Verden, wróciłem.
tomato99 pisze:Przyzwyczajony do takich powitań, odruchowo machał ręką na prawo i lewo. Dwójka podróżników jechała do portu, tam mieli się rozstać.
Port tętnił życiem o każdej porze dnia.
Powtórzenie.
Fragment podkreślony -> Mało plastyczny opis. Jak sobie wyobrażę dostojnego rycerza (w samej koszuli), machającego ręką z prawa na lewo, to to zaczyna trochę komicznie wyglądać.
tomato99 pisze:Szczególnie właśnie z rana kiedy to dokonywano załadunku i rozładunku. Kupcy negocjowali z handlarzami ceny swoich towarów przekrzykując się nawzajem.
Dopiero w trakcie załadunku lub już w chwili rozładowywania statków negocjowali ceny? Coś tu trochę pokręcony ten handel Ci wyszedł.
tomato99 pisze:Negocjacje cichły tylko na chwile gdy obok przejeżdżał Ronan wraz ze swym kompanem.
Przed "gdy" przecinek.
tomato99 pisze:- A więc tu kończy się nasza wspólna droga, szkoda, mimo iż jesteś oszczędny w słowach, będzie mi cie brak. – zaczął Ronan.
Wypowiedź do pocięcia na krótsze zdania, końcówki, zapis dialogu. To powinno wyglądać jakoś tak:
- A więc tu kończy się nasza wspólna droga. Szkoda. Mimo że jesteś oszczędny w słowach, będzie mi ciebie brak - zaczął Ronan.
- Każdy koniec jest początkiem czegoś nowego. – odparł spokojnie- Nadal jesteś pewien że chcesz płynąć na Dakoran?
Znów błędny zapis dialogu, ale poza tym "odparł" odnosi się do ostatniego podmiotu (domyślnego tutaj), a tym był Ronan. I dostajemy gościa gadającego sam ze sobą.
tomato99 pisze:Wiedzą że na wyspie źle się dzieje.
Przecinek przed "że" to już chyba absolutna podstawa.
tomato99 pisze:Po za tym
Poza tym
tomato99 pisze:- Skąd pewność że żyją?
- To dzielni i pełni sił ludzie, skoro ja dałem rade to i oni sobie poradzili.
Się powtórzę: przecinek przed "że". A poza tym dałem radĘ i przecinek przed "to".
tomato99 pisze:Serkal od momentu spotkania przestał wmawiać Ronanowi iż ten nie żyje.
Bzdura. W momencie spotkania to on mu to właśnie wmawiał. Może potem szybko zaprzestał, niemniej to zdanie w kontekście wcześniejszych wydarzeń jest zwyczajnie błędne.
tomato99 pisze: Obaj od początku wiedzieli że rozstaną się w porcie, więc nie nawiązywali zbyt silnych więzi żeby w momencie rozstania nie odczuć utraty bliskiego przyjaciela.
Naprawdę takie wyjaśnianie czytelnikowi takich podstaw nie ma sensu. Lepiej pewne rzeczy pozostawić w sferze domysłów. Inaczej dostajemy taki szkolny, nużący styl.
tomato99 pisze:Statek Ronana, a właściwie spora łódka, mające najlepsze lata za sobą, kołysała się leniwie na falach. Jej kapitan ogrzewał się na słońcu wyczekując klientów.
1. To nie był statek Ronana, tylko Lisidara. Ronan zamierzał tym płynąć, ale to inna bajka. Na tym etapie opisywania wszystkiego lepiej nie mylić czytelnika.
2. "Statek a właściwie spora łódka" to okropny opis. Raz, że wyobraźnia czytelnika robi nagle vist pomiędzy czymś takim: http://www.google.pl/imgres?imgurl=http ... Ag&dur=501 a takim: https://www.google.pl/search?q=%C5%82%C ... 888%3B2592, to jeszcze tak naprawdę nic nam ten opis nie mówi. Sporo się miesza, bo ta "łódka" jednak była zdolna z tego co rozumiem, do sporych rejsów. Czyli musiała być ładowna chociażby itd.
Ogólnie przy tych morskich opisach sprawiasz wrażenie, że nie bardzo wiesz, o czym piszesz. I to, niestety, jest dostrzegalne także dla takiego żeglarskiego laika, jak ja. Być może się trochę znasz, ale nie umiesz tego przekazać, nie wyrokuję. Niemniej wypada to wszystko bardzo słabo.
tomato99 pisze:- Chciał bym to powiedzieć i o tobie, lecz sam rozumiesz – wskazał na opasły brzuch starego druha.
1. Chciałbym
2. Po "rozumiesz" kropka i "wskazał" wielką literą.
tomato99 pisze:- Na morzu zapas tłuszczu to podstawa. Dobra skończmy tą bezsensowną paplaninę zanim za daleko zajdzie. – przeczesał palcami brodę - Mów jak ci mogę pomóc.
"Przeczesał" wielką literą.
tomato99 pisze:- Cały ty, nigdy nie odmawiasz pomocy.
Ale on jeszcze nie "nie odmówił", tylko spytał, "jak". To jeszcze niczego nie przesądza.
- Dakoran powiadasz, nie ma to ciekawszych miejsc na wycieczkę?
- Dakoran, powiadasz? Nie ma to ciekawszych miejsc na wycieczkę?
tomato99 pisze:- Mnie strach – podniósł głos- przestań, po prostu ostatnio coraz więcej słyszy się tych historii. Nie wiem sam co o tym myśleć.
- Mnie strach? - Podniósł głos. - Przestań. Po prostu ostatnie coraz więcej słyszy się tych historii. Nie wiem sam, co o tym myśleć.
tomato99 pisze:Po chwili byli gotowi do wypłynięcia na pełne morze.
Taaaa... Bo w końcu Lisidar non stop trzymał na tej krypie żarcie i wodę dla gości na dokładnie taką wyprawę, żarcie dla jednego konia itd. Jasnowidz normalnie.
tomato99 pisze:Rozum nakazywał zostać w porcie, serce pomóc przyjacielowi. Nikt po za nim, nie odważył by się na ten rejs.
1. A nie "przyjaciołom" przypadkiem? Wcześniej mówił o kilku kumplach.
2. poza
3. odważyłby

I na tym skończę. Jest mnóstwo podstaw do poprawy. Mnóstwo.

Niestety, od strony fabularnej, opisu, przedstawienia problemu i bohaterów nie mam też wielu pozytywów do napisania.
Utopiłeś wszystko w patosie. Mega rycerz, jakiś mega twór zawieszony pomiędzy niebem a piekłem (oczywiście po obu stronach barykady totalni idioci, którzy nie wyczuli, że puszczać takiego typa wolno nie należy). Podróże lecą jak z płatka (w jedną stronę rycerz się zmęczył, ale w drugą to nawet sobie ciekawiej pogadać z kumplem nie zdążyli), rejs w mgnieniu oka, walka przy akompaniamencie bardzo-poważnych-pogaduszek. To po prostu nie ma jak "chwycić" czytelnika. Wmawiasz mi, że sprawa jest poważna, niebezpieczna, ale tak naprawdę nie pokazujesz tego dramatyzmu. Wiele na pewno ucieka z powodu słabego warsztatu, ale myślę, że musisz też spróbować trochę... odpuścić. Naprawdę opisanie czegoś jako "normalnego", przybliżenie tego w ten sposób czytelnikowi często sprawia, że angażuje się on bardziej niż gdy czyta o nigdy nie zdobytym mieście, najdzielniejszym rycerzu z najinteligentniejszym koniem, najostrzejszym mieczem itd. itp.
Sporo pracy przed Tobą.

Pozdrawiam i życzę powodzenia,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”