Postanowiłem, że na początek posiedzę nad którymś ze starszych tekstów, poprawię go i pokazując wam zobaczę nad czym mam pracować. O dziwo nie wrzuciłem nic z pudełka "moja proza to je groza". No ale zapraszam:
Po przebudzeniu mój mózg zawsze przypomina obwód z dwiema diodami połączonymi zaporowo. Nie działa.
Mimo przeciwności udało mi się podnieść niezgrabne pośladki z przestrzeni łóżkowej i nadać cząstkom własnym pęd skierowany w stronę łazienki. Miętoląc w dłoni papier przedwczorajszej gazety obejrzałem się za siebie. Spłuczka w kiblu jest opisana równaniem różniczkowym, wiedzieliście o tym? Nawet jeśli nie wiedzieliście, to i tak pewnie gówno was to obchodzi.
Wykonałem prosty algorytm: jeżeli w lodówce jest jeszcze mleko, to je wyjmij. Jeśli gdzieś znajdziesz kawę, to ją zaparz. Nie zapomnij dodać mleka. Jeżeli się nie udało: wroć. Teraz sprawdź, czy nie odcięli ci wody. Opanuj się, nie przekli…
– Kurwa mać.
Tramwaj. Takie auto na prąd, a w środku człowiek, który wciska guziczki. Owy jegomość posiada jeszcze woltomierz, ale z pewnością nie wie jak on działa...
Istnieje pierwsze prawo tramwaju, które przedstawiłbym następująco: jeżeli czas akcji przyciskania guzika przez kierowcę jest krótszy, niż twój czas reakcji, wtedy zostajesz na przystanku. Więcej praw nie znam, ale jest jeszcze nieoficjalna plotka, którą zasłyszałem na jednej z imprez:
– Noo we, przecież zawsze przyjedzie następny.
Udało mi się wsiąść, ale nie zająłem żadnego plastikowego krzesła komfortu. Nie, wcale nie dlatego, że idąc tropem Rebeki Black ciężko mi podjąć decyzję „które miejsce mógłbym zająć?”. Ja, mówiąc szczerze, boje się starszych pań.
Kolejne diody cyfrowego wyświetlacza, z zegarem prawie tak szybkim jak tok myślowy przeciętnego intelektualisty, zapalały się i zgaszały. W ten sposób zapewnia się ciągłość obrazu i zyskujemy złudzenie optyczne, bo widzisz coś, czego już dawno nie ma. To tak, jak z patrzeniem w lornetkę butelki po pijaku.
Jak zwykle dotarłem na miejsce przeznaczenia o te kilkanaście minut za późno, ale skoro znajomi dobrze mnie znają, to powinni się na to przygotować. Sudoku, krzyżówki, fałszywa godzina spotkania. Cokolwiek jakkolwiek.
Otworzyłem drzwi baru i z miejsca powalił mnie odór tytoniu. Rozchmurzyłem się, czując nosem piwo, a potem ich znalazłem.
Podchmielony uśmiech przyszłych inżynierów to specyficzny widok i jakoś nie chcę mi się wierzyć, że elita intelektualna jest właściwym określeniem, więc pozwolę sobie zaoponować.
Zmierzając do meritum: niedługo po powyższym zdarzeniu duża łapa kolegi spoczęła na nieco większym udzie koleżanki, a ludzie znający jej historię i kartę postaci, ludzie, którym naopowiadała o sobie tyle dobrego, ludzie, których uważałem za w miarę rozsądnych i równą miarą moralnych, ci właśnie ludzie pozostali niewzruszeni.
Szybko wyimaginowałem sobie jej partnera, zapewne wracającego z roboty. On, będący siedemset kilometrów od niej, robi wszystko, żeby stworzyć podwaliny pod trwały związek. Materialnie, niematerialnie i fizycznie z małą dozą sapania. Co zaś dzieje się po drugiej stronie? W drugim można by rzec alternatywnym podzbiorze tej samej rzeczywistości? Tu proszę państwa mamy klasyczny przypadek wyjścia poza program. Coś, do czego nie byłaby zdolna „sztuczna inteligencja” (której notabene stworzyć nie można) i wielka szkoda, że ta właściwa jest.
Potem się całują, przytulają, a myślenie jest zmienną generowaną losowo, niestety ze zbyt małym prawdopodobieństwem. Następnie pot, biała mewa i łzy. Zaraz, zaraz. Zapomniałem, że partner się nie dowie... Nie, łez nie będzie.
Dziewczyna ściska za rękę mężczyznę. Chociaż czuje jego ciepło i wszystkie detale skóry, to prawdę mówiąc nie czuje nic. W pewnym momencie przyzwyczajenie bierze górę i poddają się presji legalizacji. Potem mogą zdradzać i szukać innych rozwiązań popełnionego błędu.
– Hej, Ela!
– No?
Patrzę na dziewczę o ciepłym uśmiechu i zimnych nóżkach.
Naprawdę jest zimno.
– Czym jest miłość?
– Przerwą w obwodzie.
Szczerzy zęby. Oczekuje, że przestanę być poważny i zejdę z tematu.
– Nie prawda, przecież wszystko wtedy działa tak samo…
– No chyba nie. To znaczy niby tak, ale jakbyś przyjrzał się bliżej to wszystko jest spierdolone. To znaczy, no… błąd łączenia. Ciągle wywala cię na pulpit.
– A motylki w brzuchu?
– E, to proste. To taki wzrost napięcia i przyznam, że najpierw jest fajnie. Ale skoro maleje ci opór to w końcu zaczynasz się wypalać. Na dodatek nie możesz tego zatrzymać. Wszystkie rezystory trafia szlag.
Wzdycham teatralnie. Zupełnie jakbym był romantykiem, choć robienie z siebie Wertera, to jak tracenie resztek godności.
Mija kilka minut wymownego milczenia.
– Myślałem kiedyś, że to wszystko ma sens, ale wiesz co? Chyba jednak chodzi o ładne nazywanie potrzeby stadności, stateczności i rozpięcia rozporka. Plus jakieś tam przywiązanie, które jak narkotyk przestawia nam w mózgu.
– No chyba. Idziemy na hamburgera?
A potem się w Tobie zakochałem.
O miłości[Miniatura]
1
Ostatnio zmieniony pt 07 wrz 2012, 23:30 przez Black_Wolf, łącznie zmieniany 4 razy.