Opowieść o woju, co ognia się boi
Żyjącym w świecie, gdzie od magii się roi
Za nią również nie przepada
A to przez jednego maga
Zwołał kumpli, zaczarował
Żądzą zemsty się kierował
Prawie zmienił go w popiół
Lecz nasz woj wpadł wtedy w dół
Ogień go sięgał niemrawo
Choć poczuło jego ciało
Co to piekło jest na skórze
Która cała jest w purpurze
Lecz magowie, prawo znali
I szybciutko wnet nawiali
Gdy pewnego kupca córka
Wygoniła ich z podwórka
A na imię jej Istrenna było
Poparzone coś "Zir" się przedstawiło
Prędko wspólny język wnet złapali
Na wspólny szlak się dogadali
I choć Zir się ognia bał
Przy panience zawsze stał
A to są właśnie o tym woju utwory
Co na słowo "magia" był zawsze chory.
Żyjącym w świecie, gdzie od magii się roi
Za nią również nie przepada
A to przez jednego maga
Zwołał kumpli, zaczarował
Żądzą zemsty się kierował
Prawie zmienił go w popiół
Lecz nasz woj wpadł wtedy w dół
Ogień go sięgał niemrawo
Choć poczuło jego ciało
Co to piekło jest na skórze
Która cała jest w purpurze
Lecz magowie, prawo znali
I szybciutko wnet nawiali
Gdy pewnego kupca córka
Wygoniła ich z podwórka
A na imię jej Istrenna było
Poparzone coś "Zir" się przedstawiło
Prędko wspólny język wnet złapali
Na wspólny szlak się dogadali
I choć Zir się ognia bał
Przy panience zawsze stał
A to są właśnie o tym woju utwory
Co na słowo "magia" był zawsze chory.
.::.
- Dokąd jedziemy? - zapytała dziewczyna, siedząca na siwku.- Mówiłem ci już dwa razy - warknął mężczyzna, siedzący na kasztanku - nie powtórzę po raz trzeci.
- Powiedz dokąd.
- Mówiłem ci już...
- Powiedz albo zacznę śpiewać - zagroziła mu dziewka.
- Tylko nie to... - jęknął. Jak widać, niewielki szantaż okazał się wielkim sukcesem. Jednakże mężczyzna znów przez dłuższą chwilę milczał.
- A więc...? - ponaglała go.
- Nic już nie mów i jedź przed siebie - rzucił pod nosem.
- Mam taką piosenkę w repertuarze!
- O, Asunae, Bogini Wieszczy, ulituj się nade mną i każ jej przestać...
.::.
- Możemy się zatrzymać? Tyłek mnie już boli... - narzekała dziewczyna.- Jak boli, to wciąż go masz - odpowiedział jej mężczyzna. - Tak więc, możemy jeszcze jechać.
- To nie jest zabawne! - wygarnęła mu.
- Nie miało być - wzruszył tylko ramionami.
Dziewka mamrotała przez chwilę coś pod nosem, jednakże mężczyźnie nie było dane tego dosłyszeć.
.::.
Po godzinie, podczas której dziewczyna bez przerwy narzekała na bolącą rzyć, mężczyzna postanowił, że się zatrzymają. Na miejsce postoju wybrał... dość zwyczajne miejsce. Nieduża półkolista polana, od północy otoczona była zagajnikiem rzadko porośniętym drzewami. Na podłożu widniały suche, połamane gałęzie i rdzawo brązowe liście - oznaka zbliżającej się małymi krokami zimy. Niedaleko płynął strumyk o niezbyt bystrym nurcie. Idealny do wzięcia szybkiej kąpieli.
Mężczyzna zeskoczył z konia jednym, płynnym ruchem. Widać po nim było, że ze swoim wierzchowcem jest za pan brat. Lata spędzone w siodle robiły swoje. Natomiast dziewczyna miała problemy z zejściem z grzbietu siwka. Z trudem wyjęła nogę ze strzemienia i przełożyła ją nad głową zwierzęcia. Z głośnym sykiem zsunęła się na ziemię. Pozbawiony włosów mężczyzna rozbawiony przyglądał się temu, co wyrabia jego towarzyszka. Nie ruszył się ani milimetr, żeby jej pomóc. Niech radzi sobie sama, skoro chciała, mimo jego wyraźnych sprzeciwów, włóczyć się razem z nim.
Zdjął z kasztanka sakwy i położył je na ziemi. To samo zrobił z siodłem. Puścił zwierzę luzem, które było wierne tak bardzo, jak tylko może być wierny koń, jakiemu wystarczy garść owsa lub jabłko, by poszło za tobą wszędzie. Na szczęście nie było w pobliżu osoby, która mogłaby podjąć się próby przekupienia wierzchowca.
- Ech... Jestem okropnie głodny - odezwał się do niej, słysząc burczenie swego żołądka, niewątpliwie domagającego się jedzenia. I to w trybie natychmiastowym.
- Ano. Zjadłoby się coś - usłyszał w odpowiedzi od rozcierającej bolący tyłek dziewczyny. - Na przykład... pieczoną wiewiórkę. Albo...
- Nie, nie, nie! - łysy wojak nie pozwolił dokończyć towarzyszce. Na słowo "pieczoną" dostał wręcz szału. Przed oczami stanęły mu obrazy, dość nieprzyjemne, których wolałby nigdy więcej nie widzieć. - Nie będziemy nic jeść, co zostało upieczone. W ogóle tego, co ma jakikolwiek związek z ogniem!
Schylił się i wyciągnął z juków suchary, mrucząc pod nosem o tym, jak dobrze pamięta zapach palonego mięsa.
- Łap. To nasza dzisiejsza kolacja.
- Ogniska także nie zamierzasz rozpalać? - zapytała zdziwiona dziewczyna, starając się chwycić rzucone jej jedzenie. Niespecjalnie jej to wyszło i suchary spadły na ziemię. Podniosła je i spojrzała badawczo na łysego wojaka. W takim stanie jeszcze go nie widziała.
- Nie! - warknął.
- Oszalałeś!
- Niewykluczone.
- Powinnam cię oddać w ręce medyków...
- Już raz to zrobiłaś! I zobacz, jak na tym wyszedłem. Całe ciało pokrywają blizny. Co do milimetra.
- Ale przynajmniej żyjesz, ty stary tłumoku! Powinieneś być mi wdzięczny!
- Wdzięczny? Za co? Cały czas trujesz mi dupę. Bez przerwy! Szału można z tobą dostać, dziewczyno.
- W każdej chwili mogę cię opuścić.
- Nie zrobisz tego.
- Taki pewny?
Mężczyzna nie odezwał się, tylko skierował w stronę zagajnika.
- A ty dokąd? - zawołała za nim dziewczyna.
- Przejść się.
Wzruszyła ramionami. Na starość ludzie zawsze stają się dziwni i nikt na to nie poradzi. Nazbierała gałązek i złożyła je w stos. Kilka chwil później i ognisko wesoło trzaskało, a płomyk buchał przyjemnym ciepłem.
Jakiś czas potem do obozowiska wrócił mężczyzna. Wziął tylko wiaderko i znowu gdzieś polazł. Ciemnowłosa nie przejęła się tym i dalej ogrzewała ciało przy ognisku.
Nie minęło więcej, niż dziesięć minut, a łysy wojak wrócił ponownie. Z wiaderkiem pełnym chlupoczącej wody w ręce. Podszedł do ogniska i wylał zawartość kubła.
- Ups. Nie chciałem, maleńka - rzucił przepraszająco. - To... jakoś tak samo wyszło.
Odszedł na bezpieczną odległość, odłożył wiaderko byle gdzie, sięgnął po derkę, leżącą obok sakw i rozłożył ją po drugiej stronie polany, naprzeciwko dziewczyny. Położył się.
- Dobranoc - rzekł.
- Skurwiel - mruknęła ciemnowłosa.
- Powiedz jeszcze raz, bo nie słyszałem.
- Skurwiel! - prawie, że krzyknęła.
- Teraz dobrze - mlasnął językiem i obrócił się na bok. Chwilę później słychać było ciche pochrapywanie. Dziewczyna dalej siedziała przy zgaszonym ognisku. Była strasznie zła na łysego mężczyznę. Jednakże w końcu i ona zasnęła...
.::.
Oparł śpiącą dziewczynę o pień brzozy. To był powód, dlaczego wczoraj wędrował po zagajniku; szukał odpowiedniego drzewa. Odpowiedniego do przywiązania jego "zawszonej towarzyszki". Wziął linę, okręcił wokół ciała ciemnowłosej, zrobił parę supłów. Odsunął się na krok i spojrzał krytycznym okiem na swoje dzieło.- Jeszcze raz i będzie w porządku - powiedział pod nosem, kończąc wiązanie. Zebrał swoje manatki, osiodłał konia, wskoczył na grzbiet.
Odjechał. Nie śpieszył się.
Obudziwszy się, rozejrzała, by stwierdzić, że została najzwyczajniej w świecie przywiązana do drzewa.
Nie minęło dziesięć minut, a usłyszał głośne i wyraźne:
- Wracaj tu, ty suczy synu! - Głos niewątpliwie należał do dziewczyny, która towarzyszyła mu wczorajszego dnia. Właśnie, towarzyszyła.
- Co za piękny początek dnia...
W końcu się jej pozbył. Nikt nie będzie próbował rozpalać ogniska, nikt nie będzie namawiał go na pieczone jedzenie. A co najważniejsze, nareszcie nastanie błoga cisza, niezakłócona nieustannym gadaniem dziewki.
.::.
Nagle rozległ się krzyk. Co gorsza, kobiecy krzyk. Zir zmusił kasztanka do zawrócenia, a następnie do galopu. Co prawda, chciał pozbyć się dziewczyny, ale nie chciał, żeby coś się jej stało.Chwilę potem był już na polanie, na której spędzili ostatnią noc. Siwka należącego do ciemnowłosej nigdzie nie zobaczył. Zły znak. Zeskoczył z grzbietu swojego konia. Przy lądowaniu poczuł, że coś zatrzeszczało mu w kolanie, ale nie przejął się tym. W tej chwili były ważniejsze rzeczy, a raczej osoby. Pędem skierował się w stronę zagajnika, w którym zostawił dziewkę przywiązaną do drzewa. Oby jej nic nie było.
Nie zobaczył jednak dziewczyny. Podszedł do brzozy i obejrzał więzy. Tak, jak się spodziewał, były przecięte. Nie wiedział, czy to dobrze czy źle. Z jednej strony dobrze, bo było wiadome, że nie dopadły jej dzikie zwierzęta. Z drugiej jednak... Wolał nie myśleć, kto lub co porwało dziewkę.
Rozejrzał się w poszukiwaniu jakichkolwiek śladów. O, jest! Urwany kawałek jasnoniebieskiej tkaniny, z której uszyta została suknia jego towarzyszki, wiszący na pozbawionym liści krzaku. Kawałek dalej kolejny skrawek materiału. Mężczyzna ruszył za tropem. Byleby zdążyć...
Gwizd. Łysy wojak zatrzymał się, jakby niepewny tego, co przed chwilą usłyszał. Przypomniało mu się pewne zdanie, wypowiedziane przez jego przyjaciela. "Zauważyłem, że ludzie bardzo rzadko patrzą w górę. Nie popełnij tego samego błędu i nie daj się zaskoczyć." Mężczyzna spojrzał w górę... I jego plecy dotknęły zimnej ziemi. Na nim siedziała osoba, której właśnie szukał - ciemnowłosa. W stronę jego twarzy poleciała piąstka, a za nią druga. Próba zasłonięcia się przed zadawanymi ciosami zakończyła się niepowodzeniem. Był zbyt zdziwiony.
- Co ty robi... - przerwała mu kolejna piącha, tym razem powodująca niewielki krwotok z nosa.
- Jak mogłeś mi to zrobić?! - usłyszał. Grad ciosów nie ustawał, wręcz przeciwnie, narastał. - Jak mogłeś mnie tak zostawić?!
- Dziewczyno, uspokój się! Jeszcze nam ubijesz biednego wojaka... - Mężczyzna usłyszał czyjś głos. Kilka uderzeń serca i poczuł, że ciężar uciskający jego klatkę piersiową znikł.
- Puść mnie! On właśnie na to zasługuje! Na bycie ubitym jak pies!
Obity mężczyzna otarł twarz z krwi.
- Potrafi przywalić - stwierdził, masując szczękę.
- I z chęcią zrobię to jeszcze raz! - warknęła, próbując wyrwać się z żelaznego uścisku trzymającego ją... Nasz bohater zastanawiał się, kim jest nieznajomy. - Jak mogłeś mi to zrobić?! - dziewczyna powtórzyła pytanie.
- Normalnie - odparł. Krew w żyłach jedynej przedstawicielki płci żeńskiej w tym towarzystwie zawrzała.
- Panie, nie denerwuj jej jeszcze bardziej. Już i tak ledwo ją powstrzymuję...
- Nie mów do mnie "panie" - mruknął wojak. - Nie zasługuję na to. Masz jakieś imię?
- Puść mnie - ponowiła prośbę. - Nic mu nie zrobię, obiecuję. - Dziewczyna została kompletnie zignorowana przez obu mężczyzn.
- Kerl.
- Kerl? Dość niecodzienne imię.
- Nie ja wymyślałem - nowo poznany mężczyzna wzruszył ramionami, puszczając przy okazji dziewczynę, która już się uspokoiła. O dziwo, stała tylko i przysłuchiwała się rozmowie. - I w dodatku jestem bardem. Dziwne połączenie, nieprawdaż?
- Bardem? - zapytał zdziwiony właściciel kasztanka. - Nie widzę nigdzie lutni...
- Nie widzi pan... Przepraszam, zapomniałem. Nie widzisz, bowiem nie gram na lutni. Moim instrumentem jest flet - wypiął dumnie pierś.
- Flet? - zapytali jednocześnie wojak i dziewka, która oparła pięści na biodrach
- Patrzcie no, bard z fletem - kontynuowała ciemnowłosa. - Ciekawi mnie, panie bardzie od siedmiu boleści, jak pan śpiewa, skoro do grania na instrumencie, którego używacie, potrzebne są usta.
"Bard" strofowany podrapał się po potylicy.
- Mogłabyś powtórzyć? Zgubiłem się na słowach "od siedmiu boleści"...
- To jest jakiś żart... - jęknęła dziewczyna. - Zir, możemy jechać dalej? - spojrzała błagalnie na łysego mężczyznę.
- Oczywiście, że tak - odpowiedział i skierował się w stronę polany, zostawiając "Barda". - W jaki sposób ty się uwolniłaś?
- A, to zostanie moją słodką tajemnicą - wyprzedziła go tylko po to, by odwrócić się i pokazać mu język. Mężczyzna pokręcił tylko z niezadowoleniem głową i szedł za nią. - Gdzie ja tego konia zostawiłam...? - zastanawiała się.
- Powiedz, no...
- Pozwolisz mi sobie towarzyszyć?
Wojak westchnął. To była trudna decyzja, ale ciekawość zwyciężyła nad zdrowym rozsądkiem.
- Pozwolę.
- A pozwolisz mi śpiewać, kiedy tylko sobie zażyczę?
- Nigdy!
- No to nie dowiesz się, w jaki sposób się uwolniłam.
"Co mam do stracenia? Najwyżej zatkam sobie uszy..." - myślał mężczyzna.
- Niech Ci będzie. Mów.
- Cóż... Siedziałam oparta o pień drzewa i określałam zawód twej matki, ojca twego, babki oraz siostry...
- Nie mam siostry - sprostował.
- Chcesz się dowiedzieć czy nie? Chcesz? No, to milcz łaskawie. - Nabrała powietrza w płuca. - Doszłam tak aż do twego psa, kiedy napatoczył się nasz "Bard" od siedmiu boleści. Ładnie poprosiłam go o rozwiązanie, ale że z niego fajtłapa, rozciął sznur.
- Wypraszam sobie! - zaprotestował Kerl, podążający za dwójką naszych bohaterów. Został jednak zignorowany.
- Taaa, zmarnował tak piękną linę...
- Mniejsza o linę. Wracając do tego, co mówiłam, rozciął sznur. Wtedy to do mojej głowy zawitał ten diabelski plan. Podarłam troszku moją suknię i zawiesiłam skrawki na krzakach. Potem wydarłam się ile sił w płucach i wdrapałam na drzewo. A resztę znasz.
- Ano, znam - potwierdził rozczarowany, znów wycierając twarz z krwi.
- Powinienem napisać o tym balladę - odezwał się "Bard".
- Żadnego układania ballad! Szczególnie na mój temat.
- A mnie by się taka spodobała - powiedziała zamyślona dziewczyna. - Już go lubię.
- Nikt cię nie pytał o zdanie, Istr - zirytował się Zir. - Idź po konia.
- Idę, już idę...
A czy wy zirytujecie się zachowaniem "Barda"? Zobaczymy...