Osoby, które czytały już ten tytuł z pewnością zauważą dużą różnicę. Mam nadzieje, że zaskoczę pozytywnie. To fragment opisujący relacje głównego bohatera z Lucyną Czyż.
WWWNa dworze było chłodno i wietrznie. Delikatny wiatr poruszał koronami zaniedbanych, bezlistnych drzew. Płatki śniegu spadały z szarego nieba, zostawiając słabe ślady na chodniku blokowiska. Szum przejeżdżających samochodów wślizgiwał się przez uchylone okno do pokoju. Świecące bladym światłem słońce wypełzło z nad horyzontu, rzutując leniwy blask przez przysłonięte żaluzje na błękitne ściany pomieszczenia.
WWWRozbrzmiał złowróżbny dźwięk budzika w telefonie, który z czasem stopniowo narastał. Artur otworzył powoli zaschnięte, senne powieki – błądząc wzrokiem po przeciwległym kącie pokoju. Ściana nad mahoniowym, zużytym i wyblakłym przez słońce biurku była pokryta plakatami zespołów rockowych oraz kilkoma szkicami samochodów. Nieco wyżej widniał kalendarz do którego były poprzypinane fotografie nastolatków kucających przy namiotach, leżących plackiem na plaży i wznoszących toast przy stoliku w barze. Klatka kalendarza zaznaczała aktualny miesiąc – luty. Nie było na nim przypiętych żadnych zdjęć. Właściwie, sześć poprzednich miesięcy również nie posiadało fotografii. Na biurku stał komputer. Ekran świecił i przedstawiał napisy końcowe jakiegoś filmu.
WWWPołożył ślamazarnie dłoń na przycisku budzika i westchnął z ulgą, gdy ten przestał złowieszczo skowyczeć. Pomyślał, że dokonał najgorszego wyboru ustawiając swoją ulubioną piosenkę jako dźwięk budzika. Uważał, że dzień zacznie się lepiej, gdy zostanie przebudzony przez melodię, która z reguły powinna go relaksować. Teraz znienawidził ten utwór.
WWWPrzetarł knykciami powieki i ponownie rozejrzał się po pokoju. Wszystko wyglądało tak, jak powinno wyglądać. Filtr w dziesięciolitrowym akwarium z bojownikami, które dostał na osiemnaste urodziny cicho mruczał. Sterta niedoczytanych książek (głównie lektur) piętrzyła się na szafce nocnej. Wskazówki zegara ściennego cicho stukały, ale nie pokazywały właściwej godziny. Artur nie przestawił wskazówek podczas zmiany czasu z letniego na zimowy.
WWWRuszył korytarzem do łazienki, starając się nie obudzić osowiałym krokiem śpiącego ojca za uchylonymi drzwiami sypialni rodziców; wstawał do pracy godzinę później. Robert Wolski – ojciec Artura, pracował w zakładzie zajmującym się produkcją środków chemicznych dla gospodarstw rolniczych. Większe zlecenia wymagały czasami podróży do innych miast, aby omówić osobiście warunki umowy.
WWWPoczuł pod swoimi stopami zimne kafelki. Najmniej przyjemna z rzeczy, która powtarza się każdego mroźnego poranka to chłodna łazienka. Zapalił światło i włączył elektryczną farelkę. Spojrzał mimowolnie na lustro umieszczone w kabinie prysznicowej i zobaczył przeciętnego wzrostem nastoletniego chłopca. Szatynowe, rozczochrane włosy opadały na czoło, stercząc dokuczliwie w przeróżne strony świata. Piwne, delikatnie mętne oczy pokrywały śpiochy w kącikach powiek. Cała twarz była pociągła i zachowywała wyraziste, ostre rysy. Uśmiechnął się na próbę do odbicia w lustrze. „Nie taki diabeł straszny” – pomyślał Artur i zrzucił z siebie bokserki wchodząc pod prysznic.
WWWWrócił do swojego pokoju opatulony ręcznikiem. Otworzył szufladę komody, wertując pośród poskładanych w kostkę ciuchów. Nie przywiązywał szczególnej uwagi do ubioru. Wybierał zwykle praktyczne jeansy, kolorową koszulkę z nadrukiem i bluzę z kapturem. Najważniejsze, aby ciuchy były świeże i pachnące płynem do płukania. Gdy się przebrał, chwycił za szarą torbę z denimu i nie dbając o plan zajęć powrzucał do środka podręczniki przedmiotowe. Zerknął kątem oka na zegarek ścienny i odliczył w myślach godzinę – siódma piętnaście. Powinien już wychodzić na przystanek.
WWWPodszedł z nawyku do rozkładu jazdy i sprawdził o której ma przyjechać autobus. Pod pokrytym cienką warstwą białego puchu przystankiem stała grupka ludzi. Były to osoby, które Artur widział codziennie. Znał ich zachowania niemal na pamięć. Wielkiej postury kobieta w drucianych okularach i siwych, niedbale spiętych włosach paliła papierosa. Była naprawdę wielka. Zajmowała dwa miejsca w autobusie. Wybierała zawsze to samo – za kierowcą. Wysiadała przy Urzędzie Skarbowym. Na ławce przystanku siedziała także para nastolatków. Mimo minusowej temperatury dziewczyna była ubrana skąpo. Pod futrzaną, rozpiętą kamizelką rzucała się w oczy ohydna, różowa bluzka. Partner wydawał się ubrany równie lekkomyślnie. Mieli zwyczaj obmacywania się na pięć minut przed przyjazdem autobusu. Pieścili się nieustannie, nie zamieniając ze sobą żadnego słowa. Nie tylko Arturowi przeszkadzał widok miętoszącej się jawnie i bez skrupułów parze. Na ławce siedziała także starsza kobieta w moherowym berecie przykrywającym siwą czuprynę. Rzucała co jakiś czas przeszywające spojrzenie nastolatkom, gdy z ich ust wydobywał się cichy jęk rozkoszy.
WWWNa zakręcie pojawił się autobus w mocno opłakanym stanie. Przy ruszeniu ze skrzyżowania wydobył z siebie przeraźliwy pisk paska rozrządu. Trudno było cokolwiek dostrzec przez pokryte szronem okna. „Jest! Przybyła czerwona śmierć, trumna na gumowych kołach” – westchnął w myślach Artur i zarzucił torbę na ramie z książkami.
WWWPodróż komunikacją miejską w zimę nigdy należała do przyjemnych. Gorzej – była tyranią. Ludzie, którzy zwykle chodzili do pracy na piechotę postanowili skorzystać z usług MZK. Oznaczało to brak miejsc siedzących i trzeba było się nacieszyć ciasnym, zabłoconym kawałkiem podłogi.
WWWArtur przecisnął się przez grupkę studentów i oparł o stalową poręcz na środku autobusu przegubowego. Lodowate powietrze uderzyło w jego nozdrza kiedy pojazd ruszył z przystanku. Tłok w autobusie zmuszał kierowcę do uchylenia szyberdachu. Największym dylematem podczas podróży w takie poranki jest: włożenie dłoni do kieszeni w kurtce i zabicie się przy gwałtownym hamowaniu lub trzymanie metalowej poręczy i odmrożenie dłoni. Artur postanowił wybrać mniejsze zło i chwycił barierkę.
WWW„Niech nikt ze mną nie rozmawia, nikt nie woła, wita, zaczepia, dotyka…” – zanurzył się w myślach Artur, mając nadzieje, że dojedzie do szkoły bez zbędnych incydentów. Nie miał ochoty prowadzić konwersacji w dudniącym groźnie autobusie, wśród przekrzykujących się dzieciaków. Chciał tylko spokojnie dojechać z punktu A do punktu docelowego, odsiedzieć swoje w szkole, wrócić i… Nagle jego oczy dostrzegły znajome, rude włosy na samym końcu autobusu. Siedziała tam dziewczyna z delikatnymi piegami. Błękitne, nieco dziecinne oczy wędrowały po wersach w otwartej książce. Ubrana była w wełnianą czapkę z nausznikami i pomponem na której widniały góralskie wzory. Szalik, a raczej gruba, purpurowa chusta z frędzelkami ciasno opatulała szyje dziewczyny. Dłonie przyodziewały dwuczęściowe rękawiczki.
WWWPrawie nie pamiętał w jakich okolicznościach poznał Lucynę Czyż. Szperając we wspomnieniach, potrafił przypomnieć sobie ulotną chwilę kiedy rozmawiali przy stoliku w barze. Przed oczami widział również jedną z przyjaciółek Lucyny. Świetnie pamiętał te mahoniowe włosy opadające na ramiona, czarne i wielkie jak guziki kominiarskie oczy. Zachowywała się często infantylnie, ale nie w sposób męczącego, małego dziecka, lecz słodkiej istoty wierzącej we wszystko co powiedział Artur. Choćby coś było paradoksalnie niemożliwe. Jedyne co mogło się równać z dziecinnymi, pragnącymi wrażeń oczami rudowłosej, to była właśnie jej przyjaciółka – Jadwiga. Stanowiły zdumiewający duet dziewczyn, które prześcigają się w byciu dużym dzieckiem. Mógłby opisać w myślach każdą osobę, która tamtejszego wieczoru siedziała przy stoliku w barze – oprócz Lucyny. „To bardzo zabawne i dziwne. Tak, zabawne, ale z pewnością bardzo dziwne” – oznajmił w myślach Artur wlepiając wzrok w Lucynę, która teraz przewracała stronę w książce.
WWWArtur był pewien, że tamtego okresu miał dziewczynę. Nie był jednak przekonany czy uczucie, które łączyło go z Roksaną można było nazwać „związkiem”. Nie szukał nikogo innego i tylko (a może przede wszystkim) dlatego nie mógł opisać jak wyglądała Lucyna i w jaki sposób się zachowywała tamtego dnia. Budził zaledwie we wspomnieniach moment, kiedy rudowłosa szczerzyła do niego zęby w pełnym uśmiechu. Podtrzymywała splecionymi dłońmi podbródek i wbijała świetliste oczy prosto w twarz Artura. Słuchała i była zachwycona tym co opowiadał chłopiec.
WWWPóźniej coś zaiskrzyło. Dwa lata temu, na przełomie września i października dowiedział się od Jadwigi, że wpadł rudowłosej w oko. Tym razem szalał z radości, lecz nie wiedział zbytnio co z tym szczęściem zrobić. Zbyt długo zbierał się do postawienia pierwszego kroku i szansa na rozwój znajomości przepadła. Pretekstem był stary związek Lucyny z innym chłopakiem. Nie chciała popełniać tego samego błędu – przynajmniej tak usłyszał od Jadwigi. Czar prysnął. Ulotnił się w powietrzu, pozostawiając niedosyt i słaby ślad, który Artur usiłował łapać jeszcze przez pół roku. Poddał się – zostali przyjaciółmi. Pozostały tylko liczne blizny na sercu i dumie. Tkwił przez półtora roku w czyśćcu dla zakochanych. Kiedy rozmawiał z Lucyną zachowywał bierność, cierpliwie czekając na jakikolwiek sygnał. Nic takiego się nie wydarzyło. Teraz ponownie pojawia się przed jego oczami i swoją obecnością wsuwa rozgrzane, zardzewiałe pręty prosto w jego klatkę piersiową.
WWWAutobus zwolnił przed przejściem dla pieszych. Wypuścił z siebie głośny syk powietrza niczym lokomotywa i otworzył z łomotem drzwi hydrauliczne. Wielka kobieta siedząca za kierowcą wysiadła ociężale z pojazdu i ruszyła do Urzędu Skarbowego, stawiając drobne kroczki, aby nie poślizgnąć się na oblodzonym chodniku. Na puste miejsce siedzące wbiła wzrok niska kobieta w średnim wieku o kurzych, krótko obciętych włosach i mężczyzna ubrany w golfowy sweter z gęstym zarostem. Wymienili wymowne spojrzenia i rzucili się na miejsce, jak na ostatni telewizor oddawany w wyprzedaży po sezonie. Rozpętało się prawdziwe piekło. Kobieta zaczęła krzyczeć na mężczyznę, grożąc nerwowo pięścią, a mężczyzna uśmiechał się tylko ironicznie, bo wiedział, że cała uwaga pasażerów zwróciła się w ich kierunku. Studenci wybuchli grupowo śmiechem prawie rozrywając na strzępy bębenki w uszach Artura, a ludzie starsi jak zwykle dramatyzowali obgadując obie strony konfliktu i zwalając całą winę na uczniów, którzy pozajmowali wszystkie siedzenia w pojeździe. „Choćbyś usiadł w pustym autobusie, to przyjdzie taka jedna i będzie ocierać się tobołkami o ciebie, dopóki nie ustąpisz miejsca” – rozważył w głowie Artur.
WWWNie tylko studenci zwrócili całą uwagę na rumor spowodowany przez kobietę o kurzych włosach. Lucyna również uniosła wzrok z nad książki i pobłądziła apatycznym wzrokiem na przód autobusu. Sprawiała wrażenie zobojętniałej i wybitej z głębokiego transu. Wiedział, że zaraz złapią kontakt wzrokowy i tak też się stało. Rudowłosa uśmiechnęła się promieniście, uwydatniając w ten sposób piegi na policzkach. Mrugnęła okiem w geście przywitania. Arturowi się to nie podobało; takiego powitania użyła ostatni raz w październiku – dwa lata temu. Później długo nie utrzymywali ze sobą kontaktu. Czasami tylko Lucyna zostawała zmuszana na długie, wieczorne spacery od których szukała wymówek. Artur na tych spacerach ładował baterie. Mógł się cieszyć przez jeden dzień obecnością dziewczyny, aby później popaść ponownie w samotność. Teraz tego unikał; założył maskę szczęśliwca i przybrał pasywną postawę. Nie znał żadnego dobrego wyjścia z tej sytuacji. Nikt nie wynalazł lekarstwa na miłość, bo uznano, że miłość jest lekarstwem na wszystko.
WWWOdpowiedział uśmiechem. Lucyna uniosła książkę na wysokość swoich ramion i zasygnalizowała mimicznie, że wraca do czytania. „Tak, jasne. Zapomniałaś pokazać środkowy palec.” – powiedział sobie w głębi ducha Artur, wciąż uśmiechając się serdecznie.
WWWSłońce wciąż ukrywało się za chmurami, pozostawiając w bladym i zimnym świetle gmach szkoły średniej. Srebrzyste płatki śniegu spadały pojedynczo, aby po chwili zniknąć na mokrej, obsypanej piaskiem kostce brukowej. Pięć minut do dzwonka. Uczniowie zamiast wędrować na zajęcia, stali spokojnie popalając papierosy przed szkolną bramą. Dźwięk dzwonka nie zobowiązywał – nie w szkole średniej przy ulicy Marii Skłodowskiej Curie. Szkoła nie cieszyła się dobrą reputacją, choć za wszelką cenę próbowała zmienić wizerunek na lepszy. Kończyło się to zwykle patrolami nauczycieli przy bramie szkolnej i poganianiem pyskatych uczniów na lekcje. Profesorowie nie cieszyli się zbytnio z nowego obowiązku, ponieważ musieli poświęcać swój krótki czas przerwy na ściganie popalających nastolatków. Dyrektor – Lech Zawadzki wprowadzał coraz nowsze i bardziej absurdalne reguły. Jednym z nich było zdejmowanie czapek na terenie szkoły oraz zostawianie okrycia wierzchniego w szatni. Dyrektor ignorował zupełnie fakt, że szkoła jest kompleksem budynków i przejście z lekcji na lekcje wymagało czasami wyjścia na chłodne, zimowe powietrze. Kiedy grono pedagogiczne próbowało wyperswadować dyrektorowi ten fakt, wpadł na kolejny niedorzeczny pomysł. Następnego roku miała ruszyć budowa tunelu pomiędzy budynkami. Szkoła cieszyła się jeszcze gorszą popularnością, a dyrektor dostał nowy przydomek – imperator.
WWWRozległ się donośny ryk szkolnego dzwonka, przypominający dźwięk syreny strażackiej przepowiadającej nadchodzącą wielkimi krokami katastrofę. Tylko niewielka część uczniów ruszyła przez bramę do swoich klas na zajęcia. Towarzyszyło temu donośne narzekanie. Artur wskoczył po schodkach prowadzących do gmachu budynku i otworzył wielkie, drewniane drzwi z mosiężnymi klamkami. Przypomniał sobie prędko plan zajęć i ruszył zatłoczonym korytarzem do klasy od języka polskiego.
WWWPomieszczenie wydawało się stare i zaniedbane. Na beżowych, popękanych ścianach widniały portrety poetów i pisarzy. Wysłużone, dębowe biurko nauczyciela stało na drewnianym, obłożonym paskudną wykładziną podeście. Walały się na nim sterty podręczników, stos kartek z wypracowaniami uczniów pokreślonych czerwonym długopisem i dziennik lekcyjny. W powietrzu unosiła się gęsta czereda kurzu i jeszcze coś… Tak, to z pewnością był słaby zapach kapryfolium.
WWWPrzed tablicą, tyłem do klasy stała niska i krępa kobieta po pięćdziesiątce. Spod nieudolnie przefarbowanych, zmierzwionych włosów wykradały się siwe pasemka. Ubrana była w źle dobrany komplet garniturowy, wyglądający jak tapicerka wysiedzianej wersalki w prążki. Zamaszystymi ruchami wycierała gąbką niezrozumiały dla Artura ideogram. Całe szczęście, że nie będą dzisiaj tego opracowywać. Zajął miejsce w pierwszym rzędzie, dokładnie przed biurkiem nauczyciela. Obok niego siedział pyzaty chłopiec o kręconych włosach opadających na ramiona – Gruby.
WWW— Siema. Przestałeś istnieć — wyszeptał bez namysłu Gruby, ale nie sposób było wyczuć odrobinę jadu w jego głosie.
WWW— Co?
WWW— Co robiliśmy przedwczoraj?
WWW— O czym mówisz? — bąknął ochryple Artur, wyciągając podręcznik z torby i nawet nie spoglądając kątem oka na Grubego.
WWW— A w piątek?
WWW— O czym ty gadasz, człowieku? — Tym razem zwrócił całą uwagę na pyzatego chłopca o świderkowych oczach. — Jaki masz problem? — Odłożył z głuchym trzaskiem podręcznik na ławkę.
Nauczycielka zdawała się lekceważyć hałas panujący w klasie; wciąż zmazywała tablicę.
WWW— Nie spotykasz się z nami. Siedzisz cały czas w domu, czy co ty robisz?
WWWArtur chciał już odpowiedzieć, ale rozmowę przerwała nauczycielka, która teraz odwróciła się w kierunku klasy i odrzekła wesołym, pozbawionym jakichkolwiek uprzedzeń do nastolatków głosem.
WWW— Dzień dobry, uczniowie. Proszę, powiedzcie co robiliśmy na ostatniej lekcji?
WWWSłowa wypowiedziane przez profesor Szewczyk natychmiast wprowadziły nieskazitelną ciszę w klasie. Uczniowie spojrzeli na siebie wymownie. Nie czekała zbyt długo na odpowiedź. Zrobiła ruch, który wykrzywił w grymasie żalu twarze niektórych osób. Chwyciła za dziennik i przewertowała strony, zatrzymując przez dosłownie sekundę wzrok na pierwszym rzędzie ławek. Każdy, najmniejszy ruch mógł spowodować, że Artur zostanie przepytany z ostatniego tematu zajęć. Oczywiście nie miał zielonego pojęcia co przerabiali w zeszłym tygodniu. Przecież nawet nie pamiętał co jadł wczoraj na kolacje. Zastygł w bezruchu, wbijając wzrok w otwarty podręcznik na losowej stronie. Kiepskie zagranie; profesor Szewczyk momentalnie zorientowała się, że strona na której jest otwarta książka, to temat z poprzedniego roku.
WWW— Arturze… — Zaczęła mocno rozczarowanym tonem. — Proszę powtórzyć ostatni temat lekcji.
WWWWiedział, że wpadł jak śliwka w kompot. Zerknął błagalnie na Grubego. Ten uśmiechnął się pobłażliwie. Artur przewrócił zrezygnowany stronę w podręczniku – zdając sobie sprawę, że nic nie znajdzie.
WWW— No więc… Na ostatniej lekcji rozmawialiśmy o… — Nabrał głęboko powietrza do płuc i spojrzał chyłkiem na nauczycielkę. – Cierpienia Młodego Wertera?
WWW— TAK! — niemal wykrzyknęła profesor Szewczyk, zamykając z hukiem dziennik.
WWWKlasa westchnęła z ulgą; znowu stał się bohaterem i uratował swoich kolegów przed pytaniem wszystkich do momentu, aż któraś z osób odpowie poprawnie. Szczęśliwy przypadek. Milczenie mogło tylko pogorszyć sprawę. Oddał ostatni strzał, niczym ranny żołnierz na polu bitwy. Nie nacieszył się długo zwycięstwem.
WWW— Arturze, proszę opowiedz mi na czym skończyliśmy omawiać Wertera?
WWWIronia losu; był jedną z niewielu osób, które przeczytały Młodego Wertera z kilkomiesięcznym wyprzedzeniem. Werter i Wolski mieli wspólną historie – obaj byli odrzucani przez kobietę swojego życia. Właśnie to zachęciło Artura do przeczytania książki. Rozmyślał w jaki sposób poradzi sobie tytułowy bohater, ale po dojściu do końca powieści uznał, że to restrykcyjne.
WWW— Werter wraca z podróży i… odwiedza Lottę… — Rzucił okiem na nauczycielkę, aby upewnić się, czy jest sens opowiadać dalej. Profesor Szewczyk kiwnęła potwierdzająco głową. Ciągnął dalej. — Straszliwie cierpi podczas tych wszystkich wizyt. Spotkania przynoszą tylko cierpienie i coraz gorszą samotność bohatera. — Mówił teraz coraz głośniej. — Uznaje miłość za męczarnie. Przyznaje w listach, że jest bliski obłędu. Bardzo ciężko jest mu zachować pozory. Utwierdza się w przekonaniu, że nienawidzi ludzi. Kiedy Werter daje jej do zrozumienia, że żywi do niej silne uczucie, ona zdaje się to lekceważyć i unikać… Bagatelizuje cały problem, trzymając i katując Wertera w strefie dla przyjaciół.
WWWPoczuł się skrępowany. Wiedział, że wszystkie oczy w klasie są skierowane w jego stronę. Cisza lekcyjna wydała się teraz niedorzecznie głośna i dokuczliwa. Ktoś na końcu pomieszczenia zaklaskał cynicznie.
WWW— Poszedłeś po całości, Wolski — wtrącił mimochodem chłopiec o czarnych jak smoła włosach, siedzący tuż za plecami Artura.
WWW— Świetnie Arturze, naprawdę dobry opis odczuć bohatera. Niestety nie wyjaśniłeś przebiegu wydarzeń, tylko same emocje Wertera. Dokończ, co się stało z bohaterem, kiedy Lotta uświadomiła mu, że jest dla niego tylko przyjacielem? — powiedziała przesłodzonym głosem nauczycielka, zawieszając czerwony długopis nad rubryczką w dzienniku.
WWW— Umiera z miłości.
"Nie młodzi, nieszczęśliwi" Fragment
1
Ostatnio zmieniony pt 07 wrz 2012, 23:33 przez Matka, łącznie zmieniany 3 razy.
"Są ślady ptasich lotów w niebie
I nic więcej;
Coś było, coś odeszło,
Pozostało coś."
I nic więcej;
Coś było, coś odeszło,
Pozostało coś."