Wizje

1
Mężczyzna stał twarzą zwróconą do lustra. Oparty o zlew, haustami starał się złapać powietrze . Z rozgrzanego czoła spływały kropelki potu.
- Znowu to samo? – odezwała się kobieta, niepostrzeżenie obejmując partnera w pasie.
Mężczyzna odwrócił się w jej stronę i lekko odepchnął. Przez moment stali zwróceni ku sobie. Smutne i wystraszone spojrzenie męża sprawiało, że miała ochotę zapaść się pod ziemię.
- Daj spokój, mam już tego dosyć – odpowiedział jej. – Od kilku tygodni ciągle to samo.
Kobieta znowu go objęła, tym razem kładąc dłonie za szyją.
- A wiesz co jest najlepsze? – kontynuował. – Że ja nic nie pamiętam. Po prostu budzę się wystraszony i spocony jak świnia. Nawet nie wiem co mi się śniło, ale wiem, że to coś strasznego.
- Kochanie, ale wiesz, że to niemożliwe. Nie można ot tak, budzić się w nocy i czegoś się bać – przerwała na chwilę, jakby zdobywając odwagę na wypowiedzenie następnych słów. – A może spróbujemy u innego lekarza?
- Znowu zaczynasz? – westchnął błagalnie mężczyzna. – Byłem już u pięciu i jedno co przyszło im do głowy to szprycować mnie jakimiś pigułkami.
Kobieta zdała sobie sprawę, że niepotrzebnie wspominała o ponowieniu prób leczenia. Wszyscy specjaliści u których szukali pomocy brali masę pieniędzy, a na dłuższą metę żaden z nich nic nie zmienił. Kiedy już wydawało się, że jakieś leki zaczynają działać, to okazywało się, że Robert zaczyna mieć po nich halucynacje czy po prostu w niektórych momentach tracić przytomność. Nie chciała nawet wracać pamięcią do psychiatry, którego lekarstwa powodowały nocne moczenie czy obfite polucje. Robert nie odzywał się do niej wtedy przez trzy tygodnie.
- Dobra, niech ci będzie, ale coś trzeba z tym zrobić. Przecież ty się wykończysz…
Robert pokręcił tylko głową i przytulił małżonkę do swojej mokrej piersi.

- Tato, wstawaj – małe, gładkie palce przesunęły się niepostrzeżenie po kilkudniowym zaroście, budząc Roberta.
Jaskrawe promienie słońca przebijające się przez okno uderzyły go po wykończonej twarzy. Uśmiechnął się do dziewczynki, chcąc zamaskować swoją frustrację po kolejnej nieprzespanej nocy.
- Dzisiaj idziemy do kina! – krzyknęła radośnie, przypominając ojcu o dzisiejszym zobowiązaniu i pobiegła do swojego pokoju.
Mężczyzna wstał i niepewnym krokiem ruszył do ubikacji. Stał nad klozetem przez kilka minut, zanim zdołał wydusić parę kropel moczu. Strumień zimnej wody zmazał z niego resztki niespokojnego snu. Patrząc w lustro, zobaczył swoją twarz – podkrążone oczy, potargane włosy, kilkudniowy zarost, pogryzione wargi.
W kuchni powitał go zapach świeżo smażonej jajecznicy.
- Jak tam? – zapytała go troskliwie żona, nie odwracając wzroku od patelni.
- A jak myślisz? – odpowiedział zrezygnowany. – Ledwo co udało mi się zasnąć, co chwila się budziłem. Rano trochę się uspokoiłem, ale trzeba już było wstawać, obiecałem małej kino.
- Właśnie, kino, cały czas o tym mówi. Na co idziecie?
- Nawet nie wiem, sama coś wybrała, mówiła chyba, że seans jest o wpół do pierwszej. Mam jeszcze trochę czasu… - z ulgą usiadł na krześle i wypuścił powietrze.
- No nie wiem, jest już wpół do dwunastej.
- Już? – przejechał rękoma po włosach. – To ile ja spałem?
- Przecież o dziewiątej byłeś w łazience i mówiłeś, że idziesz pobiegać… Ale zaraz położyłeś się z powrotem – żona z troską spojrzała na męża.
- Cholera, już nie mogę, nie pamiętam kiedy ostatnio przespałem całą noc… A wy dopiero jecie śniadanie? – zapytał, wskazując na patelnię i jednocześnie zmieniając temat na nieco bardziej błahy i odpowiedni na niedzielne przedpołudnie.
- Nie, jadłyśmy wcześniej, ale pomyślałam, że jak się obudzisz będziesz chciał coś zjeść... - małżeństwo wymieniło między sobą uśmiechy.
- Dobra, powiedz małej, żeby się ubierała, za chwilę jedziemy, tylko zjem i się ubiorę. Też jedziesz?
- Tak, nie mam tu nic do roboty, połażę trochę po sklepach, nie chce mi się iść na tą waszą bajkę – podała mężowi talerz jajecznicy z kilkoma pajdami chleba, wskazując na dzbanek z kawą i wyszła z kuchni. Robertowi wydawało się, że idąc zostawiała za sobą mglistą smugę, która z czasem przybrała karmazynowy odcień i w mgnieniu oka rozpłynęła się w powietrzu. Westchnął tylko i skupił się na śniadaniu.

- Cholera, zapomniałem papierosów, poczekajcie chwilę – Robert pobiegł szybko w stronę domu. Wzrokiem odprowadziła go Sylwia, kręcąc troskliwie głową. Jej mąż nigdy nie palił, pierwszy raz sięgnął po papierosy dwa miesiące temu. Dobrze wiedziała co było tego powodem, a jeszcze mocniej irytował ją fakt, że nie mogła nic z tym zrobić.
Przekraczając próg domu poczuł przenikliwy chłód. W biegu przeszukiwał sypialniany parapet, jednak nie mógł znaleźć upragnionej paczki. Zaczął gorączkowo rozglądać się po pokoju, przerzucając wszystko co było pod ręką. W pewnym momencie znieruchomiał. Zdał sobie sprawę z tego co robi. Po raz kolejny stracił nad sobą panowanie. Ostatnimi czasy zdarzało mu się to zbyt często. Zrezygnował z szukania papierosów i skierował swoje kroki do wyjścia. Idąc przez korytarz poczuł coś niepokojącego. Spojrzał w kierunku kuchni. Stojąc na progu znieruchomiał. Całe pomieszczenie było ochlapane krwią.
Czerwona substancja zwisała z szafek, z odkręconego kranu lała się krew, otwarta lodówka wypełnioną była posoką. Kiedy dotarło do niego co widzi, pierwsze o czym pomyślał był odkręcony kran. Po raz kolejny dała o sobie znać jego chroniczna oszczędność wody. Nie zwracając na nic uwagi, zakręcił oba zawory. Ciągle opierając na nich dłonie, umocnił ścisk i krzyknął ile sił w płucach.
- DOŚĆ!!!
Nastąpiła chwila grobowej ciszy. Lodówka przestała pracować, ptaki na zewnątrz zamilkły, nawet jego przyśpieszony oddech stał się niesłyszalny. Po chwili wszystko wróciło do normy. W kuchni nie było śladu po niedawnych wydarzeniach, z kranu nie kapała ani kropelka wody, a lodówka wyglądała tak jak zwykle. Jedynie na ścianie, nad stołem pojawił się nabazgrany krwią napis:
URATUJ JE PÓKI MOŻESZ
Po kilku sekundach zaczął się rozmazywać i spływać w dół. Zanim Robert zdołał dobrze otrząsnąć się po kolejnej makabrycznej niespodziance, po napisie nie było śladu. Zdołał tylko uklęknąć, schować głowę w ramionach i gorzko zapłakać.
Wsiadając do samochodu miał grobową twarz, starając zamaskować to co działo się u niego w głowie. Nie pozwoliły na to zaczerwienione i zapuchnięte oczy. Sylwia spojrzała się na niego tak jak robiła to coraz częściej w ostatnich tygodniach – z troską i jednocześnie irytującą bezsilnością, że nie może pomóc swojemu ukochanemu. Całą drogę do galerii handlowej spędzili nie odzywając się do siebie. Od niezręcznej ciszy uchroniły ich tylko radio i bez przerwy coś mówiąca, czteroletnia córka.

Kiedy tylko koła samochodu wjechały do podziemnego parkingu bez problemu dało się odgadnąć jaki dziś dzień. Wszystkie miejsca parkingowe były pozajmowane, czy to przez nowe, należące do bogatych snobów ogromne terenowe auta (takich Robert nienawidził) czy też przez rodzinne samochody, z nieodłącznymi fotelikami na tylnych siedzeniach (na takie przestał zwracać uwagę). Wreszcie, po kilku rundkach udało się znaleźć dogodne miejscu. Nowy samochód na parkingu od razu przyciągnął uwagę lokalnej żebraczki. Ruszyła w jego stronę, jeszcze bardziej przyśpieszając kroku widząc małą dziewczynkę, kurczowo ściskając dłoń swojej mamy. Tacy zwykle coś dają, nie chcąc wyjść na bezdusznych w oczach dziecka.
- Wspomoże pani biedną kobietę? – powiedziała z wyćwiczonym, ubolewającym głosem, próbując w sztuczny sposób dodać sobie garb na plecach poprzez koślawy chód.
Zmieszana Sylwia już chciała sięgać do portfela, kiedy to zza samochodu wyłonił się Robert. Widząc chytry uśmieszek na twarzy żebraczki i to jak wyciąga dłoń w stronę jego żony, odepchnął kobietę.
- Proszę stąd odejść, nic dla pani nie mamy – zaczął grzecznie, starając się odciągnąć bezdomną jak najdalej od najbliższych.
- Robert, co ciebie ugryzło? – zapytała z wyrzutem żona, dając starszej kobiecie nad ramieniem męża dwudziestozłotowy banknot. Kobieta szybkim ruchem wyrwała go jej z dłoni i w mgnieniu oka zniknęła, nagle zapominając o swoich schorowanych nogach i garbie na plecach.
- Czemu jej to dałaś? Przecież to była zwykła naciągaczka! – zaczął krzyczeć mąż.
- Co z tobą? – zapytała po raz kolejny.
- Nic, po prostu kobieta nic nie robi, a ludzie mają jej dawać pieniądze. Co nas oni w ogóle interesują?! – zaczął.
- Nigdy to jakoś tobie nie przeszkadzało, zresztą dlaczego robisz od razu takie zamieszanie? Dałam jej te pieniądze i już, nie histeryzuj z byle powodu. Chodź już lepiej – nie czekając na odpowiedź męża ruszyła przodem, ciągnąc za sobą córkę. Dobrze wiedziała, że zachowanie jej męża ma związek z tym co stało się kiedy szukał w domu papierosów. Zdecydowała, że porozmawia z nim o tym wieczorem.

Po wyjściu z parkingu na teren galerii powitało ich to co zwykle kojarzy się z tego typu przybytkami – wszechobecny gwar wywoływany przez masę mniej lub bardziej zadowolonych ludzi, bogato zdobione witryny sklepowe i wszędobylska muzyka sącząca się z ukrytych głośników. Widząc w oczach córki ogromne zaaferowanie, Robert powiedział do żony:
- Słuchaj, to ty już idź do tych swoich sklepów, my będziemy zbierać się do kina, może po drodze wstąpimy jeszcze pooglądać lego – mówiąc o klockach mrugnął okiem i lekko uśmiechnął w stronę córki.
- W takim razie do zobaczenia po seansie – odpowiedziała żona, nachylając się do córki. – Tylko bądź grzeczna i opowiedz mi jak ci się podobała bajka, zgoda?
Ta tylko pokiwała twierdząco głową, rozrzucając swoje blond włosy na wszystkie strony. Chwyciła za dłoń swojego ojca i ruszyli w stronę kina.
Ostatnio zmieniony czw 28 lut 2013, 22:07 przez Valrim, łącznie zmieniany 2 razy.

2
Gdzie dalszy ciąg?!!! Chcę wiedzieć, co się dzieje z Robertem i kogo przed czym ma on uratować!
Fragment bardzo ciekawy, wciągający, bez większych błędów.

Kilka drobiazgów rzuciło mi się w oczy:
Valrim pisze:Kobieta znowu go objęła, tym razem kładąc dłonie za szyją.
- jakoś tak głupio brzmi; może lepiej: kładąc mu dłonie na karku
Valrim pisze:Kiedy już wydawało się, że jakieś leki zaczynają działać, to okazywało się, że Robert zaczyna mieć po nich halucynacje
Valrim pisze:Jaskrawe promienie słońca przebijające się przez okno uderzyły go po wykończonej twarzy.
- brzmi tak, jak gdyby ktoś twarz Roberta do końca namalował albo wyrzezbił...
Valrim pisze:- Dzisiaj idziemy do kina! – krzyknęła radośnie, przypominając ojcu o dzisiejszym zobowiązaniu i pobiegła do swojego pokoju.
Valrim pisze:Czerwona substancja zwisała z szafek
- jak to "krew zwisała"?
Nie jest naj­ważniej­sze, byś był lep­szy od in­nych. Naj­ważniej­sze jest, byś był lep­szy od sa­mego siebie z dnia wczorajszego. - Mahatma Gandhi

"tylko grafomani nie mają żadnych wątpliwości odnośnie swojej tfurczości" - Navajero

3
Valrim pisze:Mężczyzna stał twarzą zwróconą do lustra.
stał zwrócony twarzą do lustra
Valrim pisze:Kiedy już wydawało się, że jakieś leki zaczynają działać, to okazywało się, że Robert zaczyna mieć po nich halucynacje czy po prostu w niektórych momentach tracić przytomność.
Napisz to z osobowymi formami czasowników. Będzie bardzie...osobowo.
Valrim pisze:Ledwo co udało mi się zasnąć, co chwila się budziłem.
Ledwo udało mi się zasnąć, a i tak budziłem się co chwila.
Valrim pisze:Stał nad klozetem przez kilka minut, zanim zdołał wydusić parę kropel moczu.
Ma problemy ze snem czy z prostatą? :)
Valrim pisze: Spojrzał w kierunku kuchni. Stojąc na progu znieruchomiał. Całe pomieszczenie było ochlapane krwią.
Czerwona substancja zwisała z szafek, z odkręconego kranu lała się krew, otwarta lodówka wypełnioną była posoką.
Proponuję przenieść akapit po znieruchomiał.
Valrim pisze:Całe pomieszczenie było ochlapane krwią.
Czerwona substancja zwisała z szafek, z odkręconego kranu lała się krew, otwarta lodówka wypełnioną była posoką.
Krew zwisała?
Całe pomieszczenie było ochlapane krwią. Była wszędzie. Na szafkach, balatach, kuchence... Nawet wnętrze lodówki lśniło czerwienią. Najbardziej jednak przeraził go krwisty strumień, który lał się z kranu. Gęsty, lepki, pachnący metalicznie...

Rozwiń ten opis. Niech przerazi czytelnika, tak jak wystraszył bohatera.
Valrim pisze:Kiedy dotarło do niego co widzi, pierwsze o czym pomyślał był odkręcony kran. Po raz kolejny dała o sobie znać jego chroniczna oszczędność wody. Nie zwracając na nic uwagi, zakręcił oba zawory. Ciągle opierając na nich dłonie, umocnił ścisk i krzyknął ile sił w płucach.
Mam niedosyt trwogi. Podkręć nastrój. Facet wchodzi do kuchni, widzi ją skąpaną we krwi i myśli o wodzie?! Nie wierzę.
umocnił - może wzmocnił, zacisnął dłonie kurczowo; Niech jego emocje będą widoczne w tym zaciskaniu dłoni i krzyku.
Valrim pisze:Wsiadając do samochodu miał grobową twarz, starając zamaskować to co działo się u niego w głowie
O jeden imiesłów za dużo. Wsiadając/.../, starał się...
Valrim pisze:Całą drogę do galerii handlowej spędzili nie odzywając się do siebie.
nie odzywali się do siebie
Valrim pisze:Ruszyła w jego stronę, jeszcze bardziej przyśpieszając kroku widząc małą dziewczynkę, kurczowo ściskając dłoń swojej mamy.
-Konia za królestwo! - krzyknął król i wzniósł ramiona w błagalnym geście.
-Królestwo za zdanie bez trzech imiesłowów! - łkała Dorapa, załamując dłonie.
Valrim pisze:Po wyjściu z parkingu na teren galerii powitało ich to co zwykle kojarzy się z tego typu przybytkami
Rozlazłe to zdanie. Może: Przywitał ich gwar i wszędobylska muzyka.
Valrim pisze:Chwyciła za dłoń swojego ojca i ruszyli w stronę kina.
Wie, czy ma nadzieję, że to jej staruszek? Ten zaimek niepotrzebny.

Czasami zapominasz o przecinkach.

Zapomnij o imiesłowach. Zredukuj je o połowę. Podziękuj za udział. Zrób im pa,pa. Wykop. Zakop. Coś zrób, tylko nie wal ich tyle. :D

Zauważyłam, że jest kolejna część. Obiecuję poczytać. :)
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf

4
Valrim pisze:- Znowu to samo? – odezwała się kobieta, niepostrzeżenie obejmując partnera w pasie.
Mężczyzna odwrócił się w jej stronę i lekko odepchnął. Przez moment stali zwróceni ku sobie. Smutne i wystraszone spojrzenie męża sprawiało, że miała ochotę zapaść się pod ziemię.
Trzy zdania, właściwie jedno po drugim, trzy określenia tego samego bohatera. A za chwilę dowiemy się, że ma on na imię Robert. Skoro nie jest to anonimowy mężczyzna, lecz obdarzyłeś go imieniem, nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś zrobił to na samym początku. Wtedy rozmawiałby Robert ze swoją żoną, powiedzmy, Baśką, a nie mężczyzna, do tego mąż i partner (to nie są synonimy!) z kobietą.
Smutne i wystraszone spojrzenie może budzić niepokój, współczucie, chęć pomocy, lecz jeśli ktoś ma ochotę zapaść się pod ziemię, to raczej ze wstydu. Nie widzę tu powodu do takiego uczucia ze strony kobiety.
Valrim pisze:- Znowu to samo? – odezwała się kobieta
Valrim pisze:- Daj spokój, mam już tego dosyć – odpowiedział jej. – Od kilku tygodni ciągle to samo.
Nie jest to zręczny dialog.
Valrim pisze:Jaskrawe promienie słońca przebijające się przez okno uderzyły go po wykończonej twarzy.
Twarz wykończona (albo niewykończona) może być na portrecie i w ogóle obrazie. Promienie "uderzają" w nagłym błysku światła, musiałby ktoś wtedy podnieść rolety albo gwałtownie odsunąć zasłony. Natomiast promienie "przebijające się" przez okno nieodparcie sugerują, że było ono ponadprzeciętnie brudne. Przez zwykłą szybę słońce nie musi się przebijać.
Valrim pisze:Stał nad klozetem przez kilka minut, zanim zdołał wydusić parę kropel moczu. Strumień zimnej wody zmazał z niego resztki niespokojnego snu.
Wody z klozetu?
Valrim pisze:- Jak tam? – zapytała go troskliwie żona,
Valrim pisze:Ale zaraz położyłeś się z powrotem – żona z troską spojrzała na męża.
Za dużo tutaj tej troski. Poz tym, rozmawiają jedynie dwie osoby, o których wiemy, że są mężem i żoną. Nie musisz tego powtarzać w co drugim zdaniu.
Valrim pisze:- Nie, jadłyśmy wcześniej, ale pomyślałam, że jak się obudzisz będziesz chciał coś zjeść... - małżeństwo wymieniło między sobą uśmiechy.
Nieprawidłowy zapis.
- Nie, jadłyśmy wcześniej, ale pomyślałam, że jak się obudzisz będziesz chciał coś zjeść...
Małżeństwo wymieniło między sobą uśmiechy.

Ostatnie zdanie zamieniłabym na jakieś proste Usmiechnęli się do siebie czy podobnie. Małżeństwo wymieniło uśmiechy Brzmi straszliwie sztywno i pompatycznie.
Valrim pisze:nie chce mi się iść na tą waszą bajkę
Tę bajkę.
Valrim pisze:Robertowi wydawało się, że idąc zostawiała za sobą mglistą smugę, która z czasem przybrała karmazynowy odcień i w mgnieniu oka rozpłynęła się w powietrzu.
Usunęłabym z czasem, gdyż to sformułowanie oznacza, że zmiana zachodziła stopniowo i powoli, a przecież było to jedynie przelotne (w mgnieniu oka) zjawisko czy wrażenie.
Valrim pisze:Robert pobiegł szybko w stronę domu. Wzrokiem odprowadziła go Sylwia, kręcąc troskliwie głową. Jej mąż nigdy nie palił,
Imię Sylwia powinno pojawić się znacznie wcześniej, nawet na samym początku. Również córeczka nie powinna być tak długo bezimienna.
Valrim pisze:W biegu przeszukiwał sypialniany parapet,
Raczej W pośpiechu.
Valrim pisze:Zrezygnował z szukania papierosów i skierował swoje kroki do wyjścia.
Wyszedł do przedpokoju... albo podobnie. Kierować swoje kroki do wyjścia może monarcha po zakończonej audiencji.
Valrim pisze:Czerwona substancja zwisała z szafek,
Raczej ściekała albo skapywała. Zwisać mogłyby od biedy jakieś skrzepy, choć też wątpię.
Valrim pisze:Wsiadając do samochodu miał grobową twarz, starając zamaskować to co działo się u niego w głowie.
Raczej grobową minę. Niespecjalnie to wszystko się klei. Chaosu myśli nie widać, więc też nie ma potrzeby maskowania, natomiast emocje to nie sprawa głowy. Mógłbyś poprzestać na krótkim Z kamienną twarzą wsiadł do samochodu, albo podobnie. Wiadomo, co się za tym kryje, nie musisz czytelnikowi wszystkiego tłumaczyć.
Valrim pisze:Kiedy tylko koła samochodu wjechały do podziemnego parkingu
A reszta samochodu gdzieś została?
Valrim pisze:Kiedy tylko koła samochodu wjechały do podziemnego parkingu bez problemu dało się odgadnąć jaki dziś dzień.
Napisałeś wcześniej, że niedziela, więc nie ma czego odgadywać. Trzeba inaczej: Na parkingu, jak zwykle w niedzielę, wszystkie miejsca...
Valrim pisze:próbując w sztuczny sposób dodać sobie garb na plecach poprzez koślawy chód.
Nie da się. Koslawym chodem można starać się podkreślić kalectwo, ale na pewno nie dorobić garb.
Valrim pisze:odepchnął kobietę.
- Proszę stąd odejść, nic dla pani nie mamy – zaczął grzecznie, starając się odciągnąć bezdomną
Najpierw ją odepchnął, a potem grzecznie zaczął tłumaczyć? I jeszcze odciągał? Też grzecznie?
Valrim pisze:Po wyjściu z parkingu na teren galerii powitało ich to co zwykle kojarzy się z tego typu przybytkami – wszechobecny gwar wywoływany przez masę mniej lub bardziej zadowolonych ludzi,
Kiedy się wchodzi do galerii, gwar się z nią nie kojarzy - on tam po prostu jest.
Valrim pisze:Robert powiedział do żony:
Valrim pisze:W takim razie do zobaczenia po seansie – odpowiedziała żona, nachylając się do córki.
Valrim pisze:Chwyciła za dłoń swojego ojca
Zlituj się nad czytelnikami. Nie wbijaj im do głów w co drugim zdaniu, że mają do czynienia z mężem i żoną oraz matką, ojcem i córką.

O fabule trudno na razie cokolwiek powiedzieć, gdyż przedstawiłeś dopiero wprowadzenie w akcję. Zobaczymy, jak się rozwinie. Natomiast jeśli chodzi o język - niezupełnie nad nim panujesz, podobnie jak nad narracją. Upraszczaj. Nie dopowiadaj tak dobitnie kwestii dosyć zrozumiałych. W końcu, jeśli facet zobaczył tę krew w kuchni, to można założyć, że będzie wstrząśnięty - albo tym, co widział, albo stanem własnego umysłu. Podobnie z tym parkingiem w niedzielę i centrum handlowym. Szkoda tracić energię na tłumaczenie oczywistości.
Owszem, przeczytałabym ciąg dalszy, żeby dowiedzieć się, co wymyśliłeś w związku z tą krwią.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”