
Opowiadanie zawiera wulgaryzmy.
1.
___- Coś ty zrobiła? Coś ty, kurwa, zrobiła?
___Filin skuliła się.
___- Przepraszam – wyjąkała.
Liko zaczął chodzić w tę i z powrotem po krawędzi Międzyświata. W otchłani poniżej zniknął ostatni blask pudełeczka Jiwi upuszczonego przez tą cholerną idiotkę. Stracili właśnie kilka Dusz, a Dusze nie znikają tak po prostu. Dusze powodują problemy, a jeśli w dodatku nie mają ciała…
___- Dobra. – Chłopak odetchnął głęboko i zaciśnięte pięści w kieszenie marynarki. – Gdzie to w ogóle poleciało? Da się to jakoś sprawdzić, czy coś?
___Liko z całych sił starał się nie panikować. Znowu namieszał, znowu zniszczy jakiś świat, albo przynajmniej życie paru ludzi. Ostatnio Szef Wszystkich Szefów o mało go nie zabił, teraz już na pewno nie będzie miał litości.
___ - Pójdę do centrali – odezwała się Filin po chwili milczenia. – Muszę mieć tylko numer identyfikacyjny.
___Liko przymknął oczy, starając przypomnieć sobie ciąg cyfr. Był długi, bardzo długi, ale aż takiej złej pamięci nie miał.
___- Be, jot, cztery, dwa, osiem, zet, jeden, zero, zero, igrek, siedem… - recytował tak przez dobre pięć minut. Cholernie dużo tych Jiwi, że aż tyle numerów potrzeba.
___Filin skinęła głową i odbiegła w stronę wieżowców. W przeciwieństwie do Liko miała w mózgu implanty, jak każda księgowa siódmej generacji zresztą, więc zapamiętanie ciągu nie stanowiło dla niej żadnego problemu.
___Nie panikuj, rozkazał sobie Liko. Nie rozumiał, jak mógł zakochać się w pół-robocie, i to do tego z gminu. Nie rozumiał, jak mógł tak idiotycznie ryzykować, skoro i tak już miał przechlapane przez tamtą powódź. Po co to kradł? Żeby pokazać dziewczynie bezcenną rzecz, która dla niej jest tylko ładnym, kolorowym puzderkiem? Po co, kurwa, po co?
___I czemu ona to upuściła?
___Wyciągnął z kieszeni telefon i wybrał numer swojego najlepszego przyjaciela, Małpy.
___- Stary, musisz mi pomóc – powiedział szybko, zanim ten skończył mówić słowo „halo?”.
___- Co jest? Jakaś drobna katastrofa meteorologiczna?
___- Przestań mi to wypominać, do jasnej cholery! Wszyscy już zapomnieli, ty dalej swoje.
___- Czyli gorzej? – spytał Małpa ze stoickim spokojem.
___- Tak – Liko zawahał się na chwilę. A co jeśli telefon jest na podsłuchu? Co jeśli Szef Wszystkich Szefów patrzy? Jeśli to jakimś cudem oderwało go od Wakacji?
___ - No… - ponaglił go Małpa. – Czyli co?
___- Jiwi. Ta idiotka stłukła Jiwi.
___- No to klops. Po cholerę to kradłeś? Ale nie panikuj. Czy to aż takie trudne złapać i zapakować parę duszyczek z powrotem do pudełka?
___- Stary, ty nie rozumiesz. Ona to pudełko upuściła tam. Spadło z Krawędzi.
___- O kurwa. Nie.
Przez chwilę milczeli. Telefon Liko piknął, a na ekranie pojawiła się wiadomość od Filin, zawierająca dokładną lokalizację pudełka.
___- Jest na jakiejś… Ziemi – poinformował Liko przyjaciela. – Pewnie się rozbiło, cholera. Egzorcyści będą mieli sporo roboty.
___- Żeby tylko – mruknął ponuro Małpa.
___- To znaczy?
___- Czy ty w ogóle byłeś na szkoleniach, idioto? – spytał Małpa, choć znał odpowiedź. – Spotkajmy się u mnie, i to zaraz. Nie ma czasu.
___- Czekaj, ale… - zaczął Liko, ale odpowiedziała mu tylko sygnał przerwanego połączenia.
2.
___Zajaraj, mówili, Będzie fajnie, mówili.
___Wtedy był pierwszy raz. Za sklepem, z jakimiś typiarami. Żeby się rozerwać. Żeby odreagować to całe gówno. Żeby się wyluzować. Żeby przestać sobie wmawiać: nie jestem patologiczna. Kiedyś miała dom z białych desek i wielkim tarasem, matkę, ojca i psa. Teraz miała tylko matkę, i chyba jeszcze bardziej pojebaną niż ona sama.
___Może i „patologia” (to takie mądre słowo wymyślone przez nadętych ważniaków) nie jest „cool”, ale słodko smakuje.
___To był pierwszy raz.
___Drugi raz był w samotności, w pokoju zamkniętym na klucz. Skręta ukradła matce, która miała ich cały arsenał. Był jakiś… inny, ale jej to przecież nie obchodziło.
___Za trzecim razem zaczęła świrować.
___Zaczęło się na placu zabaw. Huśtała się leniwie na huśtawce, odstraszając dzieciaki i ściągając na siebie pełne konsternacji spojrzenia ich matek.
___W piaskownicy bawiło się dziecko, takie już trochę starsze. Ganiało nie wiadomo za czymś i wrzeszczało okrutnie, pewnie świrnięte jakieś. Potem się odwróciło. Spojrzało na nią, a ona uciekła. Wpadła do domu, wsadziła głowę pod kran. Co było w tym skręcie?
___Wtedy pierwszy raz zobaczyła samą siebie. Z przeszłości. Dokładnie taką, jak ze zdjęć z domu z białych desek. Dziewięcioletniego, jasnowłosego bachora.
___Pobiegła po album ze zdjęciami, ale go nie znalazła. Pewnie matka go wyrzuciła, żeby nie przypominał.
___Następnego dnia już prawie udało jej się wmówić, że jednak nie wariuje. Miała ochotę na trochę słodkiego zapomnienia. Idąc ulicą, wpadła na jakąś kobietę w kiczowatym, czerwonym płaszczu. Uniosła głowę, by spojrzeć. I zaczęła krzyczeć.
___W szkole pytali: „jak wyobrażasz sobie siebie za dziesięć lat?”. Teraz nie musiałaby pisać wypracowania. Wystarczyła ta kobieta.
___Zobaczyła samą siebie z przyszłości… to była dość ponura wizja. Babka w kiczowatym płaszczu zaczęła na nią krzyczeć. Chyba. Nie pamiętała. Uciekła, ale po chwili zawróciła. Kobiety już nie było, ani śladu czerwieni w oddalającym się tłumie. Spuściła ją z oczu na kilka sekund. Kobieta z przyszłości musiała chyba rozpłynąć się w powietrzu.
___Zaczęła się bać. Chyba w międzyczasie znowu coś zapaliła. A może nie. Nie pamiętała. W każdym razie wciąż Je widziała. Twarze. Swoje twarze.
___Kasjerka z supermarketu, która powiedziała „dzień dobry” jej własnym głosem. Upiorne.
___Jakaś babka kupująca mandarynki. Miała połamane paznokcie i zęby żółte od nikotyny. Gdy spróbowała do niej zagadać, czterdziestolatka odeszła szybko, niemal biegiem.
___Dziecko wracające z przedszkola, prowadzone za rękę przez tatę. Ale on nie był jej tatą.
___Dziewczyna uprawiająca wieczorny jogging. Kontrolerka biletów w autobusie. Gówniara z podstawówki przebiegająca na czerwonym świetle.
___Wciąż nowe twarze. Inne, ale jednocześnie takie same. Jej twarze.
___Przypadkowi ludzie w przypadkowym wieku. Wszyscy w maskach. Wszyscy byli nią.
___Zwariowała, teraz wiedziała na pewno.
3.
___Liko i Małpa stali w bocznej uliczce. Małpa majstrował coś przy przenośnym komputerze, a Liko rozglądał się dookoła z mieszaniną zachwytu i konsternacji.
___Nidy dotąd nie opuścił Międzyświata. Wszystko, co znał, ograniczało się do niebiańskiej biurokracji, sterylnych pomieszczeń, zbyt zielonych drzew i tylko odrobiny luzu. Tu było inaczej. Po pierwsze, śmierdziało. W Międzyświecie praktycznie nie było zapachu, więc Liko odczuł zmianę. Małpa, który z rzadka podróżował na Ziemię, porównał zapach Międzyświata z mieszanką szpitala i taniego odświeżacza powietrza. Tu, w bocznej alejce, śmierdziało dymem, śmieciami i kocimi szczynami.
___- Nowy wspaniały świat, co? – zagaił Małpa, zamykając komputer. – Trochę szkoda, że twoja pierwsza wycieczka na Ziemię zaczyna się tutaj. Powinieneś zobaczyć Wiedeń, Berlin… Albo Hawaje. Podobno twój tatusiek tam odpoczywa.
___- To może powinniśmy się pospieszyć, zanim stamtąd nie wróci i się nie zorientuje, co? – przerwał Liko. Trochę zazdrościł Małpie bycia zwiadowcą, ale przecież mieli ważniejsze sprawy na głowie.
___- Jasne, jasne – Małpa zawodowo zajmował się tak zwanymi wyciekami Jiwi, więc wiedział, co robić. - To do rzeczy. W pudełku Jiwi było dziesięć Duszy. Ustaliłem ich położenie, w każdym razie w przybliżeniu. Przybyliśmy dość wcześnie, więc są w postaci bezcielesnej lub półcielesnej. Najpierw pokażę ci, jak je wytropić i złapać, potem się rozdzielimy.
___Wręczył Likowi pudełko, mniejsze i mniej ozdobne niż standardowe.
___- To Ojiwi, do tego łapiesz pojedyncze Dusze. Właściwie masz genetyczne predyspozycje i wrodzone zdolności psychotropowe, więc sobie poradzisz.
___Liko powoli pokiwał głową.
___- No to idziemy.
*
___Kobieta wyszczerzyła zęby w dzikim, niemal zwierzęcym grymasie. Z kieszeni kiczowatego, czerwonego płaszcza wyciągnęła pistolet. Celowała nim w stronę Liko, sycząc cicho.
___Przypadkowi przechodnie mijali ich obojętnie, zupełnie jakby nic nie widzieli.
___Liko przymknął oczy, wmawiając sobie, że się nie boi.
___- Opuść broń – powiedział do kobiety najspokojniejszym tonem, na jaki było go stać.
___Milczała.
___- Wolisz przez resztę życia snuć się po świecie i straszyć ludzi?
___- To całkiem niezła zabawa – odparła z lekkim rozbawieniem. Miała głos nałogowego palacza.
___- Możesz wrócić do Międzyświata. My możemy sprawić, że zapomnisz. Dostaniesz nowe życie, dostaniesz…
___Kobieta zaczęła charczeć i prychać. Po chwili Liko zorientował się, że to śmiech, nie atak palpitacji.
___- Spójrz na nią. – Machnęła ręką w stronę zgarbionej staruszki w podartej kurtce przeciwdeszczowej. Dźwigała ciężką siatkę z zakupami, niemal ciągnąc ją po ziemi. Stawiała bardzo małe kroczki, zupełnie jakby zaraz miała paść w błoto i już się nie podnieść.
___Liko patrzył dalej. Na wąsatych budowlańców w zakurzonych uniformach, nagabujących jakieś blondyny w zbyt krótkich spódniczkach. Co najdziwniejsze, one ich nie zignorowały. Może były dziwkami. A może nie.
Patrzył na czerwononosych żuli na ławce pod monopolowym. Na zdychającego w zaułku psa i rozsmarowane po asfalcie truchło gołębia, nad którym kłębiło się stado much. Na sześciolatków klnących jak marynarze. Na babuleńki kulące się na murku i sprzedające umarłe kwiaty, żeby mieć na chleb.
___Patrzył na ten syf i nie dowierzał.
___- Zrozum – odezwała się kobieta. – Ja nie chcę takiego życia. Ja nie chcę takiego świata. Już wolę się włóczyć jako duch. I nic nie musieć.
___- Są jeszcze inne światy. Ty… nie rozumiesz.
___- Oczywiście, że nie rozumiem. Jesteś bogiem. Ja nędzną duszyczką, która dla ciebie jest tylko kolejnym numerem w kartotece, zgadza się?
___Liko wiedział, że to prawda, jednak nie pokiwał głową.
___Chłopak powoli zdjął plecak z ramion, postawił go na ziemi, wyciągnął komputer. Mógłby użyć samej siły woli, mógłby odprawić obrządek dusz, ale wybrał metodę Małpy.
___Kobieta odbezpieczyła pistolet.
___- Jestem bogiem. Nie możesz mnie zabić – powiedział, po czym spokojnie wystukał na klawiaturze polecenie.
___Kobieta ubrana w kiczowaty, czerwony płaszcz zniknęła w stłumionym rozbłysku. Liko westchnął, sprawdził na ekranie lokalizację kolejnego celu, po czym spakował komputer do plecaka i ruszył przed siebie.
___Właściwie to czuł ulgę. Gdyby kobieta strzeliła, już by nie żył. Może i tam był synem Szefa Wszystkich Szefów, ale tu mógłby zginąć jak każdy. A może nie. W Międzyświecie nigdy nie było potrzeby rozważania tak absurdalnych sytuacji, jak ta.
___Gdy się oddalał, pijacy spod monopolowego patrzyli na niego ponuro. Zupełnie, jakby wiedzieli.
4.
___- Myślisz, że mnie oszukasz? – spytał Liko drwiąco ostatnią Duszę, którą musiał zapakować do pudełka.
___- Co ty gadasz, człowieku? – dziewczyna, na oko szesnastolatka, patrzyła na niego z obłędem w oczach. – Co się ze mną dzieje? Kurwa, co było w tym skręcie?
___- Nie udawaj człowieka, skarbie.
___- Ale ja jestem człowiekiem!
___Liko był już zmęczony i sfrustrowany. Różne Dusze próbowały na nim różnych sztuczek. Nie zamierzał dać się nabrać na tą tutaj. Wyglądała jak Dusza z ekranu monitora, lokalizacja też się zgadzała. To musiała być ona, więc czemu próbuje tak żałosnych wybiegów?
___Liko wprowadził kod do komputera.
___Jakiś błąd, jakieś ostrzeżenie. Ze złością walnął pięścią w klawiaturę.
___Patrzyła na niego jak na wariata, więc się zreflektował. Jeszcze raz wprowadził formułę, potem potwierdził. Nie rozumiał tych wszystkich ikonek, a Małpy nie było w pobliżu.
___Kiedy ostatni raz nacisnął enter, dziewczyna padła bez życia.
___Co jest?
___Co ja zrobiłem?
___Liko zobaczył, że Małpa zbliża się z naprzeciwka. Nos miał wlepiony w ekran telefonu, nie patrzył przez siebie.
___Syn Szefa Wszystkich Szefów podjął decyzję. Wepchnął trupa pod pobliski kontener ze śmieciami. Sprawdził Ojiwi, liczba Dusz się zgadzała. Wyjaśni to z Małpą, ale wolałby, żeby przyjaciel nie zobaczył trupa tak na dzień dobry.
___Obserwował Małpę, który był coraz bliżej. Nagle mężczyzna zatrzymał się, wytrzeszczając oczy do telefonu. Potem szybko schował urządzenie, a resztę dzielącego ich dystansu pokonał biegiem, z paniką w oczach.
___- Szef Wszystkich Szefów właśnie wraca – oznajmił Likowi z nutką histerii w głosie. – Masz wszystkie? – wskazał na Ojiwi w dłoni Liko.
___- No tak, ale… - zaczął, lecz przyjaciel nie pozwolił mu skończyć.
___- Super, to idziemy. – Małpa złapał chłopaka za rękę i przygotował się do teleportacji do Międzyświata.
___ - Czekaj! – Liko wyrwał dłoń z jego uścisku. Małpa spojrzał nań niecierpliwie.
___- No co?
___Liko się zawahał. Liczba Dusz się zgadzała. Być może zabrał z Ziemi nie tą, co trzeba, a zostawił za sobą niewłaściwą Duszę, a przy okazji trupa. Ale czy to ważne? Te dwie Dusze – ta, którą zabrał, i ta, którą zostawił – miały ten sam typ, numer identyfikacyjny i niemal identyczne stadium rozwoju. Nikt się nie zorientuje. A jeśli będą zwlekać…
___- Nieważne, to może zaczekać – odparł cicho.
___Małpa prychnął ze złością. Tracili czas.
___Ułamek sekundy przed tym, jak zniknęli z tego świata, Liko rzucił okiem na śmietnik, pod który wepchnął trupa dziewczyny.
___Ale to tylko kolejny numer w kartotece, prawda?
5.
___Liko i Małpa wbiegli dziko do Departamentu Dusz, płosząc dwóch magazynierów, którzy ładowali wybrane Jiwi na wózek widłowy.
___- Gdzie to leżało? – wydyszał Małpa. Nie mogli się teleportować wprost do Departamentu, musieli przebyć pieszo drogę przez biurową dżunglę.
___Liko machnął ręką w odpowiednim kierunku, a gdy podeszli bliżej, wskazał dokładne miejsce. Małpa położył tam pudełko, po czym z zadowoleniem otrzepał ręce.
___- No, i po problemie.
___Liko głośno wypuścił powietrze z płuc. Chciał podziękować przyjacielowi za ratunek, ale nie potrafił znaleźć odpowiednich słów.
___Nagle Jiwi zaczęło się trząść. Na pudełku pojawiła się drobna, niemal niewidoczna rysa. Po chwili przed mężczyznami zmaterializowała się półprzezroczysta Dusza. Liko zamarł z otwartymi ustami.
___Dusza zaczęła krzyczeć, po czym rzuciła się do ucieczki między regały. Liko i Małpa pobiegli za nią, podobnie jak dwójka magazynierów, zaskoczonych niecodzienną sytuacją.
___- O czym chciałeś mi wtedy powiedzieć? – spytał Małpa urywanym głosem. Doganiali Duszę bez trudu. W końcu – w mniejszym lub większym stopniu – byli bogami.
___- Chyba… się pomyliłem. Zabrałem Duszę żyjącej osobie. Tamta z rozbitego Jiwi wciąż tam jest.
___Małpa puścił w stronę Liko soczystą wiązankę. Najpewniej zaczęli by się kłócić, ale udało im się dogonić zbłąkaną Duszę i przyprzeć ją do muru.
___- Możecie iść – rzucił Małpa w stronę magazynierów, którzy uczynnie pomogli w pościgu. I tak widzieli za dużo, ale najpewniej uznali, że to drobne problemy techniczne. Gdyby usłyszeli dalszą rozmowę, byłoby o wiele gorzej.
___Mężczyźni w pomarańczowych uniformach odeszli, mamrocząc coś pod nosem.
___- Uspokój się – powiedział Liko do Duszy. Roniła widmowe, na wpół przezroczyste łzy.
___Odpowiedziała coś niezrozumiałego i zaczęła trząść się jak w konwulsjach.
___- Jest w szoku, zresztą nic dziwnego – mruknął Małpa. – Jeśli masz na magazynie dziesięć identycznych Dusz i rozlokujesz je w dziesięciu różnych światach, to problemu nie ma. Ale teraz… I w dodatku widziała Międzyświat… I wszystko wie… - Małpa złapał się za głowę.
___Nagle półprzezroczysta dziewczyna przestała się trząść. Z przerażeniem w oczach, jeszcze większym niż wcześniej, uniosła drżący palec i wskazała na coś za plecami mężczyzn.
___Odwrócili się powoli i spojrzeli prosto we wściekłe oblicze Szefa Wszystkich Szefów.
6.
___Białe łóżko, białe ściany i srebrna aparatura. A, i jeszcze srebrne kraty w oknach.
___Pamiętała niewiele. Jeden skręt, drugi, piąty, chyba jakaś koka. Twarze, jej twarze, ciemność, światło, jakieś pomarańczowe plamy ganiające ją w labiryncie. I… i On.
___Do pokoju wszedł doktor z pielęgniarką. Zauważyła, że starannie zamknęli za sobą drzwi.
___- O, obudziłaś się – stwierdziła pielęgniarka znudzonym głosem.
___Pokiwała słabo głową.
___- Co się stało? – zdołała wyartykułować.
___- Przedawkowałaś, skarbie. – Doktor wydawał się sympatyczniejszy niż kobieta. Miał wielkie okulary i gęstą, rudą brodę, w której gąszczu krył się pocieszający uśmiech. – Policja znalazła cię na śmietniku, ledwo cię odratowaliśmy. Ale będzie dobrze.
___Doktor pochylił się nad łóżkiem i dotknął pocieszająco jej ramienia. Zauważyła w jego gęstej brodzie kawałek cheetosa.
___Do pokoju wszedł ktoś jeszcze.
___- O, tu jesteś – powiedziała jakaś kobieta zdecydowanie zbyt głośno.
___Skuliła się w białej pościeli i złapała za obolałą głowę.
___- Ciszej, Milena, ciszej – powiedział brodaty doktor.
___- Przepraszam – mruknęła Milena, spoglądając na nową pacjentkę. – Ale chodź, potrzebujemy cię. Mamy nowego.
___- Narkoman?
___- Nie, zwykły świr. Przytomny.
___- A, czyli będzie ciekawie. – Doktor ruszył w stronę drzwi. – Coś o nim wiemy?
___- Na razie nic, żadnych dokumentów i tak dalej. Gliny znalazły go na śmietniku.
___- Zaatakował ich?
___- Nie, nie – prychnęła asystentka. – Gadał tylko, że jest jakimś… synem boga. I że go z nieba wyrzucili.