Nietypowe znaleziska

1
Delikatne podmuchy wiatru kołysały cienkimi konarami wysokich modrzewi. Lekki szum wprowadzał w nastrój spokoju i wyobcowania. Przenikające promienie słoneczne rzucały blask na wilgotną ściółkę. Pojedyncze jasne plamy runa leśnego przypominały wysepki otoczone zewsząd wszechobecnym oceanem ciemnej zieleni.

Tylko ten sielankowy nastrój sprawiał, że Marek ciągle tkwił w lesie. Kolejne podmuchy wiatru pchały go cały czas przed siebie. Już kilka godzin wcześniej pogodził się z myślą, że nic dzisiaj już nie upoluje. Szedł powolnym krokiem i zaciągał się głęboko świeżym i orzeźwiającym powietrzem. Znalazł się już tak daleko, że stracił pewność gdzie tak naprawdę jest. Ciągle jednak wiedział gdzie mniej więcej znajduje się polna droga, która powinna go zaprowadzić do miejsca w którym zaparkował.

Nagle wysoko nad głową Marka pękło kilka patyków. Chwilę po tym do lotu zerwało się stadko czarnych jak smoła kruków. Mężczyzna stanął jak wryty. Nie spodziewał się, że cokolwiek może przerwać tę przenikliwą ciszę. Poczuł się tak jakby został gwałtownie wybudzony z głębokiego i rześkiego snu. Wtedy też doszedł do wniosku, że pora zawracać. Wyłowił z jednej ze swoich obszernych kieszeni telefon i spojrzał na ekran. Jest już w lesie prawie osiem godzin. Nie wiedział jak długo zajmie mu droga powrotna, ale liczył się z tym, że może nie zdążyć przed zmrokiem.

Skręcił o dziewięćdziesiąt stopni i ruszył przed siebie, licząc, że za niedługo uda mu się wyjść na polną drogę. Starał się zachowywać jak najciszej, nie chciał aby znowu błoga cisza została przerwana. Nie dane mu jednak było cieszyć się tym zbyt długo. Idąc, poczuł, że następuje na coś bardzo miękkiego. Spojrzał pod nogi i odskoczył do tyłu jak rażony piorunem. Znajdowało się przed nim truchło psa.

Widać było, że zwierzę leży tu od dłuższego czasu – czuć było niemiły zapach, nad psem zdążyło się już zebrać potężne stado much, a i sama padlina nie wyglądała zbyt dobrze. Marek stał w odległości kilku metrów i przyglądał się temu makabrycznemu obrazkowi z niekłamaną ciekawością. Od zawsze fascynował się antropologią. Nawet po ponad dwudziestu latach dokładnie pamiętał kota którego przejechał jego dziadek. Do dzisiaj nie może wyrzucić z pamięci widoku mózgu wychodzącego przez dwie dziurki, które jeszcze kilka sekund wcześniej były zajmowane przez gałki oczne.

Po chwili rozmyślania doszedł do wniosku, że nic tu po nim. Zwierzakowi i tak nie pomoże, a zakopać truchła nie ma jak. Obszedł szerokim łukiem miejsce gdzie leżał pies i ruszył dalej. Tym razem nastrój wyciszenia opuścił go definitywnie.

Udało mu się dojść do samochodu chwilę przed zachodem słońca. Jadąc myślał tylko o czekającym go posiłku i kąpieli.


Już w progu jego nozdrza zostały powitane przez mocny zapach sosu bolońskiego. Zdjął szybko ciężkie buty, rzucił niedbale ciążący mu plecak, po czym wszedł do kuchni. Przy dużym stole siedziała jego żona. Podniosła wzrok znad krzyżówki. Prostokątne, czarne oprawki okularów nadawały jej poważny wygląd. Jednak kiedy tylko zsunęła je na szyję od razu zaczęła przypominać kobietę z którą Marek ożenił się przed dziewięcioma laty i z która ma parę ślicznych bliźniąt. Uśmiechnęła się na widok męża. Ten nachylił się nad nią i delikatnie pocałował.

- Przed jedzeniem mógłbyś się umyć, strasznie śmierdzisz – powiedziała Ewa.
Mężczyzna ironicznie przyłożył nos do obu pach.
- Nic nie czuję, ale jeśli tak mówisz…
Po chwili z łazienki dochodził odgłos odkręconej wody.
- A tak w ogóle upolowałeś coś? – zapytała Ewa, nakładając do miski potężną porcję makaronu. – Nie widziałam żebyś przywiózł ze sobą jakiegoś dzika.
- Dzisiaj kompletna posucha, chyba wszystkie zwierzaki chowają się już przed zimą – odparł Marek. – Tak pustego lasu dawno nie widziałem.
- To nawet lepiej. Nie rozumiem jak w ogóle można dla rozrywki zabijać niewinne zwierzęta – powiedziała z wyrzutem kobieta, będąca od zawsze przeciwnikiem wszelkiego rodzaju polowań. – Wytłumacz mi dlaczego nie możesz znaleźć sobie normalnego sposobu spędzania wolnego czasu? Na przykład jeżdżąc na rowerze? Albo mógłbyś napisać jakąś książkę – mówiąc ostatnie zdanie ugryzła się w język, przypominając sobie jak wielkim przeciwnikiem czytania jest jej małżonek.
- Książkę? Daj spokój – odpowiedział mężczyzna, wychodząc w samych bokserkach z łazienki.
- No może z tą książką nie trafiłam, ale na pewno istnieje bardziej pokojowy sposób na zagospodarowanie wolnego czasu. Nie kąpiesz się? – zapytała Ewa, widząc, że mąż zaczyna jeść gorącą jeszcze porcję makaronu.
- Za bardzo chce mi się jeść. Potem… - odparł z pełnymi ustami, wsysając głośno nitkę makaronu, która zwisała mu z kącika ust.
- A w ogóle działo się coś ciekawego w tym lesie? – zapytała od niechcenia Ewa.
- Kompletnie nic. Ale było tak miło i spokojnie, że aż nie chciało się wracać. Chociaż nie, czekaj… - Marek połknął głośno kolejną porcję makaronu – Natknąłem się na coś dziwnego. Byłem już głęboko w lesie, kiedy wdepnąłem w coś miękkiego. Kompletnie nie wiedziałem co to może być, odskoczyłem i zobaczyłem… Zobaczyłem, że to martwy pies. Wyobrażasz sobie? Skąd tam wziął się pies? Tak głęboko w lesie? Czego mógł szukał?
- To na pewno był pies? – zapytała z niedowierzaniem Ewa.
- Na pewno, przyjrzałem mu się. Widać było, że leży tam już od kilku dni, ale dało się poznać, że to pies. Strasznie dziwne… Nawet go nie zakopałem, bo nie miałem jak, ale zdziwiłem się widząc go tam…

Nie odzywali się przez kilka następnych sekund, po czym z pokoju dobiegł ich płacz jednej z bliźniaczek. Ewa wyszła z kuchni, a Marek w spokoju dokończył posiłek.


Dochodziła dwudziesta pierwsza. Obie bliźniaczki spały, nakarmione i wykąpane. Siedzieli na sofie i oglądali kolejny odcinek serialu. Kiedyś przez myśl im nie przeszło, że można oglądać takie coś i nawet się tym fascynować. Jednak przekonali się, że narodziny dziecka, a w ich przypadku dzieci, zmieniają diametralnie punkt widzenia. Podczas przerwy na reklamy Ewa poszła do łazienki, a Marek bezmyślnie wpatrywał się w srebrny ekran. Zadzwonił telefon.

- Tak, słucham?
- Cześć, Jarek z tej strony.
- Hej, co tam u ciebie?
- Nic specjalnego, dzwonię do ciebie z pewną sprawą. Słyszałem, że za tydzień jedziecie na mecz i został jeden wolny bilet. Mógłbym się zabrać z wami?
- Jasne, nie ma problemu. W aucie zostało nam jedno wolno miejsce, więc możesz jechać. Jak coś to mecz jest o 20.45, a my tak około 17 będziemy wyjeżdżać.
- Dobra, rozumiem. A tak w ogóle co u ciebie? Byłeś dzisiaj w lesie?
- No, byłem, ale kompletna posucha. Chyba pora kończyć na ten rok.
- No, ja też byłem w piątek, bo akurat miałem wolne. Takiej pustki dawno nie widziałem. Ale wiesz co? Nie zgadniesz co znalazłem obok zagajnika.
- Martwego psa? – palnął Marek, przypominając sobie o dzisiejszym znalezisku.
- Skąd wiedziałeś?! – Jarek niemal krzyknął do słuchawki, nie mogąc ukryć zdziwienia.
- Bo sam dzisiaj przez przypadek wdepnąłem w jednego. Strasznie dziwna sprawa, nie myślałem, że natrafię na psa tak daleko w lesie.
- Widziałeś tylko jednego? To się ciesz, bo jak niedaleko zagajnika widziałem cztery… Paskudny widok… Leżały na sobie, już trochę nadgnite i nad nimi jeszcze te muchy. Strasznie to wyglądało, jak na filmach.
- Ale to dosyć dziwne swoją drogą. Martwe psy w lesie? Nigdy się z takim czymś nie spotkałem…
- Ja też nie. Obstawiałbym jakieś dzikie zwierzęta, może wilki gdzieś się pojawiły. Kompletnie nie wiem co o tym myśleć. Trzeba będzie jutro pogadać z Hubertem.
- No. To jesteśmy dogadani z tym meczem?
- Tak jest, dzięki wielkie. Trzymaj się.
- No, na razie.
Skończyli rozmawiać w chwili kiedy na ekranie znowu zawitał serial.
- Kto to był? – zapytała Ewa, stawiając na ławie dwie szklanki z colą.
- Jarek, jedzie z nami w piątek na mecz.
- Aha.
Wrócili do oglądania serialu, już się nie odzywając.


Leśniczówka była starą chatką, stojącą na skraju lasu. Dyżury były w niej pełnione tylko we wtorki i czwartki, od 9 do 12. W pozostałych dniach i godzinach jedynym sposobem kontaktu był kontakt telefoniczny.

Marek jechał właśnie do pracy kiedy mijał leśniczówkę i przypomniał sobie o wczorajszej rozmowie z Jarkiem. Wybrał numer telefonu do znajomego leśniczego i ustawił na tryb głośnomówiący. Po kilku sygnałach po drugiej stronie odezwał się starszy mężczyzna.

- Halo?
- Witam panie Hubercie, z tej strony Marek Wilk.
- A dzień dobry panie Marku, w czym mogę pomóc? – pan Hubert miał głos idealnie pasujący do stereotypu miłego starszego pana opowiadającego dzieciom bajki.
- Dzwonię do pana z dosyć nietypową sprawą – zaczął niepewnie Marek, nie wiedząc jak taktownie przejść do sedna. – Mianowicie chodzi o to, że byłem wczoraj w lesie i natrafiłem na dosyć nietypowe znalezisko.
- Cóż to takiego było? – zapytał z wyraźnym zainteresowaniem leśniczy.
- Martwy pies. Z tego co zauważyłem leżał tam już od kilku dni i wydało mi się to trochę dziwne…
- Owszem, nieczęsto w lesie napotyka się martwe psy, ale to chyba jeszcze nic nie oznacza? Nie chcę być niegrzeczny, ale taka jest prawda…
- Oczywiście, rozumiem pana doskonale, ale proszę dać mi dokończyć.
- Zamieniam się w słuch.
- Wczoraj rozmawiałem z moim dobrym znajomym, Jarosławem Lewińskim, i okazało się, że on sam kilka dni wcześniej natrafił na podobne znalezisko. Nawet lepiej, bo mówił, że widział aż cztery truchła. I to już wydało mi się podejrzane…
Nastąpiła chwila ciszy, leśniczy Hubert najwyraźniej zastanawiał się nad tym co powinien w takiej sytuacji odpowiedzieć.
- Ufff, powiem panu szczerze, że nie spodziewał się takiego telefonu. Rzecz jasna przyjrzę się temu, bo wydaje się to podejrzane, może jakieś dzikie zwierzę zadomowiło się w naszych lasach, trudno mi cokolwiek sensownego teraz powiedzieć. Czy mógłby mi pan jeszcze powiedzieć gdzie dokładnie natrafił pan na tego nieszczęsnego psa?
- Akurat ja byłem głęboko w lesie, więc ciężko mi będzie tam pana nakierować. Ale Jarek mówił, że przechodził niedaleko zagajnika, tam gdzie na zimę zostawiamy siano dla zwierząt i właśnie tam to zauważył.
- W takim razie dobrze, jeszcze dzisiaj to sprawdzę. Strasznie dziwna i nietypowa sytuacja. Tak czy owak, dziękuję panu serdecznie za telefon, do usłyszenia.


Po zakończeniu rozmowy leśniczy Hubert dopił poranną kawę, dogasił porannego papierosa i starym Oplem Corsą ruszył w stronę wskazanego zagajnika.

Samochód którym jechał był stary i wysłużony. Karoseria nie czuła na sobie wody od kilku dobrych miesięcy, co było widać zwłaszcza po pokrytych zaschniętym błotem drzwiach i zakurzonych szybach. Auto, mimo filigranowych rozmiarów parło raźnie przed siebie, pozostawiając w tyle ogromną smugę spalin.

Wreszcie, po kilku kilometrach niekomfortowej jazdy po dziurawej jak szwajcarski ser drodze leśniczy zaparkował na małym parkingu. Niedaleko stało kilka drewnianych stołów i ławek. Wokół nich walały się niedopałki. Jednak uwagę najbardziej przyciągał przeładowany kosz na śmieci. Patrząc na wypełniające go puszki aż ciężko było uwierzyć, że mogą istnieć tak dziwne marki piwa.

Po kilkuminutowym spacerze leśniczy Hubert wreszcie dotarł do zagajnika. Pokręcił się przez jakiś czas w jego okolicach próbując znaleźć miejsce gdzie leżą psy, aż wreszcie mu się udało. Mężczyzna z obrzydzeniem spojrzał na tą makabryczną kompozycję.
Cztery martwe zwierzęta leżały oparte o siebie. Ciało każdego z nich było już wyraźnie nadgnite. Każdy z psów miał również swoją grupkę adoratorek w postaciach bzyczących głośno much. Latały nad nimi jak szalone. Leśniczy ostrożnie podszedł bliżej. Przyjrzał się dokładniej leżącym zwierzakom. Od początku podchodził do całej tej sytuacji z dystansem, ale teraz kiedy na własne oczy zobaczył to o czym mówił mu Marek, chciał jak najszybciej wracać. Spostrzegł, że każdy z psów ma okolicach tułowia pokaźną dziurę, tak jakby ktoś wyrwał im kawałek skóry. Albo odgryzł.

- No jasne – mruknął do siebie leśniczy. – Pogryźliście się i to wszystko, małe debile.
Podniósł głowę i rozejrzał się dokoła. Coś zwróciło jego uwagę. Podszedł do rosnącego niedaleko drzewa. Na korze spostrzegł dziwny znak. Nie mogło tego zrobić żadne ze zwierząt, był zbyt dokładnie wykonany. Dwa stykające się ze sobą okręgi. Nigdy nie widział czegoś takiego. Poszedł kilka metrów dalej i zobaczył na jednym z drzew to samo. Potem na kilku następnych. Widać były wyryte tylko w tej okolicy, bo idąc kilkaset metrów dalej pnie wszystkich drzew były nieruszone.

Lekko skonfundowany wrócił do wozu po łopatę i zakopał martwe zwierzęta. Postał jeszcze chwilę przy jednym z drzew na którym wyryty został tajemniczy znak. Stał tak i wpatrywał się w nie bezmyślnie, próbując zrozumieć ich sens. Po kwadransie bezproduktywnego wpatrywania dał sobie spokój. Z łopatą pod pachą wrócił do swojego wysłużonego auta i odjechał.

Przez cały czas spędzony w lesie nie mógł pozbyć się przeświadczenia, że jest obserwowany…
Ostatnio zmieniony wt 13 maja 2014, 19:01 przez Valrim, łącznie zmieniany 4 razy.

2
Panna Interpunkcja płata ci figle! Kilka przykładów:
Valrim pisze:Nastąpiła chwila ciszy, leśniczy Hubert najwyraźniej zastanawiał się nad tym PRZECINEK co powinien w takiej sytuacji odpowiedzieć.
Valrim pisze:Znalazł się już tak daleko, że stracił pewność PRZECINEK gdzie tak naprawdę jest. Ciągle jednak wiedział PRZECINEK gdzie mniej więcej znajduje się polna droga, która powinna go zaprowadzić do miejsca PRZECINEK w którym zaparkował.
Valrim pisze: Poczuł się tak PRZECINEK jakby został gwałtownie wybudzony z głębokiego i rześkiego snu.
Valrim pisze:Dzwonię do pana z dosyć nietypową sprawą
Był kiedyś program J. Weissa: Dzwonię do pana w dosyć nietypowej sprawie.... Dziennikarz używał poprawnej formy tego zwrotu: dzwonić w sprawie.
Valrim pisze:Przenikające promienie słoneczne rzucały blask na wilgotną ściółkę.
Pierwsze skojarzenie do przenikających promieni - Godzilla contra Mechagodzilla. :D
A serio - przez co przenikały promienie?
Valrim pisze:Tylko ten sielankowy nastrój sprawiał, że Marek ciągle tkwił w lesie.
tkwić - «pozostawać na jednym miejscu długo i nieruchomo», a on szedł przed siebie, wałęsał się po lesie.
Valrim pisze:z myślą, że nic dzisiaj już nie upoluje.
szyk - że dzisiaj nic już nie upoluje
Valrim pisze:Wyłowił z jednej ze swoich obszernych kieszeni telefon i spojrzał na ekran. Jest już w lesie prawie osiem godzin. Nie wiedział jak długo zajmie mu droga powrotna, ale liczył się z tym, że może nie zdążyć przed zmrokiem.
Masz tu trzy zdania. Pierwsze i trzecie są, jak całe opowiadanie w cz. przeszłym, a to jedno zdanie nagle przenosi nas w cz. teraźniejszy. Dlaczego?
Valrim pisze:licząc, że za niedługo uda mu się wyjść na polną drogę.
za chwilę,
niedługo,
Valrim pisze:nie chciał PRZECINEK aby znowu błoga cisza została przerwana.
szyk - nie chciał, aby błoga cisza znowu została przerwana.
Valrim pisze:Starał się zachowywać jak najciszej, nie chciał aby znowu błoga cisza została przerwana. Nie dane mu jednak było cieszyć się tym zbyt długo.
Czym się cieszyć? Jeśli ciszą, która jest r. żeńskiego, to trzeba nieco inaczej: Nie dane mu było cieszyć się nią zbyt długo.
Valrim pisze:Idąc, poczuł, że następuje na coś bardzo miękkiego.
Idąc - wyrzuć, wiemy, że szedł przed siebie. Napisałeś o tym w pierwszym zdaniu tego akapitu.

Zastanów się również nad jeszcze jedną rzeczą - idzie lasem, więc ładnie pachnie, prawda? Nie poczuł smrodu padliny? Musiał nadepnąć na psa, by się zorientować? A chmura much?
Valrim pisze:Od zawsze fascynował się antropologią.
antropologia - z greki ánthropos - człowiek, logos - nauka, więc co ma pies i kot do antropologii?

Kilka razy opowiadasz tę samą rzeczy - martwy pies w lesie - najpierw opis w lesie, potem żonie, koledze i wreszcie leśnikowi. Spróbuj ujawniać nowe szczegóły, rozszerzaj pole widzenia czytelnika, nie powtarzaj tego samego.

Myślę, że wstęp jest za długi.

Powodzenia.
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf

3
Hej,
Tylko ten sielankowy nastrój sprawiał, że Marek ciągle tkwił w lesie. Kolejne podmuchy wiatru pchały go cały czas przed siebie. Już kilka godzin wcześniej pogodził się z myślą, że nic dzisiaj już nie upoluje. Szedł powolnym krokiem i zaciągał się głęboko świeżym i orzeźwiającym powietrzem. Znalazł się już tak daleko, że stracił pewność gdzie tak naprawdę jest. Ciągle jednak wiedział gdzie mniej więcej znajduje się polna droga, która powinna go zaprowadzić do miejsca w którym zaparkował.
Powycinałbym.
Nagle wysoko nad głową Marka pękło kilka patyków.
Czepiam się.
Dla mnie patyk to gałązka, zerwana jakiś czas temu (domyślnie sucha). Na drzewie są gałązki/gałęzie.
A nad głową Marka rozległ się dźwięk łamanych gałązek :)
(...)rześkiego snu(...)
To właściwie dwa przeciwstawne słowa i zupełnie (moim zdaniem) się nie komponują.
(...)sama padlina nie wyglądała zbyt dobrze.
A może padlina dobrze wyglądać?
Nawet po ponad dwudziestu latach dokładnie pamiętał kota którego przejechał jego dziadek. Do dzisiaj nie może wyrzucić z pamięci widoku mózgu wychodzącego przez dwie dziurki, które jeszcze kilka sekund wcześniej były zajmowane przez gałki oczne.
Trzymamy się jednego. Nie mógł.
Zwierzakowi i tak nie pomoże(...)
Nie wiem czemu, ale zabrzmiało to jakoś ironicznie po opisie że to truchło/padlina itd.
Takie przemyślenia to raczej w związku z np. konającym a nie dającym się uratować, a nie padliną, prawda?
- To nawet lepiej. Nie rozumiem jak w ogóle można dla rozrywki zabijać niewinne zwierzęta – powiedziała z wyrzutem kobieta, będąca od zawsze przeciwnikiem wszelkiego rodzaju polowań. – Wytłumacz mi dlaczego nie możesz znaleźć sobie normalnego sposobu spędzania wolnego czasu? Na przykład jeżdżąc na rowerze? Albo mógłbyś napisać jakąś książkę – mówiąc ostatnie zdanie ugryzła się w język, przypominając sobie jak wielkim przeciwnikiem czytania jest jej małżonek.
Sztuczny ten dialog jak diabli.
Pomyśl, są małżeństwem dziewięć lat, więc jeśli ona nie akceptuje polowań to musieli już o tym rozmawiać tysiące razy, a dialog wygląda jakby toczył się po raz pierwszy. I kompletnie nie kupuje "przeciwnika czytania" bo to jakiś absurd. Dodatkowo ona radzi mu aby napisał, a nie przeczytał :)
- No może z tą książką nie trafiłam, ale na pewno istnieje bardziej pokojowy sposób na zagospodarowanie wolnego czasu.
Pokojowy nie gra. Może humanitarny?
Strasznie dziwna sprawa, nie myślałem, że natrafię na psa tak daleko w lesie.
Głęboko w lesie jest naturalniejszym zwrotem.
Skończyli rozmawiać w chwili kiedy na ekranie znowu zawitał serial.
Kiepski zwrot. A jeśli już to raczej na ekran.
- Dzwonię do pana z dosyć nietypową sprawą.
W nietypowej sprawie.
- Dzwonię do pana z dosyć nietypową sprawą – zaczął niepewnie Marek, nie wiedząc jak taktownie przejść do sedna. – Mianowicie chodzi o to, że byłem wczoraj w lesie i natrafiłem na dosyć nietypowe znalezisko.
Sprawa nietypowa to i znalezisko nietypowe, ale można użyć innego słowa żeby uniknąć powtórzenia.
Po zakończeniu rozmowy leśniczy Hubert dopił poranną kawę, dogasił porannego papierosa i starym Oplem Corsą ruszył w stronę wskazanego zagajnika.

Samochód którym jechał był stary i wysłużony.
Jedno "stary" do wykasowania, wybierz które :)
Auto, mimo filigranowych rozmiarów parło raźnie przed siebie, pozostawiając w tyle ogromną smugę spalin.
Mi "filigranowy" użyte w stosunku do samochodu nie pasuje. Ale może się czepiam.
Mężczyzna z obrzydzeniem spojrzał na makabryczną kompozycję.
Tę.

Ogólnie.
Nie jest źle.
Jest trochę problem z dialogami - da się w nich wyczuć sztuczność.
Zdania są moim zdaniem przeładowane i ich skrócenie da lepszy efekt.
Historia zaczyna się jakby schematycznie, ale jest ciekawa i wywiera raczej pozytywne wrażenie ogólne.

Pozdrawiam

G.
"Każdy jest sumą swoich blizn" Matthew Woodring Stover

Always cheat; always win. If you walk away, it was a fair fight. The only unfair fight is the one you lose.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron