Epidemia (fragment początku)

1
Ostrzeżenie o wulgaryzmach!

Dzień 46

Życie przestało być dla mnie cenne.
Odchrząknął, splunął.
Ciemnoczerwona, niemalże czarna krew.
- Nie widzę już w tym żadnego celu.
Dopadło go.
- Zresztą, czy kiedykolwiek był w tym jakiś cel?
Bezlitośnie zżerało go od środka. To było gorsze od raka. Zdecydowanie.
A co najbardziej przerażające, nie było na to lekarstwa.
- Żadnego celu, mówię ci. Też w końcu to zrozumiesz.
Usiadł, bo nie miał już siły stać. Stracił kontrolę nad nogami. Kwestią czasu było, kiedy straci nad resztą, położy się i umrze.
Tak jak reszta. Dwa, trzy dni. Nikt nie dał rady dłużej. Nawet najtwardsi, najlepiej przygotowani.
To skurwysyństwo nie miało skrupułów. Dopadało cię, wysysało wszystko, a potem umierało. A ty razem z nim. Cholernie nieuczciwa transakcja.
- To wszystko gówno warte, mówię ci. Może dobrze się stało. Może już czas z tym skończyć. Zacząć od nowa.
Miał rację. Tylko kto miał to zrobić? Kto miałby w sobie tyle siły, tyle odpowiedzialności, tyle rozumu, śmiałości, by pociągnąć ocalałych ku lepszemu? I czy w ogóle warto? Czy warto znowu zaczynać, by zatoczyć śmiercionośne koło? Skazywać swoje potomstwo na cierpienie?
- Podaj mi koc. Prześpię się trochę.
Podałem mu koc, nieco drżącą ręką. Wiedziałem, że to koniec. Jednak nie potrafiłem z siebie nic wyrzucić. Żadnych słów, uparte milczenie. Tak było od naszego pierwszego spotkania, a jego nadchodząca śmierć nie mogła tego zmienić. Nie złamię przysięgi, nawet wobec czegoś tak ostatecznego.
Okryłem go kocem, kiedy powoli odwrócił się na prawy bok, zamykając oczy. Kiedy pochyliłem się nad nim, wyszeptał coś.
Swoje ostatnie słowa.


Dzień 8

Kiedy wysiadł prąd, postanowiłem opuścić mieszkanie. Na ulicy nie było bezpiecznie, służby porządkowe przestały działać dwa dni wcześniej. Rząd upadł kilka godzin po rozpoczęciu oblężenia przez Azjatów. Nikt nie wiedział, czy zostali wymordowani, zmuszeni do kapitulacji, czy po prostu sprzedali nasze życie w zamian za ochronę. Ruch Oporu głosił tę ostatnią wersję i większość w nią wierzyła.
Mnie to kompletnie nie interesowało. Chciałem przeżyć. Nie dać się okraść. Albo zabić.
Spakowałem kilka niezbędnych rzeczy do postrzępionej torby podróżnej, najmniejszej, jaką znalazłem. Kilka butelek wody, dwa opakowania baterii, kilka konserw, dwie latarki, trzy bochenki chleba, który do tej pory leżał w zamrażalniku, cztery zapalniczki, 32 pudełka zapałek. Przed włożeniem do torby wszystko skrupulatnie liczyłem, a liczby zapisywałem na kartce, którą schowałem później do kieszeni, gdzie spoczęła obok bezużytecznego na tamtą chwilę telefonu komórkowego, kluczyków od samochodu i portfela. W portfelu miałem trochę pieniędzy, kartę magnetyczną do zamka w mieszkaniu oraz dowód osobisty. Doskonale zdawałem sobie sprawę z faktu, iż wkrótce połowa tych przedmiotów będzie mniej wartościowa od kurzu, zalegającego od dawna na moich meblach. Jednak przyzwyczajenie robiło swoje.


Dzień 9

Wyruszyłem dwie minuty przed wschodem słońca, wtedy na ulicach było najspokojniej. Członkowie Ruchu Oporu odpoczywali przed kolejnym starciem z Żołnierzami Pokoju. Zwykli obywatele, tacy jak ja, w większości dawno opuściła miasto, a ci, którzy zdecydowali się zostać, zabarykadowali się w swoich domach. Zastanawiałem się, ile wytrzymają bez elektryczności.
Oczywiście, samochód był uszkodzony. Przednia szyba pęknięta w kilku miejscach, karoseria dziurawa od kul, opony poprzebijane. Spod maski wylatywał dym. Niezbyt gęsty, ale czarny jak smoła. Silnik nadawał się tylko na złom. Ruszyłem na piechotę. Z torbą, przewieszoną przez lewe ramię i obrzynem w prawej dłoni. Wycelowanym przed siebie.

Dzień 10

Wszystko zaczęło się od upadku przemysłu naftowego. Światowe zasoby ropy wyczerpywały się w zastraszającym tempie od kilku lat, w końcu tylko cztery kraje były w jej posiadaniu. Pół roku wcześniej, zanim ten fakt dotarł do wszystkich, podpisały między sobą umowę i połączyły siły militarne, na wypadek ataku z zewnątrz. Który nastąpił dwa lata później. A trzy miesiące po pierwszym wystrzale na polu bitwy, spadła pierwsza Mamuśka. Na następne nie trzeba było długo czekać.

C.D.N
Ostatnio zmieniony pt 07 wrz 2012, 23:43 przez petyr, łącznie zmieniany 6 razy.

2
Ładne toto, dobrze się czyta. Trochę mieszasz na początku (narrator, zapis dialogu (myśli?)), ale potem jest już dobrze, tekst wciąga. Z 1001 początków tekstów o apokalipsie, Twój prezentuje się całkiem ciekawie. Podoba mi się nakreślenie (śladowe) zarysów konfliktu i początku historii Twojego hero. Uważam, że należałoby poprawić Dzień 46 (jak dla mnie zbyt sentymentalnie) a w dalszych częściach nie żałować słów, można śmiało rozciągać poszczególne scenki.

3
Okryłem go kocem, kiedy powoli odwrócił się na prawy bok, zamykając oczy. Kiedy pochyliłem się nad nim, wyszeptał coś.
Dopadało cię, wysysało wszystko, a potem umierało. A ty razem z nim. Cholernie nieuczciwa transakcja.
Trochę nie widzę tutaj elementu transakcji. Bardziej rabunek. Poprzednimi zdaniami nie tworzysz skojarzeń z wymianą handlową i w efekcie dziwnie to brzmi.
Kilka butelek wody, dwa opakowania baterii, kilka konserw, dwie latarki, trzy bochenki chleba, który do tej pory leżał w zamrażalniku, cztery zapalniczki, 32 pudełka zapałek.
32 słownie. Zauważ, że cyfry podajesz słownie. Konsekwencja. + popraw te "trzy bochenki, który leżał".
Zwykli obywatele, tacy jak ja, w większości dawno opuściła (...)
Obywatele opuściła? :)
Z torbą, przewieszoną przez lewe ramię i obrzynem w prawej dłoni. Wycelowanym przed siebie.
Niepotrzebny przecinek i dziwna kropka. Też niepotrzebna.
(...) i połączyły siły militarne, na wypadek ataku z zewnątrz. Który nastąpił dwa lata później.


Znowu dziwaczna, zła kropa.

Dzień 10 ma swoją kontynuację? Powinien, bo póki co opowiada o czymś, co zupełnie nie jest dziesiątym dniem.

Zgadzam się z Pilifem: początek jest trochę zbyt pomieszany i sentymentalny - sentymentalny w zły sposób, łzawy, bez klimatu. Nie przywiązałem się do żadnej z postaci, w ogóle ich nie poznałem, a narrator sypał tylko pustymi frazesami. Kiepski start.

Potem jest znacznie lepiej stylistycznie i klimatem. Sprawnie i przyjemnie się czytało, opisy tworzyły w mojej głowie wyraziste obrazy.

Średnio podszedł mi dzień 10. Narrator jakoś tak ni stąd, ni zowąd zaczyna pisać o przyczynach epidemii. Nie poczułem, hm, płynności? Jakiś wstęp by się przydał: co skłoniło go do tego, że akurat tego dnia postanowił to opisać. Skoro zdecydowałeś się na narrację pierwszoosobową, pamiętaj o motywacjach narratora.

Sam pomysł, póki co, nie przypadł mi do gustu, bo zupełnie niczym się nie wyróżnił. Mamy konflikt o naftę, bombardowania, apokalipsę, epidemię. Wszystkie te obrazy gdzieś już widziałem, podczas czytania nie uruchomiłeś w mojej głowie żadnego "o, a to ciekawe", bo czytałem coś, co czytałem/oglądałem/grałem już wiele razy. Jest to dobrze napisany początek (pomijając 46 dzień), ale jednocześnie bardzo szary.

Póki co zupełnie też nie obchodzi mnie los bohatera, bo go nie znam, ale rozumiem, że to dlatego, iż to początek, a potem jego psychika jest znacznie bardziej pogłębiona i przychodzi nam go poznać jako człowieka, a nie kolesia z obrzynem w łapie.

Mam też nadzieję, że dalej dzieje się coś, hm, interesującego. Coś, co sprawi, że pomyślę "o, a to ciekawe". Początki są bardzo ważne - to Twoja jedyna szansa, żeby złapać czytelnika za chabety i wysyczeć w twarz: masz mnie słuchać. Póki co coś tam tylko machasz i nieśmiało szepczesz. Do rękoczynów przejdź!

Życzę powodzenia i z chęcią - z ciekawości - przeczytam dalszą część. :)
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"

4
Życie przestało być dla mnie cenne.
Odchrząknął, splunął.
Ciemnoczerwona, niemalże czarna krew.
- Nie widzę już w tym żadnego celu.
Dopadło go.
- Zresztą, czy kiedykolwiek był w tym jakiś cel?
Bezlitośnie zżerało go od środka. To było gorsze od raka. Zdecydowanie.
A co najbardziej przerażające, nie było na to lekarstwa.
- Żadnego celu, mówię ci. Też w końcu to zrozumiesz.
Usiadł, bo nie miał już siły stać. Stracił kontrolę nad nogami. Kwestią czasu było, kiedy straci nad resztą, położy się i umrze.
Do przeredagowania. Kto i co mówi.
32 pudełka zapałek.
Trzydzieści dwa pudełka zapałek.
Zwykli obywatele, tacy jak ja, w większości dawno opuściła miasto, a ci, którzy zdecydowali się zostać, zabarykadowali się w swoich domach
Zwykli obywatele, tacy jak ja, w większości dawno opuścili miasto, a ci, którzy podjęli decyzję o pozostaniu (unikniesz powtórzenia "się"), zabarykadowali się w swoich domach.
Niezbyt gęsty, ale czarny jak smoła.
Skoro czarny jak smoła, to jednak gęsty.

Po niezbyt udanym początku, ciekawy tekst. Nieźle nakreślony świat, interesujący bohater. Nie rozumiem jednak początku: co zżera tego mężczyznę? Jaki to ma związek z następującą potem wędrówką bohatera przez zniszczony świat? Od jakiego momentu zaczynasz odliczanie dni, skoro w dziesiątym dniu dowiadujemy się o upadku przemysłu naftowego?
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”