
UWAGA! WULGARYZMY!
Mówili na to miejsce Raj
Mówili na to miejsce Raj
___Mówili na to Raj. Nikt nie wiedział dlaczego. Dla większości osób było to miejsce, o którym trzeba jak najszybciej zapomnieć. Dla własnego dobra. Ale mało kto potrafił wyrzucić je z pamięci. To wymagało zbyt dużego wysiłku i wytrwałości. Zbyt ogromnych zasób energii i zapału. Łatwiej było udawać. Przed sobą i przed innymi, że nie ma żadnego problemu. Tu i tak każdy przegrywał.
___Kępy badyli, zdziczałe krzaki malin i samosiejki brzozy. Labirynt chaszczy, skrawek ziemi, który kilka lat po wojnie człowiek wziął i ponownie uznał za swoje. Wylał betonem, ułożył płyty, zbudował drogę, postawił budynki. Ale natura jest cierpliwa i po czasie skrupulatnie i z nawiązką zaczyna odbierać to, co jej zrabowano. Nikogo o nic nie pyta, tak jak jej nie pytano. Powoli wszystko wraca do normy i długi zostają spłacone. Tak było i tym razem.
___Jednak zawsze znajdzie się ktoś, kto połasi się na kawałek gruntu, jakiś miastowy bubek, który postanowi kupić ziemię i budynki. A potem będzie chciał odgrodzić to siatką od reszty wsi i postawić tabliczkę, że teren prywatny i obcym wstęp wzbroniony. Tylko że tu wszyscy swoi, każdy zna każdego i obcych nie ma.
___Miejscowi nic nie robią tylko stoją i przyglądają się temu biernie z boku. Wiedzą, że i tak już za późno na działanie, na sprzeciw. Pozostało im tylko czekanie aż czas wybieli i wymaże im z pamięci ostatnie świadectwa Raju. Zdają sobie sprawę, że nie ma innej drogi, innego wyjścia. Stoją więc i obserwują, trzymają jedną rękę w kieszeni spodni a drugą kiepują papierosa na ziemie. I patrzą. Tak jakby nie do końca chcieli o tym wszystkim zapomnieć.
___Ale to już ostatnie dni, kiedy mogą nacieszyć swoje oczy widokiem Raju. Dlatego przychodzą tu codziennie i obserwują. Stoją w grupkach po trzech, czterech i na ogół milczą. Od czasu do czasu, któryś z nich zapyta towarzyszy czy mają fajka, bo chce mu się palić, a jego się już skończyły, no i nie ma. Wtedy któryś z nich wyciągnie z kieszeni spodni pomiętą paczkę Męskich albo Fajrantów i poczęstuje wszystkich. Po chwili zaciągną się nieśpiesznie dymem i znów będą milczeć. Dopalą papierosy do samego filtra a potem skiepują je pod butami albo pstrykną niedopałkiem gdzieś przed siebie. I tak cały dzień. Trzeba jakoś wypełnić czas pomiędzy świtem a zmierzchem.
___Janek jest najmłodszy i ma najgorzej. Musi latać po piwo i wino. Robi ściepę na alkohol. Prawie zawsze brakuje kilku groszy. A potem świecić oczyma przed Lidką, córką właściciela sklepu, która stoi za ladą i przelicza drobne, które jej rzucił. Kiedyś byli parą. Ale to było zbyt dawno, by którekolwiek z nich miało pewność, że to prawda. Wszystko się zmieniło. Ona była o trzydzieści kilo starsza i z nieślubnym dzieckiem u boku. On z armią zmarszczek na twarzy, nieogolony i bez pracy.
___Poznali się na baletach w sąsiedniej wsi, gdy jeszcze nic nie zapowiadało końca Raju. No bo kto by pomyślał, że to może się kiedykolwiek rozpieprzyć. Nie mogło być takiej opcji. Tak więc wszystko zaczęło się na początku pewnej wiosny podczas dyskoteki w remizie. Janek spiął się, oderwał od ściany, szklanki i kumpli, i poprosił Lidkę do wolnego. I tak to się zaczęło. Była jego, a on jej. Jak w jakimś serialu albo amerykańskiej komedii romantycznej. Potem zabrał ją do miasta do kina. Pojechali pekaesem. Cały seans trzymali się za ręce. Wrócili późnym wieczorem. To wystarczyło, by cała wieś huczała od plotek. Miesiąc później dali na zapowiedzi.
___Gdy odebrano im Raj wszystko się skończyło. On stracił pracę i zaczął pić. Ona pewnego dnia wsiadła do autobusu i pojechała do miasta i poznała innego. Po pół roku wróciła z brzuchem, z siniakami i płaczem do rodziców. Przyjechała z samego rana, gdy mgły snują się jeszcze tuż nad ziemią i otulają miejscowych miękkim kokonem wilgoci i złudzeń. Nie chciała by ktoś ją zobaczył. Nie tak to sobie wyobrażała. Miało jej się poszczęścić. Miała mieć bogatego i przystojnego męża, początkującego biznesmena. No ale nie wyszło.
___Tak więc wracała w sztok zapłakana porannym pekaesem, z rozmazanym makijażem na oczach, a jego męczył kac i zgrzytanie zębów na przystanku wśród pustych butelek i przydeptanych petów.
___Spojrzeli tylko na siebie i nic nie powiedzieli. Ani cześć, ani spierdalaj. Lidka poszła w stronę domu, a Janek został i siedział na ławce.
___Mijały kolejne wiosny, on wciąż pił, a ona sama wychowywała syna. Każdemu z nich było jakoś nie po drodze. Obydwoje byli zbyt zmęczeni, by wstać i samemu wykonać pierwszy krok, więc jedno czekało na drugie. Ale nikt nie przychodził.
___Widywali się tylko w sklepie.
___Ona siedziała wciąż w domu albo stała za ladą i kasowała klientów. Nigdzie nie wychodziła, chyba że w niedziele na mszę. On każdego dnia od świtu krążył razem z Markiem, swoim bratem, po całej okolicy i węszył za łatwym, ale marnym, pieniądzem. Kościół omijał szerokim łukiem.
___Stał teraz razem z innymi i patrzył z pewnej odległości na Raj. Jak odchodzi w zapomnienie. Jak kontury budynków, w których kiedyś pracował, wpierw przez lata niszczyła natura, a teraz ktoś ośmielił się przerwać ten destrukcyjny proces. Obserwował i dziwił się, że jednak komuś chciało się coś z tym miejscem zrobić. Że ktoś miał pomysł i odwagę zainwestować w to swoje pieniądze. Więc myślał i przypomniał mu się dzień, gdy ostatni raz przyszedł tam z Lidką. Był maj, nie padało i chciało się żyć jak nigdy. Było ciepło. Duszno. Położyli się na trawię obok siebie i patrzyli w niebo. Cały czas trzymali się za ręce. Potem ją objął i zaczął delikatnie rozpinać jej bluzkę. Nie protestowała.
___Tydzień później ona wyjechała do miasta.
___– Masz fajki? – Janek oderwał wzrok od Raju i spojrzał na brata. Wyjął paczkę Męskich i podał mu ją. Zapalili. Po chwili dołączył do nich stary Orzechowski.
___– To i tak się nie uda – powiedział.
___Janek milczał. Patrzył na niszczejące budynki i przypominał sobie w myślach tamten majowy dzień. Jej białą bluzeczkę zapinaną na takie malutkie guziczki, podobne do drobnych kwiatków, którą kupił jej na urodziny, kropelki potu, które zauważył na jej czole, zapach nadchodzącego lata, przyśpieszone bicie serca, które wyczuwał pod jej piersią. I dziwił się, że to wszystko było tylko dla niego.
___– Co się nie uda? – spytał Marek.
___– No to… – Orzechowski skinął głową w stronę Raju. – I tak nic z tego nie będzie. Nie ma szans. Nie u nas, chłopie.
___– E tam… a skąd wiesz?
___– Jak mówię ci, że się nie uda, to się nie uda. Powiedz, czy u nas kiedyś coś się udało? – Orzechowski nie czekał na odpowiedź. – A ty, Jancio, nie śpij, bo cię okradną. Skoczysz do Lidki po wino?
___Kiwnął głową. Był najmłodszy i nie miał wyjścia. Wyciągnął dłoń i zebrał drobne. Przeliczył.
___– Starczy na dwa – powiedział.
___Sklep był na drugim końcu wsi przy drodze na miasto. Janek zapalił kolejnego papierosa i ruszył. W myślach pałętały mu się jeszcze strzępki wspomnień o Lidce. Ścisnęło go za serce. Szedł powoli, chciał ochłonąć, opanować zmysły.
*
___Poszli na około. Za zabudowaniami. Od strony parku i rzeki. Szybko znaleźli dziurę w ogrodzeniu. Przeszli przez nią na drugą stronę. Cały teren był otoczony drucianą siatką, ale nikt z mieszkańców wsi nic sobie z tego nie robił i między chaszczami i pokrzywami prowadziło kilka ścieżek. Wybrali tę, która prowadziła w kierunku małego pałacyku. Tę samą co dwanaście lat temu. Szli nieśpiesznie w milczeniu. On z przodu.___Czuł jak pocą mu się dłonie i wysycha w gardle. Musiał się na chwilę zatrzymać, odwrócić i spojrzeć na jej twarz. Uśmiechnęła się. To mu starczyło. Poczuł się lepiej i ruszył dalej.
___Wreszcie się zatrzymali. Od strony wsi i ludzkich oczu zasłaniał ich pałacyk. Za ich plecami, naprzeciwko budynku, mieli park i dzikie ogródki. Dalej, za nimi, ciągnęły się nieużytki.
___Usiedli w chabaziach.
___Tym razem sama zdjęła bluzkę. Wąskie ramiączka stanika wpijały się w jej ramiona. Janek mimo woli spojrzał na piersi. Były brudne, pomarszczone i oklapłe. Nie przypominały już tych, za którymi oglądało się kiedyś pół okolicy. Po chwili poczuł jak od ciała Lidki dolatują do niego cząsteczki jej potu wymieszane z zapachami ze sklepu, wonią ziemniaków i fetorem kiszonej kapusty. Zemdliło go. Wiedział, że sam też śmierdzi. I to znacznie intensywniej.
___– Muszę ci coś powiedzieć. – Przybliżyła się do niego. – Paweł jest twoim synem.
___Znów byli w Raju.
*
___Orzechowski zerknął na zegarek.___– Coś długo nie ma twojego brata. Może nas wychujał?
___– Weź nie pierdol. Po co miałby to robić?
___Marek zaciągnął się papierosem i splunął. Powoli i jego zaczynało dopadać zwątpienie. Zaczynał się nudzić. Monotonny widok Raju zaczynał go z wolna irytować.
___– Masz jeszcze tej sieki, co ją spuszczaliśmy z tego ruskiego tira? – spytał stary Orzechowski.
___– No, mam. A co?
___– To przynieś kanistra.
___– Po co? Chcesz sieki, to kurwa, masz swoją u siebie.
___– Ale do ciebie jest bliżej. Idź. A z resztą, lepiej jak pójdę z tobą, bo i ty mi gdzieś spierdolisz. Kasę za siekę ci oddam, nie bój żaby.
___Marek spojrzał na Orzechowskiego.
___Po chwili oddalili się od Raju. Skręcili w boczną drogę. Minęli kilka gospodarstw. Odbili w prawo. Przeszli przez furtkę, potem przez podwórko, i od razu skierowali się na tył, do kurnika. Tam, z dala od niepowołanych oczu, Janek razem z bratem trzymał nielegalne łupy. Marek otworzył drzwi i weszli do środka.
___– Gdzie to masz?
___– Tam. W rogu pod szmatami. Po co ci ta sieka?
___Orzechowski odgarnął łachmany na bok i wziął pierwszy z brzegu kanister.
___– Zobaczysz. Bierz drugi i chodź za mną. Wyjdziemy tyłem przez ogród.
___– Czekaj. Tylko zamknę kurnik.
*
___Zatrzymali się. Musieli chwilę odsapnąć. Położyli kanistry na ziemi. Marek usiadł na jednym z nich.___– Masz, zapal. Później nie będzie na to czasu. – Orzechowski sięgnął do kieszeni po paczkę papierosów.
___Stał oparty o ogrodzenie. Lekko dyszał. Za plecami miał Raj.
___– Ty, a co tu właściwie ma być? – Marek skinął głową w stronę zabudowań.
___– Jakiś hotel dla Szwabów czy coś podobnego. Albo burdel. Pal szybciej.
___Orzechowski wypalił papierosa i skiepował pod butem. Czekał na towarzysza.
___– Eee... burdel? Tu? W dawnym pegieerze? Chyba, kurwa, w chlewiku.
___– Gdzie w chlewiku. W pałacu, tam, gdzie były biura. Resztę wyburzą, wytną i wyrównają. Zresztą nie ważne, burdel czy nie i tak puścimy to z dymem. Mówiłem, pal szybciej.
___– Dobra, już kończę.
___Marek wstał i przeszli przez ogrodzenie. Minęli budynki po dawnych garażach i skierowali się w głąb Raju.
___– Lej. Ty pójdziesz z tamtej a ja z tej strony. – Stary Orzechowski skinął głową w stronę pałacyku. – Jak skończysz, podpal trawę w kilku miejscach. Tylko szybko. Potem spotkamy się tu, gdzie stoimy teraz.
___Rozdzielili się.
___Marek wrócił pierwszy. Po chwili pojawił się stary Orzechowski. Stanęli przy ogrodzeniu i spojrzeli ostatni raz na Raj. W oknach pałacyku zaczęły pojawiać się coraz większe płomienie. Po chwili ogień zaczął trawić ściany i parter budynku.
___– I co? Mówiłem, że nic z tego nie będzie. Raj jest nasz i nikt obcy nie ma do niego prawa. Dobra. Spierdalamy stąd, zanim ktoś nas zauważy.
*
___Dziś, po kilku latach, nikt już nie chodzi do Raju. Żadna ścieżka tam nie prowadzi. Wszystko zarosło pokrzywami, bzem i dzikimi malinami. Natura ponownie zrobiła swoje. Nie potrafiła poradzić sobie tylko z ludzką pamięcią.
___To koniec krótkiej historii Raju i moich rodziców, historii rodziców Pawła.