
Bycie bezrobotną miało swoje dobre strony. Mogłam zająć się domem i dziećmi, poświęcić im więcej czasu. Jednak w sytuacji, kiedy jest się jedynym żywicielem rodziny, nie jest już tak różowo.
Wracałam akurat z spaceru z dzieciakami, kiedy moją uwagę przyciągnęło niewielkie ogłoszenie przyklejone do witryny sklepowej. Koślawe literki układały się w krzyczący do mnie napis: "Zatrudnimy ekspiedientkę, wiadomość w sklepie." Przez głowę przemknęła mi myśl, że dobre i to. Zresztą z moim wykształceniem nie miałam co liczyć na lepszą pracę. Jak się zamiast studiować i uczyć, zdobywać cenne dla pracodawców doświadczenie , wybrało założenie rodziny, to nie ma co wybrzydzać. A to, że to założenie rodziny niezupełnie wyszło tak jak reklamują w telewizji, to już inna bajka.
Stałam przed witryną i po krótkiej chwili wahania, zdecydowałam się wejść.
Sam sklep spożywczy wyglądał przyjemnie. Mnóstwo towaru, wiele promocji, twarze pań za ladami wydawały się sympatyczne. Dziewczyny uśmiechnięte, wesołe, obsługując klientów żartowały z nimi. Pomyślałam sobie, że może to moja szansa.
Wypłata pozwoliłaby mi na kupienie lepszego jedzenia dzieciom, porobienie zaległych opłat, może wreszcie udałoby mi się odłożyć kilka groszy na jakieś przyjemności?
Podeszłam do jeden z sprzedawczyń i spytałam o ogłoszenie.
- Niech pani przyniesie CV, szef je obejrzy i powie, kiedy będzie można przyjść na rozmowę - wyjaśniła uprzejmie ekspedientka.
W te pędy pognałam do domu. Wydrukowane CV już od kilku dni leżały w teczce. Wystarczyło je tylko wziąć i zanieść. W duchu modliłam się o przyjęcie do tej pracy. Miałabym blisko do pracy, maluchy do południa byłyby w przedszkolu, potem bym je odebrała. W myślach już planowałam nasz rozkład dnia...
Zostawiłam dzieci pod opieką sąsiadki i dosłownie pobiegłam z powrotem do sklepu. Miałam wiele szczęścia, okazało się, że szef jest akurat na miejscu. I chętnie ze mną porozmawia od razu. Ekspedientka zaprowadziła mnie na zaplecze. Rozejrzałam się z ciekawością po niewielkim, ciemnym korytarzu, z którego prowadziło kilkoro drzwi. Jedne z nich były uchylone.
- Pani tam wejdzie - kobieta machnęła ręką, w stronę tychże drzwi. Uśmiechnęłam się do niej i niepewnie ruszyłam w wskazaną stronę.
- Dzień dobry - zapukałam, zaglądając ostrożnie do środka.
- Witam, witam - niski,otyły mężczyzna siedział na fotelu przy małym stoliku, przeglądając jakieś papiery. - Nowa? Do pracy? - nawet na mnie nie spojrzał.
- Tak - podeszłam bliżej i podałam mu swoje CV
- Co my tu mamy - mruknął i wziął ode mnie wydruk. Przez chwilę czytał, by wreszcie podnieść głowe i spojrzeć na mnie. - Widzę, że pracowała już w sklepie - odłożył papier na stolik i sięgnął po kubek z kawą. Upił kilka łyków, mierząc mnie uważnym spojrzeniem.
- Książeczkę ma? Badania zrobione? - zainteresował się.
- Mam. - ucieszyłam się w duchu, że wciąż jeszcze miałam aktualne badania lekarskie. - Badania mam ważne jeszcze przez dwa miesiące.
- No to jak się skończy termin, to pójdzie i zrobi sobie nowe. - oznajmił.
Trochę mnie to zaskoczyło, wiedziałam, że na badania kieruje zwykle pracodawca. I jeśli podejmuję pracę, w dodatku przy żywności,to powinien mnie od razu na nie wysłać przy przyjęciu do pracy. Nie odezwałam się jednak.
- Przyjdzie do roboty jutro na siódmą. - zawyrokował, odwracając się do mnie plecami i wracając do przeglądania dokumentów leżących na stoliku. - I nie zapomni książeczki z sobą.
- Mogłabym się dowiedzieć w jakich godzinach będę pracować? - odważyłam się zapytać. - Mam dzieci i nie wiem... - zaczęłam się tłumaczyć.
- Sklep jest czynny od siódmej do dwudziestej trzeciej. - przerwał mi - Grafik ustalacie sobie same. To się dogada z koleżankami, one wszystko pokażą i wyjaśnią.
- A umowa? Zarobek? - wyrzuciłam to z siebie jednym tchem.
Gorączkowo zastanawiałam się, co zrobię z dziećmi, jeśli będę musiała zostać na popołudniową zmianę.
- Jeszcze nie przerobiła dniówki, a już o pieniądze pyta - mężczyzna zaśmiał się - Na razie może zostać na tydzień na okres próbny. Zarobi cztery złote na godzinę. Jeśli się okaże, że sobie radzi, to dostanie umowę i podwyższę do sześciu złotych - w dalszym ciągu nie patrzył na mnie, zajmując się czytaniem papierów.
Nie ukrywam, że byłam zaskoczona taką rozmową. Nie miałam jednak za wiele doświadczenia w rozmowach kwalifikacyjnych. A tutaj, zdawało mi się, że złapałam pana Boga za nogi. Blisko do pracy no i całe sześć złotych za godzinę pracy. To dziennie zarobiłabym... szybko przeliczyłam w myslach. Jeśli cały etat na osiem godzin... miałabym całe czterdzieści osiem złotych! Jak dla mnie było to sporo. Zarobku z okresu próbnego nie brałam pod uwagę.
- Kaśka! - mężczyzna wrzasnął nagle głośno.
Prawie, że podskoczyłam w miejscu. Chwilę później dało się słyszeć kroki i do pokoju weszła drobna brunetka.
- Słucham szefie? - uśmiechnęła się
- Pokaż nowej co i jak. Jutro przyjdzie na rano. - machnął reką w naszą stronę, co chyba oznaczało, że mamy wyjść, bo dziewczyna pociągnęła mnie za rękaw.
- Chodź ze mną - wyszła pierwsza. Pożegnałam się i bez słowa poszłam za nią.
- Tu mamy magazyn - otworzyła jedne z drzwi.
Moim oczom ukazało się wysokie pomieszczenie zastawione regałami z towarem i stosami zgrzewek z napojami. Popatrzyłam na te, mieszczące się pod samym sufitem.
- Jak je zdejmujecie? - spytałam z ciekawością
- Dajemy radę - odparła swobodnie - Tutaj jest biuro kierowniczki - uchyliła drzwi do kolejnego pomieszczenia.
W malutkim pokoiku stało biurko z komputerem, jakieś rozklekotane krzesło i sporo zgrzewek z sokami. Widząc moje spojrzenie, dziewczyna roześmiała się beztrosko - Te trzeba sprzedać najpierw - wyjaśniła - kończy im się termin ważności. A tutaj - pokazała nastepne pomieszczenie - jest nasza szatnia. Tu możesz sobie zapalić, napić się kawy, zjeść coś. - popatrzyłam zaskoczona na kilka metalowych szafek, zza których drzwiczek wychylały się jakieś ubrania. Stolika żadnego nie było, jedynie na parapecie okna, stał czajnik elektryczny, jakieś kubki, słoiczki z kawą, cukier, czyjeś kanapki zawinięte w przetłuszcozny papier.
- Nie ma żadnego krzesła? - spytałam zdziwiona
- Szef nie lubi, jak w pracy siedzimy - oznajmiła - jak już koniecznie będziesz chciała, to możesz sobie klapnąć na podłodze, czy na kontenerku z piwa - mówiąc to już szła dalej - a tu jest ubikacja - kiwnęła głową, w stronę szarozółtych drzwi. - ręce możesz też tu umyć - otworzyła je i zobaczyłam niewielką umywalkę i otwarty sedes. - A jeśli musisz umyć jakiś pojemnik, czy nabrać wody do mycia podłogi, to tu jest zlew - odsłoniła zasłonkę w korytarzu. - No to chyba tyle - ppatrzyła na mnie. - Jutro przyjdź na siódmą, to dziewczyny z porannej zmiany ci pokażą resztę. - skierowała mnie w stronę wyjścia.
Wszystko działo się tak szybko, że zanim się zorientowałam i przemyslałam, to byłam już w domu i odbierałam dzieci od sąsiadki. Dopiero teraz dotarło do mnie, że aby zdażyć na siódmą, muszę maluchy zaprowadzić do przedszkola o wiele wcześniej. Cóż... nikt nie powiedział, że będzie łatwo. Za to przynajmniej zarobię i nie będę musiała już tak martwić się o kolejny dzień.
Przez kilka kolejnych dni udało mi się poukładać nasze życie rodzinne tak, abym mogła spokojnie iść do pracy. Co prawda maluchy nie były zbyt zadowolone z tego, że budzę je przed szóstą i zostawiam w przedszkolu na tyle godzin, powiedziałam im jednak, że jak tylko dostanę pieniążki, kupimy jakąś zabawkę.
- Ja bym chciała konika na biegunach - moja córeczka miała bzika na punkcie zwierząt.
A wspomniany konik był jej marzeniem, od czasu, kiedy zobaczyła go u koleżanki w pokoju.
- Lalkę Barbie - druga pociecha też miała swoje pragnienia.
Nie chciałam im nic obiecywać, nie wiedząc ile dostanę wypłąty i czy będę mogła sobie pozwolić na taki wydatek.
- Taki konik dużo kosztuje, kochanie - próbowałam delikatnie wyjaśnić małej, że raczej nie będziemy mogły sobie na to pozwolić.
- Przecież ty dużo pracujesz - wyjaśniła mi z dziecięcą naiwnością - to zarobisz dużo pieniążków.
Westchnęłam tylko, nie wiedząc co malutkiej powiedzieć. Niby jak miałam wyjaśnić dziecku, że nie każdy kto dużo pracuje, zarabia adekwatnie do włożonego czasu?
Okres próbny, który miał trwać tydzień, dobiegał już końca. Od przyszłego poniedziałku, miałam pracować już za podwyższoną stawkę. Praca mi się podobała, z obsługą kasy fiskalnej i klientów nie miałam problemu. Dziewczyny były miłe, pomocne. Coraz lepiej znałam już też towar, który mieliśmy na półkach, a było go sporo. Czułam się tam dobrze i wydawało mi się, że wszystko idzie ku dobremu.
- W poniedziałek przyjdziesz na piętnastą - rzuciła krótko kierowniczka, podchodząc do mnie po skończonej zmianie.
- Na piętnastą? - zdziwiłam się. Przedszkole było czynne tylko do szesnastej. Co ja zrobię z dziewczynkami?
- Poprzedni tydzień pracowałaś cały na rano, ten będziesz pracować na popołudnie. - wyjaśniła.
- Nikt mi o tym nie mówił wcześniej - wyjakałam zaskoczona. - Nie mam gdzie zostawić dzieci... - popatrzyłam bezradnie na kierowniczkę.
- Jak to nikt ci nie mówił? - spytała surowo - Przecież ja ci mówiłam, że zmieniacie się co tydzień.
Dałabym sobie rekę uciać, że nic takiego od niej nie słyszałam wcześniej.
- Ale przecież... - zaczęłam, próbując wyjaśnić nieporozumienie. Nie miałam jeszcze umowy, nie wiedziałam nawet, czy szef jest ze mnie zadowolony, czy zechce mnie przyjąć na stałe.
- Nie słuchałaś widocznie - odwrociła się do mnie plecami - przełóż w ladzie jogurty. Za godzinę przyjedzie dostawca z świeżymi. - patrzyłam na nią zaskoczona, nie wiedząc co powiedzieć. - Przychodzicie do pracy, a potem marudzicie i narzekacie. Pracować wam się nie chce i tyle.
- Chcę praco... - usiłowałam wtrącić.
- To pracuj, a nie narzekaj - przerwała mi brutalnie - nie ty jedna masz dzieci. Inne też mają i jakoś sobie radzą. - rzuciła sucho, wracając do swojego pokoiku.
Pozostałe dziewczyny, stojące za ladami, popatrzyły na mnie.
- Nie przejmuj się - Kaska pomachała do mnie ręką - podrzuć je sąsiadce, albo rodzicom.
- Ona zawsze tak gada - Aga stojąca za lada naprzeciwko mojego działu, uśmiechnęła się.
- Ciesz się, że będziesz na zmianie z nami, a nie z Sylwią - Kasia zabrała się za czyszczenie jednej z szyb.
Kiedy nie było klientów w sklepie, jedynym sposobem, aby porozmawiać było udawanie, że sprząta się coś koło koleżanki z stoiska obok. Szef nie lubił, kiedy rozmawiałyśmy, czy zajmowałyśmy się czymkolwiek innym, poza obsługą swojego stanowiska. Zaraz dzwonił i zwracał uwagę, że lenimy się. Zamontowane w sklepie kamery, umożliwiały mu śledzenie naszego kazego kroku.
- Ta to dopiero ma pomysły. Wczoraj poszła na dyskotekę i zupełnie zapomniała o swoim synku. - Kasia zaczęła opowiadać.
Aga zajęła się ukladaniem towaru, tak, aby stać bliżej nas.
- Dopiero ten facet, co z nimi mieszka, odebrał małego od babci.
- A Sylwia wróciła nad ranem i nawet nie spytała się o dzieciaka.
- A jak ten jej gach się wkurzył - Kaśce rozbłysnęły oczy
- Może wreszcie się opamięta i ją oleje - Aga poprawiała opakowanie kawy, tak, by stało prosto. - z niego też musi być niezłe ziółko, skoro siedzi z tą ćpunką.
Pokiwałam tylko głową, jednym uchem słuchając jak obgadują koleżankę,zastanawiając się, kogo poprosić o pomoc. Na byłego męża nie mogłam liczyć. Nie miałam pojęcia gdzie w ogóle mieszka. Rodzice byli już starsi i nie mieli zbyt wielu sił do dwóch żywych wnuczek. Zresztą jeśli wyjdę z pracy po dwudziestej trzeciej, to będzie już noc. Dziewczynki śpią o tej porze. Tylko gdzie będą spały? W naszym mieszkaniu? Czy u dziadków? Nie wiedzialam co mam zrobić. Na wynajecie opiekunki do nich, nie było mnie stać. Zresztą opiekunki brały po siedem, osiem złotych za godzinę. Nawet, jesli znajdę jakaś nastolatkę, która zadowoli się niższą kwota, to jaką mam pewność, że powierzam moje skarby odpowiedzialnej osobie? I wychodziłoby na to, że wtedy pracuję tylko po to, aby zapłacić opiekunce? Westchnęłam ciężko i zrobiło mi się najzwyczajniej smutno.
Na szczęście moja zmiana dobiegała już końca i mogłam iść po córeczki. Odbierałam jmoje skarby jako jedne z ostatnich. Przytuliłam je mocno do siebie, słuchając jak paplają, opowiadając o tym co zdarzyło się w przedszkolu, czego się nauczyły, co jadły.
Po całym tygodniu stania za ladą, noszenia towaru, byłam zmęczona. Bolały mnie nogi i ręce, a moje maluchy domagały się spaceru. Najchetniej położyłabym się i przespała kilka godzin. Jednak w domu czekały kolejne obowiązki. trzeba było posprzątac, ugotować obiad na kolejny dzień, a raczej taką obiado-kolację, poprasować ubranka małych, nastawić pranie, pozmywać...
Mimo to, poszłam z córeczkami na spacer. Od czasu, kiedy zaczęłam pracować, nie miałąm już tyle czasu dla nich. Czynności, które wczesniej robiłam, kiedy one były w przedszkolu, teraz zajmowały mi popołudnia. Kiedy już kończyłam swoje domowe obowiązki, był wieczór, trzeba było kłaść dziewczynki spać.
Pocieszałam się myślą, że sobotę i niedzielę spędzimy razem. No i musiałam jeszcze postarać się o opiekę dla nich na kolejne pięć popołudni. A to już było pewnym wyzwaniem.
Na szczęście moja mama zgodziła zająć się dziewczynkami po południu.
- Przyprowadzimy ci je do domu przed dwudziestą, ale dlużej nie możęmy z nimi zostać. - oznajmiła mama, kiedy wraz z ojcem przyszli do nas w sobotę do południa.- Sama rozumiesz, że nie mogą spać u nas, bo kto je zaprowadzi rano do przedszkola? Poza tym ojciec kładzie się przecież o 21.30 i wstaje dopiero o ósmej.
- A gdyby zanocowały, a ja rano bym je zaprowadziła? Jeśli będe w tym tygodniu pracowała od piętnastej, to rano będę mogła z nimi iść, a wy... - zaczęłam, szukając rozwiązania.
- Czy ty jesteś poważna? - zagrzmiał ojciec - Nie ma u nas przecież miejsca na dodatkowe dwie osoby. Poza tym, mam swój stały rozkład dnia i nie będę go zmieniał. To co nam proponujesz, to jest wtrącanie się w nie swoje życie! - podniósł głos - Próbujesz rozbić moją rodzinę!
- Tato,ale o czym ty mówisz? - popatrzyłam na niego zaskoczona.
- Tyle razy ci powtarzałem. Ja i mama, to jedna rodzina. Ty i twoje dzieci - druga. Twoja siostra i jej chłopak - trzecia. Nie możecie sobie mieszać w tych rodzinach! Trzeba pilnować swojej!
- Tato, ale my przecież jesteśmy rodziną... - próbowałam wyjaśnić mu podstawowe rzeczy. W duchu jednak pomyślałam sobie, że nie zmienię jego sposobu myślenia w ciągu kilku minut, skoro mamie, nie udało się to przez tyle lat.
- Przestań mi tu opowiadać brednie! - znowu się unosił - Próbujesz mi rozbić rodzinę i namieszać w niej! Matka ma inne zajęcia po południu! Po obiedzie zawsze chodzimy do ogródka, a potem wracamy i matka robi mi kolację. Te kilka dni, jakoś zniosę, że kolacja będzie później, ale więcej od nas nie wymagaj - oznajmił, sapiąc gniewnie.
- Mamo... - spojrzałam na nią prosząco.
Ona machnęła tylko reką.
- Przejdzie mu - spojrzała za wychodzacym z mojego mieszkania ojcem.
Przytuliła jeszcze wnuczki i pocałowała je na pożegnanie. Musiała iść za nim, bo gdyby spróbowała sie przeciwstawić, pewnie znowu nie wpuściłby jej do domu i musiałaby czekać pod drzwiami, aż mu minie zły humor.