Cześć, przedstawiam moje pierwsze opowiadanie, które napisałem. Mam nadzieję że się spodoba. Sorry, że nie ma akapitów, ale przekopiowałem z Worda i tak wyświetla :(
-----------------------------------------
Obudziłem się i od razu tego pożałowałem. Głowa mi eksplodowała bólem. Otworzyłem oczy, ale zapiekły tak mocno, że od razu je zamknąłem. Zdążyłem zauważyć tylko, że jest dzień. Spróbowałem wstać, lecz wszystkie mięśnie sparaliżował mi ból. Jedyne co słyszałem, to ciągły szum. Leżałem chwilę, po czym zapadłem w sen.
Upiłem łyk piwa z kufla i spojrzałem na Mildera, który siedział po drugiej stronie stołu. Wpatrywał się zamyślonym wzrokiem w płomień świecy. Był taki odkąd przekroczyliśmy Kamienny Bród.
Przyłożyłem kufel do ust i wypiłem całą zawartość. Spojrzałem na dno i westchnąłem. Nie miałem więcej pieniędzy.
Wtem spostrzegłem, że mój towarzysz nie ruszył wcale swego trunku.
-Milder.- rzekłem.- Milder!- dopiero za drugim razem zareagował i spojrzał pytająco na mnie.
-Pijesz to?- wskazałem na kufel z jego piwem.
-Co? Nie.- przeczesał palcami włosy.- Muszę się położyć.- wstał i ruszył przez gospodę do naszego pokoju. Chciałem iść za nim, aby dowiedzieć się o co mu chodzi, ale stwierdziłem, że on mi nigdzie nie ucieknie, a piwo nie może przecież się zmarnować. Rozejrzałem się po karczmie i zająłem się napitkiem mego towarzysza.
Obudziłem się. Tym razem również słyszałem szum, ale rozpoznałem w nim melodię morza. Głowa też mnie już nie bolała. Wyczułem coś, na co ostatnio nie zwróciłem uwagi. Leżałem na piasku. Otworzyłem oczy, nie piekły. Była noc. Wstałem. Czułem się świetnie, po wcześniejszym bólu mięśni nie było śladu. Rozejrzałem się. Znajdowałem się na plaży, a niedaleko był klif z drewnianą chatką rysującą się na tle księżyca. W głąb lądu rozciągał się las. Miałem wrażenie, że gdzieś to już widziałem, ale nie mogłem sobie przypomnieć gdzie.
Odetchnąłem kilka razy morskim powietrzem i ruszyłem w stronę chatki. Żałowałem, że nie mam przy sobie broni, ani żadnej pochodni, czy choć świecy.
Gdy wszedłem do pokoju Mildera nie było. Zdziwiłem i zaniepokoiłem się. „Może pomylił pokój” zastanawiałem się. Uznałem, że to najbardziej prawdopodobne i zrobiłem obchód korytarza. Sprawdziłem wszystkie pokoje, ale większość była zamknięta, a tam gdzie było otwarte i ktoś był nie widziano mego towarzysza.
Niespokojny wróciłem do izby głównej karczmy. Przy stoliku, który wcześniej zajmowałem siedziały dwie osoby. Jedna w płaszczu z kapturem, naciągniętym na oczy, a druga… To był facet. Widziałem go od tyłu, ale wyglądał dokładnie jak Milder.
Podszedłem do niego i położyłem mu rękę na ramieniu.
-Stary…- zacząłem, ale ten, którego wziąłem za mojego towarzysza obrócił się i zobaczyłem twarz jakiegoś młodzika. Z przodu w ogóle nie przypominał mego przyjaciela.
-Co?- wrzasnął zaczepiony.- Szukasz kłopotów? Ja Ci…
-Spokojnie panowie.- powiedział to ów zakapturzony nieznajomy melodyjnym głosem. Spojrzałem na niego. Już chciałem odpowiedzieć, że z chęcią nauczę młodzika respektu dla starszych, ale wtedy tajemnicza postać odsłoniła odrobinę kaptur, tak abym widział oczy. Zerknąłem w nie i nie mogłem oderwać od nich wzroku. Były przepiękne, koloru czystego nieba. Spokojne i przyciągające, ogarnął mnie dziwny, błogi spokój…
Tuż przed drzwiami chatki zatrzymałem się i popatrzyłem na morze. Księżyc skrył się za chmurami i było ciemno. Mimo to widziałem doskonale, jakby był dzień. Woda była bardzo spokojna. Morze przypominało jezioro. Właściwie nic dziwnego- noc była upalna, a wiatru nie było prawie wcale.
Odetchnąłem jeszcze raz i zapukałem do drzwi. Z wnętrza budynku nie było żadnego odzewu. Zapukałem jeszcze raz, znów brak jakichkolwiek oznak życia. Nacisnąłem klamkę. Drzwi były otwarte.
Wszedłem do środka zanurzając się w mrok jaki tam panował. Niegdyś nie zobaczyłbym tutaj nic, ale teraz widziałem każdy, najdrobniejszy szczegół. Całą chatę stanowiła jedna izba. Całe umeblowanie stanowiły: siennik i skrzynia pod ścianą oraz stół z jednym krzesłem na środku. Po starej sieci rybackiej domyśliłem się, że poprzedni właściciel był rybakiem.
Właściwie jedyną cenną rzecz w tym domku stanowił obraz wiszący na ścianie. Przedstawiał dwoje dzieci: chłopca i dziewczynkę bawiących się na polanie. W oddali widać było budynki gospodarcze i rolników pracujących na polu. Płótno zamknięte było w złotej, bogato zdobionej ramie.
Pierwszą moja reakcją po obejrzeniu izby było zajrzenie do kufra, w nadziei znalezienia choć odrobiny piwa, które ceniłem wyżej niż złoto. Gdy szedłem przez pokój, moje kroki tłumiła gruba warstwa kurzu, która zalegała… wszędzie. Niestety w kufrze nie było mego ulubionego napoju. Jedynym napojem, jaki tam znalazłem, była woda rozlana do jedenastu butelek. Oprócz tego, w skrzyni znajdowało się dość dużo mięsa, kilka świec, hubka i krzesiwo oraz nóż. Uśmiechnąłem się biorąc ostrze do ręki. Wreszcie jakaś broń.
Wziąłem jedną ze świec, zapaliłem i postawiłem na stole. Nie potrzebowałem jej, ale światło dodawało mi pewności siebie. Jeszcze raz rozejrzałem się po pokoju i padłem na siennik. Nie było na nim nawet resztek z czegoś do przykrycia się, lecz to nie szkodzi. Noce były ciepłe.
Leżałem, mimo że nie byłem zmęczony, ani śpiący. Po prostu musiałem pomyśleć.
Minęła chwila nim zdałem sobie sprawę, że idę po schodach. Kiedy zdążyłem odejść od stołu, przy którym siedzieli dwaj nieznajomi? Nie miałem pojęcia. Nie wiedziałem również dokąd zmierzam teraz. Lecz moje ciało najwyraźniej wiedziało, bo po chwili znalazłem się w swoim pokoju.
Od razu rzucił mi się w oczy szczegół, na który nie zwróciłem uwagi przy ostatniej wizycie tutaj, albo którego nie było wcześniej. Na podłodze, pod drzwiami szafy była plama krwi. Zbladłem. Zamknąłem drzwi do pokoju i zbliżyłem się do szafy. Miałem nadzieję, że to nie krew Mildera.
Drżącymi rękoma otworzyłem mebel. Wypadło na mnie jakieś ciało. Przeżyłem nie jedną walkę i widziałem mnóstwo umarłych, więc nie powinno to na mnie zrobić wrażenia, jednak nigdy nie trzymałem trupa w objęciach. Zaskoczenie było tak duże, że chciałem krzyknąć, lecz udało mi się powstrzymać w ostatnim momencie.
Odsunąłem ciało pod tylną ścianę szafy. Był to mężczyzna. Miał nóż wbity w serce. Musiał być martwy od dłuższego czasu, bo był zimny. Przez chwilę bałem się spojrzeć na twarz, lecz w końcu się przemogłem. Odetchnąłem z ulgą. Nie znalem tego faceta. Normalnie byłoby mi go żal, ale teraz cieszyłem się, że to nie jest mój przyjaciel.
Uśmiechałem się z ulgą, dopóki nie zadałem sobie pytań: „skąd ten trup się tutaj wziął?” i „co mam z nim zrobić?”. Rozejrzałem się po pokoju w poszukiwaniu pomysłu. „Wyrzucić przez okno?”, myślałem „nie, byłoby widać skąd wyleciał. Wynieść do innego pokoju? Nie, ktoś mógłby mnie zauważyć.” Obradowałem sam ze sobą, a tymczasem miejsca, gdzie przytrzymywałem trupa rękoma zaczęły się robić ciepłe.
Nagle mój wzrok padł na skrzynię stojącą w nogach mojego łóżka. Była dość duża, aby zmieścić w niej trupa, a i tak tam nic nie trzymałem. Wszystkie moje rzeczy (nie było ich dużo) miałem w jukach i torbie podręcznej. Upchnąłem w skrzyni ciało, po czym zdjąłem ubranie, które miałem na sobie, a które były poplamione krwią i założyłem czyste. Brudnymi rzeczami wytarłem cała krew, jaką znalazłem w izbie, choć większość musiałem zdrapywać.
Minęło kilka dób odkąd znalazłem się w tym dziwnym domku na klifie. Zwiedziłem całą okolicę. Okazało się, że jestem na wyspie. Powoli kończyły mi się zapasy. Wody pitnej na szczęście miałem pod dostatkiem, bo nieopodal chatki, w lesie płynął strumień. Gorzej było z jedzeniem i świecami., które zapalałem każdej nocy. Całe dnie przesypiałem, bo gdy tylko padły na mnie promienia słońca występowały u mnie te same objawy, co po pierwszym przebudzeniu.
Uznałem, że polowanie w nocy może być łatwiejsze niż w dzień. Wystarczyło wytropić legowiska zwierząt i zabić je podczas snu. Wydawało się proste, tak więc pewnej nocy wyruszyłem do lasu z nożem w ręce i nadzieją na uzupełnienie zapasów w sercu. Próbowałem się podkraść do uśpionego stada saren, ale za bardzo hałasowałem. Z innymi zwierzętami też mi nie wychodziło. Zaniechałem tego sposobu polowania, gdy zawędrowałem do niedźwiedziego domu. Na szczęście się nie obudził i bez żadnej niemiłej przygody odszedłem stamtąd.
Innym razem spróbowałem zrobić łuk. Ściąłem nożem gałąź, która według mnie się nadawała do tego zadania i kilka mniejszych patyków na strzały. Pociski zaostrzyłem, a sznurami z sieci rybackiej przywiązałem małe piórka znalezione w lesie i na plaży jako lotki. Z tej sieci zrobiłem również cięciwę. Ten pomysł również nie wypalił, bo po pierwszym strzale cięciwa się przerwała. Ta sieć była chyba tylko na ozdobę.
Tak więc jedynym sposobem zdobycia pożywienia, jaki mi pozostał, było zbieractwo. Mięso starałem się oszczędzać na planowaną ucieczkę z wyspy. Tak, ucieczkę, bo czułem się tu jak więzień.
Mój sposób był prosty. Załatam wszystkie dziury w skrzyni, spakuję tam trochę jedzenia, po czym odpłynę, w dzień zasłaniając się wiekiem. Więc idąc za tą myślą odsunąłem skrzynie na środek pokoju…
I wtedy zobaczyłem, że pod kufrem była klapa w podłodze. Wstrzymałem oddech. Byłem zły na siebie, że wcześniej nie odsunąłem tej skrzyni. Ostrożnie zbliżyłem się do klapy. Trochę drżącą z napięcia ręką otworzyłem ją. Ukazał mi się otwór, w którego głąb prowadziła drabina. Zszedłem po niej biorąc nóż w zęby.
Znalazłem się w wąskim, niedługim pomieszczeniu. W przeciwnej ścianie tkwiły drzwi. Podszedłem do nich. Zamknięte. Widniał na nich napis:
„Kolisty promień światła wskaże Ci klucz”
Chwilę stałem rozmyślając o tym co dalej zrobić z trupem. Stwierdziłem, że później się nim zajmę. Najpierw muszę znaleźć Mildera, który chyba wyparował.
Pomyślałem, że mógł wyjść z karczmy. Zszedłem na dół do sali głównej. Pytałem wszystkich zajmujących stoliki przy drzwiach wyjściowych, podając im opis mojego przyjaciela. Nikt nie widział, ale to mogło nic nie znaczyć, bo większość tu była od niedawna. Tylko dwóch facetów było tu dłuższy czas, ale tak się upili, że nie byli w stanie mówić.
Kilka dni, a raczej nocy główkowałem jak otworzyć drzwi i gdzie może być klucz. Nie wpadłem na żaden mądry pomysł. Od czasu mego znaleziska zaniechałem ucieczki, dopóki nie dowiem się co jest za tymi przeklętymi drzwiami. Trwałem tak do pewnego pięknego poranka. Jak zawsze chroniąc się przed słońcem zasłoniłem jedyne okno w chatce drewnianymi okiennicami i położyłem się na sienniku, cały czas rozmyślając. W okiennicy było wycięcie w kształcie koła, na które nigdy nie zwróciłem uwagi. Wzeszło słońce i przez to wycięcie na obraz padł idealnie okrągły promień światła. Naświetlił oko dziewczynki na pierwszym planie. Gapiłem się na tp przez chwilę tępo, aż w końcu zdałem sobie sprawę co to oznacza.
Postanowiłem sam wyjść i poszukać Mildera. Mimo że zapadł już zmierzch na dworze było ciepło. Stanąłem przed wejściem do gospody i rozejrzałem się. Nad moją głową wisiał szyld oberży „Pod zielonym kamieniem”. Na ulicy było niewielu ludzi: dwóch znajomych rozmawiających trochę zbyt głośno, kilka kobiet wracających z targu, mężczyzna wyładowujący drewno na czyjeś podwórko. Nie zauważyłem tu mojego przyjaciela. Obszedłem jeszcze okolice karczmy, ale nie znalazłem tu Mildera. W końcu zrobiło się ciemno i musiałem się poddać. Po ciemku nie znalazłbym nikogo.
Mimo to jednak kogoś znalazłem. Kogoś, kogo na pewno nie chciałem znaleźć. Po drodze do gospody pomyliłem drogę i prawie zderzyłem się z młodzikiem, który chciał się ze mną bić w karczmie. Tym razem miał na plecach dwuręczny topór.
-Znów się spotykamy!- krzyknął gdy mnie zauważył.- Tym razem mi nie uciekniesz! Wyciągnij broń!- po tych słowach dobył topór i rzucił się na mnie. Nie miałem zamiaru z nim walczyć. Uniknąłem ciosu i nim zdążył zadać drugi odepchnąłem go. Zatoczył się kilka kroków w tył, potknął się i upadł. Topór poleciał ostrzem na niego rozcinając mu głowę. Zginął na miejscu.
Zaczekałem do zmierzchu z wyjęciem klucza. Ten dzień strasznie mi się dłużył. Najpierw długo nie mogłem zasnąć, a gdy mi się udało spałem zdecydowania za krótko.
W końcu nadszedł zmierzch. Gdy tylko słońce zaszło zbliżyłem się do obrazu. Dotknąłem oka dziewczynki, Wyczułem pod palcami jakiś obcy kształt za płótnem.
Obraz był duży, wiec chwilę zajęło mi zanim ściągnąłem go ze ściany. Niecierpliwie położyłem na podłodze i przebiegłem wzrokiem tylną stronę. Znalazłem klucz. Gdy wziąłem go do ręki, lekko odskoczył od płótna. Był przyklejony czymś lepkim. Nie zagłębiałem się w tym temacie, tylko jak najszybciej zszedłem do podziemi i podszedłem do drzwi. Odetchnąłem, po czym włożyłem klucz do zamka i przekręciłem. Szczęknął cicho i drzwi się uchyliły. Otworzyłem je szerzej. Mym oczom ukazało się kolejne pomieszczenie, tym razem kwadratowe. Na podłodze wymalowana była pięcioramienna gwiazda ze świecą na końcu każdego ramienia. Na wprost drzwi, na ścianie wisiał obraz. Przedstawiał pomieszczenie z mnóstwem obrazów na ścianach i takim samym jak tu znakiem wymalowanym na podłodze. Jęknąłem. Wiedziałem co to znaczy.
Przeraziłem się. Nie chciałem go zabić. Nagle usłyszałem ten sam melodyjny głos, który uspokoił nas w karczmie. Nie słuchałem co mówił. Ktoś mnie zaczął ciągnąć. Niezbyt przytomny dałem się prowadzić.
Po chwili znaleźliśmy się w moim pokoju, w karczmie. Spojrzałem na mego towarzysza. To była ta sama zakapturzona postać, która siedziała przy stole z gościem, którego zabiłem.
-Co zrobiłeś z trupem?- spytała mnie postać słodko.
-Jest w skrzyni.- wskazałem kufer, w którym ukryłem ciało. Głos miałem opanowany. Już wcześniej zabijałem. Taki los żołnierza.
-Musisz uciekać.- poinformował mnie mój towarzysz wyciągając pędzel i maczając go w krwi, którą miał w fiolce. Chciał użyć krwi trupa, ale już zaschła.- Ktoś obserwował z drugiej strony ulicy, jak walczycie. Poszedł donieść o morderstwie Straży Miejskiej. Twojemu przyjacielowi też pomogłam uciec.- zwróciłem uwagę na słowo „pomogłam”, czyli to jednak była kobieta i wiedziała coś o Milderze. Chciałem zapytać, ale kazała mi być cicho.
Narysowała na podłodze pięcioramienną gwiazdę i na końcu każdego ramienia postawiła świece. Ustawiła mnie w środku, naprzeciwko obrazu przedstawiającego plażę i chatkę na klifie. Po chwili zaczęła inkantację w języku, którego nie znałem. Chciałem na nią spojrzeć, ale nie mogłem się ruszyć. Po chwili miałem wrażenie, że cały świat wiruje. Zaczęło mnie mdlić. Zauważyłem, że w miarę jak ta dziwna postać mówi świece się zapalają. Gdy zapaliła się ostatnia straciłem przytomność.
Stałem w tym pomieszczeniu chwilę obejrzawszy je dokładnie i już chciałem wychodzić, gdy usłyszałem nad sobą kroki.
Ktoś wszedł do domku. Zatrzymał się na środku, po czym pospieszył do klapy. Po chwili w drzwiach ukazała się moja znajoma. Po raz pierwszy zobaczyłem ją bez kaptura. Długie blond włosy spływały jej na ramiona. Czerwone usta uśmiechnęły się na mój widok. Była najpiękniejszą kobietą jaką widziałem
-Uff…- odetchnęła.- Jednak przeżyłeś.
-Jak to jednak przeżyłem?- osłupiałem.
-Nie rzuciłam na ciebie zaklęć ochronnych, a bez nich przejście przez obraz jest niezwykle niebezpieczne i mogą wystąpić skutki uboczne. Ale nie będziemy tu rozmawiać. Chodźmy do mojej siedziby.- Jęknąłem. Nie chciałem powtarzać przejścia przez obraz, ale musiałem, aby dowiedzieć się o co chodzi i co się stało z Milderem.
Po drugiej stronie płótna
1
Ostatnio zmieniony ndz 05 sie 2012, 10:34 przez Mat#, łącznie zmieniany 5 razy.
"Są dwa rodzaje zaskoczenia: kiedy sie nas jeszcze nie spodziewają i kiedy się nas już nie spodziewają"
Roke Alwa Pierwszy Marszałek Taligu.
http://mat-xyv.blogspot.com/
Roke Alwa Pierwszy Marszałek Taligu.
http://mat-xyv.blogspot.com/