WWW Żyję sobie spokojnie, a przynajmniej tak sobie żyłem, na skraju lasu, w dolinie, którą zwano Rozpadlisko. Nie mówię, że wszystkie te przygody, o których zaraz wam opowiem, były dziełem przypadku, bo podobno nic nie dzieje się bez przyczyny. Musicie wiedzieć, a przynajmniej jest to wskazane, że nie jestem człowiekiem. O nie! Przywykłem bądź co bądź do wygód tego świata. I z żalem muszę przyznać, że przywykłem do tego stopnia, że we wszystkim co robię widać bardziej człowieka, którym nauczyłem się być, niż mnie, istoty już nieznanej światu. Jedyną pamiątką po przeszłości jest fakt, że dużo chodzę. (Zdecydowanie więcej niż ludzie, z którymi miałem do czynienia). I nie odczuwam też silnego pragnienia w upalne dni, ani tez nie doskwiera mi głód po srogiej zimie.
WWW Nie wiem, czy takie szczegóły was interesują, lecz dodam jeszcze, że pierwsza afera miała miejsce w wakacje. Część ludzi wtedy się nudzi i jest bardzo wesoła z powodu tej nudy.
*
WWW Aby dostać się do lasu, trzeba wpierw pokonać szeroki na kilka i długi na kilkanaście staj pas dzikiej zieleni, który nazywam Zaroślami. Jest to gromada niskich drzew, gęstych krzewów, chwastów i pokrzyw wszelkiej odmiany, pnących się wzajem ku sobie i czasem przybierających iście fantastyczne formy. Można wybrać też inna drogą, prowadzącą aż do jeziora, który znajduje się na połnocnym wschodzie i stamtąd wejść do dziczy. Samo jezioro to długi, wąski zbiornik o czarnej i głębokiej wodzie. Od kiedy pamiętam, miejsce to owiane jest tajemnicą i niewielu ludzi się tam kręci.
WWW Gdy już się pokona Zarośla, następną przeszkodą są auta. Przedlesie. Szeroka, kilkupasmowa droga ciągnie się od schroniska położonego wiele, wiele staj od mojego domu, głęboko w górach, które z mojego łysego pagórka są ledwo widoczne. Droga kończy się przy jeziorze. I jeśli o mnie idzie, to bardziej wole obolałe łydki od pokrzyw niż gryzący smród spalin, który w kontakcie z autem jest rzeczą najprzyjemniejszą jaka nas może spotkać.
WWW Od tej chwili, gdy i ten odcinek wędrowiec ku swemu szczęściu (a na przekór losowi) pokona, można powiedzieć, że znalazł się w Lesie. Pozostaje mu jedynie (lub aż...) do przebycia płytki, acz szeroki strumień, który ciągnię się przez całą długość lasu, aż nie spadnie do Rzeki, a ta nie zasili Wielkiej Wody, która to jednak znajduje się poza zasięgiem naszej (a przynajmniej częściowo także i waszej) historii.
WWW Toteż zacznijmy tę opowieść...
WWW A kto chce, niech słucha.
*
Dzień I
*
WWW Ostatnie dni spędzałem na myśleniu o podjęciu długiej wędrówki przez te lasy. W piwnicy miałem kilka skrzynek (przeterminowanych) wojskowych sucharów, jako że w trakcie mojego długiego życia odbywałem także i służbę w wojsku. Imałem się wielu zajęć, musicie wiedzieć i przybierałem wiele twarzy nim osiadłem tu, w Rozpadlisku.
WWW Kęs takiego suchara wystarczał mi na cały dzień marszu, więc zapakowałem do kieszeni parę sztuk, gdyby po drodze wydarzyło się coś naprawdę niezwykłego i musiałbym spędzić w Lesie więcej czasu, niż przypuszczałem. Do drugiej kieszeni wsadziłem klucze i pare innych tego typu drobnostek. Nałożyłem na siebie płaszcz i dodam pewien szczegół, który myślę, że mógłby was zainteresować - jest to płaszcz nie byle jaki, bo odziedziczony po przodkach i można by przyjąć, że jest to płaszcz magiczny, który gdy chce, może uczynić człowieka niewidzialnym...
WWW Pierwsza przeszkoda - Zarośla. Łysy pagórek, a na nim mój dom, z tego miejsca widać było niewyraźnie, chybotał na widnokręgu jak samotna, popadająca w ruinę wieża, przyćmiona mgłą czasu. Przede mną ciągnęła się długa, ciemna ściana, przez którą nie dochodziło żadne światło. W tej gęstwinie zieleni nie ciągnęła się żadna ścieżka, którą można by podążyć, a przynajmniej nie taka, którą mogłoby dostrzec moje oko. Zatem, chcąc pokonać Zarośla, trzeba było w nie po prostu wejść i łudzić się, że wyjście z tej dziczy samo nam się wyjawi w trakcie drogi.
WWW Łamałem gałęzie pod nogą i nad oraz przed sobą, idąc często na oślep w tej zupełnej ciemności, choć gdy jeszcze wychodziłem, śłońce w górze świeciło mocno. Odnosiłem wrażenie, że pokrzywy rosły tu na kilka metrów, także po pewnym czasie całą twarz i ręce miałem boleśnie poparzone; wreszcie schowałem ręce do kurtki, rękawy bezwładnie zwisały mi jak u stracha na wróble i parłem naprzód z głową pochyloną ku ziemi. Walka z owadami, tym bardziej walka, w której nie masz do pomocy rąk, jest bardzo, jak by to powiedzieć, "bardzo uciążliwa". Komary były wyjątkowo drapieżne i nieustępliwe, a czasem wydawało się, że to cały ich rój, cała chmara na tobie przysiadła, a ty nie możesz robić nic innego jak tylko iść. Gdy próbowałeś się z nimi szamotać, one osiągały swój cel i ściągały cię z prawidłowej drogi, więc można było przyjąć, że idę w dobrym kierunku, skoro wydawało się, że wszystkie moce tego świata obróciły się przeciwko mnie.
WWW Marsz robił się coraz trudniejszy. Drzewa i krzewy, które znał człowiek, ustępowały miejsca dziwnym, powyginanym tworom; drzewom o gałęziach pełnych długich, grubych zatrutych kolców, o korzeniach nad ziemią, rozciągniętych jak macki, a czesto zdawało się, że konary drzew pod twoją stopą ustępowały naglę ukazując jakąś otchłań lub wyrastały na drodze jak ściana. Krzewy zdawały się przeskakiwać przez drogę, w sposób jak gdyby to byli tubylcy z tych egzotycznych krajów; skaczą nieokrzesanie i w jakimś szale, trzesąc się i wymachując groźnie bronią, której nie znasz. Tak więc miejsca, którymi można było iść swobodniej, występowały coraz rzadziej (o ile w ogóle tu takie były). W końcu chlusnęło z nieba zimnym, przenikliwym deszczem. Przyspieszyłym. Tajemnicze konary i dzikie paprocie, i cała masa tej gęstwiny utworzyły coś na podobę tunelu, który niestety, jak spostrzegłem, był moją jedyną drogą. Miałem wrażenie, że nad wejściem do tunelu z gąszczu liści i splecionych gałęzi dotarł do mnie wąski snop światła. Znikł on jednak równie szybko jak się pojawił. Ściany tunelu pełne były czerwonych owoców i niebieskawych liści, to te dzikie krzewy łypią na mnie oczami, dałbym słowo! I jak na złość sklepienie zapadało się coraz to bardziej aż w końcu zmuszony byłem iść na czworaka niepewny, czy kiedykolwiek stąd wyjdę... Może to była pułapka? Powietrze wrzało, słyszałem ciche powarkiwania zwierząt i jakiś istot; ziemia nasiąkała wodą, zrobiło się chlapsko, w którym umorusałem się po szyję aż w końcu krzyczę wniebogłosy i krzyczę!
- Dość! Wracam! Koniec tych sztuczek!
WWW W odpowiedzi dostałem tylko dziki rechot i knajpiany śmiech. Tu nie idzie wstać, bo gałęzie gryzą szyję; za bardzo nie ma jak skoczyć w bok, tu krzewy poplątane i rozkładające wielkie, niebiesko-czarne liście jak ramiona - wyglądało to jak ciemna ściana, która stanęła tu nagle na bojowe zawołanie i mnie nie przepuści; gdybym chciał teraz zawrócić i to byłoby niemożliwe. Co prawda miałem nad głową (czy może raczej - nad plecami) gęstą osłonę z gałęzi i tego wszystkiego, co trudno wymienić z nazwy, jednak i tu deszcz padał na tyle, że widziałem niewiele spomiędzy spadających kropel, lecz wydawało mi się, że tam, skąd przyszedłem, w tej szczelinie tunelu, a która nie tak dawno było jeszcze szerokim wejściem, zapaliło się niebieskawe światło, a w cieniu rzucanym przez światło rysowały się kontury jakiejś postaci. Zaraz, jakby na odpowiedź nieopodal zapaliło się pomarańczowe, zielone, a potem jakby cała tęcza wlewała się od szczeliny do środka, choć jestem świadom, że 'tęcza' to określenie nieprecyzyjne, ale sam nie wiem, jak opisać wam to, co wówczas zobaczyłem. Niesamowita gra świateł i krzyku, który nagle wypełnił całe Zarośla; krzyku złowieszczego i pełnego pogróżek, ale też i lęku. Atmosfera jakby wtedy się rozluźniła, gęstwina przerzedziła, więc ruszyłem pędem przed siebie; pędziłem tak szybko i szalenie, że zgubiwszy but w błocie jego brak zauważyłem dopiero przy autach, na Przedlesiu.
WWW Wierzcie mi lub nie, po takiej jednej przygodzie w gąszczu nie wiadomo czego byłem gotów uwierzyć we wszystko. Teraz, stojąc na podłużnym wale, za którym ciągnęła się asfaltowa droga z jednej strony, szeroka, jak mówiłem; a z drugiej (tej, z której przybyłem) panoszył się teren okupiony niemałym wysiłkiem, tak trudny do przebycia. Jednakże teraz już nie tak mroczny. Mogłem to wszystko przemyśleć, zjeść suchara i spojrzeć raz jeszcze na całą okolicę. Zarośla żyły! To sobie pomyślałem; korony drzew trzęsły się, cichy krzyk słychać było jeszcze i dziwne poruszenie na całej długości pasa. I nagle, myśląc, że już po wszystkim, usłyszałem ten skowyt... I świst a potem krzyk zdychającego psa, i znowu skowyt i świst, i skowyt. Nie myśląc długo, zdjąłem drugiego buta i na boso szybko przebiegłem drogę a potem wskoczyłem wprost do strumyka, mocąc jego, jak się okaże, zaklętą wodę...
*
WWW Jak widzicie, nie miałem czasu na odpoczynek. I taka też jest ta opowieść, uprzedzam.
WWW Usłyszyscie zaraz o rzeczach, które znacie tylko z bajek, przyjmując założenie, że je w ogóle znacie. O stworzeniach, które już wyginęły albo odeszły w niepamięć; o istotach, które pozostały jedynie na kartach nierozumianych już historii.
*
WWW Rozbłysło się! Nie widziałem kompletnie nic; tylko otaczającą mnie mleczną bladość. Stałem, a wokół wszystek wirowało. Wiatr dmił potężnie. Głowa pulsowała mi tępym bólem, jakbym miał w niej jakiegoś pasożyta, jakby coś od środka ją rozsadzało; ból promieniował na całe ciało, cięły mnie żyletki od stóp do głów, lecz po paru sekundach ból nagle minął. Zdało mi się wówczas, że cały świat się odmienia. Rozedrgane powietrze złagodniało. Czuć było lawendę, i setkę innych zapachów, które są i jednocześnie przemijają, i wędrują każde na swoje miejsce. Nagle lekkie, ciche westchnięcie i odzyskuję wzrok. Drzewa wydają sie starsze, bardziej dumne i wyższe, jakiś wielki ptak wylatuje ze złoto-zielono listnej korony drzewa. Woda strumyka wzbiera się i wlewa w szersze koryto, utworzone nagle. Droga obrasta zielskiem, poteżne korzenie ryją, asfalt pęka i znika pod fasadą Lasu zupełnie. Tylko Zarośla ciemnieją jeszcze i wydają się kilka razy bardziej poplątane i większe niż wówczas, gdy nimi szedłem.
WWW Nie dowierzałem oczom, nie wierzyłem w ten obraz, który mi się ukazał - to było cudowne; choć dziwne i tajemnicze zarazem. I w tym całym zamęcie nagle wicher wywiał mnie na brzeg rzeki, gdyż cały czas (z czego zupełnie nie zdawałem sobie sprawy) lewitowałem zawieszony nad jej powierzchnią.
WWW Opadłem twardo na kamienistą skarpę. I cieszyłem się... Tu wszystko było inne.
WWW Tym bardziej zdziwiło mnie, że i tu usłyszałem ten skowyt. Pomyślałem sobie jednak, że co ma się stać, to się stanie. Zszedłem po stoku i zanużyłem ręce w wodzie. Byłem wyjątkowo, jak na siebie, spragniony. Wtedy na skarpie, na której jeszcze chwilę temu byłem, zjawił się wilk. Wielki, dumny wilk o błękitnych oczach i gęstej sierści falującej na wietrze.
- Widzę, że nawet TO nie nauczyło cię by obywać się z wodą ostrożniej - przemówił. Jęknąłem cicho i obróciłem się nie wiedząc, czy i co mu odpowiedzieć. Choć myślę, że w jego tonie więcej było radości niż wrogości, to stałem dalej, zachowując zdrową ostrożność, nakazującą w tego typu sytuacji milczenie i zachowanie bezpiecznej odległości.
- To źródło rzeki Morbilied, Księżnej Rzek, witaj. Miałeś sporo szczęścia, że udało ci się wymknąc z Zaklętego Trzęsawiska bez szwanku. Są rzeczy na tym świecie, o których ci się nie śniło. Spójrz na mnie! - rzekł zmienionym, władczym głosem. Usłuchałem go; jakby nie było już zasługiwał na moją wdzięczność tym, że mnie jeszcze nie pożarł. Zawył doniośle i zaraz ziemia zadudniła setką kroków i zjawiły się kolejne wilki. Szare, brunatne, białe, nawet zielone i o różnej, wymieszanej w barwach sierści.- A oto i moi bracia!
WWW Skoczył do mnie i kazał wejść na skarpę, skąd jak makiem zasiał aż po daleki widnokrąg i rozległą równinę biegały wilki. Niektóre dopiero wychodziły z lasu, dysząc ciężko. Jeden po drugim zaczęły sie kłaniać, gdy szedłem u jego boku. Miały bystre, mądre oczy i piękną sierść.
- Hufce Wilczego Pazura! Czołem! - I jak na rozkaz wszystkie wilki wyprężyły się na kształt rozciągniętej struny, a powietrze przeszył dźwięk długiego wycia. A było to tak melodyjne i szczere, że poczułem żal i ucisk w sercu, gdy skończyły. - Sforo Tańczącej Skały, witaj! Witajcie, moi bracia znad pól Gofladden; i wy, Tancerze - Rozbiegane Łapy, a także i wy, Sforo Wirującego Wichru; I o was nie mógłbym zapomnieć, mężni Kucający na Pustyni - mam nadzieję, że Schodzące Słońce ma się dobrze! Oby przeżył jeszcze wiele wiosen!
WWW Długo szliśmy u swego boku, a Wilk pozdrawiał co pewien czas kolejne klany. Zaprowadził mnie na wysoki pagórek, skąd na te setki zwierząt rozciągał się widok jeszcze lepszy i całą okolicę niczym falujace wilczą sierścią morze widać było wyraźniej. Na północy, tam skąd przybyliśmy, ciągnął się złocisty las o wysokich drzewach; gdzieś wśród nich musiała przepływać Morbilied i gdzieś za tym wszystkim musiał czaić się mój łysy pagórek, choć tego ostatniego nie byłem do końca pewien. Dalej na wschodzie złociste lasy gęstniały i stopniowo ciemniały - widać, że to tam zaczynała się puszcza. Lasy ciągnęły się aż po horyzont, wspinając na wysokie szczyty po jaśniejące w słońcu niebo. I tak się sprawy miały, dopóki las zrobiwszy niemal całe koło nie napotkał nagle ściany czarnych gór, znad których buchał potężny ogień i wisiała nad tą krainą ciemna chmura. W tym miejscu, oddalonym od nas o wiele staj, stoki gór były wypalone, na niej panoszyły się jakieś istoty; z tej odległości wyglądające jak mrówki, które dopiero co wyszły na powierzchnie; a ich ruch widziałem tylko dlatego, że była ich tam chmara krzątających się istot.
- A oto Ten, który Zna Wiele Dróg!
O tym, co słychać w Zarzeczu [fantasy]
1
Ostatnio zmieniony wt 31 lip 2012, 23:40 przez Ollars, łącznie zmieniany 3 razy.
wyje za mną ciemny, wielki czas