Łatkę "+18" dodałam, ze względu na powtarzające się wielokrotnie akty przemocy
Jest Kannet jedno z państw pięciu na Deronkarze
Jest Ossaka Herten, serce tego państwa.
Jest zamek Achenserów, mroczne serce serca.
Mroczne tylko dla jednej osoby.
Nie-osoby, dla nikogo konkretnego.
Jest dziesięć dni tygodnia, eonallaid.
Jest noc i dzień, każde kolorowe.
Jest w końcu czas zasłużonego odpoczynku.
Niezasłużonego tylko dla jednej osoby.
Nie-osoby, dla nikogo konkretnego.
Jest barwny jarmark, radosne twarze dzieci.
Jest biały kucyk z pawim piórem w grzywie.
Jest w końcu radość, bo warto się cieszyć,
Nieradośnie tylko dla jednej osoby.
Nie-osoby, dla nikogo konkretnego.
Mrocznie, niezasłużenie, niewesoło. Chudy palec stawia koślawe znaki na brudnym kamieniu, jedynym, oświetlonym przez padające światło z okienka, małej dziury. Przez nią, gdy jest deszcz można się napić. Ale co to deszcz? Kto wie jak wygląda? I co daje to jasne światełko?
Udaje się tylko od czasu, do czasu wsunąć nos w szczelinę i już widać tuż, tuż przed oczyma kolorowe buty. Buty! Czarne, białe, białe, czarne, szare. Są szare, znaczy kolorowe! I mają wstążki, guziczki wzorki, koronki, wysokie, niskie, z obcasem i bez. Znaczy się r ó ż n o r o d n e.
I czasem woła buty po imieniu. Panie, panowie, panowie, panie. Ale one mają własne sprawy. Pewnie też śpieszą się do jakiejś celi. Może większej, może czystszej... na pewno nie jego. Jego własnej, ciasnej, brudnej, pełnej szczurów, zaschniętej krwi, wymiocin, odchodów. Pełnej jego, takiego tyci małego. Jak mówił Miły-Nie-Miły-Pan, szkraba, kociaka, pisklaka, słoneczka, koteczka, dzióbeczka, serduszka, kwiatuszka, małego czarnuszka, śmieciuszka, uszka… duszka, małego niby kurzka, pyłeczka, drobineczka. Pełnej jego samego.
Usiadł przyglądając się wzorkom. Było ciepło, one były ciepłe, unosiły. Może gdyby umiał nazwać to uczucie byłby z siebie dumny, byłby zadowolony, że nauczył się pisać. Ale to nie istniało. Dla nikogo nie był powodem ciepła, uniesienia… z wyjątkiem Miłego-Nie-Miłego-Pana. Przekrzywił łebek. Nie, to na pewno nie to ciepło. Nie ten lot. Bo czym dla Pana jest lot? Słona woda z jego oczu, dziwne, zachrypnięte dźwięki, gdy boli. Ciemna, cieplutka ciesz, krew. Ta krew. Połamanym paznokietkiem oddziera płat krwi ze stalowych patyczków, które zgrabnie w jednym rządku ustawione mówią n i e, I r u ś, nie przejdziesz, nie wolno, to byłoby bardzo brzydko gdybyś przeszedł. A on jest grzeczny, słucha się stalowych Panów, bo oni też potrafią karać. Stalowo, gryźć, kopać, łamać… ł a m a ć, aż do bólu. Tego prawdziwego, w którym nie ma krwi i łez, nie ma świata, jest coś innego, cichego, n i e p o k o j ą c o m i ł e g o. I wtedy mówi Miły-Nie-Miły-Pan:
Starczy, nie żyje.
I mija tak czasami kilka jasnych, prawie białych, długich mrugnięć z okienka. I wstaje. I znów czuć ból, słone łzy, krew. Jest więc normalnie. A gdy jest normalnie to już d o b r z e będzie. Nie na długo. Chwilunia, króciuchna ale jednak. I wtedy zwykle Miły-Nie-Miły-Pan już tu jest i daje p r e z e n t y i n i e s p o d z i a n k i ! I przez chwilę jest tylko ciepło, miękko, kolorowo. I mówi:
Stęskniłem się, Skarbie.
A przynosi wiele ładnych ładniuszków. Czasem do jedzenia, lepkich jak bród, ale ładnych i s ł o d k i c h jak ślina. Czasem nowy kocyk, z mniejszymi dziurami, cieplejszy, czyściutki. Ale lepiej, gdy nie przynosi nic, gdy nie przychodzi wcale. Bo Miły-Nie-Miły-Pan zawsze musi dostać coś od niego. Byłoby źle zrobić mu przykrość. Ale nie ma nic, tylko siebie, a siebie czasem nie chce oddać i wtedy Miły-Nie-Miły-Pan jest zły i od nowa zaczyna się ból, krew, łzy.
„Starczy, nie żyje”
S t a r c z y , n i e ż y je
Otworzył buzię szeroko, wysuwając język. Przeciągnął się na podłodze. Nauka kamieni skończona. Podnosi się więc na patyczkowatych bosych nóżkach i nadsłuchuje. Przez okienko wpadają rozmowy butów, znaczy jest szum, nikt nie słyszy. Siada więc na stalowym łóżeczku, na którym leży jedynie nowy kocyk i ze zniecierpliwieniem prostuje kręgosłup.
- Dzień dobry – mówi przeciągając ostatnią sylabę. – Tu Iruś, panie, panowie. Proszę o uwagę!
I robi długie „ciiii”, jak nauczył go Miły-Nie-Miły-Pan. I znów słucha. Buty nic nie robią sobie z jego próśb. Niegrzeczne. Niech tylko potem nie krzyczą, że zostały ukarane za niesłuchanie. Ale to nie jego wina. Ma coś innego na głowie. Sztywno wyciąga ramiona przed siebie, palcami dotykając bialutkiej śliskiej powierzchni klawiszy. Bierze kilka krótkich wdechów. I naciska delikatnie te konkretne, które umieją ładnie zaśpiewać. Reszta się nie nada, popsuta, poniszczona.
Szary dom, pusty dom
Wokół cisza, kochanie.
Ja sobie gram, pięknie gram.
Na starym fortepianie.
Umilkł przestraszony. Nie wolno było śpiewać. Śpiew był brzydki i dokuczał Miłemu-Nie-Miłemu-Panu okropnie. Wolał stanowczo coś innego. Roztrzęsiony zacisnął dłonie w małe piąsteczki i uderzył w białe ząbki instrumentu. O wiele lepiej, wygodniej, spokojniej.Wokół cisza, kochanie.
Ja sobie gram, pięknie gram.
Na starym fortepianie.
Opuścił głowę. W uszach jeszcze szumiało mu od dźwięków, może też dlatego nie zauważył niczego na początku. Dopiero po chwili odwrócił główkę. Za stalowymi prętami, daleko hen pod białą ścianą stał Czarny Pan. Wysoki, wyższy od Miłego-Nie-Milego-Pana. Milszy, łagodniejszy, spokojniejszy. Ale przecież to nie był czas, by wyjść z celi pójść z nim po ogromnych schodkach do dużej Sali pełnej bolesnych, przykrych rzeczy. Z a b a w e k, które tną, kaleczą, kłują, palą…
Starczy, nie żyje… … … … … … …