Pan w czarnym płaszczu.

1
Jakiś czas temu wygrażałem się, że zamieszczę nowe opowiadanko.

Jako, że nie zwykłem rzucać słów na wiatr...

No, dobra, bez zbędnych ceregieli.

Wiem, że tekst wydaje się wam być straszliwie długi. Dlatego też jest podzielony na rozdziały. Będziecie mogli sobie "porcjować" tę mękę wedle uznania.

Nie chciałem umieszczać pracy w odcinkach, bo moim zdaniem psuje to cały efekt. Mam nadzieję, że ktoś się jednak nie wystraszy :P.

życzę najwytrwalszym miłej lektury. I z góry dziękuje za poświęcony czas.

---------------------------------------------------------------------------------------------------



Pan w czarnym płaszczu





Rozdział I

Powrót ze szkoły




Im bardziej lekcja zbliża się do końca, tym częściej oglądana jest twarz zegarka i tym mniejsze zmiany zachodzą w jej wyglądzie. To ciekawe zjawisko dotyka wszystkich uczniów, bez wyjątków. Nasila się, i to znacznie, jeśli zachodzi na ostatniej lekcji danego dnia. Jego intensywność zależy również od pory roku. Może nie aż w tak dużym stopniu, ale zawsze. Kiedy w grę wchodzą pierwsze dni czerwca, każdy chce maksymalnie skrócić swój pobyt w szkole. Zwłaszcza, gdy pogoda wyciąga, zahipnotyzowanych jej urokiem ludzi, na zewnątrz.

Każde zerknięcie na zegarek, od którego ciężko było się powstrzymać, zdawało się odsuwać upragniony dzwonek w nieskończoność, przedłużając mękę do granic możliwości.

Wreszcie rozwrzeszczały się, porozwieszane co kilka metrów na ścianach korytarzy szkolnych, mechanizmy. Te same, które czterdzieści pięć minut temu, zburzyły idealny ład przerwy i zawołały wszystkich na zajęcia.

Zebrani w klasie równocześnie zamilkli. Niektórzy rozpogodzili się, jak przy niespodziewanym spotkaniu dawno niewidzianego przyjaciela, inni odetchnęli z ulgą jakby do tej pory wstrzymywali oddechy w trwodze przed czymś straszniejszym niż śmierć.

Szmer, pakujących w pośpiechu swe rzeczy chłopców, zagłuszył słowa nauczycielki. Nikt nie zwrócił uwagi, jak wychowawczyni mówiła im „do widzenia”, choć tak bardzo czekali na ten moment.

Pomieszczenie opustoszało w ciągu kilkudziesięciu sekund. Wielokrotnie szybciej niż się zapełniło trzy kwadranse wcześniej. Ostatni z wychodzących uczniów, trzasnął za sobą drzwiami. Zapewne z pośpiechu. Szkoda przecież czasu na kulturę.

Nauczycielka westchnęła cichutko. Szczęściarze – pomyślała. Dla niej ten dzień dopiero się zaczynał. Usiadła przy biurku i czekała na nadejście kolejnej chmary małych demonów.



Potok nastolatków wypłynął głównym wejściem, obok którego stał herb Zespołu Szkół Zawodowych Nr 1. Zazwyczaj wychodzili tylnym, bo w tamtej części szkoły znajdowała się szatnia, lecz od kilku dni panowała tak piękna pogoda, że nikt nawet nie myślał o zabieraniu ze sobą kurtki.

Andrzej Silniak, nazywany przez kolegów Silnym, już tu żegnał się z niektórymi ze znajomych, gdyż ich drogi rozchodziły się tuż za szkolną bramą. Wymienili ostatnie zdania i życzyli sobie nawzajem miłego dnia. Nagle Andrzej poczuł jak ktoś, przechodzący obok, trącił go w ramię. Nie był to zwykły przypadek. To miało zaboleć i zabolało. Od razu domyślił się, czyja to może być sprawka. Odwrócił się i zobaczył oddalającą się sylwetkę Karola Tukowskiego.

Ogarnięty gniewem, ruszył w jego kierunku, lecz nim zdarzył zrobić drugi krok, czyjaś ręka złapała go za bark.

- Daj spokój, Silny. Nie warto – to był jeden z dwóch jego najlepszych kumpli, Luka, czyli łukasz Jankowski.

- Racja. Po co robić dym z powodu szturchnięcia? – dodał drugi z przyjaciół, Janusz Kamiński.

- Kiedyś mu się uzbiera – odparł, nie spuszczając natręta z oczu.

- Lepiej zaczekaj aż naprawdę coś przeskrobie. Inaczej dyrektor urwie ci głowę. Wiesz, jaki jest cięty na bójki, nawet te poza szkołą – Janusz, jak zwykle, miał rację. Przez to, że był małomówny, sprawiał wrażenie nieporadnego, ale drzemała w nim wielka siła i mądrość.

Stali tak jeszcze przez chwilę, czekając aż atmosfera troszkę się rozrzedzi. Tukan to łobuz z prawdziwego zdarzenia. Nie miał przyjaciół. Zawsze chodził dumny, zuchwale spoglądając na innych. Rozpowiadał o swoich znajomościach w świecie przestępczym. Chwalił się dobrymi stosunkami z osobami, które uważano za członków czegoś w rodzaju ostrołęckiej mafii. Nikt do końca nie chciał mu wierzyć, ale lepiej było uważać. Z takimi jak on nigdy nic nie wiadomo.

Andrzeja, na swoją ulubiona ofiarę, wybrał już w podstawówce. Wtedy jego represje wyglądały podobnie. Nazywał go Siniakiem i często takowe mu nabijał. Wtedy jednak sytuacja była nieco inna. Tukan, już jako mały chłopiec, był silniejszy i znacznie większy od swych rówieśników. W przeciwieństwie do Silnego, który do niedawna, wbrew ksywce, był słaby i chorowity. Jednak w życiu każdego chłopaka nadchodzi taki moment, że staje się on młodym mężczyzną. Andrzej miał to już za sobą i teraz różnica między nim a Karolem była już niemal niedostrzegalna.

Po kilku chwilach, napięcie zaczęło opadać.

- Dobra. To my spadamy. Tymczasem, stary. – powiedział Luka i wyciągnął rękę.

- No, tymczasem. Do jutra. – odpowiedział i uścisnął dłoń kolegi.

Janusz, nic nie mówiąc podał rękę. Zawsze tak robił. Czasem, tak jak tym razem, serdecznie uśmiechał się do żegnanego. Wraz z łukaszem ruszyli śladem Tukana, nie po to, by się mścić, lecz dlatego, że wszyscy trzej mieszkali na tym samym osiedlu.

Silny mieszkał w innej części miasta i do szkoły musiał jeździć autobusem. Ostatni raz spojrzał na oddalających się kumpli, po czym poszedł swoją drogą, na przystanek.



W takie dni, jak ten, nawet Ostrołęka wygląda pięknie. Słońce świeci jakby mocniej, niż zazwyczaj, a liście drzew i trawa zdają się być zieleńsze. Niemal wszyscy przechodnie ubrali krótkie bluzki, pozwalając swym ciałom chłonąć jak najwięcej promieni. Dziewczyny odsłoniły nieco więcej swych tajemnic. Głębokie dekolty i płaskie, nagie brzuchy przykuwały wzrok i cieszyły swym widokiem bardziej, niż w inne dni.

świat przybrał radosne barwy, zapowiadając nieuchronne zbliżanie się lata.

Andrzej przeszedł kilkanaście kroków wzdłuż ogrodzenia szkoły, po czym przedostał się na drugą stronę ulicy 11 Listopada i skręcił w lewo.

Wprawdzie przy szkole znajdował się przystanek, ale rzadko zdarzało się, by to właśnie na nim czekał na autobus. Tym bardziej, gdy dzień był taki śliczny. Aż chciało się zażyć odrobiny spaceru, choćby po to, by popatrzeć na okolicę, dziewczyny, przyrodę albo dziewczyny.

Dostanie się w pobliże przystanku zajęło kilka minut. W tym czasie, Silny przemierzał zalane słońcem chodniki, które, tu i ówdzie, upstrzone były cieniami drzew i budynków. Na jednej z takich chłodnych wysp, na tym morzu upału, siedział sobie maleńki york. Na głowie miał czerwoną kokardkę, a drugi koniec cieniutkiej smyczy uwiązany był do barierki przy schodach prowadzących do sklepu. Na widok Andrzeja zerwał się na równe nogi, zaczął wściekle szczekać i szarpać się ze smyczą. Stawał przy tym na tylnych nogach, jeszcze bardziej uwydatniając swoją śmieszność.

Kiedy padło na niego spojrzenie zielonych oczu intruza, speszył się, zapiszczał i skulił przy schodach, jakby czegoś się wystraszył. No proszę – pomyślał Silny – Gdzie się podziała twoja waleczność?

Uśmiechnął się do stworzenia i ruszył dalej.

Znalazłszy się na ulicy Bogusławskiego, dojrzał w oddali przystanek, a wokół niego gromadkę ludzi. Stanął przed przejściem dla pieszych, czekając na zielone światło, gdy coś przykuło jego uwagę.

Kilkanaście metrów za przystankiem stał osobliwy jegomość. Swoim wyglądem odstawał od reszty ludzi, tak jak głaz leżący na polu. Pomimo upału, miał na sobie czarny, rozpięty płaszcz, a pod nim czarny garnitur, czarną koszulę i takiego też koloru krawat.

Patrzyli na siebie wzajemnie. Kiedy ludzie zaczęli przechodzić na drugą stronę, Andrzej podążył za nimi, ale nie odrywał wzroku od swojego obserwatora. Szedł, mijając tłumy, ale nie zwracał na nikogo uwagi.

Po jakimś czasie znalazł się na tyle blisko, by móc nieco dokładniej przyjrzeć się osobnikowi.

Był mniej więcej jego wzrostu. Miał kruczoczarne, gęste włosy, które lśniły i poddawały się delikatnym podmuchom wiatru. Był bardzo przystojny, ale żadna z kobiet nawet na niego nie zerknęła. Nikt na niego nie zwracał uwagi. Najdziwniejsze były jego oczy. Szare, niemal srebrne, sprawiały, że ich spojrzenie było zimne i przeszywające.

Silny coraz bardziej zbliżał się do jegomościa. Poły płaszcza zatrzepotały na wietrze. Na twarzy pana w czerni malował się delikatny uśmiech, niby serdeczny, ale jednak było w nim coś demonicznego, coś, co budziło niepokój.

Ostatnie minuty zdawały się płynąć jakby wolniej, a dźwięki były nieco przytłumione, jakby docierały zza ściany. Z odrętwienia wyrwał go pisk hamulców zatrzymującego się autobusu. Spojrzał na wyświetlacz. Linia numer sześć. Ta, którą zawsze wracał do domu. Spróbował odnaleźć tajemniczego jegomościa, ale nigdzie go nie było. Wsiadł więc do autobusu, nie świadom tego, że ten nadjechał w samą porę.



Rozdział II

Pan w czarnym płaszczu




Czuł, że się zbliża. Serce zabiło mu szybciej na myśl o spotkaniu z Szóstym. Powoli zaczynał nabierać pewności, że zwycięstwo jest już po jego stronie, choć walka jeszcze się nie rozpoczęła.

Zza rogu wyłoniła się sylwetka tego, na którego czekał. Jego aura była czarna, jak smoła i znacznie większa, niż u wszystkich pozostałych. Idealny kandydat na moja prawą rękę – pomyślał.

Cały czas patrzył w oczy młodzieńca. Nie mógł się nacieszyć jego kondycją. Mimowolnie się uśmiechnął.

W końcu cię odnalazłem, chłopcze – szeptał w myślach – nawet nie wiesz, jakie plany z tobą wiążę.



Rozdział III

Natręt




Nazajutrz, już od rana, świeciło słońce i zapowiadał się kolejny piękny dzień.

Andrzej nieco zaspał i musiał przyspieszyć kroku by nie spóźnić się na autobus. Niemal biegnąc, przemierzał dobrze mu już znane ulice. Przy niektórych płotach rosły trawniczki, pieczołowicie przystrzyżone i ogrodzone maleńkimi płotkami. Na posesjach sąsiadów drzewa już dawno przestały kwitnąć, ale mimo to okolica i tak wyglądała bajecznie.

Będąc w połowie drogi, poczuł się nieswojo. Nabrał dziwnego przeczucia, że jest obserwowany. Odwrócił się, ale nikogo za nim nie było. Jeszcze szybciej popędził przed siebie.

W ostatniej chwili wpadł do autobusu i ciężko dysząc, stanął przy oknie po lewej stronie pojazdu. Rozejrzał się po wnętrzu, czy nie ma może kogoś znajomego, ale nikogo takiego nie zauważył, więc odwrócił się i przez zabrudzoną szybę spoglądał na mijany świat.

Na jednym z przystanków, znajdujących się po drugiej stronie ulicy, dostrzegł, spotkanego dzień wcześniej, jegomościa. Jego serce ogarnął chłód, a umysł opanował strach.

Mężczyzna, najzwyczajniej w świecie, stał pośród grupy ludzi. Ręce trzymał w kieszeniach płaszcza i odprowadzał wzrokiem autobus. A może patrzył na Andrzeja? Nie, to nie możliwe. Skąd miałby wiedzieć, że akurat teraz będzie jechał do szkoły?

Spróbował zrzucić wszystko na zmęczenie i stres, ale nie był w stanie siebie oszukać. Wiedział, że facet, którego widział, zarówno dzień wcześniej jak i przed chwilą, był tam naprawdę. Słuszność tego stwierdzenia przerażała go do szpiku kości.

Postanowił spróbować, na czas zajęć, zapomnieć o tych wydarzeniach.



Na lekcji historii, jak zwykle, usiadł pod oknem przy jednej z ostatnich ławek. Wykład o traktatach, jakie kolejno zawierano w czasie drugiej wojny światowej, nie należał do najciekawszych. Zmysły mimowolnie szukały jakiegoś bardziej interesującego obiektu.

Wcześniej czy później wzrok musiał paść na sceny rozgrywające się za oknem, na przechadzających się ludzi i przejeżdżające samochody. Szczególnym zainteresowaniem cieszyły się młode i piękne kobiety. Z okna na pierwszym piętrze można było zaglądać im za dekolty i podziwiać „kolana”.

Nie było kobiet ani innych ludzi. Nie było samochodów. Na ulicy, ciągnącej się po tej stronie, panowała całkowita pustka. Z małym tylko wyjątkiem.

W odległości około pięćdziesięciu metrów od budynku szkoły, stał mężczyzna ubrany cały na czarno. Mimo wysokiej temperatury, miał na sobie gruby płaszcz i zdawał się nic sobie nie robić z upału. Stał wyprostowany. Ręce wisiały mu wzdłuż tułowia. Stał tak i patrzył w jedno z okien, a mianowicie w to, z którego obserwował go Andrzej.

Chłopiec zbladł.

- Co jest, stary? – spytał Luka, który zwykle siedział z nim na historii.

- Nic – odparł nieco zakłopotany.

- źle wyglądasz. Nic ci nie jest?

- Wszystko w porządku. Nie przejmuj się – zmusił się do uśmiechu, ale miał wrażenie, że musiał on wyglądać niezwykle sztucznie.

Jedną z zalet przyjaciół jest to, że znają cię na tyle dobrze by wiedzieć, kiedy należy przestać drążyć temat. Pytania więc ucichły. Przynajmniej na razie.

Silny postanowił nie rozglądać się już więcej. Byle tylko nie widzieć tego natrętnego typa. Czego on się tak uczepił?

Kumple wprawdzie nie poruszali tematu jego dziwnego zachowania, ale wiedział, że są tym bardzo zmartwieni. Nie trudno było wyczytać to z ich twarzy.

W czasie drogi powrotnej głowę miał cały czas spuszczoną. Nie mógł nikogo zobaczyć, ale czuł na sobie dotyk czyjegoś spojrzenia. Drążył w nim maleńką dziurkę, która jeszcze długo miała mu nie dać o sobie zapomnieć.

Kiedy dotarł do domu, przywitał się z matką, wziął prysznic i nie zjadłszy nic położył się do łóżka. Po kilkunastu minutach otworzyły się drzwi do jego pokoju.

- Co jest? Czemu nic nie zjadłeś?

- Nie jestem głodny, mamo.

- A czemu leżysz w łóżku? źle się czujesz?

- Nie. Po prostu jestem zmęczony.

- Na pewno? Jesteś jakiś blady. Może dostałeś udaru?

- Nie. Nic mi nie jest. Już mówiłem. Jestem po prostu zmęczony. Chcę się wyspać.

- No dobrze. Gdyby jednak coś się działo...

- Wiem, wiem – przerwał jej, czym wywołał u niej uśmiech. Matka wyszła, cichutko zamykając za sobą drzwi.

Zaśnięcie nie było jednak takie proste. Chcąc nie chcąc, wielokrotnie analizował ostatnie wydarzenia. Nie potrafił zrozumieć źródła swego przerażenia. Zastanawiał się, czy może to być jeden z tych tajemniczych znajomych Tukana. Oni – pomyślał – o ile w ogóle istnieją, nie bawiliby się tak ze mną. Poza tym, żaden z nich nie ubierałby się tak, zwłaszcza w ten upał.

Niespodziewanie przypomniał sobie pewien szczegół, którego wolałby nie pamiętać. A może się mylił? Może po prostu go nie zauważył?

- Ten facet nie miał cienia – wyszeptał.

Ta myśl wywołała lawinę nowych domysłów, które doprowadziły do tego, że sen przyszedł dopiero późną nocą.



Rozdział IV

Sen




Otworzył oczy, ale zaraz je zamknął. Oślepił go czysty, biały blask. Stopniowo uchylał powieki by przyzwyczaić źrenice. Jasność sprawiała ból, tak jakby nigdy wcześniej nie oglądał niczego poza mrokiem. Czuł tysiące igieł, wbijających mu się w oczy.

Dopiero po jakimś czasie był w stanie rozejrzeć się po okolicy. To, co ujrzał, wywołało w nim szok. Dookoła panowała nicość. Wszędzie malowała się nieskończona jasność.

Stał na czymś, co było jakby podłogą, składającą się z blasku i bieli. Podobnie prezentowała się ta część, która powinna być niebem. Wszystko wyglądało jednakowo, zlewało się w jedną całość, ukrywając widnokrąg.

Na skutek ogromu tego „pomieszczenia” poczuła się przytłoczony. Oddech stał się nierówny, a serce zaczęło szybciej bić, jak zatrzaśniętej w windzie ofierze klaustrofobii.

Bezkresność zaczęła go ogłupiać. Panicznie rozglądał się wkoło, szukając jakiegoś przedmiotu, na którym mógłby spocząć jego wzrok. Obrócił się już dwa razy i dopiero za trzecim dostrzegł coś w oddali.

Czarny punkt. Zdawało mu się, że wcześniej go tam nie było. Trudno byłoby go przegapić wśród tej bieli. Nagle punkt zaczął rosnąć. A właściwie zbliżać się. I to z dużą prędkością. Z każdą sekundą nabierał coraz wyraźniejszych kształtów. W jednej chwili zatrzymał się. Dzieliło ich jakieś dziesięć metrów, choć w tych warunkach ciężko było określić odległość.

To był on. Stał tyłem. W tym samym czarnym płaszczu. Ręce miał z tyłu. Trzymał się prawą dłonią za lewy nadgarstek. Wyglądał niezwykle dostojnie i majestatycznie.

Nie drgną nawet odrobinkę, a mimo to, po chwili stał już twarzą w twarz z Silnym i spoglądał mu głęboko w oczy. Przechylił głowę nieco w lewo i delikatnie się uśmiechnął. Tak jak wtedy na przystanku. Równie serdecznie i równie demonicznie.

Choć nie poruszył ustami, tylko cały czas się uśmiechał, w białej nieskończoności dał się słyszeć jego dźwięczny głos:

- W końcu cię odnalazłem, chłopcze.



Rozdział V

Cisza przed burzą




Zerwał się do pozycji siedzącej. Z wybałuszonymi ze strachu oczami, patrzył w ciemność i z trudem łapał powietrze. Na początku nie był w stanie przypomnieć sobie, co mu się śniło, ale wkrótce wszystko zaczęło się rozjaśniać.

Rozejrzał się po pokoju. Dostrzegł tylko zarysy mebli i jaśniejszą plamę okna. Zauważył, że prześcieradło, poduszka i kołdra, tam gdzie się stykały z ciałem, były kompletnie mokre od potu. Dotknął swojej skóry. Była wilgotna i chłodna.

Pozbierał myśli i miejsce strachu zajęła wściekłość.

O nie, przyjacielu – pomyślał – Tak to my się nie będziemy bawić.

Postanowił, że tego dnia wyjaśni wszystko. Zerknął na zegarek, była druga. Odwrócił poduszkę mokrą stroną na dół i położył się obok miejsca, w którym leżał do taj pory.

Zasnął znacznie szybciej, niż ostatnio. Obudził go dopiero budzik, który oznajmił, że już pora rozpocząć nowy dzień.



Silny, mając opracowany plan działania, poczuł się znacznie lepiej. Nabrał apetytu, dzięki czemu zjadł ogromne śniadanie. Był piekielnie głodny. Poprzedniego dnia nie był w stanie niczego przełknąć, w skutek czego ominął obiad i kolację.

Nie był radosny jak zwykle, ale pełen energii i determinacji do działania. Postanowił, że dorwie tego natręta i wyjaśni wszystko raz na zawsze.

żwawym krokiem popędził do autobusu. Całą drogę, zarówno na przystanek jak i do szkoły, rozglądał się i bacznie obserwował okolicę. Szukał swojego prześladowcy. Teraz on był myśliwym, bestią.

Ta myśl, podobnie jak gniew, który się w nim zrodził ostatniej nocy, dodawała mu siły i odwagi.

Ale pana w czerni nigdzie nie było. Ani na przystankach, ani na chodnikach. Nigdzie. Z początku Andrzej poczuł się oszukany, wystrychnięty na dudka. Irytowało go to, że jegomość gdzieś się skrył i nie zamierzał ujawnić. Po jakimś czasie doszedł jednak do wniosku, że może to być dobry znak. Może przez ostatnich kilka dni był przemęczony i to wszystko było jedynie kreacją jego robaczywej wyobraźni? Koleś zniknął, bo nigdy nie istniał, a więc już nigdy się nie pojawi. Tak byłoby najlepiej.

Taka opcja była na tyle wygodna i piękna, że nie zastanawiał się już dłużej nad jej słusznością i przyjął ją za fakt. Nieświadom swej pomyłki, uznał, że wszystko wróciło do normy, uspokoił się i w końcu rozluźnił.



Rozdział VI

Siódmy




Szedł, jak zawsze, tą samą drogą, mijając szare, betonowe kloce. Miedzy blokami rzadko bywało tak cicho, jak teraz. Zwykle, nawet po zmroku, dało się słyszeć jakieś rozmowy bądź inne podejrzane szmery. Teraz cisza była tak głęboka, że aż ogłuszająca.

Przemierzał chodnik, po którego obu stronach rosły gęste krzewy. Nie miał pojęcia, co to za rośliny i prawdę mówiąc, nic go to nie obchodziło. Tworzyły jakby alejkę z ogrodowego labiryntu, jakie kiedyś były modne na szlacheckich dworach.

Będąc w dwóch trzecich drogi do końca korytarza, poczuł za sobą czyjąś obecność. Uczucie to było tak silne, iż nie miał wątpliwości, że jest śledzony. Zatrzymał się. Był dumny, że udało mu się zorientować, co jest grane. Odwrócił się powoli. Nawet widok, jaki ujrzał, nie zdołał zmazać uśmiechu z jego twarzy. Zawsze chełpił się silną psychiką i niezależnie od tego, jak bardzo byłby zaskoczony, starał się tego nie okazywać. Tym razem było tak samo.

- Brawo - powiedział dziwnie ubrany nieznajomy - Udało ci się mnie przechytrzyć.

- Czego? – spytał szorstko Tukan.

- Jak zawsze bezpośredni. To właśnie w tobie lubię. Nie bawisz się w zbędną polemikę, tylko od razu walisz w nos - jegomość zachichotał pod nosem.

- Pytam, czego? - zaczął tracić cierpliwość.

- Szukam ludzi właśnie takich jak ty. Zastanów się, jakie masz szanse na osiągniecie sukcesu w tych realiach? – Chłopak z trudem ukrywał rosnące zainteresowanie. - Podpowiem ci, żadnych. A przynajmniej w pojedynkę.

- Do czego zmierzasz? I kim w ogóle jesteś?

- To, kim jestem, nie ma teraz znaczenia. Nawet lepiej by było, gdybym, przynajmniej na razie, pozostał dla ciebie anonimowy. A czego chcę? Chcę ci pomóc.

- Niby w czym? - z jego ust płynęła pogarda.

- Chciałbyś mieć pieniądze, władzę i tyle dup, ile dasz radę obrobić? Chciałbyś rządzić tym miastem i może kilkoma sąsiednimi? - W oczach chłopaka dostrzegł iskierkę ekscytacji. - Za kilka lat, będziesz to wszystko miał. Wystarczy, że przyłączysz się do mnie i pozwolisz się wprowadzić w nie do końca legalny świat.

- Chcesz mnie zwerbować do swojej mafii?

- Wolę określenie "organizacja przestępcza". Tak. Planuję przejąć władzę w jak największej części kraju. Ale, żeby to wszystko kontrolować, muszę mieć w poszczególnych miastach kogoś zaufanego. Obserwowałem ciebie od jakiegoś czasu. Masz potencjał i nie jesteś głupi. Chciałbym żebyś to ty, za kilka lat, zaopiekował się Ostrołęką i okolicami.

- No nie wiem. Coś mi tu śmierdzi - mimo tych słów, pan w czerni wiedział, że chłopak aż pali się do tego fikcyjnego przedsięwzięcia.

- Spokojnie. W prawdzie jestem przestępcą, ale też człowiekiem honoru. Mam gotową wstępną umowę. Dzisiaj nawet w mafii jest pełno biurokracji - Uśmiechnął się serdecznie. - Ustala ona, jak będzie wyglądała nasza współpraca - podał młodzieńcowi jeden z dwóch egzemplarzy dokumentu - Przejrzyj to na spokojnie w domu. Spotkamy się jutro, w tym samym miejscu, o tej samej porze. Jeśli wszystko będzie Ok, to podpiszemy, jeśli nie, możemy renegocjować warunki umowy - chłopak cały czas milczał i patrzył nieufnie, ale pan w czerni wiedział, jakie myśli naprawdę plączą się mu po głowie - Mam tylko jedną mała prośbę, której umowa nie uwzględnia - postanowił, dla pewności, zastosować jeszcze jeden mały fortel - Chcę żebyś skończył szkołę. Nie życzę sobie niewykształconych jednostek w moich szeregach.

Nastała chwila milczenia.

- Dobrze. Przejrzę to, ale niczego nie obiecuję - starał się z całych sił ukryć radość z szansy zesłanej mu przez los.

- Radzę ci się dobrze nad tym zastanowić. Drugi raz takiej okazji możesz już nie mieć.

Nie pożegnał się. Wykonał zamaszysty obrót, tak, że poły jego płaszcza uniosły się na chwilę. Spokojnym krokiem poszedł swoją drogą, zostawiając za sobą oszołomionego chłopaka. Rybka połknęła haczyk - pomyślał. Wiedział, że było to proste zadanie, ale mimo to nadchodzący sukces napawał go radością.



Rozdział VII

Przemiana




Czekał już od dobrych dwudziestu minut, a jego wczorajszego rozmówcy wciąż nie było. Rozglądał się niecierpliwie w poszukiwaniu jakichkolwiek oznak przybycia tajemniczego jegomościa. Zaczął się nawet zastanawiać, czy aby się nie rozmyślił. Strach, przed utratą takiej szansy na wybicie się, był dla niego nie do okiełznania.

Nagle usłyszał za sobą szybkie kroki.

- Wybacz mi to spóźnienie. Interesy. Rozumiesz - powiedział pan w czerni. Bawiło go odgrywanie tej roli.

- Spoko. Zapoznałem się z tymi papierami. Wszystko wydaje się być w porządku - nie wiedział dlaczego, ale jego serce zaczęło bić nieco szybciej. Może z ekscytacji? Może ze strachu, że popełnia błąd?

- żadnych nieścisłości? żadnych podejrzanych drobnych druczków? - nieznajomy zachichotał, udając rozbawionego.

Chłopak też, mimo zdenerwowania, uśmiechnął się pod nosem.

- No to co? Podpisujemy? - jegomość mruknął zachęcająco.

Chłopiec poczuł, że stoi przed jedną z najważniejszych decyzji swego życia. W umyśle pojawił się cień wątpliwości. A jeśli źle robię? - pomyślał. Ale zaraz odezwała się w nim jego natura, zła i bezgranicznie dumna - No, co ty? Miękniesz? Zawsze tego chciałeś, a teraz zamierzasz to wszystko zaprzepaścić?

- Podpisujemy - wyrzucił z siebie i poczuł ulgę, choć sam akt zawarcia umowy jeszcze nie nastąpił.

Jedna kopia umowy liczyła sobie pięć stron. Dwie, złożone razem, stawały się dostatecznie sztywne by móc bez problemów złożyć podpis. Jegomość wyciągnął z wewnętrznej kieszeni garnituru pióro. Było ciężkie. Chyba ze złota - pomyślał młodzieniec. Podpisał obie kopie w wyznaczonych miejscach i wręczył pióro panu w czerni by i ten się podpisał.

Dopełniwszy formalności i mając w rękach swój egzemplarz umowy, chciał uścisnąć dłoń swemu "dobroczyńcy", gdy nagle zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Jednocześnie poczuł ból w klatce piersiowej i zobaczył jak kartki zajmują się ogniem. Upuścił je i upadł na kolana. Spojrzał w górę na nieznajomego. Ten śmiał się do rozpuku.

W oczach klęczącego pojawiło się przerażenie.

- Teraz jesteś moim niewolnikiem - usłyszał nad sobą.

W ostatnich chwilach świadomości zobaczył swoją kopię umowy. Nie była już kilkustronicowym dokumentem. Teraz miała postać pergaminu z zapisanym tylko jednym zdaniem:

"Dobrowolnie, bezwarunkowo i na wieczność, oddaję swoją duszę diabłu."

Pod spodem widniał jego podpis:

"Karol Tukowski".



Rozdział VIII

Sen




Otworzył oczy, ale zaraz je zamknął. Oślepił go czysty, biały blask. Stopniowo uchylał powieki by przyzwyczaić źrenice. Jasność sprawiała ból, tak jakby nigdy wcześniej nie oglądał niczego poza mrokiem. Czuł tysiące igieł, wbijających się w oczy.

Od razu zorientował się gdzie jest. Nie tracąc czasu, zaczął rozglądać się w poszukiwaniu czarnego punktu. Nigdzie go jednak nie było. Ustał wyprostowany z rękami skrzyżowanymi na piersi i zastanawiał się, co jest grane.

Nagle eksplodowała przed nim jasność znacznie silniejsza, niż ta, która i tak tu panowała. Kiedy przygasła, ujrzał przed sobą postać w białym habicie przepasanym białym sznurem. Nieco pochyloną głowę zakrywał kaptur, spod którego nie można było dostrzec twarzy. Habit zasłaniał stopy i dłonie, które nie wystawały z rękawów. Postać nie dotykała podłoża tylko unosiła się w powietrzu. Z jej pleców wyrastały ogromne skrzydła. Całe złote i półprzezroczyste. Falowały monotonnie, jak wodorosty w morskiej toni.

Silny aż cofnął się o krok. W nieskończoności zabrzmiał donośny bas. Otoczył Andrzeja ze wszystkich stron i zdawał się dostawać do jego wnętrza nie tylko przez uszy, ale też przez skórę.

- Jesteś ostatnią szansą - powiedział anioł - Co byś nie zrobił, zwyciężysz. Pamiętaj tylko, by wybrać właściwie - dźwięk paraliżował ciało, nie pozwalając zareagować, a jedynie słuchać - Sześć dusz już przepadło. Ty jesteś ostatnią szansą.



Rozdział IX

Tajemnica Siedmiu dusz




Siedział w ciemnym pokoju na wilgotnej od potu pościeli. Wyrównanie oddechu i uspokajanie bicia serca zajęło mu kilka minut. W tym czasie zdążył po raz kolejny przeanalizować całą sytuację. Nie miał już cienia wątpliwości, że w jego życiu zaczęły się dziać rzeczy nie do końca normalne. Postanowił czekać na rozwój wydarzeń, cały czas będąc czujnym i nieustannie rozważając wszelkie możliwości wyrwania się z tego koszmaru.

Przeleżał dobre trzy godziny zanim wzeszło słońce. Wstał jeszcze zanim budzik mu oznajmił, że już pora to zrobić. Ani na chwilę nie opuszczało go przeczucie, że ten dzień będzie przełomowy. A może była to nadzieja?



Zajęcia w szkole minęły jak z bicza trzasnął. Ani Janusz, ani Luka nie domyślili się, że coś może być nie tak. Silny starał się nie dawać im ku temu powodów. Jeszcze nigdy, w swoim krótkim życiu, nie działał równie rozważnie.



Postanowili po lekcjach przejść się nad rzekę, gdzie, na przesłoniętym krzakami skrawku plaży, mieli wypić zakupione wcześniej piwo. Pogoda była przepiękna i aż ciągnęło ich do odbycia tego rytuału w zacienionym miejscu, wolnym od palących promieni słońca.

Przedarli się przez zarośla i obdarzyli kryjówkę równoczesnym westchnieniem. Chowanie się przed policją było dziecinne, ale w takie dni, jak ten, znacznie przyjemniej było siedzieć tam niż w dusznym barze.

Usiedli w cieniu i wyjęli z plecaków puszki. Dało się słyszeć kolejne trzy syknięcia. Zajęli jak najwygodniejsze pozycje i w milczeniu sączyli złocisty napój. Obserwowali przeciwległy brzeg Narwi i wsłuchiwali się w pluskanie, liżących powalony pień, fal. Minuty rozkosznie przeciekały przez palce, A zmysły doznawały nieziemskiego ukojenia.

Nagle usłyszeli szelest w krzakach. Gałęzie zatrzęsły się, jakby przedzierała się przez nie duża zwierzyna. Wszyscy trzej spojrzeli w stronę, z której dochodziły tajemnicze odgłosy. Szybko pochowali puszki za plecakami i modlili się żeby to nie był policjant albo strażnik miejski.

Po chwili ich oczom ukazał się mężczyzna, strzepujący liście i fragmenty roślin ze swego czarnego płaszcza. Luka i Janusz spojrzeli na siebie zdziwieni, a Andrzej utkwił wzrok w nieznajomym. Poczuł jak jego serce szaleje w piersi z przerażenia.

- Witaj, chłopcze - odezwał się jegomość.

Silny podniósł się i stanął o jakieś trzy metry od nieznajomego, cały czas nie spuszczając z niego oczu.

- Andrzej, znasz go? - spytał łukasz. W odpowiedzi otrzymał gest ręką oznaczający prośbę o milczenie.

A więc nastała ta chwila, kiedy wszystko ma się wyjaśnić?

- Kim jesteś i czego chcesz ode mnie? - w jego głosie dało się słyszeć zdenerwowanie.

- Przejdę od razu do konkretów. Co jakiś...

- Zaraz! Co tu się dzieje do cholery? - przerwał Luka. Obaj chłopcy wstali.

- Nie teraz - poprosił Silny. łukasz, uniesionymi w górę rękami, dał do zrozumienia, że już przeszkadzać nie będzie.

- A wiec, jak już mówiłem, co jakiś czas ma Ziemi pojawia się jednocześnie siedem naznaczonych dusz. Mają one decydujące znaczenie w kolejnych bitwach między dobrem a złem - Dwaj chłopcy, stojący z tyłu, zrobili zaskoczone i rozbawione miny - Ta ze stron, która zgromadzi więcej dusz, zapewni sobie większe szanse na zwycięstwo. Do tej pory zwyciężała niewłaściwa strona, ale to wkrótce się zmieni - nieznajomy uśmiechnął się na tę myśl.

- Kim jesteś i czego chcesz ode mnie? - tym razem pytanie zabrzmiało bardziej stanowczo.

- Jestem Darius, aktualny władca piekieł. Przybyłem tu, aby przejąć władzę nad wspomnianymi duszami. Mam już niemal wszystkie. Pozostała tylko jedna. Poprzednie sześć nie stanowiło dla mnie problemu. Wystarczyło przekupić bądź oszukać ich właścicieli. Z tobą będzie trudniej. Ty jesteś od nich znacznie silniejszy.

- Ja? - przyjaciele Andrzeja znów spojrzeli na siebie, niedowierzając w to, co słyszą.

- Tak. Nie pamiętasz snów? Ty jesteś szóstą duszą - spojrzał na swego młodego rozmówcę zimnymi, srebrzystymi oczami i uśmiechnął się pod nosem - Nie będę ci wciskał kitu o bogactwach, zaszczytach i władzy. Powołam się na twój zdrowy rozsądek.

- Do czego zmierzasz?

- Pomyśl. Do zwycięstwa potrzebuję co najmniej czterech dusz. Mam ich już sześć. To moja dobra wola, że daję ci szansę. Przyłącz się do mnie, oddaj mi swoją duszę, a uczynię cię moją prawą ręką i na wieki będziesz mógł mi służyć w chwale.

- A co jeśli odmówię?

- Zginiesz jeszcze dziś. Twoi przyjaciele też.

Tego już było dla wszystkich zbyt wiele. Jak ten świr może im grozić?

- A ja myślę, że należy ci się mała lekcja - te słowa padły z ust Janusza. Zwykle spokojny i opanowany, teraz aż trząsł się z wściekłości. A może z przerażenia? Andrzej spojrzał na kolegów, czuł się winny, że ich w to wciągnął - Nie bawmy się z tym chujem, tylko spuśćmy mu porządny wpierdol - dodał.

- Ty wiesz, że to bezcelowe, prawda Silny? - przezwisko wymówił z pogardą, jakby chciał uświadomić mu, że nie jest ono adekwatne do jego szans w tym starciu - Więc jak?

- Jeśli jesteś tym, za kogo się uważasz, to znasz moją odpowiedź - teraz jego głos brzmiał pewnie.

- Popełniasz błąd, chłopcze. No, ale cóż? Wolna wola - zachichotał - Siódmy! - zawołał dźwięcznym barytonem.

Wszyscy usłyszeli szelest liści za plecami łukasza.



Rozdział X

Burza




Z krzaków wyłoniła się, dobrze znana wszystkim, postać.

- Ty? - rzucił retoryczne pytanie Luka.

Tukan tylko się uśmiechnął od ucha do ucha i skrzyżował ręce na piersi. Był to ten sam łobuz, którego znali ze szkoły, ale jednak było w jego wyglądzie coś nowego. Nie od razu to dostrzegli, choć dotyczyło to, między innymi, całej jego postury. Wydawał się być jakby większy, lepiej zbudowany. Jego mięśnie wyglądały na nienaturalnie nabrzmiałe. Na karku i odsłoniętych przedramionach można było zobaczyć grube, wystające żyły. Były ciemne i wyraźnie pulsowały od płynącej w nich krwi. Zaskakujący był jeszcze jeden element. Jego, do niedawna piwne, niemal brązowe, oczy stały się szare.

- Siódmy? - Karol spojrzał na zwracającego się do niego Dariusa.

- Tak, panie?

- Zajmij się nimi.

- Tak, panie - wyraźnie ucieszył go ten rozkaz - Cześć Siniak.

W tej chwili łukasz i Janusz zasłonili mu drogę do Andrzeja. Na nie wiele się to jednak zdało. Tukan z łatwością odepchnął ich, jakby rozsuwał dwuczęściowe drzwi fusuma, rodem ze starej japońskiej chatki. Ruszył w kierunku Silnego. Ten spróbował umknąć napastnikowi, ale niespodziewanie otrzymał silny cios w głowę i upadł, ryjąc twarzą w piachu. Rozzłoszczony do granic możliwości Janusz, rzucił się wściekle na Karola. Nim zdążył uderzyć, sam dostał pięścią w brzuch i, trzymając się w bolącym miejscu, upadł bezwładnie. W chwilę później stracił przytomność.

W tym momencie Siódmy dał się zaskoczyć. Andrzej wyskoczył w powietrze i z całych sił uderzył opętanego dwoma złączonymi pięściami w kark. Zdawałoby się, że po takim ciosie nikt nie powinien być w stanie podnieść się z ziemi. Tymczasem zaatakowany jedynie zachwiał się na nogach, po czy wyprostował się i zachichotał demonicznym głosem. W ramach odwetu, stojąc wciąż tyłem do Silnego, wykonał szybki ruch ręką, trafiając go łokciem w nos.

Szósty złapał się za twarz i osunął na ziemię. Nie był w stanie powstrzymać napływających do oczu łez. Nie wiele mógł zobaczyć, ale mimo to zorientował się, co się działo. Tukan podszedł do, sparaliżowanego strachem, łukasza. Złapał go lewą ręką za prawy nadgarstek i trzykrotnie uderzył pięścią w twarz. Krew trysnęła na twarz i bluzkę. Ciosy padły tak szybko po sobie, że Luka stracił przytomność dopiero po ostatnim z nich.

Andrzejowi, który to wszystko widział, serce krwawiło z rozpaczy. To moja wina - pomyślał - To ja ich w to wciągnąłem. Czuł się winny i bezradny. Ale po chwili przypomniały mu się słowa anioła ze snu: "Co byś nie zrobił, zwyciężysz.". Zapewne nigdy by w to nie uwierzył, gdyby nie mały błąd Siódmego.



Darius z przyjemnością obserwował widowisko. Nie spodziewał się tak zaciętej walki. Liczył raczej na szybką egzekucję. Zadziwiła go waleczność Szóstego. Nawet nie będąc opętanym, stawiał dzielnie czoła przeciwnikowi. Marnie mu to szło, ale postawa i tak była godna podziwu. Szkoda, że nie zgodził się na współpracę - pomyślał.

Kiedy jego najświeższa zdobycz przeszła do konkretów, ożywił się nieco. Jeden z tych gówniarzy otrzymał solidne lanie po twarzy i Siódmy właśnie przygotowywał się do zakończenia jego cierpień. Chwycił obiema rękami za głowę i energicznie przekręcił. Darius aż zachichotał na widok duszy umykającej z martwego ciała.

Nagle zauważył zmianę w swoim niedoszłym słudze. Chłopak stał wyprostowany. W jego oczach malował się niezmierzony gniew i smutek. Cudowna mieszanka uczuć - westchnął. Patrzył na uśmiechającego się Tukana, który nawet nie mógł się domyślać, co go zaraz czeka. Aura Andrzeja eksplodowała, powiększając wielokrotnie swe rozmiary i intensywność.

Darius poczuł, że jego plan zaczyna się sypać.



Silny powoli zbliżał się do mordercy swojego przyjaciela. Serce waliło mu jak młot kowalski o żelazo. Równo i z wielką siłą. Po każdym jego uderzeniu następował jeden krok. Oddech stał się ciężki.

Będąc o dwa kroki od Siódmego, zatrzymał się. Ostatni raz spojrzał na przeciwnika. Minęły trzy uderzenia serca. Cios był tak szybki, że nawet, obserwujący wszystko Darius, dał się zaskoczyć.

Tukanowi oczy niemal wyszły na wierzch. Na twarzy pojawił się grymas bólu. Spojrzał w dół i zobaczył rękę, do połowy przedramienia wbitą w jego trzewia. Podniósł wzrok na napastnika. Ten powoli wyjął rękę i, z ociekającą wciąż krwią dłonią, patrzył na agonię Karola.

Z czerwonego otworu uniósł się czarny dym. Pajęczyna żył, widoczna do tej pory na całym ciele, znikła. Siódmy upadł, a jego duch uleciał do krainy wiecznego potępienia.



Rozdział XI

Ostoja zła




Pan w czarnym płaszczu aż ryknął z wściekłości. Nie czekając na nic, jednym ruchem ręki otworzył portal do swego królestwa. Owalny, czarny otwór falował tuż przed nim, a z jego wnętrza wdzierał się piekielny wiatr. Darius ostatni raz z pogardą spojrzał na ziemski padół i na Andrzeja, po czym wskoczył w otchłań.



Silny przez krótką chwilę wahał się, co robić dalej, ale chęć zemsty przesłoniła mu wszystko inne. Nie zastanawiając się dłużej, ruszył w pogoń za Dariusem. W sekundę później portal zamkną się odcinając od siebie oba światy.



Andrzej przetoczył się kilka metrów po ziemi i zatrzymał u stóp władcy tej krainy. Odczołgał się, wstał i rozejrzał dookoła. Wszystko wydało mu się dziwnie znajome. Miejsce, w którym się znalazł, przypominało to z jego snów. Z małym tylko wyjątkiem. Wszystko wkoło było czarne. Podłoże, nieboskłon, wszystko. Mimo to, nie było ciemno. Doskonale widział Dariusa, jak również swoje dłonie, z których jedna wciąż pokryta była krwią.

- Witam w moim domu - przywitał go gospodarz.



Rozdział XII

Starcie




- Daruj sobie uprzejmości.

- Może jednak się skusisz na współpracę? - wiedział, że już nic tym nie wskóra, ale musiał grać na zwłokę.

- Dobrze wiesz, że taka możliwość nigdy nie istniała.

- Jakim cudem zawsze staje mi na drodze jakaś poczciwa istota? Powiedz mi. Myślałem, że w końcu nastały lepsze czasy. Sądziłem, że świat jest na tyle zepsuty, iż nie ma szans na klęskę.

- Nie przeciągaj. Obaj wiemy, co teraz się stanie. Kończmy więc tę farsę - z twarzy Dariusa zniknął uśmiech i pojawił się gniew.

- Głupcze, nie masz pojęcia gdzie trafiłeś! - wykrzyczał - Jesteś w moim królestwie. Tu mnie nie pokonasz. Za chwilę zjawi się tu pięć pozostały dusz. Z ich pomocą z łatwością sobie z tobą poradzę. A tym czasem - zdjął płaszcz i rzucił go za siebie, ten upadł z hukiem, jakby był wykonany ze stali - zabawmy się.

Darius zaatakował jako pierwszy. Na jego cios Silny odpowiedział unikiem. Demon odwrócił się tak szybko, jak tylko potrafił i powtórzył natarcie. Tym razem napotkał blok.

- Anioł z mojego snu powiedział, że tak czy siak zwyciężę. Poddaj się i nie rób pośmiewiska - słowa Andrzeja brzmiały niezwykle pewnie i spokojnie.

- Nie! - krzyknął - Mój czas jeszcze nie minął.

Kolejna seria kilkunastu uderzeń została zablokowana. Darius odskoczył do tyłu. Ciężko dyszał, jakby walczył już od paru godzin. Skoncentrował się i po chwili w jego dłoniach wyrósł lśniący miecz. Od ostrza bił zimny blask.

- Zaraz zmienisz zdanie.

Z potwornym krzykiem, rzucił się na Szóstego. Wykonał zamach. Przez tę krótką chwilę zauważył, że przeciwnik wcale nie reaguje. Klinga uderzyła w kark. Nie odcięła jednak głowy. Nie ugrzęzła w szyi. Zatrzymała się na powierzchni skóry.

Pan w czerni ze zdziwieniem patrzył na swoją bezradność. Ogarnęło go przerażenie. Spojrzał na punkt, w którym miecz zetknął się z ciałem niedoszłej ofiary. Nie było najmniejszego draśnięcia. Za to ostrze ukruszyło się i wyszczerbiło.

Silny złapał wroga za nadgarstek dłoni dzierżącej miecz i z łatwością obrócił go, wbijając klingę w pierś demona. Ten jęknął z bólu. Po kilku sekundach, Andrzej ponownie szarpnął nadgarstkiem i ostrze przecięło cały tors i głowę Dariusa. Dał się słyszeć okropny wrzask, brzmiący jak odgłosy agonii milionów dzikich bestii. Z rany buchnął gesty dym i pociekła smolista krew. Ciało eksplodowało. Dziesiątki małych jego fragmentów upadły ze stukotem na ziemię i nastała całkowita cisza.



Rozdział XIII

Nowy porządek




Rozejrzał się po szczątkach niedawnego pana piekieł. Istota ta wydała mu się teraz śmiesznie krucha. Usłyszał za sobą kroki nadbiegających pozostałych pięciu dusz. Odwrócił się i zobaczył jak równocześnie atakują. Samą siłą woli odepchnął ich do tyłu, jednocześnie wznosząc za nimi skalną ścianę. Opętani uderzyli z hukiem o granit i krzyknęli z bólu.

Wokół ich nadgarstków, kostek i szyi pojawiły się okowy, wiążące ich do skały. Demony przez chwilę, szarpaniem, próbowały się wyrwać. Zrozumiawszy, że to bezcelowe, uspokoiły się.

Andrzej podszedł do nich i siłą woli zacisnął kajdany. Cała piątka napięła mięśnia, starając się walczyć z uciskiem. Założył czarny płaszcz Dariusa i powiedział:

- Nastał nowy porządek. Pora ustalić kilka nowych zasad.
"Małymi kroczkami cała naprzód!!" - mój tata.

„Niech płynie, kto może pływać, kto zaś ciężki – niech tonie.” - Friedrich Schiller „Zbójcy”.

"Zapal świeczkę zamiast przeklinać ciemność." - Konfucjusz (chyba XD)

2
Styl podobał mi się, czyta się płynnie i z przyjemnością. śmiem nawet stwierdzić, że masz SWóJ styl i to świetny. Brawo. :)



Co do treści...

Na początku wciągało, byłam bardzo ciekawa, co wydarzy się za chwilę. Po kilku rozdziałach zrobiło się nieco przewidywalne, ale i tak nie do końca, bo np zwerbowanie Karola mnie zaskoczyło.

Podobał mi się motyw, z dwa razy nazwaniem tak samo rozdziałów ("Sen") i identycznym rozpoczęciu ich.

Sama końcówka zaskakująca (nie to, żeby zwaliła mnie z krzesła, ale tego się nie spodziewałam) i ciekawa.



Postać Dariusa... Hm... Na początku podobał mi się, biła od niego taka niezwykłość i czuć było, że jest nie z tego świata. Ale potem... jakoś się tak "unormalnił" :| Zamiast zjawić się w jakiś bardziej niezwykły sposób przy chłopcami, on po prostu wyszedł z krzaków, do tego cały obczepiony liśćmi i gałęziami. Skoro nie miał swojego cienia, to chyba mógł sprawić, żeby chociaż być czystym?



Ogólnie wrażenie z tekstu bardzo pozytywne. Wcale się nie dłużył, ani nie pędził na łeb, na szyję. W sam raz.

Gratuluję :) Tym bardziej, że opowiadanie zostało napisane w tak krótkim czasie.

3
No dobra. Pierwsze wrażenie: cud, miód i orzeszki. :D Ale do czasu; potem, jak powiedziała Obywatelka AM, zrobiło się trochę przewidywalnie. Co do tytułowego pana w czarnym płaszczu to wydaje mi się, że w gruncie rzeczy nie ma się czego czepiać, bo czego by nie wymyślił Gott-Foo, i tak wszyscy byliby zawiedzeni, bo rozwiana tajemnica to żadna tajemnica. ;) To tak jak z pokazami iluzjonistycznymi: podoba nam się, dopóki nie wiemy, jak to się dzieje.

Mimo wszystko podoba mi się. Nie jest za bardzo melodramatycznie ani marysuistycznie, a śmierć przyjaciela utwierdziła mnie w przekonaniu, że nie będzie typowego, nudnego happy endu. ^^ Tak narzekałeś, a efekty są super. :)

Na koniec mała dygresja: nie chciało mi się czytać jak cholera, ale nie żałuję. :D
Z powarzaniem, łynki i Móza.

[img]http://img444.imageshack.us/img444/8180/muzamtrxxw7.th.jpg[/img]

לא תקחו אותי - אני חופשי

4
Dziękuję(?)



Hehe...



Nie no, dzięki wielkie za poświęcenie.



Pozdrawiam.
"Małymi kroczkami cała naprzód!!" - mój tata.

„Niech płynie, kto może pływać, kto zaś ciężki – niech tonie.” - Friedrich Schiller „Zbójcy”.

"Zapal świeczkę zamiast przeklinać ciemność." - Konfucjusz (chyba XD)

5
Wszystko piknie ale
by popatrzeć na okolicę, dziewczyny, przyrodę albo dziewczyny.
- to powtórzenie jest zamierzone? ;>



Jak na diabła to ten kolo zdeczka nieporadny. ;>



Tekst fajny, jak wiekszosc twoich ;)



Pozdrawiam.
Bliscy sąsiedzi rzadko bywają przyjaciółmi.





Tylko ci, którzy nauczyli się potęgi szczerego i bezinteresownego wkładu w życie innych, doświadczają największej radości życia - prawdziwego poczucia spełnienia.

6
Zamierzony, zamierzony.

A o którego kola ci chodzi?
"Małymi kroczkami cała naprzód!!" - mój tata.

„Niech płynie, kto może pływać, kto zaś ciężki – niech tonie.” - Friedrich Schiller „Zbójcy”.

"Zapal świeczkę zamiast przeklinać ciemność." - Konfucjusz (chyba XD)

7
O pana w czarnym plaszczyku. Postac diabla i to jeszcze takiego pewnego siebie kojarzy mi sie z kims poradnym, a ten wyskoczyl z krzakow jak kaleka ;p
Bliscy sąsiedzi rzadko bywają przyjaciółmi.





Tylko ci, którzy nauczyli się potęgi szczerego i bezinteresownego wkładu w życie innych, doświadczają największej radości życia - prawdziwego poczucia spełnienia.

8
Z tym kaleką to lekka przesada. :D



Spójrz na to w ten sposób.

Wyobraź sobie, że jesteś w stanie wnieść na drugie piętro pięćdziesięciokilowy worek cementu. Czy, w takim wypadku, był by sens, za każdym razem idąc na drugie piętro, zabierać ze sobą wór cementu?



Rozumiesz do czego zmierzam?



Darius może i mógł się pojawić zamiast się skradać, ale czy musiał albo chciał?
"Małymi kroczkami cała naprzód!!" - mój tata.

„Niech płynie, kto może pływać, kto zaś ciężki – niech tonie.” - Friedrich Schiller „Zbójcy”.

"Zapal świeczkę zamiast przeklinać ciemność." - Konfucjusz (chyba XD)

9
Może nie aż w tak dużym stopniu


zmieniłabym szyk: może nie w aż tak dużym stopniu


Zwłaszcza, gdy pogoda wyciąga, zahipnotyzowanych jej urokiem ludzi, na zewnątrz.


bez żadnego przecinka


Wreszcie rozwrzeszczały się, porozwieszane co kilka metrów na ścianach korytarzy szkolnych, mechanizmy.


bez przecinków


Te same, które czterdzieści pięć minut temu, zburzyły idealny ład przerwy i zawołały wszystkich na zajęcia.


bez drugiego przecinka


inni odetchnęli z ulgą jakby do tej pory wstrzymywali


z ulgą przecinek


Szmer, pakujących w pośpiechu swe rzeczy chłopców, zagłuszył słowa nauczycielki


bez przecinków


Nikt nie zwrócił uwagi, jak wychowawczyni mówiła im „do widzenia”,


zmieniłabym 'jak' na 'kiedy'.


Nagle Andrzej poczuł jak ktoś, przechodzący obok, trącił go w ramię


poczuł przecinek

bez pozostałych przecinków


- Daj spokój, Silny. Nie warto – to był jeden z dwóch jego najlepszych kumpli, Luka, czyli łukasz
Jankowski.



nie warto kropka, po myślniku wielka litera


Lepiej zaczekaj aż naprawdę


zaczekaj przecinek


Janusz, jak zwykle, miał rację


bez przecinków


Andrzeja, na swoją ulubiona ofiarę, wybrał już w podstawówce


bez przecinków


Po kilku chwilach, napięcie zaczęło opadać.


bez przecinka


Tymczasem, stary. – powiedział Luka


stary bez kropki


W takie dni, jak ten, nawet Ostrołęka


bez przecinków


Słońce świeci jakby mocniej, niż zazwyczaj


bez przecinka


W tym czasie, Silny przemierzał zalane słońcem chodniki, które, tu i ówdzie, upstrzone były cieniami drzew i budynków.


W tym czasie Silny przemierzał zalane słońcem chodniki, które tu i ówdzie upstrzone były cieniami drzew i budynków.


zapiszczał i skulił przy schodach


zapiszczał przecinek


No proszę – pomyślał Silny




pomyślał Silny kropka


Pomimo upału, miał na sobie czarny,


bez pierwszego przecinka


Wsiadł więc do autobusu, nie świadom tego, że ten nadjechał w samą porę.




nieświadomy

i powtórzenie 'tego, ten', więc może zmień na 'nieswiadomy faktu, ze ten nadjechał...'


Jego aura była czarna, jak smoła


bez przecinka


Nazajutrz, już od rana, świeciło słońce


bez przecinków


spoglądał na mijany świat


jakiej nadęte to zdanie. Może po prostu 'spoglądał na mijane ulice'?


Na jednym z przystanków, znajdujących się po drugiej stronie ulicy, dostrzegł, spotkanego dzień wcześniej, jegomościa.


Na jednym z przystanków znajdujących się po drugiej stronie ulicy, dostrzegł spotkanego dzień wcześniej jegomościa.


Mężczyzna, najzwyczajniej w świecie, stał pośród grupy ludzi.


bez przecinków


którego widział, zarówno dzień wcześniej jak i przed chwilą


bez przecinka


Postanowił spróbować, na czas zajęć, zapomnieć o tych wydarzeniach


zmień szyk na 'postanowił spróbowac zapomnieć o tych wydarzeniach na czas zajęć'



Na razie tyle. Nie miałam czasu przeczytać do końca.
Wierzyłem, że miłość wzniesie mnie ponad ka, tak jak skrzydła wznosza ptaka ponad wszystko, co może go zabić i zjeść.

S. King

10
Dzięki. :?



Ps. Jestem załamany.
"Małymi kroczkami cała naprzód!!" - mój tata.

„Niech płynie, kto może pływać, kto zaś ciężki – niech tonie.” - Friedrich Schiller „Zbójcy”.

"Zapal świeczkę zamiast przeklinać ciemność." - Konfucjusz (chyba XD)

11
Ano, droga Elster ma tą niesamowitą umiejętność wykrywania każdego błędu i potrafi załamać, bądź też sprowadzić na ziemię.

Ale to chyba dobrze, nie?

Ja póki co jeszcze nie przeczytałem, ale dzisiaj postaram się zweryfikować.



Pozdrawiam.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"

12
Pomysł: 4



Czytałeś może opowiadanie Kinga "Człowiek w czarnym garniturze"? Tam też jest diabeł w postaci człowieka, jest ubrany na czarno (jak mówi tytuł) i spotyka go chłopiec nad wodą, łowiąc ryby. To niszczy mi trochę efekt, bo czuję pewną wtórność, nawet jeśli nie zdarzyło Ci się czytać tego opowiadania. Sam pomysł - dobry. Aczkolwiek mam parę zastrzeżeń. Jak mówili poprzednicy, po pewnym czasie jest trochę przewidywalne. Poza tym, zakończenie z jednej strony jest fajne, a z drugiej mnie nie satysfakcjonuje. Skąd Andrzej wziął tą siłę? Przystał do Dobra, do Nieba, Aniołów? Nawet jeśli, to ta siła była tak wielka, żeby zabić Dariusa? Sam koniec, tj. założenie płaszcza bardzo fajne, zostawia nutkę niepewności. Andrzej zachłysnął się władzą i stał się Panem Piekieł? A może zaprowadzi w Piekle ład i i porządek? Ogólnie - dobre, ale nie pozbawione paru 'bugów'.



Styl: 4+



Umiesz opisywać różne sytuacje, przedstawiać czytelnikowi obraz ze swojej głowy - to bardzo dobrze. Sam język, którym się posługujesz nie jest ani typowy, ani przegadany. Jest dobrze. Mimo to, miejscami jakoś mi się dłużyło. Szczególnie początek, niepotrzebnie tak wszystko dokładnie opisywałeś.



Schematyczność: 3+



Ten "Człowiek w czarnym garniturze" popsuł efekt. :P



Błędy: 2+



Wzoruje tu się wyłącznie na liście Elster (pierwszego rozdziału z kawałkiem) i na tym co czasem przewinęło mi się podczas czytania. Muszę jednak stwierdzić, że te błędy nie rzucają się specjalnie w oczy. No i poza tym - to długi tekst.



Ocena ogólna: 4



Pomysł jest dobry, najważniejsze, że mimo długości - wciąga. Styl masz dobry, nawet bardzo, błędy nie rzucają się w oczy, ale niestety - są. No i ten "Człowiek w czarnym garniturze" :P. Ogólnie dobra robota. Jestem na tak, rzecz jasna.



Pozdrawiam.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"

13
Tego opowiadanka King'a nie czytałem. Nawet nie wiedziałem, że takie napisał. Może gdyby nie to nie popełniłbym nieświadomego plagiatu? :|
"Małymi kroczkami cała naprzód!!" - mój tata.

„Niech płynie, kto może pływać, kto zaś ciężki – niech tonie.” - Friedrich Schiller „Zbójcy”.

"Zapal świeczkę zamiast przeklinać ciemność." - Konfucjusz (chyba XD)

14
Oj tam, nie przesadzaj. Nieświadomy plagiat to nic złego. Swoją drogą polecam to opowiadanie ze zbioru "Wszystko jest względne", zobaczysz jak King wyobraził sobie postać diabła, naprawdę super opowiadanie.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"

15
Ale to podobieństwo mnie zaskoczyło.

"Pan w czarnym płaszczu"............."Pan w czarnym garniturze"

No i oba opowiadania o szatanie. I w moim też część wydarzeń toczy się nad rzeką.



Zaskakujące. :?



EH.....
"Małymi kroczkami cała naprzód!!" - mój tata.

„Niech płynie, kto może pływać, kto zaś ciężki – niech tonie.” - Friedrich Schiller „Zbójcy”.

"Zapal świeczkę zamiast przeklinać ciemność." - Konfucjusz (chyba XD)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”