Mając w końcu dostęp do PieCa po długaśnej przerwie, postanowiłem wrzucić jakiś skromny tekścik, wręcz fragment, napisany rok temu, lecz był to najczęściej przeze mnie redagowany tekst pod względem błędów interpunkcyjnych, ortografii, itd. Nie sądzę, by mój styl jakoś diametralnie uległ zmianie przez ten czas. Nieliczne wulgaryzmy.
Księżycowym Traktem podążała hebanowa kareta. Koła gwałtownie turkotały o nierówną powierzchnię drogi, zdając się tworzyć lekko odczuwalne wstrząsy dla jej pasażerów. Drewno nie odznaczało się nade wysoką jakością, wręcz przeciwnie. Spróchniałe złączenia w niektórych czulszych miejscach budziły zatrważające uczucie braku bezpieczeństwa w owym pojeździe.
Powoził nią podeszłego wieku, siwy baca z podbitym okiem. Stary poczciwiec zazwyczaj przemawiał ku obcym spokojnym, serdecznym głosem, który nijak do jego aparycji się wpasowywał. Trzymał
w dłoniach skórzane lejce, przywiązane do pary koni maści kasztan. Sądząc po grymasie na pysku zwierzęcia, podróż trwała w przybliżeniu pół doby. Mimo to, obydwa trzymały się całkiem nieźle, w końcu młode były. Na tyle zaś widniał siedzący jegomość - dostojnie ubrany chłopaczyna z ciemnymi włosami oraz zielono-szarymi oczyma. Grzywka delikatnie opadała mu na oko, co na ówczesny czas stało się dla niego swego rodzaju znakiem rozpoznawczym. Nie da się ukryć, że w stronę jego osoby padała niezliczona ilość obelg i wygwizdów, komentujące kontrowersyjny wygląd. "Syn szlachcica" - komentowali mieszczanie, kiedy to mijali niewielkie wioski, pełne chłopstwa bez grosza przy duszy. Styl życia tamtejszych mieszkańców wyglądał bardzo prozaicznie. Każdego dnia, każdy wykonywał przydzieloną mu pracę, co nadawało interesującego efektu tętna. Tętna życiem, które gościło w sercu każdego, nawet tego najuboższego chłopa. Gdzieniegdzie dało się dostrzec bawiące się dzieci, zrywające z pól pszenicy kłosy dojrzewającego zboża. Gdyby człek dłużej się przyjrzał, dostrzegłby jak jedna z chłopek nawrzeszczała na "bandę, rozkapryszonych smarkaczów" za niszczenie plonów, choć chłopak powątpiewał, czy zerwanie kilku z nich faktycznie przyczyniłoby się do głodu
w państwie.
Fakt, faktem, rodzina pasażera owej karety szczyciła się potencjalnie wysokim majątkiem, jednakże ni ranga, ni tytuł nie były powodem takiegoż stanu. Ojczulek jego, ongiś pełny energii mężczyzna, teraz ofiara śpiączki, stworzył pewien eliksir, który to leczył wilczozę. Plaga mieszkańców kontynentu, źródło intryg i gospodarczej pożogi, nietypowa, zakaźna choroba przenoszona przez wspomniane w nazwie wilki. Żaden lunaryjski filozof nie jest w stanie przewidzieć objawów. Koło alchemików z Valhalli również upiera się nad wersją, iż wilczoza mutuje, mając za każdym razem inny skład biologiczno-chemiczny. Szpitalne obserwacje dały jednak czystszy pogląd na najczęściej powtarzające się objawy - wymioty krwią, rozrywający ból od wewnątrz, ślinotok. Choroba ta pozbawiła życia ponad połowę populacji Lunarii. Dotychczas, z trudem ją nawet wykrywano, nie mówiąc o samym zapobieganiu jej katastrofalnym skutkom. Leczenie wraz z miksturą stało się możliwe, jednakże cena tego medykamentu wzrasta co skoro świt. Podstawowym składnikiem owego specyfiku jest śledziona wilka. Łatwo więc przewidzieć, jak mocno tego zwierzęcia w przeciągu ostatnich wiosen zmalała. Skraj wyginięcia, można by rzec, choć oficjalnie wciąż sobie hasają po stepach, z dala od głównego traktu. Nikt w końcu nie powiedział, jakoby zwierzę to miało zaprzestać swojej egzystencji. Czasem nawet widuje się te bestie na gościńcach, bądź górskich ścieżkach. Paradoksalnie, legenda o złym wilku przeobraziła się w prawdę o chorym futrzaku.
Chorobę nabyć można poprzez bezpośredni kontakt ze zwierzem - dotyk, ugryzienie, krew lub ślina. Wilczoza, na ludzkie fatum, rozprzestrzenia się również przez pośredni kontakt z osobą zainfekowaną. Sama rozmowa z chorym staje się gwarantką jej otrzymania.
Chłopak, rozglądając się, zawahał się nad swym położeniem na trakcie. Poprawił atłasowy płaszcz, dumnym głosem zwracając się do zaspanego woźnicy:
- Wy tam, chłopie. Ile jeszcze do Kyrie?
- Trzy kwadranse z hakiem, panie dostojnym. Zbójów tylko wypatrywać trza. Straszne sprawy dzieją się z odważnym podróżnikami. Przezorności nigdy za dużym - Mężczyzna pogonił konia, wołając
na niego charakterystycznym "wio!". Szlachcic zachował swój zimny wyraz twarzy, opierając się delikatnie o drzwi karety. Tyle informacji mu w zupełności wystarczyło, zwłaszcza iż dziwnie rozmawiało mu się z przedstawicielem tutejszego żargonu. Sam miał wątpliwość, czy ma się poczuć inteligentniej, czy być może mniej obeznanym w językach gwarowych.
Pojazd podążał udeptaną ścieżką, mijając coraz to bardziej różnorodne krajobrazy. Minęli, zresztą całkiem niedawno, wszędobylskie, otaczające trakt z każdej strony góry tudzież niewielki obszar, charakteryzujący się klimatem tajgi. Ku ich zdziwieniu, wcale nie było tam aż tak zimno, jak zapowiadał właściciel wypożyczalni. Kryzys finansowy sprawił, że nie było chłopaka stać na własny pojazd. Choć na broń i odzież - jak najbardziej. Nie da się ukryć, iż próżna z niego osoba. Dojeżdżali
do niewielkiego rozwidlenia w pobliżu jeziora. Przy nim natomiast leżała piaszczysta plaża, wypiętrzona wydmami średnich rozmiarów. Na piasku praktycznie nic nie rosło, prócz zeschłych krzewów, bądź roślinek przystosowanych pod ekstremalnie suche warunki. Księżycowy Trakt to jedyne miejsce, gdzie występują wszelkie pejzaże świata, co potwierdzi każdy mieszkaniec kontynentu. Zwłaszcza przejeżdżający handlowcy, nieustannie wożący towar z południa na północ lub vice versa.
Odchrząknął baca, zatrzymując konia. Rzucił zmieszane spojrzenie jego pasażerowi, a ten od razu wiedział, cóż ma poczynić. Zwierzę stanęło w miejscu, rżąc cicho pod nosem. Chłopak zszedł z karety, zdejmując nieco mniej praktyczną część swego odzienia.
- Baco, schowajcie się. Może zagrzmieć. - Starzec posłusznie wlazł pod karetę, zasłaniając się bliżej niezidentyfikowanym materiałem koloru szarego. Chłopak wymacał pochwę, kładąc dłoń na rękojeści własnego ostrza. Wtem nagle świst liści, żar w piersi. Upadł na ziemię. Ból. Nie obejrzał się, a dzierżył strzałę w swym własnym ciele. Złapał się za koło pojazdu. Jęknął cicho pod nosem, klnąc na wszelkich znanych mu bogów. Szybkim ruchem wyrwał ją z siebie, sycząc z fali nieznośnych impulsów. Położył dłoń na ranie, czując jak uchodzi z niej posoka. Wymruczał pod nosem, jakie to wielkie szczęście miał, że jednak trafiła go w miejsce, niebędące punktem witalnym. Zerknął przez szczelinę w wozie, ujrzawszy troje lekko uzbrojonych mężczyzn, odzianych w skórzane szaty. Twarze mieli zasłonięte, jak to zbóje. Świadectwo tchórzostwa i hipokryzji, mówiącej o męstwie. Gwałcenie kobiet i niszczenie dobytku chłopstwa bywa dla złodziei domniemanym dowodem męskości. W dłoniach dzierżyli puginały. Jeden z nich wskazał palcem na karetę, dając rozkaz reszcie. Herszt bandy prawdopodobnie. Chłopak podniósł się pewnie, dobywając swój żelazny miecz w dłoń prawą, bowiem lewe ramię było całkowicie niezdolne do noszenia oręża. Uczynił kilka kroków w stronę złodziei, ujawniając swój ukryty dotychczas byt.
- Proszę, proszę. Szlachcianka w sukni - bohaterem pragnie być... Jeszcze ci pantalony podrzemy! - powiedział z głosem pełnym ironii, na co reszta wybuchła szpetnym rechotem. Jeden z nich podrapał się po swym pryszczatym podbródku, szczerząc przeżółknięte od północnego piwa zęby.
- Niech cię kuśka w rzyć trąci, zbóju - odparł ofensywnie, ściskając swe ostrze. Herszt zbadał go wzrokiem nienawiści, podgryzając wargę. Zmienił nieco pozycję, stając bardziej
w charakterze dominanta. Chłopak zaś, zachowując zimną krew, utrzymywał wciąż kontakt wzrokowy, grając rolę. Rolę odważnego, przesączonego do cna bohaterstwem herosa, wybawiającego stereotypową damę w opresji.
- Nie pyskuj, młokosie. Się jeszcze pokaleczysz... - odparł.
- Kurwi synu, ja cię pokaleczę. Dziecię zamtuza. Chędojebca kobiet, nazywający się człowiekiem honoru. Wsadź sobie ten swój honor.
Pryszczaty zazgrzytał zębami, znów prezentując swoją nieurodziwą facjatę.
- Przegiąłeś pałę, szlachcianko - odpowiedział, idąc w jego kierunku.
- Zbóju. Wy nawet nie macie czego przeginać - rzekł, uśmiechając się złośliwe. Cyniczne oblicze zdawało się wytrącać z równowagi nawet najtwardszych psychicznie osobników. Jeden z zamaskowanych, doznawszy irytacji, zamachnął niestarannie swym puginałem na poziomie klatki piersiowej chłopaka. Dzierżawca żelaznego miecza sparował cios. Obrócił ostrze, po czym pchnął nim w brzuch złodzieja, wykorzystując sprytną możliwość kontrataku. Kątem oka zauważył, iż drugi z nich pragnie zaszlachtować go od tyłu, toteż wyjął miecz z bebecha pryszczatego, zasłaniając nim głowę. Puginał zatrzymał się na mieczu, co chłopak wykorzystał, kopiąc go pewnie w klatkę piersiową. Cofnął się z gracją, widząc, że jeden z nich nie potrafi się pozbierać. Szanse się bardziej wyrównały, gdy zostało ich tylko dwóch, aczkolwiek wydawali się nieco bardziej zwinni od swojego towarzysza.
Walki uczył się już od dzieciństwa. Zawsze fascynowały go miecze, pojedynki rycerskie, tudzież turnieje. Gdy jego ojciec zasłynął swym lekarstwem, miał pieniądze na prywatnego nauczyciela, co również przyczyniło się do wzrostu jego umiejętności. Swój pół-szlachecki status wykorzystywał do wielu innych rzeczy, lecz walka orężem najbardziej zapadła mu w pamięć. Większość manewrów wykonywał automatycznie, bez większego namysłu, ani taktyki. Nie potrzebował jej. Nie oznacza to, że posługiwał się mieczem lepiej niż własnym ramieniem. Jednak posiadł umiejętności pozwalające przeżyć w krytycznych sytuacjach, choćby takich ja ta zaistniała.
Wymienili się groźnymi spojrzeniami, wróżącymi krwawy bój. Żądzą zwycięstwa oraz przeżycia była równie silna u każdego z nich. Chłopak zrobił kilka kroków w prawą stronę, kątem oka obserwując złodzieja stojącego dalej od niego. W głowie aż kłębiło się od głębokiego pragnienia przebicia swemu przeciwnikowi tchawicy. Oboje jednak wiedzieli, jak paskudny potrafi być błąd, który druga osoba potrafi wykorzystać. Stanął pewny siebie, mając jedną nogę wysuniętą do przodu, druga pozostała zaś w tyle, stanowiąc podpórkę dla całej masy ciała. Zbój wykonał pierwszy krok, uderzając z góry. Parowanie. Ponowił swój atak z prawej strony, lecz efekt ten sam. Chłopak nie spodziewał się tylko bezpośredniego kopniaka w nerki, co pochyliło go nieco w dół. Poczuł rozcinający ból w pobliżu karku. Odskoczył odruchowo, starając się nie upuścić swojej broni. Krew spływała mu po ramieniu. Ledwo potrafił wznieść dłoń ku górze, lecz kapitulacja oznaczałaby rychłą śmierć. Drugi z nich wykonał cios z drugiego boku, lecz uczynił to na tyle nieudolnie, by chłopak zdążył złapać mu przedramię i uderzyć z głowy w wystający, przekrzywiony już nos. Wziął głęboki oddech, próbując ustabilizować przepływ krwi, lecz oni nie pozwolili mu czekać. Ten, z którym wcześniej wykonał taniec na ostrza, ponowił swój atak. Efekt zmęczenia dał się we znaki, zamach wydawał mu się wolniejszy niżeli przed chwilą. Wykorzystał to, odskakując w bok, tnąc jego nogi. Upadł na kolana, a chłopak złapał się za kark, czując oślepiające iskierki cierpienia. Krwotoku nie dało się w owej chwili zatamować, a czuł, że zbyt długo w tym stanie nie przetrwa. Zbój z krwawiącym nosem złapał go od strony pleców, wykręcając mu rękę. Upuścił swój oręż z jękiem, czując, iż został skrępowany do cna. Spostrzegł, że osobnik, którego na początku potraktował potężnym pchnięciem w brzuch wstał, cały czerwony od szkarłatnej juchy. W dłoni trzymał żelazny miecz. Spojrzał na niego z nutą obrzydzenia, pragnąc tylko śmierci swego oprawcy.
Potarł swoją brudną, owrzodziałą twarz, po czym uniósł ostrze ku górze.
- Pożegnajcie się, szlachcianko... - mruknął złośliwie, przygotowując się do zamachu. Ostrze natychmiast zaczęło kierować się ku dołowi. Chłopak spojrzał w dół, zdając sobie sprawę z porażki. Nie chciał zawieść, jednakże przegraną przyjmuje się z pokorą. Czuł, że spogląda śmierci w oczy. Kres prawie nadszedł, została sekunda. Wbrew naukowej logice, trwała ona wieczności ponad dwie. Żałował, że musiał zginąć z takiego idiotycznego powodu. Rozejrzał się w lewo i w prawo. Zamyślony, czy jego egzystencja przeniosła się na ten drugi świat. Podniósł lekko głowę, ujrzawszy rzecz osobliwą. Przez klatkę piersiową rannego zbója przechodziła dość sporych rozmiarów strzała, a wzrok jego dowodził, że udał się na spotkanie z bogami. Otrząsnął się i uderzył tego, który go przytrzymywał, wziął leżący w pobliżu puginał i przebił mu nim płuco. Na daremno próbował się bronić. Obrócił się delikatnie, ujrzawszy posturę o delikatnych rysach ciała oraz twarzy. Zmrużył nieco swoje ślepia. Źrenice mu się poszerzyły.
- Kim jesteś?
2
Z łapanki:
Traktem jechała rozklekotana kareta, co rusz podskakując na wybojach.
Proponuję upraszczać, bo kwieciste pisanie o rzeczach banalnych to skuteczny odstraszacz dla czytelnika.
1. podmiot domyślny (pojazd) ma rodzaj m. więc powoził nim
2. odmiana przez przypadki: w podeszłym wieku
3. Ta informacja jest tu od czapy, gość nic nie mówi, jeżeli brzmienie jego głosu jest istotne, to lepiej będzie ta informację przekazać gdy się odezwie.
4. nijak nie pasował do jego...
Acha... i baca - pasterz owiec. Dlaczego powozi karetą, i w jaki sposób poznajemy, że to baca? Po stroju (bo owiec, rzecz jasna, nie ma) - nie uwzględniłeś tego w opisie.
Efekt tętna, ciekawe co to...
Do tego pomieszały się narracje: Gdyby człek... z narratorem od bohatera chłopak powątpiewał... - w jednym zdaniu tak być nie powinno.
Pomieszanie trybów: gdyby człek się przyjrzał - sugeruje niewykorzystaną możliwość, tzn, jakby patrzył, to by zobaczył to zdarzenie, ale nie patrzył - z myślą chłopaka, sugerująca, że jednak to zdarzenie widział.
Proponuję, byś na razie starał się języka nie stylizować, i bez tego popełniasz sporą liczbę błędów gramatycznych, stylistycznych, leksykalnych, postaraj się najpierw pisać poprawnie, potem ewentualnie utrudniać sobie zadanie. Inaczej wychodzi mieszanka trudna do czytania.
2 To "po polskiemu" napisane. Oficjalnie hasają po stepach - babol:)
Dobrze. Tyle ode mnie, może dalszej części podejmie się ktoś inny. Musisz koniecznie popracować nad poprawnym formułowaniem zdań. Postaraj się unikać udziwnień, stylizacji, używania słów, których znaczenia nie znasz. Tu pomocny może być słownik języka polskiego, jest także w wersji internetowej. Zwracaj uwagę na błędy nie tylko interpunkcyjne i ortograficzne, ale i gramatyczne, bo od tych tutaj gęsto. Skoncentruj się na tym co dokładnie chcesz opisać, na konkretnym wydarzeniu, bez zbędnego owijania w bawełnę, bo mieszasz niesamowicie. Pamiętaj by koniecznie czytać to co napisałeś na głos! Wtedy wyłapuje się wszystkie bezsensy.
O fabule i bohaterze ciężko mi coś napisać, bo nie doczytałam do końca. Masz manierę wpadania w patetyczny ton narracji, myślę, że zgubienie go będzie pożytkiem dla tekstu.
Pisz, ćwicz i przede wszystkim czytaj dużo różnych książek.
Powodzenia.
turkotać - «o motorach, maszynach, pojazdach będących w ruchu: wydawać krótkie, szybko następujące po sobie dźwięki», nie można zatem turkotać o coś. Poza tym to zdanie to jakiś wygibas językowy, zwłaszcza część, którą pogrubiłam. Koła tworzyły wstrząsy? Koła mogą podskakiwać na wybojach, karetą może trząść itd. Do tego opis jest niespójny z początkiem tekstu: najpierw opis sugeruje, że obserwujemy karetę z zewnątrz (kareta na trakcie) a potem nagle piszesz z punktu widzenia osoby w środku (pasażerowie czują wstrząsy). Trzeba to uporządkować.Husky pisze: Koła gwałtownie turkotały o nierówną powierzchnię drogi, zdając się tworzyć lekko odczuwalne wstrząsy dla jej pasażerów.
Styl tych zdań jest co najmniej zawiły. Jakie drewno? Karety? Co to są czulsze miejsca? I jak budzą one zatrważające uczucie (poczucie) braku bezpieczeństwa? Polecam też stanowczo zrezygnować z wszelkich: ów, owym, owa. Popatrz jak zamotałeś prostą informację:Husky pisze:Drewno nie odznaczało się nade wysoką jakością, wręcz przeciwnie. Spróchniałe złączenia w niektórych czulszych miejscach budziły zatrważające uczucie braku bezpieczeństwa w owym pojeździe.
Traktem jechała rozklekotana kareta, co rusz podskakując na wybojach.
Proponuję upraszczać, bo kwieciste pisanie o rzeczach banalnych to skuteczny odstraszacz dla czytelnika.
Tutaj nagromadzenie błędów gramatycznych. Zwróć uwagę:Husky pisze:Powoził 1 nią 2 podeszłego wieku, siwy baca z podbitym okiem. 3 Stary poczciwiec zazwyczaj przemawiał ku obcym spokojnym, serdecznym głosem, 4 który nijak do jego aparycji się wpasowywał.
1. podmiot domyślny (pojazd) ma rodzaj m. więc powoził nim
2. odmiana przez przypadki: w podeszłym wieku
3. Ta informacja jest tu od czapy, gość nic nie mówi, jeżeli brzmienie jego głosu jest istotne, to lepiej będzie ta informację przekazać gdy się odezwie.
4. nijak nie pasował do jego...
Acha... i baca - pasterz owiec. Dlaczego powozi karetą, i w jaki sposób poznajemy, że to baca? Po stroju (bo owiec, rzecz jasna, nie ma) - nie uwzględniłeś tego w opisie.
Lejce nie są przywiązane do koni. To część uprzęży, zamocowana do kółek wędzideł. Informacja o tym, że w rękach te lejce po prostu trzymał, jest odrobinę zbędna, skoro już wiemy, że jest woźnicą. Do tego: kasztanowej maści lub kasztanków. Tą informację podałabym przy okazji opisu karety.Husky pisze:Trzymał w dłoniach skórzane lejce, przywiązane do pary koni maści kasztan.
O.o Tu mnie totalnie zażyłeś, bo nie wiem jak można po grymasie konia poznać czas trwania podróży... Pachnie babolem:)Husky pisze: Sądząc po grymasie na pysku zwierzęcia, podróż trwała w przybliżeniu pół doby.
Na tyle czego? Karocy? Jeżeli już, to w głębi karocy. Słowo widniał jest tu całkowicie niefortunne. Siedział. Po prostu.Husky pisze:Na tyle zaś widniał siedzący jegomość - dostojnie ubrany chłopaczyna z ciemnymi włosami oraz zielono-szarymi oczyma.
Nie załapałam, co było kontrowersyjnego w wyglądzie chłopaka, ani dlaczego grzywka była znakiem rozpoznawczym. Nie wolno było mieć grzywek? To, co chciałeś przekazać, pozostało niejasne.Husky pisze:Grzywka delikatnie opadała mu na oko, co na ówczesny czas stało się dla niego swego rodzaju znakiem rozpoznawczym. Nie da się ukryć, że w stronę jego osoby padała niezliczona ilość obelg i wygwizdów, komentujące kontrowersyjny wygląd.
Kolejny babol:DHusky pisze:Każdego dnia, każdy wykonywał przydzieloną mu pracę, co nadawało interesującego efektu tętna.
Efekt tętna, ciekawe co to...
Tętno życia...ech, zwrot, którego szukałeś to pewnie "tętnić życiem" - o miejscu.Husky pisze:Tętna życiem, które gościło w sercu każdego, nawet tego najuboższego chłopa.
Te rozważania są no, trochę niepoważne.Husky pisze:Gdyby człek dłużej się przyjrzał, dostrzegłby jak jedna z chłopek nawrzeszczała na "bandę, rozkapryszonych smarkaczów" za niszczenie plonów, choć chłopak powątpiewał, czy zerwanie kilku z nich faktycznie przyczyniłoby się do głodu
w państwie.
Do tego pomieszały się narracje: Gdyby człek... z narratorem od bohatera chłopak powątpiewał... - w jednym zdaniu tak być nie powinno.
Pomieszanie trybów: gdyby człek się przyjrzał - sugeruje niewykorzystaną możliwość, tzn, jakby patrzył, to by zobaczył to zdarzenie, ale nie patrzył - z myślą chłopaka, sugerująca, że jednak to zdarzenie widział.
pełen energiiHusky pisze:Ojczulek jego, ongiś pełny energii mężczyzna, teraz ofiara śpiączki, stworzył pewien eliksir, który to leczył wilczozę.
Proponuję, byś na razie starał się języka nie stylizować, i bez tego popełniasz sporą liczbę błędów gramatycznych, stylistycznych, leksykalnych, postaraj się najpierw pisać poprawnie, potem ewentualnie utrudniać sobie zadanie. Inaczej wychodzi mieszanka trudna do czytania.
1. liczba/populacja tej zwierzynyHusky pisze: Łatwo więc przewidzieć, jak mocno 1 tego zwierzęcia w przeciągu ostatnich wiosen zmalała. 2 Skraj wyginięcia, można by rzec, choć oficjalnie wciąż sobie hasają po stepach, z dala od głównego traktu.
2 To "po polskiemu" napisane. Oficjalnie hasają po stepach - babol:)
Dobrze. Tyle ode mnie, może dalszej części podejmie się ktoś inny. Musisz koniecznie popracować nad poprawnym formułowaniem zdań. Postaraj się unikać udziwnień, stylizacji, używania słów, których znaczenia nie znasz. Tu pomocny może być słownik języka polskiego, jest także w wersji internetowej. Zwracaj uwagę na błędy nie tylko interpunkcyjne i ortograficzne, ale i gramatyczne, bo od tych tutaj gęsto. Skoncentruj się na tym co dokładnie chcesz opisać, na konkretnym wydarzeniu, bez zbędnego owijania w bawełnę, bo mieszasz niesamowicie. Pamiętaj by koniecznie czytać to co napisałeś na głos! Wtedy wyłapuje się wszystkie bezsensy.
O fabule i bohaterze ciężko mi coś napisać, bo nie doczytałam do końca. Masz manierę wpadania w patetyczny ton narracji, myślę, że zgubienie go będzie pożytkiem dla tekstu.
Pisz, ćwicz i przede wszystkim czytaj dużo różnych książek.
Powodzenia.
3
Racja, lubię sztucznie upiększać tekst, dając takie "wygibasy". To pozostałość po nagminnym pisaniu poezji wierszowanej i ciężko się pozbyć nawyku. Aczkolwiek ciężko pracuję nad sobą, ponieważ... Lubię po prostu pisać
Sprawia mi to przyjemność, nawet jeśli niekoniecznie mi to wychodzi.
Wszystkie uwagi sobie wezmę do serca i postaram się, by mój następny tekst miał tych "baboli" nieco mniej
. Jedyna rzecz, z którą mam wątpliwość to:
Dziękuję za krytykę i opinię, zależy mi na dobrym pisaniu. Często jest tak, iż głowa pełna pomysłów, ale przelanie tego na kartkę kończy się bublem.

Wszystkie uwagi sobie wezmę do serca i postaram się, by mój następny tekst miał tych "baboli" nieco mniej

Po prostu w domyśle reszta świata w czasach tego opowiadania się tak nie nosiła. Mogłem to napisać, fakt...Nie załapałam, co było kontrowersyjnego w wyglądzie chłopaka, ani dlaczego grzywka była znakiem rozpoznawczym. Nie wolno było mieć grzywek? To, co chciałeś przekazać, pozostało niejasne.
Dziękuję za krytykę i opinię, zależy mi na dobrym pisaniu. Często jest tak, iż głowa pełna pomysłów, ale przelanie tego na kartkę kończy się bublem.
5
W takim razie kilka słów ode mnie odnośnie konstrukcji walki. Pomijam błędy językowe skupię się na tych logicznych.
Sytuacja wejściową jest jak rozumiem taka. Z jednej strony trzech gości ze sztyletami z drugiej szkolony od młodości szermierz z mieczem.
No to jazda.
Zasadniczo to co zostało napisane jest niemożliwe. Puginał rodzaj sztyletu około 15-20 cm długości głowni przeciwko mieczowi około 80-90 cm długości głowni. Jeżeli szermierz pozwolił sobie by pomimo miecza gość ze sztyletem podszedł tak blisko aby zadać cios to szermierz jest już martwy. Złapanie mieczem głowni sztyletu jest praktycznie niemożliwe. Pomijam możliwość wykonania tego sprytnego pchnięcia.
To pozostawię sobie jako pointe.
Oparcie masy ciała na nodze zakrocznej ani się nie cofnie, ani nie wykona szybkiej akcji do przodu.
A wracając do tego fragmentu który oznaczyłem jako pointa. Co bohater powinien teraz zrobić. Ano udać się z misją odnalezienia swojego nauczyciela fechtunku i kazać oddać co do grosza wszystkie pieniądze które nasz bohater zapłacił za lekcje. Bo jak się okazuje nic się nie nauczył.
A na poważnie chcesz budować scenę walki to ją przemyśl. Poproś kolegę lub kilku i spróbuj to odegrać, a niech ktoś z boku oceni jak to wyglądało. Jak byś tak zrobił zobaczyłbyś dlaczego czepiam się właśnie tych fragmentów. Powodzenia w przyszłych tekstach.
Sytuacja wejściową jest jak rozumiem taka. Z jednej strony trzech gości ze sztyletami z drugiej szkolony od młodości szermierz z mieczem.
No to jazda.
Husky pisze:Jeden z zamaskowanych, doznawszy irytacji, zamachnął niestarannie swym puginałem na poziomie klatki piersiowej chłopaka. Dzierżawca żelaznego miecza sparował cios. Obrócił ostrze, po czym pchnął nim w brzuch złodzieja, wykorzystując sprytną możliwość kontrataku.
Zasadniczo to co zostało napisane jest niemożliwe. Puginał rodzaj sztyletu około 15-20 cm długości głowni przeciwko mieczowi około 80-90 cm długości głowni. Jeżeli szermierz pozwolił sobie by pomimo miecza gość ze sztyletem podszedł tak blisko aby zadać cios to szermierz jest już martwy. Złapanie mieczem głowni sztyletu jest praktycznie niemożliwe. Pomijam możliwość wykonania tego sprytnego pchnięcia.
Pomijam jak kątem oka zauważył przeciwnika będącego za nim, to pozostaje nadal zagadką jak sparował ten cios. Dlaczego mając możliwość cięcia wykonuje kopnięcie. A to już jest komiczne jedne z nich nie potrafi się pozbierać jak mniemam ten co miał przed chwilą pół metra stali w bebechach. Jakoś się mu nie dziwię.Husky pisze:Kątem oka zauważył, iż drugi z nich pragnie zaszlachtować go od tyłu, toteż wyjął miecz z bebecha pryszczatego, zasłaniając nim głowę. Puginał zatrzymał się na mieczu, co chłopak wykorzystał, kopiąc go pewnie w klatkę piersiową. Cofnął się z gracją, widząc, że jeden z nich nie potrafi się pozbierać. Szanse się bardziej wyrównały, gdy zostało ich tylko dwóch, aczkolwiek wydawali się nieco bardziej zwinni od swojego towarzysza.
Husky pisze: Swój pół-szlachecki status wykorzystywał do wielu innych rzeczy, lecz walka orężem najbardziej zapadła mu w pamięć. Większość manewrów wykonywał automatycznie, bez większego namysłu, ani taktyki. Nie potrzebował jej. Nie oznacza to, że posługiwał się mieczem lepiej niż własnym ramieniem. Jednak posiadł umiejętności pozwalające przeżyć w krytycznych sytuacjach, choćby takich ja ta zaistniała.
To pozostawię sobie jako pointe.
Husky pisze:Stanął pewny siebie, mając jedną nogę wysuniętą do przodu, druga pozostała zaś w tyle, stanowiąc podpórkę dla całej masy ciała.
Oparcie masy ciała na nodze zakrocznej ani się nie cofnie, ani nie wykona szybkiej akcji do przodu.
A dlaczego tylko paruje a nie wyprowadza żadnego cięcia. Ponownie jak paruje sztylety mieczem. I największa zagadka jak od przeciwnika stojącego przed nim otrzymał kopnięcie w nerki? I dlaczego po tym kopnięci pochylił się? Nigdy chyba nie dostało się w nerki.Husky pisze:Zbój wykonał pierwszy krok, uderzając z góry. Parowanie. Ponowił swój atak z prawej strony, lecz efekt ten sam. Chłopak nie spodziewał się tylko bezpośredniego kopniaka w nerki, co pochyliło go nieco w dół.
Ja nadal przypominam on ma miecz i podobno potrafi go używać.Husky pisze:Drugi z nich wykonał cios z drugiego boku, lecz uczynił to na tyle nieudolnie, by chłopak zdążył złapać mu przedramię i uderzyć z głowy w wystający, przekrzywiony już nos.
Kto i kogo trafił bo zdanie jakoś tego nie przedstawia. Dlaczego wyprowadził ciecie na nogi a nie na korpus czym tamten by je powstrzymał ?Husky pisze: Efekt zmęczenia dał się we znaki, zamach wydawał mu się wolniejszy niżeli przed chwilą. Wykorzystał to, odskakując w bok, tnąc jego nogi. Upadł na kolana, a chłopak złapał się za kark, czując oślepiające iskierki cierpienia. Krwotoku nie dało się w owej chwili zatamować, a czuł, że zbyt długo w tym stanie nie przetrwa.
Normalnie Wolverin z jego umiejętnością regeneracji. Gość dostał pół metra stali w brzuch jedyne co teraz może to liczyć że bogowie tego świata się nad nim ulitują i szybko zabiorą do siebie.Husky pisze:Spostrzegł, że osobnik, którego na początku potraktował potężnym pchnięciem w brzuch wstał, cały czerwony od szkarłatnej juchy. W dłoni trzymał żelazny miecz. Spojrzał na niego z nutą obrzydzenia, pragnąc tylko śmierci swego oprawcy.
Jeżeli gość rozpoczął cięcie w szczególności w kierunku poziomym i zwrotem ku ziemi to zabicie go strzałą nie zatrzyma tego cięcia.Husky pisze: Ostrze natychmiast zaczęło kierować się ku dołowi. Chłopak spojrzał w dół, zdając sobie sprawę z porażki. Nie chciał zawieść, jednakże przegraną przyjmuje się z pokorą. Czuł, że spogląda śmierci w oczy. Kres prawie nadszedł, została sekunda. Wbrew naukowej logice, trwała ona wieczności ponad dwie. Żałował, że musiał zginąć z takiego idiotycznego powodu. Rozejrzał się w lewo i w prawo. Zamyślony, czy jego egzystencja przeniosła się na ten drugi świat. Podniósł lekko głowę, ujrzawszy rzecz osobliwą. Przez klatkę piersiową rannego zbója przechodziła dość sporych rozmiarów strzała, a wzrok jego dowodził, że udał się na spotkanie z bogami.
A wracając do tego fragmentu który oznaczyłem jako pointa. Co bohater powinien teraz zrobić. Ano udać się z misją odnalezienia swojego nauczyciela fechtunku i kazać oddać co do grosza wszystkie pieniądze które nasz bohater zapłacił za lekcje. Bo jak się okazuje nic się nie nauczył.
A na poważnie chcesz budować scenę walki to ją przemyśl. Poproś kolegę lub kilku i spróbuj to odegrać, a niech ktoś z boku oceni jak to wyglądało. Jak byś tak zrobił zobaczyłbyś dlaczego czepiam się właśnie tych fragmentów. Powodzenia w przyszłych tekstach.
6
Husky, problemem Twojego tekstu jest gadatliwy narrator, któremu za łatwo przychodzi gadanie. Słowa nieuszanowane odpłacają się złośliwością, która nadaje komiczny kształt opowieści tam, gdzie powinien być na przykład dramatyzm. Zawijasz informacje w sreberka składniowych i frazeologicznych arabesek i powstają potworkowate i nielogiczne obrazy. Narrator ze swym słowotokiem wydaje się zajęty bardziej mówieniem niż opowiadaniem. Właściwie każde zdanie jest srebrzyście, złotoustnie robaczywe.
Ja bym zaczęła tak: napisała to jeszcze raz jako spokojne, ascetyczne sprawozdanie. Trzeba najpierw pokory wobec znaczeń słów i ich kolokacyjnych możliwości. Każde słowo należałaby oglądnąć, dopasować do poprzedniego - w tym kształcie to puzzle ułożone przez niecierpliwego dzieciaka - mniej więcej pasuje, to na siłę i wcisk. Obrazek wychodzi marny.
styl wyglądał prozaicznie?!
tętna życiem goszczącym w sercu?! - tętno gościło w sercu, czy życie gościło w sercu?! nic się tu nie trzyma logicznej kupy
Takich kwiatków jest mnóstwo - dzierżawca to ten, kto dzierżawi, a wyszło, że Twój bohater dzierżawił miecz!
Ja bym zaczęła tak: napisała to jeszcze raz jako spokojne, ascetyczne sprawozdanie. Trzeba najpierw pokory wobec znaczeń słów i ich kolokacyjnych możliwości. Każde słowo należałaby oglądnąć, dopasować do poprzedniego - w tym kształcie to puzzle ułożone przez niecierpliwego dzieciaka - mniej więcej pasuje, to na siłę i wcisk. Obrazek wychodzi marny.
w niewielkich wioskach mieszkali mieszczanie?!Husky pisze:"Syn szlachcica" - komentowali mieszczanie, kiedy to mijali niewielkie wioski, pełne chłopstwa bez grosza przy duszy. Styl życia tamtejszych mieszkańców wyglądał bardzo prozaicznie. Każdego dnia, każdy wykonywał przydzieloną mu pracę, co nadawało interesującego efektu tętna. Tętna życiem, które gościło w sercu każdego, nawet tego najuboższego chłopa.
styl wyglądał prozaicznie?!
tętna życiem goszczącym w sercu?! - tętno gościło w sercu, czy życie gościło w sercu?! nic się tu nie trzyma logicznej kupy
Takich kwiatków jest mnóstwo - dzierżawca to ten, kto dzierżawi, a wyszło, że Twój bohater dzierżawił miecz!
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)
7
Uwielbiam cię.Natasza pisze:Słowa nieuszanowane odpłacają się złośliwością, która nadaje komiczny kształt opowieści tam, gdzie powinien być na przykład dramatyzm. Zawijasz informacje w sreberka składniowych i frazeologicznych arabesek i powstają potworkowate i nielogiczne obrazy. Narrator ze swym słowotokiem wydaje się zajęty bardziej mówieniem niż opowiadaniem. Właściwie każde zdanie jest srebrzyście, złotoustnie robaczywe.
[ Dodano: Sro 07 Lis, 2012 ]
Nie można się z tym nie zgodzić. Cudowne są zdania w stylu:
Przypomina mi to kiczowatą wyklejankę na którą ktoś nalepił wszystko co miał pod ręką.Husky pisze:Drewno nie odznaczało się nade wysoką jakością, wręcz przeciwnie. Spróchniałe złączenia w niektórych czulszych miejscach budziły zatrważające uczucie braku bezpieczeństwa w owym pojeździe.
"Mówię sam do siebie, ale ponieważ cenię sobie swoją opinię, nadałem sobie tytuł doktora." Erich Segal
Sky Is Over
Sky Is Over
8
No dobra, poznęcam się dalej.
Nabywać wprawy, doświadczenia.
Nabyć sił, zdrowia.
Jak wynika z powyższego, jeśli już chcesz nabyć to choroby, ale to brzmi tak niecodziennie... Lepszy chyba byłby zwrot - nabawić się choroby.
1. «siła wyznaczająca bieg wydarzeń»
2. «zły los»
Zastosuj może prosty zwrot - na nieszczęście ludzkości.
dzierżył = trzymał Czym dzierżył=trzymał strzałę w swym ciele?
Husky, wybacz, to koniec. Tego nie da się czytać. W twoim tekście nie ma właściwie zdania, którego nie trzeba napisać od nowa. Boję się, że na razie język polski jest dla ciebie pełen tajemnic. Ja wiem, on skomplikowany jest, kapryśny jest, zakręcony, ale nie aż tak. Uwierz mi, nie aż tak...
Jeśli chcesz zostać kiedyś pisarzem - a widzę, że wyobraźnię masz i piszesz całkiem udane dialogi - to bardzo dużo czytaj, pisz krótkie teksty prostymi słowami i sprawdzaj je w słownikach.
Pierwsze koty za płoty. Dalej może być już tylko lepiej.
Pozdrawiam.
nabyć -«osiągnąć coś, dojść do czegoś, zyskać coś, zdobyć»Husky pisze:Chorobę nabyć można poprzez bezpośredni kontakt ze zwierzem - dotyk, ugryzienie, krew lub ślina.
Nabywać wprawy, doświadczenia.
Nabyć sił, zdrowia.
Jak wynika z powyższego, jeśli już chcesz nabyć to choroby, ale to brzmi tak niecodziennie... Lepszy chyba byłby zwrot - nabawić się choroby.
poprzez ... ślinęHusky pisze:poprzez bezpośredni kontakt ze zwierzem - dotyk, ugryzienie, krew lub ślina.
fatum -Husky pisze:Wilczoza, na ludzkie fatum, rozprzestrzenia się
1. «siła wyznaczająca bieg wydarzeń»
2. «zły los»
Zastosuj może prosty zwrot - na nieszczęście ludzkości.
Jego położenie na trakcie było jasne - nogi na glebie, nieco wyżej zadek, brzucho i na końcu, patrząc w górę do słońca, czerep rubaszny. Przepraszam, za żarcik, ale tak gmatwasz, że aż strach. Chłopak stał na trakcie i rozejrzał się, by wiedzieć gdzie jest, tak? Tak. To dlaczego tak nie napiszesz, zamiast kazać mu wahać się nad położeniem.Husky pisze:Chłopak, rozglądając się, zawahał się nad swym położeniem na trakcie.
Przezorności nigdy za dużo.Husky pisze:Przezorności nigdy za dużym
Hmm... Jak świat światem, a szkapa szkapą każdy woźnica woła "WIO" i pogania bacikiem. Czym różniło się "Wio" tego woźnicy od "Wio" miliona innych, że było charakterystyczne? Jakoś chlop zaciągał? Wymawiał specyficznie? Jeśli tak - opisz to. Jeśli nie - usuń fragment o "charakterystycznym "wio!"Husky pisze: Mężczyzna pogonił konia, wołając na niego charakterystycznym "wio!".
Myślę sobie, że ta kareta to pojazd kosmiczny, skoro tak szybko migają im krajobrazu i zmieniają się klimaty.Husky pisze:Minęli, zresztą całkiem niedawno, wszędobylskie, otaczające trakt z każdej strony góry tudzież niewielki obszar, charakteryzujący się klimatem tajgi.
Nie mogę wymyślić, o co ci chodziło.Husky pisze:Przy nim natomiast leżała piaszczysta plaża, wypiętrzona wydmami średnich rozmiarów.
przystosowanych do ekstremalnie suchych warunkówHusky pisze:bądź roślinek przystosowanych pod ekstremalnie suche warunki
Rozumiem, że go postrzelili. Dlaczego wiec zamiast chwycić się za pierś, złapał się za koło?Husky pisze:Nie obejrzał się, a dzierżył strzałę w swym własnym ciele. Złapał się za koło pojazdu.
dzierżył = trzymał Czym dzierżył=trzymał strzałę w swym ciele?
sycząc z bólu?Husky pisze:Szybkim ruchem wyrwał ją z siebie, sycząc z fali nieznośnych impulsów.
Husky, wybacz, to koniec. Tego nie da się czytać. W twoim tekście nie ma właściwie zdania, którego nie trzeba napisać od nowa. Boję się, że na razie język polski jest dla ciebie pełen tajemnic. Ja wiem, on skomplikowany jest, kapryśny jest, zakręcony, ale nie aż tak. Uwierz mi, nie aż tak...
Jeśli chcesz zostać kiedyś pisarzem - a widzę, że wyobraźnię masz i piszesz całkiem udane dialogi - to bardzo dużo czytaj, pisz krótkie teksty prostymi słowami i sprawdzaj je w słownikach.
Pierwsze koty za płoty. Dalej może być już tylko lepiej.
Pozdrawiam.
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf