Wspomnienie II Nie-osoba, buty i fortepianowe granie

1
Jak w temacie, fragment powieści dość specyficzny. Zawiera parę neologizmów.
Łatkę "+18" dodałam, ze względu na powtarzające się wielokrotnie akty przemocy




Jest Kannet jedno z państw pięciu na Deronkarze
Jest Ossaka Herten, serce tego państwa.
Jest zamek Achenserów, mroczne serce serca.
Mroczne tylko dla jednej osoby.
Nie-osoby, dla nikogo konkretnego.

Jest dziesięć dni tygodnia, eonallaid.
Jest noc i dzień, każde kolorowe.
Jest w końcu czas zasłużonego odpoczynku.
Niezasłużonego tylko dla jednej osoby.
Nie-osoby, dla nikogo konkretnego.

Jest barwny jarmark, radosne twarze dzieci.
Jest biały kucyk z pawim piórem w grzywie.
Jest w końcu radość, bo warto się cieszyć,
Nieradośnie tylko dla jednej osoby.
Nie-osoby, dla nikogo konkretnego.

Mrocznie, niezasłużenie, niewesoło. Chudy palec stawia koślawe znaki na brudnym kamieniu, jedynym, oświetlonym przez padające światło z okienka, małej dziury. Przez nią, gdy jest deszcz można się napić. Ale co to deszcz? Kto wie jak wygląda? I co daje to jasne światełko?

Udaje się tylko od czasu, do czasu wsunąć nos w szczelinę i już widać tuż, tuż przed oczyma kolorowe buty. Buty! Czarne, białe, białe, czarne, szare. Są szare, znaczy kolorowe! I mają wstążki, guziczki wzorki, koronki, wysokie, niskie, z obcasem i bez. Znaczy się r ó ż n o r o d n e.

I czasem woła buty po imieniu. Panie, panowie, panowie, panie. Ale one mają własne sprawy. Pewnie też śpieszą się do jakiejś celi. Może większej, może czystszej... na pewno nie jego. Jego własnej, ciasnej, brudnej, pełnej szczurów, zaschniętej krwi, wymiocin, odchodów. Pełnej jego, takiego tyci małego. Jak mówił Miły-Nie-Miły-Pan, szkraba, kociaka, pisklaka, słoneczka, koteczka, dzióbeczka, serduszka, kwiatuszka, małego czarnuszka, śmieciuszka, uszka… duszka, małego niby kurzka, pyłeczka, drobineczka. Pełnej jego samego.

Usiadł przyglądając się wzorkom. Było ciepło, one były ciepłe, unosiły. Może gdyby umiał nazwać to uczucie byłby z siebie dumny, byłby zadowolony, że nauczył się pisać. Ale to nie istniało. Dla nikogo nie był powodem ciepła, uniesienia… z wyjątkiem Miłego-Nie-Miłego-Pana. Przekrzywił łebek. Nie, to na pewno nie to ciepło. Nie ten lot. Bo czym dla Pana jest lot? Słona woda z jego oczu, dziwne, zachrypnięte dźwięki, gdy boli. Ciemna, cieplutka ciesz, krew. Ta krew. Połamanym paznokietkiem oddziera płat krwi ze stalowych patyczków, które zgrabnie w jednym rządku ustawione mówią n i e, I r u ś, nie przejdziesz, nie wolno, to byłoby bardzo brzydko gdybyś przeszedł. A on jest grzeczny, słucha się stalowych Panów, bo oni też potrafią karać. Stalowo, gryźć, kopać, łamać… ł a m a ć, aż do bólu. Tego prawdziwego, w którym nie ma krwi i łez, nie ma świata, jest coś innego, cichego, n i e p o k o j ą c o m i ł e g o. I wtedy mówi Miły-Nie-Miły-Pan:

Starczy, nie żyje.

I mija tak czasami kilka jasnych, prawie białych, długich mrugnięć z okienka. I wstaje. I znów czuć ból, słone łzy, krew. Jest więc normalnie. A gdy jest normalnie to już d o b r z e będzie. Nie na długo. Chwilunia, króciuchna ale jednak. I wtedy zwykle Miły-Nie-Miły-Pan już tu jest i daje p r e z e n t y i n i e s p o d z i a n k i ! I przez chwilę jest tylko ciepło, miękko, kolorowo. I mówi:

Stęskniłem się, Skarbie.

A przynosi wiele ładnych ładniuszków. Czasem do jedzenia, lepkich jak bród, ale ładnych i s ł o d k i c h jak ślina. Czasem nowy kocyk, z mniejszymi dziurami, cieplejszy, czyściutki. Ale lepiej, gdy nie przynosi nic, gdy nie przychodzi wcale. Bo Miły-Nie-Miły-Pan zawsze musi dostać coś od niego. Byłoby źle zrobić mu przykrość. Ale nie ma nic, tylko siebie, a siebie czasem nie chce oddać i wtedy Miły-Nie-Miły-Pan jest zły i od nowa zaczyna się ból, krew, łzy.

„Starczy, nie żyje”

S t a r c z y , n i e ż y je

Otworzył buzię szeroko, wysuwając język. Przeciągnął się na podłodze. Nauka kamieni skończona. Podnosi się więc na patyczkowatych bosych nóżkach i nadsłuchuje. Przez okienko wpadają rozmowy butów, znaczy jest szum, nikt nie słyszy. Siada więc na stalowym łóżeczku, na którym leży jedynie nowy kocyk i ze zniecierpliwieniem prostuje kręgosłup.
- Dzień dobry – mówi przeciągając ostatnią sylabę. – Tu Iruś, panie, panowie. Proszę o uwagę!
I robi długie „ciiii”, jak nauczył go Miły-Nie-Miły-Pan. I znów słucha. Buty nic nie robią sobie z jego próśb. Niegrzeczne. Niech tylko potem nie krzyczą, że zostały ukarane za niesłuchanie. Ale to nie jego wina. Ma coś innego na głowie. Sztywno wyciąga ramiona przed siebie, palcami dotykając bialutkiej śliskiej powierzchni klawiszy. Bierze kilka krótkich wdechów. I naciska delikatnie te konkretne, które umieją ładnie zaśpiewać. Reszta się nie nada, popsuta, poniszczona.
Szary dom, pusty dom
Wokół cisza, kochanie.
Ja sobie gram, pięknie gram.
Na starym fortepianie.
Umilkł przestraszony. Nie wolno było śpiewać. Śpiew był brzydki i dokuczał Miłemu-Nie-Miłemu-Panu okropnie. Wolał stanowczo coś innego. Roztrzęsiony zacisnął dłonie w małe piąsteczki i uderzył w białe ząbki instrumentu. O wiele lepiej, wygodniej, spokojniej.

Opuścił głowę. W uszach jeszcze szumiało mu od dźwięków, może też dlatego nie zauważył niczego na początku. Dopiero po chwili odwrócił główkę. Za stalowymi prętami, daleko hen pod białą ścianą stał Czarny Pan. Wysoki, wyższy od Miłego-Nie-Milego-Pana. Milszy, łagodniejszy, spokojniejszy. Ale przecież to nie był czas, by wyjść z celi pójść z nim po ogromnych schodkach do dużej Sali pełnej bolesnych, przykrych rzeczy. Z a b a w e k, które tną, kaleczą, kłują, palą…

Starczy, nie żyje… … … … … … …
Ostatnio zmieniony wt 23 paź 2012, 12:23 przez Tajrandie, łącznie zmieniany 3 razy.

3
smtk69 pisze: Tylko, czy koniecznie jest używanie tylu zdrobnień? Czasem to doje bardziej efekt zbyt komiczny...
Hmm... mogę wytłumaczyć się z tego jedynie tym, że bohater lubi w taki sposób przedstawiać świat. Ale zgadzam się, trochę przedobrzyłam. Następnym razem wezmę sobie tą uwagę do serca. Dziękuję.

4
Sprawnie napisany fragment. Fajnie, że bawisz się językiem, wielu piszących się tego boi albo w ogóle o tym nie myśli. Zdrobnienia i neologizmy wzbogacają tekst, wyróżniają go. Tak trzymać.

Mówisz, że to część powieści - rozumiem, że nie trzymasz się ciągle takiego obłędnego (w sensie szalonego) stylu? Jest tutaj dużo powtórzeń i wyliczeń, i nazywania rzeczy na dziesięć sposobów - i tak, jako odskocznia, przesączony stanem psychicznym bohatera fragment sprawdza się dobrze. Dopiero na dłuższą metę byłoby irytujące i nużące. Ale domyślam się, że to wyjątkowa narracja, nie zaś regularna. ;)

I jako taka jest dobra. Poczułem obłęd bohatera. Przeczytałem szybko, bo tekst ma płynną, ciekawą narrację. Schludną. Drażniły mnie rozstrzelenia druku - myślę, że nadużywasz tego narzędzia. Rozstrzelenie słowa ma za zadanie je wyróżnić, nadać mu siłę, ale gdy w tak krótkim fragmencie stosujesz to tak często, nie ma ani wyróżnienia, ani siły. Zdecydowanie bym to stonował. I jeszcze dwie drobne uwagi:
Przez nią, gdy jest deszcz można się napić. Ale co to deszcz? Kto wie jak wygląda?
Mam wrażenie, że trochę się zagalopowałaś w udziwnianiu - bohater przeczy sam sobie w dosyć głupi sposób. No bo wreszcie pije ten deszcz czy deszczu nie ma, nie pada? Nie podobało mi się to.
W uszach jeszcze szumiało mu od dźwięków, może też dlatego nie zauważył niczego na początku.
Brzydki szyk: może też dlatego na początku niczego nie zauważył. I wywaliłbym "mu", bo jest zbędne.
I mija tak czasami kilka jasnych, prawie białych, długich mrugnięć z okienka.
A to bardzo ładne. :) Połechtało mój literacki żołądek.

Nie rozumiem roli początkowego wiersza/piosenki. W kontekście całej powieści z pewnością ma sens, ale ja oceniam fragment, a tutaj nijak nic nie wprowadził do sceny. Za to zwrotka ze starym pianinem była bardzo klimatyczna i przyjemnie melodyjna.

I nie podobał mi się szturm trzykropków na końcu. Spłaszczył wydźwięk, rozwodnił atmosferę. Silnie sugerowałbym użycie tam kropki - brutalne zdanie, brutalny koniec zdania. Kropka jest silna, a trzykropki wypadają mdło.

To tyle moich wrażeń. Ogółem podobało mi się i choć czytając, miałem jakieś "ale", to potem stwierdziłem, że wynikało raczej z tego, że zanurzyłem się w pewnego rodzaju szaleństwie. A przecież o to chodziło, prawda? :) Zadanie wykonane.

Pozdrawiam i powodzenia w powieści,
El Patriko



EDIT po północy
--------------------

I wszystkiego dobrego z okazji urodzin! Żebyś do następnych napisała powieść, z której będziesz dumna. I dużo, dużo (i kiedy mówię dużo, mam na myśli DUŻO) mandarynek.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"

5
Zaczarował mnie ten Twój tekst. wciągnął i zakręcił. To dobrze, tak miało być. Ale...
Zawsze jest jakieś ale:) Niby od nadmiaru głowa nie boli, niemniej tutaj chyba jest nadmiar, w tak krótkim fragmencie natłok tej zabawy słowem. W pewnym momencie poczułam pewną klaustrofobię, chęć wyrwania się od tego tekstu. W sumie ciekawy efekt:) Ale na dłuższą metę trzeba tą dziwaczność i szaleństwo dozować. Żeby nie było przesytu, bo za szybko zobojętnieje. Dawkować powolutku, po troszeczku, dodawać jak przyprawy, do smaku, tej perspektywy bohatera, jego obcości, inności, a jednocześnie takiej prostej szczerości w postrzeganiu świata. Bo inaczej zaburzają komunikację z czytelnikiem.
Podoba mi się ta zabawa:
Tajrandie pisze:Jak mówił Miły-Nie-Miły-Pan, szkraba, kociaka, pisklaka, słoneczka, koteczka, dzióbeczka, serduszka, kwiatuszka, małego czarnuszka, śmieciuszka, uszka… duszka, małego niby kurzka, pyłeczka, drobineczka. Pełnej jego samego.
Zabawa skojarzeń, dźwięków. Zabawa w nazywanie i oszukiwanie, choć na końcu i tak nic nie da:
Tajrandie pisze:do dużej Sali pełnej bolesnych, przykrych rzeczy. Z a b a w e k, które tną, kaleczą, kłują, palą…
w jakiś sposób ten tekst trafia do mnie, urzeka. Ciekawie.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron