Kartka z wczasów

1
- Powiedz, po co ludzie pchają się tu na wczasy, skoro samym dojazdem zmęczą się bardziej niż, gdyby siedzieli w robocie? Zupełny bezsens – pokręcił głową. Podał jej atlas. – Jak tylko przedostaniemy się przez te góry, pojedziemy inną drogą. Szlag mnie trafi, jeśli będę musiał znowu gapić się przez godzinę na czyjąś tablicę rejestracyjną.
Wytłumaczył żonie, którędy chce jechać i ponuro zapatrzył się w zapalające się i gasnące światła stopu. Agnieszka wysiadła z samochodu i szła teraz poboczem trzymając syna za rękę. Patrzyła pewnie na olbrzymią, jałową dolinę, pękniętą pośrodku, która rozciągała się kilkaset metrów pod nimi. Pęknięcie wypełniała rzeka, którą z trudem dało się zauważyć wśród nierówności szarej ziemi, ponieważ zagłębiona w wysokim kanionie nie odbijała blasku słońca.
Jan ze złością patrzył na jej spokojny chód, na jej gesty, kiedy pokazywała Mariuszowi coś wyjątkowo ciekawego na pustej równinie. Sprawiała wrażenie, jakby ciągle była na wakacjach, podczas, gdy on widział przed sobą już tylko morderczą podróż po asfalcie rozpalonym wznoszącym się coraz wyżej słońcem. I jeszcze te setki samochodów z włączonymi silnikami emitującymi dodatkowe, zupełnie zbędne ciepło. Czuł, że się poci obserwując powietrze drżące w pobliżu rury wydechowej czerwonego forda, a to przecież była zaledwie jedna rura wydechowa w tym sznurze zdążających do domu samochodów.
Wreszcie skręcili w wypatrzoną w atlasie boczną drogę i wyrwali się z korka. Jan odetchnął, chociaż nie było czym oddychać i z przyjemnością łowił wszelkie poruszenia powietrza. Jego umysł koiły zmiany rytmu silnika, działające jak zimny kompres. Studziły jego głowę, rozpaloną jak jałowa dolina, którą zostawiali za sobą wspinając się trawersami ku spłukanym deszczami, białym szczytom. Z daleka wyglądały, jak ośnieżone, ale nie, teraz widział, że to tylko słońce odbijało się oślepiająco od skał.
Agnieszka odłożyła mapę, ponieważ przez najbliższe kilka godzin, droga prowadziła tylko i wyłącznie naprzód i czytała teraz przewodnik po Europie południowej. Musiała znaleźć coś szczególnie interesującego, bo przeczytała jeden akapit dwa razy, pomagając sobie palcem wędrującym od linijki do linijki.
- Nie jestem pewna, czy dobrze zrobiliśmy wybierając tę drogę – powiedziała. Głos miała spięty, wyczytana informacja musiała ją zdenerwować. – Napisali, że nie należy tu podróżować w pojedynkę.
- Co ty wygadujesz? – Jan wyglądał na rozzłoszczonego, że oderwała go od rozmyślań.
- W przewodniku piszą – powtórzyła, - że bezpieczniej tu podróżować w grupie kilku samochodów. Sytuacja ponoć ciągle nie jest w tym kraju ustabilizowana.
- Po cholerę kupujesz takie bzdety?! – Zacisnął mocno ręce na kierownicy i dodał gazu. –Przecież widzisz, że nie ma tu czołgów ani wojska. Za dwie godziny będziemy na drugim przejściu granicznym i sprawa się skończy. Pomyśl, czym mieliby nas tu doścignąć – furmanką, traktorem, może piętnastoletnim YUGO?

Do tej pory minęli kilka wiosek, wzbudzając jedynie zainteresowanie wylegujących się na słońcu psów. Napięcie, wzbudzone sensacjami wyczytanymi w przewodniku nieco więc osłabło. Jan znów zapadł w czas mierzony zakrętami, zapierającymi dech zjazdami w głąb kolejnych dolin i jaskrawo białymi resztkami domów. Teraz jednak zmierzali ku jakiemuś miasteczku, które wyłoniło się nagle zza pagóra. Jan nieco się wyprostował i począł uważniej przypatrywać się otoczeniu. Zauważył swoje pobielałe kostki na kierownicy, co wprawiło go w rozdrażnienie. Popatrzył na Agnieszkę, ale ona albo spała, albo całą uwagę poświeciła obserwowaniu prawej strony drogi. Nie miał zamiaru irytować się jeszcze bardziej. Mógł się przecież już się do tego przyzwyczaić, że jeśli uparł się przy swoim własnym sposobie rozwiązania problemu, nie mógł liczyć na jej pomoc. Jakby za każdym razem chciała mu wykazać, że jego pomysły niewiele są warte.
Zwolnił przed tablicą z nazwą miasta. Nie chciał nikomu, nawet wyimaginowanym żołnierzom, dawać pretekstu do zatrzymania samochodu. Budynki przy drodze rozrastały się wzwyż, aż wreszcie domki jednorodzinne zupełnie zniknęły i wjechali do centrum. Samochód podskakiwał na nierównym bruku mijając zaniedbane, stare kamienice. Panował tu nieco większy ruch, niż w mijanych poprzednio osiedlach. Kobiety poubierane w czarne stroje szły gdzieś we własnych sprawach, rzucając im krótkie, ale zaciekawione spojrzenia. Inaczej starzy mężczyźni, którzy siedzieli na wygrzanych kamieniach, ci gapili się dopóki samochód nie zniknął za kolejnym domem.
Jan czuł te spojrzenia, chociaż starał się ich unikać. Jego żona najwyraźniej poczuła to samo, bo odwróciła głowę od bocznej szyby. Byli teraz oboje zanurzeni w ciężkim, zapylonym i lepkim od spojrzeń powietrzu. Zupełnie absurdalnie Jan poczuł ulgę uświadamiając sobie ich bliskość wobec obcości tego zewnętrznego świata. Znów spojrzał w jej stronę i tym razem doczekał się odpowiedzi. Chyba myślała o tym samym co on, bo równie gorliwie omijała wzrokowe pułapki mieszkańców tego miasta.
Zatrzymano ich na niewielkim rynku. Na drodze stał wojskowy terenowiec i ledwo zahamowali, dookoła ich pojazdu pojawiło się kilku mundurowych. Podczas, gdy jeden z nich zabrał się do sprawdzania dokumentów, reszta zaczęła zaglądać do bagaży. Jan siedział jak sparaliżowany, patrzył przed siebie i starał się nie wierzyć w to, co się stało. Jak do tego doszło? Czyżby te znudzone ćwoki z przejścia granicznego zameldowały coś do dowództwa? I jakiś tam major postanowił sprawdzić, czy nie ma do czynienia z przemytnikami, albo nawet szpiegami? A może to jednak przypadkowa kontrola? Zmusił się, żeby popatrzeć na żołnierza studiującego ich paszporty. Wyglądał, jakby bawiło go to, co robi. Jakby zdawał sobie świetnie sprawę, że to jedynie fikcja, że zaraz będzie można zakończyć tę procedurę, przewidzianą jedynie na wypadek spotkania bardziej kłopotliwych podróżnych, dziennikarzy, albo jakichś oficjeli, i normalnie, ściśle według tradycji, okraść idiotów, którzy wybrali się tą drogą. Ciekawe, czy gdyby jechali w kilkusamochodowej kolumnie, udałoby im się przedostać przez blokadę. Wątpił.
Kazano im wysiąść. Jan stawiał każdą stopę na zakurzonym bruku, jakby była to rozpalona do czarwoności płyta. Wyprostował się powoli. Dopiero teraz dotarło do niego, że stoją w samym środku miasta, parę metrów od podziurawionego kulami meczetu. Plac otaczały kamieniczki. W niektórych z nich, na parterze otwarto sklepy. Pod ich witrynami, a zapewne i za nimi stali starzy mężczyźni i beznamiętnie obserwowali całe zajście. Agnieszka przyklęknęła i mówiła coś do Mariusza. Pewnie uspokajała go, choć zupełnie nie było to potrzebne. Debil stał z rozdziawioną gębą i wpatrywał się jak urzeczony w dwóch wojskowych, którzy stali kilka kroków dalej z bronią przygotowaną do strzału i wymierzoną w turystów.
Ten, który sprawdzał dokumenty, prawdopodobnie dowódca oddziału, pokazał Janowi jedną z kamienic, na której widniał krzywo wymalowany napis POLICJA i popchnął go w tym kierunku. Jan odrócił się gwałtownie.
- Nigdzie nie idę – powiedział. Nawet trochę się zdziwił, że głos go nie zawiódł. Dowódca nie wdawał się w zbyteczne dyskusje. Uderzył go pięścią w splot słoneczny i zanim Jan zdołał oprzytomnieć, drugi żołnierz założył mu na ręce kajdanki. Dowódca przekazał dokumenty szeregowcowi i polecił odprowadzić pojmanego na komisariat. Kiedy czarne płatki wirujące przed oczami Jana przerzedziły się nieco, spojrzał na Agnieszkę. Wydawało mu się, że w jej oczach nie dostrzega wyrzutu.
Plamy żółto brązowego munduru brutalnie, ale i bardzo dynamicznie wgryzały się w monotonię kostek brukowych. Nieco z boku dwie postacie utworzyły wielce znaczącą literę b. Jedna z nich zginała się wpół, druga stała wyprostowana z wyciągniętą do przodu i nieco w dół ręką. To kojarzyło się z jakąś ostatecznością, podkreślało nierealność miejsca i brak upływu czasu. Wreszcie pojawili się wszyscy aktorzy, by zagrać spektakl do końca. Za plecami butelkowo-zielona kurtyna świadczyła, że wyszli z garderoby i stanęli na scenie. Obok stała tragicznie wpatrzona w dal kobieta, z przodu dwaj bracia bliźniacy. Zamarli bez ruchu, wskazując na niego i kobietę czarnymi, spalonymi prochem dłońmi. To oznaczało, że właśnie on występuje tu w roli głównej. Przynajmniej w tej scenie.
Litera b pozbyła się wypukłego fragmentu, co uznał za zaproszenie do dialogu. Pewnymi, wytrenowanymi ruchami przemieścił się w tym kierunku. Teraz, kiedy był bliżej i słońce nie raziło już tak bardzo, stwierdził, że stoi przed nim kolejny bliźniak. Udał, że też ma czarną, spaloną prochem rękę i wyciągnął ją pokazując po kolei na wszystkich bliźniaków. Potem udał, że też jest bliźniakiem i gestem zaprosił braci do koła. W czwórkę mogli odstawić niezły kawałek!
Bracia jednak nadal stali, przypatrując mu się tylko uważnie. Pokazał im więc, jak dobrym jest bliźniakiem, mierząc czarną ręką w kilku siedzących na widowni starych mężczyzn i nie przerywając ani na chwilę samotnego koła. Wreszcie jeden z bliźniaków poczuł jego rytm i zaczął klaskać zgodnie z nim. Reszta przyłączyła się do Mariusza, miał więc wreszcie to upragnione koło. Tańczyli jakąś chwilę, zanim zauważył, że wszyscy mają już normalne ręce, które trzymali na ramionach sąsiadów. Gdzieś poznikały czarne, poparzone prochem kikuty.

Jan został wypytany o setki rzeczy, o których nie miał pojęcia, zanim policjant znudził się i pozwolił mu odejść. Teraz, gdy ręce już miał uwolnione od kajdanek, nie mógł zdecydować się by opuścić komisariat. Zdawał sobie sprawę, że po przekroczeniu jego progu, będzie musiał stawić czoła dużo trudniejszemu wyzwaniu, niż to lipne przesłuchanie. W końcu jednak, niemal wyrzucony za drzwi, znów znalazł się na oślepiająco białym placu. Na drugim końcu nadal stało jego butelkowo-zielone combi. Zbliżył się do niego powoli, nie mogąc dostrzec nigdzie żony ani Mariusza. Zajrzał do środka, ale nikogo nie znalazł. Przemknęła mu za to myśl, że zostawienie otwartych okien było dobrym pomysłem - będzie w środku chłodniej.
Nagle odwrócił się. Dobiegł go głos żony. Stała w cieniu rzucanym przez meczet i machała do niego ręką. Podbiegł kilka kroków i nagle zobaczył, że oprócz niej znajdują się tam ci sami żołnierze, którzy ich zatrzymali. Śmiali się, a z rąk do rąk krążyła sporych rozmiarów butelka. Podszedł do nich. Śmiechy ustały. Spod ściany podniósł się dowódca patrolu i podszedł do niego, zabierając po drodze butelkę żołnierzowi.
- Nie chowaj do nas urazy – powiedział. – Pomyliliśmy się. Tak bywa. Napij się z nami i zapomnij.
Jan nic nie odpowiedział, popatrzył tylko na wciśniętą do ręki butelkę po czym pociągnął z niej spory łyk. Piekielnie mocna śliwowica nie rozjaśniła mu jednak umysłu. Oddał butelkę żołnierzom popatrzył otępiałym wzrokiem na swoją żonę, a potem na Mariusza dumnie noszącego na piersi pistolet maszynowy.
- Nie martw się, nie jest naładowany – powiedziała Agnieszka. – Jesteś w stanie prowadzić?
Skinął mechanicznie głową i patrząc na żołnierzy spytał: - Ale jak...
- Nie pytaj o nic – zareagowała natychmiast jego żona. – Nie dam rady ci wytłumaczyć, a gdyby nawet, niczego byś nie zrozumiał. Po prostu jedźmy dalej.
Ostatnio zmieniony pn 04 cze 2012, 22:10 przez kfk, łącznie zmieniany 3 razy.
http://ryszardrychlicki.art.pl

2
Przyjrzałam się postaci Mariusza - sposobie jego prezentacji. Autyzm tu jest głęboki. Podwójna translacja zdarzenia - teatr dziecka autystycznego i jego świadomość teatru.
Założyłeś autystyczną reinterpretację, deskrypcję rzeczywistości przy pełnym potencjale leksykalnym w narracji od-Mariusza. Buduje swój świat z elementów znajomych i dokłada własne sensy - gra swój teatr. Nazywanie jest niekonsekwentne, ale to na razie inny wątek.
To bardzo ciekawa scena, choć na poziomie komunikacji z odbiorcą-czytelnikiem zbyt skomplikowana, by to odebrać. To trzeba rozbierać, przedzierać się poprzez znaki - symbolikę, ukrytą w relacji ze zdarzeniem dziecka autystycznego.
Robię to od dobrej godziny :D
Ma sens - podoba mi się, to co wychodzi.
Ale jednocześnie chyba nie da rady tak. Czytelnik musi móc wybrać/znaleźć swoją rolę.
Chyba widza - musi to zobaczyć, nie - wymyśleć.
to na razie... wrócę tu
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

3
Natasza pisze:Ale jednocześnie chyba nie da rady tak
Oryginał jest 3 razy dłuższy :))) Nikt go nie przeżył. Projekt pozostaje więc pewnym studium problemu.

Tym bardziej doceniam Twoją interpretację - bardzo trafną.
Pozostaje pytanie jak o tym pisać unikając jednocześnie rzewnego sentymentalizmu i poklepywania po główkach (no, nie tak jak poklepywał ojciec Twoją Różę ;)

To, co najważniejsze - to brak komunikacji między dwoma światami. Ale jednocześnie rola dziecka zostaje jakoś pozytywniej określona w społeczeństwie - on coś jednak daje radę zrobić, rozwiązać problem.
To mocno różni Mariusza od Róży.
http://ryszardrychlicki.art.pl

4
Jeszcze wrócę do Twojego tekstu, teraz tylko kilka słów.
Autyzm jest takim magicznym zaburzeniem, o którym napisano wiele książek, nakręcono filmów. I choć część z nich na pewno ujmuje charakter tego zaburzenia, to tworzy też nieco zniekształcony obraz.
Należy pamiętać, że autyzm jest zaburzeniem całościowym rozwojowym, które dotyczy przede wszystkim takich sfer jak komunikacja, relacje społeczne oraz nietypowych (z naszego punkt widzenia) zachowań i reakcji. Wszystkich tych sfer. Autystyk ma zubożone lub zawężone zainteresowania, charakteryzuje go sztywność - myślenia, zachowania, brak spontaniczności w nawiązywaniu kontaktów z innymi, słabe zdolności naśladowania, słaba ekspresja i mimika, stereotypia, rutynowość. Stąd i częste trudności z adaptacją i gwałtowne reakcje na to, co nieznane, nowe, inne niż zwykle.
Oczywiście, każdy jest indywidualny.
W twoim tekście brakuje mi po pierwsze, określenia wieku Mariusza. Po drugie, wtrącenie, które ma zachęcić czytelnika do wejścia w świat Mariusza, wydaje mi się nazbyt oderwane, pozbawione zewnętrznej interpretacji nie daje szansy na dokonanie pewnego porównania co w środku, a co na zewnątrz. Dodatkowo słownictwo jest bardzo skomplikowane, a do tego cała scena dla mnie sugeruje dążenie do nawiązania kontaktu, może w innej formie, może dziwacznie, ale jednak. To jakoś gryzie mi się z samym pojęciem autyzmu, gdzie charakterystyczne jest zamknięcie do środka, wycofanie, izolacja.

5
Caroll, Pozwoliłem sobie w tym tekście potraktować tę chorobę jako pewną ekspresję widzenia świata. Jednocześnie światy rodziców i Mariusza idą równolegle, a przeskakiwanie z jednego do drugiego polega - w przypadku czytelnika - na odczytywaniu pewnych znaków raz zakodowanych w języku normalnym, raz - powiedzmy - autystycznym. Łączenie światów jest jak praca tłumacza - to przekład.

Jego ojciec nie kuma nic, jego matka coś przeczuwa. Narrator składa do kupy dwa języki, ale to czytelnik ma je sobie przetłumaczyć.

Takie założenie, ale realizacja pewnie mogłaby być lepsza ;)
http://ryszardrychlicki.art.pl

6
Wracając do techniki obrazowania w "Kartce" - też mnie poszczypała w rozum metaforyzacja - zwłaszcza sygnalizowana pojęciami "wydawało się", "kojarzyły", "udał".
Moc zachowania Mariusza tkwiła w spontaniczności absurdu, tymczasem sygnały językowe kierują nas w działania komunikacyjne z pozycji "ponad" - rozumiejacej.

[ Dodano: Sro 23 Maj, 2012 ]
Caroll pisze:Owszem, ale trzeba mieć świadomość, że nie opisuję autyzmu, a nie tylko nie używam tej nazwy. Kreuję sobie coś nowego, ze świadomością, że spotkam się z zarzutami nieścisłości. Jak napisałam, jest to wtedy fikcja literacka.
Kojarzę któreś opowiadanie o pojedynku komentowane przez szermierza :)
Inna sprawa, że ekspert - psycholog, pedagog - sam ZOBACZY autyzm i się zafiksuje - zdiagnozuje zarówno postać jak i podważy metodologie opisu. :D

[ Dodano: Sro 23 Maj, 2012 ]
aha - i porównanie do prowadzenia auta nie wytrzymuje - materia opisu psychologicznego jest mniej "sztywna". (por. metodologia, która usztywnia i jest sposobem komunikowania się eksperckiego))
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

8
Wracając do samego tekstu:
smtk69 pisze:pokręcił głową. Podał jej atlas.
Tutaj wypadałoby dookreślić, kto pokręcił głową i komu podał atlas, ponieważ jest to początek tekstu i kiepsko zastosować podmiot domyślny.
smtk69 pisze:Wytłumaczył żonie, którędy chce jechać i ponuro zapatrzył się w zapalające się i gasnące światła stopu.
To zdanie sugeruje, że po tym, co powiedział, jeszcze jej wytłumaczył (dodatkowo) tą drogę.
smtk69 pisze:Agnieszka wysiadła z samochodu i szła teraz poboczem trzymając syna za rękę.
Dokładnie piszesz, że Agnieszka wysiadła i szła obok, ale chłopiec magicznie zmaterializował się obok niej?
To zdanie mogłoby tak brzmieć, gdyby zrobiła to trochę wcześniej, ale wtedy bohater nie mógłby podać jej atlasu, ani swobodnie z nią rozmawiać.
Jan ze złością patrzył na jej spokojny chód, na jej gesty, kiedy pokazywała Mariuszowi coś wyjątkowo ciekawego na pustej równinie.
Nie w pełni rozumiem dlaczego patrzył ze złością. Może raczej z zazdrością? Sam zirytowany, zmęczony, chciałby umieć się tak odprężyć.
I jeszcze gryzie mi się "coś wyjątkowo ciekawego" z " pustą równiną". No bo jak pusta, to co tam jest?
Trzeba by uszczegółowić, bo inaczej wychodzi trochę bez sensu.
np: ciekawe zgrupowania skał, albo stare, wykrzywione drzewo.
Ponadto kanion, dolina, równina to są trzy różne formacje terenu.
smtk69 pisze:Jan odetchnął, chociaż nie było czym oddychać i z przyjemnością łowił wszelkie poruszenia powietrza.
Skoro nie było czym oddychać, to jak odetchnął? Rozumiem, że było tak gorąco, że było trudno oddychać. Za duży skrót myślowy.
smtk69 pisze:Napięcie, wzbudzone sensacjami wyczytanymi w przewodniku nieco więc osłabło.
więc- usunęłabym.
Mógł się przecież już się do tego przyzwyczaić, że jeśli uparł się przy swoim własnym sposobie rozwiązania problemu, nie mógł liczyć na jej pomoc. Jakby za każdym razem chciała mu wykazać, że jego pomysły niewiele są warte.
Dla mnie trochę ten monolog na wyrost, żeby pokazać, ze bohater myśli bardzo stereotypowo i postrzega wszystkich jako wrogich.
Przecież było bardzo gorąco, a droga nużąca. Interpretacja, że to na złość wydaje mi się taka przesadzona. W końcu nawet się o to nie pokłócili, tylko A. znalazła niepokojącą informację. Jest to jednak moja bardzo subiektywna uwaga.
smtk69 pisze:Jan siedział jak sparaliżowany, patrzył przed siebie i starał się nie wierzyć w to, co się stało.
Trochę absurdalne, bo to już się stało. Może raczej: nie mógł uwierzyć, że to się stało...
smtk69 pisze:Jak do tego doszło?
Pytanie trochę bez sensu, bo wiadomo: zatrzymał ich patrol wojskowy.
Trzeba by przeformułować w pytanie dociekające motywacji tych żołnierzy.
smtk69 pisze: Debil stał z rozdziawioną gębą i wpatrywał się jak urzeczony w dwóch wojskowych, którzy stali kilka kroków dalej z bronią przygotowaną do strzału i wymierzoną w turystów.
Choć rozumiem, że chciałeś ukazać niechęć ojca do dziecka, to w tej sytuacji razi mnie, że zupełnie nie myśli o bezpieczeństwie swojej rodziny. Tak na poziomie instynktownym. Mam wrażenie, że w sytuacji bezpośredniego zagrożenia (obcy kraj, uzbrojeni ludzie, broń skierowana na nich), coś takiego się pojawia.
Z końcówki zdania wynika, że żołnierze mierzyli do jakichś tam turystów.
smtk69 pisze:Wydawało mu się, że w jej oczach nie dostrzega wyrzutu.
A strach? Kurcze, kobieta jest z kamienia...
O wtrąceniu już się wypowiadałam, wiec teraz nie będę. Jest na pewno bardzo plastyczne i ciekawe. Niemniej jednak dziecko w tekście zupełnie nie istnieje. I nie tylko w perspektywie ojca, który zauważa jego istnieje dwa razy, ale także narracji.
Stąd niejako jeszcze większym zaskoczeniem jest ten wątek "wewnętrzny" chłopca. trudno go przypasować.
Brakuje tej właśnie równoległości: opis z zewnątrz, jak widzą inni, choćby i częściowo, i dopiero potem od środka. Inaczej mam wrażenie, że chłopiec jest niewidzialny.
smtk69 pisze:eraz, gdy ręce już miał uwolnione od kajdanek, nie mógł zdecydować się by opuścić komisariat. Zdawał sobie sprawę, że po przekroczeniu jego progu, będzie musiał stawić czoła dużo trudniejszemu wyzwaniu, niż to lipne przesłuchanie.
Nie rozumiem wahania bohatera. Czego się obawiał? Co go czekało?
smtk69 pisze:Przemknęła mu za to myśl, że zostawienie otwartych okien było dobrym pomysłem - będzie w środku chłodniej.
Super, pobili go, zatrzymali żołnierze, nie widzi żony i dziecka i myśli o tym, że w aucie będzie chłodniej?
smtk69 pisze:Nagle odwrócił się. Dobiegł go głos żony. Stała w cieniu rzucanym przez meczet i machała do niego ręką. Podbiegł kilka kroków i nagle zobaczył, że oprócz niej znajdują się tam ci sami żołnierze, którzy ich zatrzymali. Śmiali się, a z rąk do rąk krążyła sporych rozmiarów butelka.
Powtórzenia. Ten fragment potrzebuje uporządkowania, tak aby czynności były w logicznym porządku, mniej porwane: odwrócił się, bo usłyszał jak żona go wołała, zobaczył, że macha do niego, więc podbiegł. I wtedy zobaczył całą scenę.
Zauważ, że znów dotyka go wybiórcza ślepota. Widzi żonę, żołnierzy, butelkę, ale nie dziecko. Ono jednak znajdowało się w centrum uwagi, więc jednak powinien. Zwłaszcza, że trzyma broń. To dość ściągający uwagę widok.
smtk69 pisze:Mariusza dumnie noszącego na piersi pistolet maszynowy.
Jak on ten pistolet nosił na piersi? Na szyi na pasku, czy przytulony do piersi? Niezgrabnie.
smtk69 pisze:- Nie pytaj o nic – zareagowała natychmiast jego żona. – Nie dam rady ci wytłumaczyć, a gdyby nawet, niczego byś nie zrozumiał. Po prostu jedźmy dalej.
Tego też nie rozumiem, dlaczego ona zakłada, że nic by nie zrozumiał. I wręcz odstrasza go od podjęcia próby zrozumienia. Mogłaby powiedzieć: "Opowiem ci później, ale nawet ja nie do końca rozumiem."
Ogólnie fragment jest bardzo pocięty. Owszem, wyszło wrażenie dwóch odrębnych światów, jednak trochę przesadzone, w takim sensie, że na początku istnienie chłopca można zupełnie przeoczyć. Potem znów, to co zrobił, wydaje się mieć jakikolwiek oddźwięk jedynie przez przypadek.
Niemniej napisane ciekawie, do dopracowania, obrobienia, przemyślenia tej formy. Żeby jednak trochę czytelnikiem pokierować. Zwróć również uwagę na interpunkcję, trochę tego jest, masz zwyczaj zapominania o przecinku po wtrąceniu czy w zdaniu złożonym.
Pomysł interesujący, merytorycznie - zapraszam do dyskusji w innym wątku, językowo poprawnie, jednak forma może być zniechęcająca.

9
W analizie "Kartki" zauważyłaś kapitalną rzecz (kurczę, dopiero kiedy pokazałaś paluchem, ja to dostrzegłam) - tam jest ojciec, który nie dostrzega dziecka, bo syn jest... "debilem" (cytuję!).
Eksploracja tego elementu to fantastyczny materiał. To zatknięcie z perfekcyjną obserwacją terenu przez bohatera, rejestracja drobiazgów. W ogóle - tekst zagrany jest na "milczeniu" - bohaterowie są w swych emocjach zamkniętymi przed sobą wzajemnie systematami emocjonalnymi.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

10
smtk69 pisze:- Powiedz, po co ludzie pchają się tu na wczasy, skoro samym dojazdem zmęczą się bardziej niż, gdyby siedzieli w robocie? Zupełny bezsens – pokręcił głową.
Tutaj kropka po "bezsens" i "pokręcił" wielką literą.
smtk69 pisze:zapatrzył się w zapalające się i gasnące światła stopu
Te "się" tak blisko siebie bardzo kiepsko brzmią.
smtk69 pisze:Pęknięcie wypełniała rzeka, którą z trudem dało się zauważyć wśród nierówności szarej ziemi, ponieważ zagłębiona w wysokim kanionie nie odbijała blasku słońca.
Pęknięcie, nierówność, kanion. Za dużo trochę kombinowania wokół jednego opisu.
smtk69 pisze:Pęknięcie wypełniała rzeka, którą z trudem dało się zauważyć wśród nierówności szarej ziemi, ponieważ zagłębiona w wysokim kanionie nie odbijała blasku słońca.
Jan ze złością patrzył na jej spokojny chód, na jej gesty,
Z tej zbitki zdań wychodzi, że "jej" odnosi się do rzeki. Agnieszka była jednak kawałek wcześniej w tekście.
smtk69 pisze:Wreszcie skręcili w wypatrzoną w atlasie boczną drogę i wyrwali się z korka.
Tutaj się w pierwszej chwili zgubiłam. Jak skręcili, kto skręcił? Przecież ledwo co Agnieszka spacerowała itd.
smtk69 pisze:Jan odetchnął, chociaż nie było czym oddychać i
Nie wiem, czy specjalne, czy nie, ale dla mnie brzmi kiepsko.
smtk69 pisze:Budynki przy drodze rozrastały się wzwyż, aż wreszcie domki jednorodzinne zupełnie zniknęły i wjechali do centrum.
Nie wiem, co mam sobie w tym momencie wyobrazić. Zupełnie tego zdania nie łapię.
smtk69 pisze:Zupełnie absurdalnie Jan poczuł ulgę uświadamiając sobie ich bliskość wobec obcości tego zewnętrznego świata.
Ich, znaczy czyją? Jakiś chyba za ostry skrót myślowy.

Ciekawe to nawet. Mam wrażenie, że Tobie samemu lżej się pisało, odkąd weszliśmy w scenę z żołnierzami i Mariuszem, bo tam już narracja robi się płynniejsza, bardziej naturalna.
Świat tego dziecka (zostawiam temat czy to autyzm, czy cokolwiek innego) jest interesujący i fajnie przedstawiony. Najpierw było mi trudno to wszystko sobie jakoś ułożyć, ale powoli nabrało kształtów. Ta część z dojazdem na miejsce mocno mi się dłużyła (zwłaszcza jak na tak krótki fragment). Może przydałoby się tam jakieś mocniejsze zarysowanie emocji, relacji? Bo ogólnie to pomysł wychodzi ciekawie, ale postaci dość papierowo. Dajesz bohaterom takie ich chwile, kiedy mogą się pokazać (Agnieszka spacerująca poboczem, ojciec wściekły, ojciec odprowadzany na komisariat, Mariuszek w swoim świecie, Mariuszek z pistoletem na piersi, tyle). Takie symbole to dla mnie trochę za mało.
Wykonanie niezłe, chociaż do doszlifowania.

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

11
Adrianna, dzięki za uwagi. Parę błędów bierze się z cięć porobionych przed wklejeniem, parę z chęci zbytniego kombinowania, do paru się nie przyznaję ;)
Lubię angażować czytelnika nie tylko emocjonalnie, fajnie jest widzieć jak ktoś odkrywa tekst prawie tak samo jak ja go pisałem, tu kompozycja, tam dekompozycja... Kartka jest pod względem niestety "przedobrzona" i przyciężkawa... ale wnioski powyciągane suszą się na słońcu :)
http://ryszardrychlicki.art.pl

12
Tu napiszę, ancepa mnie wytnie - po studiach "bażant" przy wyjściu z wojska dostawał awans na podporucznika? (druga połowa lat 70)

[ Dodano: Pią 01 Cze, 2012 ]
chodzi mi o służbę wojskowa po studiach. Wtedy trwała 12?6/ miesięcy?)

Podaruję. :)
Ostatnio zmieniony pt 01 cze 2012, 21:37 przez Natasza, łącznie zmieniany 1 raz.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

13
Natasza, z gugla bo sam nie bylem :)
Na początek chciałem wyjaśnić pojęcie „bażant”. Młodzi ludzie tego nie wiedzą, ale tak się nazywało podchorążych ze szkół podchorążych rezerwy (ludzi po studiach, którzy szli do wojska odbyć służbę). Podchorąży to również młody człowiek ze szkoły oficerskiej, ale to był łabędź. Te dziwne nazwy były związane z kolorem obszywki na pagonie. Bażant miał czerwono białą, a łabędź białą.
http://ryszardrychlicki.art.pl

14
Znalazłam!
Bażant - tak nazywano absolwentów cywilnych uczelni, którzy odbywali służbę wojskową po skończeniu studiów. Właściwie każdy absolwent jeśli nic sobie nie załatwił musiał iśc do wojska na pół roku - tylko tyle trwała służba bażanta. Mieli takie same stopnie jak budunie, tylko że sznurek na obwódce pagona był biało-czerwony. Oczywiście byli lepiej traktowani niż żołnierze zasadniczej, mieli często cywilki na kompanii itp. Ich stosunek do otoczenia był najczęściej niezwykle olewczy. W żołnierskie życie nie włączali się wogóle, choć jak wszędzie czasem mógł się zdarzyć jakiś ciężki przypadek. W zależności od przebiegu służby kończyli ją w stopniu kapral podchorąży, rzadziej sierżant podchorąży. Po paru latach w cywilu z automatu awansowano ich do stopnia - podporucznik rezerwy. W niektórych zawodach, np. lekarze mogli doczłapać się nawet majora rezerwy, nie oglądając wojska na oczy.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”