Zaklęty pierścień cz. 2

1
Poniżej druga część opowiadania. Mam nadzieję, że będzie ciut ciekawsza, niż poprzednia.
______________________
Hedevard odebrał od dziewczyny pochodnię i dokładnie rozejrzał się wokół wejścia do groty. W pobliżu nie było żadnych śladów walki, krwi, czy choćby nawet większej ilości tropów. Do groty prowadziły tylko ślady lekkich butów, sugerujące wejście do środka co najmniej sześciu osób. W tym miejscu historyjka Marty mogła się zgadzać. Hedevard podszedł jeszcze do wejścia i udając, że się czemuś przygląda, nasłuchiwał przez chwilę. Ze środka nie dochodziły żadne dźwięki, nie wyłapał także nic z otoczenia.
- No to wchodzimy – rzekł w końcu. – Odprowadzimy cię do gospody…
- Nie trzeba, znam tę trasę na pamięć! – weszła mu w słowo Marta. – Zresztą nie raz chodziłam tędy nocą. Rytuał oczyszczenia wymaga przejścia samotnie przez Wieczne Ciemności. Nie boję się lasu.
- No dobrze, to zaczekaj na nas przy ognisku. Jak nie wrócimy do rana, będziesz musiała poszukać kogoś innego, kto przyniesie ci twój pierścień.
- Powodzenia, Hedevardzie Rhyence Rodhlann i Zyvilasie Norch – powiedziała Marta, składając dłonie. – Uważajcie na siebie i wróćcie cali i zdrowi. Niech bogowie spoglądają na was łaskawym okiem.
Po czym odwróciła się na pięcie i zniknęła w ciemnej gęstwinie. Hedevard odprowadził ją wzrokiem, a następnie odwrócił się do wejścia groty wyglądającej niczym rozwarta paszcza potwora.
- No to co? Idziemy, czy będziemy stać tutaj jak kołki? – spytał Zyvilas.
- Idziemy, idziemy – odrzekł Hedevard i wykonał ręką gest, przepuszczając przed sobą przyjaciela.
Ten prychnął tylko i dumnie wypinając pierś, zagłębił się w ciemną grotę. Światło pochodni rozświetliło skaliste, poszarpane ściany, z których gdzieniegdzie wybijały się korzenie starych drzew. Jedynym dźwiękiem, jaki dało się słyszeć był tylko głuchy odgłos butów.
- Wiesz, że to może być pułapka? – spytał niespodziewanie Hedevard.
Zyvilas odwrócił się do niego zaskoczony i uniósł brew.
- Słucham, panie przemądrzały, co znowu zauważyłeś, czego ja nie zdołałem?
- Dziewczyna przebywała długi czas z lurtonistami i nie potrafiła powiedzieć nam kim byli, modliła się do boga, którego imienia nie znała, a poza tym zbyt szybko zgodziła się na twój głupi sposób zapłaty.
- I co z tego? Jakbyś się nie wtrącił, to oboje byśmy na tym skorzystali, a tak ograbimy truposza za darmo, nawet za fatygę się nie zwróci – marudził Zyvilas.
- No, żebyś się przy tym nie spocił. Poza tym ona wyraźnie czekała na moją reakcję, wiedziała, że odmówię.
- Zna cię?
- Sądzę, że nie. Raczej jest podstawiona przez kogoś, kto mnie zna.
- Vince? – Zyvilas nagle spoważniał i obrzucił wzrokiem ciemną grotę w poszukiwaniu znaków jakiejkolwiek zasadzki.
- Wątpliwe, przecież wisimy mu kupę kasy, nasza śmierć nie zwróci mu tego długu.
- Ja mu wiszę kasę, a tobie życie.
- Nie rozmieniaj się na drobne, siedzimy w tym razem. Powiedz mi lepiej, czy twoje czujne ucho coś jeszcze wyłapało?
- Oprócz ryjącego w lesie dzika, to nic.
- Nie o tym mówiłem. Nie zauważyłeś jak nas pożegnała? Zwróciła się do mnie moim drugim imieniem, a przecież nie przedstawiałem się pełną nazwą.
- Faktycznie – Zyvilas zamyślił się. – A więc podstawił ją ktoś, kto zna cię bardzo dobrze.
- Znajdzie się kilka takich osób. Chodźmy, zobaczymy, co to za „pierścienia” szukamy.
- Czekaj! Jak myślisz, czego możemy się tam spodziewać?
- Nie jestem wróżką, ale miej się na baczności. To miejsce jest… dziwne.
Młodzieńcy wymienili między sobą spojrzenia, a Zyvilas wyciągnął jeden ze swoich sztyletów. Hedevard zostawił miecz w pochwie, ale cały czas trzymał dłoń na jego rękojeści. Po kilku metrach minęli łagodny zakręt, za którym ukazała się niewielka pieczara, oświetlona przybitymi do ściany kagankami. Dokładnie naprzeciwko nich stał duży drewniany posąg posępnego Lurtiego, któremu cześć oddawali Czerwoni Bracia lurtoniści, którzy teraz zaściełali dno pieczary swoimi trupami.
Hedevard zasłonił usta i nos ramieniem, gdyż smród był okropny. To sugerowało, że trupy leżą tu już od dłuższego czasu, ale dokładnie nie dało się tego określić, gdyż ciała były strasznie zmasakrowane. Kończyny były powykręcane, a całe zwłoki pokryte były ropnymi ranami i poczerniałą skórą, zupełnie jakby ktoś je podpalił. Pięć ciał leżało bezpośrednio przy drewnianym posągu, a jedno leżało skulone pod ścianą z wykręconą głową i czystym przerażeniem wymalowanym w matowych oczach. Właśnie to ciało zwróciło uwagę Hedevarda.
Jako jedyne nie było pokryte ropnymi ranami, a jego szata różniła się od burych tunik Czerwonych Braci. Na piersi tych zwłok zionęła wielka dziura, zupełnie jakby ktoś wyrwał nieszczęśnikowi serce z piersi.
- Ale jatka! – żachnął się Zyvilas. – Ktoś na dodatek podpalił trupy, tylko dziwne, że nie mają nawet osmalonych tunik.
Hedevard zmarszczył brwi. Dziwnie to wszystko wyglądało, a próba odtworzenia w myślach jakiejkolwiek wersji wydarzeń, najzwyczajniej w świecie nie trzymała się kupy. Jeśli wierzyć słowom dziewczyny, to braci zabiło coś, co już było w grocie. Wszyscy weszli tutaj nietknięci, ale już nie wyszli, przy czym ona nie zanotowała nikogo wchodzącego tuż po nich… Jeśli wierzyć słowom dziewczyny, a przecież już było wiadomo, że kłamała jak z nut. Co tu więc mogło się stać i co ważniejsze, dlaczego?
- Dobra, poszukajmy tego pierścienia i spadajmy stąd, bo na rzygi się zbiera od tego smrodu – burknął Zyvilas i zaczął z niesmakiem przyglądać się trupom.
Wzrok Hedevarda mimowolnie pod wpływem sugestii kolegi padł na dłonie trupa spod ściany. Na środkowym palcu jego prawej dłoni, leżącej tuż przy tułowiu, błyskała złota obrączka. Hedevard patrzył na nią chwilę i zastanawiał się czy warto ograbić z niej trupa? Nie wyglądał na nikogo zamożnego, a to świecidełko mogło być nic nie warte. Mimo to schylił się po błyskotkę, która okazała się być całkiem sporym sygnetem z ciemnym kamieniem.
- Nie ma tutaj nic – rzucił Zyvilas i wyprostował się. – Popatrz jaki brzydal! Jak można czcić tak paskudnego bożka? Ja na ich miejscu czciłbym jakąś cycatą boginkę! Przynajmniej byłoby na co popatrzeć.
Nagle Zyvilas usłyszał jakiś szelest i wiedziony ciekawością, podszedł bliżej posągu. Coś ścisnęło go mocno w kostce, więc szarpnął nogą. Spojrzał w dół i momentalnie pobladł jak księżyc w pełni. Wokół jego kostki owinięta była spalona dłoń jednego z trupów. Zyvilas szarpnął się, szczerze przerażony, ale jego druga kostka również została unieruchomiona.
- Ja pierdolę, to żyje! – wrzasnął na cały głos, a tuż po jego przerażonym krzyku dał się słyszeć niski, burkliwy śmiech.
Hedevard odwrócił się, zaalarmowany krzykiem przyjaciela i na chwilę go zamurowało. Faktycznie nóg Zyvilasa uczepiły się dwa truposze, które trzymały go w mocnym uścisku. Nagle w całej grocie pociemniało, a basowy pomruk stał się głośniejszy. Hedevard nie wiedział, czy właśnie dostaje halucynacji, ale drewniany posąg Lurtiego zaczął falować i bujać się na boki. Wtem ze środka posągu wystrzeliły w stronę Zyvilasa półprzeźroczyste macki. Chłopak instynktownie zdążył zasłonić się ramieniem, przez co macki owinęły się wokół jego ręki.
- Hed! – wrzasnął Zyvilas, czując, że dziwaczne monstrum zaczyna przyciągać go ku sobie.
Hedevard rzucił na bok pochodnię i doskoczył do przyjaciela, w pierwszej kolejności okopując butem łapska truposzy, które za nic w świecie nie chciały puścić. Wyciągnął więc miecz z pochwy i silnym zamachem odciął dłonie truposzy. Zyvilas zaparł się nogami o ziemię i starał opierać przyciągającemu go posągowi.
- Hed, zrób coś!
Chłopak objął Zyvilasa w pasie i razem z nim zaparł się nogami o ziemię, ale dziwna istota niezmordowanie przyciągała ich centymetr po centymetrze do siebie.
- Aaa, kurwaa! To parzy! – krzyczał Zyvilas, dla którego półprzeźroczyste macki wydawały się gorące, niczym rozżalone żelazo.
W powietrzu dał się wyczuć swąd palonego materiału. Hedevard widząc daremność podejmowanych przez niego prób, odskoczył od przyjaciela i ciął z całej siły w macki. Jego miecz przeszedł przez nie jak przez masło i chłopak uśmiechnął się do siebie. Macki jednak nie opadły na ziemię, a w powietrzu znów rozległ się niski, burkliwy śmiech. Hedevard spojrzał ze zdziwieniem na swój miecz, czyżby nie trafił? Trafił jednak idealnie, tylko, że to jego ostrze rozpadło się na trzy części i spadło na nasączoną starą krwią ziemię.
Serce zaczęło mu bić jak szalone, a on sam cofnął się o kilka kroków. Zyvilas był już coraz bliżej posągu i wrzeszczał coraz głośniej.
- Hed, nie stój jak debil! Zrób coś! Skurwiel chce mnie zeżreć!
Blondyn stał jednak jak wryty i obserwował rozgrywającą się przed nim scenę, niczym potworną sztukę w teatrze. Coś pochwyciło jego przyjaciela i najprawdopodobniej to samo coś, pozabijało Czerwonych Braci. Tylko, co to mogło być i jak z tym walczyć? Hedevard nie przypominał sobie żadnych opowiadań o przeźroczystych stworach, wnikających w drewniane posągi bożków.
Grotę wypełnił potworny wrzask Zyvilasa, którego dłoń powoli zaczęła zanurzać się w tułowiu posągu. Chłopak zaparł się nogami o cokół i pociągnął z całej siły. Nie udało mu się wyrwać ręki z posągu, ale też nie zanurzała się głębiej, a siedziała w nim już poza nadgarstek.
- Hed!! – krzyknął ostatkiem sił do przyjaciela.
To jakby obudziło Hedevarda, który obejrzał się dookoła w poszukiwaniu innej broni. Niestety w pobliżu nie było nic przydatnego.
- Puszczaj go! – wrzasnął, świadomy swojej bezradności.
Istota ponownie zaśmiała się burkliwie i tym razem ręka Zyvilasa weszła jeszcze głębiej w tułów posągu. Zyvilas krzyknął i jeszcze raz pociągnął w przeciwną stronę, czując jak powoli opuszczają go siły, a zmysły odchodzą z bólu w siną dal.
- Puszczaj go, słyszysz?! – krzyczał Hedevard, ale na obcej istocie nie robiło to żadnego wrażenia.
Młokos nie wiedział już, co ma robić. Jego krzyki okazały się oczywiście nieskuteczne, a blady jak ściana Zyvilas lada chwila miał zemdleć. Hedevard wyczuwając ten moment, doskoczył do przyjaciela i jedną ręką objął go w pasie, a drugą złapał tuż za łokciem i mocno pociągnął. Zyvilasa opuściły jednak wszystkie siły, a przed oczami zatańczyły mu czarne plamki. Nogi kompletnie mu zwiotczały, a kolana ugięły się same. Gdy istota wyczuła brak oporu ze strony ofiary, wystrzeliła jeszcze jedną mackę, oplatając ją wokół jego szyi i bardzo mocno szarpnęła w swoją stronę. Obydwaj polecieli do przodu, a Hedevard na własnej skórze poczuł ból palonego ciała, gdy jego ramię, razem z ramieniem Zyvilasa zatopiło się w falującym tułowiu posągu.
I już wydawało się, że przyjdzie im zginąć, podpuszczonym w tak głupi i naiwny sposób, kiedy istota, jakby zrezygnowała z wchłonięcia ich, a wokół posągu dało się wyczuć coś jakby napięcie. Do ich uszu doszło ciche buczenie, które przechodziło na coraz to wyższe tony. Tułów posągu przestał falować, a ziemia pod ich stopami, nagle zaczęła drżeć. Zyvilas już prawie kompletnie nie widział nic na oczy, a Hedevard ostatkiem sił zachowywał resztki świadomości.
Buczenie przeszło w głośny pisk, który zdawał się rozsadzać bębenki. Wodnista i miękka materia otaczająca ich ramiona nagle stwardniała i przestała się poruszać. Na twarzy posągu pochmurnego bożka pojawiła się rysa. Zaraz po niej pękła jego szyja, a potem niczym lawina po posągu posypały się kolejne pęknięcia. „Co się dzieje?”, zdążyło przelecieć Hedevardowi przez myśl, zanim posąg wybuchnął!
Siła wybuchu odrzuciła ich w tył na ścianę, a dookoła posypały się kawałki drewna i skały. Jeden z kaganków trafiony odłamkiem spadł na ziemię i zgasł, pogrążając ciemnie pomieszczenie w jeszcze większym mroku. Hedevard leżał przez chwilę na ziemi, starając się opanować drżenie całego ciała oraz przeraźliwy ból w prawej dłoni. Wydawało mu się, że ręka spuchła mu potwornie, a każdy ruch palcami wywoływał falę bólu i paskudne uczucie przenikliwego kłucia. Tuż obok leżał Zyvilas, który jęczał przejmująco, obejmując poparzone aż do barku ramię.
Kiedy uporczywe dzwonienie w uszach końcu zniknęło, Hedevard odważył się podnieść powieki i sprawdzić, co się stało. Pod ścianą nie było już posągu, który rozleciał się w drzazgi po całej pieczarze. W ścianie, przy której stał, ziała teraz ogromna wyrwa. Hedevard podniósł się do siadu i przyjrzał się swojej dłoni. Wyglądała jakby była najzwyczajniej w świecie poparzona, zupełnie jakby włożył rękę do ogniska i trzymał ją w nim bardzo długo. Ze zdziwieniem zanotował fakt, wsuniętego na wskazujący palec sygnetu z ciemnym kamieniem… który teraz falował tak, jak wcześniej drewniany posąg i w którego wnętrzu wydawało się coś pływać.
- Magia? – spytał sam siebie.
Odpowiedziało mu głośne jęknięcie skulonego Zyvilasa, który najwyraźniej zaczynał odzyskiwać zmysły.
- Żyjesz? Nic ci nie jest? – pytał Hedevard.
- Nie, kurwa, tylko dupa mnie swędzi! – jęknął Zyvilas i uchylił powieki.
Hedevard uśmiechnął się kącikiem ust i pomógł koledze podnieść się na nogi. Schylił się nisko i przerzucił sobie jego ramię przez swoją szyję.
- Urośnij trochę, bo ciężko się ciebie taszczy.
- Spieprzaj!
Z trudem doczłapali się do wyjścia i padli na ziemię, gdy poczuli chłodny wiatr na skórze.
- Wiedziałam, że wam się uda – usłyszeli czyjś kobiecy głos.
Hedevard z trudem uniósł głowę, a jego wzrok ślizgał się po ciemnych, podróżniczych kozakach do kolan z szerokimi cholewami, następnie po zgrabnych udach wciśniętych w ciasne spodnie, krągłych biodrach, wąskiej talii, jędrnych piersiach idealnie mieszczących się w dłoni, lecz teraz schowanych pod prostą koszulą, smukłej szyi, pełnych ustach, kasztanowych oczach i kręconych brązowych lokach.
- Maire… - wystękał.
Leżący obok Zyvilas jęknął ostentacyjnie, jakby zrobiło mu się niedobrze na dźwięk wypowiedzianego imienia. Dziewczyna podeszła bliżej, kołysząc biodrami i pochyliła się nad blondynem.
- Widzę, że udało ci się wynieść stamtąd Pierścień Czterech Wiatrów… - przerwała i westchnęła głośno na widok falującego ciemnego kamienia. – To niemożliwe!
Kucnęła i zapała Hedevarda za poranioną dłoń, dokładnie przyglądając się pierścieniowi.
- Niedoceniałam was! Uwięziliście demona! – rzekła z podziwem.
Po czym bez ceregieli spróbowała ściągnąć sygnet z palca Hedevarda, ale z uwagi na jego poparzoną i spuchniętą dłoń, okazało się to dość ciężkie. Dziewczyna popatrzyła chwilę na chłopaka i skrzywiła usta.
- Tak go nie zdejmę – stwierdziła. – Chyba, że utnę ci palca.
Hedevard otworzył szerzej oczy, chociaż wiedział, że nie mówi prawdy. Maire nie zrobiłaby tego… Chyba…
- Nieźle was załatwił – powiedziała, podnosząc się. – Chodźcie do ogniska, opatrzę was trochę i zabiorę pierścień bez obcinania czegokolwiek.
Zyvilas burknął coś pod nosem, ale nie dało się zrozumieć co. Hedevard z ledwością podniósł się na nogi i pomógł o wiele bardziej rannemu koledze wstać. Przerzucił sobie jego ramię przez szyję i znów zgięty w pół poprowadził go za dziewczyną do ogniska, przy którym wcześniej siedzieli z Martą. Hedevard delikatnie ułożył na ziemi Zyvilasa i sam przyjrzał się jego ranom. Całe prawe ramię od czubków palców aż po bark było paskudnie poparzone. Na czerwonej skórze pojawiły się ropne bąble, a w niektórych miejscach schodziła skóra. Dłoń Hedevarda wyglądała podobnie, ale chłopak starał się nie pokazywać Maire, jak bardzo go boli i że cierpi tak mocno, jak przyjaciel.
Dziewczyna zaś przez krótką chwilę zastanawiała się, komu pomóc najpierw i choć w pierwszej kolejności stawiała pierścień, to ze względu na sympatię do ich obu, uklękła przy Zyvilasie i zaczęła wstępnie go opatrywać. Ze swojej niewielkiej torby wyjęła butelkę z ciemnym płynem, którym polała poparzone ramię. Zyvilas zagryzł zęby i rzucił jej wściekłe spojrzenie, bo potwornie go zapiekło.
- No co? Chcesz mieć zakażenie, czy nie? – zgasiła jego temperament Maire.
Zyvilas zagryzł zęby jeszcze mocniej i odwrócił wzrok. Maire wyciągnęła z torby koszulę na zmianę i porwała ją na paski, robiąc w ten sposób prowizoryczny bandaż, którym owinęła ramię.
- A nie mogłabyś go uleczyć magią? Nie wygląda to najlepiej – zaproponował Hedevard.
- Jestem czarodziejką, to prawda, ale z takimi prośbami to możesz zwrócić się do uzdrowiciela albo kapłana świątyni Halmy – odparła szorstko.
Kiedy już skończyła z Zyvilasem zabrała się za dłoń Hedevarda, którą wzięła w obie swoje i zamykając oczy zaczęła nucić coś pod nosem. W jej dłoniach zajaśniało światło, a Hedevard poczuł ciepło na dłoni, które przenikało przez uszkodzone tkanki. Maire uchyliła powieki i kiedy opuchlizna zeszła, natychmiast przestała leczyć i ponownie podjęła się próby ściągnięcia pierścienia z palca Hedevarda. Złote ścianki przykleiły się do poranionej skóry i nie obyło się bez mocnego szarpnięcia, ale Hedevard nie wydał z siebie nawet dźwięku. Niestety jego heroiczna postawa nie zrobiła na czarodziejce żadnego wrażenia. Jej uwagę całkowicie pochłonął pierścień.
Obracała go w placach ze świecącymi oczami i bardzo uważnie przyglądała się ciemnemu kamieniowi, który nieustannie falował. Hedevard zerknął na swoją dłoń, która lekko zaleczona, nie bolała już tak bardzo, ale skóra nadal była czerwona i piekła. Widząc, że Maire całkowicie pochłonął sygnet, sam polał sobie dłoń resztką ciemnego płynu z butelki i owinął ją prowizorycznym bandażem.
- Ta dziewczyna, Marta – zaczął Hedevard – to ty ją wysłałaś do nas?
- Oczywiście – odrzekła czarodziejka, odklejając wzrok od błyskotki. – Mnie z pewnością nie chcielibyście pomóc.
- Jasne, że nie – stęknął Zyvilas, odwracając się do ogniska. – Pierdolę ciebie i twoje kółeczko wzajemnej adoracji, do którego należysz!
- Zyvi! – upomniał go Hedevard.
- Uprzejmy i kulturalny, jak zawsze – uśmiechnęła się do bruneta Maire, a Hedevardowi zrobiło się jakoś dziwnie gorąco.
- Co? Za słaba byłaś, żeby przynieść głupią błyskotkę i musiałaś wysłużyć się kimś innym?! – nie spuszczał z tonu Zyvilas.
- Zyvi, przestań – syknął Hedevard.
Ale Maire uśmiechała się tylko, a uszczypliwe słowa Zyvilasa spływały po niej jak po kaczce.
- Tak, potrzebowałam pomocy, a skoro wy byliście w pobliżu, to czemu miałabym nie skorzystać?
- Dlaczego sama nie poszłaś po ten pierścień? – spytał Hedevard, uprzedzając kolejną tyradę Zyvilasa.
- Och, nie mogę powiedzieć, bo musiałabym was wtedy zabić – zachichotała Maire, ale stanowczy wzrok Hedevarda jednak skłonił ją do wyjaśnień. – Jeden z członków Gildii Pontis miał spotkać się z lurtonistami w celu przeprowadzenia pewnych badań z użyciem tego oto pierścienia, o których naprawdę nie mogę wam powiedzieć. Nie wiemy, co się tam stało, nagle straciliśmy kontakt z naszym wysłannikiem, a ja miałam sprawdzić, co było powodem.
- Byłaś w grocie?
- Nie, cuchnęło od niej śmiercią na kilometr, a na dodatek wyczuwałam coś naprawdę paskudnego. Teraz mogę powiedzieć, że najprawdopodobniej ci czerwoni idioci swoimi dziwnymi modlitwami przyciągnęli jakiegoś demona i stąd ten bałagan.
- Ciała braci były całe poparzone, tak jak nasze ramiona, ale jedno było nieruszone – zameldował Hedevard.
- Doprawdy? – zaciekawiła się Maire.
- Tak, nosił na palcu ten pierścień i miał skręcony kark i dziurę w klatce piersiowej.
- Hmm… No cóż, Pierścień Czterech Wiatrów chroni przed mentalnym wpływem innych istot, ale przed fizycznym już nie. Mój przełożony chętnie o tym usłyszy.
- Maire, ta grota może być miejscem mocy, może powinnaś ją zapieczętować, żeby demony nie przedostawały się do naszego świata?
- A co mnie to obchodzi? Jak komuś z wioski przeszkadza to miejsce, to niech tam nie łażą albo postawią znak „zakaz wstępu”. To nie moja sprawa.
- Maire…
- Hed… - czarodziejka przerwała mu i nachylając się do niego, wymruczała mu do ucha. – Dziękuję za tę przysługę, jesteś naprawdę wspaniały.
I cmoknęła go w policzek.
- Bo się porzygam! – burknął Zyvilas, obserwujący tę sytuację z boku.
- To co, chłopcy? Pora się zbierać! – Maire wstała energicznie i otrzepała spodnie. – Dzięki za odzyskanie pierścienia, naprawdę nie wiecie jak bardzo mi pomogliście! Pa i do zobaczenia!
- Oby nie – mruknął Zyvilas.
Hedevard odprowadził wzrokiem kołyszące biodra czarodziejki i ze smutkiem patrzył jak wsiada na konia i znika na trakcie.
- Przestań już robić te cielęce oczęta na widok tej suczy – powiedział Zyvilas.
- Mówiłem ci, żebyś jej tak nie nazywał! – Hedevard spuścił wzrok i zaczął grzebać patykiem w ognisku.
- Po tym, jaki numer nam odstawiła, to jest jej drugie imię. Zresztą ty chyba powinieneś jej nienawidzić bardziej niż ja. W końcu to tobie wyznawała dozgonną miłość, która przestała cokolwiek znaczyć, gdy już nie byłeś jej potrzebny.
Hedevard milczał, nie chcąc komentować tej sprawy. On i Maire Ersike byli kiedyś parą i jako trio, razem z Zyvilasem podejmowali się różnych zadań na zlecenie. Romans Hedevarda i Maire był gorący i momentami burzliwy, ale ostatecznie czarodziejka wbiła mu nóż w plecy rzucając go, a zaraz potem wystawiając jego i Zyvilasa straży miejskiej tylko po to, aby samej ich okraść. Hedevard nie lubił wracać do tej sprawy, tym bardziej, że nie potrafił szczerze nienawidzić Maire. Szczególnie, kiedy tak pięknie się uśmiechała.
- No proszę cię, nie powiesz mi, że była aż tak dobra w łóżku? – Zyvilas uniósł brwi, zauważając rozmarzone spojrzenie przyjaciela.
- Nie jestem tobą, mój świat nie kręci się tylko wokół fiuta – odgryzł mu się Hedevard, chcąc uciąć ten temat.
Zyvilas zaśmiał się głośno i zaraz stęknął, obejmując poparzone ramię.
- Odnośnie przyrodzenia, to widzisz jak głupio zrobiłeś?
- Z czym?
- Z tą podstawioną dziewczyną. Przynajmniej zabawilibyśmy się dzisiaj, a tak? Ani kasy za zlecenie, ani łupów, ani nawet satysfakcji.
- Przynajmniej nie było nudno – odrzekł Hedevard.
Obydwoje roześmiali się w głos, a ich śmiech poniósł się aż pod drzwi zadymionej i przepełnionej gośćmi gospody.
Ostatnio zmieniony wt 13 maja 2014, 19:05 przez Fallen_Angel, łącznie zmieniany 3 razy.
Bo kiedy nie ma nadziei, nie ma już nic.

2
1. "Dokładnie naprzeciwko nich stał duży drewniany posąg posępnego Lurtiego, któremu cześć oddawali Czerwoni Bracia lurtoniści, którzy teraz zaściełali dno pieczary swoimi trupami".

Spróbuj to sobie wyobrazić.

2. "Ale jatka! - żachnął się Zyvilas"

Nie pasuje to za bardzo.

3. "Nie ma tutaj nic – rzucił Zyvilas i wyprostował się. – Popatrz jaki brzydal! Jak można czcić tak paskudnego bożka? Ja na ich miejscu czciłbym jakąś cycatą boginkę! Przynajmniej byłoby na co popatrzeć".

Dla odmiany - bardzo mi się to podoba, bardzo!

4. "Pobladł jak księżyc w pełni"

Nieeeeeeeeeeeeeeee!

5. "Blondyn stał jednak jak wryty i obserwował rozgrywającą się przed nim scenę, niczym potworną sztukę w teatrze"

Moim zdaniem bardzo nie pasuje.

6. "Zmysły odchodzą z bólu w siną dal"

Bardzo ciekawe, ale chyba niezbyt dobre. Ewentualnie chodzi o to, że jego ciało siniało, ale i tak bym to usunął.

7. "jędrnych piersiach idealnie mieszczących się w dłoni"

Niech mnie! Taka chyba tendencja, że gdzie nie pojawią się piersi, to są jędrne i idealnie mieszczą się w dłoni. Niestety, życie nie jest takie piękne (abstrahuje nawet od tego, że ludzie mają różne dłonie).


Okej, nie jestem żadnym Weryfikatorem, ale stwierdziłem, że sobie przeczytam. Nawet kilka niepasujących (moim zdaniem) fraz wytknąłem.
Jeśli chodzi o samą opowieść, to jest dobrze. Trochę tylko nie rozumiem, jak oni tego demona pokonali (zapowiadała się wielka, naprawdę wielka walka; posąg zaczyna wciągać jednego z wojowników, drugi stoi jak wryty; nagle buuuum! i po wszystkim), może to przez ten pierścień...

Nie czytałem pierwszej części, więc nie wiem, jakie to czasy, klimaty itp. Jednak kilka zwrotów (np. "nie stój jak debil") raczej nie pasuje. Można też przyczepić się do przekleństw. Trochę dziwnie to wygląda: na początku bohaterowie wydają się grzeczni i porządni, później jadą z grubej rury. Rozumiem, walka, adrenalina itp. Może się czepiam, ale już od początku odsłoniłbym przed czytelnikiem jakąś część ich mrocznej natury, bo przecież muszą takową mieć.

Nie wiem, jak wyglądały Twoje wcześniejsze teksty, ale ten jest niezły. Czytało się całkiem przyjemnie.
I tak muszę czekać 30 dni, co jest okrutne ze strony administratorów. Gdyby ktoś jednak był niecierpliwy albo ciekawy, może wejść na pewnego bloga:

www.witaliskita.blog.pl

Znaleźć można mnie też na pewnym portalu społecznościowym, ale to ostateczność. Tam będę hasał, gdy sława weźmie mnie w obroty.

3
witalis_kita pisze:1. "Dokładnie naprzeciwko nich stał duży drewniany posąg posępnego Lurtiego, któremu cześć oddawali Czerwoni Bracia lurtoniści, którzy teraz zaściełali dno pieczary swoimi trupami".

Spróbuj to sobie wyobrazić.
Nie muszę, ja wiem jak to ma wyglądać, problem tkwi w tym, czy ubrałam to w słowa na tyle odpowiednio, że czytelnik da radę sobie wyobrazić. Jak widać, nie bardzo ;)
witalis_kita pisze:7. "jędrnych piersiach idealnie mieszczących się w dłoni"

Niech mnie! Taka chyba tendencja, że gdzie nie pojawią się piersi, to są jędrne i idealnie mieszczą się w dłoni. Niestety, życie nie jest takie piękne (abstrahuje nawet od tego, że ludzie mają różne dłonie).
Czyli lepiej, jakby miała zwisy po sam pępek? Nie szufladkuję kobiecych postaci, jeśli w kolejnych częściach, bądź opowiadaniach będą się one pojawiały, to z pewnością ich biusty będą się różniły ;)

witalis_kita pisze:może to przez ten pierścień...
Może ;) Wydaje mi się, że Maire wyjaśnia dlaczego stało się
witalis_kita pisze:buuuum! i po wszystkim
;)
witalis_kita pisze:Nie wiem, jak wyglądały Twoje wcześniejsze teksty, ale ten jest niezły. Czytało się całkiem przyjemnie.
Dziękuję za miłe słowa :)

[ Dodano: Wto 21 Maj, 2013 ]
/Edit
Pierwsza część dostępna jest pod >> tym << linkiem. Do wyboru dwie wersje:
1. przed korektami (na początku)
2. po korektach (na końcu)
Bo kiedy nie ma nadziei, nie ma już nic.

4
Dobra, ponowne spojrzenie na tekst pomogło mi rozszyfrować, co stało się z tym demonem. Być może wcześniej tego nie wyłapałem, ponieważ bardziej koncentrowałem się na innych aspektach. Jednak muszę jeszcze raz dodać, że spodziewałem się jeszcze bardziej efektownego finał (teraz zastanawia mnie, co zabiło kultystów, skoro też mieli pierścień!).

Obietnica różnych kształtów piersi powoduje, że będę od teraz wiernym czytelnikiem!

Aha, przejrzyj tekst jeszcze parę razy pod kątem wszelkich "kwiatków językowych". :)
I tak muszę czekać 30 dni, co jest okrutne ze strony administratorów. Gdyby ktoś jednak był niecierpliwy albo ciekawy, może wejść na pewnego bloga:

www.witaliskita.blog.pl

Znaleźć można mnie też na pewnym portalu społecznościowym, ale to ostateczność. Tam będę hasał, gdy sława weźmie mnie w obroty.

5
Hej,
W pobliżu nie było żadnych śladów walki, krwi, czy choćby nawet większej ilości tropów.
Walki - ok, krwi - ok, a większej ilości tropów? A ślady mniejszej ilości tropów? Były?
A ślady to nie tropy?
W pobliżu nie było żadnych śladów walki, krwi czy choćby większej ilości śladów. Widzisz?
Do groty prowadziły tylko ślady lekkich butów, sugerujące wejście do środka co najmniej sześciu osób.
Tropiciel określa wagę osoby zostawiającej ślad na podstawie głębokości tropu. Nie lekkie lub ciężkie buty.
Zyvilas odwrócił się do niego zaskoczony i uniósł brew.
Hedevard musi być bardzo spostrzegawczy, że widzi takie gesty mimiczne w świetle pochodni.
- Nie o tym mówiłem. Nie zauważyłeś jak nas pożegnała? Zwróciła się do mnie moim drugim imieniem, a przecież nie przedstawiałem się pełną nazwą.
Nie mówi się o swoim imieniu i nazwisku, tytule czy nazwisku rodowym, a nawet przydomku - pełna nazwa.
Dokładnie naprzeciwko nich stał duży drewniany posąg posępnego Lurtiego, któremu cześć oddawali Czerwoni Bracia lurtoniści, którzy teraz zaściełali dno pieczary swoimi trupami.
Zgrzyta i nie brzmi. Którzy i którzy.

Dokładnie naprzeciw stał duży, drewniany posąg posępnego Lurtiego - bóstwa Czerwonych Braci, których trupy aktualnie malowniczo zalegały na dnie pieczary ;)
To sugerowało, że trupy leżą tu już od dłuższego czasu, ale dokładnie nie dało się tego określić, gdyż ciała były strasznie zmasakrowane.
Stan w jakim znajduje się ciało, nie do końca przeszkadza w określeniu domniemanego czasu zejścia.
Pięć ciał leżało bezpośrednio przy drewnianym posągu, a jedno leżało skulone pod ścianą z wykręconą głową i czystym przerażeniem wymalowanym w matowych oczach.
Powtórzenie. Czystym niepotrzebne.
- Dobra, poszukajmy tego pierścienia i spadajmy stąd, bo na rzygi się zbiera od tego smrodu – burknął Zyvilas i zaczął z niesmakiem przyglądać się trupom.
Jeśli wiedzą, że dziewczyna kłamie, to dlaczego zakładają istnienie pierścienia jako pewne?
Na środkowym palcu jego prawej dłoni, leżącej tuż przy tułowiu, błyskała złota obrączka.
Pierścień i obrączka to dwa różne przedmioty.
(...)która okazała się być całkiem sporym sygnetem z ciemnym kamieniem.
Pierścień, obrączka i sygnet to trzy różne przedmioty.
Spojrzał w dół i momentalnie pobladł jak księżyc w pełni.
A księzyc w pełni czasem nie jaśnieje pełnym blaskiem, zamiast blednąć?
Wokół jego kostki owinięta była spalona dłoń jednego z trupów.
Owinięta nie gra.
Jego kostkę zaskakująco mocno uchwyciła dłoń jednego z trupów.
Hedevard odwrócił się, zaalarmowany krzykiem przyjaciela i na chwilę go zamurowało.
Staraj się nie stosować nowoczesnych określeń. Zastygł byłoby - dla przykładu - ładniej.
- Aaa, kurwaa! To parzy! – krzyczał Zyvilas, dla którego półprzeźroczyste macki wydawały się gorące, niczym rozżalone żelazo.
Rozumiem, że chodziło o rozżarzone?
W powietrzu dał się wyczuć swąd palonego materiału. Hedevard widząc daremność podejmowanych przez niego prób, odskoczył od przyjaciela i ciął z całej siły w macki. Jego miecz przeszedł przez nie jak przez masło i chłopak uśmiechnął się do siebie. Macki jednak nie opadły na ziemię, a w powietrzu znów rozległ się niski, burkliwy śmiech. Hedevard spojrzał ze zdziwieniem na swój miecz, czyżby nie trafił? Trafił jednak idealnie, tylko, że to jego ostrze rozpadło się na trzy części i spadło na nasączoną starą krwią ziemię.
Kiepsko. Daremność kiepska. Jak przez masło - kiepsko. Uśmiechanie się do siebie kiedy nie wiemy co przyjacielowi - kiepsko, niezauważenie rozpadu miecza i powątpiewanie w trafienie celu - bardzo kiepsko, stara krew w blasku pochodni - kiepsko.
Serce zaczęło mu bić jak szalone, a on sam cofnął się o kilka kroków.
Pogrubione niepotrzebne.
Nie udało mu się wyrwać ręki z posągu, ale też nie zanurzała się głębiej, a siedziała w nim już poza nadgarstek.
Nie. Nie siedziała. Wniknęła, wgłębiła się, posąg wciągnął ją, wchłonął.
To jakby obudziło Hedevarda, który obejrzał się dookoła w poszukiwaniu innej broni.
Obejrzeć się - za siebie. Wokół - rozejrzeć się, względnie rozglądnąć.
I już wydawało się, że przyjdzie im zginąć, podpuszczonym w tak głupi i naiwny sposób, kiedy istota, jakby zrezygnowała z wchłonięcia ich, a wokół posągu dało się wyczuć coś jakby napięcie.
Podpuszczonym czyli rozumiem zwabionym w pułapkę, wciągniętym w grę. Jeśli tak to raczej sprytnie i przebiegle.

Dalej nie mam siły.
Historia ciągnie się jak owinięta mackami tego potwora.
Brakuje dynamiki scen i emocji bohaterów.
Mnie się to raczej nie podoba, ot dwóch zuchów weszło w bagno i się topią, długo i niepotrzebnie.
Czytelnik tu uśnie, a oni dalej będą walczyć z mackami.
Przyśpiesz.

Może wrócę na dalszą część.

Pozdrowienia,

G.
"Każdy jest sumą swoich blizn" Matthew Woodring Stover

Always cheat; always win. If you walk away, it was a fair fight. The only unfair fight is the one you lose.

6
Fallen_Angel pisze:Hedevard odebrał od dziewczyny pochodnię i dokładnie rozejrzał się wokół wejścia do groty. W pobliżu nie było żadnych śladów walki, krwi, czy choćby nawet większej ilości tropów. Do groty prowadziły tylko ślady lekkich butów, sugerujące wejście do środka co najmniej sześciu osób. W tym miejscu historyjka Marty mogła się zgadzać. Hedevard podszedł jeszcze do wejścia i udając, że się czemuś przygląda, nasłuchiwał przez chwilę. Ze środka nie dochodziły żadne dźwięki, nie wyłapał także nic z otoczenia.
powtórzenia
Fallen_Angel pisze:Zresztą nie raz chodziłam tędy nocą.
nieraz - często,
Fallen_Angel pisze:To sugerowało, że trupy leżą tu już od dłuższego czasu, ale dokładnie nie dało się tego określić, gdyż ciała były strasznie zmasakrowane. Kończyny były powykręcane, a całe zwłoki pokryte były ropnymi ranami i poczerniałą skórą, zupełnie jakby ktoś je podpalił. Pięć ciał leżało bezpośrednio przy drewnianym posągu, a jedno leżało skulone pod ścianą z wykręconą głową i czystym przerażeniem wymalowanym w matowych oczach.
Leżysz i kwiczysz przez te powtórzenia.
Czy przerażenie może być brudne? Nie. A czyste?
Fallen_Angel pisze:- Aaa, kurwaa! To parzy! – krzyczał Zyvilas,
Fallen_Angel pisze:- Ja pierdolę, to żyje! – wrzasnął na cały głos
Oni byli z Polska, czy te przekleństwa są międzynarodowym, międzyczasowym kodem?
Fallen_Angel pisze:- Hed, nie stój jak debil! Zrób coś! Skurwiel chce mnie zeżreć!
Był kiedyś taki wymóg, że autor ostrzegał przed wulgaryzmami i przekleństwami. Nie słyszałam, by ktoś go odwołał. Powinieneś napisać o tym na samym wstępie.
Fallen_Angel pisze:Hedevard nie wiedział, czy właśnie dostaje halucynacji, ale drewniany posąg Lurtiego zaczął falować i bujać się na boki.
doznawać halucynacji
Fallen_Angel pisze:I już wydawało się, że przyjdzie im zginąć, podpuszczonym w tak głupi i naiwny sposób, kiedy istota,BEZ PRZECINKA jakby zrezygnowała z wchłonięcia ich, a wokół posągu dało się wyczuć coś jakby napięcie.
coś jakby, jakby - powtarzasz;
Czytelnik może odnieść wrażenie, ze autor nie wiedział jak opisać zdarzenie i dlatego jakbował.
Fallen_Angel pisze:Odpowiedziało mu głośne jęknięcie skulonego Zyvilasa, który najwyraźniej zaczynał odzyskiwać zmysły.
- Żyjesz? Nic ci nie jest? – pytał Hedevard.
- Nie, kurwa, tylko dupa mnie swędzi! – jęknął Zyvilas i uchylił powieki.
Dlaczego on nagle robi się taki chamski? Bez sensu.
Fallen_Angel pisze:Hedevard uśmiechnął się kącikiem ust i pomógł koledze podnieść się na nogi. Schylił się nisko i przerzucił sobie jego ramię przez swoją szyję.
/.../
Z trudem doczłapali się do wyjścia i padli na ziemię, gdy poczuli chłodny wiatr na skórze.
- Wiedziałam, że wam się uda – usłyszeli czyjś kobiecy głos.
Hedevard z trudem uniósł głowę, a jego wzrok ślizgał się po ciemnych, podróżniczych kozakach do kolan z szerokimi cholewami,
kozaczki i kolega - słowa nie z tej bajki;

podróżne kozaczki nie podróżnicze
sobie, jego, swój - za dużo zaimków

Czasownik doczłapać ma formę zwrotną, ale w tym zdaniu ona nijak nie pasuje.
Fallen_Angel pisze:- Niedoceniałam was! Uwięziliście demona! – rzekła z podziwem.
nie doceniłam

Nie zachwyciło mnie, jednak masz klasyczny pomysł na intrygę. Pisz dalej, tylko pilnuj się! Bez powtórzeń, bez współczesnego języka, bo nie pasuje do sytuacji.

Powodzenia.
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”