link do poprzedniej części: http://www.weryfikatorium.pl/forum/view ... hp?t=12501
WWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWBlask w ciemności – I
WWWNad pustynią padał deszcz. Niewielkie dziury po pociskach zatruwających szybko zamieniały się w kałuże. Krater, nad brzegiem którego stał Robert, również zaczynał napełniać się wodą. Inni nie zrzucali bomb zwanych rozpruwaczami bez wyraźnej potrzeby. Tu musiał znajdować się jakiś ważny obiekt. Robert oszacował średnicę wyrwy na jakieś piętnaście metrów. Głębokość była o wiele większa.
WWWOd zachodniej strony na dno przepaści prowadziła wygodna ścieżka, właściwie jedyna możliwość, chyba że ktoś chciał użyć liny. Wystające pręty zbrojeniowe i betonowe fragmenty skutecznie odwodziły od tego pomysłu. Droga była ewidentnie powojenna, skonstruowana z wraków i gruzu, wcześniej zapewne zalegających w kraterze. Pytanie tylko, kto na środku pustkowia ma sprzęt potrzebny do wykonania takiej pracy?
WWWMinutę później poszukiwacz stał już na dnie, po kostki w deszczówce. Po przeciwległej stronie straszyła ogromem brama zbita z blachy, umiejscowiona w zboczu krateru. Wielkie drzwi były otwarte na oścież. Raczej nie z powodu nadmiernej gościnności gospodarzy. Brodząc w stronę bramy, stawiał bardzo ostrożne kroki. Dzięki temu, gdy potknął się o coś tkwiącego w wodzie, nie przewrócił się na twarz. Łatwo udało mu się zidentyfikować to jako wystającą kratę częściowo zapchanego odpływu, który nie spuszczał tyle wody, ile było konieczne. Właściciel albo już tu nie mieszkał, albo nagle zechciał mieć basen w domu. Robert poprawił rewolwer, a później przekroczył próg podziemnego lokum.
WWWKorytarz sprawiał nieciekawe wrażenie. Był częściowo zalany, a jego żelazobetonowe ściany, podłoga i sufit popękały. Wyglądało to tak, jakby przedwojenna konstrukcja w każdej chwili mogła się zawalić.
Na końcu korytarza czekały go kolejne dwuskrzydłowe drzwi, równie wielkie jak poprzednie. Te jednak były z płyt litego metalu, co zdradzało, że tak samo jak korytarz pochodzą z czasów przed powstaniem Pustkowia. Rozwarł je najciszej i najdelikatniej, jak potrafił... czyli dość głośno. Kilka strużek brudnej wody wdarło się do środka i spłynęło w dół pochyłego korytarza. Robert poszedł za nimi.
WWWWewnętrzne pomieszczenie wielkością przypominało hangar, wyposażeniem salę laboratoryjną. Wyglądało to na jakiś cudem ocalały kompleks badawczy. Nie zabrakło tu nawet najcenniejszego skarbu na Pustkowiach - światła, które stale sączyło się z zakurzonych lamp. Długie stoły zastawione były butelkami i pojemnikami z niezrozumiałymi napisami na okładkach. Robert zdjął nakrętkę z jednego z nich. Substancja, którą tam znalazł miała postać bezzapachowego, białego proszku. Nie zastanawiając się, czy to mąka, czy lek na najgorsze powojenne choroby, włożył to do plecaka. Tę zagadkę postanowił zostawić do rozwiązania wędrownym handlarzom skupującym chemikalia. Zgarniał wszystko, nie będąc pewnym, czy jest jeszcze poszukiwaczem, czy już złodziejem.
WWWJednakże gdy wszedł głębiej, ekscytacja ustąpiła miejsca rozczarowaniu. Większa część mebli, zaopatrzenia i utensyli leżała potrzaskana na ziemi, więc wyłowienie czegoś z tego morza śmieci stało się wymagającym zadaniem. Ten stan rzeczy z jednej strony zaniepokoił poszukiwacza, z drugiej utwierdził go w przekonaniu, że to miejsce jest od dawna opuszczone. Przeciągły, zwierzęcy skowyt, który właśnie rozległ się z głębi pomieszczenia, wyprowadził go z błędu.
WWWOdruchowo przyparł plecami do ściany. Zimny beton nie ostudził rozbudzonych właśnie emocji. Położył dłoń na kaburze, oczekując w napięciu rozwoju wydarzeń. I... nic. Ciszę przerywał tylko jego nerwowy oddech. Pierwsza myśl – wyjść stąd, nie patrząc się za siebie. Ale kto wie, jakie jeszcze bogactwa kryją się w tym laboratorium? Zdrowy rozsądek nie mógł go powstrzymać. Skierował swoje kroki tam, skąd dochodził dźwięk, wcześniej wyjmując broń. Poczuł się tak samo, jak wiele lat temu, gdy uciekał z domu, by już nigdy tam nie wrócić – jakby robił coś bardzo głupiego. Ale mimo wszystko parł przed siebie. Nie powstrzymała go nawet woń gnijącego mięsa, którą właśnie zaczął czuć. Z każdym krokiem narastała coraz bardziej. Rober wiedział, co za chwilę zobaczy, zanim to jeszcze ukazało się jego oczom.
WWWTrup wyglądał bardziej jak mielonka niż ciało ludzkie. Coś bardzo silnego zmiażdżyło go tak, że jedynie korpus przypominał kształtem człowieka. Zwłoki leżały w strzępach czegoś, co kiedyś było kitlem. Lekarz albo naukowiec? Kimkolwiek był, zginął niedawno, krótkie oględziny wykazały, że dopiero zaczynał gnić. Smród musiał mieć jeszcze inne pochodzenie. Postój w tym miejscu przyprawiał go o strach i mdłości, więc poszedł dalej - w stronę wyrwy w ścianie widocznej z daleka. Całe to miejsce przygniatało go, czuł, że już długo tu nie wytrzyma. Nie potrafił opanować przypuszczeń o tym, co tu się wydarzyło, a to potęgowało przerażenie. Najgorsza była świadomość, że jego jedyną obroną jest stary rewolwer. I ucieczka.
WWWOminął przewrócony wózek widłowy, by znaleźć się koło rozbitej ściany, prowadzącej do kolejnego pomieszczenia. Obrzydliwie słodkawy odór dobiegał właśnie stamtąd, nie dając możliwości wzięcia głębszego oddechu. Jednakże miał przeczucie, że jest blisko znalezienia czegoś niezwykle cennego. Długo nie mógł zdecydować się, by wejść. Z drugiej strony stanie w miejscu w niczym mu nie pomagało. Wreszcie wszedł.
WWWKupa gnijącego mięsa zajmowała cały róg pomieszczenia. Ludzka skóra, organy i kończyny leżały przemieszane z pokrytymi sierścią szczątkami. Smród był straszliwy. Do tej pory Robert poznał wiele obrzydliwych zapachów. Zawsze jednak wolał oddalić się, żeby nie oglądać ich źródła. Efektem tego jego oczy nie były tak zahartowane jak nos. Kilka sekund oglądania tej makabreski sprawiło, że fala mdłości wstrząsnęła jego organizmem, pozbawiając go zawartości żołądka. Po wszystkim poszukiwacz obiecał sobie, że nigdy więcej nie spojrzy na to dzieło rzeźnickiego kunsztu. By odegnać złe myśli, skupił się na dalszej części pomieszczenia.
WWWPod ścianą, w otoczeniu złomu i stalowych skrzyń znalazł coś niezwykle intrygującego. Była to metalowa konstrukcja, o kształcie zbliżonym do olbrzymiej włóczni lub lub powiększonego sto razy kolca świniojeża. U góry był jednak odrobinę zaokrąglony, a po bokach miał cztery jakby lotki, co upodabniało obiekt do strzały. Najbardziej jednak przypominał zwykły, przedwojenny nabój. Co dziwne i niezrozumiałe, na jego boku ktoś nabazgrał sprayem „Brawurka”. Wysokością sięgał do sufitu, czyli na jakieś dziesięć metrów. Ponad szczytem kolosa znajdowała się duża klapa, przez którą zapewne planowano go przenieść. Świadczyło o tym wielkie ramię dźwigu, jedynego ocalałego urządzenia, na jakie Robert natrafił – nie tylko w tym pomieszczeniu, ale w całym kompleksie. Może nawet nadal sprawnego. Kiedyś zapewne znajdowało się tu więcej sprzętu, ale wszystko wskazywało na to, że nie tylko przestał być potrzebny, ale i w jakiś sposób przeszkadzał – więc został z niego tylko złom.
WWWGdy zaczął rozmyślać o nielicznych pozostałościach dawnych technologi, na jakie natknął się w życiu, coś zaświtało mu w głowie. Przypomniał sobie pewne wydarzenie sprzed lat. Niegdyś poszczęściło mu się i odnalazł prawdziwy skarb, choć nie pod postacią drogocennych kamieni. Znaleziskiem były czasopisma. Całe mnóstwo świetnie zachowanych miesięczników o tematyce wojskowej wpadło w jego ręce. Niedługo później pewna grupa bandytów znów uczyniła je pustymi, lecz nie to było ważne. Pamiętał jak przez mgłę jeden z artykułów... a także ilustrację do niego. Widział na niej coś podobnego do dzisiejszego odkrycia, choć dużo większego. I jeszcze przypis... Jak to szło? Chyba... głowica atomowa?
– Nie wierzę – wykrztusił.
Stał przed prawdopodobnie najpotężniejszą bronią na Pustkowiu! Ta świadomość uderzyła w niego z mocą meteorytu. Miał w pamięci kilka fraz z tamtego artykułu: broń masowego rażenia, wielkie niebezpieczeństwo, zguba ludzkości... A może jednak jej ostatnia, niewykorzystana deska ratunku? Przypomniał sobie fragment mówiący, że największe mocarstwa Przedwojnia dysponowały tą bronią. Najwidoczniej okazała się nieskuteczna lub nie zdążono jej wykorzystać. Inni bez przeszkód spustoszyli planetę. Ale teraz nie miało to już znaczenia. Obcy dawno zniknęli, a ludzie nie są w stanie oprzeć się potędze atomu.
WWWRadość nie ogłupiła Roberta. Zdawał sobie sprawę, że odnaleźć to jedno, ale wydostać i przetransportować to co innego. A przede wszystkim kto to kupi? Właśnie postanowił czym prędzej wyruszyć na wschód, a tam porozmawiać z paroma dawnymi przyjaciółmi, odświeżyć kilka leciwych znajomości... Jeszcze nigdy w życiu nie podejmował ważnych decyzji tak szybko. A w myślach już zaczynał rozdysponowywać swój olbrzymi majątek. I pomyśleć, że jeszcze parę minut temu był tylko przerażonym poszukiwaczem. Nawet trupi zapach zza pleców stał się odrobinę mniej przykry.
WWWSprawą priorytetową stało się zabezpieczenie znaleziska na czas przyszłej nieobecności Roberta. W tym celu zaczął przeszukiwać skrzynie. Liczył, że znajdzie coś, co pomoże mu zamknąć lub chociaż ukryć nuklearny skarb. Lecz żadnej z zamkniętych nie dało się otworzyć, a wszystkie otwarte były puste. Jedna z próżnych skrzyń sprawiała dziwne wrażenie - była wielka niczym klatka na niedźwiedzia, ze ścianami grubymi jak w sejfie. Uwagę Roberta zaabsorbowały głównie ślady krwi wewnątrz. Zakrwawione była również leżąca nieopodal metalowa płyta, zapewne wieko. Wyglądało na to, że to... mięso wcześniej było tutaj. Tylko po co trzymano je w zamknięciu?
Gdy tylko zadał sobie to pytanie, odpowiedź rozległa się za plecami. Był nią ten sam dziki skowyt, który nie tak dawno dobiegł jego uszu. Poszukiwacz z początku nie poczuł nic poza bezbrzeżnym zdziwieniem. Przerażenie powróciło do niego dopiero, gdy się odwrócił.
WWWSzczątki okazały się być jedną, żywą istotą, choć złożoną z niezliczonej liczby kości i kawałków mięsa, złączonych grubymi jak liny ścięgnami. Do tego zdolną do stania o własnych siłach. Monstrum było olbrzymie. Nie wzrostem, bo ten był prawie taki sam jak Roberta, lecz szerokością. Jego kształt parodiował ludzką posturę, był jej karykaturą. Głowa, ręce, nogi, a wszystko to powykręcane, wykrzywione i nierówne, jak u lalki w rękach niesfornego dziecka. Tyle poszukiwacz zdążył zaobserwować, zanim maszkara rzuciła się na niego.
WWWTrudno byłoby przypuszczać, że coś tak wielkiego i nieforemnego może osiągnąć taką prędkość. Robert zdołał odskoczyć z drogi potwora, jednak poczuł, jak coś ostrego przebija jego udo. Upadł ciężko, wyjąc z bólu. W nodze tkwił cienki odłamek zwierzęcego gnata. Stwór nie zdołał zahamować przed ścianą i wpadł nią, aż tynk posypał się z sufitu. Straszliwy wrzask ogłuszył na chwilę poszukiwacza. Góra mięcha, miotając się we wściekłości kopnęła jedną ze skrzynek, która przemknęła w powietrzu i zmiotła jedną z podpór rakiety. Robert nagle przypomniał sobie, że wciąż trzyma w ręku rewolwer. Pięć kul wbiło się w tułów potwora. On sam sprawiał wrażenie, jakby ledwo to zauważył. Ruszył w stronę rannego, choć tym razem szedł powoli, jakby niepewnie. Robert upuścił broń i chwycił się ostatniej deski ratunku, próby ucieczki. Przezwyciężając ból, zdołał jakoś się podnieść, ale każdy późniejszy krok kosztował go straszny wysiłek i cierpienie. Zanim udało mu się choć zbliżyć do wyjścia, dwa paluchy silnej, obślizgłej nibyręki chwyciła go w pasie. Mimo że istota starała się być delikatna, jakby nie chcąc zbyt szybko zniszczyć swojej zabawki, odjęło mu dech. Poczuł, że unosi się w górę. Kątem oka dostrzegł panel sterowania dźwigu blisko siebie. Spróbował złapać go obiema rękami, jednak potwór pociągnął Roberta do siebie tak, że zdołał uchwycić tylko jakąś wystającą dźwignię. Chodzące mięso znowu szarpnęło, dźwignia z chrobotem przesunęła się w tył – razem z poszukiwaczem. Potężne ramię dźwigu przesunęło się w bok, uderzając rakietę z tak wielką siłą, że ta przechyliła się w stronę monstrum. Jakieś trzy – dla Roberta bardzo długie – sekundy później rozległ się dźwięk metalu wgniatającego się w górę mięsa. Usłyszał ryk, jeszcze bardziej zwierzęcy oraz pełen wściekłości niż poprzednie i upadł na ziemię, wypuszczony ze zmiażdżonej kończyny potwora. Gdy znalazł się na zakrwawionej podłodze, zdał sobie sprawę, że stracił władzę w nogach. Nie tracił czasu, ponaglany wrzaskami umierającej istoty starał się odczołgać jak najdalej od niej. Do wrzasków dołączyły odgłosy jej szaleńczej walki o przeżycie. Robert obejrzał się, a gdy już to zrobił nie mógł oderwać wzroku.
WWWMonstrum całym swoim rozpadającym się cielskiem próbowało zrzucić z siebie ciężar. Waliło w rakietę wszystkimi ocalałymi członkami, a przy tym łamało sobie kości, odrywało kawały mięsa. Wreszcie udało mu się jakoś ją odepchnąć, ale to coś, co sprawiało, że żył, zostało nieodwracalnie zniszczone. Robert przestał patrzyć w tamtą stronę, nie słyszał też żadnego dźwięku. Nie uciekał już, tracenie energii w ten sposób było kompletnie bezcelowe. Ból i brak czucia w nogach utwierdzały go w świadomości, że sytuacja nadal jest beznadziejna. Jedyne, co mógł zrobić, to wyciągnąć odłamek z rany. Zacisnął zęby na kołnierzu kurtki, po czym jednym ruchem wyrwał kostną drzazgę. Przez kilka sekund był bliski przegryzienia twardego, skórzanego materiału. Później nie czuł już nic poza sennością.
WWWNie wiedział, jak długo leżał z twarzą wciśniętą w podłogę, nie wiedział nawet, czy przez ten czas był przytomny. Gdy z trudem przewalił się na plecy, ona stała nad nim. Zmieniła się. Miała na sobie jeansowe ubranie ze śladami długiego użytkowania i buty, te z kolei wyglądały, jakby dopiero co wyniesiono je ze sklepu. Ciemne włosy, dużo krótsze niż wcześniej i upięte, trzymała na plecach. Stała tyłem, więc Robert nie mógł zauważyć niczego więcej. Mimo że nie widział twarzy, był przekonany, że to może być tylko Selene.
WWWJakieś dwa metry przed nią leżało coś, w co nie mogła przestać się wpatrywać. Pokryta żyłami głowa potwora. Góra mięcha za życia miała maleńkie, w porównaniu do reszty „ciała”, oczy. Ludzkie.
– Bracie... – Jej głos był cichy, drżący.
– Selene! Skąd ty tu... Wszystko dobrze?
Odwróciła się. Z jej czarnych oczu biła rozpacz.
– A z tobą byłoby dobrze, gdybyś stał nad ciałami swojej rodziny?
Zaskoczony, nie zdołał już niczego więcej powiedzieć. Podeszła do niego, wzięła go na ręce z dziwnie znajomą łatwością, a on pierwszy raz od długiego czasu poczuł spokój. To uczucie okazało się tak obezwładniające, że po chwili odpłynął.
Blask w ciemności, Część I
1
Ostatnio zmieniony pt 07 wrz 2012, 23:48 przez Verbis, łącznie zmieniany 3 razy.
Wstyd rodzi się z dokonywanego nieustannie porównania z obrazem człowieka takiego, jakim chcielibyśmy być