WWW - Więc słyszałeś, że to był zakład - powiedział Próchnicki. - Małolaty założyły się ze starszą koleżanką o jakąś seksualną przysługę.
Starej daty Bracki przetarł pomarszczone powieki.
- Zakład. Seksualna przysługa. A przedmiot? Za czym obstawiano? Jak wiele było opcji?
- Dwie. Przynajmniej tak mi się wydaje. Pierwsza to taka, jak opowiedział ten gówniarz.
- Nie zrozumiałeś. Zapytałem najpierw, za czym obstawiano?
- Przepraszam, główkuję nad tym drugą dobę, to przez zmęczenie. Dzieciaki wkręciły dziewczynę, że nie przepłynie na przeciwną stronę wyspy. No a opcje były dwie: przepłynie, i że nie przepłynie. - Rozłożył ręce. - Coś jeszcze chcesz, żebym sobie przypomniał?
- Chcę tylko, żebyś podzielił się ze mną opinią. - Bracki wyprostował się, jakby w przypływie sił. Siedem dych na karku robiło swoje i świetnie zdawał sobie z tego sprawę. - Bardzo proszę. Jeżeli jest dla ciebie istotne.
- Wytłumacz, tak na chłopski rozum, czemu w miarę dojrzała kobieta, studentka, opiekunka obozu dała się na coś takiego namówić? Jak dla mnie to wszystko, co zebrałeś nie trzyma się zdrowego rozsądku. - Wtedy spostrzegł, że Próchnickiemu nie spodobała się ta uwaga. Zresztą, po chwili zagrano w otwarte karty.
- Zarzucasz, że robię tę sprawę na odpierdol?
- Nie. Nic nie zarzucam. Pytam, po ludzku, ot tak, jak kumpel kumpla: gdzie tu logika? Rozumiem, że trzynastolatek może pozwolić się zastraszyć, nie wiem, chociażby w obawie przed poniżeniem zgodzić się na debilny zakład, ale dwudziestokilkulatka? Przecież to była doświadczona wyga, jeśli mowa o takich wyjazdach. Czytałem zeznania jej matki. Dziewięć lat i pierwszy obóz. Potrafiła wczuć się w każdy klimat. Piętnaście lat i samodzielnie wyprowadziła swoją grupę, kiedy nauczycielka zaginęła gdzieś w Bieszczadach. To była twarda sztuka.
- Twarda, nie twarda, dziś już martwa. - Próchnicki uśmiechnął się. Bracki, odkąd sięgał pamięcią, winą za wszelkie problemy obarczał właśnie ten niepoprawny, jakby wręcz podły uśmieszek. Myślał o nim tak: „Przesłuchujemy matkę zamordowanej dziewczynki, oczywiście śledztwo poszlakowe, na dodatek dość nieudane, bo dowody słabe, a ten rodzic ryczy nam do oczu; ryczy i prosi, żeby pomóc w odnalezieniu kata dziecka. Czuje, mimo że jest jedynie biernym obserwatorem, iż dochodzenie jest prowadzone po łebkach, wyłącznie po to, żeby je zamknąć. Tymczasem ten dureń zaczyna się tak uśmiechać i tę matkę zaczyna szlag trafiać. Zajebię, myśli ona. Przypierdolę z lewego.“
WWWNic tu po mnie, powiedział sobie wówczas Bracki. Faktycznie, Próchnicki uważał przecież, że w kwestii śmierci dziewczyny usłyszał już wszystko, a rozmowę z niegdysiejszym funkcjonariuszem uznał za przymus kultury. Panowie pożegnali się więc, jak przystało, po czym każdy udał się we właściwym kierunku. Nikt nie podejrzewał, że ich drogi już nigdy się nie zejdą.
***
WWWPokój Brackiego nie należał do najbogatszych: pośrodku obdarta ława, wokół której poustawiane sobie naprzeciw dwa plecione krzesła i dwa tapczany ze zgniłozielonym obiciem, zamieszkane przez wszelkiego rodzaju plukskwy. Po stronie przeciwnej wyjściu było wyjście na nieduży balkon, zatarasowane zresztą zbieranym przez lata złomem. To bardziej coś w rodzaju piwnicy, ot punktu do przenocowania niż mieszkania z prawdziwego zdarzenia. Oczywiście chodziło o koszty - Próchnicki ściągnął kolegę z drugiego końca Polski, gdzie ten zaznawał życia na emeryturze u boku o czterdzieści lat młodszej pokojówki, Ingi. Inga była jasną brunetką o karnacji mulatki, dużym biuście i dobrze zbudowanym tyłku. Mężczyznom wydawała się dość egzotyczna. Kiedyś, gdy Bracki i Inga jeszcze się ze sobą nie przespali, on wypalił do niej takie pytanie:
- Skąd ty w ogóle jesteś? Dlaczego masz ciemną cerę, jak nie Słowianka?
Dziewczyna zrobiła wtedy te swoje wielkieoczy, potem zacisnęła wargi, namyślajac się, po czym wreszcie odparła, że wywodzi się z rodziny o korzeniach polsko islandzkich.
- Polsko islandzkich? - Nawet dla Brackiego to wyznanie było wstrząsające.
Inga pokiwałą głową.
- Rozumiem, że, chociażby, polsko niemieckich, polsko angielskich, polsko, cholera już jedna wie, amerykańskich! ale polsko islandzkich? - Wciąż się dziwił.
Natenczas policzki kobiety się zaczerwieniły. I to tak, jak nigdy dotąd; chwilami przypominały dwa znamiona wypalone czymś rozgrzanym.
- Mój ojciec jest stąd - opowiadała - i w latach sześćdziesiątych służył tutaj w wojsku, na okręcie. Popłynął do Islandii, przeszedł się po ulicy, wpadł mojej matce w oko i tak to się zaczęło, i skończyło.
Zdało się jej, że Bracki wie już wszystko. Odwróciła się więc na pięcie, żeby wrócić do prasowania, gdy na jej opalonym ramieniu zawisła jego ciężka, pomarszczona łapa.
- Twoja matka szukała potem twojego ojca?
- Nie była dziwką. Doskonale wiedziała, z kim jest w ciąży. Poczekała, aż znowu przypłynie, i przypłynął.
- To musiało być nie lada zaskoczenie, co? - Uśmiechnął się. Ten uśmiech uspokoił wtedy Ingę.
- Nie robił scen. Po służbie wysyłał nam pieniądze, a jak miałam sześć lat, to wziął z matką cichy ślub.
Zapadła wymowna cisza.
- To nic nie wyjaśnia - przerwał ją Bracki. - Islandka i ciemna cera?
- Moja mama miała ojca Marokańczyka.
- A matkę?
- Matka mieszkała pod Reykiavikiem.
Jej losy odbierał odtąd jako atrakcyjniejsze. Bez wątpienia ta dojrzała kobieta uchowała w sobie przynajmniej resztki egzotycznej krwi, która dodawała jej tę pociągającą nutkę erotyzmu. Odtąd nie miał wątpliwości, że to dlatego tak bardzo go podniecała - uwielbiał, kiedy zakładała wysokie szpilki i sukienkę. Sukienki kupował jej obcisłe, a szpile sprawiały, że tkanina powabnie opinała się na jej pupie.
Swój pierwszy seks mieli tego samego wieczora. Bracki wykorzystał ufność sprzątaczki i przyniósł do jej pokoju butelkę wódki. Powiedział, że zasłużyli na setkę. Ona żyła w Polsce od blisko dwudziestu pięciu lat i świetnie rozumiała, co oznacza ta „setka“. Czemu nie?, odpowiedziała, miło zaskoczona, pozwalając sobie nalać. Kwadrans później, kiedy mieli już za sobą niemalże całą butelkę, Bracki włożył jej rękę pod kołdrę i spostrzegł, że Inga jest naga.
- Zawsze tak śpię - odrzekła, zawstydzona. - Jest bardzo duszno.
- A pod tym ci lepiej? - wskazał pościel. - Nie lepiej było mi powiedzieć i to z siebie zrzucić? Nie odpowiedziała. Czuła, że ten podstarzały, prawie zupełnie łysy facet ma co do niej jakieś niecne plany. Jej domysły okazały się słuszne. Zaczął od włożenia ręki pod kołdrę i dotknięcia jej nieogolonego narządu. Inga cofnęła się, bardziej chyba ze skromności, aniżeli z obawy przed tym, co nastąpi. Do końca zachowała bierność: pozwalała, by ją pieścił, a kiedy po wytrysku położył żołądź członka na jej ustach, automatycznie je rozwarła. Dopiero wtedy przeszło jej przez myśl, że lęka się tego otyłego mężczyzny i zaspokaja go wyłącznie za sprawą tegoż lęku.
Bracki skończył, kiedy na jego członku pozostała już tylko jej ślina. Schował go niedbale pod spodniami i bez słowa opuścił pokój. Inga była sama, wykorzystana i ubrudzona jego nasieniem. Poczuła się jak aktorka filmów, które oglądała wraz z pierwszym chłopakiem. Zamykali się w jego pokoju i wspólnie podziwiali seks zapisany na taśmach VHS.
***
WWW Wspomnieniom nie było końca na tym cuchnącym tapczanie. Bracki nie potrafił zasnąć, słysząc pod sobą dźwięki wydawane przez rozchodzące się we wszystkie strony pluskwy. Zresztą, wieczorem pozwolił sobie na chwilę przyjemności i w lokalnej kawiarence wypił dwie filiżanki mocnej kawy. Był pewien, że pobudzą go wystarczająco, by uniemożliwić spokojny sen. Dopiero na krótko przed piątą nad ranem zmęczenie wzięło górę. W nocnej wizji widział zamordowaną dziewczynę: denatka miała na sobie dwuczęściowy strój kąpielowy i leżała na piachu przy brzegu. Za nogą ciągnął się jej obślizgły i zadziwiająco długi wodorost. Wokół niej nie było nikogo prócz jakiegoś młodego chłopca, najpewniej dwunasto- lub trzynastoletniego. Bracki zapragnął przyjrzeć się jego świeżej twarzy - pojął, że nie dostrzega na niej nic za wyjątkiem obojętności. Po chwili chłopiec zniknął, a jasność ustąpiła czerni.
WWWZbudził go telefon. To dzwonił Próchnicki; chciał jedynie przekazać, że przesłuchano szczeniaka, którego anonimowy wędkarz zobaczył przy ciele zmarłej.
- Co to za knypek? - zapytał Bracki w swoim ukochanym, staroświeckim stylu.
- Mikołaj ma na imię. Nie wiem, o czym on tak długo rozmawia z tymi policjantami, ale siedzi już w sali przesłuchań dobrą godzinę. Chuj, półtorej godziny, jak nie więcej. Z tego musi wyniknąć coś pożytecznego.
Tymczasem policjanci spędzili te dwie godziny na ocieraniu jego łez i obiecywaniu, że nikt nie uważa go za winnego; że jest tylko świadkiem, kimś, kto znalazł się na miejscu zdarzenia o niewłaściwie właściwej porze. To zbieg okoliczności, tak podsumowano to, czego stał się mimowolnym bohaterem.
WWW Dwie godziny, denerwował się Bracki. Próchnicki przysłał mu zdjęcie chłopaka przez kolegę z wydziału, również nietutejszego, który wynajmował całe piętro w miejscowym pensjonacie. Przybył tutaj wraz z rodziną - ze swoją puszczalską żoną, bodajże zresztą ruską, czteroletnim synkiem i półroczną córeczką. Nazywał się Krynicki i względem różnic charakterów był oponentem Brackiego. Ale i to umiano łatwo wytłumaczyć: urodził się trzydzieści lat później, w MO przepracował zaledwie siedem miesięcy. Nie zdążył przywyknąć do brutalnych przesłuchań, inwigilacji, kontrolowania wszystkiego i wszystkich, co mogło godzić w ustrój. Jednakże oceniając, że nie został kimś takim jak Bracki czy Próchnicki tylko dlatego, iz przyszło mu żyć w innych, najwyraźniej lżejszych czasach było nie do końca uczciwe. Bowiem lata dziewięćdziesiąte stanowiły sprawdzian dla jego nieustępliwej postawy. Wielokrotnie odmawiał pomocy przy niszczeniu dokumentów archiwalnych MO, co przypłacił pobiciem. Nieznani sprawcy wybili mu wtedy dwa zęby i porachowali żebra, doprowadzając do tego, że dwa należało już tylko usunąć. Wtedy na jego drodze stanął Próchnicki, oferując przeniesienie do równoległego wydziału. Pomimo że Krynicki znał jego przeszłość, to w zaistniałej sytuacji nie pozostawało mu nic innego, jak zabić mundurową dumę i dać się przekupić podwyżką.
- Ale - zastrzegł wówczas Próchnicki - zero krzyku.
„Zero krzyku“ było restrykcyjnym zakazem podnoszenia głosu w sprawach, o których Krynicki rzeczywiście wiedział najmniej, ale które wywoływały u niego odruch wymiotny. „Zero krzyku“ to milczenie wobec tego, co minęło.
Cała rozmowa pomiędzy nim a Próchnickim była sfingowana. Próchnicki skłamał, mówiąc, że pomysł z przeniesieniem do kryminalistyki wyszedł właśnie od niego. Prawda wyglądała coś niecoś okrutniej - zaangażowało się w nią blisko jedenastu funkcjonariuszy. Pośród nich znalazł się Bracki, gotowy zabić, aby wymazać z teraźniejszości pamięć o jego dawnych wyczynach.
***
WWWPróchnicki odprowadził chłopca do drzwi. Próchnicki raz jeszcze uważnie mu się przyjrzał. Wyobrażał sobie, jak udział tego szczeniaka w dochodzeniu skomentowałby Bracki. „Mały skurwiel“, jakby słyszał jego przepalony głos. „To pewnie wiejski bandyta, ha, rozumiesz, mały, wiecznie nienajedzony skurwysynek niewart ubolewania.“ Z jednej strony zrozumiałby tę gorycz, z drugiej zaś odczytywał ją jako nihilizm.
- Gdyby to były inne czasy, to byś inaczej gadał - rzucił mu na pożegnanie.
- Gdyby to były inne czasy, to by was ktoś jeszcze szanował.
Próchnicki jeszcze przez dłuższą chwilę przyglądał się odchodzącemu chłopakowi. Czuł niedosyt, i to taki, jak nigdy wcześniej; pomimo że śledztwo uważał za zamknięte. Powód zgonu wydawał mu się jasny: dziewczyna przeliczyła własne umiejętności, nabrała wody do ust, ostatkiem sił dotarła do brzegu, ale na ratunek było już za późno. Sekcja zwłok wykazała, że miała w obu płucach blisko pół litra płynu, co potraktował jak potwierdzenie swoich podejrzeń. Szkopuł tkwił w czymś, czym on sam nie zatruwałby sobie życia. Otóż w opinii lekarza sądowego śmierć nastąpiła wcześniej niż sądzono, a dziewczyna trafiła na brzeg będąc już trupem. Pytanie, dlaczego?
***
WWWBracki zapukał do drzwi. Po chwili otworzyły się i w progu stanęła żona Krynickiego. Elegancka Rosjanka, pomyślał o niej. Niezła dupa, która wszystko ma na swoim miejscu. Szkoda, że łatwa. Chociaż, może i taki jej urok.
- Pan?...
- Marek Bracki.
- A, pan Marek - uśmiechnęła się od ucha do ucha. Uśmiech gwiazdy porno, tak go określił. - Mąż wyszedł, ale coś dla pana zostawił, bodajże na biurku w sypialni. Pozwoli pan, że przyniosę. Albo proszę pójść ze mną. Śmiało, zapraszam! - Wykonała zachęcający ruch biodrami. Przeleciałbym, ocenił Bracki. Przeleciałbym, ale to żona policjanta, więc nie wypada.
- Zaczekam tutaj - odparł.
- Szkoda, no ale w porządku. - Zniknęła. Po chwili wróciła; trzymała szarą kopertę. - Jakieś zdjęcia, o ile pamiętam, i jakieś notatki, które powinny zostać na komendzie. - Nie pracuję już w policji.
- W takim razie świetnie pan rozumie, w czym rzecz. - Znów na jej twarzy zakwitł ten słodki uśmiech. - Może jednak pan wejdzie, napijemy się czegoś?
- Nie dzisiaj, proszę wybaczyć. - Odwrócił się niegrzecznie i pognał w stronę furtki. Myślał o piersiach Rosjanki, które ledwie mieściły się pod tą o co najmniej rozmiar za małą sukieneczką. Potem z kolei myślał już wyłącznie o swojej przeszłości i o Próchnickim. Nie wiedząc, czemu, nachodziły go sceny, które - jak sądził - ukształtowały jego światopogląd.
To Próchnicki zachęcił Brackiego do pracy w milicji. Zaczynali od tropienia dywersantów i przewożenia więźniów politycznych, by nareszcie wywalczyć to, na czym najbardziej im zależało: ciepłą posadkę w komisariacie, bez potrzeby wstawania ze stołka. Lata, które przesłużył jako nadinspektor kojarzyły mu się głównie z konfiskowanymi aresztantom papierosami Sport i z seksowną sekretarką, wybraną przezeń osobiście. Pamiętał ją znakomicie: lato sześćdziesiątego ósmego, dzika plaża nad jednym z jezior; na leżakach taplający się w rozkoszy gliniarze, a wokół dziewczynki zatrudnione specjalnie na tę okazję. Wśród nich Elwira; czarna Elwira, jak na nią mówili. Niewysoka, w dodatku szczuplutka, a mimo to okazałej budowy, zdrowa panna. Upatrzył ją sobie od razu. Pomyślał, że się zakochał, lecz Próchnicki postarał się, by wyprowadzono go z błędu.
- To nie miłość - usłyszał. - To kurwa.
Już wtedy wiedział, że nie była dziwką; studiowała pedagogikę i dorabiała jako korepetytorka, a praca z okazji pierwszego maja przy funkcjonariuszach MO miała jej tylko zapewnić dodatkowy zarobek. Nie była dziwką. To my zrobiliśmy z niej kurwę.
***
WWWBył wieczór, gdy usiadł nad kartką z ołówkiem za uchem. Czysta kartka i ostry jak brzytwa ołówek, jego rytuał; zasiadał przy biurku, ławie, stoliku, przy czymkolwiek, na czym dało się wygodnie pisać, i uporządkowywał fakty.
Trzech przesłuchanych: gówniarz, podopieczna denatki i partner ofiary. Gówniarz - pysk bandziora, łeb ogolony na łyso, kościste dłonie; lat szesnaście, wcześniej niekarany, ale o dość wątpliwej reputacji. Podopieczna - dziewięciolatka, która zaprzyjaźniła się z opiekunką. Ponoć spędzały razem każdy wieczór, rozmawiając o wszystkim, co tylko mała chciała usłyszeć: o jej rodzicach, o tęsknocie za nimi, o tym, jak chłopcy nabijają się z jej odstających uszu. Jedyna, która zapłakała po śmierci opiekunku. Nareszcie jej narzeczony, Jacek, biznesmen spod Warszawy, wychowany, podobnie jak denatka, w zabitej dechami dziurze. Wzięty znikąd człowiek sukcesu. Nie uronił łzy po śmierci kogoś, kogo powinien był kochać. I to właśnie przy nim zatrzymał się Bracki. Gdyby go tak odnaleźć, spić, po czym zapytać: „Zabiłeś?“. Nie, tak nie mogło się stać, spijanie kogokolwiek nie wchodziło w grę. Zamiast spić, po prostu zadbać o przyjazne relacje; o to, żeby Jacek mu zaufał. Ale kto zaufa byłem milicjantowi? Bracki aż się zaśmiał. Tak czy owak - myślał - zamienię z nim parę słówek.
Rozłożył się na tapczanie. Planował, że jutro, najlepiej przed południem wykona telefon do Próchnickiego i poprosi o szczegółowe dane Szczudlickiego. Tak brzmiało nazwisko człowieka, który stracił kobietę.
***
WWWPróchnickiemu oczy same się zamykały. To była trzecia z rzędu nieprzespana noc. Wkurwiony i siny, wspinał się po schodach, co chwila poganiajac ociągającego się Krynickiego.
- Zostawiłem żonę w łóżku - słyszał bez przerwy.
- No to na twoje miejsce już ktoś się znalazł.
- He he, to był żart, zgadza się?
Próchnicki obraził go w duchu.
- Nie inaczej, Ryszard. Nie inaczej.
WWWDotarli na trzecie piętro, pod drzwi z odpowiednim numerkiem. Zapukali, ale nikt nie odpowiedział. Więc zrobili to znów, i znów, i tak do skutku. A skutek miał podkrążone oczy i ołówek za uchem.
- Zbierałeś fakty? - zaśmiał się Krynicki.
- Całkiem nieźle mi poszło.
- Nie wątpię - wtrącił się Próchnicki. - Ale teraz będziemy musieli postawić krzyżyk na tych faktach.
Bracki przetarł powieki.
- Dlaczego? - pytał, jakby nadal śpiąc.
- Koniec dochodzenia. Wynosimy się stąd. Ja, ty, on. - Wskazał Krynickiego.
- Dokąd?
- Ty? Dokąd chcesz. Byle jak najdalej stąd... Spakuj się, odwieziemy cię na dworzec.
- Nie potrzebuję waszej pomocy.
- Jesteś pewien? Możemy cię odwieźć...
- Możecie, ale nie musicie. Chcę się przejść, sam jak ten palec, bez was.
- No, jak wolisz - skwitował Próchnicki. - Oddaj mi tylko te papiery, co je wziąłeś od żony Ryśka.
Krynicki i Bracki popatrzyli po sobie.
- Ja nic nie wiem - bronił się Krynicki.
- A ja wiem tyle, że je masz, a nie powinieneś, więc je oddaj i wszystko będzie okej. - Wyciągnął doń rękę. - Pospiesz się, masz odjazd za kwadrans.
***
WWWLokomotywa i ciąg wagonów nerwowo wsunęły się na peron.
- Trzymaj się - usłyszał Bracki od Krynickiego. - Zostawiłeś coś sobie z tego, co dostałeś od Tanii?
- Ma na imię Tania? - Ryszard pokiwał głową. - Piękna dziewczyna. Zrobiłem tylko odbitkę zeznać tego Szczudlickiego.
- Chłopaka topicielki?
- Narzeczonego.
- Coś ci powiem, Marek: ta sprawa jest brudna. Nie od wczoraj, nie od dzisiaj, ale od jutra, jest brudna.
- Co to znaczy?
- Że wszystko, co spierdolił Próchnicki dopiero od jutra zacznie przynosić chore żniwa.
- Chore żniwa? - Ze megafonów dobiegło polecenie zajęcia miejsc w wagonach, przerwane sygnałem lokomotywy. Bracki poczuł, jak Krynicki pchnął go w stronę pociągu. - Porozmawiamy o tym kiedy indziej - wyczytał z ruchu jego warg.
***
WWWOdtąd będę żył tak, jak przed wyjazem.
To było nie tyle przyrzeczenie, co oświadczenie, argumentowane tym, że wszystko, co wprowadziło zmiany w uporządkowanym życiu Brackiego zostało zerwane wraz z nocną wizytą Próchnickiego.
WWWTeraz Bracki siedział na tarasie i patrzył na swój ogród, o którym wiedział, że jest piękny, mimo iż porzucony. Kiedyś, gdy jeszcze życie nie spaczyło jego poczucia tego, co ładne, zapraszał do niego kobiety. Później żartował, bardziej sam dla siebie niż po to, by kogokolwiek rozbawić, że jedna z nich wolała już tam zostać.
WWWCzekał na przyjście Szczudlickiego, który zobowiązał się do szczerej rozmowy, niemal przesłuchania. „Byle tylko zmyć z siebie winę, o jakiej mogę nie wiedzieć“, rzekł Jacek.
- Jutro mam zamiar być w pana okolicach i nie widzę problemu w tym, żebyśmy się zobaczyli. Jaką porę pan sugeruje? Południe? W samo południe, tak po kowbojsku, odpowiada panu?
WWWMamy południe, powiedział sobie Szczudlicki, wchodząc po schodach na ganek Brackiego. Nacisnął przełącznik i w domu rozbrzmiał dźwięk dzwonka. Minęło zaledwie kilka sekund, gdy w zamku przekręcono klucz i mieszkanie stanęło przed Jackiem otworem.
- Ma pan na coś ochotę? - spytał Marek, czując się gospodarzem.
- Cokolwiek, byle bez procentów.
- Ech, może coś znajdę! - Zaśmiali się krótko. - Proszę przejść na taras, to w tamtą stronę, ja tylko przygotuję herbatę i do pana dołączę.
Marek poszedł do kuchni, gdzie w kuchennej szafce przechowywał dyktafon. Potem nastawił wodę na herbatę i wyjął kubki. Uświadomił sobie, że jest podekscytowany, a podekscytowanie było mu obce od co najmniej pięciu lat, kiedy to opuścił szeregi policji. Ale wtedy, myślał, wiązało się ze wszystkim, wystarczył jakiś drobny wypadek, stłuczka, odrobinę krwi i trochę wrzasku, żeby serce zabiło mocniej.
WWWZostał do wieczora. Mowa o Szczudlickim, który nieprzerwanie przez pięć godzin opowiadał o swoim życiu z Mariką, dziewczyną, nad której śmiercią główkowali Bracki z Próchnickim.
- Ryśka to chyba nikt nie dopuścił do głosu, co? - dopytywał Jacek.
- Skąd ta myśl?
- Niech się pan nie obrazi, ale wszyscy wiemy, że pan i ten Próchnicki byliście zdolnymi skurwielami. - Uśmiechnął się delikatnie. - Kto jak to, ale człowiek pana pokroju raczej przepada za nazywanie rzeczy po imieniu.
- Ma pan rację. Ale to teraz nieistotne.
- Istotne było w chwili, w której zapytałem o Krynickiego. Znam jego historię, wchodził wam w drogę, nie pozwalał na zatuszowywanie waszej działalności za komuny.
- Tak było - uciął krótko Bracki, dolewając sobie herbaty. - Nie myli się pan, Krynicki był tutaj pionkiem.
- A pan? Pana też nie słuchano.
- Tu znów się pan nie myli. Próchnicki chciał usłyszeć pewną wersję, na przykład, że ma rację. Może i byłem skurwielem, przynajmniej pan tak uważa, ale byłem też skutecznym gliną.
- Czy ja tak uważam? Tak uważa każdy, kto na pana trafił. - Podniósł szklankę, prosząc, by i jemu Bracki upuścił trochę z dzbanka. - Ale co z tego, że nikt się z panem nie liczył, pan i tak wie swoje, racja? - Zaśmiał się szyderczo.
Marek przytaknął.
- Więc przestańmy się nawzajem pierdolić. Opowiem panu, czemu tak się stało, oraz w jakich okolicznościach. Ale najpierw wyłączy pan ten sprzęt. - Skinął na blat.
***
WWWTo nie było tak, że jej nie kochałem, że znalazłem sobie inny obiekt westchnień i zależało mi wyłącznie na tym, żeby pozbyć się poprzedniego. To było tak, że ona od początku naszego związku non stop oszukiwała. Kiedy ją poznałem, już wtedy przyznawała każdemu, kto zapytał, że w łóżku - tu cytuję, tak że proszę o powagę - „jest jak wiatrak“, i to dla każdego. Potem, gdy skończyłem studia, wszedłem w biznes, który, co tu dużo mówić, wypalił. Powiedziałem jej, że nie musi pracować, że będzie mi wystarczyło, by przy mnie była; przyrzekłem wierność, lojalność, pan to świetnie rozumie. Ale ona na to, że nie, że ma pracę, którą lubi i dzięki której utrzymuje się na studiach. W końcu ustąpiłem.
WWW To nie ta praca była problemem. Kłopotem było to, że się puszczała. Marika, moja narzeczona, puszczała się, wie pan, że to boli? że to wkurwia, czuje pan to tak, jak ja? Miał pan kogoś? Żonę? Zdradzała? Umarła miesiąc po ślubie, po wypadku, kurwa, to jeszcze bardziej tragiczne, to przykre, przepraszam...
WWWMarek spuszcza głowę. Żona, jedyna kobieta, przy której nie interesował się niczym poza nią samą. Ani Elwira, ani Inga nie były w stanie dać mu tego samego.
WWWSzczudlicki traci wigor, robi to, co Bracki; wpatruje się w podłogę, rysując butem jakieś nieznane nikomu poza nim wzorki.
WWWWiedziałem, że zginie, tak się stało z mojego polecenia. Ale moje nerwy pewnie by nie wystarczyły, żeby zrobić jej to, co zrobiliśmy. Krynicki mi w tym pomógł. Tak, ten policjant, który do niedawna był oazą spokoju, taką posągową postacią.
WWWTania dawała, daje i dawała będzie dupy każdemu, kto poprosi. Nie mógł się z tym pogodzić, a jednocześnie zbyt ją kocha, żeby domagać się rozwodu, więc przymyka oko na te jej wybryki. Próbował jedynie stłamsić w sobie ten żal do niej. Poznał Marikę. Myślał, że seks z nią, że ta zdrada wyrówna rachunki pomiędzy nim a Tanią. Ale wtedy Marika zażądała pokaźnej sumy. Dla niego zbyt pokaźnej. Gdy odmówił, na jego oczach zadzwoniła do mnie i krzyknęła do słuchawki, że właśnie WŁOŻYŁ JEJ PAN FUNKCJONARIUSZ KRYNICKI RYSZARD... Mogę zapalić? ma pan coś do zapalenia? Ja mam, spokojnie... Następnego... Następnego dnia się spotkaliśmy. Ona mu opowiadała o wszystkim. O WSZYSTKIM. O tym, jak sypiała z uczniami na tych swoich wyjazdach. Nie wytrzymałem, się wściekłem, tak po prostu. A on też miał powód, żeby się jej pozbyć: zagroziła, że skontaktuje się z jego żoną.
Zdecydowaliśmy, że najwygodniej będzie ją zabić. Ale nikt z nas nie chciał mieć krwi na rękach. Przynajmniej nie jako morderca. Poprosiliśmy jakiegoś wędkarza o przysługę.
WWW Bracki zainteresował się.
- Jaką przysługę?
- Miał wepchnąć ją pod wodę.
Marek spojrzał tak, jak gdyby nie dowierzał. Spotykał różnych ludzi, którzy dokonywali rzeczy przerażających, byle tylko wypchać sobie kieszenie pieniędzmi; znał też takich, którzy zabili dla wódki. Niemniej był poruszony.
- Poszło gładko. Rozumie pan, obawiałem się jednego, że stchórzy i nam stamtąd spierdoli. Albo że nie stchórzy, ale coś spartoli.
- Nie stchórzył.
- I nie spartolił.
Szczudlicki uśmiechnął się po raz ostatni.
- Nie jestem mordercą - powiedział.
- To było konieczne - wydusił Bracki.
***
WWW Drzwi zatrzasnęły się za Szczudlickim. Po chwili ryk podrasowanego silnika jego mercedesa zakłócił wszechpanującą ciszę. Bracki wrócił na taras, skrył twarz w dłoniach. Próchnicki. Od niego należało zacząc duchowe rozliczenie. To on wprowadził go w świat siły, który reprezentować będą aż do śmierci.
Inga, ta, którą skrzywdził.
Elwira, którą kochał, a z której uczynił dziwkę.
Tania, jedyna, jakiej się oparł.
Szczudlicki. Nie morderca, mężczyzna, żyjący przeświadczeniem o funkcjonowaniu w nieustannym fałszu.
Wreszcie on; ten, co zabił nastoletnich d y w e r s a n t ó w, żeby przypodobać się przełożonemu. Ten, który zgwałcił pokojówkę. Ten, który po pijaku uderzył ciężarną żonę, i który stracił ją, gdy była w dziewiątym miesiącu ciąży. Jestem aż nadto wyrazisty, pomyślał.
WWWUsłyszał, że drzwi się otwierają. Wiedział, kto przyszedł, i po co. To był jego kat.
WWWPochylił głowę. Spostrzegł przed oczami białą kopertę.
WWWTyle wystarczy, to pewne.
Kruki [kryminał, zawiera wulg.]
1
Ostatnio zmieniony pt 07 wrz 2012, 23:45 przez gabim, łącznie zmieniany 2 razy.