Solvoma - fragment

1
– A ruszże to chude dupsko, Andrea! – krzyknął Ivan, i nie czekając na odpowiedź, zaczął schodzić ze zbocza. – Nie wiem jak ty, ale ja nie mam zamiaru nocować na szlaku.
– No idę przecież… – mruknął młody, splunął kwaśną śliną i pokuśtykał za starszym kolegą.
Taternicy nie mięli zbyt dużo czasu. Jeśli chcieli zdążyć na poranny pociąg do Bratysławy, musieli pokonać ostatni odcinek Doliny Staroleśnej w niecałe dwie godziny. Do zrobienia, pod warunkiem, że ma się za sobą przespaną noc, a nie nieudaną wspinaczkę, która o mało nie zakończyła się tragedią. Ivan, który wyszedł z przygody bez szwanku, nie przejmował się stanem nierozważnego młodzieńca i parł naprzód jak lokomotywa. Chłopak nie skarżył się jednak. Tylko dzięki doświadczeniu starego wygi przeżył kilkunastometrowy lot, przypłacając go jedynie kilkoma siniakami, zadrapaniami i skręconą kostką.
Mężczyźni pokonali strome zejście i wkroczyli na wąski trakt wytyczony przez gęsty, świerkowy las. Księżyc świecił jasno i od czasu do czasu wędrowcy mogli zobaczyć poszarpane szczyty Sławkowskich Grani, które zaglądały na ścieżkę przez luki w mrocznym, iglastym sklepieniu starego boru.
Andrea od dłuższego czasu próbował zacząć rozmowę z rozeźlonym taternikiem, ale nie mógł się przełamać. W końcu podjął decyzję, i posykując cicho dogonił kompana.
– Przepraszam, stary – zaczął nieśmiało – Byłem pewien, że dam radę...
– Coś ty sobie wyobrażał, do kurwy nędzy?! – rzucił oschle Ivan, nie patrząc na młodego. –
Piętnaście metrów bez asekuracji. W takim terenie... Chciałeś się popisać?
– Ja... Już to miałem, tylko ten pieprzony chwyt się ukruszył.
– Dziękuj Bogu, że żyjesz, chłopcze. Za sprzęt policzymy się później.
Chłopak zmełł w ustach przekleństwo. Odpadając od ściany, stracił plecak. Ciekawe skąd weźmie kasę na nowy komplet karabinków, dwa czekany i śpiwór? Ledwo starczało mu na opłacenie akademika.
`Ivan znowu zostawił go w tyle. Szedł teraz dobre dwadzieścia metrów z przodu i nie oglądał się za siebie. A idź w cholerę, pomyślał Andrea. Noga doskwierała mu coraz bardziej i był pewny, że nie zdąży doczłapać na pierwszy kurs. Następny pociąg odjeżdżał w południe. Doszedł więc do wniosku, że prześpi te kilka godzin na dworcowej ławce.
Piętnaście minut później jego czołówka zgasła.
– Szlag! – burknął, zatrzymał się i wyciągnął z plecaka ręczną latarkę.
Mocna struga światła padła na nieruchomą sylwetkę starszego mężczyzny. Ivan stał kilka metrów dalej i wpatrywał się w las po lewej stronie ścieżki. Coś było nie tak. Andrea zauważył, że taternik jest napięty jak struna i trzęsą mu się ręce. W dodatku dokoła zaległa potwornie ciężka cisza. Żadnych nocnych ptaków, owadów. Nawet letni nocny wiatr przestał muskać okoliczne krzaki.
– Ivan?! – krzyknął i poczuł jak włoski na karku stają mu dęba. – Co jest grane? Co tam widzisz?
Ivan odwrócił w jego stronę zalaną potem twarz. Mimo dzielącej ich odległości Andrea zobaczył, że oczy kolegi są szeroko rozszerzone.
Sekundę później w poprzek szlaku przebiegł potężny, rozmazany kształt, zgarniając Ivana jak szmacianą lalkę. Wszystko odbyło się zupełnej ciszy.
Chłopak stał przez chwilę zbaraniały i potrząsał głową, nie wiedząc jak ma zareagować na surrealistyczną scenę, której właśnie był świadkiem.
I wtedy usłyszał wrzask. Długi, straszny i pełen bólu.
W tym momencie odwrócił się i pognał w przeciwną stronę.
– Jezu, Jezu, Jezu… – powtarzał histerycznie. Cały czas słyszał to okropne zawodzenie umierającego człowieka.
Wyrzucił latarkę i przycisnął dłonie do uszu.
– Niedźwiedź! Pierdolony niedźwiedź! – bełkotał.
Po minucie totalnie stracił orientację. Potknął się i upadł, obijając boleśnie brodę o kamienie. Podniósł się natychmiast, odrzucił plecak i skoczył w las. Ostre krzewy raniły mu dłonie, a gałęzie drzew chłostały po twarzy. Nie słyszał już wrzasków, ale pędził na oślep, czując na policzkach łzy, a w kroczu rozchodzące się ciepło. Zsikał się ze strachu!
Nagle wbiegł na niewielką polankę i poślizgnął się w kałuży czegoś gęstego i lepkiego. Grzmotnął plecami o ziemię i leżał tak przez kilka chwil. Gdy trochę oprzytomniał, usiadł i wyciągnął z kieszeni kurtki zapalniczkę. Ręce trzęsły mu się tak bardzo, że zdołał ją zapalić dopiero za trzecią próbą. W końcu światło otoczyło go niewielkim kręgiem i z przerażeniem stwierdził, że siedzi wśród rozwleczonych wnętrzności.
– Matko Boska… – Dolna warga chłopaka zaczęła drżeć jak u małego, przerażonego dziecka. – To się nie dzieje naprawdę. To…
Płomień oświetlił bladą twarz Iwana. Mężczyzna wisiał głową w dół, zaklinowany między konarami niskiego drzewa.
Andrea wrzasnął i poderwał się na równe nogi. W tym samym momencie coś mignęło mu przed nosem. Kaszlnął głośno i poczuł, że się dusi. Po chwili zorientował się, że to krew z rozszarpanego gardła zalewa mu tchawicę. O dziwo nawet nie czuł bólu. Chciał krzyknąć, ale wydał z siebie tylko bulgocący charkot. Zrobił kilka niepewnych kroków przed siebie, wystawiając ręce do przodu niczym ślepiec. Nagle za plecami usłyszał narastający warkot, niczym miniaturowy pomruk burzy. Nie zdążył się jednak odwrócić. Pociemniało mu w oczach i runął bezwładnie na ziemię. Ostatnim dźwiękiem, jaki zarejestrował nim umarł było przeciągłe wycie, które odpiło się echem od drzew i pomknęło w nocne niebo.
Ostatnio zmieniony pn 19 lis 2012, 00:37 przez Daywayfarer, łącznie zmieniany 3 razy.

2
Witaj,

Długo się do tego zabierałem.
Jak zawsze informuje że to co piszę jest moją subiektywną opinią.
– No idę przecież… – mruknął młody, splunął kwaśną śliną i pokuśtykał za starszym kolegą.
W tej sytuacji opis walorów smakowych śliny pasowałby do narratora pierwszoosobowego. Smak nie nie pasuje do wizualizacji obrazowej. "Gęstą" (charakterystyczną dla osób spluwających po dużym wysiłku fizycznym ;) ) byłoby ok.
...od czasu do czasu wędrowcy
Brzmi jakby wędrowali od tygodni :)
Turysta wracający z gór i idący na pociąg nie jest dla mnie wędrowcem (nawet jeśli jest taternikiem).
Wyrzucił latarkę i przycisnął dłonie do uszu.
Można dyskutować, ale nawet w ataku paniki ofiara w tej sytuacji nie wyrzuciłaby latarki - moim zdaniem.
Podniósł się natychmiast, odrzucił plecak i skoczył w las.
Nie doczytałem czegoś? Skąd ma plecak? Bo myślałem że...
Odpadając od ściany, stracił plecak.
miniaturowy pomruk burzy
"Cichy" by nie wystarczyło? Prościej, czytelniej... choć mniej poetycko. Coś za coś.
płomień oświetlił bladą twarz Iwana
Czemu Ivan nagle zmienił się w Iwana?
odpiło
Wiadomo.

Ogólnie czytało mi się to dobrze. Jest potencjał. Dynamika scen obrazowa. Dlaczego nie rozpocząłeś fabuły trochę wcześniej i nie opisałeś odpadnięcia chłopaka od ściany? Gdybyś tym otworzył fabułę byłby mocny początek.

Pozdrawiam,

Godhand

3
mruknął młody, splunął kwaśną śliną i pokuśtykał za starszym kolegą.
Jak dla mnie zbyt dokładnie - skoro mamy dwie postaci i wiemy, że jedna jest nazywana młody, to możemy domyślić się, że druga będzie starsza.
Taternicy nie mięli zbyt dużo czasu
Literówka.
Przepraszam, stary – zaczął nieśmiało
Takie określenie by pasowało, gdyby byli dobrymi znajomymi, a nie są(bo wtedy by się nie stresował swoją "wpadką")
rzucił oschle Ivan, nie patrząc na młodego
I znów ten "młody" - nie powtarzaj tego tak często.
Odpadając od ściany, stracił plecak
Jak?
A idź w cholerę, pomyślał Andrea
Jeśli cytujesz czyjąś myśl, to złap ją w cudzysłów.
ciężka cisza. Żadnych nocnych ptaków, owadów
No owady to akurat zbytnio nie hałasują(a przynajmniej nie słychać tego jeśli przebywa się poza budynkiem).
Nawet letni nocny wiatr przestał
Do tego momentu miałem przed oczami scenerię zimową - jakoś bardziej mi do tekstu pasowała ;)
że oczy kolegi są szeroko rozszerzone.
Rozszerzone to chyba źrenice. No i "szeroko rozszerzone" brzmi śmiesznie - mocno rozszerzone itp brzmiałoby lepiej.
Podniósł się natychmiast, odrzucił plecak
To stracił plecak czy nie?
a w kroczu rozchodzące się ciepło. Zsikał się ze strachu!
Bez drugiego zdania. Czytelnik domyśli się o co chodzi, lepiej nie dawać wszystkiego tak na tacy.

Nie lubię mieć fragmentów z końca(a takim fragmentem się ten wydaje), bo później nie wiadomo nic o bohaterach(bo byli opisani wcześniej) - chciałbym wiedzieć kim są dla siebie(czy to nauczyciel i uczeń wspinaczki, czy może po prostu spotkali się przez przypadek?), gdzie chcą wracać i dlaczego tak strasznie im się śpieszy na ten pociąg, że wracają nocą przez góry?
Brakowało mi tutaj większej emocjonalności bohatera. A przecież przez jego głowę mogłoby biec tyle myśli i gdybań. No i też tekst poprawiłby kompozycję, bo teraz w dużym uproszczeniu końcówka wygląda tak: zabity stary - bieg młodego - zabity młody. Zdecydowanie za szybka końcówka.
Kolejna sprawa: biegł podobno w drugą stronę, a później i tak natknął się na zwłoki Ivana. Jak to tak?
Ale ogólnie czytało się przyjemnie(ale ja po prostu zrzędliwy jestem z natury) i chciałbym mieć inny fragment, żeby dowiedzieć się czegoś o bohaterze/bohaterach.

4
W trakcie czytania robiłam małą łapankę, ale z tego co zauważyłam większość pokrywała się z tym, co zaqr i Godhand wyłapali.
Daywayfarer pisze:właśnie był świadkiem.
I wtedy usłyszał wrzask. Długi, straszny i pełen bólu.
W tym momencie odwrócił się i pognał w przeciwną stronę.
Właśnie/wtedy/w tym momencie - jakoś za dużo tych określeń na czas w jednym miejscu (i w jednej chwili) - niezbyt zgrabnie to brzmi.

Uwaga na marginesie:
zaqr pisze:Takie określenie by pasowało, gdyby byli dobrymi znajomymi, a nie są(bo wtedy by się nie stresował swoją "wpadką")
Sorry, zaqr, tu się zdecydowanie nie zgodzę. Jakbym wykręciła taki numer przyjacielowi, to bym się ostro stresowała tym, że nawaliłam, prawie się zabiłam, naraziłam jego itd. A niekoniecznie zmieniłabym sposób zwracania się do niego.

A co do samego tekstu.
Jest napisany poprawnie i sprawnie. I tyle. Poza tym niespecjalnie przypadł mi do gustu - emocje bohaterów, ich problemy były gdzieś "obok mnie". Nie czułam dramatyzmu sceny. Budujesz ją na prostych, suspensowych elementach (zgasła czołówka, zapalił latarkę, a tu niepokojący widok... Upadł, złapał oddech, wstał a tu krew i falki) - nie podziałało na mnie. Obie śmierci bardzo "przebiegnięte", więc moje podejście. Może gdybym znała wcześniejszy fragment (albo późniejszy, jakkolwiek ten tekścik nie wpisywałby się w całość), byłoby lepiej. Może.

Ogólnie czytało się ok, ale bez jakiejś "iskry". Czuję niedosyt.

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”