Hibernatus [opowiadanie SF]

1
       Nad miastem powoli zapadał mrok. W małym mieszkaniu na piętrze starej kamienicy migotał telewizor, rzucając bladą poświatę na ściany pokoju. Spiker z przejęciem relacjonował wydarzenia minionego dnia, ale w pomieszczeniu nikogo nie było. Nikt nie oglądał wieczornych wiadomości. Jedynie otwarta butelka z piwem zdradzała jeszcze niedawną obecność gospodarza, który teraz brał właśnie prysznic. Jednak nie gwizdał i nie śpiewał, jak to niektórzy mają w zwyczaju. Z łazienki dochodził tylko odgłos pluskającej wody.
       Młody mężczyzna zakręcił w końcu wodę i wyszedł z kabiny prysznicowej. Zanim zaczął się wycierać ręcznikiem, spojrzał na swoje odbicie w dużym lustrze nad zlewem. Z zadowoleniem ocenił swój wygląd i wyposażenie. Uśmiechnął się nawet, jakby chciał powiedzieć: „Witaj, ciasteczko”.
       Ubrany jedynie w slipy wszedł do pokoju. Podszedł do okna, by je zamknąć.
       – Wystarczy tego wietrzenia – burknął pod nosem.
       Usiadł na łóżku i wziął do ręki pilota. Zaczął przeskakiwać z kanału na kanał, szukając interesującego go programu. W końcu natrafił na coś, co sprawiło, że odłożył pilota i sięgnął po butelkę z piwem. Pociągnął kilka łyków, opróżniając ją do końca.
       – Cholera, mogłem kupić dwie – powiedział poirytowany.
       Zrezygnowany wsunął się pod kołdrę i kontynuował oglądanie programu na leżąco. Lubił zasypiać przy włączonym telewizorze, ale dziś nie było mu to dane. Leżący obok pilota telefon komórkowy zaczął drżeć, a po chwili rozpoczął wygrywać „Marsz pogrzebowy” Szopena. Taki właśnie utwór ustawił sobie jako dzwonek, gdy ktoś dzwonił do niego z pracy. Powolnym ruchem sięgnął po komórkę i odebrał połączenie.
       – Słucham – rzekł spokojnie.
       – Stefan, przyjedź do pracy. Potrzebuję twojej pomocy – usłyszał w słuchawce.
       – Chyba cię pogięło, stary. O co chodzi? – zapytał lekko zdenerwowany.
       – To nie jest rozmowa na telefon. Mam duuuży problem. – Celowo przeciągnął ten wyraz, by podkreślić powagę sytuacji. Ton jego głosu również wskazywał, że nie żartuje.
       – Coś ty tam zrobił?! – powiedział Stefan przez zaciśnięte zęby.
       – Błagam. Przyjedziesz?
       – Hmm... Mogę przyjechać najszybciej za... pół godziny – stwierdził z ociąganiem i zakończył połączenie, nie czekając na reakcję rozmówcy.
       Stał przez chwilę z telefonem w ręku. W końcu rzucił go na łóżko i zaczął się ubierać. Wysłużone, ale wciąż w dobrym stanie, dżinsy, koszula i sztruksowa marynarka. Komórka w kieszeń, klucze do ręki. Zatrzasnął drzwi i zszedł szybko po schodach na tył budynku, gdzie stał jego samochód. Dziesięcioletni Peugeot 407 wciąż dobrze się prezentował. Czerwone nadwozie i aluminiowe, siedmioramienne felgi. Dostał go w prezencie od rodziców, gdy zdał na studia. Teraz był na trzecim roku medycyny i większość czasu spędzał na stażu w miejscowym instytucie. Wsiadł do środka, włożył kluczyk do stacyjki i przekręcił. Odpalił na pyknięcie. Wbił pierwszy bieg i wyjechał przez bramę na opustoszałą ulicę. Wejście na wysokie obroty, zmiana biegu i pedał wciśnięty do oporu. Ostre hamowanie przed skrzyżowaniem, redukcja, zakręt w prawo i znowu gaz do dechy. Miał już jakieś osiem dych na liczniku, gdy dostrzegł coś na drodze. Nie było czasu się zastanawiać – ciało zadziałało intuicyjnie. Pomimo gwałtownie wciśniętego hamulca koła się nie zablokowały, powodując charakterystyczny pisk opon – ABS zadziałało prawidłowo. Samochód bez problemu zatrzymał się przed zabłąkanym przechodniem.
       Stefan przez moment dochodził do siebie. Spojrzał przez przednią szybę na przygarbionego mężczyznę pchającego przed sobą sklepowy wózek. W koszu nie było jednak żadnych zakupów tylko jakieś śmieci. „Cholerny kloszard” – pomyślał. Otworzył boczną szybę.
       – Ty debilu, jak chodzisz! – wrzasnął na bezdomnego. Ten jednak spokojnym ruchem uniósł w jego stronę prawą dłoń i pokazał środkowy palec.
       – Wal się! – usłyszał w odpowiedzi. – Pirat drogowy. – Gość po tych słowach spokojnie wszedł na chodnik i znikł w ciemnościach.
       – Zabić gnoja to za mało – powiedział do siebie Stefan. – Dawca organów, psia mać.
       Zamknął okno i ruszył z piskiem opon. Jeszcze dwa skrzyżowania i dotarł pod bramę, nad którą widniał dumny napis: Instytut Kriogeniki i Hibernacji w Sosnowcu. Zatrzymał się przy budce strażnika, zgasił silnik i wyszedł z samochodu. Zbliżył się do małego okienka, w którym pokazała się głowa pracownika ochrony.
       – Słucham, o co chodzi? – zapytał ochroniarz. Stefan wyjął swój identyfikator i podsunął mu pod nos. – Ach tak, jasne. Co to, nocny dyżur się trafił?
       – Szkoda gadać – odpowiedział wymijająco Stefan. Strażnik machnął tylko ręką i uruchomił silnik otwierający bramę. Stefan wsiadł więc do samochodu i wjechał na teren zakładu. Drogą dojazdową dojechał pod samo wejście ogromnego budynku. Za przeszklonymi drzwiami czekał już na niego Karol – przyczyna całego zamieszania, student drugiego roku chirurgii plastycznej.
       – Dzięki, że przyjechałeś – przywitał go w progu.
       – No, też się cieszę – odpowiedział ironicznie Stefan. – Może wreszcie mi powiesz, o co chodzi?
       – Miałem mały wypadek – odpowiedział Karol, prowadząc przyjaciela do windy. – Przenosiłem sarkofagi z hibernatami* i jeden się uszkodził...
       – Tak, sam się uszkodził – przerwał mu Stefan, wsiadając do windy. Wcisnął guzik z napisem „-1” i w milczeniu zjechali o jedną kondygnację niżej. Wysiedli i ruszyli korytarzem, kontynuując rozmowę.
       – Sarkofagi są raczej odporne na uszkodzenia – stwierdził Stefan.
       – Źle się wyraziłem... Hibernat uległ uszkodzeniu, bo... go wyjąłem z tej puszki.
       Stefan zatrzymał się na chwilę i spojrzał na przyjaciela.
       – Co zrobiłeś? Chyba ci całkiem odbiło.
       – Chciałem tylko zobaczyć, jak wygląda, ale szczypce chwytaka... – Karol zaczął machać rękami, próbując pokazać na migi całą sytuację. Na szczęście dotarli właśnie do laboratorium i weszli do środka. Stefan stanął osłupiały. Na środku pomieszczenia na podłodze leżał lodowy blok, a jakiś metr dalej jego mniejszy kawałek. Obok leżała gruba rura dmuchająca mroźnym powietrzem. – Trochę się odłamało – dokończył relację Karol.
       – Widzę. – Mężczyzna podszedł bliżej, by obejrzeć dokładniej zaistniałe szkody. W odłupanej części bez problemu dostrzegł kawałek nogi.
       – Może da się to jakoś skleić? – zaproponował Karol.
       – No pewnie – odpowiedział mu Stefan z ironią w głosie. – Posmaruj obie części klejem fibrynowym, ściśnij oba elementy na dziesięć sekund i gotowe. – Spojrzał na przyjaciela. – Ty debilu, przecież kości się nie zrosną, tkanki nie zregenerują, bo to bryła lodu! – wrzasnął. – Myślisz, że nikt nie zauważy, jak po odmrożeniu noga mu odpadnie?
       – Ale...
       – W ogóle się nie odzywaj. Muszę pomyśleć. – Zapadło milczenie. Stefan zaczął chodzić po pomieszczeniu, oglądając wszystko badawczym wzrokiem. – Mam – powiedział w końcu. – Pakuj go z powrotem do puszki.
       – Wszystko?
       – Nie, nogę weź sobie na pamiątkę – odparł drwiąco. – Jasne, że wszystko i nie pytaj głupio, tylko rób, co ci mówię.
       Karol zajął się zapakowywaniem hibernata do sarkofagu. Stefan tymczasem usiadł przy komputerze i zaczął przeglądać elektroniczne dokumenty. Wpisywał coś za pomocą klawiatury.
       – Co robisz? – zapytał Karol, odstawiwszy sarkofag do lodówki na jego miejsce.
       – Zmieniam wpisy w karcie twojego nieszczęsnego eksponatu. – W jednej z rubryk wprowadził zapis: „Błąd podczas hibernacji – eksponat 2376 uszkodzony”. W dodatkowym okienku opisał krótko owe uszkodzenia.
       – I nikt tego nie zauważy?
       – Zauważy, jeśli będzie szukać.
       Pięć minut później obaj wracali windą na parter. Karol niemal podskakiwał z radości, ale Stefanowi nie udzielił się jego entuzjazm. Miał dosyć ciągłego wyciągania z tarapatów swojego przyjaciela.
       – Ostatni raz ci pomogłem, pamiętaj. Ciągle są z tobą jakieś problemy.
       – No dobra. Obiecuję, że to się więcej nie powtórzy. – Karol zrobił skruszoną minę.
       – Nie, to ja ci obiecuję, że więcej nie będę nadstawiał za ciebie karku.
***
       Sześć lat później.
       Instytut Kriogeniki i Hibernacji w Sosnowcu.


       Upał dawał się we znaki wszystkim. Od miesiąca nie spadła ani jedna kropla deszczu. Ale trudno było spodziewać się opadów, skoro na niebie nie było żadnej, choćby najmniejszej chmurki. Noc również nie przynosiła ulgi z temperaturami powyżej dwudziestu dwóch stopni, a świt zwiastował jedynie kolejny dzień zlany potem. Stefan cieszył się, gdy przekraczał próg instytutu – w odróżnieniu od wynajmowanego mieszkania tu była klimatyzacja. Jednak tego dnia przeczuwał, że wydarzy się coś złego. Ta myśl nie dawała mu spokoju i nie pozwalała rozkoszować się przyjemnych chłodem. Niepewnym krokiem, w białym kitlu wszedł na oddział operacyjny.
       – Witam pana doktora. Jak tam, gotowy do przeprowadzenia zabiegu?
       – Dzień dobry, panie profesorze. Co dziś mamy ciekawego? – Stefan, z rękami podniesionymi do góry, stanął po jednej stronie stołu operacyjnego, a profesor po drugiej stronie. Cały zespół na swoich miejscach: instrumentariusz, anestezjolog, pielęgniarka, no i dwóch chirurgów.
       – Eksponat 2376. – Stefana przeszył prąd. W ciągu jednej sekundy przeleciały mu w umyśle wszystkie obrazy sprzed sześciu lat. „Toż to jest ten gostek, którego wtedy uszkodził Karol”, pomyślał. – Rekonstrukcja lewej nogi jedenaście centymetrów powyżej kolana. – Głos profesora wyrwał go z zamyślenia. – Miesiąc temu ze szpiku zostały pobrane komórki macierzyste hemopoezy i wytworzono niezbędny zapas tkanki, aby połączyć kończynę z tułowiem. – Profesor podał mu dokumentację. – Pacjent jest w śpiączce farmakologicznej. Od czego zaczniemy?
       – Połączymy śrubami kości. Później zestawimy naczynia krwionośne. Na końcu mięśnie, ścięgna, połączenia nerwowe – powiedział Stefan.
       – Bardzo dobrze. Która to pana samodzielna operacja?
       – Szósta, a z panem profesorem druga.
       – Da pan sobie radę. W razie czego, służę pomocą – odparł profesor i uśmiechnął się z przekąsem.
       Zabieg trwał trzy godziny. Wszystko zostało spięte, związane i zszyte. Oczywistym jednak było, że będzie paskudna blizna. Tym jednak zajmie się oddział chirurgii plastycznej i po wszystkim, czyli jakichś pięciu miesiącach, noga wróci do pełnej sprawności, a po operacji nie będzie najmniejszego śladu.
       Stefan zdjął zakrwawione rękawiczki i wyrzucił do kosza na odpadki medyczne.
       – Świetnie się pan spisał – pochwalił go profesor. – Asystowanie przy pańskich zabiegach to czysta formalność.
***
       Ambulans po drugiej stronie miasta.

       – Wieziemy rannego w wypadku drogowym – mówił jeden z sanitariuszy przez radionadajnik. – Do którego szpitala mamy jechać?
       – Jakie obrażenia?
       – Nieprzytomny, ale stabilny. Rana cięta prawego ramienia i zmiażdżona lewa stopa. Nie da się jej uratować. Trzeba będzie amputować. Pacjent to Karol Brzeski, lekarz chirurgii plastycznej.
       – Wieź go do Świętej Barbary. Powiadomię ich, by przygotowali się do operacji.
       Odwiesił mikrofon i złapał obiema rękami kierownicę. Dźwięk koguta torował mu drogę przez zakorkowane miasto. Ratownik siedzący z tyłu zajmował się poszkodowanym – zmieniał opatrunek na ramieniu pacjenta i podłączał kroplówkę.
       – Uwaga, zakręt w lewo! – krzyknął kierowca, ostrzegając swego kolegę. Ten złapał się poręczy, a karetka przechyliła się lekko na prawy bok. Po chwili jednak ambulans znów jechał prosto, więc wszystko wróciło do normy. Jeszcze kilka skrzyżowań i podjechali pod izbę przyjęć.
***
       Stefan stał przy łóżku swego przyjaciela. Rana na ramieniu nie była zbyt groźna – wystarczyło raptem dwanaście szwów. Gorzej z nogą. Odcięto ją w połowie kości piszczelowej i założono na kikut metalowy cylinder, z którego wychodziły różnobarwne kable. To urządzenie miało za zadanie utrzymywać ranę w należytej czystości, nie dopuszczając do zarastania się. Podtrzymanie tkanek w ciągłej aktywności zapewniało później łatwiejszą implantację sklonowanej kończyny.
       – Popatrz, na co mi przyszło. – Karol wskazał na nogę. – Wystarczył moment nieuwagi i... pół roku wyrwane z życiorysu.
       – Jak nie chcesz czekać, daj się zamrozić – odpowiedział z ironią. – Wtedy szybko zleci.
       – Ha, ha, ha. Bardzo śmieszne – odburknął Karol.
       – Tak przy okazji zamrażania... Pamiętasz przypadek 2376? – Było to raczej retoryczne pytanie. Ten numer długo śnił się im obu po nocach. – Wyobraź sobie, że dziś go operowałem... Co za ironia losu – ty gościowi odrąbałeś nogę, dzisiaj tobie odrąbali.
       – Widzę, że się dobrze bawisz.
       – To karma, chłopie.
       – W takim razie przyznasz, że spłaciłem losowi swój dług. – Obaj zaczęli się śmiać, ale już po chwili zapadła cisza. Po kilkunastu sekundach Karol w końcu powiedział:
       – Dziękuję, że mi wtedy pomogłeś.
       – Nie ma sprawy.

[hr]
* hibernat – organizm w stanie hibernacji; w tym przypadku organizm ludzki.
Ostatnio zmieniony pn 23 lip 2012, 14:14 przez stugramp, łącznie zmieniany 3 razy.

Re: Hibernatus [opowiadanie SF]

2
Przeczytałam całość i nadal nie wiem, gdzie jest tu ten wątek SF. Przez ponad połowę tekstu opisujesz po kolei co robi bohater, zrobił to i tamto, poszedł tu i tu. Za duży wstęp do całości, a z kolei wątek hibernatusa opisałeś strasznie po łebkach. Zastanawia mnie jedno, jak studenci drugiego i trzeciego roku mieli dostęp do tak ważnych(?) eksponatów? Mieli jakieś szczególne uprawnienia, protekcję, brali udział w badaniach? Po części opisujesz tak, jakby byli naukowcami pracującymi w jakimś ważnym laboratorium badawczym, a po chwili pada, że to tylko studenci. Druga sprawa, nie bardzo mogę sobie wyobrazić w jakich czasach się to dzieje. Póki co nie ma studiów medycyny plastycznej, z tego co wiem można zrobić taką specjalizację po ukończeniu zwykłej medycyny. Poza tym studenci pierwszych lat niewiele wiedzą, może prócz tego jak się nazywają (z własnych obserwacji wiem, że przez pierwsze dwa lata są porządnie odmóżdżani, a dopiero potem zaczynają zdobywać wiedzę, bez obrazy oczywiście) i raczej nie są dopuszczani do żadnych badań, może z wyjątkiem prosektorium i na praktykach wakacyjnych, jak ktoś dobrze trafi.
Kolejna sprawa, sarkofagi ani odrobinę nie kojarzą mi się z hibernacją. Jak dla laika, sarkofag to tylko nazwa trumny i tyle, tylko że starożytnej (żeby nie było, z wiki: zdobiona trumna w kształcie skrzyni ceramicznej lub kamiennej, dekorowana techniką malarską lub rzeźbiarską, znana od czasów starożytnych.)
stugramp pisze:       
     
Niepewnym krokiem, w białym kitlu wszedł na oddział operacyjny.
      - Witam pana doktora. Jak tam, gotowy do przeprowadzenia zabiegu?
       - Dzień dobry, panie profesorze. Co dziś mamy ciekawego? - Stefan, z rękami podniesionymi do góry, stanął po jednej stronie stołu operacyjnego, a profesor po drugiej stronie. Cały zespół na swoich miejscach: instrumentariusz, anestezjolog, pielęgniarka, no i dwóch chirurgów.
Tu widać, że nie wiesz jak wygląda przygotowanie do zabiegu operacyjnego. Póki co wszystko idzie do zaostrzenia przygotowań, a nie do ich porzucenia. Nikt na salę operacyjną nie wejdzie w białym kitlu. Na blok zwykle wchodzi się osobnym wejściem, są szatnie gdzie trzeba się przebrać, przed operacją studiuje się dokumenty, a nie nad pacjentem, potem mycie, ubieranie fartuchów, czepków, rękawic, masek. Ogólnie przygotowanie jest długie i nie będę się rozpisywać. I w sumie niewiele jest z tego co pokazują na popularnych filmach. I nic w tym wygodnego.
stugramp pisze:
      - Rekonstrukcja lewej nogi jedenaście centymetrów powyżej kolana. - Głos profesora wyrwał go z zamyślenia. - Miesiąc temu ze szpiku zostały pobrane komórki macierzyste hemopoezy i wytworzono niezbędny zapas tkanki, aby połączyć kończynę z tułowiem. - Profesor podał mu dokumentację. - Pacjent jest w śpiączce farmakologicznej. Od czego zaczniemy?
       - Połączymy śrubami kości. Później zestawimy naczynia krwionośne. Na końcu mięśnie, ścięgna, połączenia nerwowe - powiedział Stefan.
Skoro miesiąc temu zostały pobrane komórki macierzyste wnioskuję, że gościa odmrozili. Skoro go odmrozili i przeżył, ciało na pewno zaczęło się regenerować. Nie ma zatem możliwości aby tkanki, nerwy, mięśnie, naczynia pozostały w tym samym stanie co zaraz po ucięciu, czyli musieli znów nieco mu uciąć. Nie mam również pojęcia jak za pomocą komórek macierzystych zostanie to połączone, jak klejem? W dodatku już po pięciu miesiącach śladu nie będzie po operacji.

Za mało dla mnie było SF, niczego nie wyjaśniłeś, dlaczego jest tak a nie inaczej.

     

3
Czy dla większości ludzi SF to latające statki kosmiczne?
20 000 mil podmorskiej żeglugi Juliusza Verne'a to klasyczna powieść SF. A o czym mówi? O podróży łodzią podwodną. Nie chcę się porównywać z tak wspaniałym pisarzem, ale moja miniatura mówi o rzeczach, które dziś są jeszcze nie możliwe, ale za dziesięć lat, dwadzieścia... Kto wie?
Druga sprawa, nie bardzo mogę sobie wyobrazić w jakich czasach się to dzieje.
Czy muszę podawać rok, w którym toczy się akcja? To chyba jakiś żart.
Podajesz mi definicję 'sarkofagu' - zapoznałem się ze znaczeniem tego słowa, zanim umieściłem go w swym tekście. Nie potrzebny jest więc ten wykład. Udowodnij mi, że za dwadzieścia lat nie będzie się używać tego terminu dla określenia pojemników na zahibernowanych ludzi :)
Co do medycyny - owszem, nie mam bladego pojęcia, jak to się odbywa. Nigdy nie przeszedłem żadnej operacji. Jedynie byłem przy narodzinach swojego syna - ale to już inna historia. Chętnie więc dowiem się czegoś więcej w tym zakresie. Proszę o konkretne sugestie.
Jeszcze wytłumaczę się z klonowania - aby otrzymać materiał genetyczny, nie trzeba było odmrażać gościa całego - mieli przecież odłamaną nogę :P
Jeśli twoim zdaniem to nie jest SF, to do jakiego gatunku byś to zaliczyła?

4
To opowiadanie bez wątpienia jest opowiadaniem SF, więc tutaj nie ma co dyskutować :P Jeśli chodzi o czas, w którym dzieje się opowiadanie, to ja skojarzyłem to po dziesięcioletnim peugeot'cie 407. Fabuła była dla mnie w sam raz, bez żadnych epickich bajerów i wzniosłych tekstów, czyli charakterystyczna dla większości opowiadań nie-fantasy.
Bohaterowie zostali dobrze przedstawieni, jedyne co się rzuca w oczy to "ironizowanie" Stefana na początku.
Samo wykonanie też mi się podoba, nie przesadzasz w żadnej kwestii.

Ogólnie - tekst krótki, ale dobry.

5
stugramp pisze:Czy dla większości ludzi SF to latające statki kosmiczne?
20 000 mil podmorskiej żeglugi Juliusza Verne'a to klasyczna powieść SF. A o czym mówi? O podróży łodzią podwodną. Nie chcę się porównywać z tak wspaniałym pisarzem, ale moja miniatura mówi o rzeczach, które dziś są jeszcze nie możliwe, ale za dziesięć lat, dwadzieścia... Kto wie? [/qoute]

Jak dla mnie może się to dziać i dzisiaj. Być może takie rzeczy nie są niemożliwe, ale wątpię, aby za dwadzieścia lat nauka, a zwłaszcza medycyna, odrzuciła wszystko co wie obecnie.
stugramp pisze:
Druga sprawa, nie bardzo mogę sobie wyobrazić w jakich czasach się to dzieje.
Czy muszę podawać rok, w którym toczy się akcja? To chyba jakiś żart.
Podajesz mi definicję 'sarkofagu' - zapoznałem się ze znaczeniem tego słowa, zanim umieściłem go w swym tekście. Nie potrzebny jest więc ten wykład. Udowodnij mi, że za dwadzieścia lat nie będzie się używać tego terminu dla określenia pojemników na zahibernowanych ludzi :)
Nie potrafię tego udowodnić, ale Ty w żaden sposób nie pokazałeś mi tego, że akurat sarkofag będzie do tego służył. Miałam tylko takie skojarzenia, a nie inne. Poza tym sam każesz czytelnikowi domyślać się czasu, w którym dzieje się akcja.
stugramp pisze: Co do medycyny - owszem, nie mam bladego pojęcia, jak to się odbywa. Nigdy nie przeszedłem żadnej operacji. Jedynie byłem przy narodzinach swojego syna - ale to już inna historia. Chętnie więc dowiem się czegoś więcej w tym zakresie. Proszę o konkretne sugestie.
Tzn. sugestie odnośnie czego? Zabiegu, operacji, przygotowania? To widać z tekstu, że nie wiesz o czym piszesz i jak dla mnie nie jest usprawiedliwieniem to, że ma być to SF.
stugramp pisze: Jeszcze wytłumaczę się z klonowania - aby otrzymać materiał genetyczny, nie trzeba było odmrażać gościa całego - mieli przecież odłamaną nogę :P
Jeśli twoim zdaniem to nie jest SF, to do jakiego gatunku byś to zaliczyła?
Sam napisałeś, że komórki macierzyste pobrali ze szpiku, a z nogi tego nie pobierzesz. Zwłaszcza z zamrożonej. Zdecyduj się, a najlepiej zapoznaj się z materiałem, o którym chcesz pisać. No chyba, że anatomia człowieka również ma się zmienić, albo był to nie człowiek. Tego jednak z tekstu się nie dowiem.

6
Dziękuję Zozali i Khaern za komentarze.
@Zozali - Jak już pisałem, nie znam się na medycynie. W kwestii komórek macierzystych ze szpiku - na mój rozum to w nodze jest kość, a w kości jest szpik, więc nie rozumiem problemu. Chyba, że coś źle zapamiętałem z biologii...
@Khaern - Tę informację o Peugeocie wstawiłem specjalnie. Cieszę się, że zauważyłeś.

7
Owszem, w nodze jest szpik, ale z nogi zwykle się go nie pobiera. Przynajmniej ja się z tym nie spotkałam, no ale to można nagiąć do celów pisania SF. Jednak tak czy siak, nie wyobrażam sobie, aby pobierać je od martwej, choć zamrożonej nogi.
No ale wszystko może się wydarzyć, tylko trzeba to odpowiednio opisać, tak aby czytelnik nie zadawał głupich pytań :)

8
Hej stugramp
Malutka sugestia - jeśli osią opowiadania/tekstu jest jakaś specyficzna tematyka, staraj się ją poznać możliwie najlepiej, bo potem może wypaść słabo. Wiem, że chirurgiem się człowiek nie stanie :-) ale podstawy trzeba jakoś poznać. Tak samo z komórkami macierzystymi... Już słynny poeta Jaskier mawiał, że pisarz to się musi na wszystkim znać, i miał rację niestety. Dlatego nie unoś się, jeśli ktoś znający się na rzeczy odrobinkę bardziej, niż Ty (czy tak jest Zozali, nie wiem, ale brzmisz, jakbyś co nieco wiedziała), wyprostowuje ścieżki Twego tekstu :-)

Twój tekst przeczytam później i ocenię, jeśli pozwolisz.

Pozdrawiam, Toms
"Prawda rzadko bywa czysta, a nigdy nie jest prosta."

9
Już słynny poeta Jaskier mawiał, że pisarz to się musi na wszystkim znać, i miał rację niestety.
Piękna zasada, ale nie ma zastosowania do powieści SF. Jak można poznać coś, czego jeszcze nie ma?
Nie chcę, by mnie odbierano za jakiegoś zapaleńca, który gryzie i kopie każdego, kto zwróci mu uwagę. Nie mogę jednak pozwolić, by wciskano mi na siłę swoje poglądy, które nie są miarodajne.
Przyznałem bez zastrzeżeń, że nie znam się na przeprowadzeniu operacji i że jestem gotowy przyjąć w tym zakresie każdą sugestię.
Jeśli jednak do pewnych spraw mam zastrzeżenia, nie będę milczał.
Nie oczekujcie dokładnego wyjaśniania, jak dane sprawy wyglądają i jak działają. George Lukas nie pisał, jak działa miecz świetlny.
Proszę, nie ciągnijcie dalej tego typu demagogii, bo robi się offtop.
Wstawiając tu ten tekst oczekiwałem porad na temat pisania: czy dialogi są dobrze zapisywane, czy są odpowiedniej długości, czy opisów jest za mało, a może za dużo, poprawność stylistyczną.

10
Pierwszą poradą jest to, żeby wypadać realistycznie w tekście. Ja ostatnio smażyłem tekst militarno-fantastyczny, dziejący się w niedalekiej przyszłości. Mogłem sobie pisać, że bohaterowie strzelali z karabinu, a nad głową zahuczał helikopter. Ale poświęciłem kilka dni na google i wiki (tylko tyle) i mogłem wrzucić kilka (naście) nazw i szczegółów, które podwyższyły wiarygodność tekstu. Lucas nie musiał tłumaczyć, jak działa miecz świetlny, wszyscy widzieliśmy to w filmie. Ale np. Herbert (wiem, wiem) miał milion informacji o Diunie. To nie jest off top, to po prostu moja sugestia odnośnie treści Twojego opowiadania.
Co do tekstu i strony technicznej - wkrótce się wypowiem.
Pozdrawiam, Toms
"Prawda rzadko bywa czysta, a nigdy nie jest prosta."

11
stugramp pisze:Samochód bez problemu zatrzymał się przed zabłąkanym przechodniem.
Twój bohater jedzie przez miasto, więc trudno uznać, że ktoś, kto akurat przechodzi przez jezdnię, choćby to było nocą, jest "zabłąkany". Raczej nieostrożny.
stugramp pisze:Spojrzał przez przednią szybę na przygarbionego mężczyznę
stugramp pisze:wjechał na teren zakładu. Drogą dojazdową dojechał pod samo wejście ogromnego budynku.
stugramp pisze:Wysiedli i ruszyli korytarzem, kontynuując rozmowę.
W całym opowiadaniu bardzo szczegółowo opisujesz najrozmaitsze czynności, często bez najmniejszego znaczenia, jak chociażby kolejne etapy uruchomiania samochodu, który działa bez zarzutu. Skoro to taka Twoja maniera, to niech tam. Czasem jednak tych detali jest trochę za dużo. To, czy ktoś spojrzał przez przednią szybę, czy przez boczną, albo że dojechał drogą dojazdową (a jak miałby inaczej?) to naprawdę szczegóły, które można sobie darować. Podobnie jak informację, że kontynuowali rozmowę, skoro w następnym zdaniu rozpoczynasz dialog.
stugramp pisze:W razie czego, służę pomocą – odparł profesor i uśmiechnął się z przekąsem.
Z przekąsem raczej się mówi, do uśmiechu bardziej pasowałoby określenie ironicznie, złośliwie czy podobnie.

No cóż, nie kupuję tej fabuły. Za dużo w niej mielizn. Dwaj studenci, którzy nocą swobodnie buszują po instytucie? Czysta fantastyka, lecz nie SF. Rzeczywistość takich placówek wygląda inaczej: lista pracowników dyżurnych, oddawanie kluczy o określonej porze, kontrole strażników - szereg procedur, obejmujących pracowników. Studenci-praktykanci pracownikami nie są, ich zakres samodzielności jest żaden.
Wyjmowanie hibernata z puszki? Takiego "sarkofagu" nie da się łatwo otworzyć, a wyjęcie zawartości musi być poprzedzone odpompowaniem substancji, w jakiej hibernatus został umieszczony. (Wypytywałam o to kogoś, kto zajmuje się fizyką niskich temperatur. Przykro mi, ale przejście od -190 stopni do temperatury pokojowej nie odbywa się bezproblemowo. Takie niekontrolowane zetknięcie się zmrożonego ciała z atmosferą skutkowałoby nieodwracalnym zniszczeniem tkanek na całej powierzchni. To nie przypomina rozmrażania mięsiwa w zamrażarce). To jest długotrwały proces, związany z całym systemem zabezpieczeń. Rozumiem, że student może być ciekawy, a do tego durny, lecz złożoność całej procedury stanowi skuteczną barierę dla pochopnych czynów.
Fałszowanie dokumentacji hibernatusa? Owszem, profesor może mieć do niej nieograniczony dostęp, ale student-praktykant? Tak swobodnie zmienia zapisy w dokumentach?

W całej tej części brak mi czegoś, co nazwałabym znajomością procedur. I nie ma tu nic do rzeczy fakt, że akcja rozgrywa się w przyszłości.

Piszesz sprawnie, lecz w długim wprowadzeniu najwięcej uwagi poświęcasz sprawom mało istotnym, natomiast właściwy temat opowiadania traktujesz cokolwiek "po łebkach", prześlizgując się po nim. T sprawia, że całości brak napięcia.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

12
Dzięki za ten dogłębny komentarz. Chyba będę musiał przerobić tych studentów na normalnych pracowników :)
Z tym odmrażaniem - dziękuję za informację. Jeszcze nie wiem, jak je wykorzystać, bo burzą całą koncepcję :( ale coś wymyślę.
Wersja 'alfa' była krótsza (bo w zamyśle miała to być miniatura z ciekawą puentą), ale po namowie znajomych przerabiam na kilka rozdziałów opowiadania. Jak widać, wymaga to więcej przeróbek, niż się spodziewałem.

13
W opisanej sytuacji lepszym bohaterem byłby młody pracownik - doktorant, bo taki różne uprawnienia już ma, a pomysły dość nieoczekiwane i odległe od obowiązujących standardów też może mieć, do tego połączone z chęcią (i umiejętnością!) przeprowadzenia rozmaitych eksperymentów. A że w trakcie eksperymentowania coś nie wyjdzie? Trudno, ryzyko zawodowe. :) Problemem jest więc tylko to, co zrobić, żeby rzeczony hibernatus stracił nogę, a nie skórę na całym ciele.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

14
Generalnie zgadzam się z Rubią. I jak tu być oryginalnym?
Najpierw bardzo szczegółowo opisujesz, co bohater robi, czym jedzie, kogo niemal nie rozjeżdża itp. a potem cała intryga zajmuje Ci mniejszą część tekstu.
Drugim problemem jest dla mnie brak jakiegokolwiek rozbudowania sylwetki bohatera. Wiem, że to tylko 4 strony tekstu, lecz za mało rysów charakterologicznych, żeby cokolwiek o nim powiedzieć.
W temacie medycznych zawiłości napisałem wcześniej i nie będę kontynuował off-topu :-)

Pisanie Ci idzie całkiem sprawnie, teraz trzeba tylko szukać tego, co najtrudniejsze - pomysłów :-)

Pozdrawiam, toms007
"Prawda rzadko bywa czysta, a nigdy nie jest prosta."

15
Przedyskutowano już tekst w tę i nazad, więc tylko kilka uwag:
stugramp pisze: – Dzień dobry, panie profesorze. Co dziś mamy ciekawego? – Stefan, z rękami podniesionymi do góry, stanął po jednej stronie stołu operacyjnego, a profesor po drugiej stronie. Cały zespół na swoich miejscach: instrumentariusz, anestezjolog, pielęgniarka, no i dwóch chirurgów.
z rękami podniesionymi do góry - skojarzenie z policją i aresztowaniem. Dla mnie lepiej i bez skojarzeń by brzmiało, gdybyś napisał, że trzymał dłonie/ramiona w górze. Choć nie wiem, czy ten szczegół w ogóle jest mi potrzebny dla zrozumienia okoliczności.

"po jednej stronie stołu operacyjnego, a profesor po drugiej stronie" - są jeszcze dwie strony stołu. Może kogoś do nich przypiszemy.:) Może: Stefan i profesor stali po przeciwnych stronach stołu operacyjnego i przyglądali się leżącemu przed nimi hibernatusowi.

"Cały zespół na swoich miejscach: instrumentariusz, anestezjolog, pielęgniarka, no i dwóch chirurgów." Brak tu orzeczenia. Napisałeś to by wyliczyć osoby obecne podczas operacji? Ale po co? Gdybyś dodał, że wszyscy byli, więc rozpoczęto operację, to by miało sens, a tak to sztuka dla sztuki.
stugramp pisze:Dziesięcioletni Peugeot 407 /.../ Wsiadł do środka, włożył kluczyk do stacyjki i przekręcił. Odpalił na pyknięcie. Wbił pierwszy bieg i wyjechał przez bramę na opustoszałą ulicę. Wejście na wysokie obroty, zmiana biegu i pedał wciśnięty do oporu. Ostre hamowanie przed skrzyżowaniem, redukcja, zakręt w prawo i znowu gaz do dechy.
Powyższy opis jest tak drobiazgowy, jakby stanowił instrukcję dla kursantów na L. Czy on naprawdę jest potrzebny?

W ogóle nie przemawia do mnie zakończenie. Wydaje mi się takie sztuczne. Rozumiem, że czasami ludziom zdarzają się takie dziwne przypadki pt. "Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie", ale w twoim opowiadaniu wszystko dzieje się za szybko, za łopatologicznie. Powinieneś rozwinąć je o opisy kilku koszmarów związanych z oszustwem, jakimś problemem podczas operacji... Po prostu ta historia wydaje mi się mocno uproszczona. To raczej taki szkic fabuły do rozwinięcia. Porównaj pierwszą i ostatnią część, a przyznasz mi rację.

Pozdrawiam.
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”