Młody mężczyzna zakręcił w końcu wodę i wyszedł z kabiny prysznicowej. Zanim zaczął się wycierać ręcznikiem, spojrzał na swoje odbicie w dużym lustrze nad zlewem. Z zadowoleniem ocenił swój wygląd i wyposażenie. Uśmiechnął się nawet, jakby chciał powiedzieć: „Witaj, ciasteczko”.
Ubrany jedynie w slipy wszedł do pokoju. Podszedł do okna, by je zamknąć.
– Wystarczy tego wietrzenia – burknął pod nosem.
Usiadł na łóżku i wziął do ręki pilota. Zaczął przeskakiwać z kanału na kanał, szukając interesującego go programu. W końcu natrafił na coś, co sprawiło, że odłożył pilota i sięgnął po butelkę z piwem. Pociągnął kilka łyków, opróżniając ją do końca.
– Cholera, mogłem kupić dwie – powiedział poirytowany.
Zrezygnowany wsunął się pod kołdrę i kontynuował oglądanie programu na leżąco. Lubił zasypiać przy włączonym telewizorze, ale dziś nie było mu to dane. Leżący obok pilota telefon komórkowy zaczął drżeć, a po chwili rozpoczął wygrywać „Marsz pogrzebowy” Szopena. Taki właśnie utwór ustawił sobie jako dzwonek, gdy ktoś dzwonił do niego z pracy. Powolnym ruchem sięgnął po komórkę i odebrał połączenie.
– Słucham – rzekł spokojnie.
– Stefan, przyjedź do pracy. Potrzebuję twojej pomocy – usłyszał w słuchawce.
– Chyba cię pogięło, stary. O co chodzi? – zapytał lekko zdenerwowany.
– To nie jest rozmowa na telefon. Mam duuuży problem. – Celowo przeciągnął ten wyraz, by podkreślić powagę sytuacji. Ton jego głosu również wskazywał, że nie żartuje.
– Coś ty tam zrobił?! – powiedział Stefan przez zaciśnięte zęby.
– Błagam. Przyjedziesz?
– Hmm... Mogę przyjechać najszybciej za... pół godziny – stwierdził z ociąganiem i zakończył połączenie, nie czekając na reakcję rozmówcy.
Stał przez chwilę z telefonem w ręku. W końcu rzucił go na łóżko i zaczął się ubierać. Wysłużone, ale wciąż w dobrym stanie, dżinsy, koszula i sztruksowa marynarka. Komórka w kieszeń, klucze do ręki. Zatrzasnął drzwi i zszedł szybko po schodach na tył budynku, gdzie stał jego samochód. Dziesięcioletni Peugeot 407 wciąż dobrze się prezentował. Czerwone nadwozie i aluminiowe, siedmioramienne felgi. Dostał go w prezencie od rodziców, gdy zdał na studia. Teraz był na trzecim roku medycyny i większość czasu spędzał na stażu w miejscowym instytucie. Wsiadł do środka, włożył kluczyk do stacyjki i przekręcił. Odpalił na pyknięcie. Wbił pierwszy bieg i wyjechał przez bramę na opustoszałą ulicę. Wejście na wysokie obroty, zmiana biegu i pedał wciśnięty do oporu. Ostre hamowanie przed skrzyżowaniem, redukcja, zakręt w prawo i znowu gaz do dechy. Miał już jakieś osiem dych na liczniku, gdy dostrzegł coś na drodze. Nie było czasu się zastanawiać – ciało zadziałało intuicyjnie. Pomimo gwałtownie wciśniętego hamulca koła się nie zablokowały, powodując charakterystyczny pisk opon – ABS zadziałało prawidłowo. Samochód bez problemu zatrzymał się przed zabłąkanym przechodniem.
Stefan przez moment dochodził do siebie. Spojrzał przez przednią szybę na przygarbionego mężczyznę pchającego przed sobą sklepowy wózek. W koszu nie było jednak żadnych zakupów tylko jakieś śmieci. „Cholerny kloszard” – pomyślał. Otworzył boczną szybę.
– Ty debilu, jak chodzisz! – wrzasnął na bezdomnego. Ten jednak spokojnym ruchem uniósł w jego stronę prawą dłoń i pokazał środkowy palec.
– Wal się! – usłyszał w odpowiedzi. – Pirat drogowy. – Gość po tych słowach spokojnie wszedł na chodnik i znikł w ciemnościach.
– Zabić gnoja to za mało – powiedział do siebie Stefan. – Dawca organów, psia mać.
Zamknął okno i ruszył z piskiem opon. Jeszcze dwa skrzyżowania i dotarł pod bramę, nad którą widniał dumny napis: Instytut Kriogeniki i Hibernacji w Sosnowcu. Zatrzymał się przy budce strażnika, zgasił silnik i wyszedł z samochodu. Zbliżył się do małego okienka, w którym pokazała się głowa pracownika ochrony.
– Słucham, o co chodzi? – zapytał ochroniarz. Stefan wyjął swój identyfikator i podsunął mu pod nos. – Ach tak, jasne. Co to, nocny dyżur się trafił?
– Szkoda gadać – odpowiedział wymijająco Stefan. Strażnik machnął tylko ręką i uruchomił silnik otwierający bramę. Stefan wsiadł więc do samochodu i wjechał na teren zakładu. Drogą dojazdową dojechał pod samo wejście ogromnego budynku. Za przeszklonymi drzwiami czekał już na niego Karol – przyczyna całego zamieszania, student drugiego roku chirurgii plastycznej.
– Dzięki, że przyjechałeś – przywitał go w progu.
– No, też się cieszę – odpowiedział ironicznie Stefan. – Może wreszcie mi powiesz, o co chodzi?
– Miałem mały wypadek – odpowiedział Karol, prowadząc przyjaciela do windy. – Przenosiłem sarkofagi z hibernatami* i jeden się uszkodził...
– Tak, sam się uszkodził – przerwał mu Stefan, wsiadając do windy. Wcisnął guzik z napisem „-1” i w milczeniu zjechali o jedną kondygnację niżej. Wysiedli i ruszyli korytarzem, kontynuując rozmowę.
– Sarkofagi są raczej odporne na uszkodzenia – stwierdził Stefan.
– Źle się wyraziłem... Hibernat uległ uszkodzeniu, bo... go wyjąłem z tej puszki.
Stefan zatrzymał się na chwilę i spojrzał na przyjaciela.
– Co zrobiłeś? Chyba ci całkiem odbiło.
– Chciałem tylko zobaczyć, jak wygląda, ale szczypce chwytaka... – Karol zaczął machać rękami, próbując pokazać na migi całą sytuację. Na szczęście dotarli właśnie do laboratorium i weszli do środka. Stefan stanął osłupiały. Na środku pomieszczenia na podłodze leżał lodowy blok, a jakiś metr dalej jego mniejszy kawałek. Obok leżała gruba rura dmuchająca mroźnym powietrzem. – Trochę się odłamało – dokończył relację Karol.
– Widzę. – Mężczyzna podszedł bliżej, by obejrzeć dokładniej zaistniałe szkody. W odłupanej części bez problemu dostrzegł kawałek nogi.
– Może da się to jakoś skleić? – zaproponował Karol.
– No pewnie – odpowiedział mu Stefan z ironią w głosie. – Posmaruj obie części klejem fibrynowym, ściśnij oba elementy na dziesięć sekund i gotowe. – Spojrzał na przyjaciela. – Ty debilu, przecież kości się nie zrosną, tkanki nie zregenerują, bo to bryła lodu! – wrzasnął. – Myślisz, że nikt nie zauważy, jak po odmrożeniu noga mu odpadnie?
– Ale...
– W ogóle się nie odzywaj. Muszę pomyśleć. – Zapadło milczenie. Stefan zaczął chodzić po pomieszczeniu, oglądając wszystko badawczym wzrokiem. – Mam – powiedział w końcu. – Pakuj go z powrotem do puszki.
– Wszystko?
– Nie, nogę weź sobie na pamiątkę – odparł drwiąco. – Jasne, że wszystko i nie pytaj głupio, tylko rób, co ci mówię.
Karol zajął się zapakowywaniem hibernata do sarkofagu. Stefan tymczasem usiadł przy komputerze i zaczął przeglądać elektroniczne dokumenty. Wpisywał coś za pomocą klawiatury.
– Co robisz? – zapytał Karol, odstawiwszy sarkofag do lodówki na jego miejsce.
– Zmieniam wpisy w karcie twojego nieszczęsnego eksponatu. – W jednej z rubryk wprowadził zapis: „Błąd podczas hibernacji – eksponat 2376 uszkodzony”. W dodatkowym okienku opisał krótko owe uszkodzenia.
– I nikt tego nie zauważy?
– Zauważy, jeśli będzie szukać.
Pięć minut później obaj wracali windą na parter. Karol niemal podskakiwał z radości, ale Stefanowi nie udzielił się jego entuzjazm. Miał dosyć ciągłego wyciągania z tarapatów swojego przyjaciela.
– Ostatni raz ci pomogłem, pamiętaj. Ciągle są z tobą jakieś problemy.
– No dobra. Obiecuję, że to się więcej nie powtórzy. – Karol zrobił skruszoną minę.
– Nie, to ja ci obiecuję, że więcej nie będę nadstawiał za ciebie karku.
***
Sześć lat później.Instytut Kriogeniki i Hibernacji w Sosnowcu.
Upał dawał się we znaki wszystkim. Od miesiąca nie spadła ani jedna kropla deszczu. Ale trudno było spodziewać się opadów, skoro na niebie nie było żadnej, choćby najmniejszej chmurki. Noc również nie przynosiła ulgi z temperaturami powyżej dwudziestu dwóch stopni, a świt zwiastował jedynie kolejny dzień zlany potem. Stefan cieszył się, gdy przekraczał próg instytutu – w odróżnieniu od wynajmowanego mieszkania tu była klimatyzacja. Jednak tego dnia przeczuwał, że wydarzy się coś złego. Ta myśl nie dawała mu spokoju i nie pozwalała rozkoszować się przyjemnych chłodem. Niepewnym krokiem, w białym kitlu wszedł na oddział operacyjny.
– Witam pana doktora. Jak tam, gotowy do przeprowadzenia zabiegu?
– Dzień dobry, panie profesorze. Co dziś mamy ciekawego? – Stefan, z rękami podniesionymi do góry, stanął po jednej stronie stołu operacyjnego, a profesor po drugiej stronie. Cały zespół na swoich miejscach: instrumentariusz, anestezjolog, pielęgniarka, no i dwóch chirurgów.
– Eksponat 2376. – Stefana przeszył prąd. W ciągu jednej sekundy przeleciały mu w umyśle wszystkie obrazy sprzed sześciu lat. „Toż to jest ten gostek, którego wtedy uszkodził Karol”, pomyślał. – Rekonstrukcja lewej nogi jedenaście centymetrów powyżej kolana. – Głos profesora wyrwał go z zamyślenia. – Miesiąc temu ze szpiku zostały pobrane komórki macierzyste hemopoezy i wytworzono niezbędny zapas tkanki, aby połączyć kończynę z tułowiem. – Profesor podał mu dokumentację. – Pacjent jest w śpiączce farmakologicznej. Od czego zaczniemy?
– Połączymy śrubami kości. Później zestawimy naczynia krwionośne. Na końcu mięśnie, ścięgna, połączenia nerwowe – powiedział Stefan.
– Bardzo dobrze. Która to pana samodzielna operacja?
– Szósta, a z panem profesorem druga.
– Da pan sobie radę. W razie czego, służę pomocą – odparł profesor i uśmiechnął się z przekąsem.
Zabieg trwał trzy godziny. Wszystko zostało spięte, związane i zszyte. Oczywistym jednak było, że będzie paskudna blizna. Tym jednak zajmie się oddział chirurgii plastycznej i po wszystkim, czyli jakichś pięciu miesiącach, noga wróci do pełnej sprawności, a po operacji nie będzie najmniejszego śladu.
Stefan zdjął zakrwawione rękawiczki i wyrzucił do kosza na odpadki medyczne.
– Świetnie się pan spisał – pochwalił go profesor. – Asystowanie przy pańskich zabiegach to czysta formalność.
***
Ambulans po drugiej stronie miasta.– Wieziemy rannego w wypadku drogowym – mówił jeden z sanitariuszy przez radionadajnik. – Do którego szpitala mamy jechać?
– Jakie obrażenia?
– Nieprzytomny, ale stabilny. Rana cięta prawego ramienia i zmiażdżona lewa stopa. Nie da się jej uratować. Trzeba będzie amputować. Pacjent to Karol Brzeski, lekarz chirurgii plastycznej.
– Wieź go do Świętej Barbary. Powiadomię ich, by przygotowali się do operacji.
Odwiesił mikrofon i złapał obiema rękami kierownicę. Dźwięk koguta torował mu drogę przez zakorkowane miasto. Ratownik siedzący z tyłu zajmował się poszkodowanym – zmieniał opatrunek na ramieniu pacjenta i podłączał kroplówkę.
– Uwaga, zakręt w lewo! – krzyknął kierowca, ostrzegając swego kolegę. Ten złapał się poręczy, a karetka przechyliła się lekko na prawy bok. Po chwili jednak ambulans znów jechał prosto, więc wszystko wróciło do normy. Jeszcze kilka skrzyżowań i podjechali pod izbę przyjęć.
***
Stefan stał przy łóżku swego przyjaciela. Rana na ramieniu nie była zbyt groźna – wystarczyło raptem dwanaście szwów. Gorzej z nogą. Odcięto ją w połowie kości piszczelowej i założono na kikut metalowy cylinder, z którego wychodziły różnobarwne kable. To urządzenie miało za zadanie utrzymywać ranę w należytej czystości, nie dopuszczając do zarastania się. Podtrzymanie tkanek w ciągłej aktywności zapewniało później łatwiejszą implantację sklonowanej kończyny.– Popatrz, na co mi przyszło. – Karol wskazał na nogę. – Wystarczył moment nieuwagi i... pół roku wyrwane z życiorysu.
– Jak nie chcesz czekać, daj się zamrozić – odpowiedział z ironią. – Wtedy szybko zleci.
– Ha, ha, ha. Bardzo śmieszne – odburknął Karol.
– Tak przy okazji zamrażania... Pamiętasz przypadek 2376? – Było to raczej retoryczne pytanie. Ten numer długo śnił się im obu po nocach. – Wyobraź sobie, że dziś go operowałem... Co za ironia losu – ty gościowi odrąbałeś nogę, dzisiaj tobie odrąbali.
– Widzę, że się dobrze bawisz.
– To karma, chłopie.
– W takim razie przyznasz, że spłaciłem losowi swój dług. – Obaj zaczęli się śmiać, ale już po chwili zapadła cisza. Po kilkunastu sekundach Karol w końcu powiedział:
– Dziękuję, że mi wtedy pomogłeś.
– Nie ma sprawy.
[hr]
* hibernat – organizm w stanie hibernacji; w tym przypadku organizm ludzki.