1.
Przemierzał zatłoczone miasto.
Jego dwukołowy rumak pędził jak oszalały. Inni mieli podobne. Tylko niektórzy szczycili się większymi – nieco bardziej zmechanizowanymi.
Wpadł w uliczkę Xunusis. Cieszył się. Wiedział, że zaraz będzie u niej.
Ustawił „wierzchowca” pod schodami, obok pustych butelek Lychee. Yu Tian zostawiła dla niego sporo miejsca – spokojnie zmieściłaby się cała gromadka rowerów, gdyby tylko miał kto za nie zapłacić. Jeszcze wszystko przed nimi. Dorobią się.
Poprawił czapkę i nacisnął przycisk.
- Tak?
- To ja.
Wpuściła go do budynku.
Miał ochotę przebyć drogę do mieszkania w jak najkrótszym czasie. Zatopić się jej ramionach i razem wyruszyć do świata zmarłych. Dzisiaj jednak wchodził powoli, licząc każdy krok. Miał nadzieję, że będzie parzysta liczba stopni i luba przyjmie jego prośbę. Jak powiadał stary wuj Li – cong: „Chcesz oczarować panienkę, policz wszystkie przeszkody jakie będziesz mieć na drodze.” Pamiętał jak bardzo denerwowały go mądrości krewniaka. Zamiast normalnie powiedzieć, co działa na kobiety, jaki zapach lubią najbardziej, czy wolą kwiaty magnolii czy klasyczną różę chińską – owijał w bawełnę.
A jednak parzyście.
Stanął przed drzwiami dziewczyny. Zapukał. Drzwi otworzyły się.
- Hej Weng. Wchodź. – Kobieta stała przed nim w piżamie. Nie myślała o podróży do krainy.
Po prostu chciała się trochę odprężyć.
- Hej. Wziąłem największą porcję. Mam nadzieję, że nie będziesz narzekać.
Wszedł do pomieszczenia.
- Dzisiaj nie. Musimy mieć siłę. Z resztą, mam już dosyć tej głupiej diety. Wziąłeś sos sojowy?
- Chyba tak.
Zamknęła za nim drzwi i usiadła na dywanie. Mężczyzna usadowił się obok. Patrzył jak zgrabne palce otworzyły tekturowe pudełko. Z trzaskiem rozłączyły bambusowe pałeczki i podały mu taką samą parę. Yu Tian powoli chwyciła sajgonkę. Zamoczyła w kleistym, ciemnym sosie. Podniosła wzrok. Wang przyglądał się.
- Co jest?
- Nie, nic, nic.
- No to częstuj się.
- Jakoś nie mam ochoty.
- Oj przestań.
- Nie, poważnie.
- Jeśli nie zjesz to poskarżę się Mistrzowi. – Zagroziła pałeczkami. Wyglądała dzisiaj jakoś inaczej.
- Zmieniłaś fryzurę?
- Tak. Podoba ci się?
- Bardzo. – Uwielbiał ją. Nawet z krótszymi włosami wyglądała wyjątkowo kobieco. Ta długość wyraźnie dodawała jej charakteru.
Wstała nagle, znikając za parawanem.
- Zobacz też, co sobie kupiłam! – W rękach trzymała długą, letnią tunikę. Pomarańczowe wzory kwiatów były po prostu urocze. Nie mógł się doczekać, aż zobaczy ją w ich otoczeniu.
- Założysz?
- Nie teraz.
- To kiedy?
- Może jutro, jak pójdziemy do matki.
- Dopiero...?
Był trochę zawiedziony. Odwiedziny u rodzicielki nie były dobrymi okolicznościami.
Cały zestaw sajgonek został pochłonięty w zadziwiającym tempie. Dziewczyna „wmusiła” w niego dużą część jedzenia. Mówił, że nie chce, że nie jest głodny. Nie chciał jej niczego zabierać. Wiedział, że taka chwila, kiedy raczy się tymi, jej zdaniem, tłustymi rzeczami, może się szybko nie powtórzyć. Niestety po pięciu minutach nie wytrzymał. Skusił się. Nie potrafił jej odmawiać.
- To co? Wchodzimy?
- Jak chcesz. W sumie dzisiaj nie jestem im potrzebna, z tego, co słyszałam. A wiesz, co jest w tym najdziwniejsze? – zapytała.
- Hm?
- Że niejedna Chinka pokroiła by się, by być teraz na moim miejscu.
- No pewnie. Jesteś jak w tych filmach. Wybranką. Jedyną, która może uratować świat. – Zaśmiał się. Tak naprawę nie było mu wcale do śmiechu. Wiedział, że dziewczyna nie żartuje.
Nagle jednak zmieniła temat:
- A wiesz, że pojutrze są walentynki?
- Tak.
- To co? Idziemy gdzieś?
- Jeśli twoja matka nam pozwoli…
- Czemu miała by nie pozwolić?
- Wiesz jaka ona jest.
- A, proszę cię. Nie przesadzaj.
Wcale nie przesadzał. To istna bestia. W ciele niepozornej staruszki. Ale należy się jej szacunek – jak każdej rodzicielce.
- Dobra, wchodzimy. Mistrz się upomina – powiedziała po chwili.
Świat Guo był straszny.
Przeraziłby niejednego. Ciemne labirynty ciągnące się w nieskończoność zmierzały donikąd. Oświetlone tylko gdzieniegdzie błędnymi oczami chińskich demonów.
Byli blisko Mistrza Guo. Yu Tian czuła jego oddech. Weng słyszał chrapanie.
- Nienawidzę tego. W sumie mogłem zostać.
- Nie kazałam ci tu schodzić.
- No tak… Wiesz. Muszę cię o coś spytać.
- No?
Chłopak nie zważał na ciche jęki opętanych dusz. Chwycił za rękę skołowaną dziewczynę.
- Chcesz za mnie wyjść?
Nie wiedziała, co odpowiedzieć.
- Teraz? Serio?
Musiał ustąpić.
Guo leżał. Jego duża, świńska głowa poruszała się miarowo.
- Co za paskudztwo.
- Musimy poczekać aż się wybudzi. Wziąłeś moją książkę?
- No. Masz. – Chłopak podał jej ulubioną powieść.
Wiele razy musieli czekać na pozwolenie od Mistrza Guo – czasami nawet godzinami. Choć na górze czas zdawał się nie upływać, na dole para doświadczała jego bezwzględności.
– Ckliwy bełkot i tyle.
- Czytałeś?
- Tak, początek.
Guo zachrapał głośniej.
- I jak?
- Beznadzieja. Jakaś piękna Chinka spotyka przystojnego Chińczyka. Zakochują się w sobie. Jednak rodzice nie pozwalają na ślub. – Przewrócił oczyma. – Nuda.
Yu Tian czekała aż Mistrz się obudzi. Bariera wymiaru była dzisiaj szczególnie cienka. Weng gadał. Gou spał.
Powoli traciła cierpliwość.
*
Wyjechali z Pekinu o trzynastej dwadzieścia siedem.
Gdy przybyli, matka Yu Tian siedziała na progu szarego domu, skubiąc fasolę.
Na ich widok mina staruszki stężała. Nie przerywała pracy.
- Jesteśmy w końcu – odezwała się dziewczyna.
- Dzień dobry pani.
- Trzeba było mi nie mówić, że będziecie o piętnastej.
- Jakoś tak wyszło. Wybacz mamo.
Weng zawsze, gdy tylko przybywali do rodzinnego domu swojej dziewczyny, nie mógł się nadziwić jak bardzo Yu Tian się zmienia. Chodzi prosto. Sztywno. Jakby połknęła kij. Czasami śmiał się, że staruszka jest ich życiowym Duhkha. A odwiedziny mają na celu uduchowić każdego z osobna - tylko nie samą staruszkę. Przecież ona jest chodzącą Dewą. Już dawno wzbiła się na wyżyny, osiągając nirwanę.
Kobieta nałożyła do glinianych naczynek sławną Ah Zong Mian Xian. Młodzi uwielbiali to danie. Matka, trzeba było jej przyznać, była bardzo dobrą kucharką. Weng zarzucał jej jednak, że specjalnie dodaje więcej chrzanu, na który jest uczulony.
- Po co przyjechaliście?
- Do ciebie mamo. W odwiedziny.
- W odwiedziny, tak…? W tym roku mamy mało makaronu.
Dziewczyna wiedziała, że gdy tylko zostaną same zacznie na nią krzyczeć. Zawsze tak robiła. W ukryciu przed Wengem i sąsiadami. Ci zresztą robili tak samo. Tylko dla odmiany - na swoich córkach.
Gdyby tylko matka wiedziała, że to właśnie od jej wyrodnej córki zależy to, czy demony wyjdą na wierzch i przekroczą barierę pochłaniając przy tym tysiące istnień. Może omijałaby głowę i nie szarpała tak mocno za włosy.
Walentynki to najlepszy czas na oświadczyny.
Wtedy dusze przodków są przychylniejsze. Przypominają sobie stare lata - kiedy sami cierpieli z powodu nieodwzajemnionej miłości i pocałunków.
Pomagają dzisiaj młodym postąpić jak najsłuszniej. Powolutku. Pchając chłopców do działania.
Chwycił ją za rękę.
- Mogę?
- No, dawaj.
- Wyjdziesz za mnie?
2.
Na początku, zasztyletował się z powodu własnej brzydoty i wstąpił do piekła. Podczas wyprawy na powierzchnię, piękną Chinkę zauważywszy, zakochał się i powtórnie narodził. Uwiódł młodą, która po siedmiu latach powiła mu córkę – na obłoku z kwiatów, przy rykach demonów i… cichym kwiczeniu świni.
Światło
Każdy przygotował się na nadejście święta.
Przed niewielkimi, drewnianymi domkami wisiały kolorowe lampiony. Dzieci biegały po dróżkach umorusane słodkimi, ryżowymi ciasteczkami, weselsze i znacznie bardziej poobijane niż zwykle. Łapały ryby, ścigały się na rowerach – kto pierwszy pokona trasę od brzoskwini, do niedołężnego staruszka.
- Ej! - krzyczało jedno z nich. - Oszukujesz!
- Po prostu za późno wystartowałaś, głuptasie. Miało być na trzy.
- No i było! A ty jechałeś na dwa!
- Nieprawda.
- Nawet nie zdążyłam poprawić włosów!
- Tian! Nie gadaj głupot.
- Oszukuje! Oszukuje! – wołała, jakby tylko czekała, aż ktoś z dorosłych rzuci się na chłopaka i wymierzy mu karę.
- Debilka.
Kopnęła go lekko i wskoczyła na rower. Wracała do matki. Bała się, że ktoś zacznie przeraźliwie krzyczeć, albo spróbuje oderwać jej czerwone od wstydu ucho.
Kobieta czekała w sypialni. Brat przygotowywał się do wieczornego Tańca Lwa. Stał przy okienku w tradycyjnym, zwierzęcym stroju.
- Muuhuhu! – Wyskoczył na nią, gdy tylko weszła do pokoiku. Pisnęła cicho i schowała się za spódnicą matki.
- Kei-thing, przestań. Kiedy w końcu przyjdzie ten chłopak? Już mam was naprawdę dosyć…
- Zaraz powinien być, mamo. – Znowu rzucił się na przerażoną dziewczynkę. – A gdzie ten twój kochaś, Tianka? Może zjadły go… lwy?!
Odskoczyła i wybiegła na zewnątrz z chichotem. Lubiła zabawy z bratem. Miała nadzieję, że ten zacznie ją gonić po całej wsi, ale zawiodła się i nieco smutna zwolniła kroku.
- Miała być – wychrypiała kobieta.
- Chwilka.
- Chwilka już minęła. – Zmarszczyła czoło. – Gdzie to dziewuszysko się pałęta, na męża! Miała mi pomóc. Znowu mnie z tym zostawiła!
- Pewnie całuje się z tym chłopakiem. Wengiem? Nie zdziwiłbym się.
- Kei-thing! – Spojrzała wymownie. – Ona ma dopiero dziewięć lat!
Zaśmiał się. Nie zamierzał komentować i wyprowadzać kobiety z błędu. Niech żyje w błogiej, matczynej nieświadomości.
- Jeszcze trochę i będzie chciała wyjechać do miasta – skwitował.
Kobieta zrobiła przerażoną minę. Przerwała na chwilę pracę, by lepiej przyjrzeć się synowi.
- Tak myślisz?
- No… Ja myślałem o tym, jak byłem trochę starszy od Tianki. Podobno szukali jakiś krawców w okolicach Pekinu.
Zacisnęła usta i wróciła do ubijania soi. Zaciekle wpatrywała się w rozbryzgujące, mokre kawałki. Chłopak kontynuował:
- Odpuściłem, jak przydzielili mnie do tej grupy teatralnej. Zresztą...czy to ważne? Nigdzie nie zamierzam jechać
Zwolniła.
- Dobrze ci tu z nami? – zapytała.
- No.
Nastała cisza.
- Dobra, muszę się ubierać.
- Nie zapomnij o masce.
- Wiem.
Wszystko zaczęło się właśnie w tym dniu. Zaraz po wyjściu z domu.
Stali koło siebie zafascynowani płomiennym blaskiem. Koń zdawał się galopować, cienie tworzyć iluzję. Lampion budził największe zainteresowanie. Miejscowi artyści w tym roku postarali się szczególnie – zjeżdżali się miastowi i ludzie z całej okolicy – co jakiś czas słychać było westchnienia, rozmowy na temat doboru papieru, jakości wykonania i konstrukcji mechanizmu obrotowego.
Yu Tian ukradkiem spoglądała na kolegę. Od obchodów jeszcze bardziej fascynowały ją iskrzące się oczy chłopca. Widziała jak na tęczówkach Wenga pojawiają się i znikają małe plamki czerwonych światełek. Zadawał się jej nie zauważać. Z ciekawością godną dwunastolatka, bawił się wisiorkiem na jednym ze straganów. Nadal bolała go noga. W końcu jednak wypalił:
- Co się tak gapisz?
- Ja?
- Ty.
- Nie gapię się.
- Nie gadaj głupot, Tianka…
- Ciiii. Zaczyna się!
Pisnęło jakieś dziecko. Grupka staruszek rozpierzchła się niespodziewanie, obierając jakby z góry ustalony kierunek – stanowisko z przekąskami. Na środek łąki wpadły cztery postacie. Dziwne, przebrane w kolorowe stroje. Jeden z nich uniósł Yu Tian sprawnym ruchem.
Normalnie, widok porywanej przez jakiegoś człowieka dziewczynki, były niepokojący. Jednak ludzie z wioski przyzwyczaili się do tego zjawiska. Co roku, na święto Yuanxiao, było tak samo: mała znikała w obszernym stroju tancerza, jakiś chłopak panikował i rzuca się w ich kierunku. Znana wszystkim Ciotka Mlu, przewracała wyłupiastymi oczami. Nienawidziła dzieci – z wzajemnością.
Kei-thing wypuścił Tiankę. Wykonał obrót i powrócił do ustalonej choreografii. Rozbrzmiały bębny i fujarki - zaczynał się taniec lwów.
Weng był starszy o trzy lata - imponował jej.
Nikt tak jak on: nie taszczył ogromnych worków z ryżem, nie łowił tłuściutkich okoni i nie plótł takich wytrzymałych, wiklinowych koszy. Pomagał, w czym mógł, bawił się z nią i wspierał na drodze młodej uczennicy. Mistrz Guo na początku nie polubił chłopca:
- Co to ma znaczyć? – zakwiczał.
- To Weng.
- Wiem, kim jest. Tylko, co on tutaj robi?
- Przyszedł po mnie.
Chłopak stał z wytrzeszczonymi oczami. Nie mógł się nadziwić, że to, co mówiła przyjaciółka, było prawdą.
- A medytacja?
- Mieliśmy iść razem nad rzekę. Powinniśmy skończyć o siódmej naszego czasu, a jest już dwudziesta.
- Yu Tian!! – ryknął.
Podniósł się na raciczkach i ukazał w całej swojej świńskiej okazałości.
Dziewczynka dzielnie uniosła brodę - nie bała się, nie skrzywdziłby jej. Chłopak nie mógł się ruszyć.
Mistrz poczerwieniał ze złości, Yu Tian ze wstydu – Weng musiał oglądać ich „rodzinną” sprzeczkę. Obawiała się, że zostanie odebrana jako straszna awanturnica.
Świniak westchnął:
- Tylko nie na długo. Przyjdę po ciebie o pierwszej. Pamiętaj.
Pobiegli razem nad wodę.
Wtedy po raz pierwszy się pocałowali.
Półcień
Musiała cały dzień płakać.
Weng przygotowywał rodzinny dom, kupił Baijiui parę potrzebnych rzeczy. Matka Yu Tian była nad wyraz miła. Co rusz pytała córkę, czy czegoś potrzebuje, czy woli fasolę od kiełków bambusa, czy nie chce, żeby otworzyła okienko. W swej dobroduszności i nadopiekuńczości była bardziej nieznośna niż zwykle. Szczerzyła żółte zęby w starczym uśmiechu. Plamy wątrobowe zniekształcały się pod wpływem przeróżnych, nienaturalnych grymasów.
Dziewczyna wyszła z domu.
Była godzina medytacji. Usiadła pod drzewem figowym – tak jak to robił Budda – i zamknęła oczy.
Miała dosyć tego dnia. Śmiech i słodki głos matki doprowadzały ją do szału. Nie była też pewna, czy chce poślubić Wenga. Kochała go, ale nie na tyle, żeby się czegokolwiek wyrzec. Nawet głupich odwiedzin Guo.
Mrok
Mistrz był dzisiaj szczególnie nerwowy.
Nie mógł spać, ani odpowiednio się posilić. Czuł, że Yu-Tian ma kłopoty. Próbował na moment zapomnieć o problemach ludzkości. Przechadzał się po labiryntach, czytał wyryte, demoniczne hasła - począwszy od:” Opętani umierają ostatni”, a skończywszy na: ”Odrąbiemy ci głowę – ruch poparcia Palihmoka”. W akcje desperacji odwiedził starych znajomych – państwa Menshen. Cudowną parę.
- Napijesz się czegoś?
- Nie, dziękuję kochana. Jestem strzępkiem nerwów… Nie przełknę.
- Coś się dzieje?
- Yu Tian.
- Co tam u niej? Chora?
- Nie słyszałaś? Ma walczyć z dziesięcioma słońcami. No i… zerwała kontakt z narzeczonym, zaraz po tym jak się jej oświadczył.
- Tak po prostu?
- No.
- Jak to? – Spuścił ślepia.
- Wolała zostać z nami.
- No popatrz. Nie do wiary… I że tak można? Przecież się kochali.
- No, kochali.
- Guo. Co jest?
- Wiesz… - westchnął. – Szkoda mi go.
- Nie dziwię się.
- Ale wiesz. Bo my musieliśmy, no… ten tego. Jakby go cofnąć w rozwoju.
- Co?!
- No.
- Dlaczego?! Mógł poszukać sobie nowej żony!
- To nie tak. – Mistrz chwycił porcelanową filiżankę. Uwierała go ta przeklęta mala. Czuł, że się poci, a raciczki odmówią posłuszeństwa. – On wiedział o niej. Dużo. No tak jakoś wyszło.
Mistrz po rozmowie poczuł się jeszcze gorzej. Postanowił się przemóc i pójść do podziemnego lekarza. Skręcił w jeden z zaułków i lekko przestraszony, zatrzymał się przed wielgachnym, pulsującym pomarańczowym światłem drzewie.
- Hh..halo? - wykwiczał.
- Taa?
- Mogę wejść?
- Nee.
- Coś się ze mną dzieje.
Z konaru wyłoniła się mglista, fioletowa poświata. Uformowana w nierealną, demoniczną twarz, prychnęła na Gua:
- Noo?
- Strasznie mi duszno. Chyba mam gorączkę i jeszcze te bolące uszy...
- Uszyyy?
- Tak. Gardło też.
- Hmmm.
Obłok zawirował. Uniósł się ponad pysk Mistrza.
- Świnka.
- Co?
- Pij dużo. Leż dużo. Odpoczywać musisz.
Guo wrócił do swojego kątka. Przykrył się mchem i zapadł w twardy, niespokojny sen. Po przebudzeniu, posłaniec miał przynieść świeżą dostawę soku ze sfermentowanych jabłek, ale jak na złość, pomylił zamówienia - przynosząc złocisty nektar z fig.
*
Wybiegła na niewielką polanę.
Dziewczynki bawiły się w ciuciubabkę, śmiały i żartowały – razem z małym chłopczykiem. Ciągnął je lekko za włosy i niby przypadkiem, otaczał patykowatym ramieniem.
Od razu poznała w nim młodego Wenga – po wiecznie roześmianych oczach i troskliwym uśmiechu. Yu Tian stanęła, gdy tylko ich zauważyła. W małych Chinkach widziała siebie sprzed kilkunastu lat, w chłopcu narzeczonego, któremu miała przyrzec wierność. Ożeni się z inną – może nawet jedną z tych małych.
Jednak nie dlatego się zatrzymała.
Dzieci przeczuwały, że coś się zbliża. Co jakiś czas milkły i poważniały, zaprzestając zabaw. Nie widziały ani kobiety, ani kilku słońc przebijających zza ciemnych chmur. Koło niewysokiej góry coś gwałtownie się poruszyło - jakaś zielona plama - i zdawało się powoli zmierzać w ich stronę.
- Bosko – westchnęła.
Znowu ojciec zostawił ją całkiem samą z problemem, nie posłał nawet kilku demonów. Po prostu – masz, martw się. Tak było przez cały czas – Mistrz zastępował jej tatę, mentora i nauczyciela, a ten zapchlony Zhong Kui siedział na tyłku i nie robił kompletnie nic. Rzeczy, które powinien wypełniać, odwalał nic nieznaczący bożek. Chinka miała zwyczajnie pecha. Guo także.
Zdążyła poprawić włosy – przynajmniej tym razem.
Pierwszy potwór zbliżał się, był już zaledwie pięćset metrów od wioski.
- Auu! – krzyknęła dziewczynka. – Nie rób!
Chłopiec pociągnął za mocno. Wyrwała z jego ręki warkocz i odskoczyła jak przestraszona sarenka.
- Mam cię! Huxsi. Złapana!
Koleżanka chwyciła ją za ramię. Weng stał. Ze skupioną miną oglądał górę. Podnóże przysłania wieczorna mgła, koniki polne nie wydawały z siebie żadnych dźwięków, jakby przestraszone, kryły się za źdźbłami traw. W powietrzu unosił się zapach wilgotnej kory.
- Wracamy? Zimno trochę…
- No.
- Huxsi, czekaj. – Młody Weng zatrzymał dziewczynkę. - Odprowadzić cię?
Chwyciła wachlarz od Mistrza.
W jednej chwili była przy stworzeniu. Ogromne cielsko zatrzymało się i zafalowało. Potwór wlepił w nią niebieskie ślepia.
- Po co ci to? - zapytała Yu Tian.
Przybysz nie odpowiedział.
- Wracaj do domu.
Cisza.
Unosił się nad ziemią, rzucając nieprzenikniony cień na uprawę pani Fenxsi. Nozdrza stworzenia powiększały się i kurczyły - z nimi przychodziły i odchodziły silne podmuchy wiatru.
- Słyszysz?
Yu Tian nie miała ochoty na walkę. Chciała wrócić do swojego Pekińskiego mieszkania i tam w spokoju, oddać się własnym zajęciom. Może namówić Mistrza do odzyskania Wenga.
- Super...i chce ci się tak? Dobra.
Lekko zirytowana napięła cięciwę. Houyi był szczególnie hojny. Pożyczył jej swój łuk i strzały. Jednak sam, nie chciał się zbliżać do potworów – miał do nich szczególny uraz.
Trafiła w oko. Potwór wydobył z siebie przeraźliwy skowyt – zwabiając przy tym kolejne bestie.
Dzieci dawno zniknęły z łąki. To wtedy Weng po raz pierwszy pocałował Huxsi – przed drzwiami jej domu. Yu Tian osiągnęła szczyt buddyjskiej kariery. Mistrz Guo już nigdy nie wyzdrowiał.
Re: Mistrz G
2Witam.
Przeczytałem. Potrzebowałem dwóch podejść.
Niestety tekst mnie nie wciągnął. W żaden sposób. Nie rozumiem go. Nie rozumiem bohaterów, ich motywów, wiem tylko, że mistrz Guo jest świniakiem. Nie wiem o co idzie głównej bohaterce. Zaprawdę, nie wiem. Dialogi drętwe i pisane "na siłę". Rozumiem, że to fantastyka, że Chiny.. ale ja kompletnie nie mogłem się zorientować w jakim czasie wydarza się twoja fabuła. Piszesz, że chłopak głównej bohaterki przyjechał dwukołowym rumakiem, co podsuwa myśl, że żyli w XX wieku. No, w porządku, ale skąd mam wiedzieć, czy żyli w latach 30-tych, bądź 40-tych? Czy może bohaterowie są współcześni? Nie pojawiają się I-phony, tablety, reklamy... Bohaterka chodzi z łukiem i strzela do potworów. Pewnie więc dzieje się w przeszłości. Z tekstu jednak jednoznacznie to nie wynika. W ogóle fragment sprawia wrażenie wyrwanego z kontekstu, z większej całości. Ogólnie więc pozostawiłaś mnie w jakiejś próżni i zawieszeniu. Czuję się skonfudowany poznawczo
Kończę i pozdrawiam.
Przeczytałem. Potrzebowałem dwóch podejść.
Niestety tekst mnie nie wciągnął. W żaden sposób. Nie rozumiem go. Nie rozumiem bohaterów, ich motywów, wiem tylko, że mistrz Guo jest świniakiem. Nie wiem o co idzie głównej bohaterce. Zaprawdę, nie wiem. Dialogi drętwe i pisane "na siłę". Rozumiem, że to fantastyka, że Chiny.. ale ja kompletnie nie mogłem się zorientować w jakim czasie wydarza się twoja fabuła. Piszesz, że chłopak głównej bohaterki przyjechał dwukołowym rumakiem, co podsuwa myśl, że żyli w XX wieku. No, w porządku, ale skąd mam wiedzieć, czy żyli w latach 30-tych, bądź 40-tych? Czy może bohaterowie są współcześni? Nie pojawiają się I-phony, tablety, reklamy... Bohaterka chodzi z łukiem i strzela do potworów. Pewnie więc dzieje się w przeszłości. Z tekstu jednak jednoznacznie to nie wynika. W ogóle fragment sprawia wrażenie wyrwanego z kontekstu, z większej całości. Ogólnie więc pozostawiłaś mnie w jakiejś próżni i zawieszeniu. Czuję się skonfudowany poznawczo

Kończę i pozdrawiam.
4
Bardzo fajny klimat. Nie siedzę za bardzio w kulturze wschodu, ale to opowiadanie ma swój charakterystyczny klimat. Podoba mi się kreacja bohaterki i tło (matka, wychowywanie sie na jakichś pekińskich przedmieściach).
Masz bardzo bogate słownictwo. Ogólnie czytałam z zaciekawieniem.
jednak... jak poprzednik, niewiele zrozumiałam. Przez cały czas odnosiłam wrażenie, że dzieje się coś niesamowitego, tylko nie do końca wiem, czy to poprawnie łapię i czy skupiam się na odpowiednich wątkach. W tekście jest chaos nie wiem, czy zamierzony czy nie. W jednym miejscu dodaje uroku, daje poczucie głębi, bahaterowie nie są płascy, stoi za nimi jakaś historia i charaker, ale z drugiej strony ta fragmentaryczność powoduje że jako czytelnik czuję się zagubiona.
Nie mam zielonego pojęcia, w jakim wieku są bahaterowie. O co chodzi z potworami. Pojawia się zagubienie czasowe. Tym bardziej, że bohaterowie używają słów związanych z naszymi czasami - np. serio.
Yu Tian - podoba mi się to imię.
Ogólnie więc jestem na plus, jeśli chodzi o klimat i fabułę, ale popracowałabym nad odrobinę jaśniejszym wykonaniem.
Pozdrawiam ;-)
Masz bardzo bogate słownictwo. Ogólnie czytałam z zaciekawieniem.
jednak... jak poprzednik, niewiele zrozumiałam. Przez cały czas odnosiłam wrażenie, że dzieje się coś niesamowitego, tylko nie do końca wiem, czy to poprawnie łapię i czy skupiam się na odpowiednich wątkach. W tekście jest chaos nie wiem, czy zamierzony czy nie. W jednym miejscu dodaje uroku, daje poczucie głębi, bahaterowie nie są płascy, stoi za nimi jakaś historia i charaker, ale z drugiej strony ta fragmentaryczność powoduje że jako czytelnik czuję się zagubiona.
Nie mam zielonego pojęcia, w jakim wieku są bahaterowie. O co chodzi z potworami. Pojawia się zagubienie czasowe. Tym bardziej, że bohaterowie używają słów związanych z naszymi czasami - np. serio.
Yu Tian - podoba mi się to imię.
Ogólnie więc jestem na plus, jeśli chodzi o klimat i fabułę, ale popracowałabym nad odrobinę jaśniejszym wykonaniem.
Pozdrawiam ;-)
7
Heh, fakt;) Wiecie co? Spędziłam na tym tekście (a dokładnie dwóch - bo to zlepka, za co w sumie żałuję) dużo czau. Siedziałam nad nużącymi książkami o Chinach, buddy-źmie, mitologi chińskiej (zaciekawieni mogą sprawdzić w panu google: Houyi, Zhong Kui - powinno coś wyskoczyć);). I już mam uraz do takich klimatów. Brrrr. Mam ochotę na horror...nie jakieś duszki i pierdołki. Dziękuję Climbatize!;) Bardzo.
8
No i to właśnie błąd, Krzywawieża.
Skoro już masz jakieś pojęcie o tej kulturze to powinnaś zdwoić wysiłki.
Ja też podpieram się w swoich opowiadaniach różnymi "pomocami" z XVII wieku, naczytałem się, a i tak odnoszę wrażenie, że o historii Europy tego okresu wiem niewiele.
Problemem są też owe książki popularnonaukowe bądź naukowe tyczące tego okresu: czytanie niektórych mija się z celem.
Ostatnio interesowała mnie postać błazna - poleciałem do biblioteki, zobaczyć co mają na ten temat. Mieli Beatrice K. Otto - Fools are everywhere (court jester around the world).
No i co? I nic. Z książki nie dowiedziałem się niczego wartościowego, oprócz tego, że dworscy błaznowie często bywali akrobatami, śpiewali, recytowali, byli wynagradzani mniej lub bardziej hojnie. Książka jest erudycyjna i podaje dziesiątki przykładów takich sytuacji. I co z tego? Cóż to niby wnosi do mojej wiedzy? A do tego taka nudna, że Panie zmiłuj się...
Wymaga się od autorów aby mieli pojęcie o tym o czym piszą - całkiem słusznie. Ale starzy wyjadacze przestrzegają - nie wszystko co wiesz, wykorzystasz, a czasami stracisz dużo czasu na przedzieranie się przez gąszcz informacji, które zupełnie cię nie interesują. Trzeba się pogodzić. Albo zmienić branżę
.
* * *
Nie chcę cię zniechęcać do horrorów - każdy ma prawo pisać o czym chce. Po prostu zastanów się, czy nie szkoda czasu i pracy, którą już włożyłaś w kulturę orientalną. Cierpliwość w pracy twórczej powinna procentować.
Dobra, kończę wynurzenia. Pozdrawiam.
Skoro już masz jakieś pojęcie o tej kulturze to powinnaś zdwoić wysiłki.
Ja też podpieram się w swoich opowiadaniach różnymi "pomocami" z XVII wieku, naczytałem się, a i tak odnoszę wrażenie, że o historii Europy tego okresu wiem niewiele.
Problemem są też owe książki popularnonaukowe bądź naukowe tyczące tego okresu: czytanie niektórych mija się z celem.
Ostatnio interesowała mnie postać błazna - poleciałem do biblioteki, zobaczyć co mają na ten temat. Mieli Beatrice K. Otto - Fools are everywhere (court jester around the world).
No i co? I nic. Z książki nie dowiedziałem się niczego wartościowego, oprócz tego, że dworscy błaznowie często bywali akrobatami, śpiewali, recytowali, byli wynagradzani mniej lub bardziej hojnie. Książka jest erudycyjna i podaje dziesiątki przykładów takich sytuacji. I co z tego? Cóż to niby wnosi do mojej wiedzy? A do tego taka nudna, że Panie zmiłuj się...
Wymaga się od autorów aby mieli pojęcie o tym o czym piszą - całkiem słusznie. Ale starzy wyjadacze przestrzegają - nie wszystko co wiesz, wykorzystasz, a czasami stracisz dużo czasu na przedzieranie się przez gąszcz informacji, które zupełnie cię nie interesują. Trzeba się pogodzić. Albo zmienić branżę

* * *
Nie chcę cię zniechęcać do horrorów - każdy ma prawo pisać o czym chce. Po prostu zastanów się, czy nie szkoda czasu i pracy, którą już włożyłaś w kulturę orientalną. Cierpliwość w pracy twórczej powinna procentować.
Dobra, kończę wynurzenia. Pozdrawiam.
9
Jestem zdania, że należy łączyć przyjemne z pożytecznym. Napisz horror z chińskim demonem. 

Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium
Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium
Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka
10
Hmmm...
Nie, nie porzucam na dobre tej chińskiej historii. Chcę ją kończyć, jak najszybciej. Tylko na jakiś czas się zdystansować do całej tej otoczki. Tyle. Panie, panie, właśnie. I ja tak robiłam, w ogóle nie spędzałam czasu na informacje do ewentualnych tekstów. I co? I wtedy było nijak. Tzn. nadal jest, ale świadomość, że nie odwaliło się maniany jest całkiem przyjemna. Z resztą. Ta Branża nigdy nie była moja - więc nie mam co zmieniać. Takie dłubanie przy opowiadaniach i historyjkach uczy skrupulatności. Agrrh. Nadal się uczę. Szlif, szlif, szlif a będzie git.
Thana! A no. Może. Ale na pewno nie pod publikacje;)

Nie, nie porzucam na dobre tej chińskiej historii. Chcę ją kończyć, jak najszybciej. Tylko na jakiś czas się zdystansować do całej tej otoczki. Tyle. Panie, panie, właśnie. I ja tak robiłam, w ogóle nie spędzałam czasu na informacje do ewentualnych tekstów. I co? I wtedy było nijak. Tzn. nadal jest, ale świadomość, że nie odwaliło się maniany jest całkiem przyjemna. Z resztą. Ta Branża nigdy nie była moja - więc nie mam co zmieniać. Takie dłubanie przy opowiadaniach i historyjkach uczy skrupulatności. Agrrh. Nadal się uczę. Szlif, szlif, szlif a będzie git.
Thana! A no. Może. Ale na pewno nie pod publikacje;)
11
Najgorsze, co można zrobić. to się poddać
Ja przeczytałem jeszcze raz cząstkę tekstu, który będę chciał tu wrzucić do weryfikacji. Mojego bohatera wpędziłem w złamanie kości udowej. I pomyślałem sobie: nigdy tego nie przeżyłeś, nie wiesz jak to jest, czy to boli? czy zespolenie śródszpikowe czuć?
Co zrobiłem? Wujek google, obojętnie jaki mail do chirurga ortopedy w niedzielny poranek i dzięki niemu dowiedziałem się sporo, co pomogło też naprowadzić na właściwe tory w kilku scenach.

Co zrobiłem? Wujek google, obojętnie jaki mail do chirurga ortopedy w niedzielny poranek i dzięki niemu dowiedziałem się sporo, co pomogło też naprowadzić na właściwe tory w kilku scenach.
15
- Co ma zrobić z resztą? - zapytał mały ojca.Krzywawieża pisze:Z resztą
- Co chcesz. Zresztą nie będzie tego dużo.
dziewczyna - kobieta: jest w tych słowach pewna dostrzegalna różnica znaczeń. Dostrzeż ją!Krzywawieża pisze:Stanął przed drzwiami dziewczyny. Zapukał. Drzwi otworzyły się.
- Hej Weng. Wchodź. – Kobieta stała przed nim w piżamie. Nie myślała o podróży do krainy.
Poza tym słowo "kobieta" jest niepotrzebne, wiadomo do kogo szedł i kto otworzył drzwi.
Właśnie - drzwi same się otworzyły, czy zrobiła to dziewczyna? Lepiej pozwól jej działać, odbierz drzwiom zdolność do podejmowania działań.
To pochłonęli sajgonki czy wmuszała w niego jedzenie? Jedno wyklucza drugie. Rozumiem, co chciałaś powiedzieć, ale zaplątałaś.Krzywawieża pisze:Cały zestaw sajgonek został pochłonięty w zadziwiającym tempie. Dziewczyna „wmusiła” w niego dużą część jedzenia.
Według logiki wydarzeń te słowa powiedziała matka. Czy tak?Krzywawieża pisze:Gdy przybyli, matka Yu Tian siedziała na progu szarego domu, skubiąc fasolę.
Na ich widok mina staruszki stężała. Nie przerywała pracy.
- Jesteśmy w końcu – odezwała się dziewczyna.
- Dzień dobry pani.
- Trzeba było mi nie mówić, że będziecie o piętnastej.
- Jakoś tak wyszło. Wybacz mamo.
literówka?Krzywawieża pisze:Zadawał się jej nie zauważać.
Strój uniósł dziewczynkę czy postać?Krzywawieża pisze: Na środek łąki wpadły cztery postacie. Dziwne, przebrane w kolorowe stroje. Jeden z nich uniósł Yu Tian sprawnym ruchem.
Umiejętnie plączesz wydarzenia. Wtrącasz krótkie frazy, które z pozoru nie pasują, a są najważniejsze, rozjaśniają sytuację. Dziwne to pisanie, ale mi się spodobało.
Mały i duży Weng, mentor świnia, tatuś demon - to bardzo intrygujące.
Masz wyobraźnię i możliwości.
Pisz, pisz, pisz.

"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf