Oceniajcie i nie szczędźcie obelg!
Alibi
Krople bębniły o daszek z cienkiej blachy, jakby ktoś strzelał z pistoletu na gwoździe. “Chociaż nie, gwoździe nie były tak niebezpieczne jak kwaśne deszcze”, pomyślał Qarl. W zeszłym tygodniu pijany Joe “Zabawka” zasnął pod dziurawym daszkiem z pleksi. Kiedy znaleźli go rankiem, okazało się że całą noc woda kapała mu na oko. Nie wstał już - kwas przeżarł mu oczodół i dotarł do mózgu, gdzie dokończył wieloletniego dzieła wódy i dopalaczy - zabił typa. Nie było powodów żeby nie wierzyć. Joe codziennie przynosił jakiś kawałek złomu, ale od pięciu dni nie przyszedł nawet pożyczyć pieniędzy. To że trafił na przemiał, było bardzo prawdopodobne.Rachityczny taboret zakołysał się pod Qarlem, kiedy sięgnął po popielniczkę z plastikowej butelki. Wrzucił do niej peta, a następnie zlustrował, czy ktoś wybredniejszy od niego nie wyrzucił całkiem dobrego niedopałka. Niestety. Każdy tutaj jarał co tylko było suche i szuszczało przy ścieraniu. W końcu nie pracował w pierdolonym pałacu, tylko na hali recyklingowej. Przerwa dobiegała końca, więc chłopak ściągnął maskę gazową zawieszoną uprzednio na wystającym pręcie zbrojeniowym. Ostatni raz rzucił okiem na szarobrązowy krajobraz. Odkąd cztery lata temu pierdolnął zbiornik z azotem na południowej ścianie hali, pracownicy mieli do dyspozycji całkiem przyjemny punkt widokowy. Ktoś nawet przyniósł kilka rozlatujących się stołków i zrobił mały balkonik z płyty pilśniowej pokryty blachą falistą. A co było widać z balkonika? Największą przestrzeń jaką Qarl kiedykolwiek widział i z powodu której przychodził tutaj do pracy. Cały hektar płaskiej ziemi. Owszem, ziemia zalana była betonem. W paru miejscach jednak popękał i czasem wypuszczał zielone pędy, które rosły zanim ktoś zerwał je na zupę jarzynową. Czasami placyk skąpany był we słońcu, ale akurat dzisiaj smog i chmury nie pozwalały mu tutaj dotrzeć. Qarl zrobił ostatni wdech, założył maskę i wszedł w półmrok hali recyklingowej.
Ta miała nawet większą powierzchnię od placu, ale sufit zawieszony był nisko, a światło skąpe i punktowe. Chciał już zająć swoje miejsce na taśmie segregacyjnej, kiedy brygadier rozkazał mu przejść do odbioru złomu. Chłopak nie protestował. Każdego dnia ktoś tracił przy taśmie ręce, zmysły, a w jednym mało zabawnym przypadku nawet męskość.
Na odbiorze zagrożeniem był tylko kontakt ze zbieraczami. Prócz starego Joe’a, którym teraz nawożono już pewnie kwiatki w jakimś przypałacowym ogrodzie, przyjeżdżali żule wożący metal na skrzypiących wózkach i gangerzy przywożący wraki pojazdów, o których pochodzenie nikt nigdy nie pytał. Kolejka sięgała po horyzont - czyli na jakieś sto metrów co najmniej. Qarl zabrał jeden z urzędowych tabletów i dał znak pierwszemu klientowi. Brodaty, siwiutki włóczęga, potrzebował aż dwu wózków, żeby przytachać jakiś czterometrowy bojler. Mimo budowy stracha na wróble, dał radę wciągnąć go na rampę i zapytać jeszcze:
- Zostawić tutaj?
Qarl rozważał przez chwilę, czy nie sprawdzić kondycji tego człowieczka i przy okazji zabawić się jego kosztem. Zrezygnował, kiedy zobaczył ilu następnych stoi w kolejce.
- Nie, dalej już sami pociągniemy. Pan...?
- Gert Ruld. Tutaj mówią na mnie Tęgi Gertie.
- Tęgi Gertie, co? Gdzie znalazłeś ten mały bojlerek, Tegi Gertie? Albo nieważne, nie było pytania... - uśmiechnął się szyderczo Qarl.
- Żadna tajemnica. Dwanaście przecznic stąd była jakaś katastrofa budowlana. Akurat byłem na miejscu i zabrałem to, co odpadło. Pieprzony bojler prawie zmiażdżył mi nogę! Sukinsyny w dupie mają zwykłych ludzi pracujących w tych podziemiach!
- Jestem z Tobą. Całym sercem Gertie, całym sercem - skłamał Qarl wpisując do tabletu parametry bojlera - Kiedyś im jeszcze pokażemy na co nas stać.
Gertie niestety uznał tą uwagę za wyraz pełnego poparcia i zaczął agitować. Rozczarował jednak Qarla - nie powiedział aż tyle, by nie musiał mu wypłacać za złom.
- Dostaniesz czterdzieści miedziaków, Gert - oznajmił tonem kończącym rozmowę.
- Chyba cię posrało. Tachałem ten bojler przez dwanaście przecznic! Przecież w nim samym jest miedzi na jakiś tysiąc monet!
- No to schowaj go sobie do portfela i wypierdalaj.
Obdartus odpowiedział milczeniem. Qarlowi przez chwilę zrobiło się nawet żal, ale nie płacił mu przecież z własnej kieszeni i nie mógł wypłacić premii. Złamany i zgrzytający z gniewu zębami, staruszek zniknął w tłumie.
Kiedy zamknęło się za nim morze ludzi, Qarl zauważył, że następni w kolejce stoją gangerzy. Tylko oni zgodnie z prawem mogli tutaj prezentować broń. Qarl przez chwilę zastanawiał się jak to możliwe, że nie wcisnęli się przed włóczęgą Gertem, aż zobaczył ich znalezisko. Przywieźli je na pace wielkiej wywrotki i wyglądało na coś bardzo, ale to bardzo... Technologicznego.
- A to co jest, he? - zapytał uprzejmie, przyglądając się gangerom. Ubrani byli najróżniej - w to co udało im się zedrzeć z pokonanych wrogów. Jedyne co się powtarzało, to wygląd żółtodziobów i bandany z wszytymi herbami odlanymi w żelazie. Wyfrezowano na każdym z nich uniesioną pięść w stalowej rękawicy, ściskającą łańcuch z brązu. Herb Domu Orlock. Pierwszy odezwał się ganger o świńskich oczkach i zarośniętej gębie.
- Znaleźliśmy to cacko na naszej dzielnicy. Nie jest do przetopienia, skrybo. To jest kapsuła desantowa Kosmicznych Marines. Osobiście oddamy ją do fortecy Imperialnych Pięści. Tobie nic do tego.
- W takim razie po cholerę tu przyjechaliście? - zapytał jeszcze uprzejmiej Qarl.
Gangerzy spojrzeli po sobie. W końcu odezwała się kobieta. Była to słodka, drobna brunetka ubrana w stylu nippońskiej uczennicy. Trochę obdartej nippońskiej uczennicy. Prawdopodobnie zamierzenie.
- Chcemy dostać kwit, że to my ją znaleźliśmy. Po drodze będzie mnóstwo kłopotów, a z imperialnym kwitem mogą nas nie ruszyć.
Qarl przetwarzał przez chwilę to, co usłyszał.
- Ciekawe, bo ja mam pełno kwitów, a jak źle odpowiem na pytanie “czy masz jakiś problem”, to żaden kwit mi nie pomaga. Jesteś pewna, że potrzebujecie kwitów, a nie broni, mała? - zapytał
- Broń mamy. Brakuje nam papierów. Rozwalimy każdego typa co stanie nam na drodze, ale nie chcemy problemów z prawem. Po drodze stacjonuje pluton Pająków. Do nich nie możemy strzelać, a bez dokumentu będą chcieli kapsuły albo łapówki.
- No i teraz zaczynasz mówić z sensem! - powiedział z uśmiechem skryba - Wiesz, może jestem prostym urzędnikiem, ale w jednej kwestii zachowuję się jak spekulanci z Wieży Monet - nie siadam do okienka jeśli nie jestem pewien, że zarobię co najmniej pięćset miedziaków.
- Mamy kasę, jeśli o to ci chodzi - syknęła uczennica.
Ganger prosiak podał Qarlowi mieszek. Sądząc po ciężarze - wystarczyło.
Qarl zostawił młode wilki przy rampie Odbioru Złomu i podreptał do labiryntu pomieszczeń biurowych nad halą produkcyjną. W samym jego centrum, niczym mityczny Minotaur, urzędował równie bujnie owłosiony kierownik zakładu, herr Bomschlag.
- Dzień dobry, panie kierowniku - zaczął niezbyt oryginalnie Qarl
- Dzień dobry panie Gutwasser. Niech pan rzuci okiem na monitoring.
Bomschlag obrócił się na swoim skórzanym fotelu i przyjrzał monitorowi, który przeżył chyba pikselowy holocaust, lecz nadal pełnił swoją funkcję - wyświetlał przyczepę gangerów z osobliwym ładunkiem.
- Widzę na tym żelastwie znak Pięści - orzekł po krótkiej obserwacji - Ewidentnie technologia Astartes.
- Kapsuła desantowa - zgodził się Qarl - Możliwe, że doszło do omyłkowego zrzutu.
- Albo do celowego. Tak czy inaczej, nie nasza sprawa. Mogą z tego być tylko kłopoty. Zezłomować zanim zaczną o tym wszędzie gadać.
- Za późno, panie kierowniku. Kolejka jest na pół kilometra. Wszyscy złomiarze w tym dystrykcie mogli sobie obejrzeć to cacko i przekazać nowinę rodzinie oraz znajomym. Fama okrąży cały kopiec i jutro dowie się pan, że w mieście rozbił się krążownik Imperialnych Pięści.
Mina szefa najpierw zrzedła, a potem przybrała kolor rozgrzanego metalu. Zaklął siarczyście, po czym wypluł:
- I do tego przychodzą do nas gangerzy, co Astartes chcą wejść w dupę, żeby im wazelinę sponsorować?
- Niestety, kierowniku - zgodził się Qarl - To czysta bezczelność! Powiem im, że mają spadać.
- Powiedz im! ...że im pomożemy. Ale nie za darmo...
- Ach, tym już się zająłem, panie kierowniku - zapewnił szybko urzędnik - tutaj jest proszę cały mieszek, wziąłem z niego, jak zwykle, dziesięć procent.
- A idź mi z tymi miedziakami, ja o czymś innym mówię. Słuchaj! - rozkazał herr Bomschlag, ale zamiast mówić podszedł do swojej “szafy pamięci”, na której wisiały starocie z czasów, kiedy służył w Gwardii. Wyjął z pochwy swój wielki nóż komandoski, wrócił do biurka i zaczął rysować nim plan w niewidzialnym piasku na blacie.
- Pójdziesz z tymi dzieciakami. Powiedz im, że inaczej nie dostaną przepustki. Będziesz ją miał cały czas przy sobie i przed nimi podejdziesz do pierwszego kosmicznego marine’a jakiego zobaczysz. Wyjaśnisz, że to ja cię przysyłam, dopilnujesz żeby dowiedział się o tym jakiś ważniak, a potem wrócisz do mnie. Jeśli pociągną mnie w górę - tutaj mruknął brzydkim okiem - pociągnę cię za sobą, Gutwasser. Może to gangerzy chcą wejść w dupę kosmicznym marines, ale to my ostatecznie wszystkich wyruchamy!
- Pana kierownika plan jest świetny, naprawdę, ale nie wiem czy się nadaję - powiedział Qarl bez cienia szczerości
- To już postanowione. Masz głowę na karku, chłopie! Tu masz mój stary nóż i laspistol. To nie żadne antyki, tylko dobra broń.
Świeżo upieczony agent Qarl przyczepił pochwę do pasa, włożył nóż, a kaburę z pistoletem przypiął pod połą płaszcza. Kiedy sekretarka herr Bomschlaga oddała mu podpisany i opieczętowany druk, wrócił jeszcze do gabinetu kierownika, zasalutował sprężyście i wyszedł zastanawiając się dlaczego to tak właściwie robi.
***
- I właśnie tak to wszystko się zaczęło, kochanie - powiedział pijany w sztok Qarl Gutwasser - mam opowiadać dalej?
Drzwi zatrzasnęły się tuż przed jego nosem. Tego wieczoru znów będzie musiał spać na wycieraczce...