Wszelkie dziwnie brzmiące zdania o skomplikowanym albo kretyńskim szyku są zamierzone. Różne inne dziwactwa też. Zresztą ci, co czytali opowiastki Paoliniego powinni załapać, w czym rzecz.

Jak zwykle - wszelkie subtelne i niesubtelne aluzje mile widziane. Miłego czytania.

PS: Urok zaklęć został lekko zniweczony, bo niektóre symbole się nie chcą wczytywać, ale tego nie poprawię, bo w gruncie rzeczy wygląda tak samo. Nie, to nie błąd - w tytule jest ,,Deragon". Zamiast wyjaśnień posłużę się cytatem z pierwszego rozdziału: ,,Tuszę, iż zenaczenie tegoż imienia jest dela wszystkich zerozumiałe".

------|+|------
DERAGON
Księga pierwsza parodii trylogii Dziedzictwa
Książkę tę dedykuję:
wszystkim, którzy - podobnie jak ja - uważają ją za wspaniałą.
Prolog:
Ale fajne słowo
Wiatr wył we wszechogarniającym mroku, niosąc smród, który po przeistoczeniu w energię mógłby sprowadzić apokalipsę. Cień nieopatrznie pociągnął nosem i zzieleniał nieznacznie na twarzy. Wyglądał jak człowiek, tyle że miał dwie ręce, dwie nogi i głowę. Prócz tego długie szkarłatne włosy i rude oczy. Albo na odwrót.
Nagle coś w jego mózgu zaskoczyło: są tu! Zrobił najgroźniejszą minę, na jaką było go stać i rzekł głosem tak lodowatym, że aż mech i liście pokryły się szronem, a oddech jego obłokiem stał się pary:
- Rozproszcie się, proszę, i pochowajcie, gdzie popadnie. Macie zatrzymać każdego, kto się tu pojawi... – celowo zrobił pauzę dla lepszego efektu – albo sami zginiecie.
Gdy urgale rozbiegły się hałaśliwie w poszukiwaniu kryjówki, Cień zastanowił się przelotnie, czy przypadkiem pod koniec przemowy czegoś nie pomylił. Urgale tymczasem pochowały się pod krzakami jak myszy w kapciach. One już mniej przypominały ludzi, choć także miały cztery kończyny i głowy. To znaczy: każdy po jednej. Z każdej z tych głów wystawały skręcone rogi, na widok których samce muflonów popadały w depresję.
Cień wyjrzał zza drzewa. Nie było tam nic ciekawego.
Czas mijał, a Cień zaczynał się niecierpliwić. Długi, wąski miecz, który trzymał w dłoni zataczał w powietrzu małe kwadraciki. Woń stawała się coraz silniejsza i wyczulony węch Cienia zdawał się krzyczeć: pomocy! mordują! Jedna myśl utrzymywała go przy życiu: już za chwilę będzie triumfował nad zwłokami swego celu, ciesząc się zwycięstwem. Z podniecenia jego ciało zaczęło wibrować w ponurym rezonansie.
Znieruchomiał w momencie, w którym zobaczył na trakcie trzy alabastrowe rumaki niosące na grzbietach jeźdźców. Gdyby to nie była zasadzka, ryknąłby gromkim śmiechem; tylko idioci biorą siwe konie na wyprawę, którą mają odbyć niezauważeni, a ci trzej byli ewidentnie zauważalni. Twarze jeźdźców skrywały kaptury. Spod nakrycia jadącej na przedzie postaci spływała kaskada kruczoczarnych loków. Pochylała się nisko nad czymś, co kurczowo trzymała w rękach. Bingo! To oni. Cień obnażył z zadowoleniem spiłowane zęby.
- Szykujcie się – szepnął.
Zatrzymali się nagle. Pochylona osoba podrzuciła raptownie głową. Jej towarzysze rozejrzeli się czujnie. Cień stracił cierpliwość.
- Brać ich! – ryknął. Skoro i tak już usłyszeli...
Urgale powyskakiwały z kryjówek jak diabły z pudełek wrzeszcząc coś w rodzaju ,,GHRRRAAA!” Błyskawicznie otoczyły trójkę wędrowców i zatłukły na śmierć ochroniarzy kruczowłosej kobiety razem z końmi. Ta piszczała wniebogłosy, doprowadzając tańczącego w miejscu rumaka do szału. Cień znalazł się przy niej trzema susami, ściągnął brutalnie z siodła i wyrwał z rąk zawiniątko, którego tak wytrwale broniła. Urgale przegoniły jej konia, który zaczął dreptać obok zbiegowiska nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. Zgromadziły się wokół swojego pana i leżącej na ziemi, pojękującej kobiety. Cieniowi w oczach błysnęły dolary... to znaczy: żądza, gdy zgrabnym ruchem odwijał szmaty, w które okręcony był... kamień. Zwykły szary kamień.
Dopadł do kobiety i zerwał jej kaptur z głowy, a to, co zobaczył sprawiło, że wrzasnął cienko. Nie dość, że nie była to ONA, to jeszcze tak szpetnej gęby nie miały nawet urgale, w dodatku śmiała się jak idiotka.
Wtem usłyszał za sobą gwizdnięcie. Odwrócił się i zobaczył, że zdenerwowanego siwka dosiada właśnie ONA: elfka o pięknych hebanowych lokach, ciemnych oczach i pełnych, zmysłowych wargach, które uśmiechały się drwiąco. W wolnej dłoni trzymała dużą sakwę. Pokazała Cieniowi literę L na czole i pogalopowała w las.
Cień ryknął wściekle. Wyciągnął dłoń i krzyknął:
- Ğ?