EPILOG
Tłusty księżyc, będący jedyną jasną wyspą na przenikliwie ciemnym niebie, wydawał się być strażnikiem nocy. Odbijał się niewyraźnie w gładkiej tafli jeziora, potęgując uczucie spokoju i zadumy. Stojący w towarzystwie wysokich i rozłożystych modrzewi dom był jednym z niewielu miejsc tej nocy, odciętych od nocnego blasku.
Wszystkie światła powygasały, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Mężczyzna po omacku wyszukał latarkę. Przeklął pod nosem. Na ścianie pojawił się tylko niewyraźny jasny punkt. Kilka dni temu miał kupić baterie.
Idąc przed siebie, z trudem utrzymywał latarkę w dłoni. Był cały spocony i rozdygotany. Po głowie krążyło mu tysiące myśli. Wreszcie stanął na szczycie schodów. Jakiś hałas dobiegł z kuchni. Omal nie stracił równowagi. Uspokoił się. Przed postawieniem stopy na każdym ze stopni, upewniał się kilka razy czy ten utrzyma jego napór. Wreszcie koślawym krokiem udało mu się dotrzeć na parter. W tej samej chwili ze szczyty schodów dobiegł go czyiś rechot. Nie był to zwykły śmiech. Szydercze i piskliwe odgłosy przeraziły go do szpiku kości. Poświecił latarką, jednak jej niewyraźne światło niewiele rozjaśniło. Dał sobie spokój. Wiedział, że ma ważniejszą rzecz do zrobienia.
Stawiając każdy kolejny krok czuł jak coraz bardziej opada z sił. Nogi miał jak z waty, nie panował nad ciałem. Ponowni jakiś odgłos z kuchni. Nie wiedział co robić, był kompletnie zdezorientowany. Bał się tego, co może tam zastać. Na szczęście kuchnia była pusta.
Już chciał ruszyć dalej, kiedy kątem oka zauważył otwarte drzwi, prowadzące do piwnicy. Omal nie zemdlał. W tej chwili dotarło do niego, co może tam zastać. Tego bał się najbardziej. Latarka świeciła coraz słabiej. W końcu postawił stopę na drewnianym stopniu. Ten okropnie zaskrzypiał. Mężczyzna nie zwrócił na to uwagi.
W dole dostrzegł niewyraźny światło. Jakby płonęły tam świece. Poczuł jak splot słoneczny uderza go w brzuch. W głowie miał milion myśli. Chwycił spoconą ręką poręczy i ruszył. Każdy kolejny krok był dla niego ogromnym wysiłkiem. Miał ochotę znaleźć się ciepłym w łóżku, z dala od tego wszystkiego.
Wreszcie pokonał ostatni stopień. Bał się wyjrzeć zza ściany. Był niemalże pewien tego co tam zobaczy, jednak starał się przedłużyć ten moment najmocniej jak się da. Oparł się o chłodną ścianę i gwałtownie łapał powietrze. Na górze coś huknęło. Drzwi od piwnicy jakby same się zamknęły.
W końcu wynurzył się zza muru. W pierwszej chwili stał jak wryty, próbując przyswoić sobie to co widzi. Po kilku chwilach grobowej ciszy padł na kolana, ukrył twarz w dłoniach i zaczął żałośnie zawodzić. Bał się ponownie podnieść wzrok. To co zobaczył było najbardziej makabryczną sceną jaką kiedykolwiek widział.
W obu rogach piwnicy płonęły dwie ogromne świece. U stóp każdej z nich spoczywała ludzka czaszka. Płomień rzucał mroczny blask na dwa wiszące ciała. Jedno należało do dorosłej kobiety, drugie do małej dziewczynki. Ich nagie stopy zwisały bezwładnie nad chłodną posadzką. Obie miały długie, kruczoczarne włosy, które w tej chwili oplatały ich martwe twarze. Za ich plecami leżało poszarpane truchło psa. Cała ta scena tworzyła makabryczną kompozycję grozy i okrucieństwa.
Mężczyzna z trudem podniósł się z betonowej posadzki. Nie mógł znieść tego widoku. Wiedział, że musi coś zrobić. Nie może ich tak zostawić. Niepewnym krokiem ruszył w stronę wiszących ciał. Wyjął zza pazuchy nóż. Miał go tam od początku, na wszelki wypadek…
Stając na palcach, z trudem rozciął liny. Oba ciała kolejno upadły na posadzkę. W tej samej chwili mężczyzna stracił resztkę sił. Ponownie padł na kolana i zaczął zawodzić jeszcze głośniej niż wcześniej. W dłoni wciąż ściskał nóż. Przytulił ciała do siebie, chowając czerwoną od łez twarz w burzy kruczoczarnych włosów swojej żony. Trwał tak w bezruchu przez kilka minut, aż z góry znowu zaczęły dochodzić jakieś odgłosy.
Po strachu, który odczuwał przez całą noc, nie było śladu. W tej chwili nie myślał o niczym. Wynurzył zapuchniętą twarz. Jego oczu były bez wyrazu. Powolnym krokiem ruszył w stronę schodów. Przez niezgrabne ruchy, zgarbioną posturę i opuszczone wzdłuż tułowia ręce przypominał żywego trupa. Wątłe światło latarki wskazywało mu drogę.
Kiedy postawił pierwszy krok na kuchennej wykładzinie, elektryczność w całym domu została przywrócona. Wszędzie pozapalały się światła. Zmrużył oczy, nieprzyzwyczajone do takie blasku. Przełknął głośno ślinę. Wiedział, że za chwilę coś się stanie. Był tego pewien, czekał tylko aby stało się to jak najszybciej. Wciąż ściskał kurczowo nóż w dłoni, na której zaczęły wychodzić pęcherze. Kiedy rozejrzał się po oblepionej jasnym światłem żarówek kuchni, narzędzie wypadło mu z ręki. Pomieszczenie wypełnił głuchy odgłos upadającego na wykładzinę przedmiotu. Od początku wiedział, że ten symbol nie jest przypadkowy…
Wszędzie te przeklęte kwadraty. Cała kuchnia była nimi umazana. Wypełniały całą ścianę, pokrywały drzwi szafek kuchennych, były nawet na szybach. Zorientował się, że nie są namalowane czerwoną farbą lecz krwią. Nie zdążył przyswoić tego widoku, kiedy światła znowu zgasły. Tylko z salonu dobiegało przytłumione brzęczenie telewizora. Mężczyzna ruszył po omacku przed siebie. Salon był pusty. Idealną harmonię ciszy i spokoju burzył jedynie śnieżący telewizor.
Nagle poczuł na szyi zimne powietrze. Tak jakby ktoś za nim stał… Odwrócił się gwałtownie, z wysuniętym przed siebie nożem. Wpatrywał się w ciemność, jednak niczego nie mógł dostrzec.
- Wyłaź! Wyjdź, pokaż się! – powiedział niezbyt głośno. – Zamorduję cię, WYŁAŹ!!! – tym razem krzyknął pełną piersią, wyzbywając się resztek strachu.
Poczuł na plecach czyiś dotyk. Nie zdążył się zorientować, kiedy jakaś ogromna i niezidentyfikowana siła uniosła go ku górze. Zawisł w powietrze. Wierzgał się jak opętany, wymachując desperacko nożem. Czuł narastającą panikę. Kołnierz koszuli uwierał go coraz mocniej. Zaczął krzyczeć, machać rękami i nogami. Kiedy po kilku minutach tej dziwaczej szamotaniny opadł z sił, znowu zapanował spokój. Mężczyzna ciągle unosił się nad ziemią, przytrzymywany przez niewidzialną siłę. Łkał po cichu, odzyskawszy resztki rozumu. Dopiero teraz dotarło do niego to, co zobaczył w piwnicy. Nie wiedział co robić.
Telewizor znów się włączył. Tym razem wydawał z siebie dźwięki kilka razy głośniejsze niż ostatnio. Śnieżenie nie ustawało. Mężczyzna upadł z hukiem na podłogę. Wpół żywy próbował wstać lecz nie zdążył. Niewidzialna siła znowu chwyciła go za koszulę i uniosła ku górze. Zorientował się, że zbliża go to telewizora. Poczuł chłody dotyk na czubku głowy. Dreszcze przebiegły mu po kręgosłupie. Poczuł jak się obraca. Zawisł w powietrzu w dziwacznej pozie.
Był ustawiony prostopadle do ekranu. Czubek głowy od szklanej tafli dzieliło nie więcej niż pół metra. Skierowany był brzuchem do dołu. Wydawał się leżeć na niewidzialnym materacu. Nie był w stanie wydobyć jakiegokolwiek dźwięku. Łzy pociekły mu po policzkach, spadając na drewnianą podłogę. Serce waliło mu jak oszalałe. Krew pulsowała w żyłach. Czekał na to co się stanie.
Nagle coś pchnęło go w stronę ekranu. Z hukiem znalazł się w środku odbiornika. Niewidzialna siła zniknęła. Mężczyzna upadł bezwładnie na podłogę, targany dzikimi konwulsjami. Monotonny odgłos śnieżenia został zastąpiony szaleńczymi krzykami człowieka, która głowa znalazła się w środku elektrycznych wyładowań.
Cała scena trwała niecałą minutę. Znowu nastała harmonijna cisza. Salon stopniowo wypełniał się dymem i zapachem spalenizny.
Zmieniło się coś jeszcze. Wewnątrz krwawych kwadratów pokrywających kuchnię, pojawiła się czerwona linia łączące ich lewe górne rogi z prawymi dolnymi…
I
Mariusz stał na podjeździe, zajmowanym również przez pękający w szwach samochód terenowy. Palił leniwie papierosa, zerkając od czasu do czasu z politowaniem na auto, wypełnione bagażami. Przypomniał sobie dawna wypady nad jezioro, kiedy nie musiał się niczym martwić. Wyjeżdżając na dwa tygodnie potrafił spakować się do małej torby. Z nostalgią wracał do tamtych wspomnień. Wiedział, że stare czasy już nigdy nie wrócą. Teraz jest właścicielem dobrze prosperującego wydawnictwa, ma piękną żonę i śliczną małą córeczkę, które właśnie teraz szykują się do ich pierwszego, wspólnego wypadu nad jezioro. Wreszcie pobędziemy trochę w nowym domu, pomyślał. Myśląc o tym wszystkim co zrobił przez ostatnie lata i jak na tym wyszedł, w mgnieniu oka zapomniał o młodzieńczych wojażach. Teraz też nie jest źle, pomyślał. Zadeptał niedopałek i wrócił do domu.
Na korytarzu czekała na niego mała Madzia. Dziewczynka rzuciła się ojcu na nogi. Ten podniósł ją i podrzucił kilka razy. Zawsze kiedy to robił wyglądała jak najszczęśliwsze dziecko na świecie. Otwierała szeroko usta, wypełnione gdzieniegdzie pierwszymi ząbkami i krzyczała głośno. Kiedy postawił ja na podłodze, chwiejnymi i małymi kroczkami pobiegła w głąb domu.
- Mariusz! – dobiegło go wołanie żony.
Ta zmagała się w salonie z ostatnimi torbami.
- Ty myślisz, że gdzieś to jeszcze zmieścimy? – zapytał.
- A mamy inne wyjście? – westchnęła. – W tej zielonej mam jedzenie i picie dla małej, a w tej kilka zabawek. Połóż je gdzieś na wierzchu, najlepiej pod moimi nogami. – podała mu dwie, szczelnie wypełnione ekologiczne torby. – Aha, i wrzuć do bagażnika jeszcze to.
- Po co nam kolejne pary butów? – zapytał z wyrzutem. – Przecież mamy wszystko czego nam trzeba, wyjeżdżamy tylko na dziesięć dni.
- Nie przesadzaj, lepiej zabrać więcej i mieć na wszelki wypadek niż nie zapakować i potem tego żałować.
Mężczyzna dał za wygraną. Obwieszony trzema dodatkowymi torbami wrócił do auta. Sylwia, obiecując sobie, że to ostatni raz, sprawdziła dokładnie czy w każdym pokoju wszystko zostało wyłączone. Wreszcie zabrała z blatu kuchennego pęk kluczy i wybiegła z domu. Po kilka szarpnięciach klamką, w celu upewnienia się czy dom na pewno został zakluczony, z ulgą usiadła na miejscu pasażera. Mariusz obie ręce trzymał na kierownicy, wpatrując się przed siebie.
- Nie zapomniałaś o czymś? – zapytał dziwnie nienaturalnie, jakby powstrzymując się od śmiechu.
- Nie ma takiej możliwości, wszystko co miałam na liście jest spakowane – odpowiedziała. – Czemu nie jedziemy?
- Na pewno niczego nie zapomniałaś? Ani nikogo? – w tej chwili wybuchnął śmiechem.
Sylwia odwróciła się. Widząc pusty fotelik wybałuszyła oczy. Uderzyła się kilka razy otwartą dłonią w czoło i jak rażona piorunem znowu pobiegła do domu. Mariusz przez cały ten czas zanosił się histerycznym śmiechem.
Niczego nie świadoma Madzia, siedziała w kącie pokoju, zajęta ślinieniem pięści. Sylwia z uśmiechem wzięła córeczkę na ręce. Mała po raz kolejny zaniosła się śmiechem. Uśmiechnęła się szeroko do mamy, dotykając jej twarzy mokrą od śliny dłonią.
Nie odzywając się do Mariusza, zapięła dziewczynkę w foteliku. Usiadła w fotelu pasażera, wlepiając wzrok przed siebie.
- Nic nie mów – ostrzegła męża.
- Nie mam zamiaru – odpowiedział Mariusz.
Wreszcie wyruszyli. Przed nimi pół dnia jazdy.
Kilka minut po tym, na drzwiach domu pojawił się tajemniczy znak. Niewidzialna siła wymalowała czerwoną substancją tajemniczy kwadrat. Bardziej wprawne oko zauważyłoby, że z prawego górnego rogu figury wychodzi króciutka linia, skierowana ku przeciwległemu rogowi…
Podróż przebiegała bez zakłóceń. Granatowa Toyota raźno pruła przed siebie. Lśniąca czystością odbijała jasno świecące promienie słoneczne. Ku uciesze Mariusza, konieczny był tylko jeden przystanek. I to na jego wyraźną prośbę, kiedy to pełny pampers Madzi coraz dobitniej dawał o sobie znać.
Sylwia bez przerwy spoglądała na mapę kraju. Nie potrafiła zaufać nawigacji, od kiedy ta w dniu narodzin Madzi źle pokierowała ich do szpitala. Mariusz utrzymywał, że to jego błąd, jednak ona wiedziała kto był winowajcą… Na szczęście tym razem obyło się bez nieporozumień i po niespełna sześciu godzinach jazdy ich oczom ukazał się pierwszy znak informujący iż są coraz bliżej celu – MAŁE SALEM 12. Po dziesięciu minutach mijali już tabliczkę z napisem MAŁE SALEM. Kilka sekund po tym ekran GPSu stał się czarny.
- Co jest? – zapytał zirytowany Mariusz, dzieląc swoją uwagę między prowadzenie auta, a uderzanie rysikiem o kilkucalowy ekranik.
- A nie mówiłam, że kiedyś tą całą nawigację szlag trafi? – zapytała tryumfalnie Sylwia.
Jakby na potwierdzenie jej słów, mała Madzia zaklaskała kilka razy, głośno się śmiejąc.
- I tak już dojechaliśmy.
- Nawet nie wiesz gdzie dokładnie jest ten dom.
- Co to za problem zapytać kogoś? O patrz, tamten dziadek na pewno nam powie – Mariusz wskazał palcem mężczyznę, na oko siedemdziesięcioletniego, siedzącego na ławce przy sklepie spożywczym. Zaparkował kilka metrów od niego, jednak ten nawet nie spojrzał na samochód. Bez najmniejszego poruszenia, nadal siedział z twarzą uniesioną ku niebu.
- Wiesz co jest najlepsze? – powiedziała lekko zirytowana Sylwia. – To, że kupiłeś dom widząc go tylko na kilku zdjęciach. Mało tego, później wynająłeś ludzi, którzy mieli go wyremontować według naszych instrukcji, będąc z nimi tylko i wyłącznie w kontakcie telefonicznym. Pomijając to, że przepłaciłeś kilkakrotnie tylko po to, aby remont zamiast trzech tygodni trwał dwa. Pomimo tego, że dopiero dzisiaj, kilka miesięcy po remoncie będziemy tam pierwszy raz. Wiesz co? Przez te pieniądze zaczyna ci już trochę odbijać.
Patrzeli się na siebie w milczeniu przez kilka chwil.
- Przesadzasz, dobrze wiesz, że kupiłem dom po okazyjnej cenie, więc mogłem wydać więcej na remont – odezwał się, w typowym dla siebie tonem. Zawsze potrafił się wykręcić. – Pogadamy o tym później – czyli wcale, dodała w myślach Sylwia.
- Idź już – syknęła.
Mariusz przewrócił tylko oczami i z hukiem zamknął za sobą drzwi. Mała Madzia skwitowała to kolejną porcją braw. Zawiesił swoje Ray-Bany na kołnierzu modnej koszuli i zagadał do siedzącego starca.
- Przepraszam pana najmocniej – zaczął. Stary opuścił głowę i otworzył oczy. Był heterochromikiem. Jedno oko miał zielone, drugie niebieskie. Mariusz zorientował się, że z uwagą wpatruje się w jego ślepia. Poczuł się niezręcznie. W końcu zadał pytanie: - Przepraszam, nie wiem pan może jak dojadę do ulicy Nad Jeziorem?
- Nad Jeziorem? – upewnił się stary. Miał budzący respekt głęboki, mocny głos. – To czasem nie wy kupiliście tam ten przeklęty dom?
- Tak, to my – potwierdził Mariusz, dziwiąc się jak łatwo takie wiadomości potrafią się rozejść nawet wśród kompletnie nieznanych mu ludzi. – Zaraz, a dlaczego przeklęty? Stało się tam coś panu kiedyś? – dodał z niewyraźnym uśmiechem.
- Mnie na szczęście nie, ale wiele innym ludziom już tak. Nigdy pan o tym nie słyszał?
- Nie, nawet przez myśl by mi nie przeszło, żeby kiedykolwiek pytać się osoby od której kupuję dom czy jest on przeklęty…
- Racja, pewnie siostra Sikorskiego unikała tego tematu jak ognia. Jak najszybciej chciała się pozbyć domu… - stary na moment zamyślił się. Mariusz usłyszał jak za plecami Sylwia puka w szybę, ponaglając go. Zbył ją ruchem ręki.
- Chyba pan trochę przesadza. Co tam się w ogóle stało?
- Czyli nic nie wiesz? Cholera, to już z ludzkiej przyzwoitości powinna chociaż trochę wyjaśnić.
- Wyjaśnić co? – Mariusz zaczął się lekko irytować niejasnymi zdaniami starca.
- Nie powinienem ci tego mówić, ale co tam, wypadałoby żebyś wiedział chociaż to – starszy mężczyzna zaczął mówić kilka tonów ciszej. – Więc kilka lat temu, któregoś ranka nasz stary listonosz był u Sikorskich z pocztą. Nikt mu nie otworzył, zostawił listy na wycieraczce i już miał wracać, kiedy przez okno zobaczył Sikorskiego, głową w telewizorze. Na początku myślał, że ten coś naprawia więc zapukał w szybę. Kiedy Sikorski cały czas leżał, nie dając żadnego znaku życia, listonosz zorientował się, że coś jest nie tak. Przyjechała policja, straż, weszli do domu. Sikorski leżał martwy, z głową w spalonym telewizorze. W piwnicy znaleźli leżące obok siebie ciała jego żony i córki. Mówi się, że zwariował, zadźgał obie, a koniec sam się zabił. Strasznie nieciekawa historia… Mówi się, że nad domem ciąży jakąś klątwa, ale to pewnie zwykłe wiejskie gadanie. A ja tylko mówię jak jest. Po prostu, uważaj młody.
- Ciekawa historia, dziękuję panu za informację. Dobrze wiedzieć takie coś o domu, który się kupiło. – nagle przypomniał sobie co tak naprawdę chciał od starego. – To powie mi pan jak tam dojechać?
Dziadek w skrócie objaśnił mu, którędy ma się kierować aby bez szwanku dotrzeć do celu. Mariusz postanowił nie wspominać Sylwii o tej historii, zbywając ją tym, że dziadek po prostu nie miał z kim zamienić słowa i przez kilka minut z grzeczności musiał wysłuchiwać jego opowieści z dawnych lat.
Po kilku minutach jazdy kamienistą drogą cała trójka dotarła do celu…
II
Sylwia i Mariusz byli zachwyceni domem. Ku zdziwieniu kobiety, robotnicy wyremontowali posiadłość dokładnie tak, jak sobie to wyobrażała.
Czerwone cegły idealnie komponowały się z otaczającą dom zielenią. Plastikowe okna o brązowych obramowaniach sprawiały, że dom wydawał się jeszcze bardziej przestronny i naturalny. Idealnego obrazu dopełniał skośny dach, pokryty z obu stron ciemnozielonymi dachówkami.
Radość Mariusza z widoku nowego domu nie trwała jednak długo. Nadszedł czas rozpakowywania bagaży. W tym samym czasie Sylwia, z Madzią na ręce, poszła oglądać wnętrze domu.
W środku panował lekki zaduch. Kobieta natychmiast otworzyła kilka okien. Pusty korytarz, z osamotnionym wieszakiem i starym lustrem wydał jej się lekko straszny. Zły nastrój opuścił ją kiedy tylko znalazła się w kuchni. W pierwszym momencie poczuła niewyraźny zapach farby. Puściła to w niepamięć, kiedy tylko przyjrzała się wyposażeniu pomieszczenia. Wszystko było tam stare – stare meble, ogromny, dębowy stół i drewniane, masywne krzesła. Wszystko perfekcyjnie pasujące do jej gustu. Uwielbiała antyki. Uśmiechnęła się do małej, a ta odwzajemniła się głośnym piskiem. Zauważyła, że drzwi prowadzące do piwnicy są lekko uchylone. Otworzyła je, jednak widząc nieprzeniknioną ciemność, zdecydowała się przejść do salonu.
Poza parą foteli, komodą i ogromną drewnianą szafą był pusty. I znowu ten zapach farby. Dziwne, przecież malowali kilka miesięcy temu, powinno już wyschnąć i wywietrzyć, pomyślała.
W tym samym momencie Mariusz z hukiem postawił dwie pierwsze torby. Sylwia słysząc to, ruszyła na korytarz. Zobaczyła wyraźnie zmęczonego męża, siedzącego na jednej z czarnych walizek.
- Mariusz, tu jest pięknie – powiedziała z uśmiechem, chcąc zachęcić go do dalszego wypakowywania.
Ten tylko uśmiechnął się do niej, bez przerwy sapiąc. Podniósł się ciężko i wrócił do pracy.
Po dwóch godzinach Sylwia stwierdziła, że „pierwszy etap rozpakowywania się mamy za sobą”. Właśnie skończyła opróżniać dwie torby z ubraniami córeczki. W tym samym czasie Mariusz siedział rozwalony na krześle w kuchni, opróżniając dwulitrową butelkę wody. O ile pierwsze wrażenie po wejściu do środka można było uznać za dobre, to teraz, kiedy wszystko jest już trochę urządzone, dom prezentował się wyśmienicie. Również mała Madzia wydawała się tak myśleć, biegając bez przerwy z kuchni do salonu, śmiejąc się przy tym na cały głos.
- Słuchaj, byłaś już w piwnicy? – zapytał Mariusz, widząc na schodach żonę.
- Nie chciałam tam schodzić z małą, poza tym nie wiem czy jest tam światło – odpowiedziała. – Chyba nie mówiliśmy robotnikom, żeby coś tam robili, prawda?
- Nie, teraz chyba tego żałuję. Można było zrobić wszystko za jednym razem. Przydałoby się ją pewnie chociaż wymalować, podejrzewam, że ściany są okropne.
- To zejdź i zobacz, może nie jest tak źle.
Mariusz stanął na skraju schodów prowadzących na dół, szukając włącznika światła. Wreszcie udało mu się trafić. Naciskał na stopnie z ostrożnością. Widział, że nią są w dobrym stanie. Przy każdym kroku wydawały przeszywający odgłos. Wreszcie znalazł się na dole. Wszystkie trzy okienka, wystające kilkadziesiąt centymetrów nad powierzchnię, zostały zamalowane czarną farbą. Nie przepuszczały nawet odrobiny światła.
- Sylwia, chyba faktycznie warto było zrobić to malowanie – zawołał. – Chodź zobacz.
- Czekaj chwilę, zaraz tam zejdę.
Po serii skrzypnięć, zza przepierzenia wyłoniła się Sylwia, trzymając na rękach małą Madzię.
- Straszne są te schody – powiedziała. – O co ci chodziło z tym malowaniem?
- Spójrz na to – Mariusz wskazał palcem na ścianę znajdującą się po drugiej stronie schodów. Sam tego na początku nie zauważył, skupiając się na tych z zamalowanymi oknami.
- Jasna cholera, co to jest? Kto to namalował?
- Nie mam pojęcia. Pewnie jakieś dzieciaki robiły sobie żarty, jeszcze zanim my to kupiliśmy…
Para stała na wprost ściany. Widzieli ogromny, namalowany czerwoną farbą (taka była ich pierwsza myśl) kwadrat. Z prawego rogu wychodziła krótka linia, skierowana ku przeciwległemu krańcowi.
- Trzeba coś będzie z tym zrobić – Mariusz przerwał niezręczną ciszę. – Jak będę miał chwilę wolnego czasu, wymaluję to.
- Daj spokój, przyjechaliśmy tu na wczasy. Nic nie będziesz malował. Zresztą, przecież to piwnica. Nikt tu nie będzie wchodził, co najwyżej ja czy ty kilka razy odłożyć jakieś duperele. Chodźmy do góry, zrobię coś do jedzenia.
Po kilkunastu minutach kuchnię wypełnił zapach kawy i jajecznicy.
- Chyba małej podoba się w nowym domu. Zjadła cały słoiczek bez mrugnięcia – stwierdziła Sylwia, spoglądając na siedzącą w kącie kuchni córkę.
- Nie dziwię się jej, tu jest naprawdę pięknie. Gdzieś tutaj niedaleko było jezioro, musimy tam pójść – odpowiedział Mariusz, z ustami pełnymi jajecznicy.
- Wiesz co? Właśnie zachodzi słońce, teraz możemy iść. Pewnie jest świetny widok.
- Jasne, czemu nie – błyskawicznie stwierdził Mariusz, wypijając za jednym razem pół kubka kawy. – Chodźmy.
Oboje byli zdziwieni spontanicznością i młodzieńczą energią, jaka weszła w nich w chwili kiedy dojechali do nowego domu. Byli zgodnego zdania, że przed nimi wspaniałe dni, wolne od telefonów, maili i spotkań. Z dala od hałasów i spalin. Tylko świeże powietrze i śpiew ptaków.
Z domu nad brzeg jeziora wiodła trzystumetrowa ścieżka, lekko zarośnięta przez nie niepokojoną przez ludzkie kroki trawą. Otaczały ich lekko szumiące, wysokie modrzewie, a także świergot ptaków i odgłosy jakiś owadów, które słyszeli po raz pierwszy. Dokładnie tak jak sobie to wyobrażali.
- Patrz jak pięknie – zawołał z przodu Mariusz, stojąc już nad brzegiem jeziora.
Wynurzająca się zza drzew Sylwia zobaczyła szeroko uśmiechniętego męża z jeszcze szerzej uśmiechniętą córeczką na ramionach. Na ich tle widniał pomarańczowy czubek słońca, otoczonego pięknym, czerwonym niebem. Poczuła jak lekki dreszcz przebiega ją po plecach. Na niezmąconej tafli jeziora powstał jasny pas, dzielący wody jeziora na dwie strony.
- Patrz, tam jest plaża – wskazała palcem na rysujący się w oddali biały punkt. – Dziwne, że nikt się nie kąpie, przecież jest tak pięknie.
- E tam, jutro będzie się ktoś kąpał i tym kimś będę ja… Wiesz co? Gdyby nie te rosnące zielsko oddałbym ci Madzię i wskoczył do wody. Właśnie teraz, z tego miejsca.
- Ale na szczęście tego nie zrobisz – zauważyła z przekąsem Sylwia
- Czemu na szczęście?
- Bo nie chciałabym znowu ciebie wyławiać…
- Ciągle będziesz mi tamto przypominać? – westchnął Mariusz. – Dobrze wiesz, że to wszystko przez tą piłkę…
- Dobra, nie tłumacz się już. Wszyscy wiemy, że zawsze idziesz na dno jak kamień.
- Naprawdę? A co gdyby to ciebie teraz wepchnął do wody? Ciekawa czy poszłabyś na dno… – powiedział, szturchając łokciem żonę. Ta zaniosła się gromkim śmiechem, chwilę po tym dołączył do niej męski rechot i dziecięce radosne popiskiwanie. Uszczęśliwiona trójka udała się w drogę powrotną.
Poczuł na twarzy letni podmuch wiatru. Otworzył leniwie oczy i usiadł na ciepłym prześcieradle. Sylwia jeszcze spała, odwrócona do niego plecami. Spojrzał przez okno. Słońce dopiero zaczynało przygrzewać. Od dawna nie spał tak dobrze. Starając się nikogo nie obudzić, po cichu zszedł do kuchni. Nastawił ekspres i wyszedł tylnymi drzwiami na dwór. Nie pamiętał kiedy ostatni raz tak świeże i letnie powietrze muskało jego twarz. Stał w bezruchu przez kilka minut, napawając się tym delikatnym masażem. Gdzieś między drzewami śpiewały ptaki. Usiadł na drewnianym stopniu i zapalił papierosa. Napawał się każdym zaciągnięciem. Obserwował w skupieniu jak niebieskawy dym stopniowo niknie w czystym powietrzu.
Nagle poczuł jak coś miękkiego i włochatego ociera się o jego łydki. Zerwał się na równe nogi, nie wiedząc czego się spodziewać. Pod schodami zobaczył grubego kota. Jego szara, puszysta sierść nadawała mu owalny kształt. Wyraźnie spłoszone zwierzę, ukryło się po ostatni stopniem. Ledwo się tam mieściło. Nie uciekło kiedy Mariusz sięgnął po nie rękoma. Podniósł kota, ten odwzajemnił się przeciągliwym miauknięciem. Był naprawdę potężny, a puszysta sierść dodawała mu kilka dodatkowych kilogramów.
- Co ty tu robisz, kocie? – zapytał po cichu Mariusz. – Nie wyglądasz mi na włóczęgę, chyba komuś uciekłeś, co? Chodź, dam ci mleka.
Wszedł z kotem do kuchni. Posadził go na stole, ten szybko z niego zeskoczył kładąc się na jednej z szafek. Mariusz nalał mleka do blaszanej miski. Kot w kilka minut opróżnił całe naczynie. On w tym czasie siedział przy stole i pił kawę. Zobaczył, że jest dopiero 7.40. W mieście o tej porze byłby już w drodze do pracy, pod krawatem i w niebieskiej koszuli. Tutaj jest inaczej. Postanowił zrobić sobie krótki spacer.
Ruszył tą samą drogą, którą wczoraj szli nad jezioro. Początkowo chciał tam znowu iść, jednak po drodze zauważył jeszcze bardziej zarośniętą ścieżkę. Wiele nie myśląc, skręcił w nią, ciekawy gdzie może go zaprowadzić.
Szedł już kilkanaście minut, wsłuchując się w śpiew ptaków. Końca nie było widać. Nie był zwolennikiem długich spacerów, nigdy nie lubił chodzić czy to po górach czy po plaży. Już chciał zawracać, kiedy coś zwróciło jego uwagę. Podszedł do jednego z drzew. Na wysokości oczu wyryto jakiś znak. Przyjrzał mu się bliżej, nie mogąc skojarzyć gdzie wcześniej go widział. Na kilku innych pobliskich pniach spostrzegł to samo. Wreszcie, już w drodze powrotnej dotarło do niego, że to ten sam kwadrat, który widniał na ścianie w piwnicy. Pomyślał, że to intrygujący zbieg okoliczności…
[ Dodano: Nie 07 Kwi, 2013 ]
Rzecz jasna nie epilog lecz prolog.
No nic, mleko się wylało, tytułu nie mogę zmienić.
2
To zdanie tak mnie urzekło, że postanowiłam poczytać - bo było tak smaczne, że zapragnęłam poznać smak całego fragmentu.Valrim pisze:Tłusty księżyc, będący jedyną jasną wyspą na przenikliwie ciemnym niebie,
I ...cały wstęp jest do poprawy - spróbuj w wyobraźni iśc z bohaterem, to na pewno nie będzie tylu potknięć językowych. Np.
to zdanie od akapituStojący w towarzystwie wysokich i rozłożystych
pogasły...ale jakie światła? gdzie? i tak pytania można mnożyć, a czytelnik oczekuje konkretówValrim pisze:Wszystkie światła powygasały, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Daj opis tego bohatera, napisz coś takiego co pozwoli zrozumieć jego pot i łzy- ale tak bardziej plastycznieValrim pisze: Był cały spocony i rozdygotany.
na szczycie góry byłoby logiczniej - ułóż to zdanie zgrabniej...Valrim pisze:Wreszcie stanął na szczycie schodów.
litości, nie każ czytelnika takimi ciągami słownymiValrim pisze:Przed postawieniem stopy na każdym ze stopni
A te odgłosy to skąd? Szydercze może być zdanie, ale odgłosy?...Valrim pisze: Szydercze i piskliwe odgłosy przeraziły go do szpiku kości.
łopatologicznie znów stopy i brak związku logicznego między krokami a stanem jego ciałaValrim pisze:Stawiając każdy kolejny krok czuł jak coraz bardziej opada z sił
Oooo, brak komentarzaValrim pisze: Poczuł jak splot słoneczny uderza go w brzuch.
A ten fragment jakoś bardzo znajomo brzmi, ale nie wiem gdzie dzwonią..
I tak w skrócie. Początek do poprawy. Tu nie ma, że boli - bo widać, że umiesz pisać, co pokazujesz w dalszej części - tak więc przyłóz się ..., bo takie kwiatki marnują czas czytelnika:Valrim pisze:- Nie zapomniałaś o czymś? – zapytał dziwnie nienaturalnie
(hm, co autor miał na myśli?), jakby powstrzymując się od śmiechu.
- Nie ma takiej możliwości, wszystko co miałam na liście jest spakowane – odpowiedziała. – Czemu nie jedziemy?
- Na pewno niczego nie zapomniałaś? Ani nikogo? – w tej chwili wybuchnął śmiechem.
Ten tekst wymaga gruntownej przeróbki, wiec nie będe wyłapywać wszystkich źle napisanych zdań - staraj się najpierw wyobrazić sobie scenę a potem to wyobrażenie zapisywać zdanie po zdaniu tak jak to widzisz. Zaciekawił mnie ten fragment i poczytałabym jeszcze raz - tylko bez pułapek językowych, które bardzo rozpraszają.Valrim pisze:Z domu nad brzeg jeziora wiodła trzystumetrowa ścieżka, lekko zarośnięta przez nie niepokojoną przez ludzkie kroki trawą.
Jak wydam, to rzecz będzie dobra . H. Sienkiewicz
3
Hej,
Najpierw posłodzę.
Uważam, że zrobiłeś wielkie postępy i mimo, że daleki jeszcze jest ten tekst od moich ochów i achów, to równie daleki jest od jakości tego co wrzucałeś tu na samym początku. Jeśli Twoje umiejętności będą w takim tempie wzrastać masz szansę naprawdę nieźle pisać.
A teraz dalej.
Idąc przed siebie, z trudem utrzymywał latarkę w dłoni. Był cały spocony i rozdygotany. Po głowie krążyło mu tysiące myśli. Wreszcie stanął u szczytu schodów prowadzących na parter. Jakiś hałas dobiegł go z dołu, z kuchni. Omal nie stracił równowagi. Opanował strach i zdecydował się zejść na dół. Przed postawieniem stopy na każdym ze stopni, upewniał się kilka razy czy ten utrzyma jego napór. Wreszcie, niezdarnie stawiając kroki udało mu się dotrzeć na parter. W tej samej chwili ze szczytu schodów, tam gdzie jeszcze przed chwilą się znajdował, dobiegł go czyiś rechot. Nie był to zwykły śmiech. Szydercze i piskliwe odgłosy przeraziły go do szpiku kości. Poświecił latarką, jednak jej niewyraźne światło niewiele rozjaśniło. Dał sobie spokój. Wiedział, że ma ważniejszą rzecz do zrobienia.
No i szydercze odgłosy nie bardzo.
Głosy, w których brzmiało jakby szyderstwo - może tak?
Ogólnie. Nie jest to tekst oryginalny, fabułą przypomina setki książek i jeszcze więcej filmów ale piszesz coraz lepiej, nie ma co do tego wątpliwości. Jest typowy klimat (jakieś malowane znaki, dziwny gość z jakąś szczególną cechą, który wskazuje drogę itd.) ale jest. Pracuj bo widać postępy.
G.
Najpierw posłodzę.
Uważam, że zrobiłeś wielkie postępy i mimo, że daleki jeszcze jest ten tekst od moich ochów i achów, to równie daleki jest od jakości tego co wrzucałeś tu na samym początku. Jeśli Twoje umiejętności będą w takim tempie wzrastać masz szansę naprawdę nieźle pisać.
A teraz dalej.
Zdanie może i ładne ale spotęgować można coś co już istnieje, a o zadumie nie było mowy. Czyja ta zaduma?Odbijał się niewyraźnie w gładkiej tafli jeziora, potęgując uczucie spokoju i zadumy.
"Powygasały" kazało mi się zastanowić i zwizualizować, zaburzyło mi to rytm czytania. Nie mogły pogasnąć po prostu?Wszystkie światła powygasały, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
To nie błąd a moje odczucie. Do tego momentu myślałem że wraz z bohaterem jestem na zewnątrz. Jakiś las, jakiś dom spowity mrokiem a tu bum! Schody.Wreszcie stanął na szczycie schodów.
Ostrożnym, uważnym lub chwiejnym ale koślawym? Nie za pięknie to brzmi.Wreszcie koślawym krokiem udało mu się dotrzeć na parter.
Szczytu i czyjś.W tej samej chwili ze szczyty schodów dobiegł go czyiś rechot.
Ten kawałek tekstu choć klimatyczny, traci na niewyraźnie zaznaczonych lokalizacjach pomieszczeń. Jak czytałem to "wreszcie stanął u szczytu schodów" to byłem pewien że on wchodził po tych schodach - zasugerowało mi to słowo "wreszcie", i potem już się posypało. Popatrz ile zyska tekst na jasnym sugerowaniu lokalizacji pomieszczeń.Idąc przed siebie, z trudem utrzymywał latarkę w dłoni. Był cały spocony i rozdygotany. Po głowie krążyło mu tysiące myśli. Wreszcie stanął na szczycie schodów. Jakiś hałas dobiegł z kuchni. Omal nie stracił równowagi. Uspokoił się. Przed postawieniem stopy na każdym ze stopni, upewniał się kilka razy czy ten utrzyma jego napór. Wreszcie koślawym krokiem udało mu się dotrzeć na parter. W tej samej chwili ze szczyty schodów dobiegł go czyiś rechot. Nie był to zwykły śmiech. Szydercze i piskliwe odgłosy przeraziły go do szpiku kości. Poświecił latarką, jednak jej niewyraźne światło niewiele rozjaśniło. Dał sobie spokój. Wiedział, że ma ważniejszą rzecz do zrobienia.
Idąc przed siebie, z trudem utrzymywał latarkę w dłoni. Był cały spocony i rozdygotany. Po głowie krążyło mu tysiące myśli. Wreszcie stanął u szczytu schodów prowadzących na parter. Jakiś hałas dobiegł go z dołu, z kuchni. Omal nie stracił równowagi. Opanował strach i zdecydował się zejść na dół. Przed postawieniem stopy na każdym ze stopni, upewniał się kilka razy czy ten utrzyma jego napór. Wreszcie, niezdarnie stawiając kroki udało mu się dotrzeć na parter. W tej samej chwili ze szczytu schodów, tam gdzie jeszcze przed chwilą się znajdował, dobiegł go czyiś rechot. Nie był to zwykły śmiech. Szydercze i piskliwe odgłosy przeraziły go do szpiku kości. Poświecił latarką, jednak jej niewyraźne światło niewiele rozjaśniło. Dał sobie spokój. Wiedział, że ma ważniejszą rzecz do zrobienia.
No i szydercze odgłosy nie bardzo.
Głosy, w których brzmiało jakby szyderstwo - może tak?
E zjadło i zabrakło chyba jakiegoś czasownika.Ponowni jakiś odgłos z kuchni.
Pamiętaj, że widzi to na co zaświeci latarką (jest ciemno) , w tym kontekście "kątem oka" jest niemożliwe.Już chciał ruszyć dalej, kiedy kątem oka zauważył otwarte drzwi, prowadzące do piwnicy.
To się raczej anatomicznie nie zgadza.Poczuł jak splot słoneczny uderza go w brzuch.
Albo wstaw "się" i jest ok albo nie wstawiaj i zmień na "za poręcz".Chwycił spoconą ręką poręczy i ruszył.
Nie, nie i nie.(...)przedłużyć ten moment najmocniej jak się da.
A skąd on wie że "jakby same"? Zamknęły się gwałtownie i wystarczy.Drzwi od piwnicy jakby same się zamknęły.
Wychylił. Wynurzyć można się chyba z cieczy lub jakiegoś ja wiem... obłoku, mgły, ciemności, chmury.W końcu wynurzył się zza muru.
Stanął. Pierwsza chwila nie trwa tyle żeby "stał".W pierwszej chwili stał jak wryty, próbując przyswoić sobie to co widzi.
Powtórzenie. Zmień na przykład na "po trwającej moment...".Po kilku chwilach grobowej ciszy padł na kolana, ukrył twarz w dłoniach i zaczął żałośnie zawodzić.
Znowu. A wystarczyłoby podniósł.Wynurzył zapuchniętą twarz.
Takiego.Zmrużył oczy, nieprzyzwyczajone do takie blasku.
Czekał nie pasuje do jak najszybciej. Chciał tylko aby wydarzyło się to jak najszybciej.Był tego pewien, czekał tylko aby stało się to jak najszybciej.
Od ściskania noża? Pęcherze robią się od kilkugodzinnej ciężkiej pracy, to raz. Dwa, że jak ściskał kurczowo to nie mógł ich widzieć, mógł jedynie poczuć że boli go wnętrze dłoni.Wciąż ściskał kurczowo nóż w dłoni, na której zaczęły wychodzić pęcherze.
Nie oblepionej. Wypełnionej światłem, rozświetlonej blaskiem, ale nie oblepionej.Kiedy rozejrzał się po oblepionej jasnym światłem żarówek kuchni, narzędzie wypadło mu z ręki.
Kuchnia może być umazana farbą, a nie wzorem, który za jej pomocą można wymalować.Cała kuchnia była nimi umazana.
Napisałeś że nóż mu wypadł, nie napisałeś że go podniósł.Odwrócił się gwałtownie, z wysuniętym przed siebie nożem.
Rzucał się, wyrywał się, a jeśli chcesz zostać przy "wierzgał" to wyrzuć "się".Wierzgał się jak opętany, wymachując desperacko nożem.
Wyłączył się wcześniej?Telewizor znów się włączył.
Do.Zorientował się, że zbliża go to telewizora.
Dawne.Przypomniał sobie dawna wypady nad jezioro, kiedy nie musiał się niczym martwić.
Oj. Po kilku szarpnięciach za klamkę upewniła się że dom jest zamknięty i z ulgą...Po kilka szarpnięciach klamką, w celu upewnienia się czy dom na pewno został zakluczony, z ulgą usiadła na miejscu pasażera.
Poruszenie to stan emocjonalny, a Tobie zgaduję chodziło o to że się nie poruszył. Więc bez "ruchu".Bez najmniejszego poruszenia, nadal siedział z twarzą uniesioną ku niebu.
Zapis. "Nagle" od wielkiej litery.Dobrze wiedzieć takie coś o domu, który się kupiło. – nagle przypomniał sobie co tak naprawdę chciał od starego.
Bez szwanku znaczy mniej więcej bez obrażeń, więc sam rozumiesz.Dziadek w skrócie objaśnił mu, którędy ma się kierować aby bez szwanku dotrzeć do celu.
Na widok.Radość Mariusza z widoku nowego domu nie trwała jednak długo.
Wywietrzeć.Dziwne, przecież malowali kilka miesięcy temu, powinno już wyschnąć i wywietrzyć, pomyślała.
Energia raczej w nikogo nie wchodzi. Może co najwyżej wstępować.Oboje byli zdziwieni spontanicznością i młodzieńczą energią, jaka weszła w nich w chwili kiedy dojechali do nowego domu.
Oj, nie. Zmień proszę.Z domu nad brzeg jeziora wiodła trzystumetrowa ścieżka, lekko zarośnięta przez nie niepokojoną przez ludzkie kroki trawą.
Kropka.- Ale na szczęście tego nie zrobisz – zauważyła z przekąsem Sylwia
Gdybym.A co gdyby to ciebie teraz wepchnął do wody?
Ogólnie. Nie jest to tekst oryginalny, fabułą przypomina setki książek i jeszcze więcej filmów ale piszesz coraz lepiej, nie ma co do tego wątpliwości. Jest typowy klimat (jakieś malowane znaki, dziwny gość z jakąś szczególną cechą, który wskazuje drogę itd.) ale jest. Pracuj bo widać postępy.
G.
"Każdy jest sumą swoich blizn" Matthew Woodring Stover
Always cheat; always win. If you walk away, it was a fair fight. The only unfair fight is the one you lose.
Always cheat; always win. If you walk away, it was a fair fight. The only unfair fight is the one you lose.
4
Nie chcę powtarzać uwag poprzedników, ale:
1. «drażniący swoją intensywnością»
2. «o dźwiękach: drażniący słuch»
3. «zwykle o wzroku, spojrzeniu: dokuczliwie uważny»
4. «umiejący coś odgadnąć, dostrzec, przewidzieć; też: będący przejawem takich umiejętności»
Czyli jakie było to niebo? Drażniło swoją ciemnością? Czy może przenikliwe, czyli wiedziało o wszystkim, co się dzieje na ziemi poniżej? Zastanawiające i nie wiem, czy umiem sama z tego wybrnąć.
Potem złapałam się na tym, że nie wiem, gdzie jest bohater. Przeczytałam raz jeszcze - jest w domu na piętrze. Przejście między dworem, księżycem, niebem i modrzewiami a tym co robi bohater spowodowało, że ciągle myślałam, że on pod tymi modrzewiami stał i teraz próbuje dostać się do domu. Może dodaj zdanie o sypialni? np. W sypialni było ciemno... Z drugiej strony, jeśli księżyc jest w pełni, a okien nie zasłonięto kotarami czy roletami, to w środku będzie dość jasno. Możesz ładnie wykorzystać ten nastrój.
Powtarzasz, że bohater jest słaby:
Kim były kobiety zamordowane w piwnicy, że ich śmierć tak przeraziła bohatera? Wiem, wyjdę na potwora, ale człowiek całkiem inaczej reaguje na śmierć osoby bliskiej lub obcej. Bohater płacze, łka, pada na kolana - bardzo go boli ich śmierć. Kim więc są? I jeszcze jedno: opisz zamordowane, daj im jakiś indywidualny rys, bo na razie są wiszącymi kukłami. Ich śmierć powinna poruszyć czytelnika. Powinien tak jak bohater żałować, poczuć stratę, wzruszyć się losem córki i matki (może córki i matki). Chwyć czytelnika za serce, ze takie piękne, niewinne, a sponiewierane, okrutnie zamordowane...
Szczęśliwa rodzina wprowadza się do nowego domu i zaczyna się dziać. Nieco schematyczny pomysł, ale nie wiem, czym go wypełniłeś. Może znalazłeś sposób na zaskoczenie czytelnika...
Powodzenia.
Przenikliwie ciemne niebo mnie zastanowiło, bo przenikliwy to:Valrim pisze:Tłusty księżyc, będący jedyną jasną wyspą na przenikliwie ciemnym niebie,
1. «drażniący swoją intensywnością»
2. «o dźwiękach: drażniący słuch»
3. «zwykle o wzroku, spojrzeniu: dokuczliwie uważny»
4. «umiejący coś odgadnąć, dostrzec, przewidzieć; też: będący przejawem takich umiejętności»
Czyli jakie było to niebo? Drażniło swoją ciemnością? Czy może przenikliwe, czyli wiedziało o wszystkim, co się dzieje na ziemi poniżej? Zastanawiające i nie wiem, czy umiem sama z tego wybrnąć.
Potem złapałam się na tym, że nie wiem, gdzie jest bohater. Przeczytałam raz jeszcze - jest w domu na piętrze. Przejście między dworem, księżycem, niebem i modrzewiami a tym co robi bohater spowodowało, że ciągle myślałam, że on pod tymi modrzewiami stał i teraz próbuje dostać się do domu. Może dodaj zdanie o sypialni? np. W sypialni było ciemno... Z drugiej strony, jeśli księżyc jest w pełni, a okien nie zasłonięto kotarami czy roletami, to w środku będzie dość jasno. Możesz ładnie wykorzystać ten nastrój.
Oj, tam... Wyjął zza pazuchy nóż? Znaczy wsadził za pasek spodni nóż i chodził z nim po schodach. A dlaczego go miał ze sobą? Spodziewał się napaści? Nie pierwszy raz w jego domu działy się takie okropności?Valrim pisze: Miał go tam od początku, na wszelki wypadek…
Powtarzasz, że bohater jest słaby:
Valrim pisze:Stawiając każdy kolejny krok czuł jak coraz bardziej opada z sił. Nogi miał jak z waty, nie panował nad ciałem.
Valrim pisze:Każdy kolejny krok był dla niego ogromnym wysiłkiem.
by później nagle dodać mu sił:Valrim pisze: W tej samej chwili mężczyzna stracił resztkę sił. Ponownie padł na kolana
i znowu je odebrać:Valrim pisze:Wierzgał się jak opętany, wymachując desperacko nożem. Czuł narastającą panikę. Kołnierz koszuli uwierał go coraz mocniej. Zaczął krzyczeć, machać rękami i nogami.
Może napisz to inaczej, tak by stopniować jego zachowanie, opadanie z sił?Valrim pisze:Kiedy po kilku minutach tej dziwaczej szamotaniny opadł z sił, znowu zapanował spokój.
Kim były kobiety zamordowane w piwnicy, że ich śmierć tak przeraziła bohatera? Wiem, wyjdę na potwora, ale człowiek całkiem inaczej reaguje na śmierć osoby bliskiej lub obcej. Bohater płacze, łka, pada na kolana - bardzo go boli ich śmierć. Kim więc są? I jeszcze jedno: opisz zamordowane, daj im jakiś indywidualny rys, bo na razie są wiszącymi kukłami. Ich śmierć powinna poruszyć czytelnika. Powinien tak jak bohater żałować, poczuć stratę, wzruszyć się losem córki i matki (może córki i matki). Chwyć czytelnika za serce, ze takie piękne, niewinne, a sponiewierane, okrutnie zamordowane...
Ten opis jest kiepski. Bohater w rękach wrogich sił nadprzyrodzonych i zero napięcia. Zaraz może umrze, ale to nie ma żadnego znaczenia, bo nie wywołuje emocji. "Drętwota!"Valrim pisze:Był ustawiony prostopadle do ekranu. Czubek głowy od szklanej tafli dzieliło nie więcej niż pół metra. Skierowany był brzuchem do dołu. Wydawał się leżeć na niewidzialnym materacu. Nie był w stanie wydobyć jakiegokolwiek dźwięku. Łzy pociekły mu po policzkach, spadając na drewnianą podłogę. Serce waliło mu jak oszalałe. Krew pulsowała w żyłach. Czekał na to co się stanie.
Która scena? Scena wbicia mężczyzny w telewizor czy całość akcji? Uważam, ze to zdanie jest w ogóle niepotrzebne. Rozmywa efekt.Valrim pisze:Cała scena trwała niecałą minutę.
Szczęśliwa rodzina wprowadza się do nowego domu i zaczyna się dziać. Nieco schematyczny pomysł, ale nie wiem, czym go wypełniłeś. Może znalazłeś sposób na zaskoczenie czytelnika...
Powodzenia.
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf
5
Mnie widzi się ten tekst, jako całkiem poprawny.
Jako prolog zachęcający. Oczywiście jest kilka - jak ja to mówię - romboidalnych zdań np.
Ogólnie to wieje tutaj grozą. Lubię takie klimaty.
Jako prolog zachęcający. Oczywiście jest kilka - jak ja to mówię - romboidalnych zdań np.
Ja bym to - w celu, zamienił na - aby upewnić się. No i literówka. Ale to jest trochę czepialstwo. Poprawki są do zrobienia kosmetyczne.Valrim pisze: Po kilka szarpnięciach klamką, w celu upewnienia się czy dom na pewno został zakluczony, z ulgą usiadła na miejscu pasażera.
Ogólnie to wieje tutaj grozą. Lubię takie klimaty.
"Lotność umysłu i umiejętność prowadzenia wdzięcznej rozmowy są albo darem naturalnym, albo owocem edukacji rozpoczętej w kołysce"
Balzac
"Szczyt niesprawiedliwości to: uchodzić za sprawiedliwego nie będąc nim."
Platon
Balzac
"Szczyt niesprawiedliwości to: uchodzić za sprawiedliwego nie będąc nim."
Platon