Patrzymy sobie w oczy. Bezustannie. Jesteś ode mnie znacznie starsza. Dużo, dużo starsza. Więcej przeżyłaś i więcej wiesz. Lepiej rozumiesz, choć czasem nie rozumiesz wcale. Często opowiadasz mi historie o pięknych ludziach i lepszych czasach. Słodkie historie. Gorzkie historie. Mówisz dużo o miłości, podkreślasz, że jest najważniejsza. Czasem płaczesz. Zwłaszcza wtedy gdy o nim myślisz. Spędziliście razem więcej czasu niż jestem sobie w stanie wyobrazić. Byliście, co często powtarzasz, jednością. To piękna historia o pięknej miłości.
Patrzymy sobie w oczy. Dziś nie widuje się już takiego spojrzenia. W każdym Twoim słowie zawiera się coś co nazywamy życiową mądrością. Nie pochwalasz tego co robię. Nie podoba Ci się, że palę, że się nie modlę i że jem mięso w piątkowe popołudnia. Nie, to nie dewocja. Po prostu masz zasady. Mam problemy ze zdefiniowaniem tego słowa.
Czasem, w chłodne jesienne popołudnia siadamy razem na tarasie. Rozmawiamy o życiu. Wciąż, niezmiennie, masz mi tak wiele do przekazania, czasem czuję, że jest tego, aż za dużo, że nie jestem w stanie zrozumieć wszystkiego, że coś mi umyka, coś nieuchwytnego, co raz przeoczone już nigdy nie wróci. Jesteś cała pomarszczona. Masz pomarszczone dłonie i pomarszczone usta, pomarszczoną szyję i pomarszczony uśmiech, a jednak jesteś taka piękna. Piękno, to też Twoje słowa, bywa bardzo nieoczywiste.
Zimą zamieniamy taras na kuchnię, ogrzewaną, starym kaflowym piecem. Dłużej śpisz, zostają nam już tylko wieczory. Często dokładam do ognia. Ten rodzaj ciepła nie jest podobny do żadnego innego. Masz ochotę na herbatę. Z miodem. Przykrywam Cię kocem, ponieważ wciąż jest Ci zimno. Powtarzasz mi, że powinienem się opamiętać, że jestem dobrym chłopcem, ale strasznie zagubionym, że odpowiedzi są tuż, tuż, ale muszę się zatrzymać na chwilę, zaczerpnąć powietrza i spokojnie spojrzeć przed siebie, bez pośpiechu. Rzadko słucham Cię w tych sprawach. Wydaje mi się, że to ja mam rację, że na tym etapie muszę pędzić bez tchu przed siebie, że nie mam czasu na to żeby się zatrzymywać. Wychodzę na chwilę przed dom. Zapalam papierosa. Zaciągam się i myślę o tym ile jeszcze zostało nam czasu. Bardzo boję się myśli, że może Cię kiedyś zabraknąć.
Wracam do środka. Zasnęłaś. Budzę Cię i odprowadzam do łóżka. Całujesz mnie jeszcze w policzek i zasypiasz. Patrzę na Ciebie jeszcze przez chwilę. Oddychasz płytko, nierówno.
Nadchodzi wiosna i wracamy przed dom, na stare wiklinowe krzesła. Oddychasz głęboko, starasz się jakby całą sobą czerpać z tych pierwszych słonecznych dni. Wciąż zazdroszczę Ci tego, że potrafisz doceniać tak drobne przyjemności. Twierdzisz, że kiedyś zrozumiem.
Lato. Jesteś coraz słabsza. Słabo widzisz, mam wrażenie, że patrzysz przeze mnie, nie mogąc się na niczym skupić. Coraz częściej muszę Cię karmić. Nie przeszkadza mi to. Wieczorami ujmujesz moją dłoń i trzymasz mocno, mówiąc coraz mniej i ciszej. Kładę Cię do łóżka. Poprawiam poduszki i siadam na fotelu na wprost. Umierasz nad ranem. Krótko przed tym otwierasz jeszcze oczy i prosisz żebym się nie bał, że jesteś szczęśliwa. Uśmiechasz się i odchodzisz.
Jesień. Od tego wszystko się zaczęło. Siędzę sam przed domem, na wiklinowym fotelu i myślę o Tobie. Bardzo mi Ciebie brakuje, ale wiem, że tam gdzie jesteś jest Ci lepiej, że patrzysz na mnie z góry i wciąż martwisz się o to czy sobie poradzę. Na pewno patrzysz na mnie w ten sam sposób. Z miłością, ale i przekorą, kiedy robię coś głupiego.
Wróćmy tutaj na chwilę. Na ten taras. Napijmy się herbaty, rozpalmy pod kuchnią. Chciałbym żebyś wiedziała, że już rozumiem, że już wiem.
Krótka chwila z naszego wspólnego życia
1
Ostatnio zmieniony pn 19 lis 2012, 00:29 przez nooise, łącznie zmieniany 3 razy.