Kilka wulgaryzmów się znajdzie.
Mdły kolor ścian, stare, drewniane ławki, wiszący w powietrzu zapach ludzi i ich obecność.
Była przytłaczająca, jak zwykle zresztą. Mężczyzna czuł ich codzienne problemy, zmartwienia, radości, smutki. Były jak zapach, znajomy, ale jednak obcy, ciężki do wychwycenia. I tylko lekko odznaczający się w powietrzu. Nie, potrafił czytać w myślach. W zasadzie to nic nie potrafił. Nawet życie mu kiepsko wychodziło. 33 lata na karku, marna posada nocnego stróża w jakimś trzygwiazdkowym hoteliku na przedmieściach.
Marna płaca, wystarczająca na podstawowe potrzeby. Żadnych luksusów, żadnych zainteresowań, żadnej rodziny nikogo bliskiego. Sam na tym cholernym świecie. Co z tego, że w budynku w którym się znajduje jest przynajmniej setka ludzi? Odrzucają go, wystarczy że się zbliży, żeby odebrać negatywne „zapachy” ludzkich myśli. Teraz siedział w poczekalni w przychodni czekając aż lekarz raczy go zawołać do gabinetu, wypisać jakieś pierdolone zaświadczenie do pracy. Trzy godziny męki wśród ludzi, by spędzić w gabinecie jakieś pięć minut.
-Fulbert Kowalski
Smętną ciszę poczekalni przeszywa głos pielęgniarki. Woła go. Ludzie momentalnie odwracają głowy i patrzy na niego kilka par oczu. Wzdycha. Tak jest zawsze. Jebane germańskie imię. Nie gapcie się tak kurwa, nie moja wina że moi starzy byli popierdolonymi fanatykami i dali mi imię jakiegoś świętego chuj-wie-skąd-i-kiedy. W połączeniu z pospolitym polskim nazwiskiem faktycznie brzmi to groteskowo. ODPIERDOLCIE SIĘ. Krzyczy w duchu a ludzie niechętnie wracają do swoich przerwanych krzyżówek czy gapienia się w ścianę tępym wzrokiem krowy na pastwisku.
Listopad to paskudny miesiąc. W mieście jest wręcz okropny. Ołowiane niebo, szare budynki, żadnej zieleni, nagie gałęzie, ponurzy ludzi poubierani w szare i czarne płaszcze, spieszący do domu gdzie ktoś na nich czeka.
On szedł powoli. Chłonął sobą listopad. Gdzie się nie obrócisz tam szarość. Ulica, budynki, nawet reklamy, zwykle krzykliwe i kolorowe by zwracać uwagę naiwnych i podatnych na manipulację ludzi są szare. Przydymione spalinami. Niebieskie tramwaje są szare. Ludzkie twarze są szare. Szyby w oknach są szare. Świat jest szary.
Podnosi głowę na ołowiane niebo, z którego zaczynają kapać szare krople. Ludzie pospiesznie wyciągają szare parasole.
-Woda to życie-mruczy do siebie.- nawet ta brudna. Niechętne spojrzenia, wrogie fluktuacje w szaroburej strukturze otoczenia.
Z szarości coś się wyłania. Jest kolorowe. Żywe, soczyste.
Kobieta. Idzie po drugiej stronie ulicy, nie widzi jej twarzy, ale widzi kwiaty. Żółte. Są jak żółta kropla farby która kapnęła malarzowi na beton. Płoną.
On staje jak wryty i patrzy. Chłonie ten odprysk nieba w szarym piekle. W tych kwiatach jest życie, czego nie można powiedzieć o nim i o otaczających go organizmach zwanych potocznie ludźmi.
Nie ma już woli, nie ma analitycznego umysłu ukształtowanego przez świat w którym żyje, jest tylko Pragnienie by żyć. Skręca gwałtownie, potrąca szarych ludzi. Brnie naprzód, mokre włosy lepią się do czoła, do policzków, deszcz miesza się z łzami.
Jest już blisko, niemal na wyciągnięcie ręki, jeszcze tylko kilka kroków. Słyszy kobiecy i męski krzyk, mieszają się ze sobą, co za różnica, kwiaty, życie, żółć, życie, życie. Chcę.
Odurzone przez Chęć Posiadania analityczne i ludzkie części mózgu dochodzą do głosu, odwraca głowę w prawo i widzi samochód. Zabawne, żółty. Traci z oczu Życie.
Czas zwalnia. Nagle, całkiem absurdalnie przychodzi mu do głowy cytat. „Niosła żółte kwiaty! To niedobry kolor.”
Nie ma już szarości, nie ma żółci, nie ma życia, jest Ciemność.
Ostre światło, głośne krzyki, znów przeklęta woń lekarstw.
I ciemność.
Siedzi na ukwieconej polance, szumią drzewa, wszędzie rosną kwiaty. Żółte. W tym kolorowym świecie ich kolor nie jest już tak soczysty. W zasadzie są przeciętne. Ale tam… W mieście… Są jak słodkie jezioro na pustyni. To jest raj. Tutaj żyję.
Czas nie istnieje, mógł tu siedzieć równie dobrze godzinę, ale też i sto czterdzieści lat. W pewnym momencie
(nie ma momentów, ziemski żargon).
rozrastać zaczyna się ciemność. Boi się.
(nie ma strachu).
Wstrząs, znamy to uczucie. Spadanie we śnie i wstrząs, Nieprzyjemny, powodujący wyrwanie się ze snu. Ukłucie, nacisk, ciemność.
-Obudził się pan.
-Coo
-Proszę nic nie mówić. Wpadł pan pod samochód. Był pan w stanie śmierci klinicznej. Cztery i pół minuty. Udało się pana odratować.
Uśmiecha się. Jest z siebie zadowolony. Boże. Idiota.
Przez te cztery minuty
(nie, eony)
żył.
Żył naprawdę, chociaż nie oddychał. Żył bo były Kwiaty.
Miał wielką ochotę wywrzeszczeć lekarzowi w twarz że go zabił a potem przypierdolić mu w tą wyszczerzoną facjatę. Zamiast tego wycharczał coś niezrozumiałego i stracił przytomność.
Zapadł się. Ale w Ciemność. Tak egzystował. Niemal jak dotąd,
Trzy miesiące rekonwalescencji zanim wreszcie pozwolili mu opuścić szpital. Tak zwane miesiące wyjęte z życia. Spał a kiedy tego nie robił, odlatywał w Ciemność, która zawsze chętnie wyciągała swoje ramiona.
Poszedł czym prędzej na miejsce wypadku. Chodził tam codziennie z nadzieją. Ona konała powolutku, trwało to jakieś dwa tygodnie. Chodnik był pusty. Nie było Życia.
Zapomniał o tym że „Niosła żółte kwiaty! To niedobry kolor”
Pożądał ich.
Od dawna kołatała mu się po czaszce myśl jak je zdobyć. Jedyne rozwiązanie.
Wrócił do domu. Stary rewolwer pod podłogą w kuchni. Po tatusiu.
-Dzięki stary-mruknął
Stanął przy oknie, by jeszcze raz spojrzeć na szary świat który opuszcza by Żyć. Włożył do ust lufę. Smakowała kurzem i metalem. Przypominała metaliczny posmak krwi, której była spragniona.
Podjął decyzję. Mózg uwolnił impuls nakazujący ręce nacisnąć spust.
A oko zobaczyło. Ułamki sekund rozciągnięte w eony. Drogą szła ona. Niosła Kwiaty. Zrozumiał, szukał nie tam gdzie trzeba. Ale było już za późno.
Ciało upadło na podłogę, duch uleciał. Na tamten świat. Deski podłogi skrzypiały, pijąc ciemną, gęstą krew. W tym dźwięku było szyderstwo i śmiech.
Nie ma łąki, jest tylko szary beton. Albo tutejszy odpowiednik ziemskiego betonu, ten jest miękki i obrzydliwie lepki. Są kwiaty. Piękny bukiet soczyście żółtych kwiatów. Pełznie do nich z wysiłkiem. Mimo że Nadzieja już skonała, łapie je chciwie.
Nadzieja słusznie umarła, to była Desperacja. Wiedział że tak będzie od momentu gdy oko zobaczyło kiedy palec naciskał spust. Kwiaty były sztuczne.
2
To powinieneś skompilować w jedno zdanie, i podziękować słowom pogrubionym. Jaki to jest mdły kolor? Mdły to jest smak.kajsz pisze:Mdły kolor ścian, stare, drewniane ławki, wiszący w powietrzu zapach ludzi i ich obecność.
Była przytłaczająca, jak zwykle zresztą.
Czyje? Podmiotu domyślnego czyli tej przytłaczającej obecności?kajsz pisze: Mężczyzna czuł ich codzienne problemy, zmartwienia, radości, smutki.
Wymieniasz rzeczy bliskoznaczne; problemy-zmartwienia-smutki. Wystarczy jedno określenie na tym poziomie ogólności.
To znajomy czy obcy? Nie może być i taki i taki.kajsz pisze: Były jak zapach, znajomy, ale jednak obcy, ciężki do wychwycenia.
Eeee no, i dalej baju baju o czym to właściwie? Zapach znajomy ale obcy, ciężki do wychwycenia, lekko odznaczający (zapach się odznacza? Wyróżnia może?), ale czego?kajsz pisze:I tylko lekko odznaczający się w powietrzu.
Błędna interpunkcja wskazuje, że jednak potrafił. Nijak nie nadążam za tym przeskokiem myślowym od przytłaczającej obecności ludzi, zapachu czegoś do czytania w myślach.kajsz pisze: Nie, potrafił czytać w myślach.
Zapis - trzydzieści trzy.kajsz pisze:33 lata na karku, marna posada nocnego stróża w jakimś trzygwiazdkowym hoteliku na przedmieściach.
Unikaj zdań bez czasowników. To zdanie brzmi jak urwane. Tzn, wymieniasz: 33 lata, marna posada i...? Co z tego wynika?
Marna praca, marna płaca. Powtórzenie i się na dodatek rymuje. Co to są podstawowe potrzeby? Dla jednego to bułka i masło, dla innego sushi, że wspomnę pewnego celebryta.kajsz pisze:Marna płaca, wystarczająca na podstawowe potrzeby.
To natrętne powtórzenie nie jest potrzebne.kajsz pisze:Żadnych luksusów, żadnych zainteresowań, żadnej rodziny nikogo bliskiego.
Żadnych luksusów, zainteresowań, rodziny...
Tylko jak się mają luksusy do zainteresowań, osoba biedna nie może ich mieć? A do posiadania rodziny?
Na razie biadolenie bez charakteru.
Wrócę jeszcze do tego...
3
c.d.
Odrzucają go - wskazuje, że ludzie go odrzucają, sprawstwo po stronie ludzi, natomiast z kontekstu wnioskuję, że to jego odrzuca od ludzi z jakiegoś powodu.
Można by to przerobić tak:
Odrzucało go od nich, wystarczyło się zbliżyć, by poczuć negatywne zapachy ich myśli...
Choć dyskutowałabym jeszcze nad znaczeniem określenia negatywny zapach myśli. Zbyt niejasne, wymaga doprecyzowania.
Nagminnie powtórzenia ludzi w różnych odmianach. Do przerobienia.
Akapit się kończy i...co z niego wynika? Jakby urwany został w połowie. Zarysowana zaledwie scena w poczekalni, brakuje jej puenty. Gdzieś tam utonęła w tych wulgaryzmach. Rysujesz nieprecyzyjnie tego bohatera; nie wiem czy on rzeczywiście czuje myśli innych czy po prostu ma fobię, a może urojenia i wydaje mu się, że tak jest. Przedstawione jest to też bardzo powierzchownie, w sumie gość klnie i użala się nad sobą jednak czyni to nad wyraz ogólnie, zła praca, nie mam rodziny, życie jest do bani.
- Woda to życie - mruczy do siebie. - Nawet ta brudna.
Opis kobiety i bukietu kwiatów mi się podobał. Dobrze namalowany kawałeczek sceny. Tylko niestety uciekł gdzieś jej dalszy sens.
Ogólne wrażenie to mętlik. Gdzieś pod tym chaosem i pospieszną łapanką zdań zagonionych w tekst jest pomysł i potencjał. Żeby go wydobyć trzeba ten twór spruć i utkać od nowa, tylko tym razem zaplanować zawczasu co i jak, żeby ze skarpety nie wyszedł nam wąż
To zdanie jest błędnie skonstruowane.kajsz pisze:Odrzucają go, wystarczy że się zbliży, żeby odebrać negatywne „zapachy” ludzkich myśli.
Odrzucają go - wskazuje, że ludzie go odrzucają, sprawstwo po stronie ludzi, natomiast z kontekstu wnioskuję, że to jego odrzuca od ludzi z jakiegoś powodu.
Można by to przerobić tak:
Odrzucało go od nich, wystarczyło się zbliżyć, by poczuć negatywne zapachy ich myśli...
Choć dyskutowałabym jeszcze nad znaczeniem określenia negatywny zapach myśli. Zbyt niejasne, wymaga doprecyzowania.
Wywaliłabym wszystko, co pogrubione. Użycie wulgaryzmu wymaga według mnie jakiegoś rozwinięcia, dlaczego i co konkretnie budzi emocje u bohatera, co go nakręca. Inaczej to tylko słowo, takie samo jak inne, tyle że mniej "grzeczne".kajsz pisze:Teraz siedział w poczekalni w przychodni czekając aż lekarz raczy go zawołać do gabinetu, wypisać jakieś pierdolone zaświadczenie do pracy.
Dlaczego zmieniasz czas?kajsz pisze:Smętną ciszę poczekalni przeszywa głos pielęgniarki. Woła go.
To zdanie jest koślawe: ludzie odwracają głowy - patrzą na niego oczy. Części ciała stają się świadomym bytem.kajsz pisze:Ludzie momentalnie odwracają głowy i patrzy na niego kilka par oczu.
Nagminnie powtórzenia ludzi w różnych odmianach. Do przerobienia.
Nieprawidłowy zapis myśli bohatera. Wracam do problemu nadużywania wulgaryzmów. Po co on tak klnie sam do siebie?kajsz pisze:Nie gapcie się tak [przecinek] kurwa, nie moja wina że moi starzy byli popierdolonymi fanatykami i dali mi imię jakiegoś świętego chuj-wie-skąd-i-kiedy.
Dziwnie, może. Niespotykanie. Dziwacznie. Może dla niektórych śmiesznie. Ale groteskowo?kajsz pisze:W połączeniu z pospolitym polskim nazwiskiem faktycznie brzmi to groteskowo.
Akapit się kończy i...co z niego wynika? Jakby urwany został w połowie. Zarysowana zaledwie scena w poczekalni, brakuje jej puenty. Gdzieś tam utonęła w tych wulgaryzmach. Rysujesz nieprecyzyjnie tego bohatera; nie wiem czy on rzeczywiście czuje myśli innych czy po prostu ma fobię, a może urojenia i wydaje mu się, że tak jest. Przedstawione jest to też bardzo powierzchownie, w sumie gość klnie i użala się nad sobą jednak czyni to nad wyraz ogólnie, zła praca, nie mam rodziny, życie jest do bani.
Takie strasznie schematyczne wyobrażenie jesiennego dnia. Końcówka nie współbrzmi, bo nie wiadomo, czy wszyscy ludzie idą do domu, czy na każdego ktoś czeka, i czy dla bohatera problemem jest to, że jest szaro czy to, że na niego nic w domu nie czeka.kajsz pisze:Ołowiane niebo, szare budynki, żadnej zieleni, nagie gałęzie, ponurzy ludzi poubierani w szare i czarne płaszcze, spieszący do domu gdzie ktoś na nich czeka.
To wtrącenie ni z gruszki ni z pietruszki. Tzn co, tylko naiwni i podatni na manipulacje ludzie widzą reklamy, czy oni w nie wierzą? Przeskok myślowy po raz kolejny zaburza odbiór tekstu.kajsz pisze:Ulica, budynki, nawet reklamy, zwykle krzykliwe i kolorowe by zwracać uwagę naiwnych i podatnych na manipulację ludzi są szare.
Absolutny nadmiar słowa szare. Tą szarość można oddać inaczej.Niebieskie tramwaje są szare. Ludzkie twarze są szare. Szyby w oknach są szare. Świat jest szary.
Niechlujny zapis dialogu. Na temat zapisu dialogu to już epopeje na forum napisaliśmy, dlatego proszę, zwróć na to uwagę.kajsz pisze:-Woda to życie-mruczy do siebie.- nawet ta brudna.
- Woda to życie - mruczy do siebie. - Nawet ta brudna.
Niebo przynosi skojarzenie błękitu, a kwiaty są żółte.kajsz pisze:Chłonie ten odprysk nieba w szarym piekle.
Ten filozoficzny wtręt jest jakoś połączony z resztą tekstu? Tu i ówdzie pojawiają się takie kwiatki, jak te fluktuacje i analityczny umysł, ale nie nadążam za tym przeskokiem.Nie ma już woli, nie ma analitycznego umysłu ukształtowanego przez świat w którym żyje, jest tylko Pragnienie by żyć.
Opis kobiety i bukietu kwiatów mi się podobał. Dobrze namalowany kawałeczek sceny. Tylko niestety uciekł gdzieś jej dalszy sens.
Opisywanie chaosu niekoniecznie powinno być chaosem. Ja przyznam, że nie nadążam, za tym co się dzieje, co chcesz przekazać. Konstruujesz zbyt pospieszne sceny, niepełne kadry, nie układają się w sensowny obraz. Proponowałabym jednak jakoś to uporządkować. Zaprząc narratora do roboty.kajsz pisze:Odurzone przez Chęć Posiadania analityczne i ludzkie części mózgu dochodzą do głosu, odwraca głowę w prawo i widzi samochód. Zabawne, żółty. Traci z oczu Życie.
Powtarzasz się.kajsz pisze:Siedzi na ukwieconej polance, szumią drzewa, wszędzie rosną kwiaty.
Polecam stosować synonimy by unikać takich nieładnych powtórzeń.kajsz pisze:W tym kolorowym świecie ich kolor nie jest już tak soczysty.
Kto to jest my?kajsz pisze:Wstrząs, znamy to uczucie.
Przez zapis zlewa się kto co robi/myśli.kajsz pisze:Uśmiecha się. Jest z siebie zadowolony. Boże. Idiota.
Przecinki pouciekały sobie. Dlaczego ciemność z wielkiej litery?kajsz pisze:Spał a kiedy tego nie robił, odlatywał w Ciemność, która zawsze chętnie wyciągała swoje ramiona.
A nie mógł sobie kupić? Ja rozumiem, że to jakaś obsesja i przenośnia, ale sposób, w jaki to wszystko malujesz daje efekt raczej komiczny.Pożądał ich.
Od dawna kołatała mu się po czaszce myśl jak je zdobyć. Jedyne rozwiązanie.
A tutaj, niestety, wyszedł bełkot. Nadzieja była desperacją, a on wiedział, bo oko zobaczyło kiedy palec naciska spust a kwiaty były sztuczne. Uf.kajsz pisze:Nie ma łąki, jest tylko szary beton. Albo tutejszy odpowiednik ziemskiego betonu, ten jest miękki i obrzydliwie lepki. Są kwiaty. Piękny bukiet soczyście żółtych kwiatów. Pełznie do nich z wysiłkiem. Mimo że Nadzieja już skonała, łapie je chciwie.
Nadzieja słusznie umarła, to była Desperacja. Wiedział że tak będzie od momentu gdy oko zobaczyło kiedy palec naciskał spust. Kwiaty były sztuczne.
Ogólne wrażenie to mętlik. Gdzieś pod tym chaosem i pospieszną łapanką zdań zagonionych w tekst jest pomysł i potencjał. Żeby go wydobyć trzeba ten twór spruć i utkać od nowa, tylko tym razem zaplanować zawczasu co i jak, żeby ze skarpety nie wyszedł nam wąż

4
Przecinek w tym miejscu zupełnie zmienia sens zdania - wynika z niego teraz, że potrafi czytać w myślach. Jeśli nie jesteś pewien, czy postawić przecinek, to lepiej nie stawiaj - zazwyczaj wychodzą z tego mniejsze szkody.Nie, potrafił czytać w myślach
Trzydzieści trzy.33 lata na karku
Skoro krzyczy, to śmiało możesz użyć wykrzyknika.ODPIERDOLCIE SIĘ. Krzyczy w duchu
Niby mała rzecz, ale istotna.<spacja>-<spacja>Woda to życie<spacja>-<spacja>mruczy do siebie.
Nie zapominaj o znakach interpunkcyjnych.-Coo
Zapewne powtórzyłem się z Caroll, bo dużo wyłapała.
Poćwicz nad interpunkcją - to naprawdę ważne, żeby przecinki były we właściwych miejscach (podobnie jak pauzy, wykrzykniki, kropki, pytajniki i co jeszcze). Przykładem braku wprawy w tej kwestii jest przedostatnie zdanie - nieskalane interpunkcją.
Nie podobała mi się forma - zdania były bardzo rwane i "strzępkowate", przez co ciężko było wgryźć się w tekst.
Sama fabuła, przyćmiona teraz formą, mogłaby zainteresować, chociaż przydałoby się ją trochę rozwinąć (np wyjaśnić o co chodzi w zapachach uczuć).